Tag Archives: FNCE


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. FNCE

Naim NSC-222 & NAP-250 & NPX-300

Link do zapowiedzi: Naim NSC-222 & NAP-250 & NPX-300

Opinia 1

Pół wieku wystarczy, by przedstawiciel homo sapiens dramatycznie zmienił swoje emploi i wcale nie mam na myśli skutków mniej, bądź bardziej udanych zabiegów z obszaru medycyny estetycznej a w przypadku producentów nie tylko wielokrotne zawirowania właścicielskie, co nieraz idzie w parze z obejmującą nazwę i logotyp rebrandingiem, ale i nie mniej dramatyczne zmiany designu, co z perspektywy rozwoju technologii wydaje się raczej oczywiste. Historia zna jednak przypadki niejako genetycznie zaimpregnowane na upływ czasu. I nie, nie mam na myśli Krzysztofa Ibisza a z racji nadrzędnej tematyki naszego sieciowego periodyku markę, której chyba nikomu choćby śladowo interesującego się audio przedstawiać nie trzeba, czyli angielskiego Naima. Tak, tak to już 50 lat odkąd w. 1973 r. światło dzienne ujrzał NAP 200, więc skoro nadarza się okazja do świętowania oczywistym jest, że warto ją wykorzystać. Tym oto sposobem, dzięki uprzejmości FNCE – opiekuna marki, do naszej redakcji trafił jubileuszowy zestaw z serii New Classic 200 – przedwzmacniacz strumieniujący NSC-222 z dopieszczającym go opcjonalnym zasilaczem NPX-300 i stereofoniczna końcówka mocy NAP-250.

Cały tytułowy, niekoniecznie egzotyczny, tercet prezentuje się wielce elegancko i ponadczasowo. Zunifikowane, masywne i wykonane z grubych płatów szczotkowanego aluminium dość niewysokie korpusy uzbrojono w zastępujące klasyczne boki radiatory a w centralnej części przecięto taflą czernionego akrylu ozdobionego charakterystycznym logotypem. I tu od razu pozwolę sobie na małą retrospektywną dygresję, bowiem ostatni raz do czynienia z Naimami mieliśmy ponad cztery lata temu – przy okazji testu kompletnego brytyjskiego systemu uzupełnionego o eleganckie Focale Kanta N°1. Przez ten czas w pozornie stałych pryncypiach ekipy odpowiedzialnej za design kolejnych inkarnacji wyspiarskiej elektroniki zmieniło się naprawdę sporo, w tym pomysł na iluminację firmowych logotypów, która z charakterystycznej zieleni ewoluowała w chłodną biel. Z jednej strony możemy uznać to za podprogowe nawiązanie do flagowego Statementa, choć z drugiej, już czysto subiektywnej i wynikającej z przyzwyczajenia, wolałem stare nieco mnie dziwi, że producent czyniąc ukłon w kierunku takich dinozaurów nie zaimplementował możliwości wyboru z poziomu apki, umieszczonego gdzieś na plecach przełącznika (bliźniaczego do regulacji intensywności iluminacji), czy nawet jak to mam w swoim Brystonie 4B³ umieszczonej na płycie głównej zworki. Białe aureole otrzymały również wszelkie przyciski, więc wypada chociaż pochwalić konsekwencję działania.
Wracając do meritum na froncie preampu uwagę zwraca na prawej flance masywna gałka regulacji wzmocnienia której towarzystwa dotrzymują wyjście słuchawkowe i port USB A do szybkiego podpinania pamięci masowych. Z kolei zewnętrzną krawędź prawego skrzydła we władanie objęły cztery przyciski odpowiedzialne za uruchomienie/uśpienie urządzenia, sterowania odtwarzaczem, wyboru źródła, szybkiego dostępu do ulubionych – wcześniej dodanych stacji radiowych. Obsługę ułatwia spory i całkiem czytelny wyświetlacz prezentujący od ikon przypisanych pełnej liście wejść i funkcji, jak i okładek odtwarzanych albumów / stacji radiowych. Oczywiście doskonale zdaję sobie sprawę, iż odsetek chętnych do obsługi 222-ki z tzw. palca będzie nader znikomy, bowiem nie dość, że na wyposażeniu jest wielce solidny a przy tym urodziwy pilot, to całością najwygodniej zawiaduje się z użyciem dedykowanej apki na smartfony i tablety pracujące pod kontrolą Androida i iOSa.  I właśnie z racji wsparcia zarówno dla Roona, jak i najpopularniejszych serwisów stremingowych sugeruję opcję numer trzy. Z czysto kronikarskiego obowiązku wspomnę jeszcze o braku wsparcia dla MQA, choć z racji zawirowań nad tym formatem nie ma co drzeć szat, tym bardziej, że nawet Tidal przechodzi na FLAC-i a z nimi (do 24bit/384Hz), podobnie jak z DSD (128Fs) NSC-222 radzi sobie wybornie.
Na ścianie tylnej oczy cieszy ład i porządek. Od lewej mamy zintegrowane z komorą bezpiecznika gniazdo zasilające IEC, następnie sekcje obejmujące interfejsy komunikacyjne (Ethernet, USB A i przelotkę pilota) i cyfrową – z wejściami BNC, koaksjalnym i dwoma Toslinkami. Domenę analogową reprezentuje wejście RCA na phonostage’a dla wkładek MM z dedykowanym zaciskiem uziemienia, firmowe wejście DIN i para wejść RCA. Wyjścia sygnałowe są zarówno w formacie RCA, jak i XLR. Listę uzupełniają dwie firmowe magistrale zasilające i przełącznik masy. A właśnie, ciekawostką jest spinanie źródła z zasilaczem dwoma i w dodatku różnymi przewodami. Zatem podejrzenia o osobne zasilanie kanałów odpada a zgodnie z informacjami producenta rozwiązanie to podyktowały zupełnie inne względy. Otóż NPX-300 w NSC-222 osobno zasila sekcję cyfrowa i analogową, które pracują z różnymi napięciami i właśnie stąd podwójne okablowanie. Regulacja głośności jest oparta na drabince rezystorowej, sekcja wzmacniacza słuchawkowego to efekt transplantacji z malucha Uniti Atom Headphone Edition. Generalnie wszystkie sekcje posiadają własne płytki drukowane, choć jeśli miałbym się czegoś czepiać, to z pewnością byłby to brak choćby śladowego ekranowania, bądź choćby oddzielenia jakąś „blaszką” modułu phono od DAC-a o „rondlu” alienującym potężne toroidalne trafo jakiego NSC-222 mogłaby pozazdrościć niejedna integra nie wspominając.
Skoro niejako przy okazji wypłynęła obecność zasilacza NPX-300 to pozwolę sobie pokrótce opisać jego aparycję, która obejmuje pozbawiony poza firmowym logotypem i w centrum i włącznikiem po prawej jakichkolwiek wodotrysków korpus. Na ścianie tylnej umieszczono jedynie zintegrowane z komora bezpiecznika gniazdo zasilające IEC, przełącznik jasności podświetlenia i przeznaczony do aktualizacji oprogramowania port USB a po prawej dwa wielopinowe wyjścia prądowe.
Podobne walory wizualne en face prezentuje końcówka mocy NAP-250. Oczywiste różnice widać dopiero na plecach, gdzie po lewej mamy gniazdo zasilania, sekcję z regulacją podświetlenia, trybu pracy standby, portu USB do upgrade’u. przelotką pilota i pojedyncze terminale głośnikowe. Chociaż … pardonne-moi, ale terminale w tym akurat przypadku to zwrot rażąco na wyrost w stosunku do plastikowych otworów akceptujących wyłącznie wtyki bananowe i BFA. Zmierzając ku prawej napotkamy okrągły otwór wentylacyjny i parę wejść XLR. I tu pora na kolejną dygresję, gdyż wydawać by się mogło, że radiatory we wszystkich komponentach serii w tym źródle, jak i zasilaczu wynikają z unifikacji i optymalizacji kosztów własnych (wytwarzania, magazynowania, etc., gdzie skala produkcji automatycznie redukuje cenę) to już ich obecność w pracującej w klasie AB 100W końcówce mocy wydają się całkiem oczywiste. Przynajmniej do czasu gdy nie zerkniemy najpierw na plecy a później do trzewi 250-ki. Okazuje się bowiem, że mniej więcej przez środek korpusu biegnie umieszczony wewnątrz kolejny radiator i to właśnie do niego przytwierdzono osiem (po cztery na kanał), zapożyczonych ze Statementa tranzystorów wyjściowych NA009 wspomagając całość sterowanym mikroprocesorem niewielkim i całe szczęście bezszelestnym coolerkiem pracującym z ośmioma dostosowanymi do warunków termicznych prędkościami. Nie wdając się zbytnio w szczegóły każde z ww. urządzeń posiada solidnie przewymiarowaną sekcję zasilania opartą na dużym w przypadku pre i imponujących w końcówce i zasilaczu toroidach oraz odpowiedniej baterii kondensatorów.

Dotychczasowa, stereotypowo oparta na drajwie i timingu opinia o szkole brzmienia Naima w przypadku naszych bohaterów również wymaga uaktualnienia. Zamiast bowiem skupienia na dźwiękach bezpośrednich pochodzących wprost z nagranych instrumentów przekaz wzbogacony został o aurę je otaczającą, pojawił się większy oddech i powietrze. Od razu jednak zaznaczę, że scena nadal kreowana jest bardziej w domenie szerokości aniżeli swej wieloplanowości. Oczywiście gradacja planów jest na wysoce satysfakcjonującym poziomie, jednakże zarówno porównywalna cenowo końcówka Brystonie 4B³, jak i zbliżona do równowartości … całego kompletu Vitus Audio RI-101 MkII potrafiły przekazać nieco więcej informacji o charakterystyce akustycznej pomieszczeń w jakich dokonano nagrań. Czy to stawia Naimy w niekorzystnym świetle? Bynajmniej, po prostu jest to inne spojrzenie i pomysł na dźwięk. Tu pierwsze skrzypce gra motoryka i pierwszy plan, przez co intensyfikowany jest aspekt namacalności i uczestnictwa w spektaklu i to niezależnie od reprodukowanego repertuaru. Ba, śmiem wręcz twierdzić, że Naimy w unikalny dla siebie sposób są w stanie wycisnąć bezmiar pozytywnych doznań z albumów, przy których ich pozornie bardziej wyrafinowana i rozdzielcza konkurencja wywołuje jedynie irytację wynikającą z miernej jakości realizacji serwowanej strawy. Nie wierzycie? No to polecę próbę zmierzenia się z „Keeper of the Seven Keys” Helloween od pierwszej do ostatniej nutki na posiadanym przez Was systemie. Powodzenia. Tymczasem z Naimów całość może nadal odbiega od audiofilskiej referencji, jednak staje się akceptowalna a proszę mi wierzyć, że to spore zaskoczenie. Pół żartem, pół serio mógłbym powiedzieć (napisać?), że tytułowy tercet zachowuje się nieco podobnie do Kossów Porta Pro, które również znanym jedynie sobie sposobem są w stanie wyciągnąć za uszy takie realizacyjne buble. Jednak brytyjski zestaw idzie w swych staraniach zdecydowanie dalej i dokonuje cudów na zdecydowanie wyższym poziomie zaawansowania i wyrafinowania. Jest drajw, sprężysty bas, koherentna i soczysta średnica i idealnie uzupełniająca całość góra. Liczą się emocje i szaleńcze tempo, gdzie tak po prawdzie nie ma ani czasu ani ochoty na przysłowiowe dzielenie włosa na czworo. Ot klasyczna rock and rollowa jazda bez trzymanki. Wystarczyło jednak sięgnąć po bez porównania lepiej zarejestrowany i wcale nie mniej pikantny „Sermons of the Sinner” KK’s Priest, by tytułowy zestaw nie musiał przelewać z pustego w próżne, lecz po prostu dać prawdziwego ognia z jadowitymi gitarowymi riffami, kanonadą bezlitośnie okładanych garów, smaganych smaganych i ekstatycznymi partiami opętańczo drącego się Tima „Rippera” Owensa. Zrobiło się szybciej, czyściej i mocniej. Zwróćcie Państwo uwagę na pracę stopy, która tym razem już ma siłę uderzenia niczym Chuck Norris za młodu i Naim nie ma skrupułów, by nas o tym fakcie powiadomić. Nie owija niczego w bawełnę, nie robi przymiarek, podchodów i nie bawi się w dyplomację, które przynajmniej w ostrzejszych i cięższych odmianach Rocka nie maja racji bytu dostarczając przy tym bezmiar radości, adrenaliny i iście koncertowej energii. Takie granie „do przodu” może wydawać się zbyt ofensywne, ale … nic bardziej mylnego. Po prostu mamy bliższy, bardziej intensywny kontakt z ulubionymi artystami i to bez żadnego ale, gdyż nawet wspomniane blachy, choć zagrane mocno i odważnie nie ranią uszu, lecz budują klimat mając właściwą sobie energię i fakturę.
Na budzącym zdecydowanie mniejsze kontrowersje „wsadzie” w postaci „Child Of Sin” Kovacs wokal holenderskiej artystki został świetnie dopalony i to na nią skierowana została większość świateł odseparowując ją optycznie od akompaniującego jej składu. Podkreślona został intymność nagrań, choć zamiast nudnego snucia sekcja rytmiczna nie pozwalała zapomnieć nie tylko o sobie, lecz i naszych kończynach bezwiednie podrygujących w takt dobiegających uszu dźwięków. Co istotne owo dopalenie dalekie było od lepkiej słodyczy i sztucznego wygładzenia. Dzięki temu zachowana została natywna szorstkość i zadziorność wokalistki a prezentacja zamiast na dłuższą metę nudzić i usypiać cały czas utrzymywała uwagę słuchaczy na takim samym, dodajmy wysokim, poziomie. Ponadto jeśli komuś brakowałoby nieco wspomnianego oddechu i holograficznej trójwymiarowości zawsze można zastąpić zaskakująco akceptowalne interkonekty zdecydowanie wyższej klasy okablowaniem. A już zupełnie poza konkursem spieszę donieść, iż dosłownie parę dni temu Chord pochwalił się nowym okablowaniem zasilającym Naimom dedykowanym, w dodatku nie zwykłym – „ściennym” a właśnie wielopinowymi BurndyX & BurndyT. Skoro więc „cywilne” druty słychać, to i te po uzdatnieniu przez NPX-300 powinny dorzucić swoje przysłowiowe trzy grosze.

Podsumowując powyższy słowotok powiem/napisze tylko tyle, że jeśli ktokolwiek będzie Państwu próbował wmawiać, że im wyższej klasy sprzęt tym mniej płyt, których z racji upośledzonych walorów brzmieniowych daje się słuchać, to wskażcie mu w ramach kontrargumentu tytułowy zestaw. Nie dość bowiem, że Naim NSC-222 & NAP-250 & NPX-300 jest w stanie wycisnąć muzykę z pozornego jazgotu, to jeszcze owa muzyka nosić będzie nad wyraz oczywiste znamiona realizmu a przecież w całej tej naszej zabawie w Hi-Fi i High-End właśnie o maksymalne zbliżenie się do muzyki wykonywanej na żywo chodzi. A to, że owej autentyczności i realizmowi bliżej będzie do koncertu Soen w Progresji aniżeli barokowych miniatur wystawianych na deskach Polskiej Opery Królewskiej, to już zupełnie inna kwestia. Dlatego też jeśli lubicie jak odsłuch działa na Was niczym espresso doppio, to śmiem twierdzić, że raczej nie przejdziecie obok tytułowego zestawu obojętnie.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Nareszcie. Nareszcie, bowiem od ostatniego spotkania z produktami tytułowej marki – pełen set z flagowym wzmocnieniem Statement w tandemie z drugimi od góry w cenniku kolumnami Focal Stella Utopia minęło niemalże pięć lat. Marki, która swego czasu za sprawą serii 5i była moją bramą do pełnego wtajemniczenia w zabawę w zaawansowane audio. Na tyle mocno ugruntowująca pewien sposób postrzegania dobrego dźwięku, że gdy dochodzi do podobnych do dzisiejszego spotkań, zawsze kręci mi się w oku przysłowiowa łezka. O czym mowa? O od lat z bardzo mocnym graczu na światowym rynku, czyli angielskiej marce Naim Audio. Ta dzięki działaniom warszawskiego dystrybutora Horn na dzisiejszy sparing zaproponowała kompletny zestaw elektroniki od źródła po wzmocnienie, jednak tym razem już bez kolumn i nie ze stratosfery cenowej, a z poziomu cenowego dla tak zwanego zwykłego Kowalskiego w postaci streamera wspomaganego zewnętrznym zasilaczem i stereofonicznej końcówki mocy – NSC-222 + NPX-300 & NAP-250. Zainteresowani? Jeśli tak, zapraszam na kilka strof na temat mojego postrzegania brzmienia testowanego konglomeratu.

Jak prezentuje się opisywany Naim? Wolne żarty. Naim to od lat znana szkoła ubierania elektroniki w z pozoru bardzo proste, jednak przyjazne nie tylko dla oka, ale z uwagi na kompaktowe gabaryty mile widziane u wielu posiadających skromne lokum melomanów obudowy. To zawsze są stosunkowo płaskie skrzynki, jednak tym razem w odróżnieniu do starszych modeli dla ortodoksyjnych użytkowników nieco kontrowersyjnym może wydawać się zmiana podświetlenia półokrągłego logotypu z zieleni na biel. Jednak zaznaczam, tylko dla zatwardziałego elektoratu, bowiem tak naprawdę rozprawiamy o kosmetyce, a nie wywracaniu tematu do góry nogami Jak to konkretnie wygląda? Już zdradzam. Wspomniane przed momentem, zunifikowane gabarytowo i wizualnie dla każdego urządzenia płaskie aluminiowe prostopadłościany przyjemnym dla oka, do tego przełamującym wizualną monotonię od frontu przez górną powierzchnię, aż po plecy przedzielono szerokim, połyskującym czernią akrylem. Naturalną koleją rzeczy wykonane z grubego płata glinu fronty oraz plecy każdego z produktów jako odpowiedź na zadania do wykonania zostały inaczej wyposażone. I tak streamer z funkcją przedwzmacniacza NSC-222 z przodu oprócz znanego wszystkim logo marki może dodatkowo pochwalić się usytuowaną z lewej strony podświetlaną okręgiem na zewnętrznej rubieży gałką wzmocnienia i tuż obok wejściem USB oraz na prawej flance sporym gabarytowo, a przez to czytelnym kolorowym wyświetlaczem wraz z całkiem na prawej stronie pionowo zorientowanymi czterema okrągłymi przyciskami funkcyjnymi. Zasilacz dla streamera NPX-300 wraz z końcówką mocy NAP-250 natomiast poza mieniącym się w centrum obecnie białą poświatą barowym banerem dzierżą jedynie pojedyncze włączniki z prawej strony. Jak widać, lubiana przez wielu z nas prostota nie odnosi się li tylko do designu, ale również przemyślanego ubierania elektroniki w niezbędne manipulatory. Jak sytuacja wygląda na przeciwległym biegunie – czytaj tylnych panelach przyłączeniowych? Otóż w źródle znajdziemy kilka rozlokowanych na całej połaci czytelnych sekcji – zasilania, wejść cyfrowych, wejść i wyjść analogowych oraz dwa wielopinowe gniazda łączące urządzenie z dodatkowym zasilaczem. Sam zasilacz NPX-300 może pochwalić się gniazdem zasilania i podobnymi do źródła gniazdami oddającymi życiodajną energię. A piecyk NAP-250 oprócz gniazda IEC jest ostoją wejść analogowych w standardzie XLR, pojedynczego zestawu typowych dla Naima akceptujących jedynie banany gniazd kolumnowych, sekcji triggerów i wejść serwisowych oraz okrągłą kratką wentylującą trzewia wzmacniacza. Wniosek? Również bez zbędnych wodotrysków, tylko spełnienie wymogów kompatybilności produktów z resztą potencjalnego systemu. Wieńcząc akapit o budowie, ważną informacją jest, iż w standardowym wyposażeniu streamera znajduje się intuicyjny pilot zdalnego sterowania.

Mam nadzieję, że przeczytawszy akapit rozbiegowy, dla wielu z Was jasne jest, z jakim nastawieniem zasiadałem do testu. To naturalnie miał być okraszony lepszymi osiągami sonicznymi, ale jednak powrót do jakże przyjemnej przeszłości – mowa o starej serii 5i. Oczekiwałem znakomitego drive’u i nieposkromionej energii, co zawsze było mocną stroną elektroniki tego producenta, teraz – czyli na tle poprzedników – z większym zaangażowaniem w pokazaniu swobody i witalności kreowanych na wirtualnej scenie wydarzeń muzycznych. Naim zawsze mnie pociągał, jednak za „uszami” miał zbyt mocne faworyzowanie środka pasma kosztem oddechu. Wszystko było ok., jednak gdy tylko spojrzało się na przekaz z perspektywy poczucia często wymaganej przez materiał muzyczny niewymuszoności jego podania, okazywało się, że całość brzmiała ciężkawo. Esencjonalnie, z łatwością masowania trzewi, atakiem, ale jakby bez odpowiedniej radości w fajnie wzbogacających pakiet informacji w centrum górnych rejestrach. Ta (radość) oczywiście nieco stonowana, ale była, jednak na dłuższą metę – czytaj podczas wielogodzinnych odsłuchów – odczuwałem coś na kształt mocowania się z muzyką, a nie obcowania z nią na poziomie partnerskim. Na szczęście dzisiejszy zestaw pokazał, że inżynierowie z tej stajni odrobili lekcje i temat bardzo pozytywnie ewaluował w stronę tchnięcia w przekaz niezbędnego pierwiastka lotności. Ale spokojnie, to nadal jest mocarny na polu oddania muzycznej energii Anglik, jednak tym razem wiedzący, kiedy i jak dać słuchaczowi odrobinę niezbędnego luzu. Z całym pakietem lubianej przeze mnie ciemności grania oraz zawsze będącej znakiem rozpoznawczym marki energii tak środkowego, jak i w pełni kontrolowanego najniższego pasma, jednakże całościowo znacznie dojrzalszy. I za to właśnie kocham tę markę. Wszystko co robi, robi tak, aby wdrażając jakąś korektę, finalnie nie zatracić tak lubianego przez szerokie grono melomanów ducha starej szkoły. Dlaczego? Powód jest banalny. Chodzi o to, że gdy wcześniej sprzęt spod znaku półokrągłego logo z pubu prężąc muskuły, w moim odczuciu znakomicie wypadał tylko we wszelkiego rodzaju rocku – choćby podczas przygody z grupą AC/DC „Highway To Hell”, to po modyfikacji ogólnego brzmienia nie dość, że to nadal został rockowym kilerem, to znakomicie zaczął radzić sobie z pokazaniem świata nieskończenie zawieszonych w powietrzu pojedynczych dźwięków spod znaku jazzu – przykładowa formacja Paul Motian Trio „Le Voyege”. Pierwszy płytowy przykład bazuje na mocnym kopnięciu, ataku i energicznym potrząsaniu ciałem słuchacza, co Angielski zestaw od zawsze ma wpisane w kod DNA i nie ma odmiany rocka, z którą również w obecnym wcieleniu by sobie nie poradził. Natomiast drugi z pozoru agresywny – to stosunkowo lekkie free, ale jednak każde, nawet najmocniejsze od strony twardości, najbardziej esencjonalne, czy szybkie uderzenie kontrabasu ma cechować zróżnicowanie wielobarwności tudzież modulowania wolumenu zawartej w nim energii, na co wbrew pozorom pozwalają obecnie odpowiednio dozowane przez system, poprawiające rozdzielczość ogólnej prezentacji, a przez to udanie zawieszające w przestrzeni pojedyncze nuty, bogate w alikwoty wysokie tony. Mam nadzieję, że wszyscy wiecie co mam na myśli. Naim to ikona pewnych cech prezentacji i jakiekolwiek, nawet rozwojowo nieodzowne działania w kwestii jakości dźwięku – świat idzie do przodu i klienci są coraz bardziej wymagający – nie mogą ich zatracić. Na szczęście oprócz nas – potencjalnych nabywców – zdają sobie z tego sprawę również mocodawcy marki, dlatego kolejna odsłona konstrukcji tego brandu jest konsekwentną kontynuacją dawnej estetyki, a nie szkodliwą ogólnemu wizerunkowi próbą przypodobania się bezwzględnemu ogółowi melomanów. Co mam na myśli wygłaszając ostatnią frazę? Oczywiście to, że w prezentacji naszego bohatera tak kiedyś, jak i w wersji testowej zawsze kryje się w dobrym tego słowa znaczeniu agresja. Bez zbędnego szukania niedomówień – nadmierna lekkość dźwięku, tylko odpowiednio uformowana, teraz niosąca znacznie lepszy pakiet informacji praca nad pokazaniem wszystkich emocji wyrażanych w naszym kierunku przez muzyków z wirtualnej sceny. I żeby było jasne, nie tylko tych pełnych buntu, ale także zdroworozsądkowego romantyzmu. Tak tak, podczas obcowania z dzisiaj opisywanym zestawem również romantyzmu. Wiem to na pewno, bo mimo wychowania na formacjach typu Black Sabbath, Led Zeppelin, czy wspomniane AC/DC, w duchu jestem niepoprawnym romantykiem.

Czy tytułowy zestaw Naima jest ofertą dla każdego pozytywnie zakręconego na muzyce audio-freeka? Powiem tak. Jeśli kocha muzykę za całokształt, jak najbardziej. Przysłowiowe schody zaczynają się w momencie wyrobienia sobie bardzo osobistego, często operującego na granicy poprawności jakości dźwięku widzimisię słuchacza co do finalnej estetyki brzmienia posiadanego systemu. Ale spokojnie. To tak naprawdę będą schodki, bowiem przysłowiowe „nie po drodze” będzie jedynie osobnikom kochającym tak zwane lampowe granie. Z jednej strony pełne przyjemnego rozwibrowania muzycznych opowieści, za to z drugiej oparte o tak lubiane przez nasze zmysły zniekształcenia. Reszta populacji jeśli tylko na siłę nie będzie szukać problemów, ma duże szanse na znalezienie nici porozumienia z Naim-em. A pierwszym z brzegu przykładem jestem ja. Na co dzień gram na topowych zabawkach innych producentów, ale gdy do mojego domu wkracza nawet tak niepozorny Naim, jak wynika z powyższego słowotoku, dziwnym trafem miękną mi kolana.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: FNCE S.A.
Producent: Naim
Ceny:
Naim NSC-222: 33 499 PLN
Naim NAP-250: 33 499 PLN
Naim NPX-300: 33 499 PLN

Dane techniczne
Naim NSC-222
Wejścia cyfrowe: 2 x USB A (obsługa pamięci masowych); 2 x Optyczne TOSLINK (do 24bit/96kHz); koaksjalne (do 24bit/192kHz, DoP 64Fs); BNC (do 24bit/192kHz, DoP 64Fs)
Wejścia analogowe: para phono MM RCA (47k/470pF, 5mV, 23dB); 8-pin DIN (kompatybilne z 5-pinowymi przewodami DIN); para RCA liniowe
Wyjścia: para XLR, para RCA, słuchawkowe 6,35mm
Łączność: Ethernet (10/100Mbps), Wi-Fi (802.11 b/g/n/ac); Bluetooth (AptX)
Przesłuch: 90dB @ 1kHz
Wzmocnienie: 15.5dB
Odstęp sygnał/szum: 80dB MM; 104dB liniowe; 102dB cyfrowe
Pasmo przenoszenia: 3Hz – 40kHz (liniowe); 3Hz – 27kHz (cyfrowe)
Obsługiwane pliki: DSD (128Fs), WAV (32bit/384kHz); FLAC, ALAC (24bit/384Hz); MP3, AAC, M4A (16 bit/48kHz, 320kbit); OGG, WMA (16bit/48kHz)
Obsługiwane serwisy streamingowe: Spotify, TIDAL, Qobuz, Apple Music
Pobór mocy: <0.5w (Standby); 25W
Wymiary (W x S x G): 9.15 x 43.2 x 31.75cm
Waga: 11kg

Naim NAP-250
Wejścia: para XLR
Moc wyjściowa: 2 x 100W / 8 Ω; 2 x 190 / 4 Ω
Wzmocnienie: +29dB
Pasmo przenoszenia: 1.4Hz – 100kHz
Przesłuch: 60 dB
Współczynnik tłumienia: 25
Odstęp sygnał/szum: 111dB
Pobór mocy: <0.5W (Standby); 26W (bezczynny)
Wymiary (W x S x G): 9.15 x 43.2 x 31.75cm
Waga: 16.8kg

Naim NPX-300
Wymiary (W x S x G): 9.15 x 43.2 x 31.75cm
Waga: 14.4kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. FNCE

Piega Premium 701 Wireless

Link do zapowiedzi: Piega Premium 701 Wireless

Opinia 1

Myślę, że nawet najbardziej zatwardziali orędownicy konserwatywnego podejścia do audio już wiedzą, że idzie nowe. I nie mam w tym momencie na myśli od wielu lat będącego pełnoprawnym materiałem do odtwarzania muzyki streamowania plików, ale coraz częściej rozpychające się, potrafiące obyć się bez większości okablowania – to zależy od konkretnego rozwiązania – zestawy audio. Tak tak, co prawda ten temat jest obecny na rynku od kilku lat, jednak patrząc na jego przebijanie przysłowiowej ściany mentalnego nastawienia melomanów do w pełni okablowanego systemu generującego dźwięk, dopiero obecnie w tej materii widać bardzo szybki postęp. Jakiś przykład? Proszę bardzo. Weźmy na tapet choćby dzisiejszego bohatera w postaci szwajcarskiej marki produkującej kolumny głośnikowe Piega, która spełniając częste założenia naszych kochanych żon w kwestii minimalizacji połączeń stacjonujących zwykle w centralnym miejscu salonu zestawów audio, zaproponowała dostarczony dzisiaj do testu przez warszawskiego dystrybutora FNCE, w hardcore’owej konfiguracji do pełni szczęścia potrzebujące jedynie dostęp do sieci elektrycznej 230V kolumny podłogowe Piega Premium 701 Wireless.

Tytułowe Szwajcarki to smukłe, osiągające nieco ponad metr wysokości, ubrane w szczotkowane aluminium panny. W celach nie tylko designerskich, ale również jako aktywna walka ze szkodliwymi falami stojącymi wewnątrz obudowy począwszy od płaskiego frontu ich płynnie schodzące się ku tyłowi boki wieńczy również półokrągły, jednak o znacznie mniejszym promieniu owal pleców. Temat technikaliów opiewa na trzy głośniki pracujące w układzie 2.5 drożnym – wstęgowy tweeter, średnio-niskotonowiec i basowiec, zorientowany na froncie port bass-reflex, oraz zaimplementowana tuż przy podłodze na awersie za pewnego rodzaju tablicą rozdzielczą z serią przyłączy, pozwalająca na trzy rodzaje konfiguracji rzeczonych kolumn elektronika. Wariant pierwszy za pomocą okablowania RCA daje możliwość sterowania kolumnami bezpośrednio z regulowanego wyjścia ze źródła dźwięku typu DAC lub zintegrowane CD. Druga we wspomniany tor pozwala zaaplikować firmowy moduł jako odbiornik muzyki po kablu, by potem z pomocą również okablowania sygnałowego dostarczyć z niego sygnał do kolumn. Zaś trzeci daje nam pełnię swobody i jedynie podłączając zespoły głośnikowe do sieci elektrycznej poprzez bezprzewodowe połączenie ze wspomnianym modułem karmić je muzyką w trybie wireless. Ciekawe, nie sądzicie? Oczywiście nasze bohaterki w trosce o dobrą stabilizację na podłodze zostały wyposażone w zwiększające ich punkty podparcia łapy z kolcami. Zaś wieńczącym łatwość aplikacji kolumn w docelowym miejscu bez względu na potencjalny sposób ich skonfigurowania, producent w standardzie wyposaża je w stosowne okablowanie sieciowe oraz sterującą nimi centralkę. Ta zaś jest niewielkim, płaskim pudełkiem z diodą informującą o stanie pracy na froncie, kilkoma podstawowymi przyciskami na górnej płaszczyźnie obudowy i sporą liczbą wejść, wyjść i przełączników kilku trybów pracy na plecach.

Zanim rozpocznę przelewanie na klawiaturę wrażeń testowych na temat naszych bohaterek, zdradzę tajemnicę, iż z racji uzyskania najlepszego dźwięku w konfiguracji pełnego okablowania, poniższe wnioski oparłem o taki konglomerat. Naturalnie to nie oznacza totalnej degradacji sonicznej reszty możliwości wykorzystania 701-ek, jednak z uwagi na zwyczajowe próby wyciśnięcia podczas testu maksimum możliwości potencjalnego pretendenta do laurów poszedłem drogą, która mnie najbardziej satysfakcjonowała.
Co były w stanie zaoferować smukłe Szwajcarki? Może nie uwierzycie, ale przyjemnie ciemnawy, dobrze osadzony w barwie i masie dźwięk. Niemożliwe patrząc na często pojawiające się obiegowe opinie o kolumnach Piega typu: z uwagi na wstęgę na zbyt mocno ożywiają górne rejestry? Powiem szczerze, że również byłem pozytywnie zaskoczony. Co prawda mając u siebie na testach flagową konstrukcję tego producenta Piega Master Line Source 2, niczego takiego nie zaliczyłem, ale przyznam szczerze, iż wielokrotnie doszły mnie słuchy o zbyt mocnej propagacji górnego pasma przez tańsze modele, co przekładało się na zbytnią lekkość środka i oderwanie wysokich tonów od rzeczywistości. W tym przypadku było zgoła inaczej. Od samego dołu czuć było solidną podstawę najniższych składowych, które umiejętnie, bo bez specjalnego przesytu doprawiały kolorystykę centrum pasma. A gdy do tego wspomnę o bardzo skrupulatnym dozowaniu witalności dźwięku przez znienawidzoną przez wielu melomanów wstęgę, temat obcowania z naszymi bohaterkami jawi się jako fajna, bo owocna w dobrze dobraną barwę, umiejętnie dozowaną masę i odpowiednio podaną informacyjność, przygoda z ukochaną muzyką. Jaka konkretnie przygoda?
Weźmy na tapet dwa bardzo mocno polaryzujące swoich słuchaczy krążki. Jeden to melancholijne trio jazzowe Marcina Wasilewskiego z Joe Lovano jako gość w kompilacji „Arctic Riff”. Zaś drugi wiecznie nienawidząca panujący na świecie układ sił Metallica z materiałem „Kill’Em All”. Jaki jest cel konfrontacji tak przeciwstawnych sobie nurtów? Bardzo istotny, bowiem próbujący pokazać, iż omawiane dzisiaj srebrne panny potrafią nie tylko nakarmić mocnym uderzeniem i nasyceniem słabo zrealizowaną twórczość rockową, ale również zaprezentować, jak ważny dla oddania ducha znacznie bardziej lotnej muzyki jest fajnie ustawiany przez nie balans pomiędzy kolorystyką przekazu, a jego witalnością. Zaznaczam przy tym, że wszystko odbywało się we wspomnianym wcześniej ciemnawym, jednak niepozbawionym swobody wypełniania mojego pokoju wydaniu. Oczywiście patrząc na ten sparing z perspektywy minimalizującej przymykanie oka na finalny wynik soniczny, panowie rockmeni z dobra niesionego przez omawiane, samowystarczalne kolumny czerpali znacznie więcej, gdyż otrzymali solidny zastrzyk tak potrzebnej w ich graniu wagi i soczystości instrumentów z wokalizą włącznie. Jednak co jest w tym istotne, owo działanie ani razu nie przekroczyło dobrego smaku, czyli przekładając na gwarę audiofilską, muzyka nie była ani przebasowiona, ani zbyt powolna, co jest bardzo częstym wynikiem niepanowania danego systemu nad zbyt mocnym zagęszczaniu muzyki. Po prostu testowany system zdawał się z jednej strony obdarzać ją świetnym nasyceniem i energią, ale z drugiej czuwał, aby w swym działaniu przez przypadek nie przedobrzyć.
Inaczej było z formacją jazzową. Ta owszem, w kwestii oddania natury świata audio również opierała się na ciekawej barwie, jednak przy tym bardzo istotnym był aspekt umiejętnego uniknięcia tak zwanej otyłości przekazu. Ni mniej ni więcej chodzi mi o instrumenty takie jak fortepian, czy kontrabas, które będąc solidne w domenie swojej wagi, były również dźwięczne – fortepian i oferowały niezbędny pakiet informacji o strunie i pudle – kontrabas. Naturalnie w tej wyliczance nie możemy pominąć atrybutu gościa – myślę o trąbce Joe Lovano. gdyż brzmiąc raz nosowo, a innym razem rozwibrowanie, wypadła również bardzo dobrze. Nie wybitnie, bo to nie ta liga jakościowa, ale jak na paczki za około 25 tys zł. było ok. I właśnie o pokazanie zapisanego w kodzie DNA umiaru w narzucaniu swojego stylu grania przez kolumny całemu zestawieniu chodziło w tej z pozoru pozbawionej sensownych wniosków konfrontacji. I tu i tu jak wspomniałem ze wskazaniem na cięższą muzę, skonfigurowany testowo system wyszedł z zarezerwowaną dla swoich możliwości brzmieniowych tarczą.

Do kogo w mojej opinii kierowany jest tytułowy, śmiało można powiedzieć minimalistyczny, bo minimalistyczny, ale jednak poza źródłem, pełnoprawny zestaw audio? Dla ortodoksyjnego audiofila raczej tylko jako odskocznia od poszukiwania cukru w cukrze. Ale już dla osobnika szukającego przyjemności w słuchaniu muzyki bez dzielenia włosa na czworo jak najbardziej. Natomiast dla poszukiwacza zestawów iście symbolicznych konfiguracyjnie, moim zdaniem jest to oferta typu must have.

Jacek Pazio

Opinia 2

Dawno, dawno temu, kiedy przynajmniej nad Wisłą Internet dopiero raczkował a za pełnię szczęścia można było uznać wdzwonienie się modemem w dedykowany numer dostępowy krajowego operatora, odpowiedź na pytanie o „aluminiowe kolumny” mogła być tylko jedna – Piega. Oczywiście powyższa formuła paść mogła jedynie z ust zorientowanego w temacie audiofila, dla którego cykl życia wyznaczały szalenie nieregularnie i w dodatku z tzw. nienacka pojawiające się li tylko w zlokalizowanych w przedszkolnych podziemiach i innych mało reprezentacyjnych suterenach zalążkach współczesnych salonów audio numery „magazynu hi-fi”. Ot szara rzeczywistość na gruncie której nowego pomysłu na siebie, z resztą całkiem udaną serią LS, szukał Radmor, powstawały takie byty jak GLD (Gdańskie Laboratorium Dźwięku), QBA, Nuda Veritas, czy nadal działające RLS i ESA. Jednak już wtedy Szwajcarzy wytwarzali obudowy swoich kolumn z lotniczego aluminium, z którym obecnie kojarzone są tak high-endowe marki jak Magico, czy YG Acoustics. Lata jednak mijają, wymagania rynku się zmieniają, konkurencja nie śpi, więc i rozwiązania, które kiedyś wydawały się futurystyczne wymagają aktualizacji i swoistego uwspółcześnienia. Dlatego też nie powinien dziwić fakt, iż obecna od ponad trzech lat seria Premium, została wzbogacona o modele mogące pochwalić się … bezprzewodowością. I tym oto sposobem niepostrzeżenie dotarliśmy do sedna, czyli będących tzw. bohaterem zbiorowym niniejszej epistoły kolumn Piega Premium 701 Wireless, które dotarły do naszej redakcji dzięki uprzejmości dystrybutora marki – stołecznego FNCE.

Sięgając po ludowe mądrości i porzekadła zwykło się mawiać „Francja elegancja”, tymczasem już nawet pobieżny rzut oka na Piegi dość jasno daje do zrozumienia, że i Szwajcarzy nie mają się czego wstydzić. Tym bardziej, że oprócz dostarczonej na testy wersji w naturalnym srebrze dostępne są również opcje w czarnej anodzie i niewychodzącej z mody bieli, które w połączeniu z niezwykle akceptowalnymi gabarytami i generalnie niezaprzeczalną filigranowością pozwalają śmiało zaliczyć Piegi do grona stricte lifestyle’owych propozycji. Jakby tego było mało warto mieć świadomość, iż mimo swego mało budżetowego (Szwajcaria nie należy do najtańszych miejsc na naszym globie pod względem kosztów tak produkcji, jak i utrzymania) pochodzenia, oraz użycia niezaprzeczalnie ekskluzywnego budulca zaledwie zbliżymy się do pułapu 25 kPLN, co jak nawet na nie tyle nasze – redakcyjne, ale i rynkowe realia wydaje się zaskakująco zdroworozsądkowo skalkulowaną ceną.
Precyzja wykonania i spasowania poszczególnych elementów monolitycznych zaślepionych na swych krańcach ścianą górną, oraz dolną podstawą z przykręcanym, uzbrojonymi w kolce, cokołami, liropodobnych korpusów nie pozwalają nawet na podyktowaną li tylko czystą złośliwością krytykę. O obsesyjnej dbałości o detale niech zaświadczy fakt, iż firmowo założone maskownice są co prawda zdejmowane, jednak Szwajcarzy zastosowali tak mocne przytrzymujące je magnesy i z taką precyzją spasowali je z frontami, iż po kilku (jak widać na zdjęciach nieudanych) próbach daliśmy sobie spokój z ich demontażem. Niby można się szarpać, pytanie tylko po co, jeśli w ferworze walki ucierpi sama kolumna. Proszę zatem wierzyć nam za słowo, znaleźć stosowne zdjęcia w Internecie, albo na własną odpowiedzialność – już na własnej parce, zaspokoić wrodzoną ciekawość. Od siebie mogę dodać jedynie tyle, że pomocna przy pracach rozbiórkowych może okazać się stara/nieaktywna karta płatnicza/kredytowa (aktywnej pod żadnym pozorem nie używać, gdyż pole magnetyczne zrobi z niej co najwyżej zakładkę do książek). Wracając jednak do meritum na froncie tych 2,5 drożnych konstrukcji znajdziemy firmową wstęgę LDR 3056 i parę 14 cm mid-wooferów MDS wspomaganych niewielkiej średnicy ujściem układu bas refleks. W trzewiach każdej z kolumn zaimplementowano nie tylko po 200W, pracującym w klasie D wzmacniaczu i przetworniku (znaczy się DAC-u), lecz również układy DSP odpowiedzialne za kompensację warunków lokalowych w jakich przyjdzie Piegom pracować, oraz sprawujące pieczę nad pracą mid-wooferów i zabezpieczając je przed przeciążeniem a tym samym skróceniem żywotności. Miłym zaskoczeniem jest również fakt zastosowania dodatkowych, zwiększająca sztywność konstrukcji wewnętrznych wzmocnień obudowy, które już zamiast z aluminium wykonano z MDF-u.
Na obłej ścianie tylnej, tuż przy podstawie, ulokowano w owalnym wycięciu tabliczkę ze stosownymi regulatorami i interfejsami. Do dyspozycji mamy wybór grupy w jakiej nasze kolumny mają pracować, wybierak kompensacji ustawienia (neutralna, przy ścianie i w rogu), podobny określający reprodukowany kanał (lewy, mono, prawy), wejście liniowe RCA, serwisowy port USB i gniazdo zasilające. Niestety zamiast klasycznego – „komputerowego” IEC C14 wybór producenta padł na tzw. ósemkę, co nieco ogranicza możliwość zastosowania wyższej aniżeli firmowe, klasy okablowania. Całe szczęście m.in. w ofercie czy to Furutecha (G-320Ag-18F8), czy Nordosta (Purple Flare IEC C7) takowe sieciówki można zdobyć, do czego gorąco zachęcam.

Wraz z parką 701-ek otrzymaliśmy również dedykowany serii Wireless moduł – centralkę Connect stanowiącą swoisty interfejs pomiędzy posiadanymi przez nas urządzeniami a tytułowymi kolumnami. Jak z pewnością zdążyliście już Państwo zauważyć swą nad wyraz skromną aparycją nawet nie próbuje nawiązać jakichkolwiek relacji ze współpracującymi kolumnami. Ot wykonany z czarnego tworzywa korpus ozdobiony na froncie firmowym logotypem i błękitną diodą informujący o stanie pracy urządzenia, lekko zaokrąglone narożniki i zupełny brak aspiracji do bycia zauważonym. Jeśli jednak będziemy planowali z jego użyciem kontrolować głośność szwajcarskich kolumn, to lepiej zostawić go gdzieś na podorędziu, gdyż stosowne przyciski, oraz włącznik komunikacji po Bluetooth wylądowały na górnej ściance, więc upchnięcie Connecta w jakąś niską półkę lepiej sobie odpuścić.
Zdecydowanie więcej dzieje się na ścianie tylnej, gdzie znajdziemy, patrząc od lewej wybierak trybu pracy, czyli z lub bez regulacji głośności, następnie aktywator wejść – analogowych (para RCA) i cyfrowych (optyczne i koaksjalne), selektor grupy kolumn, częstotliwości pasma komunikacji (A: 5,2 GHz, B: 5,8 GHz, C: 2,4 GHz) i parę wyjść analogowych. Co ciekawe można z nich skorzystać podpinając nie tylko kolumny, lecz również wzmacniacz lub aktywny subwoofer, co oznacza, że możemy używać Connecta zarówno w roli DAC-a, jak i interfejsu Bluetooth. Listę przyłączy zamykają porty USB – jeden serwisowy a drugi pełniący rolę gniazda zasilania dla zewnętrznej, wtyczkowej „ładowarki”. Łączność bezprzewodowa Connect – kolumny odbywa się po całkowicie niezależnej od domowego Wi-Fi sieci KleerNet.
I w tym momencie pozwolę sobie na małą dygresję. Otóż przy podłączeniu analogowym – klasycznymi interkonektami RCA, wbudowane w kolumny przetworniki dokonują digitalizacji sygnału do postaci PCM 24/192kHz, co jest o tyle istotne, że bezprzewodowa transmisja KleerNet oferuje jedynie konwersję (dokonywaną w Connect box-ie) 24 Bit/48 kHz (dla grup białej niebieskiej) oraz 24 Bit/96 kHz dla czerwonej. Ponadto regulacja głośności w ww. centralce odbywa się w domenie cyfrowej, więc jeśli chcemy wycisnąć z Pieg wszystko co najlepsze, to … warto postarać się o źródło z wyższej klasy regulowanym wyjściem cyfrowym, gdyż w ten sposób zaoszczędzimy sygnałowi dodatkowej konwersji. Jest jeszcze jedna opcja, ale o niej dosłownie za chwilę.

Całe szczęście atrakcyjna aparycja w niczym nie przeszkadzała producentowi w solidnym podejściu do tematu i dbałości o czysto audiofilskie walory soniczne. Z oczywistych, znaczy się przede wszystkim finansowych względów, nawet nie spodziewałem się, że 701-ki chociażby zbliżą się do poziomu vice-flagowców, czyli jakiś czas temu przez nas recenzowanych Master Line Source 2, jednak gdzieś tam podświadomie liczyłem na jakąś „część wspólną” – brzmieniowe powinowactwo i … się nie przeliczyłem. Oczywiście chodzi o pasmo reprodukowane przez firmową wstęgę, czyli niezwykle udane połączenie rozdzielczości z otwartością i gładkością sprawiającymi, że niejako od pierwszych taktów na naszych twarzach pojawia się uśmiech zadowolenia i o ile tylko nie wrzucimy na playlistę jakiegoś realizacyjnego bubla, to szanse na to, by sam z siebie zszedł będą nader niewielkie. Kolejny aspekt który pozwala Piegom uniknąć zaszufladkowania jako li tylko ładnych kolumienek, gdzie wygląd miałby rekompensować niedostatki soniczne to wolumen generowanych przez nie dźwięków. Mówiąc wprost 701-ki grają skalą zupełnie nieadekwatną do swoich gabarytów. Bas jest mocny, dobrze kontrolowany i charakteryzuje się zaraźliwym timingiem. Ponadto szwajcarskie kolumny nie idą w kierunku sztucznego rozdmuchiwania sceny i źródeł pozornych, lecz urealnianiają poszczególne byty na niej egzystujące. Dzięki temu unikamy zjawiska przeskalowania a otrzymujemy przekaz 1:1 względem tego, co znalazło się przed mikrofonem. Jednak zamiast kontemplacji kameralnych plumkań w stylu „Concierto de Aranjuez” Muñoz Coca & Santi Pavón, pozwoliłem sobie od razu przejść do konkretów i włączyłem stary dobry „Mirage” Camela. Po co komu takie powoli dobijające pięćdziesiątki starocie drugoligowej kapeli? Cóż, najwidoczniej mamy inne gusta, ale akurat progresywny rock w ich wydaniu wchodzi mi równie dobrze co limitowane edycje Kilchomana. Trudno mi bowiem pozostać obojętnym na wciągającą bardziej aniżeli chodzenie po bagnach wielowątkowość okraszoną quasi – orkiestrowymi partiami i całkiem odważnie zapuszczającymi się w jazzowe klimaty improwizacjami. Niby jakość realizacji nie poraża, ale to jeden z tych przypadków, gdzie sam wsad muzyczny jest w stanie takie niedogodności zrekompensować. W dodatku Piegi mają to do siebie, że raczej starają się reprodukowanym przez siebie nagraniom pomagać a nie szkodzić, więc dodanie tu i ówdzie soczystości i swobody sprawia, że przestajemy się czepiać a zaczynamy delektować. Scena jest obszerna, czyli prezentuje się nader realistycznie we wszystkich wymiarach, w tym również wysokości znakomicie, gdyż szwajcarskie kolumny nie mają najmniejszych problemów z umiejscawianiem źródeł dźwięku również w orientacji pionowej. Proszę tylko zwrócić uwagę na realizm pogłosu na otwierającym album „Wasteland”  Riverside utworze „The Day After”, czy też ogrom różnorodności wokalistów na „Čudna Noč” Perpetuum Jazzile.
Skoro w tzw. międzyczasie zahaczyłem o temat samej jakości dźwięku warto również wspomnieć o fakcie, iż i na tym polu da się co nieco pokombinować. Mowa bowiem o tym, że tak naprawdę z 701-ek można grać na cztery sposoby. Pierwszy, najwygodniejszy a zarazem najniższych lotów to Bluetooth + bezprzewodowo, czyli wystarczy dowolny smartfon/tablet/komputer i gra muzyka. Niestety jak to w życiu bywa coś za coś, więc grać można, tylko pomimo aptX dość zauważalnie spada dynamika i rozdzielczość przekazu a scena mówiąc najogólniej się wypłaszcza. Znaczną poprawę daje użycie jakiegoś źródła z prawdziwego zdarzenia i wpięcia go w Connecta, najlepiej po cyfrze, bo eliminujemy jedną konwersję. Czyli mamy już trzy sposoby z głowy i nie zapominajmy o zwolnieniu centralki z funkcji regulatora głośności, co dodatkowo poprawi nie tylko nasze samopoczucie, co i walory brzmieniowe. Jest jednak jeszcze jedna, nieco bardziej konwencjonalna opcja, którą pozwoliliśmy sobie przetestować na własnym podwórku. Chociaż tak po prawdzie to są dwie opcje, ale druga nie dość, że radykalna, to jeszcze może wydać się tak producentowi, jak i dystrybutorowi nie w smak. Ją jednak zostawię na koniec. Jaka to opcja? Otóż wystarczy sięgnąć po odpowiedniej długości interkonekt i spiąć Connect z kolumnami. W rezultacie dźwięk nabierze nieco „body” nie tracąc nic a niż z motoryki i wspomnianej rozdzielczości. Poprawie ulegnie również spoistość, homogeniczność przekazu, co na wspomnianym Camelu może nie będzie takie oczywiste, jednak na koncertowym „20 Years Live” Tomka Pauszka jest dość łatwo zauważalny, ot chociażby po większej „analogowości” używanego przez niego na scenie instrumentarium i lepszej definicji basu.
A co z tą nieortodoksyjną i niepoprawną politycznie opcją? Cóż, kierowani wrodzoną ciekawością koniec końców wyeliminowaliśmy z toru centralkę Connect, co okazało się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę, bo mówiąc wprost Piegi w takiej konfiguracji zagrały po prostu najlepiej niejako kumulując i wzmacniając wszystkie ww. pozytywne aspekty swojego brzmienia.

Chciałbym jednak w tym momencie, poniekąd w ramach swoistej puenty, podkreślić, że decydując się na zakup ww. zestawu nawet przez myśl nie przeszłoby mi z owego niepozornego pudełka rezygnować, gdyż na co dzień jego uniwersalność i zapewnienie możliwości grania z różnych źródeł jest nieoceniona. Jednak jeśli zasiadałbym do krytycznego – dedykowanego moim prywatnym hedonistycznym zachciankom zblazowanego tetryka, odsłuchu to wybierałbym granie bezpośrednio z możliwie najwyższej klasy źródła o regulowanym stopniu wyjściowym. Co Państwo z powyższa wiedzą zrobią i jak ją spożytkują, to już nie mój problem, ale biorąc się za kompletowanie systemu w granicach 40-50 kPLN w pierwszej kolejności wziąłbym na testy właśnie Piegi Premium 701 Wireless i jakiś ciekawy streamer. Jaki? Cóż … pewnie popełnię kolejne faux pas, ale tak pod względem designu, jak i funkcjonalności a przede wszystkim brzmienia spróbowałbym mariażu 701-ek z Rose RS150 a całość spiął jakimiś muzykalnym okablowaniem, którego na rynku jest w bród począwszy od duńskiego Organica, poprzez amerykańskiego Cardasa, japońskiego Hijiri, na egzotycznym Vermöuth Audio skończywszy. A mówią, że z aktywnymi, w dodatku bezprzewodowymi kolumnami nie ma zabawy, bo wystarczy je tylko podpiąć do prądu. Cóż, co kto lubi, jednak my, biorąc się za testy staramy się wycisnąć z recenzowanych urządzeń maksimum a to wymaga i czasu i nieraz nieco niekonwencjonalnego podejścia, którego próbką właśnie się z Państwem podzieliliśmy.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Darc 140
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: FNCE
Ceny
Piega Premium 701 Wireless: 23 998 PLN (para)
Piega Connect: 1 999 PLN

Dane techniczne
Piega Premium 701 Wireless
– Typ konstrukcji: 2,5-drożny
– Głośniki: 1 x LDR 3056 wstęga, 2 x 140 mm MDS
– Moc wzmacniacza: 200 W
– Rozdzielczość wejścia analogowego: 24 Bit/192 kHz
– Pobór mocy w trybie czuwania RCA/bezprzewodowym: 500 mW/1 W
– Pasmo przenoszenia: 34 Hz – 35 kHz
– Wymiary (W x S x G): 1060 x 180 x 230 mm
– Waga: 28 kg

Piega Connect
– Wejście analogowe: wejście liniowe (RCA)
– Wejścia cyfrowe: optyczne / koncentryczne (S/PDIF)
– Wyjście analogowe: wyjście liniowe (RCA)
– Rozdzielczość wejścia analogowego: 24 Bit/96 kHz
– Rozdzielczość wyjścia analogowego: 24 Bit/96 kHz
– Bluetooth: aptX, A2DP, AVRCP
– Częstotliwości bezprzewodowe:
A: 5,2 GHz,
B: 5,8 GHz,
C: 2,4 GHz
– Bezprzewodowa transmisja danych: grupa biała/niebieska: 24 Bit/48 kHz, grupa czerwona: 24 Bit/96 kHz
– Wymiary: 162 x 33 x 167 mm
– Waga: 0,65 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. FNCE

Naim & Focal Kanta N°1

Link do zapowiedzi: Naim & Focal Kanta N°1

Opinia 1

Przypominacie sobie podobne do tytułowego zestawienie w naszym recenzenckim portfolio? Sądzę, że zdecydowana większość z Was odpowie twierdząco. Jednak jeśli jakimś cudem wykorzystująca komponenty będących dzisiejszym punktem zainteresowania marek konfiguracja przeszła obok kogoś niezauważenie, przypomnę, iż jesienią ubiegłego roku, tuż po warszawskiej wystawie AVS, mieliśmy przyjemność gościć oparty o tytułowe brandy zestaw marzeń z topowym wzmocnieniem spod znaku Naim Statement i drugą od góry w cenniku marki Focal Stella Utopia EM EVO konstrukcją kolumn w rolach głównych. Co wówczas się wydarzyło, jest bardzo łatwym do zweryfikowania po użyciu stosownej wyszukiwarki na naszej stronie, jednak bez względu na to, na szczególne wspomnienie zasługuje jeden bardzo ważny fakt. Jaki? Otóż tamto przedsięwzięcie jak na dłoni pokazało, iż wystawa nie jest miejscem do dogłębnej oceny sprzętu, tylko niezobowiązującym zapoznaniem się z nim w kwestii ogólnej prezentacji. O co chodzi? Powiedziałem, dokładnej odpowiedzi udzieli wyszukiwarka. W takim razie co ów wywód ma wspólnego z dzisiejszym odcinkiem przygód testowych, że trzeba go po raz kolejny przywoływać? Otóż ten test podobnie do tego sprzed kilku miesięcy ma na celu przekonanie się, jak kontrolowane akustycznie warunki domowe wpływają na końcowy efekt soniczny zestawu audio. Jakiego? Powiem szczerze, że bardzo ciekawego, bo złożonego z kolumn podstawkowych Focal Kanta N°1 i wspierającego je w boju zestawu elektroniki stajni Naim Audio – wzmacniacza zintegrowanego SUPERNAIT 2, zasilacza HiCap DR, odtwarzaczy sieciowych NDX 2 i ND5 XS, Rip-NASa UNITI, za którego pojawienie się w naszych progach duże podziękowania należą się warszawskiemu dystrybutorowi FNCE.

Akapit opisowy ustawionego na polu walki systemu rozpocznę od kolumn głośnikowych. Te, idąc tropem stylistyki większych sióstr w kwestii obudowy są zaślepione od frontu nieco większą niż obrys ścianek bocznych, celem ukierunkowania promieniowania przetworników odpowiednio profilowaną, obłą na krawędziach nakładką. Ów profil jest ostoją dla pracującego w najwyższych rejestrach, bardzo modnego ostatnio pośród komponentów segmentu High End głośnika berylowego i tuż pod nim będącego firmowym rozwiązaniem na bazie lnu i włókna szklanego przetwornika nisko-średniotonowego, zaś przy samej dolnej krawędzi rozpoznawalnego przez znakomitą większość miłośników dobrego dźwięku logo marki. Temat tylnej części obudowy rozwiązuje podobnie do awersu bardzo obła, zwężającą się ku tyłowi, wykończona w połysku skrzynka, na plecach której w górnej parceli zlokalizowano otwór bass reflex i tuż nad podstawą pojedyncze zaciski dla kabli głośnikowych. Całość dzieła spod znaku Focala dopełniają firmowe, stabilizowane na podłodze czterema wkręcanymi w krzyżujące się cztery łapy kolcami standy.
Co do elektroniki Naima, ta jest tak konserwatywna, a przez to znakomicie rozpoznawalna, że jakiekolwiek dogłębne przywoływanie jej aparycji w testach może zakrawać na sztuczne lokowanie produktu. Dlatego też na ile się da, ten temat w miarę możliwości postaram się skondensować. Gołym okiem widać, iż tak wzmacniacz zintegrowany, jak i obydwa strumieniowce jako opakowanie dla układów elektrycznych wykorzystują te same korpusy. Z pozoru nic specjalnego, bo stosunkowo niska, jednak użycie do jej wykonania aluminium plus zwarcie tak minimalistycznej konstrukcji z pewnością przekłada się na walory soniczne owych urządzeń. Temat wyposażenia każdego ze wspomnianych produktów zależy od powierzonych zadań. I tak wzmacniacz na froncie patrząc od lewej strony oferuje dwie spore gałki (Balance i Volume), w centrum przypominające zawieszane nad barami w angielskich pubach neony oferowanych tam wyrobów chmielowych, by na prawej zaproponować serię ośmiu przycisków funkcyjnych. Tył naszego wzmocnienia, jak to u Naima kwestię wejść liniowych rozwiązuje przy pomocy firmowych DIN i RCA, zaś terminali kolumnowych z wykorzystaniem bardzo prostych gniazd bananowych. I gdy do tego dodamy kilka gniazd do upgrade’u urządzenia, wejście dla zewnętrznego zasilacza, główny włącznik i gniazdo IEC, okaże się, że to naprawdę bardzo oszczędne pod względem modnej obecnie na rynku, często szkodliwej dla końcowego dźwięku funkcjonalności produkt. Po prostu, ma wzmacniać, to wzmacnia. I za to w mojej ocenie należą się duże brawa. Przechodząc do opisu streamerów, te w głównej mierze różnią się zastosowanym w droższym modelu wyświetlaczem, bardziej rozbudowanymi układami wewnętrznymi, umożliwiając manualne sterowanie zestawami przycisków z przodu i nieco inną ofertą cyfrowych i analogowych przyłączy z tyłu. Unikając powtórki z rozrywki po zapoznanie się z budową i wyglądem konstrukcji pod nazwą Uniti Core (zgrywarka płyt, wewnętrzny dysk i streamer w jednym), zapraszam do testu systemu Naim z flagowym modelem Statement. Na koniec tej części testu pozostał nam będący synonimem bezkompromisowego podejścia do budowania systemu audio według stajni Naim zewnętrzny zasilacz HiCap DR. Rozmiarami przypomina Uniti Core, czyli jest stosunkowo wąski, jednak na tle wzmacniacza i streamerów dość wysoki i do tego równie głęboki. Z uwagi na proste zadanie wzmacniania sekcji zasilania współpracujących z nim komponentów obudowę z przodu uzbrojono jedynie w podobne do wzmacniacza logo i okrągły włącznik, a plecy w cztery oddające życiodajną energię czteropinowe gniazda DIN i zespolony z bezpiecznikiem terminal IEC. Ostatnią ważną informacją jest fakt okablowania większości konfiguracji – za wyjątkiem sieciowego – drutami firmowymi.

Przechodząc z opisem do części przybliżającej jakość fonii oferowanej przez nasz francusko-angielski konglomerat nie sposób nie odnieść się do przewijającego się wcześniej w teście zestawu ze szczytu oferty. Dlaczego? Choćby dlatego, że, niegdysiejszy i dzisiejszy grają z podobnym temperamentem. Naturalnie nie idą łeb w łeb ze wszystkimi osiągami sonicznymi, ale z pewnością identycznym timingiem i pozycjonowaniem masy dźwięku w kręgu niezbędności do oddania wolumenu generowanej muzyki. To są wartości, bez których żaden twór muzyczny według szkoły Naim’a nie ma szans na poprawne wyartykułowanie swojego bytu w przestrzeni międzykolumnowej. Ale jak wspomniałem. W przypadku tytułowych, bądź co bądź niewielkich zespołów głośnikowych w zdecydowane za dużym dla mnich pomieszczeniu, stwierdzam z całą stanowczością, iż mimo nierównej walki piękne Francuzki nie wyszły z pojedynku na tarczy, tylko przez cały czas dzielnie pokazywały, że nawet w zarezerwowanych dla zdecydowanie większych konstrukcji najniższych częstotliwościach mają sporo do zaoferowania. I co ciekawe, bez wpadającego w monotonię uśredniania tych rejestrów, co jest bardzo częstym efektem ubocznym ich konkurencji. Czyli reasumując, stawiając podobny zestaw u siebie możecie liczyć na pełen życia, dobrze osadzony w domenie świeżości (to zaleta wysokotonowego berylu), solidnie nasycony i ciekawie podany nawet w bardzo niskich rejestrach spektakl muzyczny (pochodna materiałów wykorzystanych do produkcji głośników średnio-niskotonowych i sznytu brzmienia elektroniki). Przez cały czas muzyka tętniła życiem. I nie było znaczenia, czy gramy klasykę, muzykę dawną, rocka lub elektronikę, wszystko po trochu czerpało z wymienionych na początku tego akapitu akcentów brzmieniowych konfiguracji Naima z Focalem. Konkretniej? Proszę bardzo. Rozpocznę od zapisów nutowych Claudio Monteverdi’ego. Zdecydowana większość jego materiału nagrywana jest w idealnych dla tego typu twórczości warunkach, czyli w tym przypadku wielkich kubaturach sakralnych. Te zaś, dzięki pracy realizatorów zazwyczaj z zaprzęgniętym do oddania ducha tej muzyki wszechobecnym echem wspaniale prezentują swoje majestatyczne gabaryty. A przecież wiadomym jest, że bez dobrego napowietrzenia rysowanego w naszym pokoju przedstawienia nie ma szans na dobry wynik tego typu wydarzeń artystycznych. A że nasz tytułowy tandem zaspokaja owe potrzeby bez najmniejszych problemów, każda włożona do napędu płyta wybrzmiewała od początku do końca. Ale to nie wszystko. Przecież jak zdążyłem napomknąć, oprócz swobody dźwięku oferta teamu FNCE była również ostoją dla nasyconej i energetycznej i średnicy, co uzupełniając aspekt witalności wręcz idealnie wpisywało się w ów nurt muzyczny. Idźmy dalej. Rock i okolice. Przykłady pozytywnie wypadającego sparingu? Raczycie żartować. Przecież Naim i każda odmiana rocka chyba dla wszystkich, nawet wrogów tego producenta, jest pewnego rodzaju synonimem. Zaskoczeni? Jeśli tak, poczytajcie o uważanym za idealnie oddający pomysł na szkołę brzmienia Anglików skrócie PRAT. W dwóch słowach mamy do czynienia z fantastycznym rytmem i energią epizodów sonicznych, a to w połączeniu z dźwiękową chęcią buntu nie może skończyć się porażką, co naturalnie potwierdził ten test. Na koniec muza z komputera, czyli wszelkiego rodzaju elektronika. Ta bez patrzenia się na innych również nie odżegnywała się od czerpania z cech ważnych dla obydwu poprzednich twórczości. Gdy artysta zapragnął sparaliżować nasze ośrodki słuchu przeraźliwymi przesterami, za sprawą dobrej otwartości dźwięku Focali brutalnie to realizował. Zaś podczas prób wytworzenia mini trzęsień ziemi, z pozoru maleńkie skrzynki dzielnie trzęsły podłogą mojego sporego pokoju. Jednak, jak zaznaczałem, przy drobnym marginesie możliwości w stosunku do potrzeb i tak wypadało to zaskakująco dobitnie, czego po ich gabarytach nigdy bym się nie spodziewał.

Na koniec testu kilka zdań o różnicach brzmienia sąsiadujących ze sobą w portfolio marki Naima streamerów NDX2 i ND5 XS. Owszem, szkoła grania identyczna. Jednak jak to w życiu bywa, diabeł tkwi w szczegółach. Chodzi mianowicie o fakt większej swobody oddania realiów muzyki przez droższą konstrukcję. Jest bardziej rozdzielcza i nieco lepiej rysuje nam plany wirtualnej sceny. Otrzymujemy czytelniej zawieszone w przestrzeni źródła pozorne i nieco większy rozmach wydarzenia w zakresie szerokości i głębokości. Jednak to nie oznacza, że piątka jest słabym urządzeniem. Bez wiedzy o możliwościach NDX2, tańszy ND5 XS również jest bardzo dobrym przedstawicielem oddania energii i rytmiki słuchanej muzyki. A przecież o to w naszym hobby chodzi. Dlatego też mając na uwadze nieuprawnione z racji innych nakładów finansowych bezpośrednie porównywanie obydwu urządzeń nie będę wychwalał tego droższego, tylko potwierdzę, że już po pierwszych taktach muzyki wygenerowanych przez którykolwiek z grajków wiemy, iż mamy do czynienia z brytyjskim podejściem do zaangażowania się wydarzenia muzyczne. Jakie? Przeczytajcie poprzedni akapit jeszcze raz. Nie mam zamiaru się powtarzać.

Jak widać na powyższych przykładach, bez względu z jakiego segmentu cenowego tandemu Focal / Naim urządzenia połączymy (patrz dzisiejszy i poprzedni prawie topowy zestaw), ogólna szkoła brzmienia jest bardzo podobna. Naturalnie adekwatna do wydanej na nie kwoty, jednak bez dwóch zdań zawsze mamy pełen radości muzyczny przekaz. Raz bliższy, a raz dalszy od prawdy, ale to zależy tylko od realnych możliwości danej konfiguracji. Odnosząc się do tytułowej jestem wręcz pewien, że jeśli tylko nie przytłoczymy jej zbyt wymagającymi warunkami lokalowymi, ta odwdzięczy się fajnym, bo pełnym życia dźwiękiem. Jednak co dla wielu z potencjalnych nabywców wydaje się być nie do przecenienia, w przypadku dzisiejszego zestawienia nie spodziewajcie się przerysowania muzyki w kwestii nasycenia dźwięku vide szkoła BBC. To nie ten adres. Owszem, średnica jest ważna, ale jako jedna ze składowych, a nie jako cel nadrzędny. Dlatego też, jeśli nie jesteście zafiksowani na zbytnią „eufoniczność” dźwięku, powyżej opisana konfiguracja ma bardzo duże szanse zaskarbić Wasze serca. Ze swej strony mogę powiedzieć tylko jedno. Mimo hołubienia solidnie pokolorowanej muzyki, te kilkanaście dni z Francuzkami i Anglikami w rolach głównych było dla mnie bardzo ciekawym doświadczeniem.

Jacek Pazio

Opinia 2

Po mocnym uderzeniu, za jakie niewątpliwie można uznać wizytę w naszej oktagonalnej samotni Naima Statementa z Focalami Stella Utopia EM EVO, przyszła pora na zdecydowanie mniej absorbującą tak gabarytowo, jak i finansowo propozycję obu marek. W dodatku dystrybutor – FNCE S.A. był na tyle miły, że oprócz nazwijmy to umownie „głównej konfiguracji”, w ramach swoistej alternatywy pozwalającej w bezpośrednim porównaniu ustalić, czy warto piąć się w górę cennika, czy też usatysfakcjonuje nas podstawowy model, dostarczył dwa, dość zauważalnie różniące się ceną, możliwościami i na chwilę obecną jedynie hipotetycznie możemy założyć, iż również walorami brzmieniowymi, źródła. Próbując zatem już na wstępie usystematyzować dzisiejszą wesołą gromadkę wspomnę jedynie, iż zostaliśmy uszczęśliwieni zestawem w skład którego weszły wspomniane źródła pod postacią plikograjów NDX2 i ND5 XS korzystających z zasobów serwera Uniti Core, wzmacniacza zintegrowanego SUPERNAIT 2, zewnętrznego zasilacza HiCap DR, oraz zgrabnych, ustawionych na dedykowanych podstawkach Kanta N1 kolumn Focal Kanta N°1.

Modele ND5 XS 2 i NDX2 to 2/3 składu (do kompletu brakuje tylko flagowego ND 555) nowej serii brytyjskich odtwarzaczy sieciowych, o których pojawieniu się informowaliśmy zarówno w stosownym newsie, jak i w relacji z ubiegłorocznego High Endu. ND5 XS 2 będący tak naprawdę dopiero wstępem do streamingu w wyspiarskim wydaniu może i poprzez brak wyświetlaczy, czy też jakichkolwiek innych wskaźników, prezentuje się dość niepozornie, jednak w swoich trzewiach jest pełnokrwistym Naimem najnowszej generacji zapewniającej kompatybilność z protokołami UPnP, AirPlay, może pochwalić się wbudowanym Chromecastem, Bluetooth apt X HD, Spotify Connect, TIDAL, czy też kompatybilnością z Roonem. Bez najmniejszego problemu radzi sobie z plikami 32bit/384kHz i DSD128 a sygnały cyfrowe najpierw doprowadza do 40 bitów w układzie SHARC DSP a następnie przekazuje do kości przetwornika Burr-Brown PCM1791A. Pomimo niewielkiej wysokości na ścianie tylnej znajdziemy wszystko, czego w dzisiejszych czasach po streamerze należałoby się spodziewać. Mamy zatem porty Ethernet i USB, dwa gniazda antenowe (Bluetooth i Wi-Fi), komplet wejść cyfrowych – BNC, Coax i dwa optyczne a sekcję analogową reprezentuje para RCA i oczywiste w Naimie złącze DIN.
Z kolei NDX2 już od progu łapie za oko pokaźnych rozmiarów 5” wyświetlaczem i otoczonymi zielonymi aureolkami przyciskami nawigacyjnymi dokładając je do tego, co zdążyłem już wyłuszczyć przy okazji opisu młodszego rodzeństwa, czyli ND5 XS 2. Podobnie jest ze ścianą tylną, która wzbogacona została o dedykowane zewnętrznemu zasilaczowi gniazdo.
Kończąc zagadnienia natury cyfrowej wypada również wspomnieć o kompaktowym Uniti Core, który reprezentuje jedną z najbardziej pożądanych przez miłośników grania z plików rodzinę Rip-NASów, czyli hybryd klasycznych multimedialnych dysków sieciowych i „zgrywarki”. Krótko mówiąc chodzi o przysłowiowy kombajn, którego wewnętrzną pamięć możemy zasilić nie tylko plikami pobranymi z innych źródeł, lecz również posiadanymi srebrnymi krążkami, które on, dzięki wbudowanemu czytnikowi TEAC-a, elegancko połknie, zgra, otaguje, pobierze okładkę i skataloguje. Generalnie full serwis o efektach którego zostaniemy uprzejmie poinformowani z poziomu firmowej appki. Jakby tego było mało komunikacja z Uniti Core może odbywać się oczywiście po Ethernecie, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, by podpiąć pod niego dodatkowe pamięci masowe (dostępne są dwa porty USB), bądź w wersji minimalistycznej wyprowadzić od razu z niego złączem BNC sygnał cyfrowy i podłączyć bezpośrednio pod przetwornik.
Jak na „najbardziej zaawansowany wzmacniacz zintegrowany” Naima (Statement nie jest integrą) SUPERNAIT 2 prezentuje się nad wyraz niepozornie. Ot, niemalże niezmienny od dziesięcioleci skromy szaro-zielony design z dwiema gałkami (regulacja wzmocnienia i balans), centralnie umieszczony podświetlony logotyp i rządek siedmiu przycisków poprzedzony gniazdem słuchawkowym po prawej. Od zaplecza jest równie „oszczędnie”, gdyż pośród sześciu wejść liniowych w standardzie RCA/DIN próżno szukać praktycznie obowiązkowych w dzisiejszych czasach interfejsów cyfrowych. Dodając do tego pojedyncze nawet nie terminale, co „otwory” głośnikowe akceptujące jedynie wtyki bananowe/BFA całość wygląda cokolwiek dziwnie. Wrażenia nie poprawiają niecałe 13 kg wagi, konwencjonalny, wręcz nieco spłaszczony (zaledwie 9 cm wysokości) korpus i niebudząca większych emocji moc znamionowa (2x80W/8 Ω i 2x130W/4 Ω). Nad wyraz skromna zachęta do zakupu, nie sądzicie Państwo? Dla osoby postronnej z pewnością tak właśnie jest, jednak dla znawców tematu wszystko jest w jak najlepszym porządku – ma być utylitarnie, niepozornie i możliwie purystycznie, bo najważniejszy w Naimie „od zawsze” był i nadal jest dźwięk, którego klasa i wolumen praktycznie zupełnie nie zależą od deklarowanych w tabelce wartości. Śmiało można twierdzić, że naimowskie Watty są bardziej „kaloryczne”, coś na kształt i podobieństwo tych „lampowych”.
O zasilaczu HiCap DR można napisać co najwyżej tyle, że nie wyłga się przynależności do rodzimy Naima. Charakterystyczne, podświetlone logo na froncie, któremu towarzyszy samotny włącznik główny i to by było na tyle. Za to na ścianie tylnej królują lata 70-te, czyli pysznią się cztery zasilające terminale DIN umożliwiające podpięcie stosownymi przewodami tak źródeł, przedwzmacniaczy gramofonowych, zwrotnic aktywnych, przedwzmacniaczy liniowych, itd. wiadomej marki.
Kanta N°1 to nad wyraz zgrabne, podstawkowe dwudrożne, wentylowane do tyłu monitorki dedykowane do pomieszczeń o powierzchni nie większej aniżeli 25 metrów kwadratowych. Na ich masywnych frontach znajdziemy klasycznie umieszczoną parę firmowych przetworników – 27 mm berylową, odwróconą kopułkę IAL3 i 16,5 cm lniany nisko-średniotonowy Flax z zawieszeniem TMD i NIC. Tylne ścianki goszczą za to sporej średnicy wylot tunelu bas refleks i masywne, pojedyncze terminale głośnikowe. Częstotliwość podziału zwrotnicy ustalono na 2 400 Hz, skuteczność to całkowicie wystarczające 88 dB, co przy 8 Ω impedancji znamionowej nie wydaje się zbyt trudnym obciążeniem nawet dla niezbyt muskularnych wzmacniaczy. Warto jednak mieć na uwadze iż owa impedancja potrafi w Kantach spadać do 3,9 Ω, więc zamiast huraoptymizmu i opierania się na danych z tabelki sugerowałbym jednak empiryczne testy we własnym systemie.

A skoro wspomniałem o doświadczeniach natury empirycznej, to najwyższa pora zająć się dźwiękiem tytułowego systemu. Zgodnie z zasadą mówiącą, iż apetyt rośnie w miarę jedzenia początkowe odsłuchy przeprowadziłem z ND5 XS2 w roli źródła, co patrząc na ceny poszczególnych komponentów, wydawało się całkiem rozsądnym posunięciem. Kika taktów „Hunt” Amarok i jasnym stało się, że nawet w zdecydowanie przekraczającym założone przez producenta optimum metrażu Focale nie dadzą sobie w kaszę dmuchać. Może i nie dało się z nich wycisnąć takiej podstawy basowej i wolumenu jak ze starszego rodzeństwa, i nie mówię w tym momencie o Utopiach, lecz usytuowanym oczko wyżej w rodzinnej hierarchii podłogowym modelu Kanta N°2, jednak … chyba nikt przy zdrowych zmysłach się innego wyniku raczej nie spodziewał. W końcu dysponując pojedynczymi 16,5 cm mid-wooferami jedynki chciał, nie chciał muszą uznać wyższość posiadających na pokładzie po trzy takie drajwery dwójek. Niemniej jednak basu nie dość, że było sporo, to trudno było mu zarzucić jakieś nie fair zagrania w stylu podbić któregoś z podzakresów byleby tylko sprawić, niestety tylko chwilowo, lepsze wrażenie. O nie. To było zwarte, dynamiczne i świetnie zróżnicowane granie nawet przez chwilę nie pozwalające na nudę. Ot klasyczne połączenie iście legendarnego, rockowego drajwu Naimów i otwartości, oraz świeżości brzmienia przypisywanych francuskim kolumnom. Z tą tylko uwagą, iż góry, choć szalenie czytelnej i rozdzielczej było nawet nie tyle sporo, co proporcjonalnie do reszty pasma. Nawet gdy do głosu dochodziły dalekie od delikatności partie dęciaków na „Bulletproof Brass” Hypnotic Brass Ensemble, bądź świdrujące i zarazem chropawe skrzypce na „Lucifer: The Book Of Angels Volume 10” Johna Zorna ani razu nie przyłapałem się na nawet chwilowej chęci ściszenia.
Przesiadka na droższy streamer, czyli NDX2 w dość bezpardonowy sposób jasno dała do zrozumienia, iż o ile 5-ka jest całkiem niezłym źródłem, to berylowe, odwrócone kopułki Focali zdolne są oddać o niebo więcej niuansów i informacji o akustyce w jakich dokonano rejestracji, jak i generalnie przestrzeni, w jakiej zamknięte zostało konkretne wydarzenie muzyczne. Poprawie uległa również precyzja w ogniskowaniu źródeł pozornych, oraz pewność, z jaką kreślone były ich kontury. Szczególnie wyraźnie było to słychać u Zorna, gdzie bogactwo perkusjonaliów (spora w tym zasługa fenomenalnego Cyro Bapitsty) i typowo sefardyjska melodyka wręcz wymuszały wzmożoną uwagę i spontaniczne zagłębianie się w nieodkryte jeszcze zakamarki. Co istotne wzrost poziomu rozdzielczości nie spowodował przybliżenia, bądź przejścia dźwięku na stronę ofensywności a jedynie nad wyraz sugestywną rozbudowę kreowanej sceny o kolejne plany w jej głębi. Krótko mówiąc ostatnie rzędy zamiast się przybliżać „odjeżdżają” od słuchacza, lecz nie tracą nic a nic ze swojej czytelności.
A jak wypadają nieco mniej wyrafinowane gatunki muzyczne? Śmiem twierdzić, że nie mniej wybornie. Próby z popowo – dance’owym „Celebration” Madonny, jak i „Prequelle” Ghost pokazały, że żadna „dyskotekowa” składanka, czy nawet coś okołometalowego nie tylko tytułowemu setowi są niestraszne, co mogą zabrzmieć naprawdę dobrze. Z drajwem, wykopem i całkowitym brakiem jakiegokolwiek oceniania ich wartości artystycznej, czy też próby jakiejś dogłębnej i śmiertelnie poważnej analizy. Czysty fun, autentyczne emocje i zero spiny. Można? Oczywiście, że można. Trzeba tylko pamiętać, że Hi-Fi ma być źródłem przyjemności a nie frustracji a elektronika Naima z kolumnami Focala po raz kolejny udowadnia, że ich zespolenie nie było li tylko tzw. „małżeństwem z rozsądku” i czysto biznesowym posunięciem, tylko idealnym dopasowaniem dwóch pozornie różnych światów.

Szczerze mówiąc zasiadając do testów tytułowego zestawu nie byłem do końca przekonany o wyniku końcowym. Nieduże, podstawkowe kolumny zasilane równie mało imponującym (przynajmniej na papierze) wzmacniaczem zintegrowanym w blisko czterdziestometrowym oktagonie to niejako proszenie się o kłopoty. Tymczasem zarówno Focale, jak i set Naima nic a nic nie robiąc sobie z oczywistych komplikacji natury lokalowej po prostu rozwaliły system będąc nad wyraz namacalnym dowodem, iż nawet na całkowicie akceptowalnych pułapach cenowych można skompletować system Hi-Fi niezaprzeczalnie wysokich lotów.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Statement
IC RCA: Hijri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: FNCE S.A.
Ceny:
Supernait 2: 17 999 PLN
NDX2: 26 999 PLN
ND5 XS2: 12 999 PLN
Uniti core: 9 999 PLN
HiCap DR: 7 499 PLN
Focal Kanta N°1: 21 998 PLN
Focal Canta N1: 4 499 PLN (kpl.)

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. FNCE

Dream Team – Naim & Focal

Opinion 1

It is known, for about two years now, that the French speaker manufacturer Focal is closely related to the British electronics icon – Naim Audio. To hear about this you did not need to search Internet portals for sensational news, as you just needed to visit any of the audio shows from around the globe, that we dealt with lovebirds here. Funny? Not at all, as I was not able to see any presentation different from the described one, at any time. Of course both brands are also carried by one distributor in any given country. And both things are clearly showing, that someone up there is absolutely convinced, this is the ultimate combination. And everything would be OK, if not for the notorious high amounts of decibels that were administered to the listeners at shows, what I usually perceived as too offensive. I really tried to find something splendid in that sound, but probably due to the not so great rooms they were exposed in, the high volume approach was very capable in preventing me from doing it. And this would have probably continued, if not for a small fact: somehow, during the last Audio Video Show in Warsaw, we were able to initiate, and with big support of the Polish distributor FNCE, finalize testing of the monstrous set of Naim and Focal in my listening room. Does it sound interesting? For sure it does. Because we received a set of Naim Audio consisting of a network player ND555 with an external PSU CD555PS, CD player CDX2, a device that could rip CDs and also be a file server, Uniti Core and the amplifier S1 Statement powering the newest version of the loudspeakers Stella Utopia EM Evo. So what did happen in my room with good acoustics and with the repertoire I find interesting? I promise – if you spend some of your precious time reading what I wrote, the final thoughts will be very satisfying for you, or at least surprising. So please read on.

Before we move on to the main topic of our meeting, I need to talk a bit about the set visiting my listening room. Starting with the loudspeakers, the Focal Stella Utopia EM Evo, we can immediately say, we deal here with big things. Not only high, as they reach 160cm in their highest point, but also wide and deep, both dimensions reaching around 55 – 60cm. But this is not all, as the speakers is stabilized by a very big plinth, extending in both directions, as well as the weight of 160kg each is a true logistic challenge. Looking at the design of the tested speakers, Focal is one of the few companies, who try to optimize the phase coherence of the speakers using a special setup of the cabinet. How? In the easiest way possible, by dividing the cabinet into separate modules, which are then bound together by an archway around the tweeter housing. So the element closest to us, listeners, is the lower module, with the 34cm bass driver, then we have two midrange drivers, placed in a d’Appolito setting, one below and one above the tweeter. The latter has a concave beryllium membrane, while the midrange and bass drivers have sandwich type (in terms of construction) cones. Another point of consideration for the client, is a kind of switchboard, placed on the back of the midrange module, where we can set the desired tone characteristic using a few jumper cables. But even this does not exploit the topic, as trying to best the reproduction of bass, the French engineers have made a kind of electromagnet from the monstrously big magnet mounted on the back of the carcass of the bass driver, winding it in another solenoid, and it can be used to change the characteristic using control boxes, placed behind the speaker, adjusting the amount and contour of the bass. I must confess, that this was a very interesting solution, and after a few weeks of playing around with it, it seems to be very thought through and have a very positive influence on the sound. Additionally the bass-reflex ports were placed firing down, which allows to exclude the influence of the positioning of the speakers on its function, as the plinth is always placed at the same height versus the floor. Finishing the description of the speakers, I will just mention, that the terminals were placed on the plinth behind the main chassis.
Moving on from the French speakers to the British electronics, I will allow myself to omit the description of the CDX-2 player, as we were testing it not so long ago, and describe the other parts of the puzzle. So let us start with the file player ND555. This is a very complete device, offering an option of a streamer working with the internal digital-to-analog converter. But this is not all. The 555 can accept digital signals and output both, digital and analog ones, what makes it a very versatile product. Regarding the looks, then the streamer, as well as the external power supply, designed to improve its performance (both have three fives in their name) share the cabinets known from other Naim products, differing only by the control buttons required to operate them. In case of the player we have a color, very readable, display, unfortunately not a touchscreen, but with four function buttons placed just next to it to the right. There is also a USB port on the left hand side of the front panel. The PSU has only a power switch on the far right, the rest of the cabinet is very similar to the player. However things are different when we look at the Uniti Core, it has a chassis of different shape and different functionality. It has more the shape of a shoe box, with a slit in the top part of the front, used to insert CDs for ripping. Below this slot, to the right we have a button used for ejecting the disc and initiating the unit. Of course the device would not be complete without an USB port placed on the left, similar to the ND555. Regarding compatibility with the rest of the system – the Uniti Core offers only digital outputs. But there are absolutely no shortcomings there, as we have a LAN, USB and a SPDIF output. But this is not all. You may be surprised, but this device offers also the functionality of a streamer. But only as a digital sound source, so you will need an external DAC to be able to listen to music. I know, this might be a bit cumbersome, but it is nice to know, that buying this CD ripper, and having a DAC, we can have a functional streamer at our disposal. Now, once we have gone over the smaller items, let us turn to the main element of the Naim Audio system, the top of the company’s catalog, the amplifier (in fact this is a preamplifier and two power amplifiers, but those are sold as one complete set) called Naim Statement. Let me put it this way. If you claim, that in your life as audio-maniac, with a lot of experience, you have seen everything already, I can assure you, you did not. In case of the top amplifier from the British, we deal hear with a true monstrosity, with about one meter height and when placed slightly spaced together, about 60cm wide. And this thing weighs about 300kg, which makes it absolutely certain, even in the worst case scenario, it will not get stolen. Funny? Absolutely not, this is just the truth. But how does this look like? In this case we are talking about three narrow columns, made from black, brushed aluminum, which, just to break the monotony, or as I see it, make this abomination a piece of art, have white, matte acrylic elements included on about one third of their height. You could argue, this is banal, but I assure you it is not. Such thing has a very nice look when you dim the light in your listening room, and after a few weeks, it turned out to be one of the main acceptance points for the whole thing. Regarding the connections and manipulators of the amplifier, things are as follows. The front of the preamplifier has a line of symbols, covered by an acrylic strip, that informs about the selected input. On the top panel, there is a very large volume knob, which also lit, and four buttons: input selector, power button, dimmer and mute. The power amplifiers, placed on both sides of the preamp, look a little bit different, as due to need of dissipating the heat generated by them, the manufacturer placed wavy radiators on their sides. Those are very nicely looking, and underline the attention the manufacturer is paying to every, also the visual, detail. The top covers of the poweramps have two buttons that cover some of the same functions as those in the preamplifier, namely power and dimmer. If you want to apply the British trio for usage in your system, the set of inputs and outputs covers terminals in DIN, RCA and XLR standards. Also a word of warning – the sockets looking like typical LAN, are used for communication between the individual elements, and this may result in some trouble, when you are not careful. But you should not worry too much, as with every purchase, the distributor will make sure, the system is setup correctly in its final place. Finishing this, maybe a bit too long paragraph, but I think absolutely justified looking at the level of the tested system, let us mention the cabling. Also here you also should not worry too much, as I will not spend many sentences on this. Cabling issues could be resolved in two ways here, and the distributor decided to push us to one solution, providing a complete set of top Naim cables to fully connect the system.

Before I start the description of the sound, I need to remind you, that all the exhibitions in Poland and abroad, with an identical setup, ended with their sound being only acceptable, what did not leave me satisfied, taking into account their technical advancement. Both manufacturers were praised for their products apart, but together, they sounded mediocre. Why was that? I do not know. But trying to respond to this question was exactly that, what moved me and Marcin to propose the distributor to move the complete system from the Audio Video Show directly to our listening room, what resulted in today’s test. But I will also assure you, that we did not count on our requests being taken seriously, not in our wildest dreams. Till today I do not know what moved the distributor to this decision, was it the madness of the show, or the tiredness after those days of presentation, but whatever it was, we are happy the decision was positive. So when the set with a cosmic price tag arrived in our room, not without some logistical issues, the main question is: “How did this system perform at home, compared to the performance from the show?”
So how did it perform? Well, the tested system is a typical example confirming the well known truth, that shows are for watching, and not for making up your mind about the sound of presented systems. When the electronics reached the desired quality level, after a few days after installation, already listening to a few discs showed, that there is no trace of any shouting, or hyperactivity. Yes, compared to my reference system, the sound was more neutral, yet still very close to my heart. There was less euphony, what should be seen as avoiding of overdrawing of the midrange, something I like very much, but still phenomenal. There was momentum, energy, when needed it was soft or vivid in the treble, but most of all, the whole had an incredible ease of playing, surprisingly rare, even within High End systems. Regardless of the level of volume, the amount of decibels, the music was readable, free from distortion and from any muscle stretching, which is bad for the sound. Do you want more? There you go. When we have already addressed the main items making up the musical spectacle, I cannot forget about the abilities of the French-British set in terms of the phenomenal 3D imaging. I know, many of you have such things from much cheaper constructions. But I ensure you, that with a good source, that what happened in my listening room, is reachable only for the best of the best. Yes, yes. Those wide, high and deep, white monsters disappeared from my listening room easily, at the same time generating unsurpassed amounts of back planes. And if I may confess, and I am a bit ashamed, but being absolutely hones, they did it better than my Isis. Have I gone mad? I was really wondering, if I did, but repeated, detailed analysis was cruel for me every time. Even more, after a few weeks of intensive testing, taking into account the last few years of reviewing audio components, this was the second time I had the idea, to switch my system for the tested one, amplification and speakers together. Are you surprised, that I am writing this in relation to the Focal speakers, which are regarded as always screaming? Please do not worry, I am also a bit confused, but it is a fact, that I proposed the distributor to take my set instead of the tested one. Unfortunately, or fortunately, both are in different pricing levels, so the idea was quickly rejected. So how was this possible? The key word, or rather key words are: room acoustic adaptation, appropriate musical material, listening without many people in the room at comfortable volume levels, a little bit of trickery with the amplifier interconnect and finally using my CD player.
Why did I use my CD player only at the end of the test? This was meant to be a test of complete set coming from one distributor and that was the reason, most of the test was done in the mentioned configuration, and the CEC/Reimyo player was just to be the dot on the “i”. But to alleviate any suspicions, regardless of my unwillingness to have a file player in my system, the tested streamer ND555 was a true fighter, compared to the competition we had the opportunity to listen to. Even better, this Naim file player presented internet radio better, that the CD player CDX2, what is a brute sign, what kind of improvement was achieved in similar constructions during the last few years. Maybe it is not yet the level of my player, chosen from the best disc players in the world, but placed against the background of other, very good players, that have visited me, the 555 sounded very well. And how was the sound with some individual discs? Looking at the vast amount of text I have already written, which is not easy to look at, and I am not even talking about reading it, I will not talk too much about discs. Why? Because each genre was just reproduced just splendidly. As the first one I will recall something heavier, “S&M” Metallica. If you think, that the presence of an orchestra has had even the slightest taming influence on how those rock guys perform, then you are mistaken. Those were still untamed guys, and the Focal/Naim set showed it in every aspect. Was it the percussive earthquake, or a stream of dense and heavy guitar riffs, the tested system reproduced the cacophony of the sound created by the musicians with ease. There was just a wall of sound, received clearly due to the lack of distortion, with the vocalist singing in its center. If this is not enough, then let me tell you this: similarly phenomenal, I would say it sounded even better, was the electronic music from the group Acid “Liminal”. Usually I listen to it only during testing, but I have not heard such a convincing presentation for a long time now, so returned to such kind of music a few times. Finally I mention the kinds of music, that should be the so called “killers” for the white French speakers, held on a short leash by the amplification, namely jazz and ancient music. And I was surprised again. I was quite certain, that jazz from ECM, like the Bobo Stenson Trio “Cantando” would fare well. The tested set managed the control of the bass, neutrality of the midrange and the shine of the treble, what combined with the good placement of the ensemble on the vast space it created turned on a light in my head “why should I not try to play something for the soul?”. I do not know how to tell you, because in the beginning I felt a slight departure from the magic of the slightly colored church music, but after a few days of accommodation, and the mentioned change of the source to my CD player, it turned out, that the colder, but having more vitality, world of Claudio Monteverdi became even more engaging. I do not know, maybe I am getting older, maybe this is the effect of getting used to that kind of presentation, but I really liked it. Yes, in case of a switch, which will not happen, for very to the earth reasons, I would be searching for a tad of sweetness, but I assure you, that would be something similar to adding a spice, and not trying to bend the electronics to my requirements. Are you surprised? Yes, I also am, writing this words, but currently I have no sane rationale for my conclusions. And that all in relation to the Focal speakers, which are regarded by many audiophiles as devoted from manners and sonic culture. This is the reason, that being honest even in case of options, which were to date far from my preferences, I am informing all, that when somebody will complain about the tested system in any conversation, then, based on what I heard in my listening room, I will be protecting it with my whole heart.

Should you did not notice while reading this quite long text, that you have already arrived at the conclusion, then I assume, you were interested by what I wrote. And frankly speaking, it does not matter, if this interest was for good or bad reasons. Already the fact, of moving the reader to think about the sound, which is controversial, to say the least, at shows, should be treated as a kind of success. From my end, I can only assure, all of you interested in having a listen, that all my conclusions are coming from a test, which lasted for a few weeks. And if those are opposite to the opinion of many listeners, this is just the result of fighting the unfavorable listening environment at the shows, where many listeners try to visit a small room. Yes, cheap systems sometimes are able to achieve positive results even with very acoustically challenged shows, but in fact, expensive systems are automatically directing you to try and find a flaw in them, and not a true assessment of the whole. How do I know that? Of course from my own experience, which was brutally brought to earth during this test. And this is something I wish you all could experience at your homes.

Jacek Pazio

Opinion 2

Having many years of experience, when we went to the last Audio Video Show, and documenting the systems presented there, we always looked at them not only through the lens of the camera, we carried around, or from the view point of the audiophile-music lover, but also as potential subjects for our reviews, more thorough, but also not biased by the randomness of the exhibition. The result of the November chases will become clear during the coming months, but already now, with a bit of pride, that we were able to achieve this, but also with the admiration to the Warsaw based distributor FNCE, who took a crazy decision and provided the logistics, we can invite you to read the review of a “dream system”, one of those widely advertised before the show. And if we add to this information, that this system was presented on the national stadium (actually we should call it the PGE Narodowy Stadium, according to official nomenclature) and its total weight (net) surpassed half a ton easily, then it should be clear, that we will be moving on a very high level. To make things even more interesting, about 40% of the weight was coming from the amplifier! Yes, yes – the amplifier weighs 264kg and is surely a heavy weight player, but it still had to step down from the podium, as the pair of speakers brought hefty 340kg on the scales. Adding to this the armored flight cases, solid wooden boxes and some peripheral items (I will mention those in a moment), we can really say, that on Monday, we received the least mobile system ever, which can be seen as an immobility, during the last five years of the SoundRebels history. Looking from the direction, in which the sound flows, the system was composed from CD player CDX2, server/RipNas Uniti Core, streamer ND555 with the dedicated power supply 555PS and the pre+power Statement S1 from Naim as well as the loudspeakers Focal Stella Utopia EM Evo connected with a complete set of Naim cables.

According to the manufacturer’s request the electronics was placed to the side, and not as it usually is between the speakers, but looking at its size, especially when we take into account the Statement, seems to be quite logical, as the presence of the almost 300kg heavy obelisk would not be beneficial for creating the sound stage. While the British amplifier did not need any support, the sound sources were not as self-sufficient, thus we received the Fraim Base to place them upon. The top shelf was occupied by the CD player CDX2, we reviewed some time ago, just below it the flagship streamer ND 555 with the dedicated power supply 555 PS. Between those two we were also able to squeeze the inconspicuous, yet very useful, server/ripper Uniti Core. The power was on us, so we used our power strip Power Base HighEnd for the system.

It cannot be hidden that the so called “peripherals” were not the worst, still the show was stolen by the three segment Statement, at least when talking about the electronics. It calls for respect and true admiration already with its posture, which reminds a bit of the Star Wars imperial cruisers, carrying Darth Vader’s signature fear and doom. It is a kind of art, to design something with appropriate attention to detail and reverence, which is a big piece of machinery, but does not look bulky or shapeless. The amplifier looks completely different, as due to the split in the preamplifier and power amplifier modules, adding a backlit acrylic plate and appropriately shaped heat sinks the manufacturer created an intriguing shape, which can participate in design and modern art contests. And when we take into account, that from this dark obelisk we can get amounts of power, which are even a bit absurd for a household, as it generates 746W at 8Ohm and 1450W at 4Ohm, then we should consider changing our electricity tariff and negotiate the rules with the electricity supplier. Fortunately the handling of this amplifier does not differ from the current standard, so you do not need to get a degree in robotics to operate it, and looking at the very common and surprisingly inconspicuous, plastic remote, we can say, that the daily handling will not be any different for the family, than with any of the normally sized competition.
However putting comfort in the first place, we lose some of the certain mystery of physical contact with the device. If you think, that I am now exaggerating, them please have a look at the top plates of both power amplifiers NAP S1 and the preamplifier NAC S1 and everything should become clear. Brushed aluminum of the pairs of buttons, surrounded by a white-blue glow is only the beginning, delicate design accents leading the user to the main dish, the big, also lighted, volume knob, located in a spherical niche; the same kind of volume knob was put on top of the Uniti Nova device, we tested not so long ago. If we add to this the display of the active source on a acrylic strip mounted just near the top end, the we can just compliment the usability of those solutions.

During the last decades, Naim managed to acquaint a large number of their acolytes, that the unification they prefer, means that in 99% cases, from which the deviation is the mentioned Statement, you pay only for what is inside, and not for any designer extravaganza on the outside. This is the case with the top, newest generation streamer ND 555, which arrived with the dedicated, externa power supply 555 PS DR. Based on a 40bit SHARC processor, and the Burr-Brown DAC chip PCM1704, which can use the LVDS (Low Voltage Differential Signal) and provides support for PCM 32bit/384kHz as well as DSD128 it looks exactly as its brethren. A solid, brushed aluminum chassis, 5” TFT display and only four green lit buttons make for the natural camouflage. And one remark about the user experience. Naim provides a dedicated app for iOS and Android, so you should use it, as handling the mentioned streamer without it seems to be pure nonsense.
The most modest representative of the British crew is the Uniti Core, a small device, that has the functionality of a RipNas. It not only has a built-in 2TB disk for our files and is able to feed our external streamers and DACs with them, but it can also rip the CDs we already own.

We cannot hide however, that the most imposing statue is presented with the snowy white (Carrara White) Focal Stella Utopia EM Evo, with the proprietary drivers mounted on the characteristic, arched baffle. There, between two 16,5cm midrange drivers with “W” Power Flower membranes we have an inverted dome tweeter IAL2 (Infinite Acoustic Loading), and below, in a dedicated chamber, the manufacturer placed a “W” membrane, 3rd generation 33cm diameter woofer. While the front seems to be quite classic, then the segments of the cabinet, “cut” in segments dedicated to appropriate drivers, and the back plate, cannot be regarded as such, despite the first impressions. And it is not about the solid WBT sockets moved to the massive plinths, but a kind of switchboard, hidden behind a movable panel, which allows, together with an external module for bass adjustment, for 243 combinations of different settings. With regard to the above we can either decide to use the manufacturer presets – as set by the factory or distributor, or another good soul, or we will lose a few/dozen/tenths of evenings trying find the best setting. People who get nervous with such things I advise not to look there and have faith in what the distributor has set, because once you start fiddling with the settings you will never stop chasing your imagined rabbit.

OK. It seems that weight and price stopped being a testimony, or a determinant of sound associated with High-End, but in this case, firstly we do not deal with brands that appeared out of nowhere, and are trying to position their products by the price alone, or by adding useless kilograms. Secondly, those are not one-off products, but models built-up over the years with lots of solid engineering knowledge and laborious laboratory tests confirmed with long term listening sessions. Yet, in the back of my head I always had some stereotypes, regarding top of the line flagship devices, or almost flagship in case of the speakers, fueled by some whispers of “friendly” people. In short, it was about the very intensive polarization of the opinions about both brands, tested today, as on one hand their acolytes become stunned with delight, while their vigorous adversaries are at the verge of making a public execution. Fortunately the listening sessions, and the more or less coherent remarks resulting from those, we are doing only as a kind of convoluted hobby, which we could not call work in any case, so we do not have to prove anything to anyone. And with that we have a golden rule, which tells, that this game is based only on subjective assessments and our individual preferences, both regarding repertoire and sound, and you do not need to agree with our opinions.

So how does the British-French system supplied by FNCE sound, or rather, how did it sound in our official listening room? If I would write in the first sentence, that it sounded phenomenal, then … I would not be diverting from the truth by a hair, but I would also be very negligent, sliding only on the surface of the mentioned truth. A truth, which, as it often happens, was not so surprising as it was … shocking. It is common belief, that, if anything else, the Focal must always, and I underline, always, emphasize on the upper notes, and while with higher models the refinement is higher, but those can never be described as “sweet”. Yet together with the Statement and the ND 555 (that was the configuration that played most often) I can say with full confidence about the resolution, so obvious for the beryllium tweeters, but a resolution placed in an almost caramel … sweetness. Are you surprised? Please believe me, we also felt a bit strange, but when our first surprise went over, we immediately started checking, if this is not the “fault” of specially prepared repertoire. This is the reason we directed a stream of data with a repertoire we know by heart, namely “Brothers in Arms” Dire Straits, to the ND 555. It seems to be a show classic, played so many times it hurts, seemingly unobtrusive, but still less hated than “No Sanctuary Here” Chris Jones, but full of iconic guitar solos, so if the treble would stand out from the crowd, we would immediately notice it. Yet, we did not record any anomalies and it became apparent, that the Utopias sound as good as the accompanying electronics allows it to, so putting the blame on them for a badly combined set seems to be a bit unconscionable. The midrange was presented in an equally inviting way, and there was another curiosity related to it, as it could not be described as saturated, in such a way as for example presented by the modified, paper Seas used in the Duke Trenner&Friedl, but the duo of the 16,5cm midranges working in each of the speakers, and named in a very hippie way Power Flower, was absolutely far from any antiseptic, morgue type sterility, being able to boost saturation of Knopfler’s vocals without problems.
It was similar with the lovely, minute Chie Ayado, who, on the concert “Live! The Best”, containing, amongst others, recordings from the Tokyo STB 139, known also as Sweet Basil, or Sapporo Concert Hall Kitara, charmed with her low, surprisingly powerful and … black voice. I am mentioning this disc, as on the Focal and Naim it sounded not spectacular, but absolutely phenomenal. Despite the holographic three-dimensionality of the generated stage, the set was able, phenomenally operating with lighting, to “cut” the vocalist, playing on the piano, from the velvety black background, reach a truly fairytale intimacy and at the same time preserve the impression of being in a much greater hall than our official listening room.
When we talk about the mentioned spectacular sound, then I must confess, that both the Statement as well as the Stella Utopias are a true dream team in terms of dynamics, swing and immediacy. Rough like a bovine tongue “Playing the Angel” Depeche Mode starts with a siren capable of waking up the dead in “A Pain That I’m Used To” and it was its howl that painfully reminded us, what was meant by the guy, who created the concept of “the trumpet of Jericho”. Yes, using the Naim and the Focal, you can lead demolition activities, albeit with their accuracy being limited to two blocks. The wall of sound generated by the tested set was perfectly coherent, controlled in a way unattainable for most competition and at the same time phenomenally differentiated. It was like making hundreds of pictures using a Hasselblad camera equipped with a macro lens and then put them together in one big picture. A picture, which would not hide anything, but in contrary, show details usually not seen by the naked eye or omitted. This was not 4K, but 8K and that in reference edition.
I would not be myself, if having the occasion and lack of opponents able to blow my plans (Jacek stopped trying to put me on the good path long ago), I would not reach for repertoire, which is avoided like a devil avoids holy water during audio shows like our Audio Video Show, or the Munich High End. First I used the twisted like a snails home and narco-psychedelic “Elephants on Acid” Cypress Hill, where the oriental sitar parties combine with latino-rap and fat beats. But this what the Cypress guys did on “Pass the Knife” https://tidal.com/track/94929869 , at least in terms of the lowest octaves, is pure masterpiece. Even at not so high levels of volume the almost infrasound bass covers the ears. Additionally it does not come from the speakers, but engulfs us like a cocoon and tightens upon us with time. Strong thing. Another position was the jubilee edition of “Rage Against The Machine – XX (20th Anniversary Special Edition)” Rage Against The Machine, were there was not even a single moment to grasp a breath, and the texts shouted by Zack de la Rocha drilled into the brain with unstoppable impetus. If someone would now say, that this is not music, which should be listened to on such a stellar priced and at the same time so sublime due to it being High-End, then I would kill that person by laughing, because that what was presented by the tested system, was dangerously close to attending a concert of RATM. You just needed to turn the volume knob higher and it was 1992 again, and I had hair reaching my arms, and I could wave them with joy.
For desert I left a truly hellish duo – the iconic “Seasons in the Abyss” Slayer and contemporary, and at the same time from Polish descent, “I Loved You at Your Darkest” Behemoth. Yes, yes, listening to something like that for most “normal” reviewers would be a sacrilege. Fortunately I have never declared normality, and I am not bound to follow courtly etiquette and conventions and I listen to what I like at a given moment. But let us return to the main topic. Despite the obvious stylistic coherence, the recording differences were shown clearly, and it became apparent, that present day has its advantages, as Nergal and his band sounded much better in all aspects. There was a true, fully palpable depth, sorted gradation of planes, pinpointing of virtual sources and selectivity, and when the underage crowd came to voice, you could feel the fun they had from the adventure with the “Price of Darkness”. There were no offensiveness from the treble or the midrange, and cause the repertoire was not the lightest, or the most pleasant, so the energy coming from the speakers pushed into the listening chair like tropical storm wind.

Starting to summarize the things I wrote, I would like to mention, that we tortured the tested system for almost a month, so any accusations of overexcitement and first enchantment we can exclude from the start. Additionally, during the few weeks, we conducted listening during various moments of the day and night, so the anomalies related to different power states did not influence our final verdicts. And those, at least in my case – writing this text I do not know Jacek’s opinion yet – are oscillating around the perfect one.
And this without any fact stretching, because this is an effect of an incredible synergy of the system proposed and configured by FNCE, were absolutely nothing was left to chance, and that, what the system presented during the past Audio Video Show, turned out to be only the prelude and invitation to that, what was really hidden inside it. So if you have the proper amount of money, and at the same time you have no time or no patience to plough trough tons of different gear, with those experiments ending in big failures many times over, then please try to listen to this configuration in your listening room, because that what it is offering, really deserves the highest praise. Because this is a complete system, tailored, playing absolutely every kind of repertoire, even the “non-audiophile” one, and at the same time taking into account not only the synergy between the individual elements, but also the current market expectations. On one hand it is focused on the files, but on the other, it also stretches a helping hand to all those, who have big CD libraries, offering them a way to easily digitalize the physical carriers. And because in this setup, the ND 555 showed mercilessly its supremacy to the CDX2, if I would be keeping the test configuration, I would make a slight change to this French-British set … staying with my Ayon.

Marcin Olszewski

Our reference system
– CD: CEC TL 0 3.0 + Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– Preamplifier: Robert Koda Takumi K-15
– Power amplifier: Reimyo KAP – 777
– Loudspeakers: Trenner & Friedl “ISIS”
– Speaker Cables: Tellurium Q Silver Diamond, Statement
– IC RCA: Hijri „Million”
– IC XLR: Tellurium Q Silver Diamond
– Digital IC: Harmonix HS 102
– Power cables: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
– Table: SOLID BASE VI
– Accessories: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI, antivibration platform by SOLID TECH, Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V, Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– Power distribution board: POWER BASE HIGH END
– Acoustic treatments by Artnovion
Analog stage:
Drive: SME 30/2
Arm: SME V
Cartridge: MIYAJIMA MADAKE
Phonostage: RCM THERIAA

Distributor: FNCE S.A.
Price list:
Naim CDX2: 22 999 PLN
Naim Uniti Core: 9 999 PLN
Naim ND 555: 69 999PLN
Naim 555 PS DR: 37 999PLN
Naim S1 Statement: 890 000 PLN
Focal Stella Utopia EM Evo: 399 998 PLN
Fraim Base rack: 4 599 PLN

Technical Details
Naim ND 555
Supported audio formats:
WAV – up to 32bits/384kHz
FLAC, AIFF, ALAC – up to 24bit/384kHz
DSD – 64 and 128Fs
MP3, AAC, OGG, WMA,M4A – up to 48kHz, 320kbit (16 bit)
Streaming: Chromecast built-in, Apple AirPlay, TIDAL,
Spotify® Connect, Bluetooth (AptX HD), Internet Radio, UPnP™ (hi-res streaming), Roon Ready

Audio Inputs:
2 x optical TOSLink up to 24bit/96kHz)
1 x coaxial RCA up to 24bit/192kHz, DoP 64Fs)
1 x coaxial BNC up to 24bit/192kHz, DoP 64Fs)
USB – 2 x USB Type A socket (front and rear – 1.6A charge)
Audio Outputs
1 x RCA pair
1 x 5-pin DIN
Connectivity: Ethernet (10/100Mbps), WiFi (802.11 b/g/n/ac with external antennae)
Dimensions (H x W x D): 87 x 432 x 314 mm
Weight: 12,25kg

Naim Statement S1
NAP S1
Analogue Input: 1 x XLR
Audio Outputs: single Binding posts for spade & 4mm banana
Power Output: 746W / 8 Ω, 1450W / 4 Ω, 9kW burst power into 1 Ω
Dimensions (HxWxD): 940 x 256 x 383 mm (each)
Weight: 101 kg (each)

NAC S1
Analogue Inputs: 3 x DIN, 3 pairs RCA, 2 pairs XLR
Audio Outputs : 1 pair XLR, 2 X Unbalanced (4 pin DIN sockets)
Dimensions (HxWxD): 940 x 270 x 412mm
Weight: 61.5 kg

Focal Stella Utopia EM Evo:
Type: 3-way, floorstanding bass-reflex
Drivers: Electro-Magnetic 33cm 'W’ woofer, 2 Power Flower 16.5cm 'W’ midrange drivers with TMD suspension and NIC magnet IAL2 pure Beryllium inverted dome 1″ (27mm) tweeter
Frequency response (+/- 3dB): 22Hz – 40kHz
Sensitivity (2.83V / 1m): 94dB
Nominal impedance: 8 Ω
Minimal impedance: 2.8 Ω
Filtering frequencies: 230Hz / 2,200Hz
Recommended amp power: 100 – 1,000W
Dimensions (H x L x D): 1,558 x 553 x 830 mm
Weight: 170 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. FNCE

System marzeń Naim & Focal

Opinia 1

To, że produkujący kolumny francuski Focal jest bardzo mocno związany z angielską ikoną elektroniki – Naim Audio, mówiąc kolokwialnie wieść gminna niesie już od około dwóch lat. Aby się o tym dowiedzieć, nie trzeba było nawet śledzić szukających sensacji portali internetowych, gdyż wystarczyło choć raz wziąć udział w jakiejkolwiek wystawie audio na naszym globie, aby przekonać się, iż od jakiegoś czasu mamy do czynienia z tak zwanymi Papużkami Nierozłączkami. Zabawne? Bynajmniej, bowiem ostatnimi czasy innej niż opisywanej, oczywiście pod egidą jednego dystrybutora, prezentacji nie udało mi się zaliczyć, co jasno daje do zrozumienia, że ktoś na górze jest przekonany o wspaniałości takiej produktowej konfiguracji. I wszystko byłoby OK. gdyby nie fakt notorycznego, dla mnie zbyt mocnego forsowania wyjątkowości tego tandemu w domenie ilości decybeli na wystawach, gdyż zazwyczaj takie starcia odbierałem jako nader ofensywne. Naprawdę próbowałem znaleźć w tym dźwięku coś znakomitego, ale prawdopodobnie wymuszany ciężkimi warunkami lokalowymi promującej zestaw imprezy styl przysłowiowej „jazdy bez trzymanki” skutecznie mi to uniemożliwiał. I ten stan prawdopodobnie trwałby jeszcze dość długo, gdyby nie drobny fakt. Mianowicie jakimś cudem na ostatniej wystawie AVS w Warszawie udało nam się zainicjować i w efekcie determinacji warszawskiego dystrybutora FNCE zrealizować spotkanie testowe z monstrualnym w zakresie wagi i rozmiarów tytułowym konglomeratem Focal & Naim w mojej samotni. Brzmi ciekawie? Tak tak. Na występy trafił bowiem set Naim Audio w postaci szczytowego odtwarzacza strumieniowego ND555, wspomagającego go zewnętrznego zasilacza CD555PS, odtwarzacza płyt kompaktowych CDX2 i urządzenia ripującego płyty kompaktowe wraz z wewnętrznym dyskiem i możliwością pracy jako samodzielne źródło plikowe Uniti Core, który napędzał najnowszą odsłonę kolumn Stella Utopia teraz w specyfikacji EM Evo. Co takiego wydarzyło się w moich czterech kątach z przyjazną akustyką i w interesującym mnie materiale muzycznym? Cóż, z pełną odpowiedzialnością zapewniam, że jeśli poświęcicie mi kilka minut Waszego drogocennego wolnego czasu, wnioskami końcowymi będziecie jeśli nie w pełni ukontentowani, to przynajmniej zaskoczeni. Zatem zapraszam.

Zanim przejdziemy do clou dzisiejszego spotkania, zobligowany jestem nieco przybliżyć Wam wizytujący mnie set. Rozpoczynając od kolumn Focal Stella Utopia EM Evo chyba gołym okiem widać, że mamy do czynienia z ogromnymi konstrukcjami. Nie tylko wysokimi, według nomenklatury hodowców koni osiągającymi 160 cm w kłębie, ale również szerokimi i głębokimi, w obydwu przypadkach oscylującymi w okolicach 55-60 cm. Ale to nie koniec rozmiarowej wyliczani, gdyż całość konstrukcji na podłodze stabilizuje zdecydowanie bardziej rozległa metrażowo od samych skrzynek podstawa, co oprócz 160 kilogramów wagi netto jest dodatkowym wyzwaniem logistycznym. Przybliżając tematy konstrukcyjne Focale jako jedne z niewielu produktów na rynku odpowiednią konstrukcją obudowy starają się optymalizować wyrównanie fazowe poszczególnych przetworników. Jak? Najprościej jak można, czyli w tym przypadku przy pomocy podzielenia każdej komory z głośnikiem na osobne moduły, by potem zespolić je delikatnym łukiem wokół wysokotonówki. I tak najbliżej nas znajduje się najmocniej wysunięty do przodu, znajdujący się w dolnej skrzyni 34-centymetrowy basowiec, a nad nim w układzie d’Appolito, kontynuując kształt zbliżającego się ku nam łuku, zaaplikowano sąsiadujące od góry i od dołu z berylową wklęsłą kopułką podobne w konstrukcji do głośnika niskotonowego tak zwane kanapkowe (chodzi o budowę membran) śeredniotonówki. Kolejną dbałością o pozytywny wynik potencjalnych starć o klienta jest swoista centralka doboru odpowiedniego przebiegu charakterystyk poszczególnych zakresów częstotliwościowych. Ta znajduje się w na plecach dolnej obudowy głośnika średnich tonów i realizowana jest za pomocą zworek. Ale to nie koniec. Jakby tego było mało, w dbałości o jak najlepszą reprodukcję niskich rejestrów francuscy inżynierowie z magnesu monstrualnego przetwornika tego zakresu nawijając nań dodatkowe uzwojenie zrobili coś na kształt elektromagnesu, co dzięki dostawianym z tyłu kolumn sterownikom daje dodatkowe możliwości kreowania jego ilości i konturowości. Przyznam szczerze, że to bardzo ciekawe, a po tych kilu tygodniach zabawy bardzo przemyślane, bo czyniące dużo dobrego rozwiązanie. Ostatnią informacją dotyczącą kwestii sposobu kreowania niskich rejestrów przez Stelle jest optymalizujące jego oddziaływanie bez względu na ustawienie w pokoju zlokalizowanie portu bas-reflex pionowo w dół, czyli w kierunku podstaw utrzymujących stałą odległość od skrzyń. Wieńcząc opis kolumn winny Wam jeszcze jestem wzmiankę o aplikacji terminali przyłączeniowych, które usadowiono z tyłu kolumny na oferującej sporo miejsca podstawie.
Przerzucając płynący z mojej strony strumień informacji z tematu kolumn na angielską elektronikę odtwarzacz srebrnych krążków z racji niedawnego występu CDX2-ki na naszych łamach pozwolę sobie pominąć, a główne uderzenie skierować na pozostałe składowe wyspiarskiej układanki. Na początek odtwarzacz plików ND555. To jest w pełni kompletne urządzenie oferujące opcję streamera współpracującego z wewnętrznym przetwornikiem cyfrowo/analogowym. Ale to nie wszystko. Trzy piątki dają również możliwość przyjęcia i oddania zewnętrznych sygnałów tak cyfrowych, jak i analogowych, co czyni z tego źródła bardzo kompatybilny produkt. Jeśli chodzi aparycję, tak streamer jak i poprawiający jego pracę zewnętrzny zasilacz (obie pozycje w swojej nazwie posiłkują się trzema piątkami) korzystają ze znanej dotychczas linii obudów reszty rodziny NAIMa, a ich rozróżnienie ułatwia użytkownikowi niezbędne dla ich pracy wyposażenie. W przypadku grajka plików front na prawej flance może pochwalić się kolorowym, niestety jeszcze nie dotykowym, ale za to bardzo czytelnym wyświetlaczem, tuż obok niego czterema przyciskami funkcyjnymi i całkowicie na lewym boku wejściem USB. Zaś ubrany w bardzo podobną szatę zasilacz proponuje nam jedynie zaaplikowany z prawej strony włącznik. Sprawy Uniti Core w kwestii kształtu budowy i wyposażenia mają się nieco inaczej. To jest bryła przypominająca prostopadłościan, na którego froncie, w jego górnej parceli zlokalizowano szczelinę dla ripowanych srebrnych krążków, zaś poniżej owej otchłani połykającej płyty z prawej strony mamy przycisk realizujący decyzję ich wyjmowania i inicjacji pracy urządzenia. Naturalnie, jak przystało na podążającą za światowymi trendami konstrukcję Uniti Core podobnie do ND555 swą lewą stronę frontu przeznaczył dla złącza USB. Jeśli chodzi o kompatybilność z resztą potencjalnego systemu audio ten swoisty riper proponuje nam jedynie wyjścia cyfrowe. Jednak w tym przypadku nie ma żadnych oszczędności, gdyż mamy do dyspozycji cyfrowe wyjścia: LAN, USB i SPDIF. Ale to nie wszystko. Pewnie się zdziwicie, ale niezaprzeczalną zaletą tego malucha jest również możliwość grania jako pełnoprawny streamer. Niestety tylko w formie źródła, co ni mniej ni więcej oznacza, że do wykorzystania go jako plikograja musimy zaopatrzyć się s zewnętrzny DAC. Tak wiem, to rodzi nieco problemów, ale miło jest wiedzieć, że już zakup mówiąc brutalnie kopiarki płyt cd w momencie posiadania jakiegokolwiek przetwornika D/A pozwala nam cieszyć się strumieniowaniem muzyki. Gdy tak zwaną drobnicę sprzętową mamy już za sobą, przyszedł czas na clou programu spod znaku Naim Audio, czyli dzierżące palmę pierwszeństwa w cenniku marki dzielone wzmocnienie (w nierozłącznym handlowo komplecie jest przedwzmacniacz liniowy i dwie końcówki mocy) o dumnej nazwie Statement. Powiem tak. Jeśli twierdzicie, że w swym okraszonym wieloma doświadczeniami życiu audiomaniaka widzieliście już wszystko, zapewniam Was, iż nie. W przypadku szczytu oferty wzmocnienia Anglików mamy do czynienia z prawdziwym monstrum, które osiąga prawie metr wysokości i z przyczyn aplikacyjnych przy delikatnym rozstawieniu prawie 60 cm szerokości. Mało tego. Ta diabelska układanka waży około 300 kilogramów, co przywołując na tapet wszystkie przeciwności losu zapewnia nam jedno, brak możliwości ewentualnej kradzieży. Śmieszne? Prawdopodobnie tak, ale zapewniam, cholernie prawdziwe. Jak to draństwo wygląda? W tym przypadku mówimy o trzech wąskich, wykonanych z czarnego szczotkowanego aluminium słupkach, które dla przełamania monotonii, a według mnie raczej w celu nadania konstrukcji cech dzieła sztuki użytkowej na jednej trzeciej wysokości przecięto mieniącymi się białą poświatą zmatowionymi akrylowymi kostkami. Banał? Bynajmniej, gdyż taki zabieg na samym początku bardzo korzystnie wpływa na wizerunek w momencie przygaszenia światła w pokoju, a już po kilku tygodniach całodobowego użytkowania testowego okazał się być świetną robotą w domenie wzrokowej akceptacji tak wielkiej bryły. Jeśli chodzi o wyposażenie manualno-przyłączeniowe wspomnianego wzmaka, sprawa ma się następująco. Front znajdującego się w centrum układanki przedwzmacniacza liniowego w swej górnej części pod akrylowym paskiem za pomocą piktogramów informuje nas o wybranym wejściu. Natomiast jego dach może pochwalić się fantastycznie prezentującą się, bo sporej średnicy i do tego podświetlaną, gałką głośności, usadowionymi na tyłach czterema przyciskami funkcyjnymi: wybór wejścia, włącznik inicjacji pracy, przyciemnianie podświetlenia wszelkich manipulatorów i podświetlenia gałki, a także MUTE. Temat okalających z obydwu boków przedwzmacniacz końcówek mocy wygląda nieco inaczej. Te z racji oddawania wygenerowanego podczas pracy ciepła na zewnętrznych rubieżach zawsze stojącego blisko siebie konglomeratu ubrano w pięknie wizualnie prezentujące się, a przez to podkreślające dbałość konstruktorów o każdy szczegół z wyglądem produktu włącznie, faliste radiatory. Górne płaszczyzny obudów końcówek dwoma przyciskami powielają niektóre funkcje pre liniowego: włączenie i przyciemniane białej poświaty. Próbując przybliżyć przygotowanie opisywanego angielskiego trio do aplikacji w system docelowego klienta spieszę donieść, iż komplet wejść i wyjść opiewa na zestaw terminali w standardach DIN, RAC, XLR. Ale ostrzegam, podobne gniazda do typowych LAN posłużyły angielskim inżynierom również do zapewnienia komunikacji poszczególnych komponentów między sobą, a to przy ewentualnej pomyłce może zakończyć się małym bum. Ale nie musicie się przejmować, gdyż w momencie zakupu tego zestawu dystrybutor z pewnością zadba o jego prawidłowe skonfigurowanie. Na koniec tego nieco przydługiego, ale biorąc pod uwagę rangę zestawu, całkowicie usprawiedliwionego akapitu przyszedł czas na temat okablowania. Jednak w tym przypadku możecie być spokojni. Nie będzie kolejnego kilkunasto-zdaniowego monologu, gdyż sprawę wszelkiego rodzaju drutów można było rozwiązać jedną z dwóch opcji i w tym przypadku decyzją dystrybutora na testy przyjechała szczytowa linia sieciówek i łączówek Naima.

Zanim na dobre rozpocznę akapit o brzmieniu, po raz kolejny muszę przypomnieć, iż dotychczasowe wystawowe spotkania w Polsce i na świecie z dosłownie identyczną kompilacją zazwyczaj kończyły się jedynie akceptowalną oceną ich brzmienia, co w obliczu przecież przemyślanych technicznie konstrukcji nie dawało mi spokoju. Każdy producent osobno zbierał laury, tymczasem w tandemie wypadło to średnio. Dlaczego tak się działo? Nie wiem. Ale właśnie próba odpowiedzi na to pytanie sprowokowała nas z Marcinem do zaproponowania dystrybutorowi przetransportowanie kompletnej układanki prosto z tegorocznego AVS do naszego OPOS-a, czego efektem jest dzisiejszy, przelany na klawiaturę słowotok. Ale zapewniam, w najbardziej optymistycznych snach nie liczyliśmy na pozytywne rozpatrzenie naszej karkołomnej propozycji. Do dzisiaj nie wiem, czy sporego udziału w tej decyzji nie miało czasem wystawowe szaleństwo, które w efekcie zmęczenia kilkudniową prezentacją popchnęło decydentów do wypowiedzenia słowa „tak”. Najważniejsze jednak, że padło. Zatem gdy zestaw z cenowego kosmosu ze sporym wysiłkiem logistycznym wylądował w Soundrebels-owym oktagonie na wstępie nasuwa się zasadnicze pytanie : „Jak ma się występ domowy do tego z wystawy?”.
I jak? Cóż. Testowany zestaw jest typowym przykładem potwierdzającym znaną wszystkim prawdę, iż wystawy zazwyczaj są do oglądania, a nie autorytatywnego ferowania wyroków w kwestii wartości sonicznych. Gdy po kilku dniach elektronika osiągnęła swój optymalny jakościowo poziom, już po przesłuchaniu pierwszych płyt okazało się, że nie ma mowy o żadnym krzyku, czy nadpobudliwości. Fakt, w porównaniu z moim punktem odniesienia dźwięk był bardziej neutralny, ale o dziwo nadal bardzo bliski mojemu sercu. Niby mniej eufonii, co należy odbierać jako unikanie tak lubianego przeze mnie przerysowania środka pasma, ale za to bardzo zjawiskowo. Był rozmach, energia, kiedy trzeba miękko, w górze pasma dźwięcznie, ale co najważniejsze całość emanowała zaskakująco rzadką nawet pośród High End-owych zestawień swobodą grania. Bez względu na poziom zadanych gałką głośności decybeli muzyka była czytelna, pozbawiona zniekształceń i co istotne bez szkodliwego w odbiorze napinania mięśni. Chcecie więcej? Proszę bardzo. Gdy temat podstawowych składowych budowania spektaklu muzycznego mamy z grubsza ogarnięty, nie mogę zapomnieć o umiejętnościach francusko-angielskiego zestawu w zakresie fenomenalnego rysowania obrazu w specyfikacji 3D. Ja wiem, wielu z Was ma takie realia ze znacznie tańszych konstrukcji. Jednak zapewniam wszystkich, przy wyczynowym źródle to, co wydarzyło się u mnie jest osiągalne jedynie dla nielicznych. Tak tak. Te szerokie, wysokie i głębokie białe monstra bezproblemowo znikały z pomieszczenia, a przy tym generowały nieprzebrane hektary tylnych planów. I trochę wstyd mi się przyznać, ale gdybym miał być do bólu szczery, robiły to chyba lepiej od moich ISIS-ów. Oszalałem? Też tak myślałem, ale kilkukrotna szczegółowa analiza za każdym razem była dla mnie okrutna. Co więcej, po tych kilku tygodniach wnikliwego testu, biorąc pod uwagę ostatnie kilka lat zabawy w opiniowanie komponentów audio, dopiero drugi raz przyszła mi na myśl ewentualna wymiana zestawu wzmocnienia z kolumnami jeden do jeden z ocenianym. Zdziwieni, że piszę to w odniesieniu do przecież dla wielu wiecznie krzyczących na prezentacjach Focali? Nie przejmujcie się, ja też jestem delikatnie zbity z pantałyku, ale fakt jest faktem, z mojej strony padła propozycja zabrania do salonu mojego, a nie testowanego seta. Niestety, albo stety, to trochę inna liga cenowa, więc i temat umarł w zarodku. Jak to możliwe? Otóż słowem kluczem, a powiedziałbym wielo-słowem są: adaptacja akustyczna pomieszczenia, odpowiedni materiał muzyczny, jego niewymuszone ilością słuchaczy na normalnym poziomie słuchanie, odpowiednie dla jednego miłośnika muzyki ustawienie, a także delikatna roszada kablowa w zakresie łączówki pomiędzy wzmocnieniem a na koniec podłączonym do zestawu moim CD-kiem.
Dlaczego dopiero na koniec wpiąłem swoje źródło? To miał być test całego zestawienia spod jednej dystrybucyjnej ręki, dlatego większość testu przebiegło w takiej konfiguracji, a tandem CEC/Reimyo miał być i był tylko przysłowiowym postawieniem kropki nad “i”. Żeby jednak nie było podejrzeń, mimo chwilowego braku pragnienia na postawienie u siebie na stałe źródła plikowego dostarczony do zaopiniowania topowy streamer ND555 w porównaniu z testowaną na naszych łamach konkurencją był wyśmienitym fighterem. Mało tego. Ten plikograj Naima lepiej grał radio internetowe od dostarczonego w całym secie odtwarzacza kompaktowego CDX2, co brutalnie pokazuje palcem, jak wielki krok ku dobrej jakości dźwięku ostatnimi czasy zrobiły podobne konstrukcje. Może jeszcze nie na moją, zdominowaną wyborem spośród najlepszych odtwarzaczy płyt kompaktowych świata miarę, ale na tle wizytującej mnie, wyśmienitej konkurencji 555-ka zagrała bardzo dobrze. A jak to wyglądało na konkretnych przykładach płytowych? Patrząc na powyższą, ciężką do ogarnięcia nawet samym wzrokiem, nie mówiąc już o dokładnym przeczytaniu, ilość wersów nie będę się rozwadniał się nad zbyt wieloma krążkami. Powód? Bez dwóch zdań każda muza wypadała zjawiskowo. I tak na początek przywołam muzykę buntu, czyli „S&M” Metallicy. Jeśli myślicie, że udział formacji orkiestrowej choćby w najmniejszym stopniu utemperował zaangażowanie rockowych chłopaków w oddanie zamierzeń swojej twórczości, to jesteście w błędzie. To nadal byli niegrzeczni panowie, co zestaw Focal / Naim pokazał w każdym calu. Czy to perkusyjne trzęsienia ziemi, czy potok gęstych i ciężkich gitarowych riffów, system ze zjawiskową łatwością oddawał każdą wygenerowaną przez wszystkich muzyków z orkiestrowymi włącznie dźwiękową kakofonię. Nie było dróg na skróty, tylko jazda bez trzymanki bez względu na poziom głośności. Po prostu ściana za sprawą braku zniekształceń wspaniale odbieranego spektaklu muzycznego ze zjawiskowym wokalem frontmena w jego centrum. Mało? Proszę bardzo. Podobnie zjawiskowo, a pokusiłbym się. że nawet lepiej wypadała muzyka elektroniczna zespołu Acid „Liminal”. Z reguły słucham jej jedynie podczas testowania, ale tak przekonującej prezentacji nie słyszałem już dawno, co podprogowo zmusiło mnie do kilkukrotnego powrotu do tego typu twórczości. Na koniec wspomnę o teoretycznym kilerze dla zjawiskowo trzymanych na smyczy monstrualnych Francuzek, czyli tak zwanym plumkaniu, w skład którego według różnych szkół złośliwych docinków zalicza się jazz i muzyka dawna. Tutaj spotkało mnie kolejne zaskoczenie. Owszem, o jazz spod znaku ECM Bobo Stensona Trio „Cantando” byłem spokojny. Zestaw dobrze radził sobie z realiami kontroli basu, neutralnego środka pasma i błysku wysokich tonów, co wespół z dobrym rozlokowaniem na bezkresnej wirtualnej scenie dźwiękowej po raz pierwszy zapaliło mi lampkę pod tytułem „a może by tak”. A co z muzą dla ducha? Nie wiem, jak mam Wam to przekazać, ale gdy z początku odczuwałem delikatne odejście od zawsze poszukiwanego czaru nieco podkolorowanej tonalnie twórczości kościelnej, po kilku dniach akomodacji i wspomnianej roszadzie źródeł na mój CD okazało się, iż delikatnie chłodniejszy, ale za to jawiący się większą witalnością świat Claudio Monteverdiego stał się jakby bardziej wciągający. Nie wiem, może się starzeję, a może to efekt zasiedzenia z taką prezentacją, ale naprawdę mi się to podobało. Owszem, przy ewentualnej, niestety z przyczyn przyziemnych nierealnej zmianie wart pokusiłbym się o poszukanie szczypty słodyczy, ale zapewniam, prawdopodobnie byłoby to coś w stylu dodania przyprawy, a nie siłowego naginania elektroniki do swoich potrzeb. Zdziwieni? Tak, ja też nie wierzę, że to piszę, ale na chwilę obecną nie mam inteligentnego usprawiedliwienia dla swoich wniosków. I to wszystko w odniesieniu do przecież uważanych przez wielu audiofilów pozbawionych manier i kultury sonicznej kolumn Focal. Dlatego też będąc uczciwym nawet w stosunku do niedawna dalekich mi opcji grania lojalnie informuję wszystkich, jeśli gdzieś w kuluarowych rozmowach ktoś na tytułowy zestaw marzeń będzie mniej lub więcej utyskiwał, w oparciu o moje osobiste starcie na znanym mi gruncie, natychmiast stanę w jego obronie z położeniem ręki pod topór włącznie.

Jeśli w ferworze lektury tego przydługiego wywodu zorientujecie się, że nie wiadomo kiedy, ale nagle jesteście na etapie jego puenty, mniemam, iż to co wyartykułowałem, bardzo Was zainteresowało. I tak prawdę mówiąc nie ma znaczenia, czy były to dobre, czy złe powody. Już sam fakt zmuszenia potencjalnego czytelnika do przemyśleń na temat przecież bardzo kontrowersyjnie odbieranego na wszelkich wystawach dźwięku jest pewnego rodzaju sukcesem. Ja ze swej strony mogę jedynie po raz kolejny zapewnić zainteresowanych ewentualnym odsłuchem, że wszystkie moje wnioski są wynikiem pozytywnie zakończonego kilkutygodniowego testu. A że stoi to w bezpośredniej opozycji do ogólnie panującej opinii wielu słuchaczy, jest li tylko skutkiem wygranej przeze mnie walki z nieprzyjaznym prezentacjom środowiskiem wystawowym i ilością dusz do dźwiękowego zaspokojenia. Owszem, tanim zestawom czasem udaje się wyjść z tarczą nawet z najcięższych akustycznie wystaw, ale zapewniam Was, każda droga układanka bezwiednie kieruje nasze oceny w stronę raczej szukania dziury w całym, a nie zdroworozsądkowego oceniania danego wydarzenia. Skąd to wiem? Oczywiście z autopsji, która tym starciem została brutalnie sprowadzona na ziemię, czego i Wam w domowym zaciszu życzę.

Jacek Pazio

Opinia 2

Nauczeni wieloletnim doświadczeniem, udając się na ostatnie Audio Video Show i dokumentując prezentowane tamże systemy, każdorazowo patrzyliśmy na nie nie tylko przez pryzmat przytkniętego do oka aparatu i z punktu widzenia audiofila-melomana, lecz również pod kątem ewentualnego pozyskania do bardziej wnikliwych i przede wszystkim nieobarczonych wystawową przypadkowością redakcyjnych odsłuchów. Jaki będzie rezultat listopadowych „łowów” okaże się w ciągu najbliższych miesięcy, lecz już teraz, z pewną dumą, że to właśnie nam się udało, a zarazem z niekłamanym podziwem dla dystrybutora – stołecznego FNCE, za pozornie szaloną decyzję i błyskawiczną akcję spedycyjną, możemy zaprosić Państwa do lektury recenzji jednego z szumnie zapowiadanych przed stołeczną wystawą „systemów marzeń”. Jeśli do powyższych informacji dodamy, iż ów system prezentowany był w jednej ze stadionowych (zgodnie z obowiązującą nomenklaturą powinienem użyć PGE Narodowego) lóż a jego łączna waga (netto) z łatwością przekraczała … pół tony, to jasnym wydaje się, że poruszać się będziemy na bardzo wysokim pułapie. Żeby było jednak jeszcze ciekawiej ponad 40% tegoż jakże słodkiego audiofilskiego ciężaru przypadała na samą amplifikację! Tak, tak – 264-kilogramowy, ewidentnie „chodzący” w wadze superciężkiej wzmacniacz i tak nieco ustępował pola … 340 kg parze kolumn. Dodając do tego pancerne flight-case’y i solidne, drewniane skrzynie, oraz kilka peryferyjnych „drobiazgów” (o których dosłownie za chwilę) śmiało możemy stwierdzić, iż w powystawowy poniedziałek dotarł do nas najbardziej niemobilny, a wręcz spokojnie mogący zmieścić się w definicji „majątku nieruchomego”, system, z jakim przyszło nam w ponad pięcioletniej historii SoundRebels się zmierzyć. W jego skład weszły, idąc zgodnie z kierunkiem przepływu sygnału audio, reprezentujące Naima odtwarzacz CDX2, serwer/RipNas Uniti Core, streamer ND 555 z dedykowanym zasilaczem 555 PS, pre+power Statement S1, firmowe okablowanie i na jego końcu Focale Stella Utopia EM Evo.

Zgodnie z zaleceniami producenta elektronika stanęła z boku a nie, jak to zazwyczaj bywa, pomiędzy kolumnami, co patrząc na jej gabaryty, szczególnie gdy mamy na uwadze Statementa, wydaje się całkiem logiczne, gdyż obecność takiego, blisko 300kg obelisku raczej poprawy w uporządkowaniu sceny by nie przyniosła. O ile jednak brytyjski flagowiec nijakiego postumentu nie potrzebował, o tyle towarzyszące jej źródła już takie samowystarczalne nie były, więc wraz z nimi do naszej oktagonalnej samotni dostarczony został firmowy stolik Fraim Base. Na jego szczycie wylądował, swojego czasu przez nas recenzowany odtwarzacz CDX2, piętro niżej najnowszy a zarazem flagowy streamer ND 555 z dedykowanym zasilaczem 555 PS, pomiędzy które udało się jeszcze wcisnąć niepozorny, acz wielce przydatny serwer/ rip-nas Uniti Core. O kwestię zasilania już zadbaliśmy niejako własnym sumptem angażując do pomocy naszą dyżurną listwę Power Base HighEnd.

Nie da się ukryć, iż tzw. „peryferia” bynajmniej nie wypadły sroce spod ogona, to i tak i tak cały show, przynajmniej jeśli chodzi o elektronikę, skradł trzysegmentowy Statement, który już samą swoją, przywołującą na myśl sygnowane przez samego Dartha Vadera siejące postrach i zagładę intergalaktyczne krążowniki, budził w pełni zasłużony respekt i szczery podziw. W końcu sztuką jest zaprojektować i z odpowiednim pietyzmem, oraz dbałością o detale, wykonać podobny katafalk, który wbrew pozorom wcale nie sprawia wrażenia zwalistego i nieforemnego. Jest bowiem wręcz przeciwnie, gdyż poprzez podzielenie całości na moduły końcówek mocy i przedwzmacniacza, dodanie podświetlonego pasa transparentnego akrylu i odpowiednie ukształtowanie radiatorów uzyskano intrygującą formę mogącą spokojnie startować w konkursach współczesnego wzornictwa przemysłowego i … rzeźbiarstwa. Jeśli weźmiemy pod uwagę iż z owego mrocznego obelisku można uzyskać dość absurdalną, jak na domowe potrzeby, moc 746 W przy 8 Ω i 1450W przy 4 Ω, to decydując się na taki zakup warto odpowiednio wcześnie zainteresować się zmianą taryfy energetycznej i zacząć negocjować warunki z dostawcą prądu. Obsługa tego kolosa całe szczęście nie odbiega od obowiązujących standardów, więc przed jego zakupem wcale nie trzeba się habilitować z robotyki a patrząc na dołączany, całkowicie standardowy i zadziwiająco niepozorny, plastikowy pilot spokojnie można uznać, iż jego codzienna obsługa dla nieskażonych audiofilią domowników nie będzie zbytnio różnić od większości „normalnej” pod względem gabarytów konkurencji.
Jednak stawiając na wygodę tracimy małe co nieco ze swoistego misterium i czysto fizycznego kontaktu. Jeśli uważacie Państwo, że w tym momencie przesadzam, to proszę zerknąć tylko na płyty górne obu monosów NAP S1 i sekcji przedwzmacniacza NAC S1 a wszystko powinno stać się jasne. Szczotkowane aluminium otoczonych biało-błękitnymi aureolkami pary przycisków funkcyjnych, to jedynie wstęp, delikatne akcenty wzornicze przygotowujące użytkownika do dania głównego, czyli ulokowanego w sferycznej niecce potężnego, również odpowiednio podświetlonego pokrętła głośności, z którego formą mieliśmy już przyjemność się zaznajomić podczas testu wielce udanego kombajnu Uniti Nova. Jeśli dodamy do tego wyświetlanie aktywnych źródeł na cienkim, poprowadzonym tuż przy górnej krawędzi pasku akrylu, to ergonomię powyższych rozwiązań można jedynie komplementować.

Przez ostatnie dziesięciolecia Naim zdążył nad wyraz liczne grono swoich akolitów przyzwyczaić, że preferowana przez niego unifikacja oznacza ni mniej ni więcej, tylko to, że wspinając się po kolejnych szczeblach zaawansowania w 99% przypadków, od których odstępstwem jest jedynie dopiero co opisany Statement, płaci się głównie za to, co w środku i za dodatkowe zasilanie, a nie za jakieś designerskie wodotryski widoczne na zewnątrz. Tak też jest w przypadku topowego, najnowszej generacji streamera ND 555, który dotarł do nas wraz z dedykowanym, zewnętrznym zasilaczem 555 PS DR. Oparty na 40-bitowym procesorze SHARC i przetworniku Burr-Brown® PCM1704, mogący pochwalić się zaimplementowaną technologią LVDS (przesyłania sygnałów elektrycznych za pomocą niskonapięciowego sygnału różnicowego), zapewnia obsługę sygnałów PCM 32 bit/384 kHz i DSD128, wygląda bowiem tak, jak i jego rodzeństwo. Solidna, szczotkowana obudowa, 5” wyświetlacz TFT i zaledwie cztery podświetlone na zielono przyciski funkcyjne idealnie kamuflują go wśród rodzeństwa. I od razu mała uwaga natury funkcjonalnej. Otóż skoro Naim zapewnia dedykowaną aplikację sterująca zarówno na iOSa i Androida, to warto z niej skorzystać, gdyż w przypadku ww. plikograja obsługa bez użycia smartfonu wydaje się zupełnym nieporozumieniem.
Najskromniejszym przedstawicielem angielskiej ferajny jest Uniti Core, czyli niepozorny maluch pełniący wielce przydatną rolę RIP-Nasa. Potrafi bowiem nie tylko zmagazynować na ukrytym w swoich trzewiach 2TB dysku pliki i nakarmić nimi zewnętrzne przetworniki i streamery, co również zgrać posiadane przez nas płyty CD

Jednak nie da się ukryć, że najbardziej imponująco prezentują się śnieżnobiałe (Carrara White) Focale Stella Utopia EM Evo, na których charakterystycznie, łukowato wygiętych frontach pysznią się autorskie przetworniki. Znajdziemy tam, ulokowaną pomiędzy dwoma 16,5 cm średniotonowcami 'W’ Power Flower berylową, odwróconą kopułkę wysokotonową IAL2 (Infinite Acoustic Loading), poniżej których w dedykowanej komorze umościł się 33 cm basowiec „W” trzeciej generacji. O ile jednak front prezentuje się dość klasycznie, to już „pociętych” na dedykowane poszczególnym drajwerom segmenty korpusów, oraz pleców za takie, wbrew opartych na pobieżnym rzucie oka pozorom uznać nie można. I wcale nie chodzi tu o przeniesione na masywne cokoły podwójne, solidne gniazda WBT, lecz ukrytą za uchylnym panelem „centralkę” zapewniającą, wraz z zewnętrznym modułem regulującym pracę głośnika basowego 243 kombinacje ustawień. W związku z powyższym, albo decydujemy się na ustawienia standardowe – zaproponowane przez producenta, dystrybutora, lub inną dobrą duszę, bądź świadomie poświęcamy na okiełznanie całości kilka/naście/dziesiąt (niepotrzebne skreślić) wieczorów. Osobom cierpiącym na nerwicę natręctw sugeruję jednak tam nawet nie zaglądać i zaufać dystrybutorowi, gdyż raz rozpoczęta zabawa zworkami może okazać się niekończącym się gonieniem wyimaginowanego króliczka.

No dobrze. Niby waga i cena już dawno przestały być świadectwem, czy też wyznacznikiem, dźwięku utożsamianego z High-Endem, ale w tym przypadku po pierwsze nie mamy do czynienia z markami pojawiającymi się z przysłowiowego „znikąd” i próbującymi pozycjonować swoje produkty li tylko poprzez cenę, bądź „puste” kilogramy. Po drugie nie są to jednostkowe, zupełnie oderwane nie tylko od rzeczywistości, co od pozostałej oferty przypadki, lecz sukcesywnie, przez lata budowane na solidnej inżynierskiej wiedzy i mozolnych laboratoryjnych testach a następnie potwierdzających komputerowe obliczenia odsłuchach, modele. Cały czas z tyłu głowy kołatały mi się jednak pewne, nieustająco podsycane przez „życzliwych”, stereotypy dotyczące flagowców, a w przypadku tytułowych kolumn, „prawie” flagowców. Generalnie rzecz ujmując, chodziło jak zwykle o nad wyraz intensywną polaryzację opinii o obu będących przedmiotem niniejszej recenzji markach, co z jednej strony powoduje ze strony ich akolitów oczekiwania niemalże niemego zachwytu, a z drugiej – ich zagorzałych przeciwników, publicznego linczu. Całe szczęście odsłuchy, oraz będące ich następstwem mniej, bądź bardziej składne refleksje, popełniamy wyłącznie w ramach dość egzotycznego hobby, które w żadnym wypadku nie moglibyśmy nazwać pracą, a tym samym nic, niczego i nikomu udowadniać nie musimy. Kierujemy się przy tym złotą zasadą mówiącą, że cała ta zabawa opiera się na wybitnie subiektywnych ocenach i naszych indywidualnych preferencjach, tak repertuarowych, jak i brzmieniowych a z wyrażanymi opiniami wcale zgadzać się nie trzeba.

Jak zatem dostarczony przez FNCE brytyjsko-francuski system gra, a raczej grał w naszym OPOS-ie? Jeśli napisałbym już na samym wstępie, że zjawiskowo, to … niby nawet o jotę nie minąłbym się z prawdą, lecz i wykazałbym się dalece posuniętym niedbalstwem ślizgając się jedynie po powierzchni owej prawdy. Prawdy, która jak to zwykle bywa, okazała się nie tyle zaskakująca, co wręcz … szokująca. Zwykło się bowiem uważać, iż co jak co, ale Focale zawsze, podkreślam zawsze, muszą akcentować najwyższe składowe i niby im wyższy model, tym ich wyrafinowanie wzrasta, lecz trudno je określić mianem „słodkich”. Tymczasem wespół ze Statementem i ND 555 (w takiej konfiguracji najczęściej „było grane”) z pełną odpowiedzialnością mogę mówić o oczywistej dla berylowych tweeterów rozdzielczości, lecz rozdzielczości osadzonej wręcz w karmelowej … słodyczy. Zdziwieni? Proszę mi uwierzyć, że my też poczuliśmy się cokolwiek dziwnie, ale gdy pierwsze zaskoczenie minęło czym prędzej zaczęliśmy sprawdzać, czy to przypadkiem nie „wina” odpowiednio spreparowanego materiału, dlatego też do ND 555 skierowany został strumień danych ze znanym na pamięć repertuarem, czyli „Brothers In Arms” Dire Straits. Niby to taki zgrany do bólu, pozornie niezobowiązujący, a przy tym zdecydowanie mniej znienawidzony aniżeli „No Sanctuary Here” Chrisa Jonesa, wystawowy klasyk, ale obfitujący w ikoniczne wręcz gitarowe solówki, więc jeśli tylko reprodukcja góry pasma zbyt mocno wychodziłaby przed szereg, to z pewnością byśmy to zauważyli. Tymczasem nijakie anomalie się nie objawiły i jasnym stało się, że Utopie grają tak, jak pozwala im na to towarzysząca elektronika, więc obarczanie ich winą za niezbyt przemyślaną konfigurację najdelikatniej rzecz ujmując wydaje się nieco krzywdzące. Równie zachęcająco prezentowała się średnica i tu pojawiła się kolejna ciekawostka, gdyż może nie sposób było określić jej mianem wysyconej w stopniu, jaki reprezentował przykładowo modyfikowany, papirusowy Seas zaimplementowany w Duke’ach Trenner & Friedl, ale … pracujący w każdej z kolumn duet 16,5 cm średniotonowców, o jakże rozkosznie hippisowskiej nazwie Power Flower, daleki był od podążania antyseptyczną ścieżką prosektoryjnej jałowości, lecz bez najmniejszych zahamować potrafił „dopalić” pod względem saturacji wokal Knopflera.
Podobny obrót sprawy przybrały z przeuroczą, filigranową Chie Ayado, która na koncertowej „Live ! The Best”, zawierającej nagrania m.in. z tokijskiego STB 139, znanego również jako Sweet Basil, jak i Sapporo Concert Hall Kitara, czarowała swoim niskim, zaskakująco potężnym i … czarnym głosem. Wspominam o tej pozycji płytowej, gdyż na Focalach z Naimami całość wypadła nie tyle spektakularnie, co wręcz zjawiskowo. Pomimo holograficznej trójwymiarowości wygenerowanej sceny udało się bowiem, poprzez fenomenalne operowanie światłem, „wycięcie” grającej na fortepianie wokalistki z aksamitnie czarnego tła, uzyskać iście baśniową intymność a jednocześnie zachować poczucie obecności w zdecydowanie większej, aniżeli nasza OPOS-owa, kubaturze.
Jeśli zaś chodzi o wspominaną spektakularność, to uczciwie trzeba przyznać, że zarówno Statement, jak i Stelle Utopia pod względem dynamiki, swobody i natychmiastowości stanowiły prawdziwy dream team. Szorstka niczym krowi język „Playing the Angel” Depeche Mode rozpoczyna się zdolną umarłego postawić na nogi syreną w „A Pain That I’m Used To” i właśnie jej ryk nad wyraz boleśnie dał nam do zrozumienia co miał pewien szacowny jegomość na myśli wprowadzając do obiegu pojęcie „trąby jerychońskiej”. Tak, z Naimem i Focalami na stanie spokojnie tym utworem można byłoby świadczyć usługi rozbiórkowe z dokładnością do dwóch przecznic. Generowana przez tytułowy set ściana dźwięku była jednak perfekcyjnie zwarta, nieosiągalnie dla większości konkurencji kontrolowana a przy tym fenomenalnie zróżnicowana. To tak jakby z użyciem wyposażonego w obiektyw makro Hasselblada wykonać kilkaset ujęć a następnie złożyć je w jeden wielki kadr. Kadr, który nie tyle miałby coś do ukrycia, co wręcz ukazujący detale zazwyczaj gołym okiem pomijane i niezauważalne. To nawet nie było 4K, lecz przynajmniej 8K i to w referencyjnym wydaniu.
Nie byłbym jednak sobą, gdybym mając ku temu okazję i brak mogących pokrzyżować me niecne plany oponentów (Jacek już dawno zarzucił próby nawrócenia mnie na właściwą drogę) nie sięgnął po repertuar, którego większość wystawców na tzw. „imprezach masowych” w stylu rodzimego AVS, czy monachijskiego High Endu unika niczym diabeł święconej wody. Na pierwszy ogień poszedł zatem zakręcony niczym domek ślimaka i narkotyczno-psychodeliczny „Elephants on Acid” Cypress Hill, gdzie orientalne partie sitarów mieszają się z latino rapem i tłustymi betami. Jednak to, co cyprysowa ekipa wtryniła w „Pass The Knife” , przynajmniej jeśli chodzi o niskie tony, to prawdziwe arcydzieło. Nawet przy niezbyt wysokich poziomach głośności niemalże infradźwiękowy bas przytyka uszy. W dodatku dociera do nas nie z głośników, lecz oplata niczym kokon i sukcesywnie się zaciska. Mocna rzecz. Kolejną pozycją było jubileuszowe wydanie „Rage Against The Machine – XX (20th Anniversary Special Edition)” Rage Against The Machine, gdzie nie było nawet chwili na wytchnienie a wykrzykiwane przez Zacka de la Rocha teksty wwiercały się w mózg z bezlitosnym impetem. Jeśli ktoś w tym momencie powiedziałby mi, że to nie jest muzyka, którą wypada na tak astronomicznie drogim i zarazem wysublimowanym ze względu na swoją highendowość puszczać, chyba zabiłbym go śmiechem, bo to co zaserwował testowany system niebezpiecznie zbliżało się do uczestnictwa w koncercie RATM. Wystarczyło tylko zrobić odpowiednio głośno i znów był 1992 r. a ja na łbie miałem sięgające ramion pióra, którymi z radością mogłem pomachać.
A na deser zostawiłem iście piekielny duet – ikoniczny „Seasons In The Abyss” Slayera i współczesny, a przy tym rodzimy „I Loved You at Your Darkest” Behemotha. Tak, tak, odsłuch czegoś takiego dla większości „normalnych” recenzentów zakrawa na profanację. Całe szczęście nigdy owej normalności nie deklarowałem, więc czuję się z przestrzegania dworskiej etykiety i konwenansów najzwyczajniej w świecie zwolniony i słucham tego, na co w danym momencie mam ochotę. A wracając do meritum. Pomimo oczywistej zbieżności stylistycznej różnice realizatorskie pokazane zostały jak na dłoni i jasnym stało się, że współczesność ma swoje niewątpliwe zalety, gdyż Nergal z ekipą zabrzmiał bezdyskusyjnie lepiej i to pod każdym względem. Była prawdziwa, w pełni namacalna głębia, uporządkowana gradacja planów, ogniskowanie źródeł pozornych i selektywność a gdy do głosu dorwała się małoletnia dziatwa czuć było „fun” jaki im ta przygoda z „Księciem Ciemności” sprawiała. Nijakiej ofensywności tak góry, jak i średnicy nie odnotowałem, a że repertuar nie należał do gatunku lekkiego, łatwego i przyjemnego, to i energia wydobywająca się z głośników wciskała w fotel niczym podmuchy tropikalnego orkanu.

Reasumując niniejszą epistołę chciałbym zaznaczyć, iż nad tytułowym zestawem pastwiliśmy się z Jackiem przez blisko miesiąc, więc zarzuty o zbytnią ekscytację i ewentualne pierwsze zauroczenie możemy niejako już na starcie wykluczyć. Ponadto w ciągu owych kilku tygodni odsłuchy prowadziliśmy o najprzeróżniejszych porach dnia i nocy, więc i anomalie związane z obowiązującymi w danym momencie stopniami zasilania nie miały wpływu na nasze finalne oceny. A te, przynajmniej w moim przypadku – kiedy piszę ten fragment nie znam jeszcze werdyktu Jacka, oscylują w okolicach … celujących.
I to bez jakiegokolwiek naciągania faktów, gdyż jest to efekt niezwykłej wręcz synergii zaproponowanego i skonfigurowanego przez FNCE systemu, gdzie absolutnie nic nie zostało pozostawione przypadkowi, a to, co ów set pokazał na minionym Audio Video Show okazało się jedynie li tylko niezobowiązującą przystawką i zapowiedzią tego, co tak naprawdę w nim drzemało. Jeśli zatem dysponujecie Państwo odpowiednią kwotą a zarazem nie macie bądź to czasu, bądź cierpliwości na mozolne przekopywanie się przez tony sprzętów wszelakich i wielokrotnie zakończone sromotną porażką eksperymenty, postarajcie się tytułowej konfiguracji, najlepiej we własnych czterech kątach posłuchać, bo to, co ona oferuje, w pełni na owe celujące noty zasługuje. Jest to bowiem system kompletny, skrojony na miarę, grający dosłownie każdy, nawet najbardziej „nieaudiofilskim” repertuar i zarazem uwzględniający nie tylko wzajemną synergię pomiędzy poszczególnymi elementami, lecz i aktualne oczekiwania rynku. Z jednej strony skupiony jest bowiem na plikach, jednak z drugiej jednocześnie wyciąga pomocną dłoń do wszystkich posiadaczy bogatych płytotek, oferując im całkowicie bezbolesny proces digitalizacji fizycznych nośników. A ponieważ w tym zestawieniu ND 555 w sposób dość bezpardonowy udowadniał swoją wyższość nad CDX2, mając możliwość zatrzymania opisywanej w niniejszym teście konfiguracji pozwoliłbym sobie na delikatne zaburzenie angielsko-francuskiej sielanki … pozostając przy swoim Ayonie.

Marcin Olszewski

System odniesienia:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Statement
IC RCA: Hijri „Million”
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: FNCE S.A.
Ceny:
Naim CDX2: 22 999 PLN
Naim Uniti Core: 9 999 PLN
Naim ND 555: 69 999PLN
Naim 555 PS DR: 37 999PLN
Naim S1 Statement: 890 000 PLN
Focal Stella Utopia EM Evo: 399 998 PLN
Stolik Fraim Base: 4 599 PLN

Dane techniczne
Naim ND 555
Obsługiwane formaty plików audio:
WAV – maksymalnie 32bits/384kHz
FLAC, AIFF, ALAC – maksymalnie 24bit/384kHz
DSD – 64 i 128Fs
MP3, AAC, OGG, WMA,M4A – maksymalnie 48kHz, 320kbit (16 bit)
Streaming: Wbudowany Chromecast, Apple AirPlay, TIDAL, Spotify® Connect, Bluetooth (AptX HD), Internet Radio, UPnP™ (przesyłanie strumieniowe wysokiej rozdzielczości), Roon Ready

Wejścia audio:
2 x optyczne złącza TOSlink (maksymalnie 24bit/96kHz)
1 x koncentryczny RCA (maksymalnie 24bit/192kHz, DoP 64Fs)
1 x koncentryczny BNC (maksymalnie 24bit/192kHz, DoP 64Fs)
USB – 2 x gniazdo USB Typ A (przód i tył, ładowanie 1,6A)
Wyjścia audio
1 x RCA para
1 x 5-pinowy DIN
Komunikacja: Ethernet (10/100Mbps), WiFi (802.11 b/g/n/ac z zewnętrzną anteną)
Wymiary (W x S x G): 87 x 432 x 314 mm
Waga: 12,25kg

Naim Statement S1
NAP S1
Wejścia analogowe: 1 x XLR
Terminale głośnikowe: pojedyncze
Moc wyjściowa: 746W / 8 Ω, 1450W / 4 Ω, 9kW chwilowa przy 1 Ω
Wymiary (WxSxG): 940 x 256 x 383mm (szt.)
Waga: 101 kg (szt.)

NAC S1
Wejścia analogowe: 3 x DIN, 3 pary RCA, 2 pary XLR
Wyjścia analogowe: 1 para XLR, 2 x niezbalansowane (4 pin DIN)
Wymiary (WxSxG): 940 x 270 x 412mm
Waga: 61.5 kg

Focal Stella Utopia EM Evo:
Typ: 3-drożne, bass-reflex
Wykorzystane głośniki: 33cm 'W’ basowy, 2 x Power Flower 16.5cm 'W’ średniotonowe z zawieszeniem TMD i magnesami NIC, berylowa 27 mm odwrócona kopułka wysokotonowa IAL2
Pasmo przenoszenia (+/- 3dB): 22Hz – 40kHz
Skuteczność (2.83V / 1m): 94dB
Nominalna impedancja: 8 Ω
Minimalna impedancja: 2.8 Ω
Częstotliwości podziału: 230Hz / 2,200Hz
Rekomendowana moc wzmacniacza: 100 – 1,000W
Wymiary (W x S x G): 1,558 x 553 x 830 mm
Waga: 170 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. FNCE

Naim Statement & Focal Stella Utopia EM EVO
artykuł opublikowany / article published in Polish
artykuł opublikowany w wersji anglojęzycznej / article published in English

Jeszcze nie zdążyliśmy dojśc do pełni sił po trzydniowym maratonie a już możemy cieszyć oczy (uszy od jutra – jak tylko elekytonika osiągnie pokojową temperaturę) jednym z topowych – prezentowanych na PGE systemów. Dzięki uprzejmości i niezwykłemu zaangażowaniu ekipy FNCE – właśnie wjechały, i to dosłownie, do nas śnieżnobiałe Focale Stella Utopia EM EVO w równie ekstremalnym towarzystwie Naima – topowego Statement-a i jeszcze kilku, całe szczęście nieco mniej absorbujących gabarytowo „drobiazgów”.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. FNCE

Naim Uniti Nova

Opinia 1

Pomimo faktu, że za oknami wystartował listopad, nadal mamy piękne, klasyczne babie lato, media prześcigają się w doniesieniach o zgubnym wpływie globalnego ocieplenia, a dziwnym zbiegiem okoliczności i w dodatku zupełnie niepostrzeżenie zamarzło … piekło. Jeśli zastanawiacie się Państwo do czego piję, bądź co też piję, co tak intensywnie wpływa na moje postrzeganie rzeczywistości, spieszę donieść, iż nie wiadomo kiedy zdewaluował i zdezaktualizował się jeden z audiofilskich mitów dotyczących marki uchodzącej za swoisty synonim konserwatyzmu a zarazem dość unikalnego podejścia do współcześnie obowiązujących kanonów piękna. Mowa oczywiście o Naim-ie, który mówiąc bez ogródek, niesamowicie wypiękniał. Tak, tak mili Państwo – z post-industrialno-militarnego kokonu wykluł się bowiem zaskakującej urody motyl, którego widok po prostu cieszy oczy, a co do uszu, to w niniejszym teście postaramy się odpowiedzieć co z rodowej spuścizny sonicznej zostało a co pojawiło się nowego. Nie przedłużając zatem wstępniaka, z dziką rozkoszą, mam przyjemność przedstawić Wam szczytowy model lifestyle’owej linii Uniti naimowskich urządzeń – Naim Uniti Nova.

Jak sami Państwo widzicie po typowych zielonkawych, blaszanych „pudełkach po butach” nie pozostało nawet wspomnienie. Uniti Nowa zarówno z daleka, jak i z bliska zachwyca bowiem szlachetnością wykorzystanych materiałów i niezwykłą precyzją spasowania poszczególnych elementów. Wykonany ze szczotkowanych, perfekcyjnie anodowanych (rzadkość i to niezależnie od półki cenowej) grubych płatów aluminium korpus na dwie połowy dzieli, biegnąca przez środek głęboka bruzda, sprawiająca iż pomimo, że mamy do czynienia z pojedynczym urządzeniem, to odnosimy nieodparte wrażenie, że to tak naprawdę ustawione obok siebie dwa mniejsze moduły – monolityczny lewy, będący z pewnością końcówką mocy i prawy – przyozdobiony na froncie taflą czernionego szkła (a nie plexi/akrylu jak co poniektórzy sądzą) 5” wysokorozdzielczym wyświetlaczem zintegrowanym z sensorami nawigacyjnymi, ze zgrabnie wkomponowanymi gniazdami USB i słuchawkowym, oraz mogący pochwalić się potężnym, otoczonym białą aureolą pokrętłem na płycie, sterujący. Tymczasem, zaglądając do trzewi (szczerze polecam animację na stronie producenta) okazuje się, iż jest nieco inaczej, gdyż za wyświetlaczem i niejako bezpośrednio pod gałką, znajduje się budzący respekt toroid, natomiast wszelakie interfejsy wejściowe, układy przetwornika, streamera, etc., zlokalizowano w sąsiedniej części. Znajduje to oczywiście odzwierciedlenie na ścianie tylnej, jednak zanim tam przejdziemy wspomnę tylko, że zamiast standardowych ścian bocznych znajdziemy solidne, biegnące przez całą głębokość Novej radiatory, które dzięki delikatnemu cofnięciu względem frontu i płyty górnej stają się zupełnie nieabsorbujące wizualnie.
Jeśli natomiast chodzi o tył Naima, to lepiej przed wizją lokalną tamże zażyć coś na uspokojenie. Chodzi bowiem o to, iż patrząc od lewej mamy całkiem normalne, trójbolcowe gniazdo zasilające EIC, a następnie pojedyncze terminale głośnikowe w postaci … otworów akceptujących wyłącznie wtyki bananowe i BFA. Od razu dodam, że ze względu na fakt zupełnie irracjonalnego ich zagęszczenia zdecydowanie odradzam kombinowanie z jakimikolwiek przejściówkami, bo pytanie o ewentualne zwarcie będzie brzmiało kiedy a nie czy. Porzućcie zatem wszelką nadzieję posiadacze przewodów zakonfekcjonowanych widłami. Całe szczęście im dalej w prawo, tym, w przeciwieństwie do polityki, normalniej. Odnajdziemy tam bowiem slot na karty SD (nader kusząca alternatywa dla dysków zewnętrznych), gniazdo Ethernet i USB a poniżej analogowe wyjścia z sekcji przedwzmacniacza– firmowe DIN i klasyczną parę RCA. W dalszej kolejności napotkamy zaślepkę mogącą zostać zastąpioną anteną DAB/FM w przypadku zaimplementowania stosownej karty rozszerzeń, port HDMI, gdyby naszła nas ochota podpięcia NAIM-a pod konsolę lub TV, przełącznik uziemienia i nad wyraz rozbudowane sekcje wejściowe – na górze cyfrową z dwoma Toslinkami, pojedynczym BNC i parą coaxiali, oraz dolną analogową z dwoma DIN-ami i dwiema parami RCA.
Biorąc pod uwagę bogactwo wejść nie dziwi fakt, że również i część software’ową zapięto na ostatni guzik. Uniti obsługuje bowiem Google Cast, Apple Airplay, TIDALa, Spotify Connect, Bluetooth (AptXHD), Radio internetowe, UPnP a po Wi-Fi śmiga dwuzakresowo – na 2,4 i 5 GHz. Jakby tego było mało nie zapomniano o pięciominutowym buforze dbającym o to, by nic podczas streamingu nam się nie rwało i nie czkało. Nad całością z resztą czuwa wydajny procesor DSP SHARC 4 generacji dokonujący m.in. 16-krotnego upsamplingu a pracujący w klasie AB tranzystorowy stopień wyjściowy może pochwalić się mocą 80W / 8 Ω na kanał. Na wyposażeniu znajduje się również elegancki, podświetlany pilot, choć patrząc z perspektywy czasu muszę stwierdzić, że zdecydowanie częściej aniżeli po niego, sięgałem po tablet z dedykowana appką.

Skoro w szacie wzorniczej zaszły kolosalne, choć uczciwie trzeba przyznać, że jednoznacznie pozytywne zmiany, zasadnym wydaje się pytanie, czy również i strefa dźwiękowa została poddana podobnie gruntownemu liftingowi. Niby zarówno podczas testów ND5 XS & XPS DR, jak i CDX2, NAC N-272, NAP 250 DR  niczego niepokojącego nie odnotowaliśmy, ale jak to zwykle bywa diabeł tkwi w szczegółach a biorąc pod uwagę, że mamy do czynienia z linią wybitnie lifestyle’ową naprawdę trudno było zgadywać, co może popłynąć z głośników. Sprawę nieco problematycznego spięcia Naima z głośnikami całe szczęście udało się ogarnąć dzięki równolegle recenzowanemu kompletowi okablowania Tellurium Q Statement (test wkrótce), więc już bez dalszego marudzenia wziąłem się do roboty. Oczywiście standardowo dałem Novej kilka dni na akomodację, choć biorąc pod uwagę, iż do naszej redakcji dotarła ona prosto z warszawskiego salonu FNCE S.A. – dystrybutora marki, gdzie praktycznie non stop stała pod prądem, była to z mojej strony bardziej kurtuazja aniżeli konieczność.
Pierwsze takty, nad wyraz wymagającego od systemu „Psychotic Symphony” Sons of Apollo (to taka kapela, w której za perkusją siedzi niejaki Mike Portnoy), i jest … dobrze, wręcz bardzo dobrze. Po pierwsze mamy bowiem wszystko to, z czym od dziesięcioleci elektronika Naima była i nadal jest utożsamiana, czyli niesamowity drajw, energetyczność i spontaniczność w oddawaniu nawet najbardziej szaleńczych partii sekcji rytmicznej i zawiłych linii melodycznych. Jest zatem stara dobra gra na tzw. setkę, bez nawet ułamka sekundy na chłodną kalkulację, czy lepiej oddać potęgę uderzenia podwójnej stopy, czy też skupić się na niemiłosiernie katowanych blachach. Jest za to fenomenalna ściana wgniatającego w fotel dźwięku, która aż się prosi, by zrobić głośniej a po chwili jeszcze głośniej i głośniej, a że do dyspozycji mamy stukrokową regulację natężenia dźwięku, więc zmian można dokonywać z niemalże neurochirurgiczną precyzją. W tym momencie pojawia się jednak pewne novum a zarazem niezaprzeczalny progres w stosunku do stereotypowej naimowskiej estetyki grania. Otóż o ile braku drajwu elektronice z Salisbury nikt przy zdrowych zmysłach, nigdy nie zarzucił, to już z umiejętnością kreowania głębi sceny, czy też precyzyjną gradacją planów nie zawsze było tak różowo. To było takie bardziej rockowe, nieco bezrefleksyjne stawianie na żywioł. Tymczasem Nova bez najmniejszego trudu i grymaszenia oferuje w pełni komfortowy wgląd w to, co dzieje się nie tylko na pierwszym, ale i dalszych planach, przy czym nie zapomina też o takim drobiazgu jak aura pogłosowa i oddanie akustyki pomieszczeń w jakich miała miejsce rejestracja. Dzięki temu nawet dość nieoczywisty wybór repertuaru, jakim dla tytułowego Naima mógłby wydawać się „Monteverdi – A Trace of Grace” Michela Godarda okazał się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Niby w kategoriach bezwzględnych można było mówić o delikatnym turbodoładowaniu energetyczno-emocjonalnym, ale jeśli miałbym być do bólu szczery, to zdecydowanie wolę takie działania, niż silenie się na eteryczność będącą pochodną anemiczności przekazu. W przypadku Novej mamy bowiem świetnie zogniskowane i rozmieszczone na wirtualnej scenie źródła pozorne i wszystkie niuanse sprawiające, że mamy pewność, iż skład nagrywał w przepięknym opactwie Cystersów a nie jakimś przetłumionym studiu, chociaż … nawet takie, pogrążone w mroku absolutnej ciszy tła sterylne perełki potrafiły podczas kilkunastodniowej bytności Naima w moim systemie się pojawiać. Wystarczy wspomnieć „From Heaven on Earth – Lute Music from Kremsmunster Abbey” Huberta Hoffmanna zarejestrowane w uchodzącym za jedno z najcichszych w Europie studiu Galaxy w Mol, w Belgii. I tu kolejna niespodzianka, bo z pojedynczego, dość stonowanego pod względem dynamiki instrumentu, jakim jest lutnia Naimowi udało się zrobić prawdziwy One Man Show. Strój lutni został bowiem nieco urockowiony i pojawiła się zadziorność niepozwalająca nawet na chwilę nudy, czy wytchnienia, gdyż uwaga słuchacza była absorbowana dosłownie w całości.

Jak sami Państwo widzicie Naim wprowadzając na rynek wszystkomającego Uniti Nova pokazał, iż nawet w ramach typowo lifestyle’wej integracji i przyjaznego, czy wręcz ekskluzywnego designu można zrobić coś po swojemu i zaoferować produkt mogący wreszcie pogodzić ortodoksyjnych audiofilów i zmanierowanych projektantów wnętrz. Decydując się bowiem na tytułowy brytyjski „kombajn” otrzymujemy nawet nie tyle rasowe naimowskie brzmienie, co jego zauważalnie rozwiniętą, wyższą postać. a jednocześnie mamy prawdziwą, hi-techową ozdobę salonu. Jeśli dodamy do tego pełne usieciowienie, obsługę serwisów streamingowych, bogactwo cyfrowych interfejsów i moc zdolną prawidłowo wysterować większość dostępnych na rynku kolumn, to nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Państwu właśnie takich pozornie „niezobowiązujących” systemów grających.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Auralic ARIES G1; Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Sądzę, że zdecydowana większość naszych czytelników zdaje sobie sprawę z mojego, kolokwialnie mówiąc, podchodzenia jak pies do jeża do tematu grania z plików. Naturalnie za każdym razem staram się tłumaczyć, skąd bierze się ten pewnego rodzaju opór przez wspomnianą materią, jednak jeśli ktoś z Was śledzi moje może jeszcze nie systematyczne, ale jednak już nie sporadyczne, zmagania z komponentami obsługującymi zapisane na twardym dysku, lub pendrive’ach zapisy nutowe, również wie, iż są komponenty, które dzięki ciężkiej pracy programistów okazują się bardzo przyjazne programowo, a przez to stabilne użytkowo nawet dla takiego komputerowego neandertalczyka jak ja. O jakich produktach mowa? Nie kojarzycie? Bez żartów. Oczywistym jest, że jeszcze nigdy nie zawiodłem się (i za to bardzo lubię z nim obcować) na pochodzącej z Wysp Brytyjskich marce Naim Audio, który notabene jest punktem zapalnym dzisiejszego testu. Niestety z mojej strony niewiele dowiecie się o jego zaletach radzenia sobie z siecią i jej pochodnym funkcjami, ale z pewnością kilka ciekawych przemyśleń na temat jakości oferowanego dźwięku z pendrive’a, twardego dysku i transportu cd potencjalnemu zainteresowanym zawsze się przyda. Jeśli tak, to zapraszam na kilka spostrzeżeń z czasu spędzonego przy muzyce z angielską myślą techniczną w postaci lifestyle’owego odtwarzacza plików, streamera, przetwornika D/A, przedwzmacniacza liniowego i wzmacniacza włącznie Naim Uniti Nova, o którego wizytę w naszej redakcji zadbał warszawski dystrybutor FNCE.

Analiza ogólnej budowy testowanego wielofunkcyjnego odtwarzacza w pierwszej kolejności przynosi nam informację o jego typowych rozmiarach dla komponentów audio w domenie szerokości i delikatnie mniejszych gabarytach w zakresie głębokości. Jeśli chodzi o ogólną aparycję, za sprawą stosunkowo głębokiego frezu, bryła Uniti Nova została podzielona na dwie części. Lewa przynosi nam jedynie usytuowane w dolnej części, tym razem mieniące się błękitem logo marki, a prawa proponuje zajmujący prawie całą powierzchnię jej frontu, ukryty pod czarnym szkłem wielofunkcyjny kolorowy wyświetlacz, gniazdo USB i słuchawkowe, a także cztery pozwalające poruszać się po MENU urządzenia bez użycia pilota okrągłe przyciski. Idąc tropem opisywanych połówek ku tylnej części plikograja, górna płaszczyzna lewej nadal jest swoistym monolitem, a przeciwległa została zobligowana do aplikacji ciekawego wizualnie, bo płynnie podświetlanego wokół swojego obwodu w zależności od oddawanej mocy, delikatnie zagłębionego w niecce, sporej średnicy pokrętła głośności. Oczywiście, gdy funkcję wzmocnienia sygnału wywołamy pilotem, wielgachna gała obraca się samoczynnie, ale gdy jesteśmy w pobliżu tego designerskiego w wyglądzie, a przez to świetnie prezentującego się Anglika, bez problemu możemy zrobić to ręcznie. Boczne ścianki skrywającej układy wewnętrzne skrzynki ubrano w masywne, ale nie przytłaczające konstrukcji wizualnie radiatory. Przybliżając ofertę wyposażenia tylnego panelu miłą wiadomością dla całej rzeszy audiofilów jest kontynuacja odejścia ortodoksyjnych Anglików od złączy w jedynym słusznym standardzie DIN, W tym przypadku wyspiarze po raz kolejny, ale nadal bardzo delikatnie poszli z duchem czasu. Dlaczego tylko delikatnie? Otóż owszem, złącza RCA udało im się jakoś przeboleć, niestety temat podłączenia kabli kolumnowych eliminując na starcie widełki konsekwentnie zrealizowali przy pomocy mówiąc kolokwialnie zwykłych dziurek, a nie solidnych zakręcanych zacisków. Czy to źle? Nie pokuszę się o rozwiązywanie tej kwestii, ale jedno jest pewne, marka jest na świecie bardzo dobrze znana i na tej podstawie ma prawo decydować o swoich wyborach. Uzupełniając pakiet danych na temat przyłączy należy wspomnieć jeszcze o slocie na kartę pamięci i wejściach LAN, USB, HDMI, DAB, OPTICAL, SPDIF. Ostatnimi informacjami na temat pleców są niezbędne dla pracy urządzenia gniazdo zasilania i pozwalający ustalić najlepszą konfigurację od strony elektrycznej współpracy z resztą systemu przełącznik masy. Miłym pomysłem na spełnienie oczekiwań potencjalnego klienta jest dodawany w standardzie, samoczynnie zapalający się przy delikatnym ruchu pilot zdalnego sterownia.

Dlaczego idąc za wygłoszonym we wstępniaku oświadczeniem lubię testować wszelkie urządzenia marki Naim z konstrukcjami współpracującymi z plikami włącznie? Wydawałoby się, że sprawa jest banalna, ale ze swojego doświadczenia mogę powiedzieć, iż nie jest oto takie oczywiste. Chodzi o to, że konfigurując przykładowego Uniti Nova, lub każdy inny tego typu wytwór wiadomej stajni, w banalny sposób podłączam do niego twardy dysk lub pendrive’a, następnie wyświetlacz stosownym komunikatem każe mi chwilę poczekać i po kilku minutach (to zależy od objętości zasobów płytowych na dysku) pojawiająca się jako dostępna pełna lista mojej płytoteki zaprasza do bezproblemowego jej zgłębiania bez jakichkolwiek zawieszeń, czy restartów systemu przez cały czas użytkowania. Da się? Da. I żeby było jasne, u konkurencji bywa z tym różnie, co na obecny moment jest głównym powodem mojej absencji w tym dziale konstrukcji high end-owych. Przechodząc do meritum sprawy, czyli wartości sonicznych tego bardzo uniwersalnego źródła dźwięku – konstrukcja all-in-one czyni je samowystarczalnym od sygnału z sieci lub dysku po informacje skierowane już do kolumn jako sygnał z wbudowanego wzmacniacza – dla ortodoksyjnych klubowiczów tego brandu mam dobrą wiadomość. Otóż podobnie do reszty rodziny, również ta propozycja oferuje użytkownikowi bardzo dobrze uzbrojony w wypełnienie przekaz z wyraźnym zaznaczeniem najważniejszej cechy tej elektronicznej rodziny, jakim jest słynny PRAT. Może w stosunku do starszych, czyli okupujących wyższe rejony cennika braci, przekaz jest mniej szczegółowy ( sprawa jest już pochodną możliwości układów elektrycznych, a nie efektem jakichkolwiek problemów), ale co w tym jest najważniejsze, za sprawą panowania nad energią basu i jak to w Naim’ie jest w standardzie, unikanie wyskakiwania przed szereg wysokich tonów, rysunek muzyczny cechuje fenomenalna spójność, która z łatwością pozwala skupić się na muzie jako całości, a nie na siłowym szukaniu szkodliwego w dłuższym rozrachunku efektu „łał”. Wszyscy wiemy, iż dbałość o odpowiednie dociążenie najbardziej czułego dla naszego ucha pasma akustycznego w połączeniu ze znakomitą kontrolą dźwięku w domenie jego rytmiki i gładkości, od lat jest sztandarowym działaniem angielskich inżynierów, dlatego miło jest nausznie potwierdzić te cechy również tutaj. To naturalnie temperaturę brzmienia wszelkich zapisów nutowych samoczynnie kieruje w stronę ich delikatnego podkolorowania niż dryfowania ku neutralności, dlatego też podczas konfiguracji bohatera testu w zależności jakie końcowe brzmienie chcemy uzyskać, musimy zadbać o odpowiednie zespoły głośnikowe. Ale spokojnie, to nie jest żadna magia. Wystarczy wiedzieć, czego się oczekuje, a ewentualne nietrafione połączenie natychmiast w łatwy sposób zostanie nam książkowo wyartykułowane. Pierwsza przymiarka do analizy umiejętności pretendenta do laurów miała za zadanie zweryfikować temat budowania realiów muzyki dawnej w wykonaniu Jordi Savalla. I tutaj mam ciekawe spostrzeżenie. Mianowicie chodzi o przypisany temu producentowi sznyt grania w postaci solidnego pilnowania rytmiki fraz nutowych. Słuchaną kompilację płytową Jordiego znam na wskroś, a mimo to w tym podejściu oprócz fajnego oddania kolorów i wybrzmień instrumentów z epoki w pakiecie dźwiękowym dostałem ciekawie wypadające pewnego rodzaju wyraźne zaznaczenie ataku każdej nuty, co do niedawna wydawało mi się być bardziej istotnym w muzyce buntu, czyli wszelkich odmianach rocka niż w tak zwanym plumkaniu. Naturalnie w moim codziennym zestawie nie występuje jakikolwiek problem z utrzymaniem poprawnego rytmu, ale takie naprawdę delikatne podkręcenie tego aspektu pokazało mi, że na to samo wydarzenie muzyczne można spojrzeć z nieco innej, ale z równie ciekawej strony. Ale to nie koniec miłych wieści. Oprócz ciekawej kolorystyki kreślonego przez wyspiarski pomysł na fonię wirtualnego świata niebanalnym atutem był również jego rozmiar w zakresie szerokości i głębokości, co natychmiast prawie jeden do jeden przekładało się na bardzo bliskie oddanie realiów prawdziwych kubatur kościelnych, na co zawsze dokładnie zwracam uwagę.
Kolejnym nurtem muzycznym po jaki sięgnałem był swoisty pewniak dobrej prezentacji, czyli koncert ze składem muzyków klasycznych Metallicy „S&M”. Chyba nie muszę nikogo przekonywać, iż to jest woda na młyn tego „grajka”. Dlatego jeśli wspomnę o fantastycznie prowadzonych pasażach sekcji kontrabasów, mocnych gitarowych solówkach, energii perkusji i na koniec energetycznym i mocnym wokalu frontmena, nawet najwięksi oponenci tego producenta nie odważą niczego deprecjonować, tylko z pokornie pochyloną głową przytakną tej wyliczance. Ale żeby nie było, że mamy do czynienia z absolutem dźwiękowym bez względu na wszystko, na koniec przywołam serię płyt z elektroniką. Co takiego się wydarzyło? Otóż nawet nie wiem, czy można to zaliczyć do zbioru niedomagań, czy jakichkolwiek potknięć, ale jedynym czego szczyptę dodałbym do sznytu grania Uniti, to większa iskra w górze pasma. I nie chodzi mi o doskwierające poczucie braku wysokich tonów, ale przez lata zabawy w ocenianie konstrukcji słyszałem już kilka, które w pakiecie z energią i masą, kiedy wymagał tego materiał, niosły pozwalającą planowo przyczynić się do utraty słuchu iskrę we wszelkich przesterach i świstach sztucznych dźwięków. W tym przypadku teoretycznie wszystko było na swoim miejscu, ale patrząc na to z perspektywy bezwzględności, mogłoby być nieco bardziej dźwięcznie. Jednak jak wspomniałem, ocenę tego niuansu w domenie dobrze / źle pozostawiam do osobistego rozstrzygnięcia.

Czy recenzowany samowystarczalny kombajn audio Naim Uniti Nova jest dla każdego? Szczerze mówiąc od strony bezproblemowości konfiguracji i późniejszej bezawaryjności w pracy ciężko o coś bardziej przystępnego. I nie mam na myśli jedynie podobnych do mnie laików, ale również zaawansowanych miłośników plików. Drugim plusem tego produktu jest bardzo przyjazna dla naszej percepcji dźwięku estetyka dobrze osadzonego w barwie i energii dźwięku. Trzecim zaś idący z duchem obecnych czasów lifestyle’owy design obudowy. Jeśli jednak miałbym kogoś przed czymś ostrzec, to ewentualny ożenek Anglika ze zbyt masywnie grającymi kolumnami. Ale akurat to jest swoistym elementarzem dobrej konfiguracji systemu audio, dlatego też naprawdę jedynym mogącym nie wpisać się w oczekiwania potencjalnego klienta aspektem będzie szukanie w tej konstrukcji Naim’a neutralności ponad wszystko. Niestety, grania z latającymi żyletkami w eterze nawet jeśli będzie wymagał tego materiał, nie uświadczycie. Jednak powiedzmy sobie szczerze, producent nigdy w swoich propozycjach sprzętowych tego nie szukał, a tym bardzie nie oferował, co spycha ten temat na bardzo odległy margines przedzakupowych rozważań. Zatem reasumując nasze dzisiejsze spotkanie powiem jedno, jeśli szukacie solidnego sonicznie i użytkowo, a przy tym nowocześnie wyglądającego swoistego kombajnu plikowego, tytułowy Naim Uniti Nova jako jeden z pierwszych powinien zostać uwzględniony na potencjalnej liście do posłuchania.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”, Triangle Magellan Quatuor
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Statement
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: FNCE S.A. / Naim
Cena: 21 999 PLN

Dane techniczne:
• Moc wzmacniacza: 2 x 80W / 8 Ω
• Wejścia audio: 2 x optyczne TOSLink, 2 x koaksjalne RCA, 1x BNC, 1 x HDMI ARC, 2 x analog RCA, 2 x 5-pin DIN, 2 x USB typu A (przód i tył), 1 x karta SD
• Opcjonalny moduł tunera DAB/FM
• Wyjścia audio: 1 x gniazda głośnikowe, 1 x wyjście RCA dla subwoofera/z przedwzmacniacza, 1 x mini-jack 3,5 mm
• Streaming: Google Cast, Apple Airplay, TIDAL, Spotify Connect, Bluetooth (AptXHD), Radio internetowe, UPnP (streaming w wysokiej rozdzielczości)
• Ethernet (10/100/1000Mbps), WiFi (802.11b/g/n/ac poprzez wewnętrzną antenę)
• UPnP: może działać jako serwer nawet dla 6 odtwarzaczy sieciowych, sterowanie za pomocą aplikacji Naim App
• Możliwość odtwarzania, przechowywania bądź wysyłania do innych urządzeń nawet do 20,000 utworów z lokalnego dysku USB.
• Odtwarzane formaty: WAV, FLAC i AIFF, ALAC (Apple Lossless), MP3, AAC, OGG i WMA, DSD
• Obsługa sygnałów cyfrowych: PCM 24bit/192 kHz, DoP DSD64)
• Aplikacja Naim App dla iOS oraz Androida
• 5 calowy kolorowy wyświetlacz LCD oraz pokrętło regulacji głośności z czujnikiem zbliżeniowym
• Synchronizacja odtw. muzyki nawet na 6 odtwarzaczach Uniti lub innych streamerach Naima, sterowanie za pomocą Naim App.
• Wymiary (WxSxG): 95 x 432 x 265 mm
• Waga: 13 kg
• Akcesoria: Pilot, kabel zasilający Power-Line Lite, szmatka do czyszczenia, instrukcja obsługi.

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. FNCE

Naim CDX2, NAC N-272, NAP 250 DR

Opinia 1

Obserwując obecnie obowiązujące w szeroko rozumianym wzornictwie przemysłowym trendy dość łatwo można zauważyć dwa, dość diametralnie różniące się nurty. Jeden, hołduje bezpiecznym i miłym oku krągłościom, idącym w parze wraz z podkreślającą pewną antyseptyczność bielą, oraz drugi atakujący zmysł wzroku odważnymi bryłami o ostrych krawędziach i dynamicznych formach usilnie zabiegających o naszą uwagę. Jeśli jednak odejdziemy od powyższych ekstremów to z pewnością natrafimy na wszechobecną unifikację i to nie tylko w obrębie poszczególnych marek, lecz generalnie obejmującą swym zasięgiem całe grupy produktów. Nawet po pobieżnym jej rekonesansie bardzo szybko można dojść do wniosku, iż jedynym elementem mogącym ułatwić nam rozpoznanie konkretnego wytwórcy staje się przysłowiowa metka, czy tabliczka znamionowa. Całe szczęście trafiają się jeszcze niemalże kliniczne przypadki ortodoksyjnego przywiązania do wypracowanych u zarania działalności wzorców, projektów plastycznych i generalnie podejścia do tematu, w siedzibach których czas się niejako zatrzymał a tzw. „target” pozyskiwany jest w głównej mierze na drodze dziedziczenia i edukacji jednego pokolenia nabywców, przez kolejne. Jakieś przykłady przychodzą Państwu na myśl? Jeśli nie, to służę pomocą, bowiem tym razem, dzięki uprzejmości rodzimego dystrybutora – stołecznego FNCE S.A. mogliśmy wziąć na redakcyjny warsztat kompletny, przynajmniej jeśli chodzi o elektronikę, zestaw brytyjskiego Naima w składzie: odtwarzacz CDX2, przedwzmacniacz NAC N-272 i stereofoniczna końcówka mocy NAP 250 DR.

Pół żartem pół serio można byłoby stwierdzić iż w stosunku do swoich niemalże 45-letnich protoplastów aparycja tytułowych Naimów zmieniła się co najwyżej kosmetycznie. Oczywiście to dość daleko idące uproszczenie i spłycenie tematu, lecz sami uczciwie musicie Państwo przyznać, że elektroniki z Salisbury nie sposób pomylić z czymkolwiek innym. Minimalistyczne, klasyczne prostopadłościenne bryły odlewów o masywnych szczotkowanych frontach, zielone wyświetlacze, oraz charakterystyczne centralnie umieszczone łukowe logotypy to istna kwintesencja wyspiarskiego Hi-Fi w najczystszej postaci.
Zdolny obsłużyć płyty HDCD (ktoś jeszcze pamięta takie audiofilskie ulepszenie) odtwarzacz CDX2 może pochwalić się zlokalizowaną po swej lewej stronie w pełni manualnie obsługiwaną „szufladą” transportu, połyskującym zielonkawą poświatą centralnie usadowionym logotypem i zaskakująco archaicznym czteroznakowym wyświetlaczem zajmującym wraz z czterema funkcyjno-nawigacyjnymi przyciskami prawą flankę frontu. Dla niewtajemniczonych chciałbym tylko dodać, że wspomniana dosłownie przed chwilą manualność obsługi szuflady jest całkowita, gdyż należy ją samodzielnie (po łuku) wysunąć, umieścić na niej płytę, docisnąć magnetycznym krążkiem i wsunąć na miejsce. Całkiem udana namiastka winylowego misterium. Tylna ścianka również nie stara się nas niczym oszołomić. Ot włącznik główny, wejście na zewnętrzny czujnik IR, 75Ω wyjście cyfrowe w standardzie BNC i wyjścia analogowe w postaci konwencjonalnych, złoconych gniazd RCA, oraz pamiętającego okres panowania tow. Edwarda Gierka gniazda DIN. Całości dopełnia dedykowane zewnętrznym zasilaczom wielopinowe złącze.
Na pierwszy rzut oka równie oldschoolowy co odtwarzacz przedwzmacniacz NAC N-272 przy bliższym poznaniu okazuje się nad wyraz nowoczesnym urządzeniem. Jednak po kolei. Front zdobi jedynie okupująca lewą flankę gałka regulacji głośności, standardowo w centrum mieni się kryptonitową zielenią firmowy logotyp a na prawo od niego użytkownik do dyspozycji otrzymuje niewielki zielony wyświetlacz i matrycę dziewięciu przycisków. Nie zapomniano również o gnieździe słuchawkowym (dedykowany, pracujący w klasie A wzmacniacz) i porcie USB. Jednak swoje prawdziwe oblicze 272-ka ukazuje dopiero na ścianie tylnej. Powodem takiego stanu rzeczy jest zaskakująco bogata oferta interfejsów cyfrowych i choć wyjście cyfrowe jest tylko jedno (75Ω BNC), to już wejść mamy aż sześć – dwa koaksjalne, jedno BNC i trzy optyczne. Dodatkowo są dwie anteny wspomagające łączność Wi-Fi i Bluetootch, oraz port Ethernet. Domenę analogową reprezentuje wejście DIN i dwie pary RCA oraz wyjścia pod postacią dwóch DINów, oraz pary regulowanych i pary stałopoziomowych RCA. Nie zabrakło też stosownego terminala dla zewnętrznego zasilacza.
A teraz najlepsze. NAIM w swoim przedwzmacniaczu sekcje DACa i streamera zaimplementował nie po to, by jedynie odhaczyć kolejną funkcjonalność i mieć temat z głowy, lecz podszedł do zagadnienia na tyle poważnie, iż pominiecie owych pozornych „dodatków” należałoby uznać za przejaw co najmniej pomroczności jasnej, gdyż są to równie wysokiej, co część analogowa moduły. Bowiem to dzięki nim spokojnie zyskamy dostęp nie tylko do zasobów zgromadzonych na serwerach UPNP (NAS-ach), w tym plików o parametrach 24bit/192 kHz i DSD64, lecz również do serwisów streamingowych Spotify i TIDAL. Oczywiście wszystkimi funkcjami możemy zawiadywać zarówno z poziomu panelu frontowego, pilota zdalnego sterowania, jak i, chyba najwygodniej, poprzez dedykowane na Androida i iOSa aplikacje. W dodatku wszystko działa od pierwszego uruchomienia a dołączona instrukcja prowadzi nieobeznanych użytkowników za przysłowiową rączkę. Jednym słowem prościej się nie da.
Najbardziej minimalistycznym elementem dzisiejszej układanki jest oczywiście 80 W końcówka mocy NAP 250 DR, której korzenie sięgają … 1975 r. Cale szczęście przez minione dziesięciolecia konstrukcja ta zdążyła niewątpliwie zyskać nie tylko na czysto wizualnej atrakcyjności, lecz i pozyskać do swych trzewia takie atrakcje jak zaczerpniętą z flagowców technologię Statement i zasilanie DR (Discrete Regulator). Na jej froncie znajdziemy jedynie podświetlony logotyp i włącznik a na plecach … pojedyncze i akceptujące jedynie banany i wtyki BFA terminale głośnikowe, oraz …. dostępne jedynie w standardzie trzypinowego, stereofonicznego DIN-a wejście liniowe. Powiem szczerze, że pierwsze wrażenie jest co najmniej piorunujące i może wywołać lekką konsternację. Oczywiście stosowny przewód znajduje się na wyposażeniu, ale od razu zaznaczę, iż jest to DIN-DIN i bez stosownej przejściówki 250-ki z „obcym” preampem raczej nie zepniemy.

Prawdę powiedziawszy po teście wzbogaconego o moduł zasilacza odtwarzacza ND5 XS & XPS DR moje oczekiwania co do brzmienia tytułowego zestawu jeszcze przed jego wypakowaniem ulokowane zostały na iście olimpijskim poziomie. Oczywiście nawet przez myśl mi nie przeszło, że wbrew logice i wszelkim znakom na niebie i ziemi za ok. 60 kPLN doświadczę ekstremalnego High-Endu zasiadając na audiofilskim Olimpie, lecz coś mi mówiło, że wcale nie będzie to potrzebne, by po prostu cieszyć się uzyskanym efektem brzmieniowym. I nie myliłem się, lecz aby utwierdzić się w tym przekonaniu musiałem nieco, jak to mam w zwyczaju, pokombinować, by koniec końców … przyznać konstruktorom z Salisbury rację. O co chodzi? O okablowanie a dokładnie interkonekty. Nie da się bowiem ukryć, iż dołączane do angielskich urządzeń przewody budziły moje poważne obawy. Ot, początkowo potraktowałem je jak przysłowiowe „sznurówki” dołączane do normalnej – budżetowej elektroniki. Oczywiście wszelakiej maści roszad dokonywałem pomiędzy odtwarzaczem i przedwzmacniaczem, bo już do końcówki mocy nic konwencjonalnego podpiąć się nie dało. I niby wszystko było OK a bagatela ponad trzygodzinna rozgrzewka z Frankiem Sinatrą („Standing Room Only”) przebiegła całkiem miło, to mając pewne obiekcje co do budowania sceny w głąb kurtuazyjnie sięgnąłem po firmowy, anorektyczny kabelek, nie zmieniając albumu kliknąłem Play i … ponownie przesłuchałem całość, lecz tym razem już bez marudzenia. Poprawie uległa bowiem nie tylko owa „papierowa” głębia, co dosłownie wszystko. Począwszy od precyzji ogniskowania źródeł pozornych, po barwę i dynamikę. Było to o tyle istotne, gdyż powyższy album, oprócz fenomenalnego materiału muzycznego wypełniały wszelakiej maści dykteryjki, żarty i konwersacje z publicznością, gdzie namacalność odgrywały kluczową rolę.
Kolejną, dość nieoczywistą pozycją, która tylko podkreśliła ponadprzeciętną rytmiczność testowanego zestawu okazał się album „The Blues” Woong San. Czemu nieoczywistą? A komu z Państwa rzewne bluesy kojarzą się z drobną Koreanką? A właśnie z taką egzotyczną mieszanką mamy w tym przypadku do czynienia. Dodając do tego wyborną, choć właściwie powinienem napisać, iż całkowicie spodziewaną, jakość realizacji efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. To było gęste, pulsujące rytmem granie, które może i wymykało się audiofilskim ortodoksyjnym kanonom wycyzelowania, lecz rekompensowało to niesamowitym drivem i „taping factorem” powodującym, że spokojne usiedzenie w miejscu graniczyło z cudem. Śmiem wręcz twierdzić, iż Naim-y ową niemalże samplerową doskonałość nieco sprowadziły na ziemię, by zamiast chłodu i antyseptyczności laboratorium zaprezentować buzującą emocjami, soczystą muzykę. Spora w tym zasługa iście atawistycznej niechęci do wyczynowości i sztucznego podkręcania tempa, czy wyostrzania krawędzi dźwięków i stawiania na analizę w znacząco większym stopniu aniżeli syntezę. Nie ma jednak mowy o nawet najmniejszym uśrednianiu i zbytniej ingerencji w materiał muzyczny, bo przesiadka na rasowe – słoneczne i brudne brzmienia w stylu „Californisoul” Supersonic Blues Machine potrafią odezwać się w iście garażowej estetyce. Środek pasma jest pełny, krągły i świetnie nasycony, góra nie ma najmniejszych oporów przed utwardzeniem i cięciem powietrza, gdy tylko wymagają tego wysoko „ciągnięte” riffy a bas , jak już wcześniej zdążyłem nadmienić, nie pozwala na obojętność. Przy czym jedna uwaga natury recenzenckiej. Energia najniższych składowych w głównej mierze skupiona jest w wyższych partiach basowych i ich przełomie ze średnicą, stąd też subiektywne wrażenie ponadprzeciętnej dynamiki, lecz bezpośrednie porównanie np. z moim dyżurnym Brystonem 4B³ pokazało, że pod względem liniowości i reprodukcji najniższych oktaw można to zrobić nieco dokładniej. A właśnie, skoro wzięliśmy się za demontaż tej misternej brytyjskiej układanki wielkie brawa należą się przedwzmacniaczowi NAC N-272, który z równą atencją obsługiwał dostarczane mu sygnały analogowe, jak i cyfrowe, co koniec końców doprowadziło do tego, że po kilku dniach zupełnie przestałem zwracać uwagę na to z dobrodziejstw jakiej domeny korzystam i skupiłem się li tylko na muzyce jako takiej.
Przesiadka na mroczne i mocno depresyjne interpretacje kolęd, jakie swojego czasu zaserwowała nam na „From Spirits and Ghosts” Tarja Turunen, pozwoliła mi odkryć również drugą, bardziej skupioną naturę tytułowego zestawu i dać się otoczyć onirycznym dźwiękom i chłodnym wokalem solistki. Tutaj najważniejsza była Ona a cała reszta stanowiła jedynie tło do jej poczynań. Jak widać nawet Naim potrafi czasem zapomnieć o swojej buntowniczej naturze i postawić na „klimatycznoć”.

Dostarczony na testy przez FNCE S.A. set z jednej strony potwierdził krążące po sieci pogłoski o świętej motoryce sygnowanych przez NAIM-a a z drugiej nad wyraz dobitnie pokazał, że nie tylko w energetycznym Rocku należy go uwzględniać. Śmiało można powiedzieć, że to taki typ pozornie szorstkiego twardziela na podobieństwo Clinta Eastwooda, który o ile tylko trafią się ku temu stosowne okoliczności potrafi zaskoczyć ciepłem i delikatnością. W dodatku swoim ortodoksyjnym podejściem do kwestii okablowania pozwala NAIM pozwala zaoszczędzić znaczne środki finansowe, które zamiast na druty warto przeznaczyć na … dodatkowe moduły zasilające, o sensowności czego mogliśmy przekonać się na własne uszy przy okazji odsłuchów ND5 XS.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXAD-10
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips.

Opinia 2

Gdybym miał być do bólu szczery, będąca naszym głównym tematem, pochodząca w Wysp Brytyjskich marka ma tyle samo zwolenników co przeciwników. I choć teoretycznie podobny rozkład nastrojów ma większość znajdujących się na rynku audio brandów, to przywołany przed momentem podział w tym przypadku – ok. zdradzę co trafiło na recenzencki tapet, rozprawiamy o NAIM Audio – nie jest li tylko spowodowany wpisaniem się lub nie w konkretne oczekiwania soniczne. Mianowicie zdecydowana większość oponentów stosunkowo rzadko zarzuca wyspiarzom zbyt dużą ochotę do energicznego grania zwanym pośród audiofilskiej gawiedzi jako PRAT (to wręcz jest uważane za jej atut), tylko torpeduje przywiązanie Anglików do gloryfikowania archaicznych DIN-owskich gniazd, przy wykorzystaniu których o zgrozo w większości przypadków ich konstrukcje grają najlepiej. Nie wierzycie? Myślicie, że ewentualne pretensje maniakalnych kablarzy są nonsensem? Bynajmniej. Żyjemy w czasach, w których ekstremalny audiofil woli wymienić na przykład sieciówkę niż kolumny w budżecie nawet 30 kzł i niczym Reytan bezpardonowo bronić tezy, że taki ruch do końcowego efektu brzmieniowego systemu wniesie o wiele więcej. Paranoja? Owszem, ale na szczęście bardzo marginalna, którą właśnie swoim hołubieniem uważanych już za wymarłe gniazd chce ograniczyć w przypadku użytkowania swoich produktów dostarczony do testów przez warszawskiego dystrybutora FNCE kompletny zestaw od źródła (CDX2), przez przedwzmacniacz z funkcją DAC (N-272), po końcówkę mocy (NAP250) NAIM Audio.

Akapit opisujący aparycję i wyposażenie produktów angielskiego brandu z racji mocno zunifikowanego designu niniejszym dedykuję wszystkim tym, którzy do tej pory nie mieli okazji zetknąć się z brytyjska klasyką w jej najbardziej charakterystycznej formie.. Przybliżając zatem szerszemu gronu ów nieco utylitarny wygląd jestem zobligowany poinformować, że skrzynki zawsze są stosunkowo niskie, zbudowane z aluminium, a przedni panel zazwyczaj podzielony jest na trzy płaszczyzny, z czego środkowa w stosunku do zewnętrznych jest delikatnie cofnięta i dzierży przez jednych uwielbiane, a przez innych wytykane, przypominające zawieszony nad barem w angielskim pubie, mieniący się zieloną poświatą półokrągły szyld z logo marki. Rozpoczynając miting opisowy od źródła na lewej flance znajdziemy zamocowaną w jednym punkcie wychylaną po łuku z czeluści obudowy masywną półkę z czytnikiem płyt. Co według konstruktorów tego pomysłu na zwieszenie czułego na drgania lasera jest ważne, to po pierwsze wspomniane jednopunktowe podparcie wspierającej go osi i wykończenie okalających laser płaszczyzn przypominającą delikatny aksamit napylaną strukturą eliminującą ewentualne odbicia wiązki światła czytającego zero-jedynkowe zapisy. Płynnie przerzucając wzrok na prawą stronę frontu w jego centrum widzimy wspomniane kontrowersyjne (mnie osobiście się podoba) logo i na zewnętrznej rubieży cztery podświetlane zieloną obwolutą okrągłe przyciski. Jeśli chodzi o tylny panel, patrząc od lewej do dyspozycji mamy włącznik główny, zespolone z bezpiecznikiem gniazdo zasilania, wyjście cyfrowe SPDIF, selektor wyboru wejścia (cyfrowe/analogowe), wielopinowe wejście dla dodatkowego zasilacza i wyjście analogowe w standardzie DIN i RCA. Próbując uniknąć szkodliwego dla płynności tekstu powielania ciągów literowych odnośnie opisywanej płaszczyzny kolejnych komponentów dwa pozostałe postaram się skonsolidować. Przód przedwzmacniacza z funkcją przetwornika cyfrowo/analogowego na lewej stronie oferuje dużą gałkę wzmocnienia, gniazdo słuchawkowe i USB, w środku podświetlane logo, a na prawej duży wyświetlacz i 9 przycisków. Zaś tył standardowe dla NAIM-a włącznik i gniazdo zasilania, sekcję wejść i wyjść cyfrowych w standardzie ETHERNET, SPDIF, OPTICAL, USB, podobnie do CD-ka terminal dodatkowego zasilania, a także wejścia i wyjścia liniowe RCA i DIN.
Jeśli chodzi o końcówkę mocy, w środku awersu mamy logo, a z prawej strony jedynie włącznik inicjujący działanie, by na rewersie znaleźć gniazdo zasilania, przyjmujące tylko banany, dla wielu archaiczne, bo ubrane w czarne i czerwone obwoluty proste dziurki dla kabli kolumnowych i trzypinowe wejście dla sygnału stereo z przedwzmacniacza liniowego. Tak tak, tej końcówki mocy nie sposób podłączyć po bożemu, czyli przy użyciu XLR lub RCA, tylko jesteśmy skazani na rozwiązanie firmowe. Przesada? Nie wiem na pewno, gdyż nie miałem możliwości tego skonfrontować, ale jeśli temat jakości dźwięku przy użyciu tych gniazd jest bliźniaczy do sygnałowych w pre i cd, to wiem, dlaczego padło na taki, a nie inny wybór. Puentując ten akapit ważną informacją jest również oferta pilotów w standardzie dla pre liniowego o odtwarzacza płyt, gdyż ostatnimi czasy już kilkukrotnie spotkałem się z pomijaniem podobnych akcesoriów przez producentów w zestawach startowych. Tutaj jesteśmy dopieszczeni.

Sądzę, że bardziej spostrzegawczy czytelnicy zdążyli się zorientować, iż przez cały dotychczasowy pisemny wywód przewijała się jedna zasadnicza dla konstrukcji angielskiej marki prawda najlepszej prezentacji muzyki przy użyciu z wyglądu bardzo niepozornych, o dziwo dostarczanych w komplecie kabli. Ale uprzedzając ewentualne mądrości typu: “można znacznie lepiej” spieszę donieść, że wbrew pozorom na tle drutowej konkurencji mamy do czynienia z rasowym brzydkim kaczątkiem. Naim-y są cienkie, czarne lub szare i do tego zakonfekcjonowane zwykłymi, biednie prezentującymi się wtykami lub bananami, a mimo to wszelkie próby (w moim przypadku w dwóch odsłonach) pokazywały zdecydowanie większą spójność dźwięku firmówek w stosunku do zdobionej audiofilską ornamentyką konkurencji. Dlatego też nie idąc pod wyznaczony przez angielskich inżynierów prąd cały test z wyjątkiem kabli głośnikowych przebiegł w pełnej konfiguracji NAIM’a. Co z tego wynikło?
Cóż, pierwszym czego nie da się pominąć, to mocny nacisk zestawu na prezentację środka pasma. Ale nie chodzi tylko jego soczystość, czy masę, ale również dbałość o rytmikę całego przekazu. Mamy do czynienia z bardzo gęstym, ale za to bardzo motorycznym pokazywaniem zapisów płytowych, co od pierwszych płyt zwróciło moja uwagę na wręcz fenomenalne oddanie zamierzeń twórców muzyki rockowej i jej podobnej. Naturalnie nie oznacza to ułomności reszty gatunków muzycznych, ale muzyka buntu jest oczkiem w głowie tego producenta. Weźmy na przykład ciężką do ciekawego pokazania dla wielu konstrukcji muzykę zespołu Metallica. Mocne gitarowe riffy, czy energetyczna praca perkusisty są wręcz wizytówką tej formacji i nie oszukujmy się, cherlawe systemy, czyli nie potrafiące zaoferować odpowiednio gęstej, ale zaznaczam w pełni kontrolowanej średnicy, cały włożony przez muzyków w nagranie danej płyty wysiłek zostanie bardzo mocno uśredniony. Szkoła NAIM-a wie, jak o to zadbać i w stu procentach pokazał to opisywany zestaw. To co, kupno tego przecież nie taniego seta skazuje nas na słuchanie tylko jazdy bez trzymanki? Co to, to nie. Przecież środek pasma jest ważny dla większości nurtów muzycznych. Owszem, może w lirycznej muzyce dawnej jej zwartość i punktualna rytmiczność nieco oddali nas od niesionej przez ten gatunek dźwiękowej erotyki, ale zapewniam, nie odbierzecie tego jako odbębnienie nudnego plumkania, tylko w pewien sposób poddaną dyscyplinie w założeniach stawiającą na uduchowienie soniczną strawę. Czy to twórczość Jordii Savalla, czy Michela Godarda, wszelkie interpretacje partytur Claudio Monteverdiego bez problemu wciągały mnie w wir stworzonych przez zestaw z Wysp Brytyjskich wydarzeń. Natomiast jak wspomniałem, może prezentacja w domenie rytmiki była nieco dobitniejsza niż mam na co dzień, ale taki jest NAIM i albo się go kocha i bierze z całym dobrodziejstwem inwentarza, albo szuka gdzie indziej. Ja mogę powiedzieć jedno. To był mój powrót do przeszłości (kiedyś posiadałem startowy zestaw tej marki) i o dziwo przy obecnym, zdecydowanie większym doświadczeniu w przyswajaniu muzyki spotkanie z setem ze środka oferty tytułowego producenta zaowocowało fantastycznym potwierdzeniem, że moje początki nie były czasem straconym, tylko solidnym przygotowaniem do bycia wymagającym audiomaniakiem. Na tyle wymagającym że w moim repertuarze nie może zabraknąć mainstreamowego, czy nowoczesnego ECM-owskiego jazzu, a także damskiej lub męskiej wokalizy. Dlatego też dzisiejszy test nie byłby kompletny, gdyby takowe pozycje w nim się nie nalazły. I muszę Wam powiedzieć, że również we wspomnianych realizacjach firmowany przez NAIM AUDIO zestaw CDX2, NAC N-272 i NAP250 pokazał się z bardzo energetycznej i w większości wypadków bardzo pożądanej strony. Gdy wymagał tego materiał, solówki kontrabasisty bardzo wyraźnie, czyli z dobrym rysunkiem krawędzi dźwięków kreśliły każde jego dotknięcie wzmacnianych pogłosem pudła rezonansowego strun. A gdy na muzyczny tapet wkraczały wydawane z pełnej objętości płuc doniosłe wokale, wspomniane angielska trójka nie miała najmniejszych problemów, aby wypełnić miechy artysty odpowiednią dla oddania ich zamierzeń masą powietrza. Myślicie, że tak się nie da? Owszem da, co w tym przypadku pokazał mi punkt zapalny naszego spotkania. Ale przypominam, ów sznyt dbania o rytmikę każdej nuty czasem odciska swoje piętno. W większości bardzo pożądane, ale jak to w życiu bywa, są gusta i guściki. Ja mogę powiedzieć tylko tyle, że dla mnie to zaleta.

Jak pisałem w którymś z powyższych akapitów, dzisiejsze zderzenie z pełnym systemem NAIM-a od źródła, przez przedwzmacniacz, po końcówkę mocy było dla mnie pewnego rodzaju przypomnieniem początków zaawansowanej zabawy w wyrafinowane słuchanie muzyki. Próbując przywołać na myśl targające mną wówczas emocje przychodzi mi na myśl bardzo duże zadowolenie z efektów sonicznych. Dlatego też jestem bardzo rad, że kolejne podejście nie zdezawuowało zapamiętanych z dawnych czasów doznań. I gdy wezmę pod uwagę obydwa epizody, śmiało mogę powiedzieć, że bez względu na dochodzące do Was opinie o marce NAIM, ta w temacie generowania muzyki jest bardzo smakowitym kawałkiem tortu zwanym rynkiem audio i bez najmniejszego naciągania faktów zawsze będę polecał ją każdemu miłośnikowi muzyki. Tak, NAIM ma swój sznyt grania, ale według mnie jest to raczej pozytywne w odbiorze kreślenie energetycznego przekazu niż nudne pompowanie artystycznego świata masą bułowatej średnicy. Ja wiem, że znajdą się osobnicy stawiający na lejącą się po podłodze, bliżej nieokreśloną w konturach masę, ale to nie ma nic wspólnego z opartą na rytmie muzyką, tylko jest wylewaniem się z głośników mdłych pomruków. Anglicy nigdy na to nie pójdą, dlatego też podążenie ich drogą nawet początkującemu adeptowi dobrej jakości fonii gwarantuje w zdecydowanej większości radość, niż rozczarowanie ze słuchania swoich ulubionych płyt. A chyba o to w tej zabawie chodzi.

Jacek Pazio

Dystrybucja: FNCE S.A.
Ceny
Naim CDX2: 22 999 PLN
Naim NAC N-272: 19 999 PLN
Naim NAP 250 DR: 20 999 PLN

Dane techniczne
Naim CDX2
Wyjścia: analogowe: RCA i DIN
Wyjścia: cyfrowe: S/PDIF, 75Ω BNC
Pasmo: przenoszenia: 10Hz-20kHz (+0.1dB,: -0.5dB)
Poziom: wyjściowy: 2.1V RMS: przy 1kHz
Impedancja: wyjściowa: 10Ω max.
Zniekształcenia: i: szum: <0.1%: 10Hz-18kHz przy max.poziomie
Wymiary(WxSxG):87 x 432 x 314 mm

Naim NAC N-272
Wejścia analogowe: 1 x DIN, 2 pary RCA
Czułość wejść analogowych: 275 mV
Wejścia cyfrowe: 1 x BNC (24bit/192 kHz), 2 x Coax (24bit/192 kHz), 3 x TosLink (24bit/96 kHz)
nne wejścia: DAB/FM, USB, Ethernet, Wi-Fi, Bluetooth
Wyjścia analogowe: Jack 6,3 mm
– regulowane: 2 x DIN, 1 pary RCA
– liniowe: 1 para RCA
– słuchawkowe
Wyjścia cyfrowe: Cyfrowe S/PDIF (1 x BNC)
Napięcie wyjściowe: 775 mV (pre-out), 275 mV (liniowe)
Pasmo przenoszenia: 4 Hz – 40 kHz
Stosunek sygnał /szum: 87 dB
Obsługiwane formaty audio: WAV i AIFF (do 24 bit/192 kHz), FLAC (do 24 bit/192 kHz), ALAC (do 24 bit/96 kHz), WMA (do 16 bit/48 kHz), Ogg Vorbis (do 16 bit/48 kHz), MP3, M4a (do 320 kbit/s), Listy odtwarzania (M3U, PLS), DSD (tylko NAC-N 272). Odtwarzanie bez przerw obsługiwane dla MP3, M4A, AIFF, WAV, FLAC i ALAC.
Radio internetowe: AAC, zawartość sformatowana dla Windows Media™, strumienie MP3,
MMS, Ogg Vorbis, Spotify® Connect: Ogg Vorbis (do 320 kbit/s)
TIDAL: AAC (96 lub 320 kb/s), FLAC (16 bit 44,1 kHz)
Bluetooth: SBC, AAC, aptX, aptX-LL.
Obsługa Wi-Fi: 802.11b, 802.11g, 802.11n
Opcjonalne zasilacze zewnętrzne: 555PS, XPS, XP5 XS
Wymiary (W x S x G): 87 x 432 x 314 mm
Waga: 10,3 kg

Naim NAP 250 DR
– Wejście analogowe: 1 x XLR
– Impedancja wejściowa: 18 kΩ
– Wzmocnienie: +29 dB
– Pasmo przenoszenia: 3 Hz – 50 kHz (-3 dB)
– Złącza głośnikowe: gniazda 4 mm typu „banan”
– Moc: 80 W/8 Ω (znamionowa), 400 W (chwilowa)
– Pobór mocy (spoczynkowy) 25 W
– Wymiary (W x S x G): 87 x 432 x 314 mm
– Waga: 15,8 kg

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. FNCE

FNCE w 12on14 Jazz Club

Opinia 1

Może ręki nie dałbym sobie obciąć, ale z dużą dozą pewności mogę stwierdzić, iż większość naszego społeczeństwa, włączając płeć piękną półmetek czerwca w głównej mierze kojarzy z rozpoczynającym się właśnie w Rosji Mundialem. To zaś oznacza, że dla wielu osobników homo sapiens cały wolny czas z rozdzielnika przeznaczony jest na codzienną, kilkugodzinną nasiadówkę przed telewizorem. Naturalnie, również będąc zagorzałym fanem futbolu nie wyobrażałem sobie innego zagospodarowywania wolnych chwil w tym gorącym dla podobnych mi dusz okresie. Oczywiście, jak to zwykle bywa, chadzający swoimi drogami los sprawił, że jeden ze współpracujących z nami dystrybutorów swoistym przedwakacyjnym rzutem na taśmę w dniu 14 czerwca 2018 r. postanowił zorganizować spotkanie dla swoich biznesowych i medialnych partnerów. Jak wszyscy zainteresowani doskonale wiedzieli zaproszenie wydawało się skazane na frekwencyjną Apokalipsę, gdyż impreza w sposób oczywisty kolidowała z rozpoczęciem futbolowego święta, czyli meczem otwarcia. O ile jednak w naszym przypadku decyzja mogła być tylko jedna i suma summarum potwierdziliśmy zaproszenie, to automatycznie jasno daliśmy do zrozumienia, że owa kolizja męskich zainteresowań (osiołkowi w żłobie dano) mocno podnosi poprzeczkę oczekiwań co do mających odbyć się wydarzeń. Na szczęście grupa FNCE, bo o niej i jej ofercie będzie mowa, stanęła na wysokości zadania i dla uświetnienia spotkania zaprosiła reprezentujących omawiane na spotkaniu brandy: FOCAL, NAIM, MOCROMEGA, ATLAS CABLES zagranicznych gości. Ale to nie koniec ważnych z naszego punktu widzenia ciekawostek, gdyż przeplatany sesjami odsłuchowymi miting dotyczący będących bohaterami tego dnia marek w przeciwieństwie do wielu jemu podobnych nie odbywał się nudnych lokalach konferencyjnych któregoś z warszawskich hoteli, tylko w fantastycznie prezentującym się już na starcie od strony wizualnej, by potem potwierdzić to muzycznie klubie jazzowym 12on14 przy ulicy Noakowskiego 16. Ale ale, to nadal nie wszystko, co dobrego nas spotkało. Otóż, aby całkowicie ukontentować przybyłych tego dnia gości, jak przed momentem wspomniałem, na koniec części oficjalnej nasze narządy przyswajania fonii swoimi interpretacjami twórczości Johna Coltrane’a smakowicie uraczyła polska formacja Mateusz Gawęda Quartet.

Kreśląc kilka zdań na dotyczących clou spotkania jestem zobligowany poinformować, iż każda marka miała swoje okraszone bogatymi w sesje zdjęciowe i filmowe kilkadziesiąt minut. To zaś bez najmniejszych problemów pozwalało prelegentom bardzo dokładnie przybliżyć przybyłym uczestnikom nawet najdrobniejsze niuanse zaimplementowanych zmian w jakimś modelu, czy od podszewki zrelacjonować sens wprowadzania do oferty całkowicie nowego produktu. I tak francuski Focal z dumą chwalił się między innymi uspokajającymi rezonanse wykonywanych przez siebie przetworników zmianami w ich resorowaniu w najwyższych liniach kolumn. Naim oznajmił oficjalne powołanie do życia najnowszego referencyjnego streamera z dodatkowym zasilaniem ND 555 / PS 555. Micromega przybliżyła dwa produkty ze swojego portfolio M ONE 100 i 150. Zaś Atlas Cables po omówieniu szerokiej i niezbyt drenującej nasze portfele listy proponowanych konstrukcji stosownym filmikiem ewidentnie pokazał, jak żmudnym, ale również bardzo wymagającym sporych zdolności manualnych jest wykonywanie tak uwielbianych przez audiofilów wszelakiej maści kabli. Analizując serię załączonych fotografii łatwo się zorientujecie, że każda z będących zaczynem spotkania marek pewien zakres swoich konstrukcji prezentowała w formie wystawowej. Jednak główne skrzypce grał stojący na scenie muzycznej set oparty o elektronikę Naima (NAP 300, PS 300, NAC 252, SUPERCAP, ND 555, PS 555), kolumny Focal Kanta 2, a wszystko okablowano drutami Atlas Cables. Ktoś zapyta: „A co z panującą podczas rozmów atmosferą?”. Cóż. Przecież obracając się w tej branży prawie wszyscy znają się jak łyse konie, dlatego też nie jest dziwnym, że ten wydawałoby się długi, bo trwający od godziny 11 do 18 maraton wykładów upłynął w mgnieniu oka. Czy coś z tego wyniosłem? Oczywiście. Po pierwsze, poczyniliśmy kilka ustaleń co do przyszłych testów, po drugie, koniec dnia z fantastycznie czującym się na scenie zespołem Mateusza Gawędy całkowicie zrekompensował rezygnację z zaliczenia przed telewizorem rozpoczynającego mistrzostwa w piłce nożnej meczu.

Puentując relacjonowane spotkanie partnerów FNCE chciałbym podziękować organizatorowi za pamięć podczas przygotowywania listy zaproszeń, zagranicznym gościom za fachowe prezentacje swoich produktów, a przybyłym z całego kraju gościom za miłą, unikającą czasem powodowanego chęcią bycia najważniejszym podmiotem handlowym, czy medium prasowym na rynku nadęcia atmosferę. To był bardzo ciekawie, a przez to przyjemnie spędzony czas, który na tle wielu podobnych jawił się jako godny naśladownictwa.

Jacek Pazio

Opinia 2

O ile w przeważającej większości skierowane do opiekunów marek, handlowców, sprzedawców i doradców klienta wszelakiej maści spotkania i szkolenia produktowe potrafią być źródłem nieocenionej wiedzy dotyczącej zarówno niuansów natury użytkowej, jak i budowy poszczególnych urządzeń, to tak naprawdę dla nas, czyli tzw. branży bajkopisarskej mają one charakter głównie towarzyski. Proszę mnie tylko źle nie zrozumieć. O ile bowiem szanujemy i doceniamy zaangażowanie i autentyczną wiarę w to, co przybywający z najodleglejszych zakątków naszego globu przedstawiciele konkretnych marek starają się przekazać kolejnym liniom sprzedaży, to z racji wykonywanej profesji, przyjmując ów pakiet informacji do wiadomości a jednocześnie odznaczając się daleko idącą nieufnością, cierpliwie czekamy na moment weryfikacji tychże marketingowych peanów w praktyce, czyli we własnych systemach. Oczywistym też jest, i nie zdradzę w tym momencie żadnej tajemnicy poliszynela, iż po części merytorycznej, wymagającej od przybyłych słuchaczy możliwie wytężonego skupienia, ma miejsce już zdecydowanie mniej formalna część integracyjna z szeroko rozumianą konsumpcją włącznie. Ot dość rozpowszechniony standard, którego zasady gry znane są wszystkim a co ważne raczej nikomu nie przeszkadzają. Traf jednak chciał, iż stołeczny FNCE, czyli dystrybutor takich marek jak Focal, Naim, Micromega i Atlas Cables postanowił nieco zmodyfikować reguły gry i część formalną przenieść z hotelowych, konferencyjnych sal, bądź własnej infrastruktury, do zdecydowanie bardziej atrakcyjnego a zarazem przesiąkniętego do szpiku kości muzyką lokum. Mowa o warszawskim, sąsiadującym z Politechniką Warszawską … 12on14 Jazz Clubem.

To jednak nie koniec atrakcji, gdyż oprócz niezwykle klimatycznego otoczenia, w jakim prowadzono szkolenie, organizatorzy postanowili zadbać nie tylko o przekazywanie wiedzy przez przedstawicieli ww. marek, co również o potężną dawkę pozytywnych wibracji w postaci koncertu formacji Mateusz Gawęda Quartet. Jak przystało na scenę specjalizującą się w szeroko-rozumianej muzyce improwizowanej przygotowana na czwartkowe popołudnie playlista „Coltrane’s Birthday” właśnie w takie klimaty idealnie się wpisywała.

Korzystając z okazji, iż „branża”, chcąca na gorąco przeanalizować zaserwowane im newsy i dokonać stosownych kalkulacji, opanowała z góry upatrzone pozycje w głębi sali, zająłem miejsce w pierwszym rzędzie. Pomimo zdziwienia części zebranych moja decyzja była całkowicie przemyślana, gdyż już po pobieżnej wizji lokalnej i rekonesansie nagłośnienia klubu jasnym dla mnie było, iż waśnie tam usłyszę to, co usłyszeć miałem zamiar a nie to, co jeszcze nieznany mi operator konsolety wysmaży podczas koncertu. O czym mowa? O tym, że siedząc mniej więcej na środku pierwszego rzędu praktycznie wszystkie instrumenty słyszałem bezpośrednio – bez dodatkowego wzmocnienia, gdyż zamontowane nad sceną zestawy głośnikowe „dmuchały” nad moją głową w głąb sali. Dzięki temu przez ponad godzinę delektowałem się wyśmienitymi, zagranymi na prawdziwie światowym poziomie improwizacjami, mając tuż przed sobą saksofon, w głębi kontrabas, z lewej fortepian a po prawej perkusję. Była to też niezaprzeczalna lekcja pokory, gdyż już po chwili od rozpoczęcia koncertu jasnym stało się, że całe te nasze audiofilskie bajdurzenie można sobie co najwyżej w buty wsadzić, bo choćbyśmy nie wiem jak się napinali to do brzmienia live zawsze będziemy mieli jak stąd do Kielc i z powrotem. Czy to źle? W żadnym wypadku, ale właśnie takie doświadczenia pozwalają nabrać dystansu do naszego hobby i zrozumieć, że sprzęt, nawet ten najlepszy, służy li tylko do reprodukcji muzyki i wywoływania wspomnień, emocji z nią związanych a jeśli ową muzykę chcemy poczuć i to poczuć na 100% to innej opcji niż ruszyć cztery litery i wybrać się na koncert nie ma i pewnie jeszcze długo nie będzie.

Serdecznie dziękując Organizatorom za niezwykle intensywne popołudnie, uczciwie muszę przyznać, że pomysł na to, by typowo branżowe spotkanie zorganizować w tak nieoczywistym miejscu i wzbogacić muzyką na żywo okazał się prawdziwym strzałem w dziesiątkę. Strzałem, po którym reprezentowane przez FNCE marki będą kojarzyły mi się właśnie z najwyższych lotów jazzem. A to, przynajmniej dla mnie, bardzo miłe skojarzenia.

Marcin Olszewski

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. FNCE

Focal Kanta N°2

Link do zapowiedzi: Focal Kanta N°2

Opinia 1

Kiedy miesiąc temu publikowaliśmy recenzję słuchawek Focal Utopia nie omieszkaliśmy, niejako zupełnym przypadkiem i przy okazji nadmienić, że skoro polski dystrybutor marki – warszawski FNCE S.A., powiedział „a”, to jesteśmy tak mentalnie, jak i lokalowo przygotowani na kontynuację, tym razem już kolumnowego alfabetu, ze szczególnym uwzględnieniem jego końcówki, czyli literki „U”, jak … Utopia. Nie chcąc jednak zaburzać firmowej hierarchii a zarazem, wzorem dobrego thrillera, odpowiednio stopniować napięcie przygodę z francuskim hegemonem kolumnowym rozpoczynamy od gorącej nowości, czyli od przeznaczonych dla możliwie szerokiego grona wymagających, lecz niekoniecznie mających ochotę na wydawanie małej fortuny melomanów, czyli dostępnych zarówno w konwencjonalnej, jak i wybitnie lifestyle’owej kolorystyce podłogówkach Focal Kanta N°2.

O co chodzi z tym nie do końca dobrze kojarzącym się audiofilom i niespecjalnie korespondującym z wysokiej klasy Hi-Fi lifestylem? O walory natury czysto estetycznej, gdyż powołana w 1979 r do życia przez Jacquesa Mahula (w Paryżu), a obecnie rezydująca w Saint-Étienne ekipa inżynierów i projektantów uznała, iż najwyższy czas na to, by połączyć przysłowiowy ogień z wodą i pogodzić nieprzywiązujących większej uwagi do takich niuansów złotouchych nie tylko z resztą nieskażonej Audiophilią Nervosą populacji, lecz przede wszystkim mniej bądź bardziej pobłażliwie patrzącymi na nasze hobby paniami domu i/lub dekoratorami wnętrz. Dość bowiem dylematów czy wybrać coś ładnego i pasującego do dywanu, sofy, czy zasłon, czy coś spełniającego nasze nad wyraz restrykcyjne kryteria brzmieniowe, lecz zarazem wywołującego grymas przerażenia u obdarzonych zdecydowanie bardziej wyczulonym zmysłem estetyki przedstawicielek płci pięknej i wykazujących podobne wyczulenie aranżatorów naszej przestrzeni życiowej. Wg. Focala można mieć i to i to, gdyż we Francji, podobnie, jak i Włoszech, od wieków kojarzących się większości z nas z modą i dobrym, wyszukanym smakiem takie pozornie wykluczające się sprzeczności to niemalże codzienność. Nie wierzycie? To spytajcie Panowie swych Piękniejszych Połówek jakie mają zdanie o dostępnym w paryskich butikach obuwiu sygnowanym przez Manolo Blahnika, Jimmy’ego Choo, czy Rogera Viviera a bardzo szybko Wam udowodnią, że może być i szykownie i wygodnie. Dlatego też skupcie się na walorach sonicznych tytułowych podłogówek a sprawę kolorystyki pozostawcie płci pięknej, bo tak będzie i szybciej i łatwiej. O ile bowiem rasowy samiec alfa spokojnie sobie poradzi z podstawową kombinacją czerni (Black High Gloss) i bieli (błyszcząca Carrara White, lub mat Ivory) to pozostałe opcje, chociażby przez same nazewnictwo mogą wprowadzać w lekką konsternację. Do puli bowiem trafia nie tylko orzechowa okleina korpusu, co przede wszystkim wypolerowane na wysoki połysk Gauloise Blue i Solar Yellow, oraz matowe Gauloise Blue, Warm Taupe i Dark Grey. Jakieś pytania? Ano właśnie.
Trójdrożne, czterogłośnikowe Kanty dostarczane są w solidnych kartonach i praktycznie od razu po ich opuszczeniu są w pełnej gotowości do gry. Magnetycznie mocowane maskownice na czas transportu znajdują się w osobnych, ściśle przylegających pudełkach wsuwanych między utrzymujące kolumny w bezpiecznej pozycji sztywne pianki. Zamiast konwencjonalnych cokołów francuski producent zdecydował się na wykorzystanie masywnych, czteroramiennych, zamontowanych na stałe stojaków nadających całej konstrukcji swoistej lekkości i całkiem udanie imitujących zjawisko lewitacji. Na charakterystycznie dla Focali łukowato wygiętym froncie znajdziemy berylowy tweeter umieszczony pomiędzy usytułowanym nad nim, obsługującym środek pasma 16.5 cm przetwornikiem z zawieszeniem TMD (Tuned Mass Damping) i ulokowaną poniżej parą basowców. Do budowy membran średnio i niskotonowców użyto lnu zapewniającego małą masę, wysoką sztywność oraz bardzo dobre tłumienie. Powyższy układ wspomaga podwójny układ bass reflex z jednym wylotem na ścianie przedniej i drugim, rezydującym nieco powyżej pojedynczych, acz solidnych terminali głośnikowych z tyłu korpusu. Jakość i precyzję wykonania skrzyń należy określić jako rewelacyjną a jej walory estetyczne jako ponadprzeciętne. Jako przykład podam pokrywającą korpus pozornie czarną powłokę lakierniczą, która poza iście fortepianowym połyskiem mogła się pochwalić również niewielką domieszką bliżej nieokreślonych drobin mieniących się i skrzących w promieniach słońca a prawdziwą wisienką (lub jak kto woli truskawką) na torcie jest szklana tafla przykrywająca top kolumn.
Pozornie zwyczajne obudowy również mają swoje małe tajemnice. Przykładowo płytę frontową wykonano z wysokiej gęstości polimeru (high density polymer – HDP) charakteryzującego się o 70% większą gęstością, 15% sztywnością i 25% lepszym tłumieniem od powszechnie stosowanego przez konkurencję MDFu a pozostałą część obudowy stanowi monolityczna skorupa wytwarzana ze zmielonych masy drewnianej,

No to teraz najważniejsze z naszego – audiofilskiego punktu widzenia i stanowiące zarazem miły, acz niekoniecznie wymagany dla pozostałej części populacji dodatek do całości, czyli brzmienie. Ponieważ zarówno przed samą wystawą, jak i podczas tegorocznego Audio Video Show dostarczona do nas parka pracowała w pocie czoła proces akomodacyjno – rozgrzewkowy mogliśmy tym razem ograniczyć do niezbędnego minimum i praktycznie po kliku godzinach od wypakowania śmiało można było traktować Kanty całkiem serio. Oczywiście pomimo właśnie wymienionych, niezwykle sprzyjających okolicznościom przyrody daliśmy i im i sobie kilka dni na wzajemne poznanie, stonowanie emocji i minięcie, związanej z pojawieniem się nowych „zabawek” ekscytacji. Nie wiem jak Państwo, lecz my wolimy do bardziej krytycznych odsłuchów podchodzić z możliwie „spokojną głową” i bez zbytniej euforii, która z jednej strony potrafi zarówno wypaczyć wyniki końcowe, jak odciągać uwagę od postrzegania danych konstrukcji jako możliwie spójnej całości a nie kilku wybijających się przed szereg niuansów. Tak więc niemalże ze stoickim spokojem, po kilkudniowych sesjach „zapoznawczych” uczciwie mogę stwierdzić, że Focal wprowadzając na rynek model Kanta No2 doskonale wiedział co robi. Te świetnie wyglądające podłogówki oferują bowiem brzmienie ponadprzeciętnie energetyczne, żywe a zarazem muzykalne i oparte na imponującym fundamencie basowym. I tutaj od razu drobna uwaga natury użytkowej. Otóż choć producent sugeruje, że Kanty spokojnie „zmieszczą się” nawet w 30 metrowych pokojach, to przed podjęciem decyzji o ich zakupie nad wyraz rozsądnym wydaje się sprawdzenie ich w docelowym pomieszczeniu. Czemu o tym wspominam już na wstępie? Powód jest dość prozaiczny, gdyż choć mówi się, że od przybytku głowa nie boli, to nawet w naszym, oktagonalnym czterdziestometrowym OPOSie basu było naprawdę sporo a patrząc na finalne ustawienie kolumn o wspomaganiu najniższych składowych przez ściany mówić nie sposób. Dlatego też warto już na dzień dobry pomyśleć o odpowiednio trzymającej w ryzach dolne oktawy amplifikacji w stylu Vitusa RI-100, Gryphona Diablo 300, lub T+A PA 2500 R a jeśli to nie wystarczy spróbować użyć jakiejś sztywnej gąbki w celu częściowego zasklepienia tylnego otworu bass-reflex. Proszę jednak nie traktować powyższego wpisu jako oznaki ewidentnej dominacji dołu nad resztą pasma, gdyż tak nie jest, a jest to jedynie pewna sugestia i wskazówka dla wszystkich tych, którzy oprócz pudła kontrabasu lubią też pieścić własne zmysły dźwiękami rozedrganych strun tych przerośniętych skrzypiec. Przy czym od razu pragnę nadmienić, iż nawet z naszą dyżurną, odznaczającą się ponadprzeciętną muzykalnością końcówką mocy album „Junjo” zjawiskowej Esperanzy Spalding zabrzmiał niezwykle soczyście, rozdzielczo i z odpowiednim drajwem. W tym momencie, nijako przy okazji i między wierszami wyszło, że ani góra pasma nie jest zbyt ofensywna a i średnicy, czego, jak czego, ale braku saturacji i organiczności zarzucić nie sposób. Gra nieco wyżej i szybciej od isisowego „papierzaka”, ale nadal tam gdzie powinna. Zdziwieni? Zupełnie niepotrzebnie, gdyż czasy się zmieniają, preferencje również i po etapie, gdy „francuskie brzmienie” kojarzyło się większości nas z pewnym utwardzeniem, czy wręcz osuszeniem wspomnianych podzakresów, to zmiana/rozwój technologii i wprowadzenie do produkcji membran nowych materiałów zaowocowało ucywilizowaniem i ukulturalnieniem przekazu. Berylowy wklęsły tweeter stawiał bowiem na ponadprzeciętną rozdzielczość i krystaliczną czystość a konturowość i korespondująca z nim natychmiastowość średnicy sprawiały iż o przestrzenności i iście monitorowej holografii można było wypowiadać się wyłącznie w samych superlatywach. Dlatego też pozostając przy Esperanzie Spalding nie sposób było nie docenić przyjemnego zaakcentowania średnicy i lśniącej perlistości góry pasma. Ze starego, stereotypowego „focalowego grania” do niedawna natywnej wyczynowości całkowicie wyrugować się nie dało, ale właśnie takie podkręcenie tempa i zastrzyk adrenaliny w większości przypadków robił więcej pożytku aniżeli szkody. Dlatego też z dziką rozkoszą zaserwowałem im najpierw ścieżkę dźwiękową z superprodukcji „Iron Man 2”, na którą składała się twórczość AC/DC a następnie zdecydowanie bardziej wymagający, symfoniczny album „S&M” Metallicy. I co? I … O dzięki Wam, konstruktorzy Focala za Kanty N°2! Okazało się bowiem, że im szybciej, mocniej i ciężej miał zabrzmieć materiał źródłowy, tym francuskie podłogówki wrzucały wyższy bieg i szły niczym opancerzony TGV. O ile jednak AC/DC mogły co najwyżej powodować dość rytmiczne podrygiwanie do bądź co bądź niezbyt skomplikowanych melodii australijskich dinozaurów hard-rocka o tyle na „Mecie” z symfonicznym turbo – doładowaniem rozwinęły skrzydła i zaoferowały prawdziwie epicki spektakl z wyczuwalnym w trzewiach rykiem otaczającego nas rozentuzjazmowanego tłumu, feerią potężnych gitarowych riffów i odzywającymi cię co jakiś czas iście apokaliptycznymi partiami waltorni. W tym zatykającym dech w piersiach apokaliptycznym show panował jednak nie tylko wzorowy porządek, co wręcz laboratoryjna precyzja. Gradacja planów i ogniskowanie źródeł pozornych zasługiwały na najwyższe noty a wspomniane we wstępie, pewne uwypuklenie i spontaniczność basu w tym momencie tylko pomagało w drodze do uzyskania typowo koncertowego uczucia czynnego uczestnictwa w wydarzeniu. Warto również zwrócić uwagę na brak nawet najmniejszych oznak kompresji, czy też zadyszki tytułowych kolumn przy niemalże koncertowych poziomach głośności, co z pewnością docenią nie tylko miłośnicy ciężkiego łojenia, lecz i osoby prawdziwie uzależnione od wielkiej symfoniki spod znaku Wagnera, Straussa i im podobnych.

Nic a nic nie wskazywało na to, że niepozorne podłogowe konstrukcje sygnowane logotypem francuskiego Focala i ochrzczone jako Kanta N°2 okażą się tak ukierunkowane na emocje i drajw drzemiące w muzyce. Focale wyciągają bowiem z materiału źródłowego wszystko to, co sprawia, że krew krąży szybciej w naszych żyłach a i troski dnia codziennego schodzą na dalszy plan. Uwielbiają rozmach, spektakularność i … Rocka, choć, gdy tylko ujarzmi się je odpowiednio wydajną amplifikcją, to i na akustycznym jazzie potrafią zachwycić. Spora w tym zasługa berylowego wysokotonowca i najnowszej generacji przetworników obsługujących pozostałe 2/3 pasma, ale doskonale zdajemy sobie sprawę, że same drajwery to dopiero połowa sukcesu a ów sukces zależy przede wszystkim od umiejętnej ich aplikacji a to już jest pochodną wiedzy zespołu za danym projektem stojącego. W tym momencie nie pozostaje mi zatem nic innego, jak szczerze ludziom odpowiedzialnym za pojawienie się na rynku Kant N°2 pogratulować, gdyż dawno podczas testów tak dobrze się nie bawiłem słuchając głównie dla przyjemności a nie z obowiązku. Merci beaucoup!

Marcin Olszewski

Opinia 2

Kogo jak kogo, ale występującego jako główny bohater dzisiejszego spotkania, bardzo mocnego gracza na rynku kolumn nie można nie znać. Nawet jeśli osobiście z jakiś bliżej nieokreślonych powodów nie mieliście z jego konstrukcjami nic do czynienia, z pewnością czytaliście w prasie bądź słyszeliście o nim od podobnie do siebie zakręconych na punkcie audio znajomych. A któż to taki? Sądzę, że jeśli utożsamiacie się z tym pytaniem, to albo w stosunku do mnie jesteście trochę złośliwi, albo naprawdę chadzacie całkowicie innymi niż ogólnie panujący trend rynku ścieżkami, gdyż będziemy rozprawiać o łatwo rozpoznawalnej z choćby od zawsze obecnej odwróconej kopułki wysokotonowej, a obecnie z bycia jednym z pionierów stosowania berylu w przetwornikach francuskiej marce Focal. Tak tak, mowa o brandzie spod znaku skreślonego w pionowej osi “zygzaka”, który jako pierwsze koty za płoty z portalem Soundrebels do testowego boju postanowił dostarczyć kolumny podłogowe model Kanta N°2, a którym na naszym rynku opiekuje się warszawski dystrybutor produktów Focal i Naim FNCE.

Tytułowe kolumny są słusznych rozmiarów, bo osiągającymi około 110 centymetrów wysokości konstrukcjami podłogowymi. W celach podążania za światowymi trendami i na szczęście dla wielu audio-maniaków dla łatwiejszej akceptacji przez ich drugie połówki są dość wąskimi słupkami ze zdublowanymi głośnikami basowymi, pojedynczym średniotonowcem i wysokotonówką. Co w tej konstrukcji dla potencjalnych nabywców jest bardzo ważne, to fakt zastosowania do pracy w górnych rejestrach ostatnimi czasy coraz częściej stosowanego przez najlepszych producentów przetwornika berylowego. Analizując rozkład głośników widzimy, iż ich wyliczanka od dołu przebiega następująco. Najpierw współpracujące z usytuowanymi w dolnej części portaem bass-refleks głośniki niskotonowe, potem celująca w centrum naszych narządów słuchu wspomniana odwrócona berylowa kopułka, a nad tym wszystkim góruje wykonana z podobnych do przetworników niskotonowych (coś na kształt preparowanej trawiastej maty) średniotonówka. Patrząc na opisywany model kolumn z boku wyraźnie widzimy, iż sam front jest pewnego rodzaju w tym przypadku białą (w ofercie jest kilka kolorów) profilowaną nakładką nałożoną na wykończony w technice połyskującej brokatem lakierowanej czarni tylny korpus konstrukcji. Rzut oka z profilu dodatkowo uzmysławia nam, iż francuscy konstruktorzy będąc wiernymi wyrównaniu fazowemu użytych głośników samym usadowieniem ich w stosunku do siebie środkową część przedniej ścianki, czyli miejsce implementacji emitera wysokich rejestrów odpowiednio zagłębili. Po jakiego czorta? To wbrew pozorom jest bardzo ważne, gdyż tym działaniem uprościli mającą bardzo duże znaczenie dla finalnego brzmienia konstrukcję zwrotnicy. Przechodząc do pakietu danych na temat oferty przyłączeniowej Kant 2 wyznawcy karmienia osobnym sygnałem każdej sekcji kolumny będą nieco zawiedzeni, gdyż kolumny oferują jedynie pojedynczy set zacisków. Ja wiem, to gryzie się z ortodoksyjnym podejściem do audio wielu melomanów, ale tak jest od zawsze i albo to akceptujemy, albo szukamy u innego producenta. Wieńcząc ten akapit i może trochę uspokajając wiecznie niezadowolonych malkontentów należy dodać jeszcze, iż dobrą stabilizację na podłożu i niezbędną izolację konstrukcji od jego ewentualnego szkodliwego wpływu zapewnia będący odzwierciedleniem litery “X” przytwierdzony do podstawy, wyposażony w regulowane kolce swoisty pająk.

Dywagując w myślach jak rozpocząć przekazywanie spostrzeżeń na temat testowanych Kant 2 w oparciu o panującą w wielu audiofilskich grupach opinię nonszalanckiej nadpobudliwości produktów tej marki, bardzo łatwą odpowiedź na nurtujące mnie pytanie przyniosła mi już sama ich aplikacja. Owszem, to nie było zwykłe wpięcie w posiadany tor. Natychmiast uspokajając potencjalnych zainteresowanych dodam, iż nie była to również droga przez auddiofilską mękę, tylko zdroworozsądkowa analiza czego oceniane paczki potrzebują i odpowiednie dobranie zgrywającego się z nimi okablowania. Ktoś raczy marudzić? Jeśli tak, niech z ręką na sercu przyzna, że niczego takiego u siebie nie robił, a jeśli faktycznie tak było, oznaczać będzie bezkrytyczne branie świata jakim go stworzono lub bliskie wygranej w Totolotka szczęście. Ok. Wystarczy tych przepychanek słownych. Przejdźmy do testu. Gdybym miał określić sposób prezentacji świata muzyki przy użyciu francuskiej myśli technicznej, powiedziałbym, że pomimo delikatnego uformowania brzmienia Kanty N°2 przez cały czas stawiały na otwartość przekazu. Sam bas był zaskakująco ciekawy, gdyż nawet z dwóch stosunkowo małych w porównaniu do mojego przetworników oferował spory pakiet dobrze wypełnionych, ale i solidnie kontrolowanych niskich rejestrów. Zaś temat ochoczego grania rozpoczynał się już od ciekawie doświetlonej średnicy, co najprawdopodobniej było skutkiem współpracy ze znanym z nieowijania w bawełnę kwestii informacji przetwornikiem wysokotonowym. Na szczęście nie była to oferta latających w eterze żyletek, ale względem moich kolumn miałem do czynienia z przeniesieniem akcentów brzmienia o oczko wyżej. Myślicie, że z tego powodu odczuwałem jakieś mocno doskwierające niedogodności? Nic z tych rzeczy. Naturalnie cała płytoteka zabrzmiała inaczej niż przy użyciu własnej konfiguracji, jednak to był jedynie swoisty sznyt grania, który w kilku przypadkach nawet mnie potrafił pozytywnie zaskoczyć. W jakich i dlaczego? O tym za moment, gdyż o jednym, bardzo ważnym dla tego segmentu cenowego aspekcie chciałbym napisać w pierwszej kolejności. O czym? Niestety, to nie jest regułą i tak po prawdzie potrafią to tylko najlepsi, ale opiniowane Francuzki w kwestii budowania wirtualnej sceny dźwiękowej w wektorach głębokości i szerokości były bardzo bliskie najlepszym prezentacjom znanych z takich umiejętności monitorów. To zaś dla wiedzących jak powinien wyglądać naśladowany przez zestaw audio świat muzyki melomanów w wielu przypadkach jest jednym z główniejszych aspektów podczas decyzji zakupowej. Jak to wszystko wyglądało w warunkach bojowych? Proszę bardzo. Na trudny początek poszła płyta Anny Marii Jopek „Minione”. To jest wymuskania przez artystkę, ale również na tle wcześniejszej twórczości nieco niżej nagrana płyta i od pierwszych nut słychać było, że za sprawą tendencji grania naszych bohaterek tembr głosu pani Ani poszybował delikatnie w górę. Oczywiście natychmiast zwiększył się udział sybilantów, ale na szczęście dla odbioru całości prezentacji owe tchnięcie świeżości średnicy było przy okazji bardzo ciekawym elementem tego starcia, gdyż sam przekaz nie stracił na intymności, a przy tym usłyszałem zdecydowanie większy pakiet danych na temat mimiki twarzy artystki podczas formowania fraz nutowych. Reasumując, było lżej w środku pasma, ale z ciekawym oddaniem audiofilskich niuansów. I wiecie co? Najlepsze w tym wszystkim jest to, że w tej prezentacji bardziej skłonny jestem zwrócić uwagę na nieco zbyt delikatny w graniu w centrum pasma akustycznego fortepian (o basie wspominałem, że był dobry), niż inaczej oddane niuanse samego głosu wokalistki. Było inaczej, ale ciekawie. W podobnym tonie wypadała większość słuchanej w testowej konfiguracji muzyki, aż przyszedł moment na przeciwległy biegun muzyczny, czyli w moim przypadku YELLO z krążkiem „Touch” i coś z wizyty Marcina w postaci zespołu Metalika. Efekt? Postrzeganie opisywanych konstrukcji jak za dotknięciem zaczarowanej różdżki zmieniło się o sto procent. Mało tego. Wszelkie wymienione wcześniej wtedy odbierane jako niechciane przywary i niuanse były czymś, bez czego ta muzyka nie powodowałaby samoczynnego wybijania rytmu przez postawioną bezpańsko na podłodze nogę. To był bardzo dobrze wpływający na końcowy efekt zastrzyk witalności, który wzmagał efekt zbliżenia mnie do realów tego typu koncertów lub sesji nagraniowych. Mam nadzieję, że nie odbierzecie tego jako łgarstwo z mojej strony, ale zważywszy młodzieńcze przygody z grupami typu AC/DC i rasową elektroniką śmiało mogę powiedzieć, iż oferowany przez testowany zestaw świat był moim drugim ja. Tak, tak, gdzieś w głębi nadal tli się we mnie nutka szaleństwa, którą nie wiem dlaczego w obecnej chwili nie wywołuję do tablicy, a która za sprawą podobnych do Kant 2 konstrukcji co jakiś czas daje o sobie znać.

Jak wynika z powyższego tekstu, pierwsze przed-testowe obawy, czy francuskie kolumny wyjdą z tarczą, czy na tarczy w końcowym rozrachunku okazały się być wyssanymi z palca. Oczywiście nie zagrały w stylu moich uzbrojonych w papierowe przetworniki ISIS-ów, ale patrząc na nie przez pryzmat wykorzystanych podzespołów nie miały na to najmniejszych szans. Dlatego też mocno otwartą była sprawa, jak mocny sznyt brzmieniowy odciśnie na ich finalnym brzmieniu wchodzący obecnie w skład coraz większej ilości konstrukcji berylowy głośnik wysokotonowy. Nie wiem, jak na podstawie moich wytycznych opiniowane konstrukcje odbierzecie Wy, ale dla mnie efekt soniczny był zaskakująco ciekawy. Lubię iskrę w brzmieniu systemu i to dostałem. Bardzo istotnym dla mnie elementem jest również bas i jestem zobligowany stwierdzić, że mimo użycia dwóch małych przetworników gdy był zapisany na płycie, bez szkodliwego wpływu portu bass-refleksu bezproblemowo wypełniał mój przecież spory jak na te kolumny pokój. Czy zatem testowane kolumny są dla wszystkich? Niestety, jak zdecydowana większość komponentów audio nie. I nie dlatego, że to są złe konstrukcje, tylko oferują stawiającą na szybkość i otwartość przekazu szkołę grania, co dla kochających bliski lampie eufoniczny dźwięk może być nie do zaakceptowania. Ale mam i dobre wieści, gdyż pomijając tę mocno nastawioną na ocierający się o przegrzanie muzyki koloryt dźwięku grupę melomanów reszta populacji audiofilów z naszymi bohaterkami spokojnie może się zmierzyć. Pozytywnego finału nie jestem w stanie zagwarantować, ale za fantastyczną przygodę, szczególnie z nieco cięższym brzmieniem jestem w stanie ręczyć.

Jacek Pazio

Dystrybucja: FNCE S.A.
Cena: 39 998 PLN

Dane techniczne
Przetworniki:
– 2x 6½ ” (16.5cm) głośnik niskotonowy Flax z NIC
– 1 x 6½” (16.5cm) głośnik średniotonowy Flax z zawieszeniem TMD
– 1 x 1 1/16″ (27 mm) głośnik wysokotonowy „IAL3” Beryl z odwróconą kopułką
Skuteczność (2,83V/1m): 91dB
Pasmo przenoszenia (+/-3dB): 35Hz – 40kHz
Impedancja nominalna: 8 Ω
Impedancja minimalna: 3.1 Ω
Rekomendowana moc wzmacniacza: 40 – 300W
Częstotliwości podziału: 260Hz – 2,700Hz
Wymiary (WxSxG): 1,118 x 321 x 477 mm
Waga: 35 kg

System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA