Tag Archives: Fidata


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Fidata

Fidata HFAS1-XS20U & HFAD10-UBXU

Link do zapowiedzi: Fidata HFAS1-XS20U & HFAD10-UBXU

Opinia 1

Od zarania dziejów ludzkości nie dają spokoju fundamentalne pytania i dylematy. Wśród nich prym wiodą te w stylu „co było pierwsze – jajko czy kura?”, oraz nie mniej ważkie, czyli „czy da się zjeść ciastko i mieć ciastko?”. W tym momencie plasujące się na trzecim miejscu, zdefiniowane z formie buddyjskiego koanu „Jaki jest dźwięk jednej klaszczącej dłoni?” śmiało możemy uznać za przynajmniej częściowo wyjaśnione przez szczypiornistów, którzy taką umiejętność posiedli. Nas z kolei interesuje to, dotyczące wypieków cukierniczych, które wydaje się wręcz idealną metaforą audiofilskich dylematów związanych z poniekąd nieuniknioną migracją ze srebrnych krążków w jeszcze nie przez wszystkich zbadane i odkryte odmęty plików maści wszelakiej. No bo jak to można tak zrezygnować i wyzbyć się nośników fizycznych ewoluując z zapychania półek nośnikami fizycznymi na gromadzenie ich w postaci zer i jedynek, sukcesywnie odkładając je na kolejnych dyskach, bądź nawet idąc na totalną łatwiznę li tylko dodając je do ulubionych w jednym z serwisów streamingowych? Niby się da, jednak tutaj pojawia się kwestia co począć z nagromadzonymi na przestrzeni lat dobrami. Jak się jednak okazuje i ten dylemat ma całkiem naturalne rozwiązanie oraz możliwie prostą a zarazem zaskakującą dla co poniektórych odpowiedź, która brzmi … nic. Dokładnie tak – „nic” nie robić ponad to, co robiliśmy z nimi przez ostatnich kilka dekad, czyli słuchać, kiedy tylko najdzie nas ochota, a jak jeszcze ktoś chce mieć je w „niefizycznej” postaci, to wystarczy dodatkowych parę kliknięć i voilà – bitperfekcyjny rip ląduje we wskazanym repozytorium. Jak to możliwe? Cóż, wbrew pozorom, to nie żadne cuda – wianki i czcze mrzonki a jedynie przejaw pragmatyzmu i świadomość rynkowych potrzeb zaobserwowanych przez twardo stąpającą po ziemi, znaną nam z wcześniejszych występów ekipę I-O Data mającą w swym portfolio oprócz sygnowanych własnym logotypem wyrobów (w tym rejestratorów cyfrowych i kart SD) dwie dedykowane audiofilom marki – przystępnego cenowo Soundgenica i adresowaną dla stricte high-endowych graczy Fidatę. I to właśnie z drugiej puli, dzięki uprzejmości rodzimego dystrybutora – wrocławskiego Audio Atelier, udało nam się pozyskać na testy tyleż intrygujący, co kuszący uniwersalnością a zarazem będący przejawem współczesnego podejścia do audio duet, czyli transport/serwer cyfrowy HFAS1-XS20U oraz obsługujący dyski CD/DVD i BD transport HFAD10-UBXU.

Jak sami Państwo na powyższych zdjęciach możecie zauważyć oba urządzenia prezentują się tyleż elegancko, co skrajnie minimalistycznie. Ot mocno spłaszczone, wykonane z grubych profili szczotkowanego aluminium katafalki, z których HFAS1-XS20U na froncie może pochwalić się jedynie centralnie umieszczonym włącznikiem głównym i wskazującą stan urządzenia diodą, by z kolei HFAD10-UBXU oprócz poniekąd oczywistej (zawsze można przykładem konkurencji zdecydować się na „samochodowy” transport szczelinowy) tacki transportu ograbiono nie tylko ze spodziewanego wyświetlacza lecz również wszelakiej guzikologii, łaskawie pozostawiając sensor umożliwiający otwarcie/zamknięcie szuflady i włącznik główny, który z kolei przeniesiono na płytę dolną w okolicę lewej przedniej nóżki. W dodatku kolejnym potwierdzeniem wręcz obsesyjnej dbałości o wizualną ascezę jest fakt, iż jeśli użytkownika najdzie taka chęć, bądź sama iluminacja go rozprasza, to może sobie wyłączyć … diodę wskazująca na prace transportu. Również ściany tylne nie grzeszą przepychem, ot trzy porty… USB (dwa typu A i pojedynczy B) w HFAD10-UBXU oraz pojedynczy port USB-A i dwa gniazda Ethernet w HFAS1-XS20U uzupełnione o gniazda zasilając e IEC. To dopiero się nazywa oszczędność formy przy której haiku wydaje się poematem na miarę „Pana Tadeusza”. Jeśli zastanawiacie się Państwo jak u licha całość nie tylko ze sobą zespolić, ale co najważniejsze skomunikować z naszym systemem spieszę donieść, że o dziwo nie ma z tym najmniejszych problemów. Wystarczy bowiem zerknąć do instrukcji, bądź na stronę producenta i wszystko powinno stać się proste, logiczne i intuicyjne. Należy bowiem HFAD10 podpiąć po USB (używając gniazda for Audio) do zewnętrznego przetwornika cyfrowo-analogowego a z kolei w port USB-B wejść przewodem wyprowadzonym z HFAS1 a sam pliko-transport poprzez port for Network spiąć z routerem i/lub via for Audio z odtwarzaczem/wzmacniaczem sieciowym (lista kompatybilnych urządzeń znajduje się na stronie producenta). A jeśli będziemy używać ich w zestawie, to dodatkowo zyskamy opcję zgrywania srebrnych krążków do WAVE’ów, lub FLACów w trybie AccurateRip z tagowaniem i pobieraniem okładek z Gracenote włącznie.
Jak już widać było z zewnątrz korpus w to w głównej mierze (front, płyta górna i ściany boczne) masywne aluminiowe sztaby, natomiast płynnie przechodzący w ścianę tylną spód to nie mniej solidna blacha stalowa o grubości 2,3mm. Z aluminium wykonano również toczone nóżki antywibracyjne, które dodatkowo podklejono gumowymi oringami. I tu miła niespodzianka, gdyż jeśli komuś standardowa konfiguracja z czterema nóżkami jest nie w smak bez najmniejszych problemów może kilkoma ruchami wkrętaka zmienić ją na trójnożną. Równie logicznie i schludnie prezentują się trzewia. Sercem HFAD10-UBXU jest pokryty czarną farbą mechanizm Pioneera wyposażony w poduszkę antywibracyjną i gumowe absorbery. Zadbano również o takie drobiazgi jak miedziowane śruby poprawiające przewodność i redukujące szumy. W sekcji zasilania zaimplementowano dwie impulsowe jednostki TDK-Lambda klasy medycznej o mocy 60W każda odpowiedzialne za dostarczanie życiodajnej energii dla transportu i logiki (oczywiście z opartą na separacji dedykacją), które dodatkowo są „wyciszane” liniowymi stabilizatorami napięcia.
Z kolei HFAS1-XS20U powtarza znaną z ww. rodzeństwa możliwość rekonfiguracji toczonych aluminiowych nóżek, lecz nieco inaczej potraktowano obudowę. Otóż płyta górna ma grubość aż 4 mm a ściany boczne od wewnątrz posiadają specjalne, poprawiające sztywność i działające antywibracyjnie ożebrowanie będące autorską wariacją nt. radiatorów przypominającą swym kształtem literę E. Płytę dolną wykonano z 2,3mm płata miedzi o wadze 2.2 kg. Zdublowaną sekcję zasilania oparto na dwóch 50W modułach impulsowych TDK-Lambda całkowicie i odseparowano od płytki sygnałowej. Dodatkowo rozdzielono również banki kondensatorów dla części systemowej i dysków. Sercem układu jest 25 MHz oscylator kwarcowy kontrolujący pracę czterech 500 GB dysków SSD Samsunga w ramach autorskiej technologii X-Cluster zapewniającej równomierny dostęp do danych na wszystkich dyskach w klastrze, dzięki czemu zoptymalizowane zostają parametry ich zasilania, oraz redukcji uległ poziom generowanych przez nie szumów. W każdym klastrze pracują po dwa dyski a zamknięta w aluminiowych kapsułach całość oferuje możliwość konfiguracji jako RAID 0 lub 1. Całość usadowiono na 3,2mm stalowej płycie o masie 3 kg zwiększającej sztywność całej konstrukcji. Dodatkowo z poziomu menu istnieje możliwość wyłączenia diod LED w portach Ethernet, co owocuje obniżeniem poziomu szumów.

Zanim przejdziemy do części poświęconej brzmieniu pozwolę sobie zwrócić Państwa uwagę na pewną ciekawostka, bowiem o ile w domenie cyfrowej uważa się, że zmiany zachodzą tak szybko, że wychodząc z salonu audio z jeszcze pachnącą fabryką, dopiero co wprowadzoną do sprzedaży nowością tak naprawdę już jesteśmy o krok za liderem wyścigu, który właśnie pokazał coś nowszego, to nasz główny bohater, czyli serwer HFAS1-XS20U miał swoją premierę piątego kwietnia roku … 2017. Nieco lepiej jest z transportem HFAD10-UBXU, gdyż od jego debiutu (23 czerwca 2022) nie minął jeszcze rok. Zasadnym wydaje się zatem w tym momencie pytanie, czy w ogóle warto zaprzątać sobie głowę takimi pół żartem pół serio ujmując skamielinami. I w tym momencie przychodzi z pomocą świadomość faktu, że o ile dynamika fluktuacji modeli na pułapie nazwijmy to ogólnie budżetowym ma charakter niemalże sezonowy, gdzie co rok pojawia się nowy „prorok”, tak w High-Endzie czas płynie zdecydowanie wolniej a zmianę warty bardzo często liczymy w trwających dekadę interwałach. Podobnie sprawy się mają z naszymi dzisiejszymi gośćmi, gdzie po pierwsze trudno cokolwiek w transporcie nośników fizycznych jeszcze dodać, bądź poprawić a po drugie cyfrowy spichlerz i transport dziecinnie prosto upgrade’uje się wgrywając nowy firmware, bądź dodając kolejne funkcje z poziomu samej apki.
A najlepsze jest to, że w momencie gdy tytułowy duet rozgościł się w moim systemie zaglądanie mu w metrykę było ostatnią rzeczą jaka przyszła by mi do głowy, albowiem liczył się tylko dźwięk, jaki generowały (chodzi o to, co dobiegało z głośników, bo same były ciche jak aluminiowe katafalki). Ba, skoro nawet na „Youthanasia” Megadeth śmiało można było mówić o obezwładniającym wyrafinowaniu i wysublimowaniu, to jakiekolwiek kręcenie nosem byłoby przejawem skrajnej głupoty. Tak, tak mili Państwo, ognistowłosy wyjec i szarpidrut w jednej osobie nagle nabrał ogłady, tembr jego głosu z irytującego skrzeku ewoluował w stronę miłych uszom harmonicznych a thrashowy jazgot jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zaczął układać się w misternie tkaną ognistą pajęczynę riffów. Nadal było piekielnie szybko i agresywnie a przy tym całość miała odpowiedni ciężar, jednak owa stricte natywna agresja wynikała jedynie z samej formy artystycznego wyrazu a nie zniekształceń, bądź pasożytniczych artefaktów objawiających się irytującą szklistością i ziarnistością. Na upartego brzmienie HFAS1-XS20U mógłbym porównać do sygnatury swojego … lampowego Ayona CD-35, gdyż przynajmniej pod względem koherencji i organiczności szły jak równy z równym.
Przesiadka na wielką symfonikę, czyli „London Symphony Orchestra plays Georges Bizet” pokazała, że w grze Fidaty wcale nie chodzi o gładkość i jedwabistość dla nich samych w ramach lapidarnej muzykalności a jedynie o wyrafinowanie generowanych dźwięków, co wcale nie przeczy umiejętności oddawania rozmachu nad wyraz rozbudowanego aparatu wykonawczego z zachowaniem właściwej mu wieloplanowości i zdolności precyzyjnej definicji poszczególnych nie tylko sekcji, ale i pojedynczych instrumentów. Powyższe nagranie jest o tyle przydatne w roli materiału testowego, że realizacja Deutsche Grammophon jest pozornie nieco zachowawcza – niczego nie wypycha przed szereg i nie próbuje przytłoczyć słuchacza, co na niezbyt rozdzielczych systemach może prowadzić do braku zaangażowania odbiorcy. Tymczasem japoński serwer /streamer był w stanie na tej bazie uwolnić drzemiący w niej potencjał pokazując o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Z Fidatą w systemie nadal scena kreowana była za linią kolumn, co niejako odpowiadało zajęciu miejsca w piątym rzędzie widowni a tym samym pozwalało na objęcie wzrokiem/słuchem całości spektaklu bez konieczności kręcenia łepetyn jak daleko nie szukając na meczu Igi Świątek. Powyższe uwagi dotyczą konfiguracji, w której HFAS1 grał bezpośrednio spięty z sekcją DAC-a mojej 35-ki, gdyż kilkukrotne próby z potraktowaniem go jedynie jako dawcę sygnału dla streamera/transportu plików Lumin U2 Mini niby dawało równie ciekawe rezultaty, lecz trudno było je uznać za wartość dodaną a jedynie swoisty krok w bok. Oczywiście było o niebo lepiej aniżeli z moim dyżurnym, pełniącym rolę NAS-a Soundgeniciem HDL-RA4TB, co raczej nie powinno dziwić patrząc nawet na samą różnicę w cenie, o jakości wykonania nawet nie wspominając. Dlatego też zamiast mnożyć elementy toru pozwoliłem sobie wybrać najlepszą brzmieniowo a zarazem możliwie minimalistyczną opcję.
Nie mniej urokliwie wypadł transport nośników fizycznych, który w wiadomy sposób poszerzał funkcjonalność streamera stając się wielce pożądanym pomostem pomiędzy przeszłością, teraźniejszością a przyszłością bez konieczności przysłowiowego wylewania dziecka z kąpielą przy przesiadce ze srebrnych krążków na pliki. Śmiem wręcz twierdzić, że mając na podorędziu takowy transport w ofercie Lumina poważnie zastanawiałbym się nad dalszymi roszadami w swoim systemie w stylu zastąpienia ww. 35-ki Ayona pozbawionym czytnika CD Kronosem w najwyższej specyfikacji. Nie da się bowiem ukryć, iż sama kultura pracy napędu Pioneera zamontowanego w Fidacie nie budzi żadnych zastrzeżeń, czyta dosłownie wszystko, więc już na tym etapie wykazuje wyższość nad aktualną inkarnacją austriackiego dyskofonu, który obecnie radzi sobie tylko z klasycznymi CD-kami, a dodatkowo całością zawiaduje się z poziomu firmowej apki, więc na dobrą sprawę nie ma już praktycznie żadnej różnicy między obsługą płyt i plików, no może poza koniecznością żonglowania nośnikami fizycznymi. Sonicznie też na pewno nie jest gorzej, gdyż HFAD10-UBXU powielając sygnaturę swego dyskowego kompana idzie o krok, bądź nawet dwa wyżej pod względem rozdzielczości, lecz nie na drodze wyostrzenia a eliminacji wszelakiej maści pasożytniczych artefaktów zaburzających właściwy odbiór reprodukowanego materiału. Oczywiście spora w tym zasługa fenomenalnej łączówki WestminsterLab USB Cable Ultra (test wkrótce), jednak nawet na firmowej Fidacie HFU2 efekty były wielce satysfakcjonujące a odsłuch „Monteverdi – A Trace of Grace” Michela Godarda po raz kolejny udowodnił, że poczciwa stara płyta CD ma się nadspodziewanie dobrze a plotki o jej śmierci są nie tyle mocno przesadzone, co całkowicie oderwane od rzeczywistości. Okazało się bowiem, że zarówno namacalność i realizm prezentacji, jak i mnogość, czy wręcz ogrom informacji o akustyce pomieszczenia w jakim dokonaniu nagrania dziwnym zbiegiem okoliczności podczas gry z plików cechuje nieco mniejsza intensywność i wielowymiarowość, z czym absolutnie nie ma problemu grając HFAD10-UBXU.

No i wszystko jasne. Okazuje się bowiem, że mimo nader pokaźnego stażu na rynku HFAS1-XS20U i zbliżającego się wielkimi krokami roku HFAD10-UBXU Fidata doskonale wie co robi – nic a nic z nimi nie kombinując. Są to bowiem urządzenia tyleż skończone i kompletne, co ponadczasowe. Oferują dosłownie wszystko, czego tylko współczesny audiofil mógłby zapragnąć tak od strony funkcjonalnej, jak i brzmieniowej. Jeśli zatem posiadają Państwo wysokiej klasy przetwornik i zastanawiacie się nad rozbudową o / upgradem już posiadanego toru cyfrowego o adekwatny jakościowo plikograj, to tytułowy zestaw wydaje się oczywistą oczywistością niejako z automatu zdejmując Wam z barków konieczność dalszych poszukiwań. Nie wierzycie? Posłuchajcie, tylko potem nie miejcie do mnie pretensji, że nie ostrzegałem. Fidata nie bierze niestety jeńców i jeśli tylko nie jesteście akolitami bezwzględnej analityczności i iście prosektoryjnej antyseptyczności, to konieczność wypięcia i zwrotu wypożyczonego japońskiego duetu z własnego systemu będzie nosiło znamiona dalece posuniętego masochizmu.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Nie wiem, na ile jest to znamienne dla obecnej sytuacji, jednak fakt jest faktem, że nawet takie tuzy świata plików, jak dzisiejszy bohater w postaci japońskiej marki Fidata w swoim portfolio mają transport CD. Owszem, w teorii postrzegania przez brand tematyki obcowania z muzyką raczej do zgrywania popularnych kompaktów na dysk, jednak skoro na oficjalnej stronie znajdziemy informację, iż z powodzeniem ich produkt poradzi sobie w użytkowaniu płyt CD. Czy to ma sens? Jak to w takim razie wypada sonicznie? I o czym konkretnie mowa? Już zdradzam. Otóż dzięki staraniom wrocławskiego Audio Atelier udało się na pozyskać na testy zestaw dwóch źródeł cyfrowych japońskiej marki Fidata w postaci obsługującego większość dostępnych formatów, wyposażonego w pakiet wewnętrznych dysków o pojemności 2TB serwera i odtwarzacza sieciowego plików audio HFAS1-XS20U oraz firmowego transportu CD/DVD/BD HFAD10-UBXU.

Jak obrazują fotografie, nasi bohaterowie są konstrukcjami dość kompaktowymi. Do wykonania obudów obydwu komponentów zostało użyte przyjemnie wyglądające dla oka, szczotkowane aluminium. Korpus serwera jest jakby solidniejszy, bo wykonano go z grubych płatów ozdobnego glinu z jedynie symbolicznym włącznikiem na froncie oraz dwoma terminalami LAN, jednym USB i gniazdem zasilania IEC na tylnym panelu. Natomiast transport srebrnych krążków poza solidnym w domenie grubości, wyposażonym w szufladę do aplikowania płyt wraz z sensorycznym guzikiem wysuwania tacki i diodą sygnalizującą stan pracy awersem, w kwestii pozostałych części obudowy opiera się już nadal dobrze się prezentujących, ale jednak już cienkościennych blachach. Jeśli chodzi o zestaw przyłączy czytnika CD-ków, mamy do dyspozycji jedynie trzy rodzaje USB oraz gniazdo zasilania. Jak wynika z powyższego opisu, oprócz tego, że obydwa urządzenia są na siebie konstrukcyjnie skazane, to w tym przypadku z braku jakiegokolwiek wyświetlacza i przycisków funkcyjnych podczas obsługi opisanego zestawu nie obejdziemy bez stosownej, co ważne, darmowej aplikacji.

Co ciekawego mogę powiedzieć o brzmieniu rzeczonych konstrukcji? Na początek z przyczyn technicznych jedynie skrótowy występ samego transportu HFAD10. Niestety z uwagi na permanentny przymus przejścia sygnału z niego przez serwer jeśli różnice nawet były, okazywały się osiągać wynik na poziomie percepcji. Dlatego też nie chcąc tracić czasu podczas testu na doszukiwanie się marginalnych zmian, wolałem skorzystać z dobrodziejstwa brzmienia serwera HFAS1 i zatopić się w muzyce. I to w muzyce pełnej emocjonalnej ekspresji. A to dlatego, iż dobrze osadzonej w barwie, esencji, energii i najważniejsze, że przy tym odpowiednio kontrolowanej od strony utrzymania w ryzach niskich tonów i pełnej swobody wybrzmiewania. Bez zbędnych wyostrzeń na górze, czy nadmiernego minimalizowania energii, a przez to niezbyt dobrze wypadającego w odbiorze skracania basu, tylko skierowanej na pokazanie wydarzeń scenicznych w przyjemny do obcowania bez ograniczeń czasowych sposób. Oczywiście sposób mogący pochwalić się również dobrym wynikiem pozycjonowania artystów na wirtualnej scenie, bez czego nie zbudujemy zaplanowanych przez muzyków realiów ich występów, co często uniemożliwia wytworzenie pomiędzy nimi, a słuchaczem nici emocjonalnego porozumienia.
Pierwszym z brzegu potwierdzeniem tej sytuacji było jazzowe przedsięwzięcie sztandarowego u mnie pianisty Torda Gustavsena i jego Trio zatytułowane „The Other Side”. I nie chodzi o sprawy dobrego oddania barw instrumentów oraz zróżnicowania ich energii, bo to dla źródła Fidaty jest od lat umiejętnie pielęgnowanym chlebem powszednim, tylko pokazanie zawartych w każdym z nich brzmieniowych kontrastów. Dla przykładu atrybut Torda (piano) raz był budzącym się wulkanem trzęsącym podłogą, by za moment delikatnie i perliście przecinać znakomicie wykreowaną w moim pokoju wirtualną scenę. Podobnie sytuacja wyglądała w odniesieniu do kontrabasu. Raz był jedynie lekko zaznaczonym, nieco rozmytym, jednak znakomicie uzupełniającym ten team bytem, zaś po dojściu do partii solowych, nagle okazywał się być wyraziście podanym w domenie krawędzi, szybkości zmian tempa szarpania strun i dzięki temu długości zawieszenia dźwięku w eterze drapieżnikiem. Zazwyczaj stawiająca na przyjemność grania za wszelką cenę elektronika nieco to uśrednia, jednak nie oszukujmy się, Fidata to rasowy Japończyk, a w tym landzie półśrodki nie są mile widziane. Owszem, ma być muzykalnie, jednak utrata sonicznych aspektów ważnych dla pokazania wirtuozerii artystów nie wchodzi w grę.
Innym stemplem potwierdzającym pełnię kompetencji zabawiania nas muzyką przez HFAS-1 okazał się być zapis koncertu Nirvany „MTV Unplugged In New York”. Powód? Po pierwsze – dzięki znakomitemu operowaniu barwami oraz pulsem każdego z generatorów dźwięku to wydarzenia w dobrym tego słowa znaczeniu wybuchło feerią wokalno-instrumentalnych, przykuwającym mnie do fotela na cały krążek, nieczęsto aż tak emocjonujących artystycznych popisów. Po drugie – mimo grunge’owego rodowodu całość zabrzmiała z jednej strony przyjemnie, ale za to z drugiej nadal wyraziście w domenie agresji. A po trzecie – testowany zestaw fenomenalnie poradził sobie z zorientowaniem tego materiału jako wykonywanego dla szerokiej rzeszy słuchaczy koncertu na żywo. Bez tego nawet najlepszy występ Kurta Cobaina okazałby się nudnym nagraniem studyjnym. A przecież ten sceniczny pomysł kultowej rozgłośni muzycznej zawsze opiewał na bliski kontakt muzyków z usadowionaa wokół publicznością, co mimo trwania prezentowanego przez Fidatę zestawu przy dobrej barwie i wadze nie zabiło poczucia rozmachu prezentacji. Może nie była to obawa, ale podejmując decyzję wykorzystania tej płyty podczas testu byłem ciekawy, jak potomek samurajów wypadnie właśnie w aspekcie wizualizowania projektów koncertowych. Jak się jednak okazało, ciekawość w pozytywny sposób została zaspokojona w stu procentach.

Kogo namawiałbym na próby wieloletniego ożenku z Fidatą? Chyba nikogo nie zaskoczę, gdy w oparciu o wiedzę jej znakomitego występu z bardzo różnorodnym materiałem muzycznym raczej określę grupę potencjalnych niezainteresowanych. I nie dlatego, że japońskie źródło jest problematyczne konfiguracyjnie lub ciężkie do akomodacji, gdyż jest wręcz przeciwnie, tylko z racji poszukiwania przez tak zwanych „niezgodnych” wojny z muzyką, a nie delektowania się niesionymi przez nią emocjami kreowanymi barwą i esencją muzyki. Do tej niewielkiej grupy będą należeć jedynie na wskroś ekstremalni poszukiwacze szybkości i agresji prezentacji kosztem przywołanej barwy i związanej z nią duchowości. A ekstremalni dlatego, że jak zazwyczaj w konfiguracjach systemu bywa, również w tym przypadku opisane przeze mnie brzmienie tytułowego serwera spokojnie da się lekko przearanżować na swoją modłę. Nie całkowicie jak to mówią do góry nogami, ale pewne akcenty nawet znacznie, co w przypadku otwartej duszy może okazać się dobrym początkiem nawet dla grupy w teorii chadzającej innymi sonicznymi ścieżkami. Interesujące? Myślę, że dla wielu z Was jak najbardziej.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II

Dystrybucja: Audio Atelier
Producent: I-O Data
Ceny:
Fidata HFAS1-XS20U: 8 999€
Fidata HFAD10-UBXU: 8 999€

Dane techniczne
Fidata HFAS1-XS20U
Pojemność dysków: 2,0 TB (4 x 500GB)
Łączność: 2 x RJ45 (1000BASE-T / 100BASE-TX / 10BASE-T); USB 2.0
Obsługiwane formaty plików: wav, mp3 , wma , m4a , m4b , ogg , flac , aac , mp2 , ac3 , mpa , aif , aiff , dff , dsf
Obsługiwane parametry sygnałów: PCM 768 kHz/32 Bit; DSD 22,5Mhz (direct), 11,2MHz (DoP)
Pobór mocy: 32W
Wymiary (S x G x W): 350 x 350 x 65 mm
Waga: 7,3 kg

Fidata HFAD10-UBXU
Łączność: 2 x USB3.2 Gen1 Standard-A (Host); USB3.2 Gen1 Standard-B
Obsługiwane formaty dysków:
Blu-ray: Ultra HD Blu-ray (BD-ROM DL, BD-ROM TL), BD-ROM, BD-ROM DL, BD-R, BD-R DL, BD-R TL, BD-R QL, BD-RE, BD-RE DL, BD-RE TL, BD-R LTH
DVD: DVD-ROM, DVD-ROM DL, DVD-Video, DVD-R, DVD-R DL, DVD-RW, DVD+R, DVD+R DL, DVD+RW, DVD-RAM *3
CD: CD-ROM, CD-ROM XA, Photo CD, Video CD, CD-DA *4, CD-Extra, CD-Text, CD-R,CD-RW
Pobór mocy: 31W
Wymiary (S x G x W): 350 x 350 x 53 mm
Waga: 6,8 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Fidata

Fidata HFAS1-XS20U & HFAD10-UBXU
artykuł opublikowany / article published in Polish

Kiedy nie wiadomo czy iść w pliki, czy dalej być za pan brat ze srebrnymi krążkami pomocną dłoń wyciąga Fidata proponując serwer HFAS1-XS20U i dedykowany transport HFAD10-UBXU.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Fidata

fidata HFU2 & HFLC English ver.

I have to confess that I waited to write this article until we published the review of the ultra-high-end Gauder Berlina RC9. Why? First of all, I wanted to show you the level of resolution we are talking about, and secondly, as a point of reference. But for what reason? To make it absolutely clear, once and for all, that each, and I mean each, element of your audio gear, whether it be a cable, an amplifier, a source or a loudspeaker, does not add anything to the sound, nor does it improve anything, but only degrades and hides information, so it reduces the amount of information going forward. And the whole game of Hi-Fi and High-End is nothing less than a game of minimizing this loss. Putting this in layman’s terms, audiophiles are not trying to achieve the best sound in their systems, but to achieve the least degradation. Madness and heresy, you say? Not really. If we take the non-amplified human voice as the master, or alternatively, the “virgin” live sound of instruments, and then take into account the complication of the recording and post-production processes and finally reproduction in our secluded rooms, then often, if I may use a culinary analogy, from a beautiful piece of Kobe meat the end user only receives a meatloaf or mince of unknown origin. And, at this moment, the question is – what do you want? A steak from the happiest, daily-massaged Wagyu cows, or, to put it more simply, meat-like products? If you are looking for the former, then I will attempt to treat you with something similarly refined, but if you prefer the latter, then I wish you a nice day and, I will confess, you should not waste your time reading further.
Returning for a moment to the Berlinas, it is all about the diamond tweeter and midrange driver used, which are characterized by such resolution and holography, that only after hearing them, do we realize how many details, nuances and reverbs escape our ears on a daily basis. You can hear more and better, and with an intensity that can even surprise a seasoned music lover. But I will immediately warn you that you cannot hear more than is recorded on the carrier, as this is physically impossible. And we are talking about the €100,000 price level here. Fortunately, audio is not an extreme sport, and if you do not feel brave enough to participate in the Scottish Celtman! (one of the most difficult triathlons), you can proceed in small steps, which still leads us to our desired summit. And talking of small steps, then the country which seems unreachable in this aspect is, of course, Japan, the country from which our tested cables came – the USB HFU2 and Ethernet HFLC under the Fidata name – a brand name from I-O Data.

There is one thing I should mention at the beginning – Fidata is not a group of Voodoo followers and shamans, living far away from civilization, mining copper, silver and other raw materials only at the full moon or during an eclipse. They are not reinventing the wheel, they are not announcing that the wood they use is not a conductor (as one cable manufacturer once claimed). Here, we are dealing with a very down-to-earth group of engineers, who are designing peripherals, including items such as external computer drives, where nothing new can be imagined; everything must work as specified in terms of data correctness and reliability. This is the reason why each cable is accompanied not only with a warranty card, but also with a report from its final test, including the exact time and date of the test. This is Swiss, er, pardon me, Japanese precision at its best.
However, this is just a minor point about the product, which presents itself modestly, but still elegant. Minimalist white boxes somewhat resembling boxes of exquisite chocolates, but instead of chocolates, inside we discover the abovementioned cables, resting on a blue velvet cloth. In addition, those cables are so common looking that we might think that they are some kind of demo cables from a pre-production run, which will be fitted into a fancy looking braid coil later on. But this is the pragmatic and clearly engineering point of view of the Japanese at work – a cotton, or any other material for that matter, sheath does not influence the measurable parameters of the cables, so there is no reason to use it. On the other hand, the confectioned plugs, used by Fidata, are true audiophile golden jewelry, and the carcasses of the USB plugs are massive aluminum cylinders, giving protection not only from vibration, but also from all kinds of “noise”, due to a slit in their sides. The Ethernet plugs are the gold plated and shielded MFP8 RJ45 connectors from Telegartner.
When we talk about a deeper vivisection, then the HFU2 is made from four bundles of seven conductors of silver coated OFC copper, where the two bundles designed to transfer data are separately shielded, and the two bundles dedicated to transferring power also has its own shield. And it has a 24 AWG diameter. The HFLC is based on four pairs of shielded conductors made from silver plated OFC copper, the whole is additionally shielded and has a diameter of 26 AWG.

But leaving aside the insides of the Japanese cables, in my experience and from common sense, I must tell you that a much more important aspect, which has an impact on the final effect, is not the usage of a certain component, raw material or circuit, but how it was applied and implemented. So how did the Fidata team handle that?
Before moving on to that part, I should just mention that the listening session was identical to that for a similar set of cables provided by Audiomica Laboratory, the Anort & Pebble Consequence, and again, similar to the Anort from Audiomica, the HFLC in the last part of the tests connected the reference CD/SACD Accuphase DP-950/DC-950 and the Avantgarde Trio supported by Short Basshorns, which were the end element of the audio setup.
Now, both Japanese cables, and regardless of the point of application, were surprisingly unanimous in doing one thing – they ensured that everything was not only audibly better, but there was also more of everything. And, additionally, this effect was absolutely comparable to the one described by me while testing the “diamond” Gauder RC9. So the increase in the amount of information came not from it being magically duplicated, but from the unclogging of an existing bottleneck. The Fidata interconnects not only worked exactly like the German speakers, but also worked like the Japanese power cord Furutech DPS-4, named “pink candy” by us. I mean the incredible proximity of the resolution offered by them to that offered on the carrier – what was really recorded there. Without guessing, interpolation, artificial enhancement and without any attempt to cover possible errors.
Do you understand what I am saying? If not, then please allow me to use a photography analogy by calling upon a technology often used, especially in product photography, called HDR (High Dynamic Range), which means enhanced dynamics, extended tonal balance of a given photo, made from multiple exposures of the same frame. This makes it possible to approximate the spectrum of visibility of the human eye. And, as in photography, this takes time, not mentioning the abilities of the photographer, as both of the Fidata cables bring the information hidden in the shadows and in the light to the fore, immediately. We plug them into the system, we play a recording we think we know by heart, so nothing should surprise us and … we are surprised. It appears that until now, we were just scratching the surface of the vast deep, without any possibility of looking down there. It is like having an opinion of snorkelling and diving based only on the experience gained in the cold and shallow Baltic sea, and then suddenly being able to swim in the much more comfortable, at least in terms of water transparency, coral reefs of the Red Sea. If you have not experienced any such thing, then please believe me if you wish, the effect is similar to experiencing the difference between tasting a black pudding and caviar served on toast.
However, the improvement, or rather we should talk about the quality jump, is not only about the amount of micro-details present in the reproduced recordings and in the precision of their imaging, but also in the attention of how the acoustics are reproduced, the space contained in the different recordings. It is enough to mention that the, beloved by me, Scandinavian reference, the minimalist “Tartini secondo natura” by the trio Sigurd Imsen, Tormod Dalen, Hans Knut Sveen, the fairytale-like “Kristin Lavransdatter” by Arild Andersen, or, to bring some balance, something much more “sunny”, “Monteverdi: A Trace of Grace” by Michel Godard. We are using a small chapel, an artificially created three dimensional sound stage, changing from piece to piece, and an old Cistercian abbey. All those recordings are completely different, but you cannot clearly decide which one is the best, and the Fidata cables do not judge , they “just” show us all of the information contained there. Now you can enjoy the decays right up to the end … the slow smooth fading of the final notes among the nooks and crannies of the ceiling, the chemistry felt between the musicians and the whole magic aura are present when all of the jigsaw pieces fit together perfectly. At the same time, please do not worry that the tested pair, or just one of those cables, will reveal the eventual masked vocal or technical shortcomings of a less refined repertoire. As I mentioned earlier, those cables absolutely do not evaluate, even less stigmatize , so you should not fear reaching for mainstream items such as “Sweetener” by Ariana Grande, as after listening you can only think philosophically why this fine performer is losing her evident talent for such recordings.

So how do the HFU2 and HFLC Fidata sound? If I respond to this question by saying that they do not – then, on the one hand, I will put you in dismay, and on the other hand, I will not be telling the truth. The truth is that, for sure, they have some kind of character, and they have a company signature, but the case is that these are the least audible wires I have ever come across. Irrespective of whether you think that this is an asset or a liability, I will leave it for you to decide. But if on the way to absolute perfection, you have chosen the way of eliminating unwanted elements that might mask the sound of the source material instead of coloring them, then please listen to the Fidata cables in your system, because I can confidently claim that you will not return them to the distributor.

Marcin Olszewski

System used in this test:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Network player: Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLA; Lumin U1 Mini
– All’in’One: Naim Uniti Nova
– Digital sources selector: Audio Authority 1177
– Turntable: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Phonostage: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Power amplifier: Bryston 4B³
– Loudspeakers: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– Digital IC: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– USB cables: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB
– Speaker cables: Signal Projects Hydra
– Power cables: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Power distribution board: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Wall power socket: Furutech FT-SWS(R)
– Anti-vibration platform: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Ethernet cables: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Table: Rogoz Audio 4SM3
– Accessories: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Distributor: Moje Audio
Prices:
HFU2: 1 499 PLN/1m, 1 649 PLN/2m, 1 799 PLN/3m
HFLC: 3 799 PLN/1,5m, 4 899 PLN/3m , 11 399 PLN/10m

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Fidata

fidata HFU2 & HFLC

Powiem szczerze, że z niniejszym tekstem z premedytacją czekałem, aż na naszych łamach pojawi się recenzja ultra high-endowych Gauderów Berlina RC9. Czemu? Cóż, po pierwsze, żeby możliwie realistycznie zobrazować Państwu poziom rozdzielczości na jakim będziemy się poruszać, a po drugie jasno określić punkt odniesienia. Po co to wszystko? Po, to by wreszcie, raz na zawsze, wyraźnie powiedzieć, że każdy, ale dosłownie bez wyjątku każdy element toru audio, czyli przewód, wzmacniacz, źródło, czy kolumna, nic od siebie nie dodaje i nie poprawia, lecz jedynie degraduje i zachowuje dla siebie otrzymywane informacje, czyli tak naprawdę zubaża wolumen informacji przekazywanych dalej. A cała zabawa w Hi-Fi i High-End to nic innego, jak dążenie do możliwie jak najdalej posuniętej minimalizacji powyższych przypadłości, czyli przekładając to na możliwie lapidarny i zrozumiały dla ogółu przekaz audiofile starają się osiągnąć nie tyle jak najlepszy dźwięk w swoich systemach, co możliwie jak najmniej … zdegradowany. Szaleństwo i herezja? Niekoniecznie. Jeśli bowiem za wzorzec uznamy niezamplifikowany głos ludzki, bądź takież samo „nieskalane” brzmienie „live” instrumentów, to biorąc pod uwagę stopień skomplikowania procesu nagrywania, post-produkcji, a następnie reprodukcji w naszych samotniach, to bardzo często, posługując się kulinarną analogią, z pięknej sztuki wołowiny Kobe końcowy odbiorca otrzymuje co najwyżej mielonkę, lub pasztetową niewiadomej proweniencji. I w tym momencie pojawia się odwieczne pytanie na co mają Państwo ochotę – na steka z codziennie masowanych i podobno „najszczęśliwszych” krów Wagyu, czy nazwijmy to delikatnie wyroby mięsopodobne? Jeśli wybraliście opcję numer jeden, to już za chwilę postaram się Was czymś nad wyraz wyrafinowanym uraczyć, a jeśli nr.2 to … życzę miłego dnia i szczerze przyznam, że nie powinniście marnować czasu na lekturę moich dalszych wynurzeń.
Wracając jeszcze na chwilę do Berlin, tak naprawdę chodzi o wykorzystane w nich diamentowe przetworniki średnio i wysokotonowe, które charakteryzuje na tyle zjawiskowa rozdzielczość i holografia, że dopiero po ich usłyszeniu zaczynamy zdawać sobie sprawę ile detali, niuansów i wybrzmień nam na co dzień umyka. Słychać bowiem więcej i lepiej i to z intensywnością mogącą zaskoczyć nawet wytrawnego melomana. Od razu jednak zaznaczę, iż nie słychać więcej aniżeli zostało zapisane na dowolnym nośniku, gdyż jest to fizycznie niemożliwe. Sęk jednak w tym, że rozmawiamy o pułapie 100 k€. Całe szczęście audio to nie sporty ekstremalne i jeśli tylko nie czujemy się na siłach startować w szkockim Celtman!-ie (jeden z najtrudniejszych triathlonów) spokojnie możemy stosować w drodze na upragniony szczyt metodę małych kroków. A skoro już jesteśmy przy małych krokach, to krajem, który pod tym względem wydaje się niedościgniony jest oczywiście Japonia, skąd pochodzą nasi dzisiejsi bohaterowie, czyli przewody … USB HFU2 oraz Ethernet HFLC sygnowane przez fidatę – markę I-O Data.

Od razu na wstępie zaznaczę, że fidata to nie grupka zaszytych z dala od cywilizacji wyznawców voodoo i szamanów pozyskujących miedź, srebro i inne szlachetne kruszce jedynie przy pełni księżyca, bądź kompletnym zaćmieniu słońca. Tutaj nie ma miejsca na próbę ponownego wynalezienia koła, bądź ogłoszeniu wszem i wobec, że np. wykorzystywane przez nich drewno … się nie elektryzuje (jak to raczył był swojego czasu popełnić jeden z rodzimych wytwórców). W tym bowiem przypadku mamy do czynienia z grupą niezwykle twardo stąpających po ziemi inżynierów zajmujących się projektowaniem i produkcją peryferii, w tym dysków komputerowych, gdzie nic nikomu zdawać się nie może, tylko musi być po prostu zarówno obliczeniowo, jak i empirycznie udowodnione. Dlatego też do każdego przewodu dołączana jest nie tylko przepiękna karta gwarancyjna, lecz również raport z końcowego testu pomiarowego z dokładną datą i godziną pomiaru. Jednym słowem nie tyle szwajcarska, co japońska precyzja w najlepszym wydaniu.
To wszystko jednak drobiazgi stojące za samym produktem a ten prezentuje się nad wyraz skromnie i zarazem niezwykle elegancko. Białe, minimalistyczne pudełka przypominają nieco ekskluzywne bombonierki, lecz zamiast wyrafinowanych pralinek znajdziemy w ich wyściełanych granatowym jedwabiem (?) tytułowe przewody. W dodatku przewody na pierwszy rzut oka tak zwyczajne, że aż zaczynamy się zastanawiać, czy to nie jakieś przedprodukcyjne „demówki”, które dopiero miały trafić do odziania w jakiś fikuśny i łapiący za oko swym pstrokatym umaszczeniem peszelek. I tu właśnie widać jak na dłoni pragmatyczne i czysto inżynierskie podejście Japończyków – skoro bowiem bawełniane, bądź wykonane z jakiejś innej materii wdzianko nie wpływa na mierzalne parametry przewodów, to i sens jego stosowania jest żaden. Z drugiej jednak strony stosowana przez fidatę konfekcja to prawdziwa audiofilska, oczywiście złocona biżuteria, przy czym korpusy wtyków USB to masywne, aluminiowe walce zapobiegające nie tylko przenoszeniu wibracji, ale i dzięki biegnącej wzdłuż szczelinie … wszelakiej maści „szumów”, a w przypadku łączówki ethernetowej postawiono na złocone i zarazem ekranowane wtyki MFP8 RJ45 Telegärtner-a.
Jeśli zaś chodzi o nieco bardziej dogłębną wiwisekcję, to HFU2 zbudowany jest z czterech wiązek po siedem przewodów ze srebrzonej miedzi OFC, z czego dwie wiązki odpowiedzialne za przesył danych są odrębnie ekranowane i para bliźniaczych, dedykowanych zasilaniu również posiada własny ekran. Ma przy tym średnicę 24AWG. Z kolei HFLC oparto na czterech parach ekranowanych przewodów ze srebrzonej miedzi OFC, całość otula dodatkowy ekran i ma on średnicę 26AWG.

Mniejsza jednak co i gdzie w japońskich przewodach siedzi, gdyż zgodnie zarówno ze zdrowym rozsądkiem, jak i zdobytym przez lata doświadczeniem, nieco nieskromnie śmiem twierdzić, iż o niebo istotniejszym czynnikiem wpływającym na finalny efekt nie jest samo użycie surowca, układu, czy też nieraz kluczowego elementu, a jego odpowiednio umiejętna aplikacja. A jak z tym wyzwaniem poradziła sobie ekipa fidaty?
Zanim jednak do tej części przejdę pozwolę sobie jedynie wtrącić iż proces odsłuchowy przebierał identycznie jak w przypadku bliźniaczego duetu okablowania Audiomica Laboratory Anort & Pebble Consequence i podobnie jak Anort Audiomici, również i HFLC fidaty w końcowej fazie testów spiął referencyjny odtwarzacz CD/SACD Accuphase DP-950 / DC-950 a na końcu toru stanęły wspomagane SHORT BASSHORN-ami Avantgarde’y Trio.
Jednak oba japońskie przewody, i to niezależnie od miejsca aplikacji zaskakująco zgodnie robiły jedno – sprawiały, że wszystko nagle było słychać nie tylko lepiej, ale też i tego wszystkiego robiło się … więcej. W dodatku efekt ten był właśnie w pełni porównywalny do tego opisywanego przeze mnie przy okazji „diamentowych” Gauderów RC9. Czyli przyrost ilości informacji nie wynikał z ich cudownego rozmnożenia, lecz odetkania, udrożnienia istniejącego „wąskiego gardła”. Łączówki fidaty działały zatem dokładnie tak, jak nie tylko niemieckie kolumny, lecz również … japoński przewód zasilający Furutech DPS-4 pieszczotliwie nazywany przez nas „różową landrynką”. Chodzi bowiem o niezwykłą bliskość oferowanej przez nie rozdzielczości, do tego, co rzeczywiście znajduje się na nośniku – co zostało na nim zapisane. Bez zgadywania, interpolacji, sztucznego pompowania i prób tuszowania ewentualnych błędów.
Rozumieją Państwo co mam na myśli? Jeśli nie, to pozwolicie, że posłużę się fotograficzną analogią i odwołam się do często stosowanej, szczególnie w tzw. „produktówce” techniki HDR (High Dynamic Range), czyli zwiększania zakresu dynamiki, rozpiętości tonalnej konkretnego ujęcia, poprzez złożenie kilku ekspozycji tego samego kadru. Dzięki temu zbliżamy się do spektrum widzialności ludzkiego oka. O ile jednak w fotografii wymaga to czasu, o umiejętnościach nawet nie wspomnę, to oba przewody fidaty informacje z cieni i świateł wyciągają ad hoc. Wpinamy je w tor, włączamy nagranie, które wydawać by się mogło, że znamy na pamięć, więc nic a nic nie powinno nas w nim zaskoczyć … a jednak zaskakuje. Okazuje się bowiem, że do tej pory jedynie ślizgaliśmy się po powierzchni mętnej otchłani, bez najmniejszych szans na spojrzenie w jej głąb. To jest tak, jakbyśmy opinię o snoorkowaniu i nurkowaniu wyrobili sobie na podstawie doświadczeń w Bałtyku, bądź mazurskich jeziorach a potem zakosztowali nieporównywalnie bardziej komfortowych, pod względem przejrzystości, warunkach na rafach rozciągających się w okolicach Marsa Alam. Jeśli do tej pory nie mieliście Państwo okazji tego doświadczyć, to proszę mi wierzyć (bądź nie), ale różnica jest mniej więcej taka, jak między „naszą” kaszanką a serwowanym na grzance kawiorem.
Jednak poprawa, a raczej wypadałoby mówić o skoku jakościowym, dotyczy nie tylko ilości mikrodetali obecnych w reprodukowanych nagraniach i precyzji w ich obrazowaniu, lecz również pietyzmu oddania akustyki, przestrzeni zawartych w konkretnych realizacjach. Wystarczy bowiem wspomnieć, skądinąd ulubione przeze mnie, skandynawskie referencje, czyli minimalistyczne „TARTINI secondo natura” tria w składzie Sigurd Imsen, Tormod Dalen, Hans Knut Sveen, baśniowe „Kristin Lavransdatter” Arilda Andersena , oraz dla równowagi zdecydowanie bardziej „słoneczne” „Monteverdi – A Trace of Grace” Michela Godarda. Mamy bowiem do czynienia z niewielką kaplicą, sztucznie wykreowaną trójwymiarową, zmieniając się w zależności od utworu sceną i starym, kamiennym opactwem Cystersów. Wszystkie te realizacje diametralnie się od siebie różnią, lecz nie sposób jednoznacznie stwierdzić, która z nich jest najlepsza, a przewody fidaty nie oceniając oferują nam „jedynie” pełnię zawartych tam informacji. Wreszcie można do samego końca delektować się wybrzmieniami, powolnym, płynnym wygaszaniem wśród zakamarków sklepień ostatnich fraz nutowych, chemią wyczuwalną pomiędzy muzykami i całą tą magiczna aurą obecną, gdy wszystkie elementy muzycznej układanki perfekcyjnie do siebie pasują. Przy okazji proszę się nie obawiać, że tytułowa parka, bądź nawet pojedynczy przewód sprawią, że obnażone zostaną ewentualne nieudolnie maskowane mankamenty czy to wokalne, czy techniczne mniej wyrafinowanego repertuaru. Tak jak bowiem nadmieniłem ocenianie, a tym bardziej piętnowanie, nie leży w ich kompetencjach, więc bez większych lęków spokojnie mogą Państwo sięgnąć nawet po mainstreamowy „Sweetener” Ariany Grande i jedynie filozoficznie westchnąć czemuż to urocze dziewczę rozmienia niewątpliwy talent na drobne.

Jak zatem grają HFU2 i HFLC fidaty? Jeśli na powyższe pytanie odpowiem, że wcale to z jednej strony wprawię Państwa w konsternację a z drugiej minę się z prawdą. Prawda bowiem jest taka, że z pewnością one mają coś tam za uszami i charakteryzuje je jakaś firmowa sygnatura, lecz sęk w tym iż są to najmniej słyszalne przewody z jakimi przyszło mi mieć kontakt. Czy uznacie Państwo to za zaletę, czy wadę, to już pozostawiam w Waszej gestii. Jeśli jednak w dążeniu do upragnionego absolutu wybraliście drogę niwelowania elementów mogących źródłowy materiał degradować zamiast ich maskowania i zamalowywania, posłuchajcie we własnych systemach przewodów fidaty, bo śmiem twierdzić, że raczej już ich dystrybutorowi nie zwrócicie.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLA; Lumin U1 Mini
– All’in’One: Naim Uniti Nova
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Dystrybucja: Moje Audio
Ceny:
HFU2: 1 499 PLN/1m, 1 649 PLN/2m, 1 799 PLN/3m
HFLC: 3 799 PLN/1,5m, 4 899 PLN/3m , 11 399 PLN/10m

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Fidata

Lumin U1 Mini
artykuł opublikowany / article published in Polish
artykuł opublikowany w wersji anglojęzycznej / article published in English

Walka w segmencie streamerów i transportów cyfrowych robi się coraz bardziej zacięta i jak widać wcale nie oznacza to dążenia do gigantomanii. Po wielce urodziwym Auralicu ARIES G1 przyszła pora na jego bezpośredniego konkurenta, czyli Lumina U1 Mini, który dotarł do naszej redakcji wraz z wyśmienitym okablowaniem Fidata.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Fidata

Audiofil z Art & Voice

Opinia 1

O ile mnie pamięć nie myli z wrocławskim Audiofilem jesteśmy zaprzyjaźnieni niemalże od jej zarania, czyli od czerwca 2011 r. Co prawda na inauguracyjny – kwietniowy, organizowany przez Piotra Guzka event, z niewiadomych mi przyczyn dziwnym trafem nie dotarliśmy, lecz już na kolejnych staraliśmy się z Jackiem pojawiać się dość regularnie. Warto przy tym pamiętać, że w tamtych czasach na podróż samochodem z Warszawy do stolicy Dolnego Śląska należało zarezerwować około 6-7 godzin … w jedną stronę. Szaleństwo? Oczywiście. Czy warto było zatem spędzać niemalże dobę w rozjazdach by zaledwie przez kilka godzin posłuchać autorskich systemów krajowych dystrybutorów w hotelowych warunkach? Bezwzględnie tak. To było, jest i mam nadzieję jeszcze długo będzie zupełnie inne, aniżeli wystawowe – Audio Show-owe, podejście do tematu, gdzie wszyscy chętni mają praktycznie równie szanse, gdyż do dyspozycji otrzymują tę samą salę i jedynie od ich wiedzy, umiejętności i oczywiście posiadanej oferty, muszą zmierzyć się z zastanymi warunkami. Była to też niebywała okazja do nieformalnych spotkań i rozmów zarówno z samymi przedstawicielami konkretnych marek, co przede wszystkim z melomanami i audiofilami podzielającymi nasze wspólne zamiłowanie tak do muzyki, jak i możliwie najwyższej jakości dźwięku.
Nie da się jednak ukryć, że teraz jest już zdecydowanie łatwiej i przede wszystkim szybciej. Podróż zajmuje połowę czasu i w 3-3,5h z przerwą na rozprostowanie nóg i śniadanie, spokojnie da się dojechać. Jednak nie o sieci dróg krajowych będziemy w niniejszej relacji rozprawiali a o oficjalnym otwarciu sezonu anno domini 2018 i zarazem umownym debiucie nowego gracza na wrocławskim rynku audio, czyli salonu Art & Voice. Oczywiście reprezentację ww. przybytku znamy od lat i nie są to ludzie znikąd, lecz skoro postanowili wdrożyć w życie kolejny projekt poświęcony Hi-Fi i High-End to nie pozostaje nam nic innego, jak tylko trzymać za ich sukces kciuki.
Co ciekawe dopiero przy okazji tworzenia niniejszej relacji zorientowałem się, iż to właśnie z Krzysztofem Owczarkiem będącym siłą napędową Art and Voice, z którym to spotykaliśmy się w ciągu minionych lat wielokrotnie, i z proponowanymi przez Niego systemami, mieliśmy okazję spędzać we Wrocławiu czas zarówno podczas naszej pierwszej wizyty, jak i pierwszej opisywanej na łamach Soundrebels w 2013 r. , oraz właśnie otwierającej tegoroczną edycję. Przypadek? Nie sądzę.

Przypadkiem nie jest również tematyka sobotnio-niedzielnego mitingu, która tym razem oscylowała wokół reprodukcji muzyki ze wyłącznie źródeł cyfrowych, czyli oprócz będącej w zauważalnym odwrocie poczciwej płyty CD, również zgromadzonych w pamięciach masowych i dostępnych na platformach streamingowych plików. W roli źródeł wystąpiły odtwarzacz CD Norma Audio REVO CDP-1, oraz streamer LUMIN S1 zaopatrywany w kontent zarówno z serwera Fidata HFAS1-XS20U, jak i Tidala w wersji Hi-Fi. Rola amplifikacji przypadła wspomaganej końcówką mocy Norma Audio Revo PA150 integrze Norma Audio Revo IPA-140 a na końcu toru znalazły się Xaviany Calliope. Całość spoczęła na włoskim stoliku Music Tools z serii Alica a okablowanie pochodziło z oferty Harmonixa, Hijiri, Isol-8 i Fidata. Próbując okiełznać hotelową akustykę wystawcy wykorzystali rodzime ustroje Acoustic Manufacture. Patrząc na absurdalne wręcz szaleństwo cenowe, którego stajemy się mimowolnymi świadkami, śmiało a zarazem pół żartem, pół serio można powiedzieć – „skromnie, ale z klasą”.

Jak to zwykle na Audiofilu repertuar był na tyle eklektyczny, że każdy mógł znaleźć coś dla siebie, a jeśli takowy nie spełniał oczekiwań przybyłych melomanów nie było najmniejszego problemu z wybraniem czegoś nieprzewidzianego z nieprzebranych zasobów Tidala. Oczywiście nie zabrakło też opowieści i dykteryjek serwowanych przez Piotra Guzka. To właśnie one, jak i osoba samego Organizator sprawiają, że atmosfera wrocławskiego Audiofila jest właśnie taka a nie inna.
Jeśli natomiast chodzi o brzmienie, to organizatorzy na samym początku zagrali w otwarte karty i szczerze przyznali, że tym razem wcale nie chodziło o zaprezentowanie wszystkiego co najdroższe z ich portfolio, a jedynie próbkę możliwości, jak dość rozsądnie wyceniony (jak na audiofilskie realia) set nie tylko może, lecz po prostu powinien zagrać. Uczciwie bowiem trzeba przyznać, iż elektronika Normy z cenami nie przesadza i nawet niemalże topowe (na chwilę obecną niepodzielnie króluje model Prometeo) Xaviany Calliope i flagowy Lumin spokojnie egzystują z dala od granicy, za którą kończy się zdrowy rozsądek. Przy okazji proszę pamiętać, iż wystawcom zależało na możliwie najlepszym nagłośnieniu hotelowej sali konferencyjnej, której metraż po wielokroć przekraczał rozmiary standardowych pokoi odsłuchowych.
Niemniej jednak uzyskany we Wrocławiu efekt spokojnie można określić mianem wysoce zadowalającego. Nie dość bowiem, że amplifikacji Normy udało się okiełznać potężny bas Xavianów, to jeszcze nie utracono nic a nic z rozdzielczości i selektywności pozwalających na wychwytywanie nad wyraz oczywistych różnic w jakości tak materiału źródłowego, jak i samych realizacji. Ponadto całość mocną klamrą spinała bezdyskusyjna muzykalność i niezaprzeczalną przyjemność odbioru. A proszę mi wierzyć wcale nie było to takie łatwe. Mogliśmy z resztą przekonać się o tym na własne uszy, przyjeżdżając na tyle wcześnie, by niejako uczestniczyć w ostatnich działaniach dopieszczających prezentowany system. Chodziło oczywiście o dobór odpowiedniego okablowania, które wg. kablosceptyków wpływu nie ma żadnego, a tymczasem w Qubusie dziwnym zbiegiem okoliczności nad wyraz wyraźny był efekt roszad nie tylko drutami mającymi bezpośredni kontakt z sygnałem audio, lecz również zasilającymi i to m.in. zasilającymi serwer Fidata HFAS1-XS20U. Czyżbyśmy zatem padli ofiarą zbiorowej autosugestii? Szczerze śmiem wątpić, za to mając świadomość, iż tak naprawdę na finalne brzmienie naszych systemów wpływa niemalże wszystko co nas otacza, tego typu zjawiska akceptuję, ze stoickim spokojem wychodząc z założenia, że usłyszeć znaczy uwierzyć.

Czy sobotnio – niedzielne spotkanie przekonało nieprzekonanych i zarazem utwierdziło wiernych plikom akolitów tego nie wiem, jednak sądząc po reakcjach zgromadzonej publiczności i ciekawości , z jaką chłonęli nieraz czysto techniczne informacje dotyczące niuansów zapisu danych na dyskach SSD, czy też różnic pomiędzy poszczególnymi streamerami uważam, że tego typu prezentacje są szalenie przydatne. I wcale nie chodzi o to, by udowadniać wyższość jednych świąt nad innymi, lecz by oswajać odbiorców z technologią, która wcześniej, czy później stanie się nie tylko powszechna, co niemalże jedyna a zarówno winyl, jak i CD zyskają status formatów ewidentnie niszowych.

Serdecznie dziękuję Organizatorom i Gospodarzom za zaproszenie.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Tak tak, pierwsza z trzech przewidywanych odsłon odbywającego się w stolicy Dolnego Śląska – Wrocławiu, organizowanego przez Piotra Guzka tegorocznego mitingu dla miłośników muzyki spod znaku „Audiofila” jest już za nami. Co prawda w kilku kuluarowych rozmowach na portalach internetowych zanotowałem delikatne narzekanie, że odbyła się trochę jakby znienacka, ale umówmy się, według mnie tydzień trąbienia na naszym facebooku i newsach. plus informacje w stosownych tematycznych wątkach wielu przybyłym gościom wystarczyły, aby w dobiegający końca weekend wygospodarować dla niej choćby przysłowiową godzinkę. Wniosek? Na tle przytoczonego procesu informacyjnego wszelkie utyskiwania są zwyczajnym szukaniem wymówki i nic więcej. Koniec kropka. A co takiego tym razem zaproponował gospodarz opisywanego wydarzenia? Zanim zdradzę tę tajemnicę, dodam, że wszystkie trzy spotkania zmieniając nieco formułę tego święta będą miały wspólny mianownik, jakim jest prezentujący swoje różne pomysły na dobry dźwięk w naszych domach wrocławski salon audio „Art & Voice”. Zatem co wystąpiło w pierwszej odsłonie? Powiem tak, choć na chwilę obecną mentalnie nie jestem przygotowany do takiego sposobu obcowania ze światem zapisanych na pięciolinii dźwięków, ale z autopsji wiem, że dla wielu zaawansowanych audiofilów jest to nieuchronna, a nawet jedyna przyszłość, dlatego z przyjemnością informuję, iż głównym daniem był zestaw skonfigurowany pod kątem grania z plików. I to nie tylko tych zgromadzonych na twardych dyskach, ale również dostępnych na internetowych platformach muzycznych (vide Tidal). Ciekawe? Jeśli tak, miło jest mi w tym monecie zdradzić głównych bohaterów w postaci kilku specjalizujących się w swoich działach marek typu: elektronika – Lumin Musik, Fidata Global, Norma Audio Electronics, kolumny – Xavian, okablowanie – Harmonix i Hijiri, akcesoria meblowe – Music Tools. Jeśli jesteście zainteresowani dokładną wyliczanką sprzętową, zachęcam do lektury tekstu Marcina, gdyż wiem, że w swojej solidności oprócz podania modeli wystawionego na pokazie sprzętu zdradzi nawet długość zastosowanego okablowania. On tak ma i szlus, a ja nie będę po raz kolejny tego powtarzał.

Jak możecie zorientować się na podstawie fotografii, w opisywanej konfiguracji znalazł się również uważany już przez wielu za przeżytek odtwarzacz płyt kompaktowych. Niestety w przedpołudniowej serii odsłuchów nie udało mi się załapać na prezentację jego możliwości, ale od razu zaznaczam, było tylko pewnego rodzaju uzupełnienie toru audio, dlatego też na temat jego występów nie jestem w stanie nic ciekawego napisać. Jak zatem wypadł secik z tak zwanym „plikograjem” w roli głównej? Naturalnie idąc za artykułowanymi w takich przypadkach oświadczeniami typu: zbyt mało czasu na dogłębne poznanie tematu, czy obce warunki lokalowe, nie będzie to wiążąca opinia. Jednak bez względu na wszystkie przeciwności losu na podstawie tych kilku spędzonych we Wrocławiu godzin dla mnie jedno jest pewne. Pliki dają się oswoić nawet przez takiego ortodoksyjnego audiofila jak ja. Ale jak to w życiu bywa, często mają kilka twarzy. O co chodzi? Nie nie, nie będę prowadził jakiejkolwiek krucjaty, tylko na podstawie repertuaru jaki zaproponował obsługujący pokaz pracownik salonu Art & Voice i tego, co zażyczyli sobie przybyli goście oświadczam, że jakość dźwięku tego dnia zależała od materiału muzycznego. Gdy tylko z kolumn wydobywała się muzyka co najmniej dobrze nagrana i generowana przez naturalne instrumenty, na mojej twarzy natychmiast pojawiał się potwierdzający delektowanie się projekcją dźwięku uśmiech. Natomiast, gdy na prośbę gościa w eterze pojawiał się mówiąc kolokwialnie „popowo elektroniczny plastik” moje przez lata uczulane na zniekształcenia i kompresję narządy słuchu natychmiast zgłaszały głośne veto. Po co ten prowokujący wywód? Otóż tylko po to, aby uświadomić niektórym, że gdybym wszedł do pokoju w momencie wywołującym sprzeciw moich uszu, oceniłbym ten zestaw całkowicie inaczej, aniżeli w swoim repertuarze. To zaś w pewien sposób daje do zrozumienia, że delikatnie przymykając oczy na obce warunki będący gwiazdą spotkania set w mojej opinii zaliczył co najmniej kilka punktów na plus. Nie wiem, na ile jest to dla Was wiążące, ale jeśli bez względu na wszystko miałbym wyrazić swoje bardzo ogólne wnioski, bez naciągania faktów podpisałbym się pod opinią złożoną ze sporej liczby pozytywów.

Reasumując będące już historią pierwsze tegoroczne spotkanie pozytywnie zakręconych na punkcie muzyki osobników homo sapiens „Audiofil 2018” pragnę podziękować organizatorowi Piotrowi Guzkowi za zaproszenie, a salonowi A&V za przygotowanie ciekawego zestawu plikowego. Tak, na chwilę obecną nie jestem przedstawicielem targetu takiego podejścia do słuchania muzyki, ale jeśli podczas mojej wizyty system ani razu mówiąc wprost nie padł lub się nie zawiesił, oznacza to, że mój udział w tej pogoni za wygodą jest coraz bliższy. Nie wiem jak tę prezentację odebrali licznie przybyli goście, ale ze swojej strony mogę wypowiedzieć się w bardzo pozytywnym tonie. Dlatego też jestem bardzo ciekawy, czym będący punktem zapalnym cyklu imprez podmioty w osobie Piotra Guzka i salonu audio A&V zaskoczą nas w kolejnej odsłonie, na której jeśli tylko pozwoli mi na to czas, z przyjemnością postaram się dotrzeć.

Jacek Pazio

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Fidata

Audiofil 2018

Piotr Guzek Impresariat oraz nowo otwarty wrocławski salon audio – Art & Voice – zapraszają na cykl trzech prezentacji AUDIOFIL. Najbliższa odbędzie się w dniach 29 – 30 września, pozostałe w dwa ostatnie weekendy października w dniach: 20 – 21 i 27 -28 .10. wszystkie w Sali Konferencyjnej Hotelu Qubus przy ulicy św. Marii Magdaleny 2 we Wrocławiu. Prezentacja będzie otwarta dla gości w godzinach od 12:00 – 15:00 oraz 16:00 – 19:00. Wstęp na imprezę jest wolny.
Mamy nadzieję, że wielu melomanów i audiofili skorzysta z możliwości posłuchania muzyki na naszej najbliższej prezentacji. Zostaną tam zaprezentowane włoskie urządzenia Norma Audio, znane i bardzo lubiane czeskie kolumny Xavian, znakomite streamery pochodzącego z Hong Kongu Lumina, a także japońskie serwery Fidata. Dystrybucją tych marek w Polsce zajmują się firmy Audio Atelier oraz Moje Audio.

Kilka słów o markach, które zobaczycie i usłyszycie.

Norma Audio ma swoją siedzibę w północnych Włoszech w miejscowości Cremona, znanej z bogatych tradycji muzycznych. Żyli tam zarówno znani kompozytorzy (Monteverdi, Ponchielli) jak światowej sławy genialni lutnicy (Stradivari, Amati, Guarneri).
Produkty Norma wykorzystują dość skomplikowane układy, mają szerokie pasmo przenoszenia, a ich zasilacze stanowią skuteczną izolację przed zanieczyszczeniami z sieci, a całości dopełniają bardzo niskie szumy i impedancja wyjściowa, także w zakresie częstotliwości ultrasonicznych.
Co ciekawe, firma zwraca uwagę na to, że obecnie produkowane urządzenia oparte są na rozwiązaniach technicznych zgromadzonych w ciągu 31 lat jej istnienia. Wisienkę na torcie stanowi wysmakowany, ciekawy projekt plastyczny.
Firmowa literatura dokładniej wyjaśnia też podejście głównego konstruktora Norma Audio – Enrico Rossiego – do sprawy wrażeń odsłuchowych. Podkreślony jest wyraźny podział pomiędzy charakterem brzmienia, a jego prawdziwą jakością. Poruszone są też kwestie związane z równowagą tonalną, podkolorowaniami, przejrzystością, dynamiką, stereofonią, ziarnistością czy pracą z małymi mocami. Zasadne jest zatem stwierdzenie, że centralne znaczenie w firmowym podejściu zajmuje eliminacja wszelkich sztucznych naleciałości degradujących brzmienie.
Na naszym spotkaniu zaprezentujemy stereofoniczną końcówkę mocy Revo PA150 o mocy 150W/8Ω (300W/4Ω) oraz stereofoniczny przedwzmacniacz Revo SC-2 LN, który może pracować w trybie aktywnym lub pasywnym, są też przewidziane dla niego dodatkowe moduły. Dostępne są opcje umożliwiające obsługę wielu kanałów oraz dodające przedwzmacniacz gramofonowy i wyposażony w wejścia cyfrowe konwerter C/A.
Norma produkuje dwa wzmacniacze zintegrowane: tańszy Revo IPA-70B oraz droższy Revo IPA-140, natomiast na wystawie zaprezentowana zostanie także najnowsza konstrukcja Enrico Rossiego – model HS-IPA1. Odtwarzanie płyty kompaktowej powierzymy modelowi Revo DS-1.

Na wrocławskim pokazie zostaną także zaprezentowane praktycznie wszystkie modele firmy Xavian z serii Natura, Epica, Joy oraz Dolce Musica.
Projektowane przez Roberto Barlettę kolumny cieszą się w naszym kraju dużą sympatią wśród entuzjastów szukających muzykalnego, wciągającego brzmienia, stąd ozdobą naszego spotkania będzie prezentacja należących do serii Eroica trójdrożnych podłogowych kolumn Xavian Calliope. Prace projektowe nad tym modelem rozpoczęto bezpośrednio po uruchomieniu produkcji podstawkowego modelu Orfeo. Trwały one półtora roku i wiązały się między innymi z opracowaniem autorskich głośników AudioBarletta. W podłogówkach Calliope są podłączone do zwrotnicy równoległo-szeregowej, którą firmowe materiały określają jako jeden z najbardziej wyrafinowanych układów w historii firmy. Zastosowano firmową technologię Fase Zero, posłużono się komponentami Mundorfa, cewkami o bardzo małej tolerancji, rezystorami spełniającymi normy militarne i olejowymi kondensatorami, a pozłacane terminale Xaviana pozwalają na bi-wiring.
Ręcznie wykonywana obudowa Calliope wykorzystuje drewno orzechowe lub klonowe ze wstawkami z orzecha. Kolumny są też wyposażone w piękną, kamienną platformę opartą na włoskim travertino.

Dla fanów odtwarzaczy strumieniowych postanowiliśmy zaprezentować unikalne w swojej budowie urządzenia marki Lumin. Będąca jej właścicielem firma Pixel Magic Systems Ltd. specjalizuje się w odtwarzaniu i obróbce sygnału wizyjnego HD (High Definition). Jej inżynierowie mieli więc teoretyczną i praktyczną wiedzę z zakresu sygnałów wysokiej rozdzielczości, są też audiofilami. Prace nad nowymi urządzeniami ruszyły po tym, jak udało się zhakować konsolę Sony PS3 zgrać sygnał cyfrowy z płyty SACD do pliku. Są bowiem wielkimi fanami formatu DSD (Direct Stream Digital) i dążyli do możliwości odtwarzania go z plików zamiast srebrnych płyt. W tym celu opracowali samodzielnie oprogramowanie dla swojego odtwarzacza, a także dedykowaną mu aplikację na urządzenia przenośne.
Na dzień dzisiejszy istniejąca od 2013 roku firma jest jednym ze światowych liderów wśród odtwarzaczy plikowych na świecie. Na pokazie zaprezentujemy modele D2 oraz S1.

Pokażemy też nowego gracza na rynku hi-endowych serwerów, urządzenie japońsiej marki Fidata, która należy do I-O Data, japońskiego producenta peryferiów komputerowych. Ta założona w 1976 roku w Kanzawie i prowadzona przez doświadczonych inżynierów IT firma znana jest m.in. z niemal niezniszczalnych zewnętrznych dysków twardych. Od 2016 roku pod marką Fidata oferowane są serwery sieciowe audio przeznaczone dla high-endowych systemów opartych na odtwarzaczach plików.

Okablowanie systemu będzie pochodzić w Japonii. Wykorzystamy kable prądowe, sygnałowe oraz głośnikowe z firm Hijiri oraz Harmonix. Zasileniem będą opiekować się kondycjonery oraz filtry brytyjskiej firmy Isol-8, za którą stoi Nic Poulson.
Nasi przyjaciele z Włoch z firmy Music Tools dostarczą najnowszy i fantastycznie zaprojektowany stolik na którym ustawimy nasze urządzenia. Grać będziemy z płyt CD oraz plików.

Zapraszamy serdecznie na nasz mały pokaz.

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Fidata

Art and Voice / Sztuka i głos

Opinia 1

Kiedy w piątkowe, inaugurujące tegoroczne wakacje, popołudnie ruszaliśmy w kierunku stolicy Dolnego Śląska prawdę powiedziawszy nie mieliśmy bladego pojęcia co nas czeka. Ot niewinna prośba i zarazem zaproszenie od … a nie, to dosłownie za chwilę, czy nie moglibyśmy wpaść na pierwszy letni weekend i niejako przy okazji dokonać wizji lokalnej nowego punktu na audiofilskiej mapie Polski sprawiła, że załadowaliśmy „na pakę” sprzęt fotograficzny, kilka drobiazgów w stylu dopiero co zrecenzowanych Xavianów Calliope i niespiesznie poturlaliśmy się w wiadomym kierunku. Zero jakichkolwiek przecieków i kuluarowych ploteczek sprawił, że w ramach tzw. „zabicia czasu” próbowaliśmy, czysto hipotetycznie, ocenić skalę a zarazem rodzaj całego przedsięwzięcia. Ot takie podróżne zgaduj zgadula. Remont połączony z rebrandingiem któregoś z istniejących salonów na samym starcie, z wiadomych (vide branżowe ploteczki) względów, wykluczyliśmy i doszliśmy do przysłowiowej ściany. Jedyne, co patrząc na aktualne trendy, przychodziło nam do głowy to jakiś przytulny mikro-apartament, w którym po telefonicznym zaanonsowaniu chęci przybycia zainteresowani mogliby dokonywać mniej bądź bardziej krytycznych odsłuchów.
Okazało się jednak, że Wrocławskie Moje Audio, które odkąd sięgam pamięcią, niczym biblijny Naród Wybrany, egzystowało na rodzimej scenie dystrybutorów audio bez własnego salonu postanowiło zagrać va banque. Co prawda jakiś czas temu próbowało szczęścia w łódzkim Audio Atelier, lecz najwidoczniej nie był to główny cel a jedynie nieśmiałe przymiarki do tego, co właśnie mieliśmy okazję i zaszczyt odwiedzić. W zbyt górnolotną i patetyczną strunę uderzyłem? Proszę mi uwierzyć najpierw na słowo a następnie zerknąć na poniższe zdjęcia a zrozumiecie Państwo, że bynajmniej nie przesadzam, gdyż do tej pory takiego przybytku audiofilskich rozkoszy w Polsce jeszcze nie było.

Zacznijmy jednak od odpowiedniej dawki kofeiny i kropelki aromatycznego, bursztynowego destylatu. Gotowi? No to ruszamy na wirtualny spacer po zajmującym cały, ukryty w zieleni na ul. Wojszyckiej 22a piętrowy dom, nowym miejscu dedykowanej naszej pasji.

Poziom zero to strefa niezobowiązującej eksploracji oferty Mojego Audio i Audio Atelier, gdzie przynajmniej na razie większości urządzeń można dotknąć, obejrzeć i zadecydować, czy powinny one z czysto ekspozycyjno – dekoracyjnej roli stać się na nasze życzenie elementem konfigurowanego przez obsługę „salonu” (w przypadku Art and Voice pojęcie to wydaje się niezwykle płytkie i lapidarne) systemu. Wysmakowaną aranżację niezwykle oryginalnego wnętrza podkreślają nie tylko bibeloty, drobne dodatki, gołe cegły i stojący w rogu fortepian marki Blüthner, lecz również zdobiące ściany, nad wyraz intrygujące prace Andrzeja Bielawskiego. Dokładając do tego obecną za oknami zieleń i praktycznie zerowy szum tła, ruch lokalny można określić jako śladowy, już po kilku chwilach zaczynamy przestawiać się w tryb relaksu, zostawiając z drzwiami cały ten wielkomiejski pęd i pośpiech. Tutaj czas płynie zdecydowanie wolniej, nikt nikogo nie pogania, gdyż wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, z tego, że chociażby wstępnego wyboru urządzeń, które mają sprawiać nam radość i cieszyć uszy przez długie lata należy dokonywać ze „spokojną głową”.
Wśród dość swobodnie porozstawianych obiektów westchnień złotouchej części naszej populacji odnaleźć można wyroby takich manufaktur jak m.in. Reimyo, Harmonix, Hijiri, Enacom, Encore, Lumin, Lavardin, Lecontoure, Trenner&Friedl, Isol-8, Trilogy Audio, Albedo Audio, Crayon, Bakoon Production, Xavian, AMR, Gradient, Wow Audio Labs, The Funk Firm, Fidata, Thoress, Norma Audio, Murasakino, czy Ictra Design. Krótko mówiąc jest z czego wybierać i jak sami Państwo widzicie różnorodność dostępnych form, kształtów w jakie przyobleczone zostały wszelakiej maści ustrojstwa reprodukcję dźwięku umożliwiające potrafi zaskoczyć, gdyż obok klasycznych Xavinów zupełnie bezstresowo egzystują futurystyczne Gradienty Helsinki a w sąsiedztwie Reimyo swoją semi-militarno-pomiarową aparycją kusi Thöress.
Tak jak zdążyłem już wspomnieć, „living room” na parterze to strefa wstępnych przymiarek, badania gruntu i strefa relaksu, którą opuszczając i wspinając się po schodach na pierwsze piętro wkraczamy już w obszar już bardziej sprofilowanych propozycji i skrystalizowanych oczekiwań. Na potrzeby niniejszej, weekendowej relacji Gospodarze przygotowali w dwóch z trzech dostępnych tamże pomieszczeń odsłuchowych w kompletne systemy.

W pierwszym, za sprawą wyposażonego w tytanowe, uzbrojone we wkładkę Murasakino Sumile MC, ramię gramofonu Cantano W/T królował analog. Resztę toru stanowiła elektronika oraz kolumny Thöress Puristic Audio Apparatus a całość spoczęła na ultra High-endowym i coś i się tak wydaje, że mającym właśnie swoją polską premierę, stoliku Ictra Design ITO.

Drugi set to już niejako wariacja na temat dyżurnego zestawu Jacka, czyli wspomagana przez źródło C.E.C-a elektronika Reymio z kolumnami Trenner&Friedl Isis. W ramach ewentualnego suportu i szybkich roszad tylne narożniki pomieszczenia zajmowała elektronika włoskiej Normy i francuskiego Lavardina wraz z wielce intrygującymi, nieco przywodzącymi na myśl disnejowską Evę (obiekt westchnień WALL-E-go) fińskimi Gradientami 1.4.

Jak z pewnością Państwo zauważyliście, w obu pokojach można było natknąć się na ustroje akustyczne firmy Acoustic Manufacture, które w sposób niezwykle dyskretny, spora w tym zasługa świetnego dopasowania kolorystyki ustrojów do poszczególnych aranżacji, były w stanie okiełznać akustykę zupełnie „cywilnych” wnętrz. I taki też był zamysł Gospodarzy, którzy postanowili, odchodząc od typowo salonowych, nastroszonych mało akceptowalnymi instalacjami przestrzennymi, dyfuzorami, bass-trapami etc., udowodnić, że i w normalnie urządzonych pokojach można osiągnąć wielce satysfakcjonujące rezultaty.

Niejako na deser zostawiłem skromnie stojącą w rogu ostatniego, najmniejszego i jeszcze czekającego na ostateczny szlif pomieszczenia perełkę. To bodajże ostatni, dostępny egzemplarz legendarnego i już niestety nieprodukowanego stereofonicznego wzmacniacza mocy Reymio PAT-777.

Mam nadzieję, że nie muszę nikogo z naszych Czytelników uświadamiać, iż powyższy materiał nie dość, że stanowi jedynie skromną „zajawkę” czekających na Nich w Art and Voice / Sztuka i głos trakcji, to tak naprawdę obejmuje niemalże stan developerski tytułowego salonu, który zgodnie z zapewnieniami Gospodarzy będzie dynamicznie ewoluował.
Serdecznie dziękując za zaproszenie i gościnę uczciwie muszę przyznać, że nawet w najśmielszych przypuszczeniach nie liczyłem na to, co dane mi było we Wrocławiu zobaczyć. To zupełnie inna skala, zupełnie inny poziom tak obsługi, jak i warunków odsłuchowych, do jakich zdążyli przyzwyczaić się rodzimi audiofile. Jest to bowiem nad wyraz spektakularne rozwinięcie idei, której do tej pory mieliśmy okazję doświadczyć w bydgoskim Audio-Connectcie, katowickim RCM-ie, czy też najbliższej klimatem wrocławskiej ostoi … katowickiej siedzibie Sound Clubu. Nie ukrywam też, że patrząc na powyższe placówki czuję niekłamaną, acz w pełni pozytywną zazdrość, gdyż na ich tle stolica wypada nad wyraz blado. Całe szczęście obecna sieć dróg ekspresowych, oraz autostrad pozwala w całkiem akceptowalnym czasie dotrzeć do każdej z wymienionych lokalizacji. Wystarczy jedynie odrobina dobrych chęci a tych przynajmniej u nas całe szczęście nie brakuje.
Jeśli zatem i u Państwa włączy się bakcyl audiofila-podróżnika i zapragniecie doświadczyć dolnośląskiej gościnności zapobiegliwie podaję nr. telefonu pod którym możecie dokonać stosownej rezerwacji, oraz zaanonsować swój przyjazd: +48 606276001.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Cóż, gdy w zeszłym tygodniu kreśliłem relację z zorganizowanego przez grupę FNCE eventu, pisałem o nim, że był to swoisty rzut na przedwakacyjną taśmę tego typu przedsięwzięć. „Niestety” w dobrym tego słowa znaczeniu mający swój pomysł na życie los po raz kolejny postarał się, aby to, co wówczas wydawało się nieodwracalne, czyli w domyśle ostatnie ważne czerwcowe wydarzenie zostało brutalnie storpedowane. O co chodzi? Otóż dla potencjalnych klientów działu audio mam dwie wiadomości. Jakie i dlaczego dwie? Otóż aby wprowadzić Was w temat, muszę sparafrazować cytat z kultowego filmu Władysława Pasikowskiego „Psy 2” i zmienić frazę „złą i złą” na dobrą i dobrą. Czy to możliwe? Oczywiście, wystarczy zapoznać się z naszą relacją, a potem samemu naocznie i nauszne przekonać się, czy mamy rację. Ok. do rzeczy. Wykładając na stół pierwszą dobrą wiadomość miło mi jest poinformować wszystkich zainteresowanych, iż od tego weekendu, już oficjalnie, swoje podboje dla miłośników muzyki przez duże „M” otworzył nowy punkt na mapie wrocławskich salonów audio pod idealnie oddającą ducha tego miejsca nazwą „Art and Voice / Sztuka i głos” przy ulicy Wojszyckiej 22A. Ważną informacją dla potencjalnych zainteresowanym jest fakt, iż oferta tego muzycznego przybytku w głównej mierze (choć nie tylko) obejmować będzie produkty dystrybuowane przez Moje Audio i Audio Atelier. Oczywiście naturalną koleją rzeczy w tym miejscu w mojej relacji powinna pojawić się dogłębna wyliczanka portfolio salonu, jednak z uwagi, że obaj z Marcinem piszemy o tym samym wydarzeniu i co ważne zdaję sobie sprawę z jego drobiazgowości, nie będę się powtarzał i po info jakie brandy macie szansę w tym magicznym miejscu macie szansę usłyszeć, z premedytacją odsyłam Was do jego tekstu.

Gdy aspekt pierwszej dobrej wieści ujrzał światło dzienne, przyszedł czas na rozwikłanie zagadki drugiej. Zatem w czym rzecz? Otóż w swej kilkuletniej zabawie w wycieczki po różnych salonach audio miałem do czynienia z bardzo różnymi pod względem misji, wykończenia i panującej atmosfery miejscami. Oczywiście, wszędzie odnotowywałem bardzo szeroką ofertę i profesjonalną obsługę, a nawet duże przywiązywanie uwagi do wystroju wnętrza. Jednak o ile dotychczas aspekt samej oprawy wizualnej odwiedzanych salonów wprawiał mnie w dobrze odbierane, ale jedynie ukontentowanie, to bez kozery w przypadku tytułowego Art and Voice śmiało mogę powiedzieć, iż ta audiofilska świątynia rozbiła przysłowiowy bank. Ale nie odbierajcie tego w domenie mierności wcześniej poznanych miejsc, tylko bardzo przemyślanego tego ostatniego pod względem próby zbliżenia atmosfery salonu do przecież bardzo intymnego dla każdego z nas prywatnego domostwa.
W tym przypadku nie ma dróg na skróty. Łączące drewno, różne stadium zardzewiałej blachy i wydawałoby się ubrane w ramki zwykłe dywaniki artystyczne prace Andrzeja Bielawskiego tak fantastycznie korelują z resztą kubatury wszystkich pomieszczeń, że naprawdę wiele wykwintnych salonów handlujących sztuką mogłoby się na tym wzorować. A przecież rozprawiamy jedynie o mówiąc kolokwialnie sklepie RTV, a nie miejscu spotkań śmietanki artystycznej stolicy Dolnego Śląska. Tak tak, to wszystko zostało zaprojektowane w jednym celu, którym przed ewentualną wizytą jest wydawałoby się zbyteczne, ale po zakosztowaniu wszystkiego na własnej skórze bardzo ważne podczas przed-zakupowego obcowania z muzyką rozpieszczenie nie tylko naszego zmysłu słuchu, ale również zmysłu przyswajania wizji. Przecież nie od dzisiaj wiadomo, że muzyka inaczej brzmi w miłym, przytulnym i co w przypadku Art and Voice ważne jedynie delikatnie ubranym w akcesoria akustyczne pokoju, niż w naśladującym studio nagraniowe technicznie wyglądającym prostopadłościanie. Oczywistym było, iż gospodarz tego wydarzenia przywiązywał bardzo mocną wagę do jedynie delikatnej, a przez to akceptowalnej przez nasze kochane żony, adaptacji każdego pokoju, co sprawia, że usłyszane tam zestawienia mają duże szanse wręcz identycznie wypaść również w naszych samotniach. To zaś w aspekcie wagi sprzętu High End i jego ewentualnej zbędnej logistyki jest nie do przecenienia. Jak w takim razie wypadły widniejące na fotografiach zestawy? Jak zawsze zaznaczam, słuchanie na wyjeździe zawsze obciążone jest wieloma zmiennymi, dlatego nigdy nie podejmuję się dogłębnej oceny. Jednak trochę naginając zasady w dzisiejszej relacji wspomnę o miłym zaskoczeniu. Gospodarz salonu jedną z sal w standardowym secie (oczywiście na potrzeby klienta wszytko można skonfigurować inaczej) poświęcił znanej bywalcom jesiennej wystawy w Warszawie produktom niemieckiej marki Thoress. I wiecie co? Gdy jesienią ów set, mimo kilku prób, nie podołał moim założeniom co do jakości dźwięku, to w przypadku zadbania o odpowiednie (czytaj spełniające wymogi dobrego odsłuchu, a nie przypadkowej klitki) pomieszczenie od pierwszych chwil słuchania pomiędzy nami coś zaiskrzyło. Była swoboda, oddech, głębia sceny i to coś, co pozwala zatopić się z pięknie muzyki. Drukuję mecz? Jeśli mnie czytacie, wiecie, że jeśli kładę na szalę moje dobre imię, to musi być coś na rzeczy i właśnie w tym przypadku taki splot przyczynowo skutkowy miał miejsce. Co więcej, odwiedzając tytułowy obiekt wszystko można zweryfikować, do czego zachęcam. I tym optymistycznym akcentem zakończę ten słowotok. I nie chodzi mi w tym momencie o problem z wykreowaniem kilku dodatkowych strof, tylko licząc na ewentualną mnogość kłębiących się w Waszych myślach pytań mam nadzieję, że osobiście się tam pojawicie. Może za pierwszym razem z zakupów nic nie wyjdzie, ale zapewniam, że owa wizyta w kwestii oprawy wizualnej na długo pozostanie w Waszej pamięci.

Puentując powyższy tekst chciałbym podziękować gospodarzowi za zaproszenie, miłą atmosferę i co odpornym na piękno sztuki osobnikom homo sapiens może wydać się dziwne, za powalenie na kolana wysmakowanym designem całości projektu zwanego Art and Voice / Sztuka i głos. Nie jestem koneserem sztuki, ale będąc dalekim od statusu mecenasa śmiało mogę powiedzieć, iż ten salon oprócz ducha muzyki oferuje również sporą dawkę wysmakowanego artyzmu, co na tle konkurencji jest godnym naśladowania istnym Mount Everestem.

Jacek Pazio