Opinia 1
Jak to zwykle w przyrodzie bywa i jak nader trafnie ujął to Adam Sikorski w wyśpiewanym przez Budkę Suflera utworze „Jest taki samotny dom” („A po nocy przychodzi dzień, A po burzy spokój”), po flagowym duecie Strumento, wielce udanym przedwzmacniaczu gramofonowym i (prawie) super-integrze przyszła pora na klasyczne i co najważniejsze nieodstraszające ceną źródło cyfrowe, czyli poczciwy odtwarzacz CD. Znawcy włoskiej audio-kuchni i zarazem nasi uważni czytelnicy z pewnością już się domyślają, iż zarówno powyższa wyliczanka, jak i nasz dzisiejszy gość o wszystko mówiącym symbolu FL CD Three S pochodzą z portfolio marki Audia Flight, więc niepotrzebnie nie przedłużając wstępniaka serdecznie zapraszamy na ciąg dalszy jedynie sygnalizując, iż dzięki uprzejmości dystrybutora – Audio Anatomy / High End Alliance dostarczony do nas egzemplarz wyposażono w opcjonalny moduł interfejsów cyfrowych.
Za sprawą charakterystycznego projektu masywnej, wykonanej z centymetrowego płata szczotkowanego aluminium płyty przedniej również i FL CD Three S śmiało możemy zaliczyć do grona uśmiechniętych reprezentantów rodziny Audia Flight. Mowa oczywiście o biegnącym przez większą część frontu falistym wycięciu w którym umieszczono czernioną szybkę chroniącą ukryty za nią błękitny wyświetlacz OLED, co finalnie części odbiorców może przywodzić na myśl dyskretny uśmiech Mony Lizy, bądź ten serwowany przez komiksowo-filmowe inkarnacje Jocker-a. Tuż pod „ustami” ustawiono w równym rządku osiem przycisków funkcyjno – nawigacyjnych wpuszczonych w koliste podfrezowania. Z kolei szufladę napędu usytuowano po prawej stronie urządzenia. Do wyboru jest wersja czarna i srebrna frontu a wykonany z solidnej giętej blachy korpus każdorazowo pokrywa czarna „piecówka”.
Zdecydowanie więcej dzieje się na również utrzymanych w dystyngowanej czerni plecach, gdzie lewą część zajmuje płytka opcjonalnego modułu cyfrowych interfejsów z wejściami USB, coax, AES/EBU i parą optycznych, a kierując się ku prawej flance napotkamy koaksjalne wyjście cyfrowe, wyjścia analogowe w postaci pary RCA i XLR oraz zintegrowane z włącznikiem głównym gniazdo zasilania IEC. Wyliczankę zamyka przelotka triggera. Warto również wspomnieć iż w zestawie znajdziemy elegancki i wykonany z bloku aluminium masywny pilot zdalnego sterowania.
Prawdę powiedziawszy przechodząc do opisu trzewi liczyłem na krótką piłkę, czyli dwa-trzy zdania cóż tam z puli standardowych – ogólnodostępnych rozwiązań wpadło w ręce producenta. I choć FL CD Three S może nie idzie własną drogą decydując się na autorskiego pomysłu drabinkę R2R, to jak krótki research wykazał jej przypadek wcale nie jest taki oczywisty. Wystarczy bowiem sięgnąć do niezbyt zakurzonych archiwaliów, a więc wcale nie tak odległej przeszłości, by stwierdzić, iż jej sercem, w przeciwieństwie do protoplasty „S-ki” w nazwie pozbawionego zamiast Cirrus Logic CS4398 jest para Asahi Kasei Velvet Sound AKM4493EQ, tymczasem na stronie producenta jak byk stoi, iż rolę przetwornika powierzono układom Sabre ES9026PRO, co patrząc na ową woltę z perspektywy audiofilskich przyzwyczajeń i stereotypów śmiało można byłoby porównać jeśli nie do zastąpienia silnika benzynowego dieslem i to bez jakiejkolwiek wzmianki w oznaczeniu danego modelu samochodu, to przynajmniej przesiadki z klasycznego czterocylindrowego klasyka na jego hybrydowy – elektrycznie wspomagany trójcylindrowy substytut. Jednak po pierwsze nie od dziś równym powodzeniem cieszy się opinia mówiąca, że to nie sama kość się liczy a umiejętna, bądź nie, jej aplikacja, a po drugie warto mieć świadomość okoliczności przyrody owej zmianie towarzyszących. Niezorientowanym w temacie pragnąłbym bowiem przypomnieć, iż 20 października 2020 r., w fabryce Asahi Kasei Microsystems (AKM) w Nobeoka (Japonia) wybuchł pożar, który całkowicie ją zniszczył a tym samym źródełko życiodajnych przetworników wyschło i jakoś trzeba było sobie radzić.
Niemniej jednak, z racji nierozkręcania przesłuchiwanego egzemplarza wypadało nam tylko wierzyć na słowo, że reszta z tego, co do tej pory lądowało w 3-ce, czyli zasilanie oparte o dwa solidne toroidy (68VA dla sekcji analogowej oraz 36 VA dedykowany cyfrze) i pracujący w klasie A stopień wyjściowy a także zbalansowana topologia, dzięki czemu korzystanie z XLR-ów jak najbardziej ma sens, nadal tamże jest obecna. Włosi nie omieszkali również pochwalić się zamkniętym w szczelnej kapsule, pracującym z jednokrotną prędkością napędem, który zgodnie z ich zapewnieniami został zoptymalizowany pod kątem zastosowań audio, co w przypadku typowych – komputerowych DVD-Romów raczej nie ma miejsca. Całe szczęście krótka wymiana korespondencji z Massimiliano Marzim – jednym z ojców założycieli Audii potwierdziła ww. woltę, która miała miejsce kilka lat temu, więc mając taką podkładkę z czystym sumieniem możemy napisać, że rozkręcając 3-kę z aktualnej produkcji znajdziecie w niej kości Sabre, czyli, że przez klasyczne wejścia cyfrowe z powodzeniem nakarmimy 3-kę sygnałami 24bit/192 kHz a przez asynchroniczne USB PCM 32 bit / 384KHz i DSD512 a zasiadając do odsłuchu możemy cieszyć się dostępem do kilku filtrów cyfrowych może nie tyle diametralnie zmieniających brzmienie odtwarzacza, co pozwalających na finalny szlif i dopasowanie do zastanych warunków i gustów odbiorcy.
Abstrahując od technicznych zawiłości jasnym jest, że dla standardowego odbiorcy liczy się przede wszystkim ergonomia i dźwięk a obie powyższe składowe, oprócz designu, którego akceptacja zależy wyłącznie od gustu odbiorcy i dyskusji nie podlega, Audia Flight FL CD Three S ma na zaskakująco wysokim poziomie. Co ciekawe włoski odtwarzacz zamiast iść stereotypową, właściwą półwyspowi apenińskiemu drogą słodyczy i lepkiej gęstości nad wyraz często mylonej z muzykalnością wybrał własną ścieżkę opartą na rozdzielczości, świeżości i fenomenalnej otwartości. Nie jest o jednak forma młodzieńczego buntu, czy wręcz próba zerwania z rodzinnymi tradycjami, lecz w pełni przemyślana i co istotne logiczna decyzja konstruktorów, gdyż właśnie taka estetyka grania idealnie równoważy dostojeństwo i soczystość firmowej amplifikacji. Leczenie dżumy cholerą? W oczach i uszach złośliwców z pewnością, jednak podchodząc do tematu zdroworozsądkowo i możliwie obiektywnie uczciwie trzeba przyznać, że ani tytułowe CD nie reprezentuje barw Siarki Tarnobrzeg niemiłosiernie siejąc górą, ani wzmacniacze nie próbują pełnić roli koców gaśniczych zarzucanych na kolumny mówiąc wprost muląc. Ot po prostu tytułowy odtwarzacz robi krok, bądź jedynie pół w kierunku orzeźwiającej, cytrusowej rześkości co w połączeniu z karmelową jedwabistością godną najlepszego Crème brûlée daje świetny efekt finalny. Ba, nawet zastępując firmową dzielonkę Strumento moją dyżurną integrą Vitusa a lampowego Ayona tytułowym odtwarzaczem ani przez moment nie czułem wynikającej z obniżenia poprzeczki potrzeby czasu na akomodację i automatyczne obniżenie własnych oczekiwań. Bowiem Audia Flight zarówno w roli odtwarzacza, jak i przetwornika pokazała, że nie ma repertuaru, który mógłby wprawić ją w zakłopotanie, bądź wytrącić z równowagi. Toolopodobny, prog-metal w kalifornijskim wydaniu uprawiany przez ekipę Mantic („( A R T ) I F I C E”)? Proszę uprzejmie. Gęsty, niemalże „klubowy” jazz suto podlany syntetycznym basem, czyli „BBNG2” BADBADNOTGOOD? Jak najbardziej. Podobnie z wielką symfoniką („Rimsky-Korsakov: Scheherazade, Op. 35 – Mussorgsky: Night on Bald Mountain”) i kameralnymi składami („TARTINI Secondo Natura”). Ma być z rozmachem i potęgą – jest. Ma być z delikatnością skrzydeł motyla – również nie ma problemu. Jednym słowem pełna uniwersalność i zdolność odtworzenia praktycznie dowolnego materiału.
Bądźmy jednak szczerzy. Uniwersalność uniwersalnością, rześkość rześkością, ale to dość przeciwstawne cechy, gdyż z jednej strony mamy zagrożenie zbytnim uśrednieniem, które niczym walec u Młynarskiego „przyjdzie i wyrówna” a z drugiej zbytnie rozświetlenie i wyeksponowanie górnych rejestrów a tym samym brutalną eliminację nagrań skażonych choćby śladową ilością sybilantów, czy też utwardzeniem dęciaków. A tymczasem Audia znanym sobie sposobem łączy ogień z wodą oferując zarówno świetną emocjonalność oraz pełen pakiet informacji barwowo-temperaturowych, jak i swobodę artykulacji, dzięki którym większość nagrań ma szansę zabrzmieć atrakcyjniej i bardziej realistycznie aniżeli można byłoby się spodziewać po odtwarzaczu operującym na tym, dość akceptowalnym pułapie cenowym.
Jeśli zaś chodzi o moduł cyfrowych interfejsów, to lepiej by w ramach trudnej do logicznego wytłumaczenia oszczędności nawet przez myśl Państwu nie przeszło z nich rezygnować. Niby Audia pokazuje, że poczciwe srebrne krążki jeszcze potrafią bez większego wysiłku zdeklasować pliki, ale po wszystkich wejściach cyfrowych a szczególnie po USB FL CD Three S gra po prostu wyśmienicie a już progres w uzdatnianiu sygnału z TV wymyka się jakiejkolwiek krytyce. Nie będę też ukrywał, że możność wykorzystania 3-ki w roli pełnoprawnego DAC-a na tyle skutecznie rozleniwia, że po kilku dniach jej użytkowania zauważyłem, że lwią część odsłuchów odbywam właśnie z plików a po płyty sięgam z równą celebracją jaka zazwyczaj towarzyszy sesjom winylowym. W dodatku sięgam, niezależnie od nośnika po pozycje zazwyczaj z racji swego spowolnienia, lekkiej ospałości i usypiającej lepkości przeznaczone jako swoiste usypiacze. Tymczasem włoski kombajn był w stanie tchnąć w nie zaskakującą dawkę życia i witalności, przez co działał na nie jak stawiające na nogi espresso.
Choć Audia Flight FL CD Three S, przynajmniej jak na nasze redakcyjne standardy, jest zaskakująco “budżetowym” odtwarzaczem, to w ramach podsumowania nie sposób nie uznać jej za wysokiej klasy źródło zdolne wprowadzić nową jakość nie tylko do zbyt gęstych i mrocznych systemów, lecz również wszędzie tam, gdzie do dźwięku wkrada się nuda i stagnacja. Bo 3-ka jest ich oczywistym przeciwieństwem a jednocześnie nie popadając w zbytnią ofensywność i ekstazę atakowania każdym dźwiękiem zdolna jest przykuć uwagę szerokiego grona potencjalnych nabywców. I jeszcze jedno. Otóż z powodzeniem mogą wpisać ją na listę również poszukiwacze przetworników z adekwatnego jej pułapu cenowego, bo również w roli DAC-a sprawdza się świetnie a w tym momencie obecność szuflady na srebrne krążki śmiało można potraktować jako niezobowiązujący bonus, z którego korzystać okazyjnie można, choć wcale nie trzeba.
Marcin Olszewski
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact; Vitus SCD-025mkII
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Stali bywalcy naszego portalu zapewne przypominają sobie, że z tym włoskim podmiotem znamy się jak przysłowiowe łyse konie. Naturalnie powodem jest odbyta niegdyś seria fajnych testów, których kontynuacja z bliżej nieokreślonych przyczyn jakiś czas temu zamarła. Na szczęście tylko zamarła, a nie umarła, czego dowodem jest dzisiejszy główny punkt programu. Chodzi oczywiście o widniejący na zdjęciach odtwarzacz płyt kompaktowych z wejściami cyfrowymi na wewnętrzny przetwornik. Jednak co tak naprawdę dla sporej grupy z Was jest najistotniejsze, wspomniany CD-ek w portfolio marki pozycjonowany jest w segmencie cenowym dla tak zwanego zwykłego Kowalskiego, czyli tłumacząc z polskiego na nasze nie kosztuje oczu z głowy. Tak, tak, wreszcie wzięliśmy na tapet coś dla zwykłych ludzi. Co takiego dokładnie? Otóż dzięki staraniom z krakowskiego dystrybutora Audio Anatomy do naszej redakcji trafił niedrogi, a przy tym intrygujący brzmieniowo – o czym w dalszej części tekstu – odtwarzacz płyt CD Audia Flight FL CD Three S.
Dzisiejszy bohater jest typowych rozmiarów odtwarzaczem. Wykonany z grubego płata aluminium awersie w celach lepszego postrzegania projektu od strony wizualnej w górnej części przełamano niedużym, poziomo usytuowanym uskokiem. Jednak nie jako proste cięcie na całej szerokości, tylko na lewej flance przechodzące w płynny łuk sygnalizujący miejsce osadzenia czarnej wstawki z czytelnym z miejsca odsłuchowego niebieskim wyświetlaczem. Jednak to dopiero preludium wyposażeniowe frontu, bowiem na prawej stronie konstruktorzy umieścili szufladę na płyty kompaktowe i w dolnej części lekko przesunięty na lewo zestaw zagłębionych przycisków funkcyjnych. Krocząc z opisem ku tylnemu panelowi nie można nie wspomnieć o górnej i bocznych częściach obudowy, które w modelu testowym zostały wykończone w przyjemnej dla oka, wzbogaconej o opalizujący brokat szarości. Jeśli chodzi o plecy Audii, te spełniając zadania oddawania i przyjmowania sygnałów analogowych i cyfrowych zostały opatrzone sekcją wejść USB, SPDIF, AES/EBU, OPTCAL oraz jednym wyjściem SPDIF, zaś z kwestii analogu terminalami RCA i XLR. Całości oferty dopełniają przelotka triggera (IN/OUT) i zintegrowane z włącznikiem głównym gniazdo zasilania IEC. Naturalnie jak na typowy kompakt przystało, w komplecie z CD Three otrzymujemy przyjemny w obcowaniu, aluminiowy pilot zdalnego sterowania.
Gdy dobrnęliśmy do akapitu o brzemieniu, muszę przyznać, iż z braku wcześniejszych doświadczeń z tego rodzaju elektroniką tytułowego brandu nasz bohater miał czyste konto. Sekcję wzmocnienia, którą miałem okazję słuchać, cechowała zazwyczaj bardzo dobra energia środka pasma i otwartość prezentacji. To zaś pozwalało mniemać, że źródło chcąc być w miarę kompatybilnym urządzeniem do pracy zespołowej spod jednego znaku towarowego powinno optować za nieco lżejszym poziomem nasycenia. Nie żebym tego nachalnie oczekiwał, ale w moim mniemaniu byłby to fajny kompromis. I wiecie co? Już po pierwszych kilku taktach procesu testowego okazało się, iż trafiłem w punkt. Przekaz FL CD Three S był naturalnie lekki, przez to szybki i oferujący dobry pakiet informacji. Spokojnie, nie anorektyczny, tylko umiejętnie stawiający na swobodę kreowania odpowiednio dużej wirtualnej sceny, a nie w pierwszej chwili przyjemne, jednak na dłuższą metę nudnawe, bo uśredniające mikrodynamikę podkręcanie wagi prezentacji. Efekt był na tyle wyważony, że nawet jeśli w pierwszym momencie słychać było nieco inny poziom energii od mojego źródła, to feedbackiem nie było męczące rozjaśnienie przekazu, tylko nieco inny punkt widzenia na ten aspekt. Aspekt, który w wielu przypadkach – piję do nazbyt otyłych zestawów – może okazać się pewnego rodzaju deską ratunkową. Po prostu przeprowadzi delikatną korektę nadwagi i w to miejsce tchnie w muzykę dawkę rozmachu i dźwięczności. Co prawda mój zestaw nie nosi znamion tego typu prezentacji, jednak na potrzeby sprawdzenia moich przemyśleń posłużyłem się materiałem do niedawna typowo jazzowej, a ostatnio zajmującej się szerszym zakresem wokalistyki rodzimej artystki Agi Zaryan z krążkiem „Remembering Nina & Abbey”. Powodem jest oczywiście zbyt mocne osadzenie materiału w masie, a przez to utrata istotnych dla tego rodzaju muzyki detali pozwalających zatracić się w zawartych w jej głosie emocjach. Lubię tę artystkę, ale zawsze gdy wkładam jej krążki czy to na talerz gramofonu, czy na laser odtwarzacza CD, targa mną pytanie, jak można było je tak zmasakrować. Na szczęście umiem przejść nad tym do porządku dziennego, a dzisiaj tak naprawdę płyta spadła mi z nieba, aby pokazać zalety testowanego źródła. Jaki był efekt? Cóż, nadal materiał w kwestii wagi nie zabrzmiał idealnie, ale dzięki zaletom bohatera testu nabrał sporo rumieńców dotyczących błysku i lotności muzyki. Instrumenty mieniły się nieco większa paletą odcieni, a głos stał się wyraźnie swobodniejszy. Ktoś zapyta: „To gdzie przy takich drobnych korektach są jakiekolwiek zalety?”. Przecież trąbię o tym od samego początku. Chodzi mianowicie o wpisaną w prezentację Włocha lekkość podania całości spektaklu. Nie odchudzanie, nie rozjaśnianie, tylko bezpieczne unikanie nadmiaru średnicy w średnicy. W pierwszej chwili taki stan może wydawać się co najmniej niebezpieczny, jednak gdy wiemy, z czym to się je i jak naprawdę brzmi pozbawiona naszych „widzimisię” muzyka, zapewniam, tytułowy odtwarzacz jest świetnym produktem do uzyskania wymarzonego dźwięku.
Reasumując powyższy opis nasuwa się bardzo istotne pytanie. Czy włoska konstrukcja jest na tyle uniwersalna, że wpisze się w każdy potencjalny set? Oczywiście nie, bo jeszcze taka nie powstała. Za to jedno jest pewne. Sposób prezentacji, czyli raczej lżej, aniżeli zbyt gęsto jest na tyle daleki do przerysowania, że nawet z pozoru zrównoważone zestawy (jak pisałem, dla tych zbyt przysadzistych to prawdopodobnie będzie ratunek) mają szansę pokazać nieco inną, ale nadal fajną stronę znanej od podszewki muzyki. Czy aby nie przesadzam? Cóż, jedyną szansą na weryfikację moje tezy jest występ Audii Flight FL CD Three S u Was. Niestety tę lekcję musicie odrobić sami.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Dystrybucja: Audio Anatomy / High End Alliance
Producent: Audia Flight
Cena: 15 400 PLN (wersja podstawowa); 17 390 PLN (wersja z DAC-iem)
Dane techniczne
– Pasmo przenoszenia: 0,5 Hz ~ 20 KHz ± 0,1 dB
– Zakres dynamiczny: 126dB
– THD: + szum: <0,01%
– Hałas: >-113dB
– Wyjścia analogowe: para RCA; para XLR
– Maksymalne napięcie wyjściowe: 2,5 Vrms
– Impedancja wyjściowa: 200 Ω
– Wyjście cyfrowe: Coax S/PDIF
– Zużycie energii: < 0,5 W (standby); 30W
– Wymiary (S x W x G): 450 x 110 x 430 mm
– Waga: 10 kg
Opcjonalna sekcja wejść cyfrowych:
– wejścia: 2 x optyczne SPDIF; AES/EBU; Koaksjalne; USB (32-bit / 384kHz i DSD512)
Najnowsze komentarze