Opinia 1
Pomimo najszczerszych chęci i dalekosiężnych planów dotyczących w miarę systematycznego rozbudowywania naszego działu z recenzjami płytowymi niestety proza codziennego życia każdorazowo poddaje je dość radykalnej weryfikacji. Dziwnym zbiegiem okoliczności pierwszeństwo mają bowiem publikacje sprzętowe i reportaże a odkładane na półkę „do zrecenzowania” krążki cichutko leżą i cierpliwie czekają na swoją kolej. Przychodzi jednak taki moment, gdy misternie układany stos CD-ków i winyli zaczyna się niebezpiecznie chwiać i wtedy wiemy, że nie ma co dłużej zwlekać, tylko zamiast słuchać „sprzętu” wreszcie posłuchać samej muzyki do reprodukcji której ww. samograje zostały stworzone. Jednak w przypadku dzisiejszej okołomuzycznej epistoły było nieco inaczej, gdyż impulsem do jej powstania stało się spotkanie z pomysłodawcami tytułowego projektu – Janem Tarnawskim i Marcinem Majewskim podczas warszawskiego koncertu/spektaklu „Lament Świętokrzyski”. Mając już zatem odpowiedni „podkład” merytoryczny postanowiliśmy zatem wziąć na nasz redakcyjny warsztat kolejny efekt współpracy obu jegomości, którym właśnie jest album „Graduał Wiślicki” w wykonaniu wrocławskich kameralistów – formacji Stoltzer Ensemble z gościnnym udziałem Roberta Pożarskiego, Łukasza Mazura i Agnieszki Kowalczyk-Krzysiek.
Patrząc od strony czysto systematycznej „Graduał Wiślicki” jest datowanym na 1300 r. zbiorem służących do odprawiania nabożeństw pieśni liturgicznych, których forma idealnie wpisuje się w obowiązujące wtenczas zasady śpiewu wg. chorału gregoriańskiego. Sam chorał gregoriański jest z kolei funkcjonalnie związany z rytem Kościoła rzymskokatolickiego i stanowi jedną z 4 odmian śpiewu kościelnego w Kościele zachodnim obok ambrozjańskiego śpiewu związanego z rytem ambrozjańskim, galijskiego śpiewu związanego z rytem galijskim i mozarabskiego śpiewu związanego z rytem mozarabskim. W Polsce – chorał gregoriański (wg H. Feichta) pojawił się równocześnie z powstaniem miejsc jego wykonywania, czyli kościołów biskupich w Poznaniu (968r.), Gnieźnie, Wrocławiu, Krakowie i Kołobrzegu (1000r.) a po reakcji pogańskiej (XI w.) rozszerzył się na ziemiach polskich śpiew benedyktyński. Z tego okresu zachowały się m.in. następujące przykłady chorałów gregoriańskich – Exsultet w Sakramentarzu tynieckim z ok. 1060r., Pontyfikał krakowski sprzed 1110r., Exsultet w Ewangeliarzu płockim z ok. 1130. W XII w. Polsce pojawił się chorał cysterski (Jędrzejów, Ląd, Łekno). Z XIII w. istnieją zabytki chorału franciszkańsko-rzymskiego, np. Graduał krakowski klarysek, rękopisy starosądeckie, Graduał płocki, zawierające pierwsze w Polsce, anonimowe, niewielkie traktaty muzyczne. Z przełomu XIV i XV w. pochodzą rękopisy bernardynów krakowskich oraz Graduał gnieźnieński klarysek. Na przełomie XIII i XIV w. wyodrębnił się chorał diecezjalny (kalendarz rzymski z uwzględnieniem świąt lokalnych), którego najstarsze zabytki to właśnie Graduał Wiślicki i Antyfonarz kielecki z 1372.
Tytułowe dzieło powstało w skryptorium katedry wawelskiej a w połowie XV wieku Jan Długosz prowadzący wówczas w Wiślicy edukację synów króla Kazimierza Jagiellończyka przeniósł go do miejscowej kolegiaty. Obecnie Graduał Wiślicki znajduje się w bibliotece Wyższego Seminarium Duchownego w Kielcach, gdzie trafił po dokonanej konserwacji pod koniec XX wieku.
Tyle jeśli chodzi o rys historyczny i kontekst jego powstania, które choć niezwykle istotne z kronikarskiego punktu widzenia niewiele mówią postronnemu odbiorcy o samej zawartości muzycznej dzieła. A jest ona, jak na współczesne czasy, nad wyraz surowa i wymagająca skupienia. Próżno bowiem szukać w niej przebojowości, czy fragmentów, utworów mogących nosić znamiona „hitów”. Jeśli ktoś sięgnie po niniejszy krążek licząc na wsad porównywalny do dokonań takich formacji jak ERA, czy Gregorian może najdelikatniej mówiąc srodze się zawieść. Zamiast bowiem repertuaru lekkiego, łatwego i przyjemnego otrzymamy pozbawione wszelakich ozdobników i plastikowej – popowej ornamentyki purystyczne misterium oparte wyłącznie na męskich głosach ujętych w sztywne ramy XIV w. estetyki. Dopiero w „Hymnus Crux Fidelis T.I Orantis” pojawia się głos Agnieszki Kowalczyk-Krzysiek, delikatny motyw organowy i kończący utwór odległy odgłos kościelnych dzwonów. Czy to źle? Broń Boże, gdyż kontakt z „Graduałem Wiślickim” działa niczym swoiste catharsis, detox pozwalające oczyścić nasz umysł w celu doświadczenia piękna i umiejętności odnajdywania owego piękna w rzeczach prostych i szczerych. Tutaj nic nas nie rozprasza, nie mami i nie oszukuje i jeśli tylko odpowiednio skupimy się na reprodukowanym materiale to mamy gwarancję, że nie tylko zapamiętamy go na długo, lecz i wracać będziemy do niego możliwie często.
Dokonane w Klasztorze Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej na Świętym Krzyżu nagrania zachwycają misternym oddaniem akustyki sakralnej budowli i precyzją lokalizacji poszczególnych głosów. Długi, naturalny pogłos podkreśla kubaturę pomieszczenia a przy tym nie zaburza tak melodyki, jak i czytelności pieśni. Szukając analogicznych pozycji wśród nieco bardziej znanych wydawnictw pierwszy na myśl przychodzi mi nasz dyżurny album „Monteverdi – A Trace of Grace” Michela Godarda, z tą tylko różnicą iż nasz rodzimy krążek jest pod względem realizacyjnym jeszcze bliższy perfekcji i jeszcze bardziej wymagający w stosunku do systemu, na jakim zamierzamy go odtwarzać. Trudno bowiem znaleźć trudniejszy do odtworzenia instrument niż głos ludzki a i powolnie wygasający, naturalny pogłos też potrafi sprawić nie lada problemy. Warto jednak podkreślić, iż nie mamy w tym przypadku do czynienia z krążkiem typowo audiofilskim, gdzie każdy, nawet najmniejszy niuans urasta do miana pierwszoplanowego wydarzenia, lecz skupienie się na meritum, czyli realistycznie oddanych wokali i zastanych, jakże dalekich od studyjnej sterylności, warunków akustycznych pozwoliło możliwie zbliżyć się do ideału, czyli tego, czego jesteśmy w stanie doświadczyć uczestnicząc w podobnych misteriach osobiście.
Jeśli zatem w Państwa płytotekach odsetek płyt pochodzących z takich wytwórni jak Alia Vox, Alpha Classics, czy Hyperion wskazuje na to, że z muzyką dawną Wam za pan brat, to czym prędzej powinniście zapoznać się z „Graduałem Wiślickim”.
Marcin Olszewski
Opinia 2
Recenzowana dzisiaj produkcja płytowa jest kontynuacją zgłębiania przez portal Soundrebels poczynań dwóch znanych pilnie śledzących nasze poza-testowe przygody bywalcom portalu panów: Jana Tarnawskiego i Marcina Majewskiego. Przesadziłem z tą rozpoznawalnością wymienionych osobników? Jeśli tak, niestety czytacie nas tylko pobieżnie. Jednak bez względu na to, miło mi jest po raz kolejny zasygnalizować, iż jednym z ważniejszych, a po niezobowiązujących rozmowach kuluarowych z owymi panami śmiem twierdzić, że wręcz flagowym nurtem działalności jest ocalanie od zapomnienia starych polskich pieśni, jak choćby opisywany przez nas jakiś czas temu koncert zatytułowany “Lament Świętokrzyski”. Owszem, to w większości przypadków jest materiał religijny, ale każdy w miarę wyedukowany przedstawiciel homo sapiens wie, że bez mogącego przerodzić się w spór dogłębnego roztrząsania tematu spokojnie można stwierdzić, iż polskie dzieje swój oficjalny początek na arenie międzynarodowej zawdzięczają właśnie wstąpieniu do braci chrześcijańskiej, która niosła ze sobą zalążki edukacji kulturalnej typu piśmienna dokumentacja powstałych w tamtych czasach tworów muzycznych i literackich. Ok. Wystarczy tego wprowadzania Was w około-religijne meandry, czas przedstawić clou programu, czyli kompilację płytową zatytułowaną “Graduał Wiślicki”, za powstanie której odpowiedzialni są wyżej wymienieni panowie Jan i Marcin. Naturalnie od samego pomysłu na produkt do jego finalizacji zazwyczaj prowadzi bardzo kręta droga, którą w tym przypadku inicjatorzy krążka pokonali przy wokalno-muzycznym współudziale: formacji „Stoltzer Ensemble” w składzie: Radosław Pachołek, Maciej Gocman, Piotr Karpeta, Rafał Chalabala, i gości w osobach: Robert Pożarski, Łukasz Mazur i Agnieszka Kowalczyk-Krzysiek. Wieńcząc ten akapit wiążącym zdaniem nie możemy zapominać, iż w całość przedsięwzięcia zaangażowani byli również: rejestrujący nagranie Graduału Jarosław Toifl , opracowujący projekt graficzny okładki Radosław Nowakowski i wydająca całość na srebrnym krążku oficyna Busferie.
Przybliżając treść zawartego na płycie materiału muzycznego po wieloletnich doświadczeniach z muzyką dawną muszę szczerze powiedzieć, że całość produkcji ma dwa oblicza: jest łatwa i zarazem trudna. Dlaczego wysnuwam taką tezę? Spokojnie, wszystko jest w jak najlepszym porządku od wykonania, przez sam wsad merytoryczny, mastering, po goszczące cały projekt muzyczny mury klasztoru Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej na Świętym Krzyżu. Zatem gdzie tkwi haczyk? Powiem tak, przy całej fantastyczności zebranych w jeden zbiór pieśni, jak i bardzo umiejętnym wykorzystaniu pogłosu kubatury kościelnej przez realizatorów, brak w większości utworów modnych w ostatnich czasach w produkcjach zagranicznych wyszukanego instrumentarium zmusza nas do skupienia się od pierwszej do ostatniej nuty każdego tracka. W czy problem? Niestety, to nie jest muzyka, a przynajmniej mnie nie udało się potraktować jej jako coś lecącego w tle. Swą tekstową misterią nie pozwalała na oderwanie się od siebie, a z autopsji wiem, że obecne czasy niczym niewytłumaczalnego pędu za polepszeniem swojego bytu na tym ziemskim padole nie pozwalają na zbyt długie rozpływanie się w taktach ulubionej muzyki. Co innego, gdy w materiale muzycznym bardzo duży udział ma rozbudowana paleta instrumentów. Wówczas, nawet gdy nasz mózg jakimś cudem (być może ze zmęczenia) wyłączy się na moment z procesu pochłaniania przekazu muzycznego, wyskakującymi niczym Filip z konopi, lub będącymi długimi pasażami dźwiękami serpentu, teorby czy nawet pojedynczego trójkąta co jakiś czas jest ponownie budzony. Ja wiem, że to nieistotne, ale chciałbym, abyście podchodząc to tego krążka wiedzieli, że albo wchodzicie weń na całość, albo zwyczajnie odpuście. Inaczej albo skrzywdzicie siebie nie rozumiejąc o co w całym projekcie chodzi, albo sam merytoryczny wsad odbierając go jako nudny lub co najwyżej bez wyrazu. Coś o samej muzyce? Proszę bardzo. Większość płyty wypełniona jest mocnymi chórami męskimi. Oczywiście swoje pięć minut ma również kilka fraz nutowych na głosy kobiece, ale w najważniejszych produkcjach królują panowie. Na szczęście dla tego pomysłu muzycznego pod koniec płyty Jan Tarnawski i Marcin Majewski pozwolili sobie na małe odejście od zbytniej powagi całości i znajdziemy na nim iście transowy utwór z organami i znakomitą Agnieszką Kowalczyk-Krzysiek w roli głównej i kilka obecnie często śpiewanych w kościołach, a przez to łatwo rozpoznawalnych przez większość z nas obrzędowych pieśni. Dlatego też, jeśli nawet w początkowej fazie słuchania między wami a omawianą propozycją płytową nic nie zaiskrzy, postarajcie się wytrzymać do końca, gdyż może okazać się, że owe rozładowujące spore napięcie duchowe kompilacji kreacje soniczne okażą się bodźcem do ponownej próby zmierzenia się z całością, ale już w innym wymiarze. Zapewniam, nic na tym nie stracicie, a możecie wiele się nauczyć.
Jak to zwykle bywa, jako że jesteśmy bardzo uczuleni na punkcie jakości realizacji opisywanych przez nas płyt, postaram się przybliżyć wartość soniczną przywołanego krążka. Z rozmów z jednym z pomysłodawców (Marcinem Majewskim) wiem, że łatwo nie było. A to problem z okiełznaniem pogłosu klasztoru, a to użyty podczas realizacji wydarzenia sprawiający problemy podest dla wokalistów, czyli jak to zwykle bywa, gdy wszystko wydaje się być zapięte na ostatni guzik, co chwila wyskakują trudne do przewidzenia problemy. I właśnie za finalne zapanowanie nad przeciwnościami losu w postaci fantastycznie zgranego na stół i potem zremasterowanego w zaciszu studio mitingu muzycznego wszystkim biorącym udział w owym przedsięwzięciu należą się wielkie brawa. Uczucie bycia tam i wtedy daje się wychwycić już od pierwszych fraz pieśni. Mimo odbijającego się od sklepienia szaleńczego echa nie ma najmniejszych problemów z czytelnością tekstów, a gdy do głosu dochodzą organy, efekt rozmachu budowli znacząco się powiększa. Powiem szczerze, muzyka dawna to mój konik, dlatego też bez najmniejszych oporów mogę powiedzieć tylko jedno: wielu zagranicznych realizatorów od opisywanej tu ekipy może pobierać nauki, jak nie popsuć wartości, które wnosi nam przecież od wieków goszcząca podobne pieśni budowla sakralna.
Puentując dzisiejszą recenzję mimo początkowego ostrzegania Was przed zbyt pochopnym podejściem do produkcji „Graduał Wiślicki” mimo wszystko bardzo zachęcam do zgłębienia jej zawartości. Owszem, skupienie jest wymagane, ale zapewniam, jeśli tylko podobną twórczość choć trochę lubicie, na dzisiaj opiniowanej pozycji muzycznej z pewnością się nie zawiedziecie.
Jacek Pazio
Najnowsze komentarze