Tag Archives: Furutech Astoria


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Furutech Astoria

Furutech Astoria E & Empire E

Opinia 1

Dziwnym zbiegiem okoliczności na poziomie sprzętowym podział pomiędzy światem Hi-Fi / High-End i Pro-audio wydaje się być nad wyraz płynny i umowny a marki z obu stron wirtualnej barykady dokonują całkiem udanych wycieczek na pozornie nieznane a zarazem nieprzyjazne terytoria. Patrząc na nasze podwórko z pewnością można wymienić np. Brystona, B&W, Dynaudio, Focala, Manleya, PMC, Tannoya, czy Yamahę, których produkty często można zobaczyć w studiach realizatorskich, masteringowych i generalnie wszędzie tam, gdzie ludzie traktują je jako najzwyklejsze w świecie narzędzia pracy a ich obecność ma w tworzeniu tego, czym podczas audiofilskich odsłuchów karmimy nasz zmysł słuchu, pomagać poprzez możliwie najdłuższe i bezawaryjne działanie. Słowem to nad czym my się roztkliwiamy, chuchamy i dmuchamy pełni tamże rolę przysłowiowych wołów roboczych. Jeśli zaś chodzi o drugą stronę, to wypada wspomnieć chociażby o dwóch „A” i jednym „M”, czyli Apogee, Antelope Audio i Marshallu. Jest jednak obszar który praktycznie od zarania dziejów po stronie pro-audio jest dla audiofilskich producentów niemalże zakazaną strefą mroku. O czym mowa? O kablach oczywiście, gdyż o ile my, zmanierowani cywile potrafimy się w nie godzinami wsłuchiwać to już potocznie mówiąc „dźwiękowcy” dzielą je na dwa rodzaje – takie które działają i takie, które tego nie robią. Krótko mówiąc dobre prąd przewodzą i jest dźwięk a złe nie i dźwięku nie ma. Jasne? Jak słoneczko. Znane są jednak ludzkości przypadki prób niesienia kaganka oświaty i właśnie z takim przypadkiem dzisiaj przyjdzie nam się zmierzyć. Jakiś czas temu światło dzienne ujrzały przewody … zasilające japońskiego Furutecha, który na rynku Hi-Fi i High-End niczego i nikomu udowadniać już nie musi, dedykowane rynkowi profesjonalnemu, co z resztą potwierdza sama, specjalnie powołana do życia nowa linia produktowa – Studio Power Series. Na dzień dzisiejszy należą do niej dwa modele – otwierający Astoria E i plasujący się oczko wyżej Empire E. Co ciekawe w obu przypadkach ceny skalkulowano na niespotykanie niskim, jak na standardy nie tylko audiofilskie, lecz i samego Furutecha pułapie. Jeśli zatem powyższy wstępniak rozbudził Państwa zainteresowanie nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić Was do dalszej lektury.

Jak już zdążyłem nadmienić pozycja Furutecha na konsumenckim rynku audio wydaje się niezagrożona a jego audiofilsko ukierunkowanym nabywcom niczego nie trzeba uświadamiać, gdyż sięgając po wyroby japońskiego producenta większość z nich doskonale wie czego szuka i czego po pochodzących z Kraju Kwitnącej Wiśnie przewodach może się spodziewać. Jednak w przypadku docelowego dla Astoria E i Empire E odbiorcy azjatycka propozycja może wydawać się wręcz kuriozalna i niedorzeczna. Dlatego też oba przewody pełnią rolę zarówno weryfikującą nastawienie „branży” pro, jak i sondującą ich reakcję. Ba, pół żartem pół serio aż chciałoby się porównać je do kultowego misia i zacytować klasyka –„To jest miś na skalę naszych możliwości. Ty wiesz, co my robimy tym misiem? My otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie – mówimy – to nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo”. Może to śmieszne, ale ów cytat pasuje do opisywanych właśnie przewodów wręcz idealnie, gdyż ich głównym zadaniem jest właśnie pokazanie tym, którzy uparcie twierdzą, że kable, szczególnie sieciowe, nie „grają”, iż jest zupełnie inaczej i nawet to, co znajduje się poza sensu stricte torem sygnałowym ma wpływ i to niebagatelny na finalny efekt brzmieniowy.
Całe szczęście ekipa z Tokyo postanowiła zachować umiar i przynajmniej na razie nie próbuje uszczęśliwiać nikogo zza drugiej strony barykady iście barokową ornamentyką oplotów i jubilerskimi NCF-ami, tylko na początek skromnie i niezobowiązująco przyoblekła oba przewody w utylitarne czarne peszelki z nylonowej plecionki i konfekcję składającą się z podstawowych 11-ek w wersji miedzianej w przypadku Astorii i złoconej w Empire. Zanim jednak zajmiemy się różnicami pozwolę sobie skupić się na podobieństwach obu przewodów. I tak w obu przypadkach przewodniki wykonane są z miedzi OFC w nowej technologii α (Alpha) Triple C polegającej na wielokrotnym odkuwaniu pod stałym kątem zapewniającym zgodny kierunek ułożenia kryształów miedzi a dzięki opracowanemu przez Furukawę procesowi odlewania wyeliminowano zanieczyszczeń na poziomie mikronów.
Podobnie wygląda sprawa ich może nie budowy, co raczej przekroju a dokładnie poszczególnych warstw, gdyż oprócz wspomnianej zewnętrznej nylonowej plecionki zmierzając ku środkowi napotkamy ultra elastyczną warstwę PVC, ekran z miedzianej plecionki, kolejną warstwę, tym razem wzbogaconego cząsteczkami węgla PVC i już oddzielne dla każdego przewodu koszulki PVC. Jeśli zaś chodzi o różnice to każda z trzech żył Astorii składa się z 80 przewodników o średnicy 0,18 mm a Empire również może się pochwalić trzema żyłami, lecz tym razem składającymi się z z 45 przewodników o średnicy 0,32 mm kazdy. Oczywiście całość poddawana jest procesom kriogenicznym i demagnetyzującym. Piszę to jednak z myślą o naszych stałych Czytelnikach a nie „zawodowcach”, dla których, przynajmniej na razie są to baśnie z mchu i paproci.

No to przejdźmy do konkretów, czyli do działania, bo nie da się ukryć, że oba Fututechy działają a podpięte nimi do prądu urządzenia, o ile tylko same nie są uszkodzone, dają się włączyć, a w gniazdku mamy pi razy drzwi deklarowane przez dostawcę 230 V. Jednym słowem sukces i w tym momencie moglibyśmy test dedykowany rynkowi pro-audio zakończyć odtrąbiając pełny sukces. Problem jednak w tym, że dla nas taki wynik jest wysoce niesatysfakcjonujący, gdyż to samo zapewnia przysłowiowy kabelek od lampki i znajdujące się w kartonie wraz ze sprzętem „komputerowe” kable zasilające. A tytułowa parka z tego co wiem miała być od nich lepsza i … ku przerażeniu niedowiarków oraz wszystkich tych, dla których kabel to tylko kabel muszę stwierdzić, że jest i to pod każdym względem. Standardowo dołączane do większości (specjalnie nie piszę, że wszystkich, gdyż czasem producent nie daje nawet takiego, podstawowego przewodu, żeby niejako na dzień dobry wymusić na nabywcy zainteresowanie się tematem) „komputerowe” kable pozwalają jedynie na wstępne uruchomienie i sprawdzenie, czy dopiero co zakupione urządzenie w ogóle działa. Ot posługując się motoryzacyjną analogią, kupując pachnący fabryką nowiuteńki samochód w salonie, w baku będziemy mieli tyle paliwa, aby w miarę komfortowo dojechać do najbliższej stacji benzynowej. O dalszą podróż musimy zatroszczyć się sami. Podobnie sprawy mają się, lub mieć się powinny w audio. Przyjeżdżamy do domu, rozpakowujemy nową zabawkę, jeśli warunki atmosferyczne i temperatura transportu znacznie odbiegają od docelowych, czekamy aż całość odtaje, wpinamy w system, podłączamy do prądu, włączamy, sprawdzamy czy wszystko działa jak należy i … następnie wyłączamy, odpinamy badziewne – przywiezione wraz ze sprzętem kabelki, chowamy do pudła, zanosimy do piwnicy i zapominamy o problemie. Następnie sięgamy po coś mogącego wreszcie uwolnić drzemiący w powoli osiągającym pełnię możliwości nabytku. I … w tym momencie na scenę powinny wkroczyć tytułowe Furutechy, które ów potencjał właśnie uwalniają. A uwalniają. Pierwsze co słychać to drastyczne rozszerzenie reprodukowanego pasma, precyzję w kreowaniu źródeł pozornych, które do tej pory były co najwyżej sygnalizowane i zanik irytującej granulacji – takiego szorstkiego nalotu, który na dłuższą metę niweczy całą przyjemność związaną z odbiorem reprodukowanej muzyki. A teraz najlepsze, czyli teoria / materiały informacyjne producenta vs rzeczywistość. Otóż na stronie Furutecha możemy przeczytać iż Astorię charakteryzuje świetny timing i szybkość połączone z głębokim i potężnym basem, natomiast Empire zapewnia nad wyraz zrównoważony dźwięk o niewiarygodnej wręcz rozdzielczości by móc usłyszeć każdy niuans i detal. Całe szczęście, że z powyższymi charakterystykami zapoznałem się już po zakończeniu testów, gdyż mając je przed oczami w ich trakcie, bądź nie daj Boże przed, mógłbym mieć niezły orzech do zgryzienia, gdyż o ile timingu i szybkości Astorii odmówić nie sposób, to już jej bas zarówno po wpięciu w CD, jak i wzmacniacz określić mogłem mianem niezwykle zwartego, zróżnicowanego i „chrupkiego”. Również na polu głębokości i potęgi bezapelacyjnie Astoria musiała uznać wyższość Empire. Za to wspomniany Empire rzeczywiście stawiał na równowagę, ale też i rozmach uwalniając drzemiący w elektronice potencjał energetyczny. To właśnie z nim w torze świetnie wypadały nagrania nie tylko li tylko dynamiczne, ale i zarazem skomplikowane, wieloplanowe jak dajmy na to „Ótta” Sólstafir. Od razu uprzedzam, że nie jest to ani najłatwiejszy, ani najmilszy niedoświadczonym uszom repertuar a Empire zdolny był oddać nie tylko atak, masę i uderzenie, co iście progresywny charakter oscylujących pomiędzy alt-Rockiem i pewnych, wynikających z black-metalowej historii zespołu estetyki wokalnej kompozycji. Z kolei Astorii do gustu przypadły nieco bardziej zrównoważone pod względem emocjonalnym obszary estetyki ze szczególnym uwzględnieniem naturalnego instrumentarium i generalnie klimatów, gdzie wgląd w nagranie staje się niewątpliwym źródłem przyjemności. Wyborny a zarazem wymagający skupienia „TARTINI secondo natura” tria Sigurd Imsen, Tormod Dalen, Hans Knut Sveen wyraźnie pokazał ilość mikrodetali, delikatnych wybrzmień i niuansów, których z użyciem byle jakich, komputerowych sieciówek usłyszeć nie sposób a jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż skoro ich nie słychać można je zupełnie nieświadomie w procesie realizacji i postprocesu pominąć znacznie zubażając materiał źródłowy a tego przecież byśmy nie chcieli. Prawda?

Tak jak wspomniałem we wstępie Furutech modelami Astoria E i Empire E otwiera oczy i uszy niedowiarkom pokazując jak na dłoni ile dobrego można z ich pomocą wycisnąć z dźwięku. I nie jest to kuracja „odtykająca” uszy tylko wszystkowiedzącej i okopanej na swoich pozycjach branży pro-audio, ale wszystkim kablo-sceptykom. W dodatku kuracja wyceniona nad wyraz rozsądnie a więc i niemalże bezbolesna. Jeśli więc do tej pory jeszcze nie mieliście Państwo okazji sprawdzić we własnym systemie na co tak naprawdę go stać, ze zwykłej, ludzkiej ciekawości sięgnijcie po któryś z powyższych, należących do Studio Power Series a jeśli to, co usłyszycie Wam się spodoba, to … nieśmiało tylko zasugeruję, że to dopiero początek nad wyraz bogatej oferty Furutecha a zarazem początek wielce ekscytującej, Waszej podróży ku audiofilskiej nirwanie.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXAD-10
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

To, że tak zwany “rynek profesjonalny” od dawien dawna na wieść o bardzo dużym przywiązaniu audiofilów do okablowania systemów audio zamaszyście puka się w głowę wiadomo jest nie od dziś. Naturalnie owa teza jak to zwykle bywa, posiada wiele znanych mi osobiście wyjątków w postaci realizatorów dźwięku, ale patrząc na tę sytuację z szerszej perspektywy niestety przewaga niedowiarków co do ważności synergicznego okablowania układanek generujących dźwięk nad resztą omawianej populacji jest miażdżąca. Oczywiście bardzo często głównym powodem oporu przed choćby niezobowiązującym zmierzenia się z naszym (czytaj audiofilskim) poglądem jest niestety zazwyczaj zbyt wysoka jak na takie akcesoria cena. A ta jak wiemy, dla wielu osobników homo sapiens jest krytyczną i nie o przeskoczenia, bez względu na fakt utożsamiania się z jedną z opisywanych grup, barierą. I ten stan zimnej wojny mógłby trwać w nieskończoność, gdyby nie fakt może nie podstępnej, ale jednak odważnej próby japońskiego Furutecha – zejścia z cenami do z pewnością akceptowalnego przez wywołaną do tablicy branżę audio, jak i zwykłego Kowalskiego poziomu cenowego. O co chodzi? O dzisiejszą dwójkę bohaterów w postaci kabli sieciowych spod trochę podchwytliwej nazewniczo linii Studio Power Series model “The Empire” i “ The Astoria”, których dystrybucją do lat zajmuje się katowicki RCM.

Analizując fotki wielu z Was z wielką ulgą potwierdzi fakt, że zawarte w nazwie serii słowo “studio” nie jest determinującym dla wyglądu rzeczonych kabli zagadnieniem. Obcując z tytułowymi drutami stykamy się z bardzo schludnie, żeby nie powiedzieć ładnie ubranymi w czarne, opalizujące plecionki na tle typowych przedstawicieli High Endu niezbyt grubymi przewodnikami prądu. Nie rozciągając sztucznie dzisiejszego spotkania temat dokładnego rozłożenia na części proste pod względem użytych do ich wyprodukowania komponentów pozostawiam do weryfikacji na stronie dystrybutora, a ze swej strony dodam jedynie, że model Empire w kwestii średnicy od jest nieco okazalszy, a do zaterminowania go użyto wtyki: FI-E11(G) i FI-11(G). Temat informacji organoleptycznych drugiego przedstawiciela linii Studio – Astoria, potwierdzając jego nieco skromniejszą średnicę mogę uzupełnić jedynie o dane co do wtyków, czyli zastosowanych: FI-E11(Cu) i FI-11(Cu). Jak po ograniczaniu kosztów produktów można się spodziewać, omawiane kable nie spakowano w wymyślne, wykonane z drewna różanego skrzynki, tylko zwykłe, w tym przypadku wykonane z przezroczystego plastiku schludne kartoniki.

Sądzę, że i Was, tuż przed przeczytaniem tego tekstu a mnie przed rozpoczęciem odsłuchów nurtowało pytanie w stylu: „Co kryje się pod płaszczykiem nazwy Studio Power Series?”. Przecież marka Furutech jest niekłamaną światową ikoną podobnych dodatków w dziele audio, zatem po co ta maskarada? Niestety nie znam stuprocentowych zamierzeń decydentów tego brandu, ale sądzę, że chodzi właśnie o przybliżenie wspomnianych we wstępniaku światów profesjonalnego i audiofilskiego. Po co? Również nie wiem, ale mniemam, że zbliżenie ich do siebie może okazać się bardzo pozytywnym działaniem, którego efektem będzie zwrócenie większej uwagi na końcowy efekt brzmieniowy produkcji płytowych tuż po zejściu ze stołu mikserskiego, o czym marzy każdy miłośnik dobrej jakości dźwięku. W takim razie co z tego wyszło? Powiem tak. Aplikując tytułowe druty w swoje systemy na tle dołączonych do startowego zestawu kabli komputerowych doznacie pewnego rodzaju szoku, że w danej układance audio drzemie tyle nieodkrytych wcześniej niuansów brzmieniowych. Naturalnie nie spodziewajcie się różnic na poziomie zarezerwowanym dla najlepszych, kosztujących krocie konstrukcji, ale z ręką na sercu mogę powiedzieć, zmiany w stosunku do sznurków od przysłowiowego „peceta” będą bardzo duże. Jakie? To zależy już od konkretnego modelu, z taką informacją, że droższy, czyli w tym przypadku Empirte w wartościach bezwzględnych zagra nieco lepiej w każdym aspekcie od Astorii. Jednak myliłby się ten, kto sądziłby, że w każdym systemie lepiej wypadnie ten droższy. O co chodzi? Już objaśniam. Gdy dokładniej spojrzymy na świat malowany pędzlem Empire, okaże się, iż dostajemy trochę podkręcony w domenie ilości, ale nadal zwarty bas i żywe górne rejestry. To naturalnie powoduje delikatne przybliżenie do słuchacza wirtualnej sceny muzycznej, ale w zamian zostajemy obdarzeni bardzo solidna dawką oddechu w dobiegającej do naszych uszu muzyce, co z dużym prawdopodobieństwem z automatu spodoba się melomanom cierpiącym na delikatne przegrzanie dźwięku w ich systemie. Kreśląc prawdę o Astorii jestem zobligowany zwrócić uwagę na jej delikatną przeciwstawność w stosunku do poprzednika, czyli uspokojenie wysokich tonów, gęstszy środek i dół pasma akustycznego. W efekcie takiego postawienia sprawy natychmiast da się odczuć nutkę lekkiego zaokrąglenia się krawędzi dźwięków kreujących się przed nami wydarzeń muzycznych, ale za to otrzymujemy efekt ich ciekawego oddalenia się od linii głośników o pół kroku w tył. Czyli reasumując obydwa przypadki klasyczne coś za coś, a do tego chyba zdążyliście się przyzwyczaić. Jak te różnice wypadły w zderzeniu z muzyką? Przyznam szczerze, mimo wpinania kabli w kilka miejsc systemu, z racji najłatwiejszego wyłapania wszelkich niuansów usłyszanym zmianom najbardziej przyjrzałem się podczas zasilania przetwornika cyfrowo-analogowego, dlatego też wszelkie informacje należy odnieść do konfiguracji ze źródłem przy uwzględnieniu nieco innej reakcji systemu podczas karmienia prądem np. końcówki mocy. Do celów porównawczych użyłem dwóch produkcji. Na pierwszy i chyba mówiący wszystko o obydwu produktach ogień poszedł Maciej Obara Quartet i jego najnowsza produkcja „Unloved”. Wnioski? Odsłuch z mogącą pochwalić się większą średnicą sieciówką (Empire) pokazał, że owa sesja zabrzmiała bardzo dojrzale ze szczególnym wskazaniem na monumentalizm fortepianu (praca w niskich rejestrach) i doniosłość saksofonu otwarcie się przekazu dzięki żywszym wysokim tonom. Przechodząc do wniosków na temat kontrpartnera muszę przyznać, że było znacznie mniej ofensywnie i świeżo, ale delikatne uspokojenie blach perkusji i ogólne wygładzenie dźwięku słuchaną muzykę pokazały z intymniejszej, a przez to znacznie bardziej angażującej strony. To były dwa odmienne światy, jednak jestem pewien, że każdy z nich bez problemu znajdzie swoich zwolenników. Mało tego. Daję głowę, że przywołana na początku tego akapitu bezwzględna wyższość jakości dźwięku droższego kabla w starciu z potrzebami potencjalnego systemu audio i nawykami samego słuchacza w wielu przypadkach przepadnie z kretesem, gdyż to nie są różnice na poziomie zły/dobry dźwięk, tylko bardziej lub mniej wyrafinowany. Dlaczego? Pamiętajcie, że poziom jakościowy układanek grupy docelowej tych kabli z racji zdecydowanie lepszej rozdzielczości systemu testowego nie będzie w stanie tak dokładnie pokazać tego co wynotowałem, a to samoistnie sprawi, iż obydwa kable rozpatrywane będą raczej pod kątem otwarcia lub uspokojenia muzyki, a nie jak przed momentem wspomniałem lepszy/gorszy, co znacznie wyrówna ich szanse na sukces.

Jak wynika z powyższego tekstu, mamy do czynienia raczej ze stawiającymi na różnice między sobą niż w najdrobniejszych niuansach zdecydowaną lepszą jakość przekazu kablami sieciowymi. Dzieje się tak dlatego, że producenci postanowili pójść z odsieczą zdecydowanie mniej zasobnym w środki płatnicze nabywcom. Niestety to zawsze zmusza ich do pewnych kompromisów. Na szczęście gdy za taką ekwilibrystykę wezmą się znający się na rzeczy fachowcy jak tytułowy Furutech, okazuje się, że owszem Boga za nogi nie złapiemy, ale zasmakujemy co najmniej ciekawego, jeśli nie oczekiwanego przez dotychczasowy okres zabawy w audio dźwięku. A to z pewnością zasługuje już na podobny do powyższego pełnoprawny test, który mam nadzieję zachęci do prób nie tylko ortodoksyjnych audiofilów, ale również, że tak kolokwialnie powiem tworzących nagrania producentów muzycznych.

Jacek Pazio

Dystrybucja: RCM
Ceny:
Furutech Astoria E: 1 150 PLN / 1,5 m
Furutech Empire E: 1 790 PLN / 1,5 m

System wykorzystywany w teście:
– źródło: C.E.C. TL 0 3.0 + DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl „ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA