Tag Archives: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable

Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable

Opinia 1

O tym, że czas jest pojęciem tyleż względnym, co abstrakcyjnym wspominaliśmy już kilkukrotnie. I niby głoszone bądź co bądź przez nas samych tezy mamy niejako zapisane w DNA, więc powinniśmy być odpowiednio zaimpregnowani na powyższe zjawiska a tym czasem po raz kolejny złapaliśmy się na tym, że pozorne okamgnienie trwało zdecydowanie dłużej aniżeli by się mogło wydawać. Chodzi bowiem o to, iż na zupełnego bezczela szlibyśmy w zaparte, że „niedawny” test topowych głośnikowych Nanofluxów Furutecha był właśnie „niedawno” i skoro na rynek trafiła ich kolejna inkarnacja, to wszystko wskazuje na to, że albo w Japonii robi się lekko nerwowo, albo wierchuszka Furutecha próbuje nieco zmienić wieloletnią politykę firmy zagęszczając interwały wietrzenia portfolio. Tymczasem wystarczyło zerknąć na datę ww. publikacji, by posypać głowę popiołem i czym prędzej zrewidować budowaną narrację, bowiem od debiutu poprzedniej wersji minęło „raptem” … osiem (!!!) lat. Krótko mówiąc na 3-9-1 Togoshi, Shinagawa-Ku w Tokyo wszystko jest po staremu i toczy się własnym, lata temu ustalonym tempem a my, już bez niepotrzebnych nerwów, możemy pochylić się nad najnowszym japońskim wypustem – zajmującym szczyt oferty Furutechem Nanoflux-NCF Speaker Cable, który dotarł do nas dzięki uprzejmości dystrybutora – katowickiego RCM-u.

Jak się z pewnością Państwo domyślacie głównym powodem delikatnej, czy wręcz kosmetycznej zmiany na świeczniku japońskich głośnikowców było zastąpienie wideł CF-201(R) i rozporowych bananów CF-202(R) ich NCF-owymi następcami – CF-201 NCF(R) i CF-202 NCF(R). Zanim jednak ktokolwiek zacznie kręcić nosem, że to de facto wspomniana kosmetyka nieśmiało chcielibyśmy zwrócić uwagę, iż kilkukrotnie już na naszych łamach udowadnialiśmy, że to właśnie konfekcja kolokwialnie rzecz ujmując „robi robotę” i im wyższej klasy biżuterią dopieścimy nasze druty, tym wyższym pułapem rozdzielczości i wyrafinowania nam się odwdzięczą. A nawet pobieżnie i niezobowiązująco zerkając na wspomnianą konfekcję trudno nie uznać jej za wartą dłuższej chwili uwagi, bowiem precyzja wykonania i użyte materiały jasno dają do zrozumienia, że nic w nich nie jest dziełem przypadku. I tak, elementy przewodzące, czyli trzpień w CF-202 NCF(R) i widły w CF-201 NCF(R) wykonano z pojedynczych elementów z rodowanej miedzi α (Alpha) a ich korpusy to okryty transparentną powłoką warstwowy układ srebrzonych włókien karbonowych NCF naniesionych na uzbrojoną w antywibracyjny pierścień NCF tuleję z niemagnetycznej stali nierdzewnej. Dodatkowo każdy z przewodów mocowany jest wewnątrz wtyku za pomocą specjalnego docisku redukującego indukcję zakłóceń mechanicznych i elektrycznych. W zestawie nie zabrakło również dyskretnych splitterów, za którymi granatową plecionkę zastępują burgundowy dla „+” i grafitowo-czarny dla „-” oplot, oraz zdecydowanie bardziej zauważalnych masywnych muf.
Profilaktycznie wspomnę również, iż same przewody, przynajmniej z zewnątrz są dokładnie takie, jak poprzednio a różnice zapobiegliwie ukryto przed oczami ciekawskich. Ich wierzchnią powłokę stanowi zgodna z dyrektywą RoHS granatowo-niebieska plecionka nylonowa ściśle opinająca granatową koszulkę z elastycznego PVC chroniącą hybrydowy ekran z taśmy poliestrowo – aluminiowej i siedmiu miedzianych przewodów o średnicy 0,2∅. I w tym momencie dochodzimy do novum, bowiem zamiast, znanej z wcześniejszej wersji bawełnianej otuliny zastosowano jej poliestrowy odpowiednik. Dalej, znaczy się „głębiej” każdą z żył izoluje polietylenowa (PE) koszulka – biała dla „-” i czerwona dla „+”. Każda z żył składa się z siedmiu wiązek po 37 miedzianych przewodników z miedzi α (Alpha) Nano OCC pokrytej Nano Liquidem (olejem skwalenowym) zawierającym molekuły z cząstkami złota i srebra o średnicy 8 nm (8/1000000mm), co w sumie daje 9AWG.

Jak z pewnością co bardziej dociekliwi Czytelnicy zdążyli sprawdzić w tzw. międzyczasie, czyli od testu protoplasty naszego gościa upłynęło nie tylko sporo wody w Wiśle, co pewnym przeobrażeniom uległ mój dyżurny system, z którego w chwili obecnej zostały praktycznie tylko … kable głośnikowe a ponadto całość wylądowała w nowym lokum. Dlatego też bezpośrednie porównania z poprzednikiem z jednej strony korcą a z drugiej, znaczy się kompletnie innych warunków środowiskowo – sprzętowych, niezbyt mają rację bytu. Byt za to kontynuuje u mnie wspominany wtenczas mroczny obiekt pożądania, czyli zasilający Nanoflux, oczywiście już w wersji NCF. Jednak ad rem, czyli do brzegu. Nie da się bowiem ukryć, że tytułowe głośnikowce wręcz idealnie wpisują się w dotychczasową politykę Furutecha, zgodnie z którą o ile niższe modele ewidentnie stawiają na dynamikę i rozmach, w czym de facto nie ma nic złego, o tyle na szczycie akcenty rozłożone są nieco inaczej, gdyż zamiast intensyfikacji aspektów energetycznych do głosu dochodzi niezobowiązujące (nie mylić z nonszalancją) wyrafinowanie. Bowiem na tym poziomie zaawansowania nikt niczego nikomu udowadniać nie musi i po prostu tego nie robi. Robi za to coś, do czego został stworzony – transmituje sygnały ze wzmocnienia do kolumn i robi to możliwie dyskretnie, czyli nie epatując własną obecnością. Czyli co – kabel, który jest a jakby go nie było? Mniej więcej o to właśnie chodzi. Żeby jednak nie było tak różowo, czyli po co pisać o czym, czego najogólniej rzecz ujmując nie słychać, uczciwie trzeba przyznać, że nie dość, że po przesiadce z moich dyżurnych Hydr topowego Furutecha słychać, to jeszcze słychać, że co nieco na tle poprzednika się zmieniło. Całe szczęście owe zmiany nie są żadnym zaskoczeniem, lecz jedynie potwierdzeniem obserwacji poczynionych w trakcie porównań zasilającego Nanofluxa z jego inkarnacją NCF. Mamy bowiem do czynienia z jeszcze lepszą linearyzacją i nie tyle uspokojeniem, co większą naturalnością przekazu. W pierwszym momencie można wręcz odnieść wrażenie jakby Furutech grał nieco przyciemnionym dźwiękiem, jednak bardzo szybko okazuje się, że nie tylko nadal słychać wszystko, co słyszeć powinniśmy, w domyśle to, co zostało zapisane w materiale źródłowym, co słyszymy to lepiej, bo precyzja i rozdzielczość z jaką poszczególne składowe reprodukowanych utworów są podawane osiąga wyższy, aniżeli poprzednio poziom. Weźmy na ten przykład dość ekstremalny w swej melodyjno – death metalowej estetyce album „Your Highness” fińskiej formacji Bloodred Hourglass, gdzie okazjonalna przyswajalność linii melodycznych permanentnie łamana jest typowo deathowym growlem Jarkko Kaukonena i istną kakofonią szalenie gęstych partii gitar i perkusji dodatkowo suto doprawionych elektroniką. Najdelikatniej rzecz ujmując nie jest to materiał stricte audiofilski a tym samym często goszczący na testowych playlistach i obecny podczas komercyjnych prezentacji w trakcie międzynarodowych wystaw / targów. Powód? Wbrew pozorom wcale nie tak oczywisty jak mogłoby się na pierwszy rzut oka/ucha wydawać i niezwiązany z samą estetyką repertuaru a pułapem na jakim zawieszono poprzeczkę trudności prawidłowego jego odtworzenia. O ile bowiem pseudoaudiofilskie smęty na tamburyn i mandolinę towarzyszące sennie zawodzącej szansonistce o cielęcych oczach zagrać potrafi większość prezentowanych tamże systemów, to na takiej ekstremalnej jeździe bez trzymanki większość „poważnych graczy” wylatuje z drogi na pierwszym zakręcie, znaczy się blaście mając problem zarówno z nadążeniem za tempem, czyli timingiem, jak i natłokiem koniecznych do „wyartykułowania” informacji. Część próbuje ratować się drogą na skróty oznaczającą bądź to zubożanie prezentacji o pozostające poza ich zasięgiem detale, czyli tzw. „lejek” bądź idąc na żywioł, czyli oszałamiając słuchacza bezlikiem pojedynczych dźwięków, lecz nie dbając o jakże istotne „lepiszcze” odpowiedzialne za to, iż ów zbiór dźwięków jesteśmy w stanie uznać za muzykę. Czyli i tak źle i tak niedobrze. Całe szczęście Nanoflux-NCF takimi ograniczeniami nie jest obciążony, więc nadąża i ogarnia dając przy tym zarówno fantastyczny wgląd w złożoność struktury nagrań, jak i zachowując pełną, natywną spoistość reprodukowanego materiału niezależnie od stopnia jego zagmatwania, dynamiki, czy ekspansywności. Nie oznacza to bynajmniej, że ów materiał interpretuje na własną modłę tonizując i wygładzając agresję, oraz szorstkość, gdyż nic takiego nie ma miejsca. On jedynie niczego sobie nie zatrzymując również niczego nie dodaje, więc jeśli wokal Kaukonena ma być szorstki i ziarnisty niczym papier ścierny to taki właśnie jest, lecz sam przewód daleki jest od podkreślania owych cech – prezentuje je takimi, jakimi są w rzeczywistości, więc osiąga poziom realizmu znany z życia codziennego. Spora w tym zasługa umiejętności zachowania iście stoickiego spokoju i nawet przy największych spiętrzeniach dźwięku zdolności utrzymania stabilnej sceny dźwiękowej. Jest to o tyle istotne, że właśnie w takich, ekstremalnych momentach może dochodzić bądź to do jej przytkania a tym samym „zapadnięcia się”, bądź też klasycznej „ucieczki do przodu”, czyli wypchnięcia pierwszego planu w celu maskowania problemów w dalszych rzędach. A z Nanofluxem mamy constans, chyba, że mowa o koncercie, gdzie nie tylko wokalista, ale i towarzyszący mu instrumentaliście latają po scenie jak kot z pęcherzem.
Niejako na uspokojenie i już w ramach zakończenia pozwoliłem sobie sięgnąć po nieco bardziej cywilizowaną pozycję, choć od razu ostrzegam, że również daleką od lekkostrawnego mainstreamu, czyli „Traum der Jugend” Kebyart będący niezwykle absorbującą współczechą a dokładnie wariacjami nt. dość klasycznych dzieł w wykonaniu … kwartetu saksofonowego. Grubo, nieprawdaż? Jak się jednak okazuje nie taki diabeł straszny jak go malują, gdyż Furutech nie tylko pokazał bogactwo różnic pomiędzy poszczególnymi instrumentami w tonacji w jakiej „chodzą” ale i właściwą im ekspresję i aurę pogłosową. A właśnie. O ile powyższy album nagrano dość oszczędnie pod względem udziału akustyki pomieszczenia w jakim dokonano rejestracji skupiając się na możliwie namacalnym i wiernym oddaniu aspektów mechanicznych wykorzystanego instrumentarium, to już na „Cantate Domino” Oscars Motettkör a jeszcze lepiej na „Cantate Domino – La Cappella Sistina e la musica dei Papi” Sistine Chapel Choir Furutech rozbija bank pod względem swobody a zarazem pietyzmu z jakimi oddaje bogactwo informacji pozwalających odwzorować warunki lokalowe obu nagrań z iście aptekarską dokładnością. Nie ma zatem mowy o sztucznym rozdmuchiwaniu i gigantomanii, lecz zdolności przeniesienia słuchacza we właściwe konkretnym kompozycjom kubatury – bez ich transformacji i przeskalowań.

W ramach podsumowania pozwolę sobie tylko stwierdzić, że przez ostatnie osiem lat flagowiec Furutecha nie tylko się zestarzał, co dzięki nowej konfekcji , niczym zacne wino nabiera wyrafinowania i głębi, jedynie umocnił na pozycji bodaj najtańszego przewodu głośnikowego, który w pełni zasługuje na kwalifikację do nader elitarnego grona ekstremalnego High-Endu. Dlatego też o ile jego pierwszą odsłonę ocenialiśmy nie mając wiedzy o jego cenie o tyle teraz, takowymi informacjami dysponując, mogę autorytatywnie stwierdzić, że Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable wyceniono na tyle (nieprzyzwoicie) korzystnie, by wywrócić stolik przy którym najwięksi, wycenieni na setki tysięcy konkurenci czuli się dotychczas zupełnie niezagrożeni. Jak jednak widać/słychać na załączonym obrazku dotychczasowy układ sił śmiało możemy uznać za słusznie miniony. I z tą refleksją Państwa zostawię.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB; Lumin T3
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Słuchawki: Meze 99 Classics Gold, Meze 99 Neo, Stax SR-L700MK2, Focal Utopia 2022
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF; Esprit Audio Alpha
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Z uwagi na bardzo dobre kontakty nawet nie z samym dystrybutorem, ale również ze spotykanym na wystawie w Monachium europejskim przedstawicielem producenta ofertę tytułowego Furutecha znamy jak niewielu z Was. Naturalnie jest to feedback wielu owocnych w ciekawe opinie testów. Jednak jak po analizie stopek redakcyjnych można wywnioskować, to nie jedyne przyczyny takiego stanu rzeczy. Otóż z uwagi na znakomitą relację ceny w stosunku do brzmienia produktów z tej stajni kilka z najbardziej poruszających nasze serca zostało po testach na stałe. Jednak żeby było jasne, nie dlatego, że są najlepsze na świecie, bo takich niestety nie ma, tylko po pierwsze – wpisały się sonicznie w nasze „zbieraniny” audio, a po drugie – idąc trochę pod prąd trendom toczącym większość branży, oferując naprawdę świetne granie nie biorą udziału w cenowym wyścigu. Nie wierzycie? Cóż, to łatwo zweryfikować choćby przy pomocy wyszukiwarki na naszym portalu. Jednak jak można się domyślić, dzisiejsze spotkanie nie jest próbą bezproduktywnego lania wody na młyn popularności tego brandu, tylko relacją z kolejnego testu. Czego? Otóż być może wielu się zdziwi, ale nasz punkt zainteresowań nie jest jakimś szumnie reklamowanym jako przełomowe w działalności danej marki rozwiązaniem, co często okazuje się być tylko nadmuchaną medialną bańką, tylko zważywszy na ciągły rozwój technologii zrozumiałym przekonstruowaniem starszej, skądinąd w czasach powołania jej do życia znakomitej konstrukcji kabla głośnikowego. Jakiego? Już zdradzam. Jak sugeruje tytuł testu, tym razem dzięki staraniom katowickiego dystrybutora RCM na recenzyjny tapet trafił flagowy kabel głośnikowy Furutech NanoFlux NCF Speaker.

Pokrótce przypominając kwestie techniczne rzeczonej konstrukcji sprawy wyglądają tak. Wywołany do tablicy przewód kolumnowy w swych trzewiach wykorzystuje miedź Alpha Nano OCC. Ta zaś w celach uzyskania specyfikacji dedykowanej temu modelowi została pokryta olejem skwalenowym zawierającym molekuły z cząstkami złota i srebra w rozmiarze 8 nm. Tak przygotowany drut chcąc uodpornić go na szkodliwe bodźce zewnętrzne zaizolowano kilkoma warstwami typu: spieniony Polietylen, przędza poliestrowa, miedziano-aluminiowy rękaw, warstwa PVC, na co finalnie nałożono pokryty motywem białego krzyżowania się podwójnej nici na fioletowym tle, oplot z nylonowej siatki. Kwestię terminali przyłączeniowych w moim przedprodukcyjnym egzemplarzu rozwiązywały – według informacji producenta będące powodem wprowadzonych zmian w tym modelu kabla – widły CF-201R NCF. Tak prezentujące się głośnikówki na czas drogi do klienta pakowane są w estetyczne, bo pokryte granatową folią, od wewnątrz wyściełane gąbką kartonowe pudełka.

Czym zaowocowało technologiczne podniesienie jakości brzmienia głośnikowego Nanoflux-a? Otóż z przyjemnością oznajmiam, że zwróceniem większej uwagi słuchacza na jakże ważne dla najwyższych standardów kreowania świata muzyki z systemów audio, aspekty dźwiękowe. To nie jest rewolucja, gdyż już protoplasta tytułowego modelu oferował dobrze osadzoną w barwie i energii proporcję pomiędzy ostrością krawędzi wirtualnych bytów i swobodą ich wybrzmiewania. Dzięki temu zawsze cechowała je odpowiednia dawka drive-u, a to wprost przekładało się na unikanie popadania w monotonność. Tak, tak, nawet najbardziej esencjonalna projekcja twórczości artystycznej jeśli jest zbyt zachowawcza w domenie nadania danemu wydarzeniu odpowiedniej rytmiki i nieprzewidywalności, po jakimś czasie zwyczajnie wieje nudą. I nie byłbym sprawiedliwym, gdybym nie stwierdził, że wówczas poprzednik radził sobie z tą kwestią bardzo dobrze. Niestety to, co było wystarczające przed laty, naturalną koleją rzeczy brutalnie dewaluuje przemijający czas. Jednak gdy coś jest w miarę ponadczasowego, naprawdę nie trzeba wywracać takiego pomysłu do góry nogami – pamiętajmy, bardzo często lepsze jest wrogiem dobrego, tylko wystarczy zadbać o podniesienie rangi najważniejszym niuansom jakościowej dźwiękowej. I z pełną odpowiedzialnością oznajmiam, iż taki rodzaj działania sektora inżynierskiego Japończyków zauważyłem w opiniowanym kablu. To nadal jest esencjonalne i pulsujące rytmem spojrzenie na muzykę. Jednakże obecnie różnica jest taka, że dokładniej przyglądamy się bardzo mocno kojarzonej z ekstremalnym High Endem, z pozoru drobnostką, jednak finalnie pozwalającą zbliżyć nas do przekazu na żywo, dbałością o odpowiednio czytelne naświetlenie najdrobniejszego szczegółu nawet pojedynczego dźwięku. O co chodzi? Otóż, mimo, że poprzednie wcielenie Flux-a w znakomitej większości wpisywało się w najwyższe standardy prezentacji, to w wartościach bezwzględnych było zbyt zachowawcze. Chodzi o nadanie dźwiękowi z jednej strony nienachalnej, ale z drugiej pozwalającej idealnie go wyeksponować w wirtualnej przestrzeni, odpowiednio ostrej krawędzi rysującej jego byt. Niby wszystko było w jak najlepszym porządku. Każde źródło pozorne czytelne, a przy tym w zależności od zamierzeń artystów zróżnicowanie energetyczne, jednak czasem łapałem przekaz na zbytnich uśrednieniach w idealnym pokazaniu najdrobniejszych niuansów. Tymczasem ostatnie działania spowodowały w tym aspekcie bardzo istotne zmiany. Ale żeby nie było tak prosto, nowa wizualizacja dźwięku oprócz postawienia większego nacisku na jego ostrość, w pakiecie tchnęła weń dawniej bardzo oszczędną, teraz zwiększającą poziom mikrodynamiki iskrę. Iskrę, która nie tylko oczekiwanie doświetliła skraje pasma, ale pozwoliła nabrać wirtualnej scenie zjawiskowego rozmachu. A gdy zsumujemy przywołane ww. zmiany, okaże się, że po wpięciu opisywanego kabla w tor muzyka w pierwszej kolejności nabrała energii – wcześniejsze lekkie rozmycie krawędzi po wyostrzeniu zamieniło się w bardziej wyczuwalny puls, w drugiej każdy, nawet pojedynczy dźwięk zyskał na witalności, a przez to czarował wielobarwnością, a trzeciej obraz wydarzeń scenicznych dosłownie wybuchł z mocą bomby atomowej swobodniejszym pozycjonowaniem bardziej czytelnych bytów. Wiedziałem, że ruch działu technicznego będzie zmierzał w stronę poprawienia tej strony przekazu, jednak nie dopuszczałem aż takiego przyrostu interesujących mnie cech. A interesujących z bardzo istotnego powodu. Mianowicie chodzi o to, że nie nosiły znamion przerysowania, tylko starały się odpowiednio dobitnie, oczywiście bez popadania w nadpobudliwość poddać diagnozie nawet pojedyncze muśnięcie struny gitary. Cel? Dosłownie i w przenośni chodziło o pokazanie ataku, wielobarwności brzmienia i procesu wygaszania skutku wprawienia czy to drutu, czy nylonu w ruch. Zapewniam, to nie jest przerost formy nad treścią, tylko spełnienie podstawowych zadań aspirującego do miana absolutu produktu audio. Oczywiście bardzo ważne jest umiejętne dozowanie tego działania, z czym podczas prawie trzytygodniowych testów Furutech NanoFlux NCF Speaker bez problemu sobie poradził. Szczerze powiedziawszy, testując poprzednika właśnie tego mi brakowało, a tu proszę, pyk i panowie z kraju kwitnącej wiśni zabawili się w spełnianie nie tylko moich, ale jestem święcie przekonany, że Waszych marzeń. Nie wierzycie? Spróbujcie sami. Zapewniam, będzie ciekawie.

Gdzie lokalizowałbym naszego bohatera? Oczywistością jest, że nie wszędzie, gdyż tytułowy kabel nie goni za szybkością narastania sygnału kosztem jego esencjonalności, a przez to dźwięczności. Za to wszędzie tam, gdzie w oparciu o niezbędny timing z zachowaniem odpowiedniej ilości energii i drive’u liczy się dla nas muzykalność. Jednak nie w rozumieniu nudnej, wiecznie balansującej na krawędzi przesytu magmy, tylko nacechowanej dobrze rozumianym rozdrabnianiem włosa na czworo, oddaniem kolorystyki dosłownie każdego podzakresu – od mocnego, kontrolowanego i pulsującego basu, przez czarującą, wielobarwną średnicę, po pełne ekspresji, jednak pozbawione piaszczystości wysokie tony. Bez tego ciężko jest uzyskać odpowiednią aurę high-endowej projekcji muzyki, dlatego jestem rad, że ten pakiet istotnych składowych nasz bohater wcielił w życie. Co w kontekście puenty tego testu jest ciekawe, ku mojemu zaskoczeniu na tyle zjawiskowo, że tylko z racji konieczności posiadania długość 3 mb, po dokonaniu zamówienia docelowego rozmiaru testowa 2,5 m sztuka wyruszyła w dalszą podróż do potencjalnych klientów. Innej opcji nie było.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: RCM
Producent: Furutech
Cena: 34 950 PLN / 2 x 2,5m (inne długości dostępne na zamówienie)