Tag Archives: Fyne Audio


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Fyne Audio

Fyne Audio Vintage i Vintage Classic

Fyne Audio wprowadza do swojej oferty dwie nowe linie kolumn głośnikowych: Vintage i Vintage Classic. Obie stworzone przez Dr. Paula Millsa uznanego na całym świecie inżyniera konstruktora który następnie doktoryzował się z dziedziny audio, nawiązują wyglądem do ikonicznych urządzeń królujących w latach 70-tych, ale równocześnie zawierają najnowsze technologie dostępne w świecie wytwarzania i przetwarzania dźwięku.

Seria Fyne Vintage wykorzystuje najnowocześniejsze technologie opracowane po raz pierwszy przez dr Paula Millsa na potrzeby wielokrotnie nagradzanej serii Fyne Audio F1 i przekształca je w dwie ponadczasowe i charakterystyczne serie: Vintage i Vintage Classic.

W serii Fyne Audio Vintage odnajdujemy trzy modele podłogowe: Ten, Twelve i Fifteen. Zastosowano w nich dwudrożny przetworniki współosiowe IsoFlare wykorzystujące karbowane zawieszenie FyneFlute o średnicy odpowiednio 10,12 i 15 cali. Wewnątrz membran pracuje 3 calowa tytanowa kopułka, napędzana magnesem neodymowym, odcięta przy zaledwie 750Hz i przetwarzająca sygnał do 26kHz. Kolumny wykorzystują dookólny dyfuzor BassTrax Tractrix zapewniający swobodne odtwarzanie najniższych częstotliwości. Mają bardzo wysoką czułość co predestynuje je do współpracy ze wzmacniaczami lampowymi choć nie tylko. We wszystkich modelach serii istnieje możliwość dostrojenia brzmienia do pomieszczenia. Analogowe pokrętło umieszczone na panelu przednim daje możliwość regulacji zwrotnicy w zakresie emisji energii bardzo wysokich tonów oraz poziomu ekspozycji dźwięków w średnim-górnym zakresie. Zwrotnice zbudowane są z elementów najwyższej klasy łączonych posrebrzanymi przewodami z miedzi beztlenowej na antyrezonansowych podłożach i poddawane są głębokiemu zamrażaniu i powolnemu odmrażaniu co łagodzi mikronapięcia w elementach, przewodach i lutach, a tym samym maksymalizuje transfer sygnału i zapewnia większą przejrzystość dźwięku.

W serii Fyne Audio Vintage Classic znajdują się trzy modele podłogowe i jeden podstawkowy: Classic VIII, Classic X, Classic XII oraz Classic VIII BS. Obudowy kolumn z serii Vintage Classic mają, w odróżnieniu od przekroju trapezowego serii Vintage, przekrój bardziej tradycyjny – prostokątny. Zastosowano w nich dwudrożny przetworniki współosiowe IsoFlare wykorzystujące karbowane zawieszenie FyneFlute o średnicy odpowiednio 8,10,12 i ponownie 8 cali. Wewnątrz membran 10 i 12 calowych pracuje 3 calowa tytanowa kopułka, odcięta przy zaledwie 750Hz i przetwarzająca sygnał do 26kHz, natomiast w modelach wykorzystujących przetwornik 8 calowy – kopułka 1 calowa grająca aż do 34kHz. Kolumny wykorzystują dookólny dyfuzor BassTrax Tractrix, sprytnie schowany pod szarą tkaniną, zapewniający swobodne odtwarzanie najniższych częstotliwości. Podobnie jak kolumny serii Vintage modele Vintage Classic mają bardzo wysoką czułość, przez co świetnie współpracują ze wzmacniaczami lampowymi. We wszystkich modelach serii istnieje możliwość dostrojenia brzmienia do pomieszczenia. Pokrętła umieszczone na froncie dają możliwość regulacji zwrotnicy w zakresie emisji energii bardzo wysokich tonów oraz poziomu ekspozycji dźwięków w średnim-górnym zakresie (2,5kHz – 5 kHz). Gniazda przyłączeniowe są podwójne. Zwrotnice wykonane są z elementów najwyższej klasy, połączenia wykonano posrebrzanymi przewodami z miedzi beztlenowej.

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Fyne Audio

Fyne Audio F704

Link do zapowiedzi: Fyne Audio F704

Opinia 1

Chyba zgodzicie się ze mną, iż podjęcie jakiejkolwiek pracy nie oznacza od razu ożenku z daną firmą na całe życie. To wie – no może poza wyjątkiem potwierdzającym regułę w postaci mojej drugiej połówki pracującej w tej samej korpo już bez mała 25 lat, każdy potencjalny pracobiorca. Mało tego. Zmiany miejsca pozyskiwania środków na przysłowiowy chleb dokonują również wydawałoby się skazani na byt do końca swojego żywota w jednym miejscu, założyciele nawet największych światowych brandów, w pewnym momencie odsprzedając dzieło swojego życia innemu podmiotowi. Co ich do tego pcha? To nie jest istotne. Tak jest i nikt tego nie zmieni. Istotne jest raczej to, co może się stać, gdy z firmy zajmującej się produkcją elektroniki użytkowej – na potrzeby dzisiejszego spotkania przyjrzyjmy się sekcji zespołów głośnikowych – odejdzie większość inżynierów z działu konstruktorskiego? Nie zgadujcie, już zdradzam. Otóż nie mylicie się, kolejna kolumnowa marka. Jednak czerpiąc doświadczenia z poprzedniego okresu swojej działalności na tyle prężna nie tylko biznesowo, ale również jakościowo, że konia z rzędem temu, kto na danym pułapie cenowym będzie w stanie zaproponować coś wyraźnie lepszego od ich oferty. O kim mowa? O kilka lat temu powołanym do życia angielskim projekcie Fyne Audio, z portfolio którego po owocnych rozmowach z warszawskim dystrybutorem EIC udało nam się pozyskać do zaopiniowania zestaw kolumn podłogowych F704.

Tytułowe kolumny nie należą do grupy obecnie preferowanych przez dysponujących niewielkim miejscem w kącie salonu melomanów, wąskich słupków. To solidne, bo ważące ponad 60 kilogramów, osiągające wysokość ponad 130 cm, szerokość 54 cm i głębokość 56 cm konstrukcje. Jednak ich gabaryty nie są jakimkolwiek przypadkiem, tylko konsekwentną realizacją przedprodukcyjnych założeń generowania dużego, co bardzo istotne, zjawiskowo swobodnego spektaklu muzycznego, co w przypadku anorektycznych panien nie miałoby szans na jakiekolwiek powodzenie. Boczne ścianki obudów minimalizując wewnętrzne fale stojące wewnątrz konstrukcji, od stosunkowo szerokiego frontu płynnym łukiem zbiegają się ku znacznie węższemu tyłowi, w przekroju poprzecznym tak wykonanej skrzynki przypominając wariację na temat pudła rezonansowego lutni. Wspomniany awers wbrew wizualnym pozorom jest ostoją dla trzech przetworników – dwa na bazie autorskiej inkarnacji celulozy. Jednego koaksjalnego na szczycie – 75 mm kopułka wysokotonowa znajduje się w centrum zawieszonego przy pomocy firmowego układu FyneFlute 300 mm średniaka (IsoFlare) i poniżej podobnie zawieszonego przy pomocy rozwiązania FyneFlute, również 300 mm basowca. Przybliżając kolejne technikalia, nie można zapomnieć o ciekawie zrealizowanym, bo skierowanym w podłogę pomiędzy dwoma płaszczyznami porcie bass-refleksu (Bass Trax). Oczywiście wkręcanych w łączące owe płaszczyzny podstawy aluminiowe tuleje, solidne, stabilizowane na podkładkach kolce. Zlokalizowanych tuż przy podłodze na rewersie, dla wielu istotne, że podwójnych terminalach kolumnowych. A także kilku akcentach designerskich typu: dublowane srebrne ringi wokół głośników jako ramki kryjące śruby montażowe i zorientowane na szczycie przedniej ścianki, licujące z nią, celowo ciekawie kontrastujące z czernią obudowy aluminiowe wstawki z logo marki. Wieńcząc dzieło opisu kolumn, z przyjemnością informuję, iż potencjalny nabywca w komplecie startowym otrzymuje również niewidoczne na fotografiach, jednak po założeniu podczas użytkowania nadające całości dodatkowego sznytu dostojności, mocowane przy pomocy magnesów ukrytych pod lakierem fortepianowym, czarne maskownice.

Jak wspomniałem w poprzednim akapicie, zdecydowanie się w tym modelu na takie a nie inne gabaryty skrzyń miało konkretny cel. Zaproponować użytkownikowi swobodny, a przez to pełen niuansów soniczych, w zależności od materiału muzycznego raz mocny, a raz delikatny przekaz. To oczywiście pociągnęło za sobą pewnego rodzaju wybory, którymi w tym przypadku były osiągające 300 mm średnicy przetworniki, co wprost przekładało się na niezbędną pojemność obudowy ze szczególnym uwzględnieniem sporej szerokości przedniej ścianki. Jednak zalecam spokój. Nasze bohaterki za sprawą obłych kształtów bocznych ścianek, kilku zabiegów designerskich i świetnego wykończenia są na tyle przyjazne wizualnie, że z łatwością wpiszą się w praktycznie każde zastane warunki lokalowe. A to dopiero jedna strona medalu, gdyż w moim odczuciu prezentację organoleptyczną bez najmniejszych problemów przebija dodatkowo ich oferta z dziedziny reprodukcji dźwięku. Jakiego konkretnie? Po pierwsze niosącego ze sobą bardzo pożądany przez wielu melomanów – również przeze mnie – delikatny posmak wykorzystanego do produkcji membran przetworników, papieru. Po drugie świetnie doświetlonego w wyższej średnicy bez jakiegokolwiek odczucia jej natarczywości. Po trzecie za sprawą łatwego wygenerowania zaskakująco szybko narastających najniższych częstotliwości, pełnego zjawiskowej, co istotne pozbawionej efektu rozlewania się po pokoju energii. Po czwarte spotykanego jedynie przy wykorzystaniu głośników koaksjalnych niewiarygodnie spójnego w domenie prezentacji. I po piąte pełnego oddechu i swobody oddawania zamierzeń nawet najcięższego materiału muzycznego. Przyznacie, że lista jest imponująca. Jak przełożyła się na realne zderzenie z konkretnymi płytami? To postaram się nieco przybliżyć przy pomocy kilku poniższych przykładów.
Jako pierwszy w starciu o prawdę w muzyce wystąpił najnowszy projekt Adama Bałdycha w trio zatytułowany „Clouds”. Z pozoru nuda, gdyż zderzamy się z trzema instrumentami pozbawionymi dla wielu jedynej wykładni rozdzielczości grania, dobitnych artefaktów w najwyższych rejestrach, czyli przekładając z polskiego na nasze, zostajemy odcięci od obcowania ze zjawiskowym cykaniem blach perkusisty. Tymczasem tak podchodzący do sprawy osobnicy popełniają wielki błąd. To w moim odczuciu jest wręcz idealny materiał do nawet najbardziej krytycznych ocen. Wystarczy przyjrzeć się zjawiskowej grze Adama na skrzypcach. Jego sposobowi wydobywania dźwięków czasem przy pomocy smyczka, a czasem szarpiąc struny palcami. Ba, wielobarwności ich wybrzmiewania w zależności od siły nacisku smyka na struny z jego słynnym, prawie nieuchwytnym przez systemy zbyt mocno operujące w nasyceniu, delikatnym ich muskaniem. Już na tle tego jednego instrumentu zdający sobie sprawę czym jest clou dobrej jakości dźwięku słuchacz, będzie w stanie określić oferowany przez system poziom wyrafinowania. Powinniśmy słyszeć dosłownie wszystko. Jednak istotą rzeczy jest, aby zachować przy tym wolumenową zasadność ich pojawienia się w eterze, co brytyjskie kolumny świetnie dozowały. A to dopiero przedbiegi, bowiem w kolejnej fazie należy sprawdzić, jak w domenie czytelności owe skrzypce współbrzmią z wtórującą im wiolonczelą i dostojnym fortepianem. Czy nie jest zbyt ciemno i gęsto, co wielu może się podobać, a w wartościach bezwzględnych będzie skutkować uśrednianiem ciężkiej pracy zespołu, zlewając ją podczas mocniejszych pasaży w jedną ścianę pozbawionego cech transparentności dźwięku. Jeśli tego unikniemy, nawet w momencie obcowania na co dzień z innym materiałem muzycznym, choćby dla tak zwanego sportu, nawet z tego typu twórczością przeżyjemy wartą poświęcenia każdej minuty przygodę. Reasumując ten krążek powiem jedno. Moim zdaniem poza idealną dla tego typu nagrań „papierową” barwą i wyważoną energią, słowem kluczem dla tej pozycji była umiejętnie nasycona transparentność wybrzmiewania. A przypominam, omawiany team nie dysponował żadnymi ułatwiającymi odbiór całości w estetyce świeżości perkusjonaliami, co dla mnie akurat było zaletą, gdyż mogłem skupić się nie tylko na najdrobniejszym niuansie nutowym skrzypiec, wiolonczeli, czy fortepianu w występach solo, ale również podczas gry pełnego składu jako świetnie rozumiejące się – czytaj znakomicie czujące ważny dla tego typu występów feeling, jazzowe trio. Niestety będąc do bólu szczerym, taka jak przy pomocy F704 prezentacja zdarza się niezwykle rzadko. A gdy do tego dodamy znakomity wynik w kreowaniu spójnej, bo ewidentnie pokazującej w pełni współpracujące ze sobą, a nie każdy sobie, instrumenty na świetnie zdefiniowanej w domenie szerokości, głębokości i trójwymiarowości (wynik głośnika koncentrycznego) wirtualnej scenie, nie mogę zrobić nic innego, jak co prawda przedwcześnie, ale zarekomendować je do posłuchania dosłownie każdemu, nawet zatwardziałemu wrogowi podobnych rozwiązań.
Następną przygodę opiszę posiłkując się również najnowszą produkcją, jednak tym razem koreańskiej artystki Youn Sun Nah „Immersion”. Cel? Oczywiście w pierwszej kolejności potwierdzenie wszystkich wcześniej wymienionych aspektów dźwięku. Jednak zamierzeniem nadrzędnym była konfrontacja testowo eksponowanej przez głośniki na bazie papieru, barwy głosu piosenkarki z posiadaną przeze mnie obecnie inną materiałowo szkołą Dynaudio. Postanowiłem sprawdzić, czy pani nie zacznie śpiewać za bardzo nosowo. Niestety zbytnia dominanta celulozy w głosie ludzkim powoduje efekt zatkanych zatok, co ze startu funduje nam utratę tak istotnej w intymnych piosenkach „gardłowej” mikrodynamiki. Na szczęście nic takiego nie nastąpiło. Było czytelnie, co prawda na tle stylu poprzednich płyt nieco popowo, ale przy tym nadal emocjonalnie, dobrze wyważone temperaturowo i do tego świetnie podane w kwestii świeżości, dlatego mimo unikania twórczości dla tak zwanych mas, bez problemu sprawiło mi wiele przyjemności.
Na koniec również jazz. Ale ale, nie milusie plumkanie, tylko rodzime, niestety tylko okazjonalne – powstały jedynie dwa krążki – free. Panowie z projektu Contemporary Noise Quintet w produkcji „Pig Inside The Gentlaman” nie pozostawili złudzeń co do możliwości opiniowanych Angielek. Natychmiastowe zmiany tempa, często szaleńcze pasaże całego składu podczas tak zwanej jazdy trzymanki i świetnie współpracujący ze sobą warsztatowo muzycy w zależności od założeń artystów raz zwalali mi się na głowę pełnym agresji muzycznym larum, by dosłownie w ułamku sekundy zaprosić mnie na całkowicie odmienną w nostalgiczny pakiet emocji, snującą się balladę. Co ważne, to były wręcz natychmiastowe strzały i energiczne mówiąc kolokwialnie kopnięcia, pokazując tym sposobem łatwe radzenie sobie kolumn ze zmianą tempa, przy zachowaniu pełnej rozdzielczości. To bardzo istotne, bowiem w głośnych momentach ów kilkuosobowy skład nie miał tendencji przekształcania się w jedną niezrozumiałą papkę, która zazwyczaj wywołuje na mojej twarzy efekt niechęci dalszej kontynuacji spotkania z tak niezrozumiale zaprezentowanym materiałem. Lubię free, jednak wbrew pozorom to jest bardzo wymagający od systemu audio nurt muzyczny. Nawet najdrobniejsze potkniecie choćby w oddaniu tempa – o pokazaniu mikro i makrodynamiki na dobrym poziomie nasycenia przekazu nie wspominając, powoduje efekt niemiłej dla ucha ściany ciężko definiowalnego wręcz hałasu. Jakież moje pozytywne zdziwienie, gdy ów materiał zabrzmiał w moim pokoju w pełnej krasie. Namacalnie, emocjonalnie, na przemian brutalnie i intymnie, czyli tak jak tego zawsze oczekuję. Owszem, ze wspominanym przez cały czas, zaznaczam bardzo lubianym przez wielu melomanów celulozowym sznytem, jednak z jego najlepszymi cechami, a nie nadinterpretacją. Żadnego siłowego „nosa” w przekazie, tylko oczekiwana szczególnie w instrumentach drewnianych, doprawiająca całość wydarzenia szczypta przetworzonego przemysłowo pobratymcy tysiącletniego Bartka.

Przyznam się, że targają mną obawy o posądzenie napisania tekstu sponsorowanego. Niestety, gdy coś mnie w odpowiedni sposób ruszy, nie potrafię zapanować nad myślami i wychodzą z tego podobne do dzisiejszego pochwalne słowotoki. Jednak bez względu na odbiór moich wniosków, wieńcząc test, z pełną odpowiedzialnością jeszcze raz podpisuję się pod nimi obydwoma rękami. Tytułowe kolumny są świetne. Powiem więcej. Za tę cenę w przypadku zapytania o jakiegoś sparingpartnera w podobnej estetyce grania miałbym problem z jego wytypowaniem. Jest tylko jeden mogący stanąć w opozycji da angielskich kolumn aspekt. Chodzi o skądinąd świetny, bo bardzo delikatny, ale jednak sznyt grania. To co prawda dobitnie oddaje istotę brzmienia instrumentów drewnianych, jednak pojawiając się mimo woli w brzmieniu innych, czasem potrafi zniechęcić sporą grupę potencjalnych zainteresowanych. Niestety takie jest życie. Komu dedykowałbym zatem nasze bohaterki? Odpowiedź padła już dawno. Dosłownie wszystkim, którzy ów sznyt potrafią zaakceptować, gdyż reszta aspektów od solidnej podstawy basowej, przez dobre nasycenie, szybkość narastania sygnału, rozdzielczość, po swobodę wybrzmiewania dzięki lotnym, jednak nie wychodzący przed szereg wysokim tonom, jest na świetnym poziomie. Czy na bazie powyższego testu można stwierdzić, że to są kolumny najlepsze na świecie? Odpowiem pytaniem na pytanie: Znacie takie, bo ja niestety nie? Twierdzę jedynie, że opisane powyżej na w swoim poziomie cenowym są ucztą dla uszu, a o to przecież w naszej zabawie chodzi.

Jacek Pazio

Opinia 2

Pierwszy kontakt z wytwórcą bohaterek dzisiejszego odcinka mieliśmy dwa lata temu, podczas monachijskiego hifideluxe. W dodatku początkowe wrażenia były nazwijmy to ambiwalentne – ot kolejna, pozornie znikąd, firma z bijącą po oczach, a dokładnie z bannerów reklamowych, „księgowością kreatywną” jeśli chodzi o doświadczenie kadry konstruktorskiej, czyli mówiąc wprost klasyczny jednostrzałowiec. Jednak, gdy pominęło się całą tę marketingową otoczkę i skupiło się na prezentowanych w dość spartańskich, hotelowych warunkach intrygujących i wręcz zjawiskowych F1-10 wcześniejsze uprzedzenia momentalnie poszły w zapomnienie. Równie pozytywne wrażenia wynieśliśmy z hifideluxe 2019, kiedy to Angli…, znaczy się Szkoci z Fyne Audio zaprezentowali oprócz F1-12 nieco bardziej przystępny cenowo, co bynajmniej wcale nie oznacza, że mniejszy model F703 potwierdzając tym samym, że nie są jedno-sezonową efemerydą. W tzw. międzyczasie pojawił się polski dystrybutor – stołeczne EIC a tym samym okazja do tego, by we własnych czterech, bądź jak w przypadku naszego redakcyjnego OPOS-a – ośmiu, ścianach, czyli już w kontrolowanych warunkach, przyjrzeć i przysłuchać się ich ofercie z bliska. I tym oto sposobem doszliśmy sedna, czyli do pozyskania na testy nader pokaźnych konstrukcji podłogowych o symbolu F704.

Powiem szczerze, że kiedy ustalając detale natury logistycznej przedstawiciel dystrybutora nieśmiało dopytywał się o nasze warunki lokalowe niejako przy okazji napomykając, iż 704-ki są „ogromne” potraktowaliśmy powyższą troskę z lekką niefrasobliwością. Okazało się jednak, iż coś jest na rzeczy, gdyż gdy ekipa EIC pojawiła się przed naszymi drzwiami z dwoma monstrualnymi, ustawionymi na paletach, kartonami (vide unboxing) dopiero zrozumieliśmy powód trosk naszego rozmówcy. Całe szczęście nie z takimi kolosami dawaliśmy sobie radę, więc i topowe 700-ki spokojnie w naszym OPOS-ie się zmieściły okazując się niezwykle zbliżoną, pod względem swych gabarytów, alternatywą naszych Consequence’ów. Krótko mówiąc, Fyne Audio F704 są duże a biorąc pod uwagę aktualną modę na smukłe i filigranowe „słupki” wręcz bardzo duże, co z resztą na powyższych zdjęciach mam nadzieję widać. W wersji dostarczonej na testy pokrywał je kruczoczarny lakier fortepianowy, jednak do wyboru są również opcje biała i orzech włoski – obie w wysokim połysku.
Na szerokich frontach pysznią się autorskie przetworniki – wysoko-średniotonowy współosiowiec IsoFlare™ z pracującą w centrum 300 mm membrany średniotonowej, schowaną w niewielkiej tubce 75 mm tytanową kopułką wysokotonową i również 300 mm niskotonowiec z membraną z włóknistej celulozy. Częstotliwość podziału ustalono na 200 Hz i 900 Hz a zwrotnice poddano procesowi kriogenizacji. Mamy zatem do czynienia z wysokoskuteczną (96 dB), dwuipółdrożną konstrukcją o nader przyjaznej 8 Ω impedancji.
Precyzyjnie „obliczone” pod względem zapobiegania powstawaniu fal stojących, zwężające się ku tyłowi, masywne korpusy wykonano z giętej sklejki brzozowej i wzmocniono trzema wewnętrznymi przegrodami. W autorski sposób potraktowano wspomagający najniższe składowe układ bas-refleks, gdyż kanał BR tym razem nie znajduje swojego ujścia na ściance (w tym wypadku dolnej), lecz „dmucha” do dolnej, wydzielonej komory z umieszczonym w podstawie otworem, przez który to dopiero strumień powietrza opuszcza obudowę natrafiając na zamontowany w złożonym z dwóch 8 mm aluminiowych płyt cokole dyfuzor BassTrax Tractrix.

Na początek, w ramach oczyszczenia atmosfery warto rozprawić się z nieco uwierającym co wrażliwsze jednostki „200 letnim doświadczeniem” tytułowej, bądź co bądź będącej dość młodym graczem na rynku audio marki. Okazuje się bowiem, iż ów imponujący a zarazem fizycznie irracjonalny wynik jest li tylko „kumulacją” doświadczenia w branży 7-osobowego zespołu zarządzającego firmy. Czyli stosując powyższą metodologię w takim Accuphase spokojnie dobiliby pewnie do lat tysiąca, albo i lepiej. Mniejsza jednak z tym, gdyż chyba nikomu nie musze tłumaczyć, że reklama jest dźwignią handlu a im więcej się o danej marce mówi, to i świadomość potencjalnych konsumentów o jej istnieniu wzrasta, co automatycznie przekłada się na tzw. zasięgi, pozycjonowanie a tym samym sprzedaż.
Jeśli jednak kwestie natury marketingowej odłożymy na bok i skupimy się li tylko na dźwięku, to śmiało możemy uznać, że zarówno na żarty, jak i kontrowersje nie ma tu miejsca. Nie ma, gdyż całe miejsce zajęła Muzyka (pisownia dużą literą w pełni zamierzona). 704-ki operują bowiem niezwykle angażującym a zarazem nie tyle zwiewnym, co niewymuszonym dźwiękiem, dając kłam twierdzeniom, iż z dużej kolumny nie da się osiągnąć koherentnego, spójnego przekazu. Cóż, może nie tyle się nie da, co Ci, co tak twierdzą po prostu owej sztuki najzwyczajniej na świecie nie opanowali. A ekipa Fyne Audio tak. Wystarczy bowiem sięgnąć po „Sounds Of Mirrors” Dhafera Youssefa, by odkryć wieloplanowość i złożoność tego albumu. Delikatne muśnięcia tabli opierają się na umiejscowionym w tle basowym fundamencie pozostałych perkusjonaliów i okazjonalnie pojawiającej się elektroniki. Z kolei nostalgiczno – kontemplacyjny, gęsto poprzeplatany ciszą „Beyond The Borders” firmowany przez Marię Farantouri i Cihana Türkoğlu, choć tak po prawdzie mamy do czynienia z dokonaniami sekstetu w składzie Farantouri – śpiew; Turkoglu – saz i kopuz [irańska i turecka lutnia], śpiew; Anja Lechner – wiolonczela; Meri Vardanyan – kanon [cytra]; Christos Barbas – ney [flet] i Izzet Kizil – perkusjonalia, wprowadza nas w jeszcze głębszy trans i medytację. Przejmująco głęboki alt Marii Farantouri świetnie kontrastuje z delikatną pajęczyną instrumentalnego akompaniamentu wydając się świetną, utrzymaną w podobnie podniosłym klimacie, alternatywą dla naszego dyżurnego „Ariel Ramirez: Misa Criolla / Navidad Nuestra” Mercedes Sosy. Wzorowa gradacja planów, precyzyjnie, cienką kreską kreślone kontury źródeł pozornych i wszechobecna swoboda sprawiały, że nawet ograniczając się tylko do takiej, mało „rozrywkowej” muzyki niezwykle trudno było się od 704-ek nie uzależnić.
Pozostając w basenie Morza Śródziemnego i podlewając ową estetykę gęstym elektronicznym sosem, plus schodząc zdecydowanie niżej z reprodukowanymi częstotliwościami, czyli sięgając po fenomenalny krążek „Mujeres de Agua” Javiera Limóna okazało się, że Fyne’y i w takich mocno eklektycznych klimatach czują się jak ryba w wodzie, idealnie zespalając kobiece wokale, gitarowe solówki i syntetyczne loopy. A stąd już tylko krok do naszego „dyżurnego” speca od takich, pozornie karkołomnych kompozycji, czyli Nilsa Pettera Molværa, z którego twórczości tym razem wyłuskałem „Switch”. Oniryczne plamy dźwiękowe poprzeplatane łkającą gitarą i dęciakami to pozornie dość łatwa do reprodukcji propozycja, jednak w praktyce okazuje się, że zarówno zbytnie rozwarstwienie analogowego instrumentarium od cyfrowych wtrąceń, jak i ich uśrednienie, scalenie ewidentnie jej nie służy. Gdzieś po drodze gubi się unikalny klimat twórczości Molværa i w rezultacie wychodzi dość przeciętny muzak. Tymczasem na Fyne’ach „Switch” zachwycał przestrzenią i wieloplanowością z jednoczesnym panowaniem nad homogenicznością kompozycji, jak i z wysmakowanym podkreśleniem subtelności „ davisowskiej” trąbki.
Dość już jednak leniwych spacerów po deptaku krainy łagodności. Najwyższa bowiem pora na weryfikację, jak dzisiejsze bohaterki poradzą sobie ze zdecydowanie bardziej karkołomnymi tempami i spiętrzeniami dźwięków wszelakich. W tym celu posłużyłem się „Distance Over Time” Dream Theater, czyli albumem tyleż genialnym, co momentami irytującym. Chodzi bowiem o to, że fragmenty naprawdę świetnie realizowane mieszają się na nim z nie wiedzieć czemu dość brutalnie skompresowanymi, jakby dwie dramatycznie różne, głównie pod względem umiejętności, ekipy miotały się przy stole realizacyjno-mikserskim. Oczywiście podczas krytycznych odsłuchów skupiałem się na tych „prawilnych” momentach, gdzie nie było problemu z wyłuskaniem podwójnej stopy Manginiego grającej unisono z basem Myunga zza nader misternie szytej ściany ekstatycznych i połamanych riffów Petrucci’ego walczącego o każdy ułamek sekundy z klawiszami Rudessa. Niektórzy się śmieją, że w takim niemalże zdehumanizowanym prog-metalu jest za dużo matematyki i wirtuozerii a za mało spontaniczności i płynącej z głębi duszy muzyki, lecz bądźmy szczerzy. Świadomość genialności owych kompozycji przychodzi nie tyle z czasem, co w momencie usłyszenia zestawu zdolnego ów absolut oddać w pełni a nie li tylko ślizgać się po jego powierzchni. Fyne Audio F704 w eksploracji owych spiętrzeń, skomasowań i bogactwa atakujących nas nawet nie tyle wartkim strumieniem, co istną lawiną dźwięków radzą sobie wybornie. Zachowując natywną swobodę zapuszczają się zaskakująco niskie rejony basu nie tracąc przy tym nic a nic z jego kontroli. W porównaniu z naszymi redakcyjnymi Consequence’ami nie mają może takiej masy i idącego z nią w parze wolumenu, jednakże uczciwie trzeba stwierdzić, że bez możliwości bezpośredniego porównania spokojnie można byłoby uznać niskotonowe walory Szkotek za wysoce satysfakcjonujące. Równie zasłużone komplementy należą się tytułowym kolumnom za umiejętność oddania realizmu ludzkich głosów bez popadania w zbytnią, może nie tyle bezwzględność, co hiperrealizm. O ile bowiem przy ww. kompozycjach, gdzie przedstawicielki płci pięknej głównie koiły nasze skołatane zmysły swymi wokalizami o tyle partie Jamesa LaBrie do najsłodszych i zmysłowych mówiąc delikatnie nie należą, a jednak z IsoFlare’a jego popiskiwania zabrzmiały nad wyraz akceptowalnie, co śmiało można w tym przypadku za spory komplement.

Fyne Audio F704 to kolumny niezwykle koherentne i wyrafinowane, w dodatku nader wysoko zawieszają poprzeczkę oczekiwań i co najważniejsze ów pułap z łatwością osiągają. Pod względem precyzji w ogniskowaniu źródeł pozornych i swobody prezentacji w swojej cenie wydają się nie mieć konkurencji a jedyną zmienną mogącą spowodować ich odesłanie po testach mogą okazać się warunki lokalowe potencjalnego nabywcy, gdyż umieszczanie ich w pokojach mniejszych aniżeli 35-40 m² będzie nader karkołomnym wyzwaniem. Dysponując jednak odpowiednim lokum pominięcie ich w drodze, ku upragnionej audiofilskiej nirwanie uważam za trudną do zrozumienia niefrasobliwość.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, TAD-D600
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15, TAD-C2000
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo, TAD-M700S
Kolumny: Dynaudio Consequence
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: EIC
Cena: 59 999 PLN

Dane techniczne
Układ: 2 ½ drożna, wentylowany do dołu z dyfuzorem BassTrax Tractrix
Zalecana moc wzmacniacza (RMS): 20 – 300 W
Moc szczytowa: 600 W
Czułość (2,83 V przy 1 m): 96 dB
Impedancja nominalna: 8 Ω
Pasmo przenoszenia (typowo -6 dB w pomieszczeniu): 24 Hz – 26 kHz
Zastosowane przetworniki:
– 1 x przetwornik IsoFlare™ – punktowe źródło dźwięku – niskośredniotonowy 300 mm, membrana wykonana z włóknistej celulozy – zawieszenie zewnętrzne FyneFlute™; tytanowa kopułka wysokotonowa o średnicy 75 mm napędzana magnesem ferrytowym;
– 1 x niskotonowy 300 mm, membrana wykonana z włóknistej celulozy – zawieszenie zewnętrzne FyneFlute™
Częstotliwość podziału zwrotnicy: 200 Hz i 900 Hz
Wymiary (W x S x G): 1339 x 540 x 561 mm
Waga: 67,7 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Fyne Audio

Fyne Audio F704
artykuł opublikowany / article published in Polish

Stołeczny E.I.C nie zwalnia tempa i nieco ponad tydzień po naszej wizycie w ich firmowym salonie Na Temat Audio, kując żelazo puki gorące, dostarczył kolumny Fyne Audio F704. Jak widać na poniższych zdjęciach 704-ki prezentują się równie imponująco, co nasze redakcyjne Dynaudio Consequence a dysponując dwiema 300 mm membranami raczej  jeńców brać nie zamierzają.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Fyne Audio

Wizyta w Na Temat Audio

Opinia 1

O tym, że przyszło nam żyć w nad wyraz „ciekawych” czasach nikogo uświadamiać raczej nie trzeba. Pomijając fakt, czy to przez z zupę z nie do końca dogotowanych nietoperzy, przeterminowane środki czystości, czy światowy spisek tajemniczej grupy trzymającej władzę, większość z nas zmuszona została dość drastycznie zmienić własne przyzwyczajenia i podejście do wydawałoby się tak przydatnych na co dzień nawyków, jak planowanie tak dalekiej, jak i najbliższej przyszłości. No bo jak tu sobie zapełniać grafik wyjazdami i eventami, skoro z dnia na dzień wprowadza się lockdowny, zawiesza połączenia lotnicze i odwołuje największe targi i wystawy. Całe szczęście zgodnie z regułą mówiącą, że historia lubi się powtarzać, większość populacji homo sapiens dość szybko opanowała zasady tej gry, ze zdziwieniem konstatując, iż wcale nie musi na nowo wynajdywać koła, bo ktoś, kiedyś już to za nas zrobił. Kto i kiedy? Niejaki Horacy, tak mniej więcej w okolicach … 23 r p.n.e. dzieląc się z ludzkością maksymą „Carpe diem” w nieco dłuższej wersji brzmiącą „carpe diem quam minimum credula postero”, czyli dosłownie „chwytaj dzień (korzystaj z chwili), jak najmniej ufając przyszłości”. Pasuje, prawda? Dlatego też i my nieco zmodyfikowaliśmy metodologię działania z „gospodarki planowej” przechodząc do nieraz nader spontanicznych akcji. Tak też postąpiliśmy w przypadku niniejszej relacji z całkiem niedawno, gdyż 4 maja, otworzonego stołecznego salonu Na Temat Audio. Co prawda nasza wizyta została ustalona z kierownictwem najwyższego szczebla Electronic International Commerce (EIC) – właściciela ww. przybytku audiofilskich rozkoszy, jednakże kwestie natury techniczno – organizacyjnej udało nam się doprecyzować praktycznie podczas jednego roboczego spotkania i dosłownie kilku rozmów telefonicznych, a od pojawienia się pomysłu do jego realizacji nie upłynął nawet tydzień.

Już nawet nie tyle od progu, co przez przeszkloną witrynę, zlokalizowanego pod adresem Woronicza 31, 180 metrowego salonu widać, że Na Temat Audio jest nader namacalnym przykładem dbałości o dosłownie każdy detal zgodnie z zasadą mówiącą, iż pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz. A akurat w tym przypadku wrażenie jest nad wyraz pozytywne. Akcent położono na oddech, przestrzeń i nieco industrialny miks minimalizmu z elegancją a dostępny w portfolio ww. dystrybutora asortyment (z interesującego nas segmentu wspomnę jedynie o takich markach jak Audio Physic, BAT, Esoteric, Fyne Audio, Opera, Kimber Kable, MoFi, PMC, Synthesis, Tannoy, Trigon, czy Unison Research) rozmieszczono na tyle logicznie, znaczy się z głową i smakiem, że pomimo nad wyraz imponującej kumulacji wszelakiej maści kolumn, wzmacniaczy, przetworników, itp., nie sposób zarzucić projektowi przypadkowości.
Oprócz części stricte ekspozycyjnej gospodarzom udało się wygospodarować również strefę obsługi klienta i „miejsce spotkań”, czyli semi-konferencyjny kącik, gdzie można w komfortowych warunkach usiąść z planami architektonicznymi, katalogami, czy jak to coraz częściej bywa laptopem/tabletem i na spokojnie wszystko zaplanować.
To wszystko można byłoby jednak o kant kuli potłuc, gdyby nie obowiązkowy, przynajmniej z naszego punktu widzenia, element salonu audio z prawdziwego zdarzenia, czyli dedykowany pokój/sala odsłuchowa. Warto bowiem postawić sprawę jasno. Czasy gdy do ściągnięcia klientów i utrzymania na rynku wystarczyły dowolne lokum i pełne półki minęły, i mamy cichą nadzieję, że już nie wrócą. Jeśli bowiem chce się stworzyć grupę lojalnych, czyli wracających klientów, to na miły Bóg wypadałoby traktować ich tak, jak sami chcielibyśmy być traktowani, czyli na serio i z szacunkiem. Salon audio, jak sama nazwa wskazuje, nie jest, a przynajmniej być nie powinien, centrum spedycyjnym, bądź hurtownią, gdzie liczy się byle więcej, byle szybciej i byle taniej, bo od tego jest internet, lecz miejscem, gdzie potencjalny nabywca może nausznie, w możliwie komfortowych warunkach, przekonać się o słuszności, bądź jej braku, konkretnych konfiguracji.

Dlatego też, po kurtuazyjnej wymianie uprzejmości ze stacjonującą na Woronicza ekipą i krótkiej sesji zdjęciowej części ekspozycyjnej czym prędzej skierowaliśmy się z Jackiem właśnie do samego serca Na Temat Audio, czyli poddanej wstępnej adaptacji akustycznej 38 metrowej sali odsłuchowej, w której czekał na nas zapobiegliwie przygotowany i od kilku godzin pracujący system w skład którego weszły:
– odtwarzacz Unison Research Unico Due CD
– przedwzmacniacz BAT VK-23SE
– końcówka mocy BAT VK-56SE
– kolumny Fyne Audio F1.10
– interkonekty Kimber Kable Selekt XLR KS1116
– przewody głośnikowe Kimber Kable Carbon 18XL
– przewód zasilający Kimber Kable PK10 Palladian (końcówka)
– przewód zasilający 2x Kimber Kable PK14 Palladian (źródła)

Zapowiada się ciekawie? Zdecydowanie i proszę mi wierzyć, że tak właśnie było, gdyż w minioną środę wreszcie mogliśmy w zdecydowanie bardziej komfortowych, aniżeli wystawowych, warunkach bez jakiegokolwiek pośpiechu i kręcących się nad głową zwiedzających, za to z filiżanką aromatycznej kawy w ręku, posłuchać nad wyraz intrygujących F1.10 i to na własnym, a nie przypadkowym repertuarze. W ramach rozgrzewki i pozwalającego pokrótce zapoznać się z akustyką goszczącego nas pomieszczenia włączyliśmy „Soulmotion” duetu Nataša Mirković – De Ro, Nenad Vasilic. Ot, akustyczny minimalizm, czyli wokal + kontrabas w którym Fyne Audio odnalazły się wprost wybornie nader wiernie oddając zarówno ekspresję wokalistki, jak i realny gabaryt kontrabasu, umiejętnie balansując pomiędzy dynamiką szarpanych strun a pracą pudła rezonansowego. Niejako przy okazji wyszło na jaw, iż angielskie kolumny są niezwykle kierunkowe, przez co zajęcia miejsca w zaskakująco wąskim sweet spocie jest krytyczne dla poznania pełni ich możliwości. Za to dzięki swej „rurowej” posturze są w stanie w tzw. okamgnieniu, wzorem najlepszych monitorów, całkowicie zniknąć na generowanej przez siebie scenie dźwiękowej.
Delikatne rozbudowanie aparatu wykonawczego i dodanie nieco syntetycznych wtrąceń, czyli zmiana materiału źródłowego na „Immersion” Youn Sun Nah pokazało, że i z okołojazzową elektroniką przepięknie wykonanym podłogówką jest jak najbardziej po drodze. Namacalność wokalu była wręcz porażająca a drobna Koreanka po prostu zmaterializowała się na Woronicza, dając prawdziwy popis swoich umiejętności na bądź co bądź dość komercyjnym na tle jej dotychczasowego dorobku materiale.
No dobrze, kurtuazja kurtuazją, ale nie samym plumkaniem człowiek żyje, więc chcąc nieco ożywić atmosferę sięgnęliśmy po „Under The Fragmented Sky” Lunatic Soul. Prog rockowe brzmienia, kolejny poziom zagmatwania i … nadal trudno było się do czegoś przyczepić.

I w tym momencie można byłoby zakończyć niniejszą relację, gdyby na stół nie wjechało (i to dosłownie) drugie danie. Jakie? Nad wyraz imponujące, bowiem 75 W, lampową końcówkę BAT-a zastąpił 300W, tranzystorowy model VK-655SE a Fyne Audio ustąpiły miejsca potężnym Tannoy Kingdom Royal Carbon. Efekt? Najdelikatniej rzecz ujmując piorunujący, bowiem zadziałało jedno z głównych praw fizyki, czyli „duży może więcej”. Po prostu pewnych, wynikających ze średnicy przetworników i objętości obudowy właściwości oszukać, czy też nagiąć się nie da i to ewidentnie po zmianie ww. elementów salonowego systemu było słychać. Dźwięk zyskał na swobodzie, wolumenie i dynamice, dzięki czemu bez najmniejszych obaw można było grać, i to głośno, nie tylko wymieniony przed chwilą solowy projekt Mariusza Dudy, lecz również prog-metalowy epicki „Distance Over Time” Dream Theater. Przyrost masy i skali dźwięku nie spowodował jednak sztucznego napompowania źródeł pozornych, więc i wcześniejszy – tak kameralny, jak i jazzowy repertuar nie tylko nie musiał godzić się na kompromisy, co wręcz pokazał swoje nieco inne, lecz równie atrakcyjne oblicze. Może nie było już tej monitorowej holografii, lecz wspomniana swoboda i niczym nieskrępowana dynamika tak w skali mikro, jak i makro idąca w parze z natywną dla Tannoyów „papierową” manierą prezentacji nader skutecznie zniechęcała nas do dalszej żonglerki płytami, o zakończeniu odsłuchu nawet nie wspominając. To był dźwięk szalenie homogeniczny, kompletny i na swój sposób skończony. Czy dla wszystkich, to już zupełnie inna bajka i to abstrahując od wstępnej selekcji poprzez cenę a jedynie o właściwą każdej z marek firmowej sygnaturę. Nie sposób jednak było nie zauważyć, iż właśnie taki, nawet nieco anachroniczny dla miłośników iście „kosmicznych” technologii zamkniętych w designerskich wiotkich „słupkach”, punkt widzenia ma swój niezaprzeczalny urok.

Mam cichą nadzieję, iż powyższa, w oczywisty sposób ograniczona ze względów czasowych i organizacyjnych (w końcu to nasza pierwsza wizyta, więc tak naprawdę mowa li tylko o wstępnym rekonesansie) relacja z jednej strony stanie się dla Państwa impulsem do odwiedzin tytułowego salonu a z drugiej jest niezbitym dowodem na to, że Na Temat Audio przebojem wdarło się do czołówki architektonicznych wizytówek „audiofilskiej Ligi Mistrzów” największych graczy na naszym rynku. Nie ma bowiem co się oszukiwać i zaklinać rzeczywistości, tylko trzeba uczciwie trzeba przyznać, że z takim „parkiem maszynowym” i taką salą odsłuchową (a przecież do jej finalnego stadium jeszcze trochę brakuje) Na Temat Audio śmiało może walczyć o najbardziej wymagającą klientelę z katowicką kwaterą główną RCM-u, sąsiadującymi z nią apartamentami SoundClubu, wrocławską willą Art and Voice / Sztuka i głos, czy krakowską siedzibą Nautilusa włącznie. Nie muszę chyba dodawać, że im większa i bardziej mordercza konkurencja, tym lepiej dla szukających upragnionej audiofilskiej nirwany klientów.

Serdecznie dziękując za zaproszenie i gościnę właścicielowi oraz ekipie Na Temat Audio nie pozostaje mi nic innego, jak tylko życzyć im niekończącego się pasma sukcesów i powodzenia w dalszym rozwoju tak oferty, jak i samego salonu.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Może zabrzmi to trochę dziwnie, ale dzisiejszą, owocną w dwa świetne starcia soniczne, relację rozpocznę od świetnej dla nas – czytaj melomanów i audiofilów, informacji. Otóż na przekór zazwyczaj sprawdzającym się w codziennym życiu, raczej niekwestionowanym prawdom, mimo ciężkiego okresu dla praktycznie każdej branży, choć raz przysłowiowy wiatr nie wieje nam w oczy. Oczywiście mam na myśli nasze, na tle całej populacji homo sapiens, bardzo elitarne hobby, które za sprawą co chwila pojawiających się na mapie Polski nowych salonów audio, znacznie ułatwia dostęp do interesującego nas sprzętu. Tak tak, może ręki pod topór nie położę, ale jestem w stanie podnieść tezę, iż obecnie przeżywamy pewnego rodzaju boom – nie mylić z „baby boom”, który okazał się być spektakularną porażką – na takie przybytki. Jak to zwykle bywa, rozmach poszczególnych przedsięwzięć naturalną koleją rzeczy jest różny, jednak bez względu na jego rozmiar, w momencie otrzymania zaproszenia do odwiedzenia tego typu oazy audio, z niekłamaną przyjemnością ustalamy z zainteresowanym podmiotem termin, aby się w niej pojawić. Taki też zaczyn miała dzisiaj opisywana soundrebelsowa eskapada. Zaproszenie na kawkę, krótka, bo jedynie kilkugodzinna, ku mojemu zaskoczeniu swobodna rozmowa i temat wchodzi na tapet. Co zatem jest clou dzisiejszej relacji? Spokojnie mogę stwierdzić, że jeden z głównych graczy na rynku – EIC ze swoim najnowszym projektem dla miłośników dobrej jakości dźwięku zatytułowanym „Na Temat Audio” z siedzibą przy ulicy Woronicza 31 w Warszawie.

Nie ma co się oszukiwać, bowiem załączone fotografie jasno dają do zrozumienia, iż ten projekt nawet prze moment nie szedł na skróty. Począwszy od aranżacji sali odsłuchowej przez okalające ją połacie wystawowe, idealnie wpisujące się w obecne trendy wykończenia wnętrz umeblowanie, po sięgający szczytów ofert wielu producentów asortyment, mamy do czynienia z bezkompromisowym podejściem do tematu swoistego potomka, z przekąsem można by rzec, popularnego w czasach komuny „ZURTU”. Od pierwszego spojrzenia widać przemyślane rozstawienie oferty, a nie zwyczajowe wystawienie na światło dzienne posiadanych stanów magazynowych. To zaś sprawia, że mimo bardzo rozbudowanego portfolio opisywanego sklepu nie mamy poczucia przytłoczenia ilością propozycji, tylko umiejętne nie tylko zaspokajanie, ale również kreowanie naszego pożądania.
Przykład? Pierwszy z brzegu zestaw gdzieś na ścianie, maleńkich kolumienek Fine Audio ze wzmacniaczem Unison Research. Niby wbrew zaleceniom animatorów sprzedaży z sieci spożywczych dyskontów, wrzucone poza zasięgiem skierowanego na wprost wzroku, ale świetnie korelująca rozmiarowa aparycja i pewnego rodzaju wspólny mianownik w postaci zjawiskowych faktur zastosowanego do wykonania poszczególnych komponentów drewna, nie pozwalają przejść obok bez choćby zdawkowego napawania się ich nietuzinkowością. Inny? Proszę bardzo. Z pozoru niepozorny, ale za sprawą ognistej czerwieni , natychmiast łapiący za oko zestaw CD plus wzmacniacz zintegrowany serii ROMA włoskiego Syntchesisa powieszony na innej ścianie. Efekt wręcz bliźniaczy. Jednak zapewniam, że nie o samą kolorystykę chodzi. Myślą przewodnią tego salonu jest gra bryłami, kolorami i co bardzo istotne nie tylko z punktu widzenia samych pracowników podczas aplikacji na życzenie klienta danego urządzenia w tor, ale również dla potencjalnego zainteresowanego, umiejętne, czyli umożliwiające łatwy dostęp i przy okazji wydobycie najlepszych cech wizualnych każdego z produktów, rozplanowanie ich ekspozycji. Zazwyczaj mamy ściany bliżej niekreślonych składowisk elektroniki na przemian z kolumnami, co z jednej strony tworzy totalny chaos, a z drugiej czasem zniechęca człowieka do jakichkolwiek prób znalezienia interesującej go oferty. Na szczęście w tym przypadku wszystko zostało na tyle dobrze przemyślane, że nawet zwykłe oczekiwanie na przygotowanie kolejnej konfiguracji do odsłuchu okazało się przyjemnym spacerkiem po zaskakująco dużym – mówię to w oparciu o znane dobrze znane mi salony innych pierwszoligowych dystrybutorów – obiekcie z kawką w ręku bez jakichkolwiek obaw o spowodowanie potencjalnych szkód. Pozornie jest luźno, ale o dziwo od strony oferty bogato, a przy tym całość jest świetnie wyeksponowana.

Idąc za seriami fotografii, oprócz samej prezentacji oferty salonu gołym okiem widać, iż mieliśmy okazję zmierzyć się z dwoma ciekawymi konfiguracjami sprzętowymi. To oczywiście z racji nieznajomości zastanego terenu nie nosiło znamion krytycznego testu, ale wbrew pozorom pozwoliło nam wyrobić sobie wstępny pogląd na temat będących głównymi bohaterami, zespołów głośnikowych. Co ciekawe, obie konstrukcje poniekąd wyszły spod ręki tego samego zespołu konstruktorskiego, gdyż od niedawna goszczące w dystrybucji EIC kolumny Fyne Audio swój byt zawdzięczają inżynierom niegdyś pracującym w będącej ich konkurencją stajni Tannoy. Naturalnie w ocenie zastanych zjawisk dźwiękowych należy wziąć pod uwagę całkowicie inną ligę sparingpartnerek – odmienne gabaryty i znacząca, a przez to przekładająca się na zaawansowanie techniczne, różnica w cenie, ale bez najmniejszych obaw o drukowanie meczu powiem, iż każda z konstrukcji miała oczywiście coś ciekawego do zaprezentowania.

Na pierwszy ogień poszły bardzo interesujące nas w kwestii potencjalnego testu podłogówki Fyne Audio. Z uwagi na drobiazgowość Marcina nie będę uprawiał kolejnej wnikliwej wyliczanki sprzętowej, tylko zaznaczę, że jako źródło posłużył CD Unison Research, zaś rolę przedwzmacniacza i końcówki mocy pełnili przedstawiciele amerykańskiego BAT-a z popularnymi „diabełkami” w tle. Efekt? Znakomity. Szybkość, atak, mikrodynamika i świetna prezentacja wirtualnej sceny. A to wszystko przyprawione lekkim posmakiem użytego do wykonania membran głośników papieru. Jednak myliłby się ten, kto sądzi, że na dłuższą metę było to męczące doznanie, gdyż wspomniane aspekty brzmienia były zjawiskowe w odniesieniu do podobnie skonstruowanej konkurencji z moimi dawnymi kolumnami ISIS włącznie, a nie do orędowników przekazu magafonowego. To była feeria poszukiwanych przez melomanów smaczków, jednak na tyle strawnie podana, że proces wyłuskiwania owych artefaktów lub pochłaniania muzyki w całości bez rozdrabniania jej na poszczególne molekuły, niesiony potrzebami danej chwili ustalał sam słuchacz. Osobiście napawałem się całością przekazu z chwilowymi odskokami w stronę sprawdzania artykulacji najcichszych informacji. To jest mój przez lata wyrobiony sposób obcowania z muzyką, na co również w tym przypadku bez najmniejszych problemów mogłem sobie pozwolić. Dla mnie był to bardzo ciekawy, a przez to dobrze rokujący na przyszłość występ.

Kolejna konfiguracja opierała się o monstrualne Tannoy’e zasilane tym razem tranzystorową końcówką BAT-a. Po dobrej prezentacji mniejszych gabarytowo Fyne Audio trochę tego starcia się obawiałem. Jednak był to strach pozbawiony podstaw, gdyż jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ta sama muzyka dostała zastrzyku większej swobody. Przekaz również determinował papier membran przetworników, ale przy tym był lepiej osadzony w masie, a przez to również nasyceniu, ale bez oznak nadwagi, co przełożyło się na większy realizm i bezpośredniość dobiegającej do nas muzyki. Ktoś powie, że duży zawsze może więcej. I zapewniam, iż będzie miał rację, tylko nie zawsze to więcej przekłada się na lepiej. Tymczasem w tym przypadku spokojnie można mówić o lepszym jakościowo występie jako całość. Owszem, nieco wolniejszym i z mniej akcentującym atak od poprzedniego zestawu, ale za to ze świetnym zacięciem do podania nam bliższego prawdzie świata. Jednak uprzedzam, znacznie mniejsze Fyne Audio w swojej wadze były znakomite. Będąc dwu lub trzykrotnie mniejszymi konstrukcjami w kwestii energii i rozmachu prezentacji nie mogły dotrzymać kroku Tannoy’om, ale za to pokazały kilka znakomitych aspektów, w których olbrzymy były tylko dobre. Niestety zawsze mamy coś za coś, dlatego ostateczny wybór zależy od oczekiwań potencjalnego nabywcy i oczywiście na równi kubatury posiadanego pomieszczenia wraz z konfiguracyjnymi potrzebami posiadanego zestawu audio. Analizując obydwie sesje odsłuchowe stwierdzam, że podczas docelowego wyboru pośród jednej z opisywanych konfiguracji miałbym lekki zgryz. Co prawda Tannoy’e grały mocniejszym, a przez to bardziej realnym dźwiękiem, ale za to figlarne Fyne Audio pokazały świetny pazur. Na szczęście nie stoję przed takim dylematem, dlatego też oceniając obie konstrukcje jako udane, chętnie zmierzę się z nimi na moich warunkach, czyli w soundrebelsowym OPOS-ie (Oficjalnym Pokoju Odsłuchowym SoundRebels).

Jak można się domyślić, spędzone w salonie „Na Temat Audio” ponad trzy godziny okazały się być dla nas miłym dla ucha i oczu doznaniem. Co krok, to może nie zachwyt – to jednak nie był paryski Luwr, lecz pełne pozytywnego zaskoczenia przyklaśnięcie dystrybutorowi za pomysł na zjawiskowy salon audio. A to dopiero przedsmak tego, co był w stanie swoją ofertą sprzętową zaproponować w dedykowanym pokoju odsłuchowym. Czy pojawię się tam po raz kolejny? Jeśli będę w okolicy choćby przelotem, z pewnością tak. Nawet jeśli nie w charakterze kupca, to przynajmniej na kawkę jako dobry duch świetnie zorganizowanej nie tylko od strony zaopatrzenia, ale również przygotowania do spełniania każdej konfiguracyjnej zachcianki, rzadko spotykanej na naszym rynku w takim standardzie mekki melomana. Dlatego też mając na uwadze kolejne wizyty, dodatkowo niesiony opisanymi powyżej pozytywnymi emocjami, mocno trzymam kciuki za to przedsięwzięcie i już teraz zapowiadam się na przyszłość.

Jacek Pazio

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Fyne Audio

Fyne Audio F704

Zbudowane od podstaw w Wielkiej Brytanii, kolumny podłogowe F704 wyposażone są we wszystkie najlepsze rozwiązania wydestylowane przez inżynierów z Fyne Audio z wiedzy i wieloletniego doświadczenia w dziedzinie techniki audio. Wykorzystując technologie zastosowane we flagowej serii F1, najwyższy model serii F700 łączy: najnowszy dwudrożny konglomerat będący punktowym źródłem dźwięku IsoFlare™ o średnicy 300mm wyposażonym w zewnętrzne zawieszenie Fyne Flut™ z również świeżo opracowanym głośnikiem basowym z membraną z włóknistej celulozy o średnicy 300mm posiadającym także zawieszenie FyneFlut™. Przetworniki wstawione zostały w ekstremalnie solidną podwójną obudowę zaopatrzoną w dyfuzor BassTrax™ zintegrowany z portem wylotowym. Flagowy model dostępny jest w wykończeniu luksusowym lakierem fortepianowym o bardzo wysokim połysku, który nakładany jest wielokrotnie na okleiny: czarną, białą lub orzechową.

Fyne Audio F704 zapewnia oszałamiającą dynamikę i prawdziwie urzekające wrażenia dźwiękowe.
Właściwości Fyne Audio F703:

• Rodzaj konstrukcji: 2 ½ drożna, dyfuzor BassTrax™ Tractrix promieniujący w dół, system z dwoma komorami wewnętrznymi.
• Rekomendowana moc współpracującego wzmacniacza (Watt RMS): 20-300
• Moc ciągła (Watt RMS): 150
• Moc szczytowa (Watt RMS): 600
• Skuteczność (2.83 V/1m): 96 dB
• Pasmo przenoszenia (-6dB w typowym pokoju): 24Hz-26kHz
• Zastosowane przetworniki:
o 1 x przetwornik IsoFlare™ – punktowe źródło dźwięku – niskośredniotonowy 300 mm, membrana wykonana z włóknistej celulozy – zawieszenie zewnętrzne FyneFlute™; tytanowa kopułka wysokotonowa o średnicy 75mm napędzana magnesem ferrytowym;
o 1 x niskotonowy 300 mm, membrana wykonana z włóknistej celulozy – zawieszenie zewnętrzne FyneFlute™.
• Podział w zwrotnicy: 200Hz i 900 Hz
• Rodzaj zwrotnicy: bi-wired; filtr 2 rzędu dolnoprzepustowy; filtr 1 rzędu górnoprzepustowy
• Wymiary (W x S x G w mm): 1339 x 540 x 561
• Waga (kg): 67.7
• Wykończenie: Piano Gloss Walnut / Piano Gloss Black / Piano Gloss White

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Fyne Audio

hifideluxe Munich 2019

Jak co roku nieopodal głównego, ściągającego z całego świata nieprzebrane rzesze audiofilów show, czyli zlokalizowanego w przestronnych halach MOC High Endu egzystuje sobie jej zdecydowanie skromniejszy w swym wymiarze krewniak – hifideluxe. W dodatku krewniak będący nie tylko swoistym sprawdzianem przed ewentualnym skokiem na głęboką wodę – pełen morderczej konkurencji „akwen” Lilienthalallee, lecz również zdecydowanie bardziej bezpiecznym, przynajmniej pod względem biznesowym, start-upem. Żeby było ciekawiej, pomimo upływu lat, hifideluxe cały czas przypomina swą atmosferą nie tyle to, co można obserwować „u nas” – w listopadzie, w Hotelu Sobieski podczas stołecznego Audio Video Show, lecz zdecydowanie bliżej mu do klimatu jednorazowego warszawskiego wydarzenia wystawienniczego, czyli odbywającej się 15 i 16 czerwca … 2002 r. nomen omen w Hotelu Marriott wystawy Hi-End. To ta sama kameralność połączona z wyczuwalnym w większości pokoi niepokojem, że się uda, że ktoś zajrzy, posłucha i zagłosuje własnym portfelem przedłużając żywot dedykowanej złotouchym efemerydy o kolejny sezon. Nie muszę chyba dodawać, iż nie wszystkim egzotycznym gatunkom daje się przetrwać, część jednak ewoluuje i rozwijając żagle przenosi się na High End, więc i fluktuacja wystawców nader skutecznie zapobiega nudzie i wrażeniu déjà vu. Dlatego też, chcąc złapać oddech, bądź też w ramach swoistej rozgrzewki przed maratonem po halach MOC warto choć na dłuższą chwilę wybrać się na Berliner Straße 93 do Munich Marriott Hotel, by na własne oczy i uszy przekonać się cóż tam ciekawego dzieje się w audiofilskim podziemiu. O słuszności powyższej rady przekonaliśmy się z Jackiem już nie raz, więc nauczeni doświadczeniem również i w tym roku po ekstremalnych doznaniach zebranych podczas zamkniętego dla niezrzeszonych czwartkowego dnia głównej monachijskiej wystawy piątkowe popołudnie poświęciliśmy na hifideluxe.

Klucz na zwiedzanie podwojów Marriotta mamy od lat niezmienny – wchodzimy tylko tam gdzie po pierwsze się da (co nie zawsze jest takie oczywiste), gdzie coś gra i gdzie wystawcom zależy na zaprezentowaniu swojej oferty w stopniu chociażby zbliżonym do naszego zaangażowania w uwiecznienie tego na zdjęciach. Logiczne? Okazuje się, że nie do końca, gdyż np. w tym roku w kilku pokojach spotkaliśmy się nie tylko klasycznymi awariami, które spokojnie można podciągnąć pod wypadki losowe i choroby wieku dziecięcego (zastanawiające, że w 99% dotyczyły źródeł grających z plików), lecz również zaskakującą niefrasobliwością i brakiem jakiejkolwiek aranżacji wynajmowanych pomieszczeń w rezultacie czego ustawiając systemy tuż pod oknami wychodzącymi na południowy zachód fundowali odwiedzającym iście oślepiające doznania. Jakby tego było mało co poniektórzy uznali, że więcej znaczy lepiej i w kilkunastometrowych klitkach ustawiali pierwszy rząd krzeseł w odległości niemalże pół metra od linii kolumn. Jeśli zaś chodzi o tych, którym przez powyższą selekcję udało się przejść to … serdecznie zapraszam na krótki spacer po osiemnastu hotelowych pokojach i jakże odmiennych pomysłach na dźwięk.

Na pierwszy ogień poszedł TOTALDAC, który wbrew swojej nazwie postanowił spróbować sił we wzmacnianiu i przedstawił oprócz streamera d1 i d1-dac-a również przedwzmacniacz d1-driver i wzmacniacz mocy Amp-1 a całość podpiąć, w dość niewielkim pomieszczeniu, podpiąć po ustawionych zaskakująco blisko ściany całkiem pokaźnych Magico M6. Całe szczęście operujący kontrolującą powyższą układankę prezenter najwidoczniej zdawał obie sprawę z karkołomności całego przedsięwzięcia, więc nie przesadzał z głośnością, choć i tak dało się zauważyć, że dół pasma z chęcią zagościłby również i w sąsiednich pokojach.

Co z pewnością mogłoby zapobiec chyba największej „wtopie” tegorocznego hifideluxe, czyli pojawieniu się systemu Audio Note UK. Ustawiona byle jak i na byle czym elektronika z „firmowo” wepchniętymi w rogi pokoju kolumnami AN-E grała bez nawet najmniejszego śladu dynamiki i wypełnienia a wystawcy chcąc powyższe mankamenty rozpaczliwie ratowali się coraz to wyższym poziomem generowanych decybeli. Krótko mówiąc czarna rozpacz.

Całe szczęście kilka metrów dalej, w FM Acoustics, było zgodnie z tradycją rewelacyjnie. Operowe arie w wykonaniu Carlo Bergonzi’ego i potężnego aparatu orkiestrowego zachwycały i przenosiły nas do słonecznej Italii. Dynamika, oddech i swoboda zachwycały przykuwając na długie minuty do hotelowych krzeseł. Spokojnie można uznać, iż warto było wybrać się na hifideluxe jedynie po to, by ww. systemu posłuchać. Tak powinien brzmieć High-End i tak właśnie brzmiał. Jednym słowem rewelacja.

Żeby jednak nie było zbyt różowo, wystarczyło zajrzeć do Distretto Audio, by na własne uszy przekonać się, że nawet z użyciem lampowej elektroniki Angstrom Audio i kolumn Venezia Marco Serri Design z powodzeniem można się … ogolić nie gorzej niż brzytwą. Najwidoczniej jednak tego typu estetyka ekipie z Włoch bardzo pasowała, bo humory im dopisywały. Ostre chłopaki ;-)

I znów jesteśmy w audiofilskiej nirwanie. Niby tuby Acapelli nie wydają się być oczywistym wyborem do rocka a tymczasem koncert Lou Reeda z Berlina zabrzmiał co najmniej uzależniająco.

O ile jednak Acapelle zaskoczyły reprodukowanym repertuarem, to system zupełnie nieznanej mi francuskiej marki Askja wywołał klasyczny opad szczęki połączony ze szczerym niedowierzaniem. Bowiem coś, co wyglądało jakby Pixar zaprojektował dystrybutory paliwa i akcesoria AGD dla któregoś z wielkich amerykańskich koncernów z lat 50-ych ubiegłego wieku. Śmiem twierdzić, iż skojarzenia pistacjowych dziwadeł ze wzornictwem znanych z akcesoriów KitchenAid nie są wcale takie bezzasadne. W dodatku o ile identyfikacja kolumn nie powinna nikomu nastręczać większych problemów, to już z reszt widocznego na powyższych zdjęciach osprzętu wcale nie jest tak łatwo. Co prawda ustawione na stoliku ustrojstwo od biedy da się określić mianem wzmacniacza, jednak warto mieć też świadomość iż posiada ono na swoim pokładzie zaprojektowany przez TOTALDAC-a przetwornik cyfrowo/analogowy. Tuż pod nim, przypominający maszynę do wypiekania chleba moduł jest dedykowanym systemowi Absolute Vector Origin zasilaczem a ustawione w pobliżu kolumn „pufy” to autorskie filtry/zwrotnice. Niekonwencjonalne, przynajmniej jeśli chodzi o design? Bynajmniej, jeśli jednak weźmiemy pod uwagę, iż stoi za nimi Didier Kwak odpowiedzialny m.in. za efekty specjalne do „The Fifth Element” Luca Besson a futurystyczne kształty (przynajmniej kolumn) wynikają z aerodynamicznych uwarunkowań zaczerpniętych z F1 to zaczyna zamiast śmiesznie robić się ciekawie. Ciekawość ta przerodziła się jednak bardzo szybko w niedowierzanie a następnie nad wyraz pozytywne odczucia natury sonicznej, gdyż ww. system zaoferował niezwykle wyrafinowane a zarazem dynamiczne i koherentne brzmienie. Swoboda i wolumen dźwięku zachwycały swą autentycznością, w czym nawet nie przeszkadzał fakt, iż źródłem był najzwyklejszy notebook z nadgryzionym jabłkiem na klapie. Dźwięk wystawy? Nawet jeśli nie, to było niezwykle blisko.

Diesis Audio – szybko, z wykopem i sporą rozdzielczością. Klasyka wypadła nie mniej intrygująco od ustawionej w sąsiedztwie … szynki.

Kroma Audio – pierwszy z dwóch obecnych na hifideluxe systemów ww. marki a zarazem pierwszy i jeśli pamięć mnie w tej chwili nie myli jedyny set, w którym można było usłyszeć „zerówkę” C.E.C.-a.

Przez ostatnie lata ekipa JMF Audio przyzwyczaiła nas, że gdzie jak gdzie, ale u Nich zawsze gra co najmniej wybitnie. Nie inaczej było i tym razem, lecz zamiast jak dotychczas promować gęste formaty SACD i Blu-ray Pure Audio załapaliśmy się na prezentację poczciwej czarnej płyty z gramofonu i to był przysłowiowy strzał w dziesiątkę. Czego jak czego ale wielkiej symfoniki z iście apokaliptycznymi partiami chóralnymi jeszcze tak zaprezentowanej nie słyszałem. Chapeau bas!

Drugi system z kolumnami Kroma Audio, lecz tym razem zamiast tranzystorów mamy lampy VAC a zamiast bądź co bądź referencyjnego źródła CD nie mniej wyrafinowany gramofon TechDAS Air Force One. Rezultat? Nad wyraz pozytywny rozdzielczość i spójność dźwięku nie pozostawiały wątpliwości, że z analogu da się naprawdę sporo wycisnąć.

Opuszczając całkiem przestronne sale konferencyjno – balowe w drodze do windy zajrzeliśmy do pokoju Klimo, gdzie w równym rządku ustawiono zaskakującą baterię urządzeń odpowiedzialnych za wzmocnienie sygnału pochodzącego z firmowego, jakże charakterystycznego gramofonu i nie mniej wysublimowanych, smukłych kolumn.

W tym roku La Rosita jakoś niespecjalnie zapadła mi w pamięć. Całość wypadła dość szaro i bez większych emocji.

Co innego elektronika Jeffa Rowlanda, która obsługiwana przez samego jej twórcę zaskakiwała tym, co potrafiła wycisnąć z filigranowych monitorków Trenner&Friedl ART . Jak widać znajomość praw fizyki i świadomy dobór odpowiedniego do kubatury pomieszczenia repertuaru potrafi zaowocować wyśmienitym dźwiękiem.

W tym roku kolumny Fyne Audio usłyszeć można było w bodajże trzech sąsiadujących ze sobą pokojach, z których udało nam się zagościć jedynie w dwóch, co i tak utwierdziło mnie w przekonaniu, że czego jak czego, ale kolumnom tym niezależnie od linii i towarzyszącej im elektroniki wyrafinowania i rozmachu nie sposób odmówić. Świetnie dogadujące się z topową elektroniką Regi F703 grały świetnie, jednak nie miały zbytnich szans przy F1-12 napędzanych współpracującą ze streamerem Cary Audio DMS-600 lampową końcówką Carry Audio CAD-120S MkII.

A teraz mała niespodzianka, czyli polski akcent pod postacią produkowanych w … Kutnie kondensatorów Miflexa, które zobaczyć i przy okazji usłyszeć można było w zwrotnicach koreańskich kolumn SeaWave Plotinus. Szkoda tylko, że dźwięk z trudem „mieścił” się w niewielkim hotelowym pokoiku.

Podobne dolegliwości trapiły system firmowany przez Korę, w którym Avantgarde’y miały najdelikatniej rzecz ujmując nieco przyciasno.

Za to tandem Bakoon / Soundkaos nijakich problemów nie miał i grając z mikroskopijnych kolumienek VOX 3 nad wyraz dobitnie udowadniał, że jednak warto iść na jakość a nie li tylko ilość generowanych decybeli i że nieraz mniej znaczy lepiej.

Bodajże dopiero debiutująca marka Aretai zaprezentowała aspirujące do miana high-endu kolumny 4-drożne, i przyjazne amplifikacji (93dB/ 8Ω) kolumny Contra. Pech jednak chciał, że nie pomógł im nie tylko niewielki hotelowy pokój, co i użyta zaskakująco budżetowa elektronika Primare. Czyżby klasyczny falstart? Poczekamy do przyszłego roku i zobaczymy jak się sprawy będą miały.

Zainteresowanych innym punktem widzenia uprasza się o nieodchodzenie od radioodbiorni … znaczy się komputerów, gdyż na dniach ukaże się również relacja Jacka, na którą serdecznie zapraszam.

Marcin Olszewski

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Fyne Audio

Hifideluxe 2018 cz.1

Uczciwie przyznam, że czekając na busa mającego dowieźć mnie na hifideluxe i rozmawiając z innymi mającymi podobny cel audio-zapaleńcami doszliśmy do dość niepokojących wniosków, iż wybieramy się tam nie mając absolutnie żadnych oczekiwań. Po prostu częścią z nas kierowała zwykła ludzka ciekawość, a pozostali uznali, że tradycji musi stać się za dość, więc decyzję o chwilowym opuszczeniu MOCa podjęli głównie z przyzwyczajenia. Ot taka dłuższa przerwa od wystawowego harmidru i okazja na spotkanie z markami, którym bądź to nie udało się załapać na High End, bądź mając swoją ściśle określoną klientelę cenią sobie spokój i kameralne położenie hotelu Marriott.

W ramach swoistego wprowadzenia w temat i zarazem przypomnienia odwiedzającym złote czasy Hi-Fi pierwsza ekspozycja witała przybyłych już od progu, czyli u zwieńczenia schodów prowadzących do największych konferencyjno-balowych sal.

I tutaj kolejne, nomen omen bardzo miłe zaskoczenie, gdyż pierwszy pokój jaki odwiedziliśmy zajmowali nasi południowi sąsiedzi ze Słowacji prezentując nie tylko obecne u nas na testach stoliki Neo, lecz przede wszystkim zjawiskowo i wręcz lubieżnie seksowne kolumny Stark Audio Jane inspirowane przeuroczą i oczywiście obecną na wystawie małżonką producenta. Abstrahując od wiece atrakcyjnych walorów wizualnych (oczywiście kolumn, a nie muzy artysty) kolumny w tzw. okamgnieniu zauroczyły nas witalnością, rozdzielczością, dynamiką i muzykalnością, co biorąc pod uwagę ich niewielkie gabaryty i jeszcze akceptowalną (20 000€) cenę należy uznać za wielce godne pochwały. Oczywiście zdaję sobie doskonale sprawę, że dla większości populacji homo sapiens próg 50 kPLN (o 80 kPLN nawet nie wspominając) wydaje się nieprzekraczalny, ale słowackie piękności miały w sobie coś, co nie pozwalało oderwać od nich ani oczu ani uszu. W dodatku bardzo miłe pogawędki z reprezentantami widocznych na zdjęciach marek sprawiały, że powoli zaczęliśmy tracić z Jackiem ochotę na dalsze przemierzanie hotelowych korytarzy. No bo niby po co, skoro w Starku gra świetnie, kwa smakuje wybornie a ze Słowakami rozmawia się jak ze swoimi jedynie od czasu do czasu przechodząc na angielski.

Całe szczęście poczucie obowiązku wzięło górę nad czystko hedonistycznym podejściem do życia i po niemalże godzinie radosnej paplaniny przeplatanej repertuarową żonglerką ruszyliśmy nasze ospałe cielska do sąsiedniej gali, gdzie co prawda niespodzianki nijakiej nie było, ale sam poziom prezentacji i jakość prezentowanego dźwięku od lat utrzymuje się na tym samym, bardzo wysokim poziomie. Mowa oczywiście o systemie FM Acoustics i niezmordowanym Panu Manuel Huberze, który z zadziwiającym, nieposkromionym entuzjazmem opowiadał o każdym, lądującym na talerzu jednego z dwóch używanych podczas naszej bytności gramofonów krążku. Co prawda pierwsze nagranie na jakie się załapaliśmy było niemalże bootlegową koncertówką Joe Cockera i trudno było rozpływać się w tym przypadku nad jej walorami natury audiofilskiej, lecz już każda kolejna, nieco pieczołowiciej zarejestrowana produkcja jedynie potwierdzała potencjał złocistego, szwajcarskiego seta.

Z królestwa winylu i ociekającego złotem dostojeństwa za jak dotknięciem czarodziejskiej różdżki przenosimy się do mainstreamu XXI w, czyli konstrukcji aktywnych, na wskroś nowoczesnych i do pełni szczęścia potrzebujących jedynie źródła. Wyposażony w udogodnienia typu DSP i zgrabny kontroler system Kii THREE BXT oferował piekielnie szybki, dynamiczny a zarazem nieprzerysowany spektakl w niemalże całkowicie pozbawionej jakichkolwiek adaptacji akustycznych sali.

Kolejna prezentacja i kolejny współczesny akcent, czyli bratobójczy pojedynek dwóch ultra gęstych formatów – SACD i Blu-ray Pure Audio, z którego ten pierwszy nie tylko już po pierwszej rundzie padł na deski, co musiał być z nich ścierany przy pomocy wiadra i dobrze namoczonego mopa. System JMF Audio na oko wyglądał dokładnie tak samo jak w zeszłym roku, więc nie będę się powtarzał i jedynie dodam, iż pomimo dość przytłaczających gabarytów kolumn całość brzmiała w sposób nad wyraz naturalny i nieprzesadzony. A jeśli chodzi o różnice pomiędzy oboma formatami, to SACD nie było w stanie dorównać BR pod żadnym względem i to począwszy od rozdzielczości i trójwymiarowości generowanej sceny, poprzez ogniskowanie źródeł pozornych na słodyczy i nasyceniu skończywszy. Co ciekawe prezentacja prowadzona była na dyskach nagranych z tego samego mastera, więc o tzw. „drukowaniu meczu” nie było mowy.

Desis Audio, czyli kolejne, dość niekonwencjonalne konstrukcje open baffle spięte z legendarną amplifikacją Kondo i … nie wiem co było powodem, ale w porównaniu z tym, czego słuchałem dosłownie przed chwilą, całość wypadła płasko i bez wyrazu a przebywanie w tym pomieszczeniu dłużej niż kwadrans nie wydawało się konieczne.

Za to w Jadisie, w przeciwieństwie do zeszłorocznego potknięcia wszystko było na swoim miejscu i w dodatku dawało wyjaśnienie mojego niedosytu A.D. 2017. Wiecie Państwo o co chodzi? Oczywiście o odpowiednia dbałość o amplifikację, gdyż podwojenie zespołu wzmacniającego z dwóch do czterech końcówek sprawiło, że dwuipółdrożne kolumny Audioplan Konzert III potrzebują nieco więcej watów aniżeli się początkowo wydawało.

I kolejny dowód na to, żeby nigdy nie mówić nigdy. Otóż odkąd pamiętam Acapelle były rokrocznie wciskane do pomieszczenia mogącego służyć co najwyżej za studencką kawalerkę w centrum miasta o tyle tym razem dystrybutor postarał się o odpowiedni metraż i wreszcie można było posłuchać tych uroczych tub (Campanille 2) w adekwatnych ich klasie warunkach.

Włoska Omega, czyli pokój do którego zagląda się z podobnymi emocjami, co do naszej rodzimej Zety Zero. Niepodrabialny design, atmosfera przypominająca bardziej jakieś tajemne pogańskie obrządki i trudny do przewidzenia efekt brzmieniowy. Całe szczęście tym razem system w składzie – THE STREAM CD, DNA MONO monobloki, okablowanie z serii THE ELEMENT i kolumny BOTTICELLI nie rozczarowywały i jedynie kręcący w nozdrzach aromat łupanego tuż za plecami słuchaczy sera sprawiał, iż nie posiedzieliśmy dłużej.

A teraz wyjątek potwierdzający wystawową regułę mówiącą, że to właśnie winyl zasługuje na miano pełnokrwistego referencyjnego źródła. Traf bowiem chciał, iż to właśnie w pokoju sygnowanym przez Kroma Audio niewątpliwie zasługujący na uznanie TechDAS Air Force Three uzbrojony w ramię S.A.T-a i wkładkę Top Wing Suzaku (Red Sparrow) jak niepyszny musiał uznać wyższość dzielonej „Zerówki” C.E.C.-a.

O ile podczas minionego Audio Video Show budzące respekt kolumny Soulsonic Hologramm-X wydawały się najdelikatniej rzecz mówiąc na styk do stadionowej loży o tyle w przestronnych wnętrzach Marriotta bez najmniejszego problemu miały gdzie złapać oddech, tym bardziej, że ustawiono je w połowie długości udostępnionego przez organizatorów lokum, więc wgląd w kreowaną przez nie scenę mógł zbić z tropu niejednego starego wyjadacza.

Kolejny zawodnik wagi ciężkiej, czyli włoska Viva Audio bezczelnie puszczała oko ku posiadaczom przeogromnych loftów i domów przypominających hangar zdolny zmieścić DC-10.O ile jednak design nieco przytłaczał, to już brzmienie nie wydawało się aż tak kontrowersyjne, choć prowadzona z plików, zamiast bezczynie stojących nieopodal gramofonów wywoływał nasze nieukrywane zdziwienie.

Rezygnacja z przestronnych balowo-konferencyjnych sal na rzecz zupełnie cywilnych i przywodzących na myśl doskonale nam znane „klitki” z Sobieskiego („życzliwym” pragnę wyjaśnić iż chodzi o hotel przy Pl. Zawiszy a nie izolatki warszawskiego Instytutu Psychiatrii i Neurologii) wymusiła zauważalną zmianę rozmiarówki prezentowanych systemów. Jako dowód niech posłuży zestaw złożony z elektroniki Eery, Grandinote i kolumn Ppfff Pandora. Uczciwie trzeba przyznać, że Francuzom fantazji nie brakuje i nazwanie własnego przedsiębiorstwa onomatopeją uwalniania bąbelków podczas spożywania wybornego Champagne przez otwór paszczowy wymaga niezłego poczucia humoru a jeśli dodamy do tego zakładam, że dość mało akceptowalną w okolicach Torunia i dość nijakiej willi na Żoliborzu, kampanię reklamową z modelkami przebranymi za zakonnice, to w Polsce na oficjalnego dystrybutora przyjdzie nam pewnie jeszcze chwilę (oby tylko do kolejnych wyborów) poczekać. Jeśli zaś chodzi o dźwięk, to 2/3 reprodukowanego pasma było jak najbardziej OK., lecz każdorazowe pojawienie się najniższych składowych powodowało zauważalne problemy ze wzbudzaniem się pokoju i oczywiście ich kontrolą.

Dość niespodziewana niespodzianka, czyli spotkanie z cyklu „nasi tu byli” – poznański Cube Audio w kooperacji z włoskimi lampowcami Tektron. To danie dla wiedzących, czego się chce miłośników oldschoolowego brzmienia i adekwatnego mu designu.

No i chyba najbardziej kuriozalne, jeśli chodzi o typowo „hydrauliczny” wygląd zespoły głośnikowe – Bayz Audio Curante. O dziwo ich brzmienie było całkowicie konwencjonalne, lecz wspomniany design wykluczał ich zakup przez 99,99% populacji homo sapiens.

Honor grupy zwolenników alternatywnego  poprawiania doskonałości ratował Rohm Semiconductors z dumą prezentując na forum publicum wpiętą w „mały” zestaw MBL-a kompletnie gołą płytkę własnego autorstwa.

Na deser zostawiłem dość ciekawe połączenie brytyjskiego mainstreamu, czyli topową elektronikę Regi z również okupujących szczyt oferty kolumn F1-10, mającej podobno … 200 lat doświadczenia manufaktury Fyne Audio. Zapominając choć na chwile o dość wybujałym ego ludzi za ww. produktem stojących same kolumny prezentowały dojrzałe i muzykalne brzmienie niepozbawione tak dynamiki, jak i rozdzielczości. Ot idealne miejsce na to by usiąść i wreszcie ochłonąć słuchając dobiegającej naszych uszu muzyki dla najzwyklejszej przyjemności.

W zeszłym roku kolejną edycję Hifideluxe widziałem dość niewyraźnie. Całe szczęście najwidoczniej koniunktura się zmieniła i branża zaczyna łapać drugi oddech. W związku z powyższym nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić Państwa na kolejną porcję zdjęć i krótkich opisów nad którymi w pocie czoła pracuje Jacek, a sam zabieram się za danie główne, czyli podróżniczą epopeję z MOC-a.

Marcin Olszewski

cdn. …