Tag Archives: Grandinote


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Grandinote

Grandinote Supremo

Link do zapowiedzi: Grandinote Supremo

Opinia 1

Przypominacie sobie moje ostatnie, dodam, że szczere zachwyty na temat włoskich kolumn opartych o przetworniki szerokopasmowe z dosłownie i przenośni symboliczną, bo minimalistyczną zwrotnicą jedynie dla sekcji wysokotonowej? Tak tak, mówimy o marce Grandinote. To w aspektach rozmachu i swobody prezentacji było pewnego rodzaju zjawisko, co tylko zaostrzyło apetyt przed sesją testową z kolejnym produktem tej stajni. Jakim? Wspominałem już o tym podczas oceny zespołów głośnikowych, oczywiście chodzi o wzmacniacz zintegrowany. Z wyglądu niepozorny, jednak zapewniam wielki duchem. Który model konkretnie? O tym prawi oczywiście tytuł naszego spotkania, czyli dostarczony przez wrocławskiego dystrybutora Audio Atelier Grandinote Supremo.

Jak wspominałem, to stosunkowo niewielki gabarytowo konstrukcja. Jednak niech nie zmyli Was ten fakt, bowiem jak na taką kompaktowość jest bardzo ciężka. To oczywiście pokłosie szczelne wypełnienie obudowy o sporej głębokości przy dość niedużej szerokości. Pomysł na design naszego bohatera, to matowa czerń frontu i nachodzących płynnym łukiem na połać górną bocznych ścianek oraz biegnąca od awersu po rewers wentylująca nagrzewające się trzewia, chromowana kratownica. Przyznam, że pomysł dość prosty, ale w kontakcie bezpośrednim wyglądający dość ciekawie. Jeśli chodzi o wyposażenie panelu frontowego, ten w obrębie zorientowanej poprzecznie wariacji na temat prostokąta oferuje użytkownikowi czytelny, krwisto-czerwony wyświetlacz oraz pogrupowane z każdej jego strony po trzy przyciski funkcyjne – lewa strona wejścia, prawa obsługa poziomu głośności oraz tuż pod nim okrągły włącznik. Temat tylnego, podobnie chromowanego jak górna kratka panelu zaś, z uwagi na konstrukcję w pełni symetryczną opiewa na cztery odwrócone w stosunku do siebie serie wejść liniowych XLR, pojedyncze terminale kolumnowe i wymuszone purystycznym podejściem do prowadzenia sygnału dwa gniazda zasilania. Mówiłem, że z pozoru to maleństwo, ale tylko z pozoru. Całość konstrukcji posadowiono na półokrągłych stopkach i wyposażono w pilota zdalnego sterowania. Wieńcząc opis Supremo garścią technikaliów, wspomnę jedynie, iż to wzmacniacz zintegrowany pracujący w czystej klasie A i przy poborze 270W potrafi oddać solidne 37W na kanał. Zaciekawieni? Jeśli tak, przyszła kolej na skreślenie kilku konkretów.

Pierwszy z nich jest ewidentnym, bardzo ciekawym, bo pozytywnym zaskoczeniem. Chodzi mianowicie o fakt grania przez naszego bohatera dobrze odbieraną twardością dźwięku. Zazwyczaj klasa A oprócz kroczenia drogą esencjonalności ma swoistą przypadłość zbytniego rozmiękczania przekazu. To co prawda z jednej strony jest miłe dla ucha, bo bezpieczne w dosłownie każdym rodzaju muzyki, jednak na dłuższą metę może być zbyt zachowawcze, żeby nie powiedzieć nudne. Tymczasem owa nienachalna, ale jednak niezbędna „twardość” podczas testowego mitingu nadawała poszczególnym dźwiękom istotnej wyrazistości. Jednak szukających drugiego dna malkontentów uspokajam – to drugi istotny konkret – bez jakiegokolwiek przerysowania, a jedynie jako odpowiednie akcentowanie początku i końca pełnej energii i esencji nawet pojedynczej nuty. I taka klasa A do mnie przemawia, gdyż brylując w estetyce gładkości oraz dobrej wagi cały czas pokazuje słuchany materiał z odpowiednim wigorem. A co najciekawsze, takie aspekty wyłapałem w starciu z przecież w teorii niezbyt idealnymi dla nich kolumnami ze stajni Gauder Akustik. Naturalnie nie tak spektakularnie podane, jak z wykorzystywanym przeze mnie do ich napędzenia duńskim piecem, ale jeśli chodzi o estetykę spojrzenia na muzykę, to była podobna szkoła. Dlatego też chyba nikogo nie zaskoczę, gdy powiem, że dzięki przed momentem opisanym cechom wspieranym podaniem wszystkiego w przyjemnie ciemnawym tonie zdecydowana większość muzyki znakomicie się broniła. Jednak pisząc o obronie, miałem na myśli dobrą stronę tego wyrażenia, gdyż nawet najbardziej nieprzyjazna jakościowo twórczość dzięki utrzymaniu fajnie osadzonej w masie i unikającej rozjaśnienia równowagi tonalnej brzmiała co najmniej dobrze, a w wielu wypadkach bardzo dobrze.
Pierwszą z brzegu jako dobra stacja okazała się ścieżka dźwiękowa nowej odsłony filmu „Blade Runner 2049”. I nie chodzi o sprostanie długotrwałemu utrzymaniu energii schodzących w czeluści piekieł wszechobecnych, najniższych pomruków, tylko pokazanie twardości uderzenia wielu z nich. Owszem, gro to miękkie falowanie modulacji, jednak w tym materiale często występują agresywne w ataku przerywniki, bez których nie byłoby zamierzonego przez kompozytora zaskoczenia. I właśnie z uwagi na fajny wynik w tym aspekcie tę płytę wziąłem na tapet jako pierwszą.
Inną, podobnie ciekawą pozycją okazała się być szarża rockmenów spod znaku metalu w nazwie zespołu w odsłonie „72 Seasons”. Ta produkcja. to ogólny thrash-owy łomot, który podobnie do przed momentem opisywanej muzyki elektronicznej znakomicie bronił się akcentowaniem zwarcia poszczególnych dźwięków. Szybkie zmiany tempa, szaleńcza praca bębniarza nie miałyby szans tak dobrze zaistnieć, gdyby nie zebranie się w sobie poszczególnych fraz. Na szczęście nasz bohater oprócz oferowania dobrego ciężaru każdego uderzenia umiał go dość selektywnie podać, dlatego zakupiony ostatnio dwupłytowy winyl został odsłuchany od przysłowiowej deski do deski.
Na koniec konik tej konstrukcji, czyli czerpiący garściami z nasycenia, gładkości i dźwięczności klasy A, grający trak zwaną ciszą jazz Dominica Millera „Absinthe”. Co mam do powiedzenia na temat tej pozycji? Spokojnie, nie będę skupiał się na kwestiach banalnych typu nasycenie, energia instrumentów i lotność perkusjonaliów, tylko fajnym podaniu goszczącego na tej płycie akordeonu. Był bardzo kolorowy i co jakże istotne, dźwięczny, dzięki czemu mimo, że nie obsługiwał go frontmen, najbardziej mnie zaczarował. Być może z powodu dość rzadkich występów tego typu generatorów dźwięku w jazzie, ale tak naprawdę to nieistotne, bowiem ważne jest, że dostał szansę dzięki sposobowi na muzykę według tytułowej włoskiej myśli technicznej.

Jak spuentuję powyższy opis? Cóż, powiem tak. Pochodzący w Italii bohater testu w postaci A-klasowej integry Grandinote Supremo nie jest dla wszystkich. Powód? Po prostu najzwyczajniej w świecie szuka w muzyce bardziej piękna, niż sposobu na brutalne oszołomienie słuchacza. To zaś sprawia, że poszukiwacze szaleństwa ponad wszystko mogą odebrać go jako zbyt zrównoważonego. Jednak moim zdaniem owa równowaga jest jego najwartościowszą cechą, gdyż idąc za przykładami z testu, w elektronice może nie przytłoczy nas nieobliczalnym w skutkach trzęsieniem ziemi – przypominam o skromnej mocy 37W, ale na pewno nie zabije ducha utrzymania natychmiastowości informowania nas o takich artefaktach, w rocku nie zgubi się podczas eksponowania nieobliczalnych wyczynów stopy bębniarza, a w jazzie ciekawie, ale bez wyprowadzania przed szereg, podświetli pracę z pozoru drugoplanowego, być może nawet sesyjnego, ale jakże ważnego do odbioru całości muzyka. To naprawdę nie jest takie łatwe, gdyż często jest coś za coś. Na szczęście w tym przypadku nawet jeśli taki stan miał miejsce, odbierałem to na poziomie będącej pokłosiem budowy i związanymi z nią ograniczeniami symboliki. To oczywiście bez problemu skłania mnie do wygłoszenia opinii, iż czarujący klasą A Włoch, to naprawdę jest fajny piecyk.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001

Opinia 2

Człowiek jako istota podobno rozumna, choć patrząc na naszą scenę polityczną i wyniki przedwyborczych sondaży mam co do tego coraz większe wątpliwości, jest tak skonstruowany, że w ramach swych działań poznawczych stosuje mniej bądź bardziej udane porównania względem zakodowanych w jego umyśle punktów odniesienia. Dzięki temu określając charakter / cechy charakterystyczne czegoś nowego odnosi je do już znanego przedmiotu i właśnie z pomocą takich porównań zdolny jest nie tylko dokonywać stosownych zaszeregowań we własnych zwojach mózgowych, lecz przy odrobinie dobrej woli i posiadanych zdolnościach komunikacyjnych dzielić się zdobytą wiedzą z pozostałymi przedstawicielami swojego gatunku. Jest to też całkiem niezła metoda przekonywania jednostek cierpiących na tzw. syndrom inż. Mamonia (lubią tylko to, co znają) do poszerzania własnych horyzontów i jednak poznawania rzeczy i zjawisk dotychczas nieznanych. Skoro bowiem coś nowego jest podobne do czegoś, z czym już kontakt wielokrotnie mieli, to niemalże atawistyczny strach przed owym novum można nie tylko oswoić, lecz wręcz sprowadzić do zupełnie pomijalnego poziomu. Nie da się jednak ukryć, iż taki model poznawczy sprzyja powstawaniu nie zawsze i nie do końca słusznych stereotypów. Jednak jak wiadomo gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą, więc i jakieś skutki uboczne brane są pod uwagę. Skupmy się jednak na pozytywach, jak przykładowe zazwyczaj zrozumiałe jeśli nie dla ogółu, to dla określonej, posiadającej wspólne zainteresowania grupy pojęcia / słowa klucze. Ot pierwsze z brzegu, doskonale znane na naszym – audiofilskim podwórku „lampowe” brzmienie. Pomijając bowiem czysto wizualny aspekt umownego lampowca, wzmianka o nomen omen stereotypowych walorach brzmieniowych wyzwala u odbiorców szereg określonych skojarzeń tworząc tym samym płaszczyznę do dyskusji i weryfikacji własnych wyobrażeń ze stanem faktycznym, czyli z rzeczywistością. Tym oto sposobem niepostrzeżenie i zupełnym przypadkiem dotarliśmy do sprawcy całego zamieszania, czyli przesympatycznego Massimiliano Magri, który za punkt honoru postanowił stworzyć urządzenia tranzystorowe nie tylko wykazujące cechy brzmieniowe wyposażonej w rozżarzone bańki konkurencji, lecz i zbudowane na ich podobieństwo. Jak postanowił, tak zrobił a dzięki uprzejmości wrocławskiego Audio Atelier mogliśmy na własne uszy przekonać się z jakim skutkiem, gdyż na testy trafił do nas topowy, wykonany w technologii Magnetosolid, A-klasowy wzmacniacz zintegrowany Grandinote Supremo.

Jak mam cichą nadzieję doskonale widać na załączonych zdjęciach nasz dzisiejszy gość niespecjalnie wykazuje stereotypowe cechy właściwe swej śródziemnomorskiej proweniencji. Próżno szukać tu iście barokowej ornamentyki, orzechowych wstawek, czy ekskluzywnych skórzanych akcentów. Ot minimalistyczny, nieco surowy korpus bazujący na chropawej czerni i połyskliwym srebrze dyskretnych dodatków w postaci ramek na panelu przednim oraz kratki wentylacyjnej na płycie górnej i pleców uwagę zwraca głównie swoimi proporcjami (473 mm głębokości przy 318 szerokości i 196 wysokości) i wagą (40kg), aniżeli wyszukanym wzornictwem. Mniej więcej w centrum płyty frontowej umieszczono czerwony LED-owy wyświetlacz informujący o wybranym wejściu i sile głosu. Nad nim znajdziemy formowy logotyp, pod nim oznaczenie modelu a na obu flankach rozlokowano po trzy przyciski – po lewej zapewniające obsługę wejść i nawigację po menu a po prawej regulację głośności. Za oko łapie również pokaźnych rozmiarów połyskujący szlachetną czernią włącznik główny.
Przeprowadzka na zaplecze przynosi pewne niespodzianki. O ile widok pojedynczych, acz solidnych i na tyle szeroko rozstawionych, że zdolnych przyjąć nawet masywne widły przewodów nie wywołuje zdziwienia, to już do asymetrycznego i w dodatku ustawionego w odwrotnej kolejności dla lewego (1-4) i prawego (4-1) kanału rozmieszczenia czterech par wejść XLR trzeba się po prostu przyzwyczaić. Podobne zdziwienie może budzić widok dwóch gniazd zasilających, gdyż o ile w przypadku smoka w stylu naszego APEX-a wydaje się to czymś zupełnie naturalnym, o tyle w 37W integrze może uchodzić za zwykły przerost formy nad treścią i niepotrzebną komplikację. Tym bardziej, że umieszczenie gniazd zasilających bezpośrednio pod terminalami głośnikowymi niezbyt ułatwia aplikację okablowania. Nie ma jednak co marudzić, gdyż gniazda to całe szczęście klasyczne IEC C14 a nie C20, jak w Gryphonie.
Jeśli zaś chodzi o budowę wewnętrzną, to tak jak zdążyłem nadmienić mamy do czynienia z A-klasową konstrukcją wykonaną w technologii Magnetosolid, czyli de facto autorską wariacją na temat klasycznych lampowych kanonów z transformatorami wyjściowymi, gdzie lampowy stopień wyjściowy zastąpiono parą tranzystorów na kanał. Sam układ jest w pełni symetryczny i pracuje bez sprzężenia zwrotnego. Niezbyt imponującą mocą 37W na kanał niespecjalnie sugerowałbym się przejmować, gdyż po pierwsze te A-klasowe, a po drugie „pseudo-lampowe” Waty śmiało możemy liczyć razy dwa i jeśli już, to pewien niepokój u posiadaczy trudnych do wysterowania kolumn może budzić dość niska wartość współczynnika tłumienia (>230), choć i tu finalny werdykt wydadzą nasze uszy a nie analiza suchych danych technicznych. Można też przestać zaprzątać sobie głowę zupełnie wyimaginowanymi problemami i zdecydować się na firmowe, wysokoskuteczne kolumny, jak daleko nie szukając goszczące jakiś czas temu u nas Mach 8XL i zapomnieć o jakichkolwiek, wynikających z niedopasowania charakterologicznego anomaliach.

A teraz najważniejsze, czyli brzmienie, choć tak po prawdzie, chociażby ze zwykłej przyzwoitości powinienem jeszcze wspomnieć o aspekcie natury poniekąd ergonomicznej. Mowa o nader zauważalnych ilościom ciepła, jakie podczas pracy generuje nasz dzisiejszy bohater, co w trakcie upalnych dni, jakich ostatnimi czasy nie brakowało, okazało się może nie tyle wyzwaniem, co cechą predestynującą Supremo do odsłuchów późnowieczorno-nocnych, aniżeli towarzysza codziennej krzątaniny. Krótko mówiąc Grandinote świetnie sprawdza się w roli tzw. farelki, więc przy temperaturach za oknem zbliżonych do 30 °C wraz z nim warto zaopatrzyć się w klimatyzator, bądź jak piszący niniejsze słowa zarywać kolejne noce. Żarty jednak na bok, bo miało być o graniu a nie grzaniu. A te, granie znaczy się, Supremo oferuje wyborne i co najważniejsze, zgodnie z zapewnieniami producenta, operujące w stricte lampowej estetyce. Mamy zatem brzmienie gęste, dyskretnie dosłodzone, lecz również „lampowo” holograficzne i rozdzielcze. Co ciekawe, owa gęstość zupełnie nie spłaszcza czy też nie ogranicza czytelności prog-rockowej wielowątkowości i melodyjnej złożoności „By Royal Decree” The Flower Kings. Zaskakująco rozbudowane instrumentarium, jak daleko nie szukając zdublowane gitary basowe, czy nader szeroki wachlarz perkusjonaliów miały świetną definicję i timing, dzięki czemu włoska superintegra zgrabnie unikała zaszufladkowania do grupy urządzeń o zbyt pluszowych, „rozmarzonych” najniższych tonach. Co prawda moje dyżurne 300W tranzystorowce tak pod względem definicji, jak i precyzji kreślenia źródeł pozornych oraz prowadzenia basu miały zdecydowanie więcej do powiedzenia, jednak akurat w ich przypadku dramatyczna różnica w oddawanej mocy w porównaniu do naszego gościa robi swoje i nie ma co się temu dziwić. Przesiadka na nieco ostrzejsze klimaty w stylu „The Spell” Cellar Darling ujawnia kolejne „lampowe” konotacje w postaci niezwykle miłej mym uszom intensyfikacji warstwy wokalnej, której absolutną królową jest niejaka Anna Murphy stanowiąca idealny kontrast dla brutalnych riffów i zapuszczających się w iście doomowe, depresyjne klimaty poczynania swoich kompanów. W kategoriach bezwzględnych można mówić o dyskretnym zaokrągleniu skrajów, przez co szorstkość i ostrość co bardziej agresywnych riffów ulega ucywilizowaniu, lecz ocenę ww. zjawiska pozostawiam indywidualnemu osądowi zainteresowanych, gdyż doskonale zdaję sobie sprawę, że część z odbiorców może odebrać to jako niewielkie, jednak zauważalne odstępstwo od bezwzględnej prawdy, gdy dla pozostałych owa tonizacja będzie wielce oczekiwana i pożądana z racji chęci odpoczynku przy reprodukowanych przez Supremo dźwiękach a nie smagania nimi po uszach. Warto jednak mieć świadomość, iż dalsze brnięcie w coraz to cięższy repertuar reprezentowany czy to przez „3rd Degree – The Raising” Gemini Syndrome, czy też niebezpiecznie zbliżający się do progu akceptacji i zrozumienia „Descent” Orbit Culture tylko owe próby ucywilizowania pogłębi, co z niezbyt łatwymi do wysterowania kolumnami, jak daleko nie szukając nawet moje dyżurne Contoury niejako z automatu będzie prowadziło do znacznej utraty motoryki na rzecz niekoniecznie prawidłowo rozumianej, przynajmniej w moim mniemaniu, muzykalności.
Całe szczęście powrót na łono natury i do powszechnie akceptowalnego repertuaru z klasycznych i jazzowych kręgów, jak chociażby daleki od zbytniego skostnienia i irytującej egzaltacji poprzez wprowadzenie sporej dawki gorących rytmów „Mozart y Mambo” Sarah Willis grubą kreską odcina się od ww. anomalii pozwalając w pełni rozwinąć skrzydła naszemu gościowi. Do głosu dochodzi zaskakująca swoboda i świeżość dźwięku przejawiająca się pełną kontrolą i doskonałym wglądem w strukturę całkiem pokaźnego aparatu wykonawczego oraz niezwykła soczystość i homogeniczność przekazu. Dzięki temu zamiast na chłodno analizować poszczególne partie instrumentów niejako z biegu i w pierwszej kolejności zaczynamy dobiegające naszych uszu frazy kontemplować w ujęciu globalnym a dopiero, gdy wygodnie umościmy się w fotelu i/lub przy kolejnej sesji odsłuchowej, z czystej ciekawości zaczynamy śledzić poczynania poszczególnych instrumentalistów. Krótko mówiąc nasz proces poznawczy z Grandinote w systemie biegnie od będącego kluczową kwestią ogółu do stanowiących jego składowe szczegółów a nie jak to czasem bywa na odwrót, gdzie zabiegające o naszą atencję poszczególne niuanse i akcenty budują zdolność objęcia ich zmysłami a następnie wymagają mozolnego składania z nich, niczym z puzzli, w miarę sensownej kompozycji. Tutaj wszystko jest na swoim miejscu tworząc harmonijną i spójną całość, więc zamiast analizować przechodzimy w tryb regenerującej zszargane nerwy syntezy.

W ramach finalnego podsumowania nieco przewrotnie i pół żartem, pół serio mógłbym stwierdzić, że Grandinote Supremo z racji generowanych ilości ciepła jest idealną propozycją dla wszystkich zmarzluchów a dzięki niezwykle eufonicznemu i bogatemu w słodkie akcenty brzmieniu o uzależniającej gładkości uwagę na niego powinni zwrócić słuchacze o bardziej melomańskiej aniżeli audiofilskiej naturze. A tak już zupełnie na serio, to po pierwsze trudno mieć pretensję od A-klasowego nomen omen „pieca”, że się grzeje, więc wystarczy świadomość tegoż faktu a po drugie warto zadać sobie kluczowe w naszym hobby pytanie. Pytanie, czy wolimy słuchać poszczególnych, niejednokrotnie sztucznie wyeksponowanych i wyekstrahowanych z całości dźwięków, czy też opartej na emocjach i przynoszącej ukojenie muzyki. Jeśli to pierwsze, to raczej dalej będą Państwo kontynuowali swe poszukiwania a jeśli bliżej Wam do drugiej frakcji, to kontakt z Grandinote Supremo może okazać się równoznaczny ze złapaniem upragnionego króliczka.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Dystrybucja: Audio Atelier
Producent: Grandinote
Cena: 112 000 PLN

Dane techniczne
Moc wyjściowa: 2 x 37 W/8 Ω
Współczynnik tłumienia: >230
Pasmo przenoszenia: 1,5 Hz – 350 kHz
Wejścia: 4 x XLR
Tryb pracy: klasa A
Budowa: dual-mono
Pobór mocy: 270 W
Wymiary (S x W x G): 318 x 196 x 473 mm
Waga: 40 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Grandinote

Grandinote Mach 8XL

Link do zapowiedzi: Grandinote Mach 8XL

Opinia 1

Z dużą dozą prawdopodobieństwa mniemam, iż bywalcy rodzimej jesiennej imprezy audio w Warszawie znakomicie wiedzą, że mająca swoje pierwsze pięć testowych minut na naszym portalu marka już dość dawno zgrzała sobie miejsce na naszym rynku. A wiedzą dlatego, ponieważ swój byt na rynku oznajmiała nie tylko na wspomnianym przed momentem, drugim co do wielkości w Europie cyklicznym wydarzeniu AVS, ale również na mniejszych pokazach, jak choćby odwiedzany przez nas wrocławski „Audiofil”, czy jako swoiste „danie dnia” niedawno relacjonowanego otwarcia nowego salonu audio Audio Source. Z naturalnych względów każde wydarzenie opiewało na nieco inny zestaw produktów, jednak za każdym razem z danego spotkania w wynosiliśmy bardzo ciekawe spostrzeżenia. Na tyle intrygujące, że gdy zrządzeniem losu – mowa o przywołanej przed momentem inauguracji powołania do życia nowej mekki audio – fajny set zagościł prawie za miedzą, nie odpuściliśmy tematu i dwa produkty z tej układanki wylądowały w naszych okowach. O kim i o czym mowa? Odpowiedź na pierwsze pytanie oczywiście zdradza tytuł, czyli o dystrybuowanej przez wrocławski Audio Atelier marce Grandinote, z portfolio której na pierwszy recenzencki ogień (w kolejnym podejściu przyjrzymy się wzmacniaczowi zintegrowanemu) poszły dostojne rozmiarowo, mogące pochwalić się nietuzinkowymi rozwiązaniami w zakresie strojenia kolumny podłogowe Grandinote Mach 8XL. Zainteresowani?

Jak prezentują się tytułowe włoskie panny? Z fotografii wynika, iż są wysokie i w odpowiedzi na zastosowanie w pionie sporej ilości niedużych głośników przyjemnie dla oka szczupłe. Ich obudowy zostały wykonane z czernionego na mat frontu oraz fornirowanego na bocznych ściankach MDF-u i intrygujących metalowych pleców. Znajdujące się na awersie przetworniki, to osiem niskotonowych, do tego niefiltrowanych, lekko zagłębionych tworząc lekki falowód niskotonowców oraz centralnie pośród nimi w połowie wysokości umieszczona tubka kompresyjna. Jeśli chodzi o tylną połać, ta będąc przykręcona do zintegrowanych z frontem bocznych ścianek za pomocą sporej ilości wkrętów, w dolnej części może pochwalić się wkomponowanym weń modułem dla pojedynczego zestawu terminali przyłączeniowych. W celach stabilizacji tak rosłej konstrukcji kolumny posadowiono na nieco zwiększających rozstaw regulowanych kolców, zaoblonych w tylnej części aluminiowych podstawach. Jeśli chodzi o parametry techniczne, chyba najważniejszymi dla potencjalnego użytkownika wydają się być dwie kwestie. Pierwszą jest skuteczność 8XL-ek, czyli praktycznie pozwalające zastosować każdy wzmacniacz 98dB przy obciążeniu 8 Ohm. Natomiast drugą wspominany brak zwrotnic obsługujących pracujące w kolumnach głośniki basowe, w tym przypadku zastąpionych rozwiązaniem na bazie firmowego pomysłu na linię transmisyjną oraz jedynie niezbędne filtrowanie wysokotonówki. Tak prezentujące się konstrukcje na czas logistyki pakowane są do solidnych drewnianych skrzynek.

Jak wypadły nasze bohaterki? Nie będę owijał w bawełnę, tylko już na początku oznajmię, iż na swój sposób znakomicie. Co mam na myśli? Otóż od jakiegoś czasu najważniejszym dla mnie wyznacznikiem prezentacji muzyki jest jej rozmach, czyli brak poczucia siłowego kreowania. I nie chodzi o nadmierne „rozbuchanie” dźwięku, bo ten aspekt powinien li tylko zależeć od słuchanego w danym momencie materiału, tylko ogólne poczucie obcowania z muzyką w sposób niewymuszony, jakby w pozytywnym tego słowa znaczeniu od niechcenia. Po prostu to ja mam decydować, czy wchodzę z nią w interakcję lub traktuję jako tło do wypoczynku, a nie cały czas pewnego rodzaju natarczywością podania być zmuszanym do pełnego skupienia. Niestety tego nie da się osiągnąć z małych konstrukcji, które chcąc pokazać się z jak najlepszej strony często wpadają we wspomnianą przeze mnie pułapkę. Naturalnie określenie „pułapka” w mojej wypowiedzi jest jedynie podkreśleniem specyfiki grania, a nie wskazywaniem jakiegokolwiek problemu małych kolumn. Jednak jak się raz owej specyfiki luźnej projekcji z dużych zespołów głośnikowych zazna, odbiór muzyki z małych paczek już nigdy nie będzie tak sugestywny, a przez to pełen emocji. Jaki konkretnie?

Otóż po aplikacji Grandinote Mach 8XL w tor stało się jasne, że konstruktor wiedział, jak pokazać muzykę z zawartym w niej, powodującym poczucie obcowania na żywo oddechem. Bez przysłowiowej „pompki”, tylko kreowanie znakomicie rozlokowanych bytów na szerokiej, głębokiej i co rzadko się zdarza, dalekiej od karykaturalności wysokiej wirtualnej scenie. To było tak sugestywne, że mimo posiadania tego rodzaju prezentacji na co dzień ze swoimi Gauderami, pierwsze kilka płyt zamiast na ocenianie możliwości XL-ek poświęciłem na napawanie się zastaną sytuacją. Sytuacją, która w kwestii wyrazistości grania bez najmniejszych problemów radziła sobie dosłownie z każdym materiałem muzycznym. Nie było znaczenia, co lądowało w CD-ku, bowiem system z łatwością budował ciekawe realia nie tylko jazzowego plumkania formacji Garego Peacocka „Tales Of Another”, wokalistyki Norah Jones „Come Away With Me”, ale również mocnego uderzenia Rammsteina „Reise, Reise”. Każda z wymienionych produkcji czarowała wciągającym na całe płyty rozwibrowaniem i umiejętnością mimowolnego angażowania zmysłu słuchu wszechobecnego dźwięku. Do tego odpowiednio akcentowanego w domenie ostrości kreski i niezłej esencjonalności oraz energii. Dlaczego tylko niezłej? Jakiś problem? Nic z tych rzeczy. Raczej określiłbym to konsekwencją budowy opisywanych kolumn. Otóż nastawienie konstruktora na użycie wielu małych, niefiltrowanych głośników strojonych nawet najbardziej pomysłową linią transmisyjną spowodowało, że w mocnym rockowym uderzeniu momentami brakowało nieco zejścia i kopnięcia na basie. Ale spokojnie, owszem jako taki był, jednak w stosunku do mojego wzorca przydałoby się go nieco więcej, co przy okazji poskutkowałoby jego niższym zejściem oraz dodatkowym podniesieniem esencji środka pasma. Jednak zaznaczam, moje kolumny to inna liga – dziesięciokrotność różnicy w cenie, co bez problemu tłumaczy zaistniałą sytuację, a i tak dla mnie nie był to problem, tylko inne, bardziej lotne, przez wielu melomanów wręcz oczekiwane, bo stroniące od zbędnego prężenia muskułów spojrzenie na muzykę. I co ciekawe, co prawda zauważone od początku testu, jednak na tyle fajnie wypadające w odbiorze werbalnym, że wspomniane przeze mnie jedynie z uwagi na pokazanie nagiej prawdy u kolumnach. Prawdy, która nie jest wytykaniem niedociągnięć, a raczej drogowskazem dla potencjalnych, wiedzących czego chcą od muzyki zainteresowanych. Jak pisałem, początek odsłuchu był tak sugestywny i w sporej części estetyki grania w moim guście, że nic a nic mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, bawiłem się jak dziecko, że z tak stosunkowo niedrogich, a przy tym wielkich kolumn można wycisnąć tyle fajnego soundu. Rozbudowanego do granic możliwości mojego pokoju we wszelkich wektorach z precyzyjnym uwzględnieniem występujących w danej produkcji artystów. Owszem, czasem nazbyt lekkiego – zdarzało się, że brakowało ekspresji w sejsmicznych pomrukach produkcji elektronicznych, czy diabelsko esencjonalnych riffów gitar u rockowych buntowników, ale zważywszy na resztę uzyskanych aspektów prezentacji i naprawdę niezły wynik w rozdrabnianym na czworo basie, nawet przez moment nie odbieram tego tematu jako ewidentny problem. Tym bardziej, że skupiony jedynie na wychwyceniu wszelkich za i przeciw ocenianych kolumn, a nie naginaniu rzeczywistości na swoją modłę, nie podjąłem próby poprawienia tego stanu rzeczy. A przecież nie od dzisiaj wiadomo, iż gra cały system i nawet najdrobniejsza roszada kablowa – o elektronice nie wspominając – czyni cuda. Dlaczego tego nie zrobiłem? Wybaczcie, trzeci raz nie będę tego powtarzał, tylko przeczytajcie ten akapit jeszcze raz. Wszystko jasno wyłożyłem.

Czy bazując na powyższym opisie jestem w stanie stwierdzić, że nasze bohaterki są lekiem na wszelkie „widzi mi się” całej populacji melomanów? Naturalnie na to nie ma szans. Powód? Jest ich kilka. Pozbawieni swojego przyzwoitej wielkości lokum złośliwcy powiedzą, że są za duże. Inni, hołubiący li tylko wykastrowanej z ludzkich uczuć muzyce elektronicznej stwierdzą, że przy takich gabarytach nie trzęsą boleśnie dla ucha posiadanym pokojem. A jeszcze inni, lubiący wszechobecne, często będące skutkiem braku kontroli elektroniki nad kolumnami mięcho, podniosą temat błędnej decyzji wyboru linii transmisyjnej zamiast popularnego „burczybasu”. Jak widać jest tego sporo, a wyartykułowanie tej listy zajęło mi kilka sekund. Co w takim razie mają do zaoferowania włoskie panny? Ok., to puenta tego spotkania, dlatego napiszę to jeszcze raz. Obcowanie z nimi to wycieczka w stronę muzyki pełnej naturalnego nieskrępowania, a dzięki temu mimo pokazywania jej najdrobniejszych niuansów, pozbawioną nachalności. To zaś oznacza, że nawet podczas wielogodzinnych odsłuchów kreowany bez efektu sztucznie pompowanego efekciarstwa świat muzyki zawsze będzie ciekawy i nienużący. To znaczy jaki? O tym też pisałem, niestety aby dokładnie wiedzieć o czym rozprawiamy, trzeba zaznać na własnej skórze, inaczej rozmowa nie ma sensu. Skąd to wiem? Prześledźcie rozwój mojego systemu poprzez pryzmat posiadanych kolumn od austriackich Trenner & Friedl ISIS, przez duńskie Dynaudio Consequence Ultimate Edition, po obecne – niemieckie Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition, który jasno daje do zrozumienia, iż duży potrafi więcej.

Jacek Pazio

Opinia 2

No to jak zwykło się mawiać, do trzech razy sztuka. Czyli po niezobowiązującym rzucie uchem podczas ostatniej edycji monachijskiego High Endu i nieco bardziej miarodajnym spotkaniu w Audio Source koniec końców przyszła pora na grande finale, czyli odsłuchy w naszych cztere… znaczy się ośmiu OPOS-owych kątach. Do kogo/czego robiliśmy takie podchody? Do intrygujących i na swój sposób wyjątkowych, ot chociażby z racji autorskich rozwiązań forsowanych przez przesympatycznego twórcę, włoskich kolumn Grandinote Mach 8XL, na których test serdecznie zapraszamy.

Jak zdążyliśmy zasygnalizować w ramach standardowej sesji unboxingowej tytułowe kolumny przy wzroście 174 cm do najmniejszych nie należą, więc dopisek XL wydaje się w pełni uzasadniony, choć powód jego umieszczenia pozwolę sobie wyjaśnić dosłownie za moment. Na początek proponuje jednak skupić się na aparycji naszych, dostarczanych w dwóch potężnych drewnianych skrzyniach bohaterek, która jak na produkt „Made in Italy” wydaje się zaskakująco mało „rustykalna”. Zamiast wyrazistych, najlepiej orzechowych, bądź równie łapiących za oko, drewnianych klepek i/lub skórzanych wstawek mamy tu do czynienia z dość zachowawczą, niemalże „spraną” okleiną pokrywająca ściany boczne, lakierowanym na czarno frontem i zajmującą całą powierzchnię pleców metalową płytą z bezlikiem łbów mocujących ją do korpusu wkrętów, pojedynczymi terminalami głośnikowymi WBT nextgen™ i zlokalizowanym tuż przy podstawie ujściem portu autorskiego układu stanowiącego połączenie bas refleksu i linii transmisyjnej. Pół żartem, pół serio można byłoby stwierdzić, że już na wskroś skandynawskie – rdzennie duńskie Peak Consult El Diablo mają w sobie zdecydowanie więcej stereotypowo włoskich akcentów wzorniczych.
Wracając na front nie sposób nie zauważyć imponującej baterii ośmiu przetworników średnio-niskotonowych i dzielącego je na dwie czwórki, centralnie umieszczonego wysokotonowca. O ile jednak 8-ki w wersji XL mogą samą swoją strzelistością budzić, w pełni zrozumiały szacunek, to warto mieć gdzieś z tyłu głowy świadomość, że choć niejako wieńczą linię „normalnych” kolumn we włoskim portfolio, to tak naprawdę są one jedynie niezobowiązującym wstępem do zarezerwowanych dla dużych dziewcząt i chłopców zabawek, gdzie ilość wykorzystywanych przetworników tak nisko-średniotonowych, jak i tweeterów może u co słabszych jednostek wywoływać stany lękowe. Wystarczy bowiem wspomnieć, iż usytuowane w firmowej hierarchii numerycznej oczko wyżej a cenowo nieco niżej 9-ki mogą się pochwalić, jak z resztą sama nazwa sugeruje dziewięcioma mid-wooferami i … 16 tweeterami a topowe 36-ki oprócz 36 nisko-średniotonowców łypią na swoich nabywców … 25 kopułkami wysokotonowymi.
Skupiając się jednak na naszych bohaterkach od razu wyjaśnię powód pojawienia oznaczenia XL w ich nazwie, gdyż w przeciwieństwie do 13 cm wooferów stosowanych w klasycznych modelach Massimiliano zastosował tym razem nieco większe – 16cm drajwery.
Ukryty wewnątrz dedykowanej tubki wysokotonowy przetwornik kompresyjny pracuje od 7 kHz i jest filtrowany pojedynczym kondensatorem, więc de facto można go uznać za autorską wariację nt. super-tweetera. Z kolei spięta bezpośrednio z terminalami ww. bateria ośmiu wooferów o impedancji 16Ω kończy pracę przy 13 kHz. Dziwne? Niekoniecznie, raczej chodzi o innowacyjne i autorskie rozwiązanie zapewniające nie tylko przyjazną amplifikacji 8 Ω impedancję przy zachowaniu zaskakująco wysokiej, bo 98 dB skuteczności, lecz przede wszystkim zaskakującą liniowość i brak „poszatkowania” reprodukowanego pasma. Nie mniej uwagi konstruktor poświęcił obudowom, które wykonał z MDF-u, wyposażył w skierowany do dołu duży port i ochrzcił mianem „rur półrezonansowych” (Semi Resonance Tube – S.R.T.).

Tak, jak u Dantego nad bramą piekielną widniała sławna maksyma „Lasciate ogne speranza, voi ch’intrate” (porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie), tak równie dobrze można byłoby jej użyć w ramach podsumowania pierwszego wrażenia, jakie w kontrolowanych warunkach serwują Mach 8 XL. Mówiąc wprost tytułowe Grandinote grają diametralnie inaczej aniżeli zdążyły nas przyzwyczaić propozycje konkurencji. Próbując bowiem skorelować gabaryty XL-ek ze skalą, wolumenem dźwięku dobiegającym naszych uszu dość szybko dochodzimy do wniosku, że czego jak czego, ale fizyki oszukać się nie da i nawet bezlik niewielkich przetworników, choć na papierze jest w stanie zastąpić jeden większy przetwornik, to w realnym świecie za takowy ekwiwalent uważany być niestety nie może. Krótko mówiąc na iście hollywoodzką spektakularność i infradźwiękowe, dewastujące rodowe skorupy, pomruki, nawet z przepotężnym APEX-em w torze nie ma co liczyć. Nie piszę jednak tego, by niejako na wstępie przerośnięte 8-ki Grandinote zdyskredytować, lecz by po pierwsze stonować wynikające z ich postury oczekiwania, a po drugie odpowiednio ustawić optykę dalszych obserwacji. Jeśli zatem zaakceptujecie Państwo powyższe status quo, to dalej pójdzie już z górki, bowiem na pierwszy plan wysunie się iście zjawiskowa swoboda i koherencja, oraz wręcz onieśmielająca elegancja przekazu. I choć ścieżki dźwiękowe z „Dune” i „Blade Runner 2049” nie miały swego zwyczajowego niszczycielskiego syntetycznego „tąpnięcia”, to wystarczyło przesiąść się na naturalne instrumentarium, by z niekłamaną satysfakcją stwierdzić, że zrealizowany w technologii Direct To Disc album „Moonlight Serenade” Raya Browna i Laurindo Almeidy brzmi dokładnie tak jak należy i niczego, włącznie z najniższymi frazami kontrabasu mu nie brakuje. W rezultacie przeistaczamy się z li tylko słuchaczy w (niemych) uczestników nagrania a właściwie sesji, czy wręcz misterium, gdzie realizm i materializowanie się powyższego duetu bezpośrednio przed nami, na wyciągnięcie ręki staje się faktem i za każdym razem, gdy muzycy bądź to trącają struny, bądź Brown ciągnie po nich (znaczy się strunach, nie muzykach) smykiem oprócz samych dźwięków dostajemy pełen pakiet dodatkowych informacji. I to nie tylko z cichymi westchnieniami gwiazd sesji, lecz również rozwibrowanymi drobinkami kurzu skrzącymi się w świetle studyjnych reflektorów. Już przy pierwszych taktach jasnym staje się, że docieramy do źródła prawdy. Prawdy nieskażonej piętnem ProTools i innych poprawiaczy współczesnej mizerii zdolnych przemienić dowolne beztalencie w gwiazdę sezonu. Podobne, iście mistyczne doznania zapewnił mi odsłuch rok młodszej, tym razem koncertowej „Live At Village West” Rona Cartera i Jima Halla, gdzie wśród odgłosów konsumpcji działa się prawdziwa magia. W dodatku właśnie za jej sprawą włoskie kolumny, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, były w stanie całkowicie zniknąć ze sceny, a gdy po każdym z utworów odzywały się brawa my również, odruchowo i niesieni emocjami składaliśmy bezwiednie dłonie do oklasków.
Skoro zdążyliśmy ustalić, że Mach 8XL niekoniecznie przepadają za syntetycznymi modulacjami, a z kolei w wyrafinowanym jazzie czują się jak ryba w wodzie, niejako przy okazji i mimochodem przykuwając słuchaczy do foteli na długie godziny, to chcąc mieć pełen obraz sytuacji uznałem za stosowne sięgnąć jeszcze po „Rhapsodies” pod Stokowskim, które z racji swej potęgi wydały cię całkiem wiarygodnym weryfikatorem zdolności włoskich kolumn do oddania realizmu wielkiego aparatu wykonawczego. I… I uczciwie muszę przyznać, że nawet w tutti nie odnotowałem nawet najmniejszych przejawów kompresji, czy też utraty kontroli i rozdzielczości tak w centrum, jak i dalszych planach. A właśnie, niby powinienem zwrócić uwagę na precyzję ogniskowania poszczególnych źródeł pozornych, czy też ową, prowadzoną z linijką w ręku gradację planów, tylko Grandinote owe obserwacje nie tylko utrudniają, co wręcz uniemożliwiają. Ot tak – bez złośliwości i po prostu, bowiem po raz kolejny udało im się zatrzeć granicę między zwykłą reprodukcją zarejestrowanego wcześniej materiału i statycznym odsłuchem a uczestnictwem w koncercie – obserwacją tego, co dzieje się na scenie z miejsc na widowni. Otrzymujemy zatem w pełni realistyczny spektakl, gdzie wszystko jest naturalne i zgodne z rzeczywistością, więc ów spektakl chłoniemy a nie chłodno analizujemy zastanawiając się, czy krzesło drugiego alt-wiolinisty nie jest przypadkiem odsunięte o centymetr za daleko, bądź dęciaki podczas swoich partii za bardzo się nie pochylają nad swoimi nutnikami, przez co dzierżone przez nich instrumenty mogą tracić nieco ze swojej ekspresji. Krótko mówiąc im mniej przetworzony a bardziej naturalny materiał Grandinote’om zaserwujemy, tym większego realizmu doświadczymy. Tylko tyle i aż tyle.

Reasumując powyższą epistołę, może i Grandinote Mach 8XL nie są najbardziej uniwersalnymi i zarazem najbardziej ekspresyjnymi pod względem basowych ekstremów kolumnami, czy to na rynku, czy też nawet w swojej kategorii cenowej (vide Perlisten S7t), lecz czego, jak czego, ale chęci i zarazem radości do i z grania odmówić im nie sposób. Jeśli zatem gustujecie Państwo w naturalnym instrumentarium i nagraniach, gdzie udział wszelakiej maści poprawiaczy i ulepszaczy został zredukowany do absolutnego minimum, to zwróćcie proszę na nie uwagę, bo coś czuję w kościach, że właśnie na nich zakończycie swoje poszukiwania.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001

Dystrybucja: Audio Atelier
Producent: Grandinote
Cena: 23 100€

Dane techniczne
Skuteczność: 98 dB@1W/1m
Impedancja: 8 Ω
Pasmo przenoszenia: 19Hz-20kHz
Zastosowane przetworniki:
– wysokotonowy przetwornik kompresyjny
– 8 x 16 cm przetworników średnio-niskotonowych
Wymiary (W x S x G): 174 x 34 x 34 cm

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Grandinote

Grandinote Supremo
artykuł opublikowany / article published in Polish

Kiedy nie możecie się zdecydować, czy wybrać lampę, czy tranzystor wtedy wchodzi on – Grandinote Supremo.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Grandinote

Grandinote Mach 8XL
artykuł opublikowany / article published in Polish

Po niezobowiązujących odsłuchach w Audio Source przyszła pora na weryfikację co potrafią Grandinote Mach 8XL w kontrolowanych warunkach.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Grandinote

Grandinote w Audio Source

Opinia 1

Mówiąc zupełnie szczerze pomysł na organizowanie audiofilskiego spędu w trakcie długiego czerwcowego weekendu w dopiero co otwierającym swe podwoje przybytku i z dość egzotycznym, jak na rodzime realia, systemem można uznać za dość karkołomne przedsięwzięcie. Jeśli jednak weźmie się pod uwagę, iż sprawcami całego zamieszania są weterani polskiej sceny audio, czyli Krzysztof Owczarek z wrocławskiego Audio Atelier i Adam Kiliański, który wreszcie poszedł na swoje i wystartował z projektem o słusznej nazwie Audio Source w podwarszawskich Łazach, a sam system Grandinote wyszedł spod rąk niejakiego Massimiliano Magri, który również postanowił się na miejscu pojawić, to jasnym jest, że na brak kworum podczas sobotniego spotkania złotouchych pasjonatów nie można było narzekać. Ba, w kulminacyjnym momencie nader udanie zaaranżowane lokum wraz z przyległymi pomieszczeniami ekspozycyjnymi nie tyle tętniło życiem i gwarem kuluarowych rozmów, co wręcz pękało w szwach od przybyłych przedstawicieli prasy, branży i niezrzeszonych miłośników dźwięków wysokiej próby, co jedynie potwierdziło sens planowania takowych imprez na przedsionku lata a nie gdy jesienno/zimowa plucha potrafi zniechęcić nawet najbardziej ortodoksyjnych audiofilów do wystawienia chociażby koniuszka nosa poza domowe pielesze.

Jak mam cichą nadzieję na powyższych zdjęciach widać skonfigurowany przez ww. trójcę set prezentował się nad wyraz okazale i to nie tylko ze względu na strzeliste kolumny Grandinote Mach 8XL, lecz i pozostałe składowe, czyli uzbrojony we wkładkę Miyajima Shilabe gramofon J.Sikora Initial Max, przedwzmacniacz gramofonowy Grandinote CELIO, Streaming DAC Grandinote VOLTA, wzmacniacze zintegrowane Grandinote SHINAI i SUPREMO, kable głośnikowe Hijiri H-SLC Million, kable zasilające do wzmacniaczy Grandinote – LUNA Blue, interkonekt Phono LUNA RED, interkonekt XLR Hijiri Kiwami HGP-X, a o jakość życiodajnej energii dbał kondycjoner Acoustic Dream CU-0. Całkiem zgrabna układanka, nieprawdaż?
I tu od razu uwaga natury funkcjonalno – porządkowej. Otóż proszę się nie obawiać, że bądź co bądź słusznych rozmiarów Mach-y ledwo udało się wcisnąć do raptem 25 metrowego pokoju odsłuchowego Audio Source, bo raz – ww. pomieszczenie zostało bardzo rozsądnie zaadaptowane akustycznie, a dwa – same kolumny, pomimo swojej całkiem słusznej postury okazały się zaskakująco przyjazne w akomodacji do zastanych warunków lokalowych. Nie oznacza to bynajmniej, że 8XL grają dźwiękiem małym, bądź odchudzonym, lecz nawet w tak pozornie nieadekwatnym metrażowo pomieszczeniu były w stanie rozwinąć skrzydła i pokazać drzemiący w nich potencjał oferując zaskakująco spójne i nieprzesadzone brzmienie. Podobnie było z towarzyszącą im firmową elektroniką, która nieco, bo nieco, jednak zauważalnie i ku zdziwieniu zebranych, potrafiła pokazać o zgrozo z plików więcej muzyki w muzyce aniżeli pozornie pretendującego do laurów zwycięstwa rodzimego gramofonu. Ustawiony mecz? Nie mi w tym momencie osądzać, gdyż Mach 8XL miałem do tej pory okazji słuchać jedynie podczas minionego monachijskiego High Endu a i towarzysząca im włoska elektronika jedynie przewijała się jako tło mniej, bądź bardziej niezobowiązujących spotkań w stylu wrocławskiego Audiofila. Jeśli jednak pliki, w dodatku grane ze streamingu – z Tidala, miały lepszą namacalność i koherencję od lądujących na talerzu Sikory winyli, to temat wymaga zdecydowanie bardziej miarodajnych, aniżeli takie semi-towarzyskie, okoliczności. Niemniej jednak przy niezwykle różnorodnym repertuarze granym z Volty góra pozostawała rozdzielcza, lecz nie atakowała tak bezpardonowo i ofensywnie jak z Initial Max, co skłaniało zebranych do sięgania raczej po zdigitalizowany w chmurze materiał aniżeli po znajdujące się na podorędziu „placki”. Wracając jednak do meritum, nie sposób było nie zauważyć, iż włoski system stawiał na emocjonalno – melodyczny aspekt serwowanych słuchaczom przebojów aniżeli siłowe dzielenie włosa na czworo i rozbijanie poszczególnych fraz i dźwięków na atomy, dzięki czemu w pełni zasadnym było nader często padające ze strony prowadzących pytanie „czego chcemy posłuchać” zamiast „ jaki utwór mamy ochotę analizować”. Samo pomieszczenie odsłuchowe również sprawiało bardzo pozytywne wrażenie, tym bardziej, że w niczym nie przypominało standardowego – sklepowego, z jakimi zazwyczaj przychodzi nam odwiedzać. Zero porozstawianych pod ścianami nieużywanych komponentów, etykiet z cenami i atmosfery niespecjalnie sprzyjającej delektowaniu się muzyką. W Łazach owa, nieużywana w danym momencie elektronika i kolumny grzecznie czekają na swoją kolej w pozostałych pokojach i niepotrzebnie nie absorbują uwagi słuchaczy, o degradującym wpływie na akustykę nawet nie wspominając, którzy mogą skupić się na konkretnym set-upie rozsiadając się na wygodnej kanapie z filiżanką aromatycznego espresso w dłoni. Niby drobiazg, ale właśnie takie, pozornie pomijalne detale budują klimat i budują odpowiednie relacje.

I jeszcze, niejako poza konkursem, pozwolę sobie na serię niezobowiązujących kadrów z krótkiej, acz niezwykle treściwej, prelekcji Massimiliano, który dosłownie w kilku żołnierskich słowach wyjaśnił, co kierowało nim podczas prac nad własną elektroniką łączącą najlepsze cechy brzmieniowe lamp i tranzystorów, oraz co skłoniło go do stworzenia kolumn, które cieszyły nasze oczy i uszy podczas sobotniego spotkania. Niemniej jednak chciałbym podkreślić, że owa pogadanka miała charakter czysto praktyczny, czyli przybliżający idee przyświecające Massimiliano podczas tworzenia kolejnych konstrukcji, bowiem zdecydowanie więcej informacji można było od Niego wyciągnąć podczas dalece mniej formalnych, kuluarowych rozmów, kiedy to tematyka audio przeplatała się z czasem zaskakująco emocjonującymi dyskusjami o kulinariach.

Serdecznie dziękując za zaproszenie i przemiłe spotkanie żywię nadzieję, iż nie był to jednorazowy incydent, lecz biorąc pod uwagę „pojemność” i potencjał łazowskiego Audio Source okazji do kolejnych wizyt nie zabraknie.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Gdybym miał w skrócie określić, to co wczoraj miało miejsce w podwarszawski Łazach, istotę zagadnienia bez problemu oddałbym stwierdzając, że długi weekend długim weekendem, ale włoski High-End sam się nie odsłucha. Co mam na myśli? Już zdradzam. Otóż w minioną sobotę, na związanym z naszym hobby celebrującym muzykę rynku aglomeracji warszawskiej miały miejsce dwa ważne wydarzenia. Pierwszym było oficjalne otwarcie nowej mekki audio-maniaka pod szyldem „Audio Source”, zaś drugim, mocno podnoszącym rangę tego przedsięwzięcia prezentacja znakomitego, od kilku lat z powodzeniem zdobywającego nasz rynek, pochodzącego ze słonecznej Italii systemu Grandinote. Jak było? Cóż, wstępniak to trochę za wcześnie na wykładanie kart na stół, dlatego odsyłając do dalszej części relacji,jedynie lekko uchylając rąbka tajemnicy powiem, było intrygująco.

Przechodząc do konkretów z przyjemnością stwierdzam, iż pierwszy, naturalnie aktywacyjny nowy podmiot audio akcent przeszedł moje najskrytsze oczekiwania. Po pierwsze – pomysł na biznes to wielopoziomowy salon ze sprzętem odtwarzającym muzykę zlokalizowany w piętrowym domu jednorodzinnym z kilkoma pomieszczeniami prezentacyjno-odsłuchowymi. Po drugie – wszystko przyzwoicie ogarnięte nie tylko od strony akustyki, ale również wyszukanej estetyki wykończenia wnętrz. Po trzecie – już startowa rozstawiona na półkach oferta jest w stanie spełnić nawet bardzo wyszukane potrzeby klienta. Zaś po czwarte – gospodarz to nie tylko miły, ale z racji wieloletniej pracy w branży znakomicie znający się na rzeczy fachowiec. Przyznacie, że sporo tych pozytywów. Jednak zapewniam, pisanych nie jako duchowe i PR-owe wsparcie nowej inicjatywy, tylko artykułowanie czystych, z łatwością weryfikowalnych własnym pojawieniem się w ww. salonie faktów. Czy warto się tam pofatygować? Po tym co osobiście zastałem, bez jakiegokolwiek zaklinania rzeczywistości stwierdzam, że jak najbardziej.

Drugą stroną medalu tego sobotniego wypadu był gość z Italii, pomysłodawca i główny konstruktor marki Grandinote Massimiliano Magri. Całość zorganizowanego nie tylko dla branży, ale również wielu zgromadzonych gości przedsięwzięcia była wynikiem starań wrocławskiego dystrybutora Audio Atelier, który z uwagi na oczywistą doniosłość spotkania – przypominam o inauguracji nowego salonu audio – poszedł na całość i zorganizował coś z górnej półki włoskiej manufaktury. Tak, tak, nie przebierał w środkach i ku już raz oznajmianemu mojemu pozytywnemu zaskoczeniu pokazał monstrualne, wielogłośnikowe – to pewnego rodzaju znak szczególny marki – podłogowe zespoły głośnikowe Grandinote Mach 8 XL. Naturalnie kolumny same z siebie nie wydadzą dźwięku, dlatego zrozumiałym posunięciem promocyjnym wspominanej marki było wykorzystanie dedykowanej elektroniki Grandinote w części analogowej pokazu wspieranej przez znany chyba wszystkim gramofon polskiej myśli technicznej ze stajni J. Sikora Initial Max. Jeśli chodzi o pakiet komponentów audio spod znaku Massimiliano, ten składał się z dwóch modeli wzmacniaczy zintegrowanych: SHINAI i SUPREMO, phonostage’a Celio oraz streaming DAC-a VOLTA. Jak to zagrało? Cóż, z uwagi na dotychczasowe, nader sporadyczne spotkania z tą marką jedynie na wystawach, do tego pierwszy kontakt z salonem ją prezentującym mogę powiedzieć tylko, że raz dobrze, innym razem ciekawie, a czasem zaskakująco. Wiem, że to niewiele, ale poczekajmy, na kontakt w znanych mi warunkach lokalowych i ze znaną elektroniką, gdyż wspomnianą totalną przypadkowością nie chciałbym ferować jakichkolwiek opinii. Jednak żeby nie było, podczas spontanicznego, okraszonego krótkim wykładem właściciela marki, odsłuchu zaprezentowanego zestawu w znakomitej większości czasu byłem kontent z uzyskanego wyniku sonicznego. Na tyle, że po pierwszym kontakcie z kolumnami w Monachium jeszcze bardziej jestem ciekawy, jak naprawdę wygląda pomysł na muzykę według gościa z Włoch. Co istotne, owa ciekawość ma wkrótce nie zaprowadzić mnie do piekła, tylko stać się szansą zaspokojenia, a na relację z tego stanu rzeczy zapraszam Was już teraz.

Kończąc tę skrótową relację z sobotniego wypadu do nowego podwarszawskiego salonu Audio Source chciałbym podziękować gospodarzowi za zaproszenie, dystrybutorowi za zorganizowanie świetnej elektroniki, a honorowemu gościowi Massimiliano Magri za kilka słów o swojej wizji na temat audio i niekończące się kuluarowe rozmowy o wszystkim – dosłownie i w przenośni. Mam też nadzieję, że nie jest to nasze ostatnie spotkanie. I zaznaczam, odnoszę się z tym do całej wspomnianej trójki podmiotów odpowiedzialnych za ten pozwalający spędzić miłe sobotnie popołudnie pokaz. Zatem do następnego razu.

Jacek Pazio

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Grandinote

Wrocławski Audiofil z Grandinote

Opinia 1

Trzy lata to z perspektywy wieczności tyle co nic, jednak zmieniając punkt widzenia na to, co czuje złakniony publicznych spotkań, wystaw i wszelakiej maści eventów audiofil, to właśnie niemalże wieczność. Całe szczęście wbrew uparcie niechcącej nas opuścić pandemii i perspektywie braku rodzimego, wydawać by się mogło, przynajmniej do zeszłego roku, stałego punktu listopadowego kalendarza, czyli stołecznego Audio Video Show na wysokości zadania stanął Piotr Guzek i co prawda w nieco okrojonej a przy tym obwarowanej pandemicznymi restrykcjami formie, jednak postanowił zmierzyć się materią organizując kolejną odsłonę Wrocławskiego Audiofila. Odsłonę, której zwieńczeniem stała się sygnowana przez również wrocławskiego, dysponującego jedną z najbardziej uroczych miejscówek (salonem Art and Voice / Sztuka i Głos) dystrybutora Audio Atelier, prezentacja systemu złożonego z marek niszowych, nieoczywistych a jak się miało okazać zdolnych wespół – zespół stworzyć byt nad wyraz spójny i stricte high-endowy.

Jak to od lat mamy w zwyczaju do Wrocławia dotarliśmy na tyle wcześnie, by bez większego pośpiechu nie tylko co nieco uwiecznić na fotograficznej klisz … znaczy się kartach pamięci, co nadrobić plotkarskie zaległości z organizatorami, gdyż telefony telefonami, maile mailami, jednak bezpośredni kontakt to zupełnie inny poziom wzajemnych interakcji, nawet w maseczkach dających namiastkę powrotu do normalności. Jednak ad rem, czyli najwyższa pora na iście undergroundowy mix audiofilskich specjałów, których nazwy nie będą obce i zarazem skorelowane z odpowiednią estetyką brzmieniową jedynie dla dość niewielkiej grupy pasjonatów. Od czego jednak internet, wrocławskie spotkania i … my – pełniący służebne role kronikarzy – propagatorów reproduktorów/generatorów i innych „-ów” dźwięków wszelakich w możliwie najwyższej jakości. Zgodnie wcześniejszymi zapowiedziami wieńcząca tegorocznego Audiofila prezentacja miała do szpiku kości analogowy charakter, gdyż rolę jedynego i śmiem twierdzić, iż w zupełności wystarczającego źródła pełnił, znany już naszym Wiernym Czytelnikom m.in. z relacji ze spotkania z Reinhardem Thöressem, niemiecki gramofon Cantano W z firmowym, tytanowym ramieniem Cantano T uzbrojonym w kanadyjską wkładkę Charisma Audio Signature One MC. I na tym etapie, no może z drobnym wyjątkiem obecnego w ww. systemie okablowania Luna Cables, gromadka starych znajomych się kończy ustępując miejsca nie mniej intrygującym nowościom, czyli monoteistycznemu włoskiemu setowi Grandinote, w skład którego weszły przedwzmacniacz gramofonowy Celio i pracujący w klasie A, zbudowany w topologii dual-mono (m.in. potrzebujący dwóch przewodów zasilających) i łączącej brzmienie lamp z wydajnością tranzystorów technologii Magnetosolid® wzmacniacz zintegrowany Shinai, oraz trudne do przeoczenia, naszpikowane przetwornikami niczym świąteczna baba bakaliami kolumny Mach 9. Z tą ponadnormatywną obsadą frontów dziewiątek, to bynajmniej nie przesada, gdyż każda z kolumn może poszczycić się baterią 16 (słownie szesnastu!!!) tekstylnych kopułek wysokotonowych wspomaganych dziewięcioma (tym razem wykrzykniki sobie daruję) nisko-średniotonowców zapewniających skuteczność rzędu 99 dB@1W/1m przy wielce przyjaznej impedancji 8 Ω. Jeśli zaś chodzi o zasilanie i dystrybucję życiodajnych Voltów i Amperów, to owe niezwykle odpowiedzialne zadanie przypadło kolejnemu novum na naszym rynku, czyli hiszpańskiej, przyobleczonej w dystyngowaną czerń, listwie Vibex Granada Platinum.

A teraz, z racji niby znanych, ale jakże „nie naszych” okoliczności przyrody, czyli hotelowej sali i w co najmniej ¾ zupełnie obcych nam komponentów składających się na prezentowany system pozwolę sobie na kilka niezobowiązujących dygresji o tym co i jak wybrzmiewało w sobotnie popołudnie.
Pomijając poprzedzającą oficjalne rozpoczęcie imprezy rozgrzewkę z przykuwającą od pierwszej do ostatniej nuty płytą „Mood Indigo” Niny Simone pierwszych kilka kwadransów Audiofila upłynęło w wybitnie klasycznej estetyce, gdyż Piotr chcąc wprowadzić przybyłych słuchaczy w odpowiedni nastrój i zarazem zarazić własnym umiłowaniem śpiewności skrzypiec, oraz wyrafinowanych orkiestracji dwoił się i troił, by pokazać możliwie szerokie spectrum możliwości rezydującego w Qubusie systemu. I rzeczywiście, śmiało można było uznać iż teamowi (wbrew pozorom to zawsze jest praca zespołowa) Krzysztofa Owczarka (Audio Atelier) udało się osiągnąć niezwykle udaną równowagę pomiędzy rozdzielczością i muzykalnością oraz, co warto podkreślić, pomimo braku jakichkolwiek ustrojów akustycznych zapanowanie nad akustyką ze szczególnym uwzględnieniem basu, który mówiąc wprost nie dość , że nie dudnił, to mógł pochwalić się ponadprzeciętnym timingiem, co jak na hotelowe warunki wcale nie jest takie oczywiste i dla wszystkich osiągalne. Postawiono bowiem na jakość a nie ilość najniższych składowych, dzięki czemu „kościelne” organy (bynajmniej nie mam na myśli episkopatu, lecz za Wikipedią „klawiszowy, aerofoniczny, idiofoniczny oraz największy instrument muzyczny”) może nie trzęsły, jak to mają w zwyczaju, salą zwiewając czapki z głów zgromadzonych, jednak dawały wyobrażenie, że oprócz reprodukowanych w danym momencie dźwięków czegoś tam jeszcze na dole spodziewać się można. Jak jednak sam dystrybutor raczył był wspomnieć do pełnego wygrzania kolumnom jeszcze nieco brakowało, więc finalnie i dołu powinno pojawić się więcej, co potwierdzą/zdementują Ci z Państwa, którzy zajrzeli do Qubusa zarówno w sobotę, jak i niedzielę i dokonali stosownych porównań.
Wracając jednak do tego, co dane było nam usłyszeć, wbrew początkowym – wynikającym z mnogości przetworników, obawom o spójność Mach 9 śmiem twierdzić, iż pod względem koherencji przekazu Massimiliano Magri dokonał wręcz niemożliwego i skonstruował kolumny grające niezwykle punktowo i pomimo swoich gabarytów z łatwością znikające na obszernej i świetnie poukładanej, kreowanej przez siebie scenie. Pomijając klasykę wystarczyło bowiem, by na talerzu wylądował niełatwy, lecz uzależniająco oniryczny i z racji wzajemnego przenikania się partii trąbki, fortepianu, perkusji i kontrabasu daleki od nudy, czy też monotonii album „Human” autorstwa Shai Maestro, który raczył był do swojego projektu zaprosić Jorge Roedera (kontrabas), Ofri Nehemayę (perkusja) oraz Philipa Dizacka (trąbka) a na sali słuchacze zostali wręcz oczarowani, przez co prowadzone zazwyczaj teatralnym szeptem kuluarowe dysputy zostały przesunięte na bliżej nieokreśloną przyszłość na rzecz delektowania się w pełnym skupieniu wyrafinowanymi dźwiękami. I tu od razu nasunęła mi się na myśl jedna refleksja. Otóż o ile, przynajmniej do momentu wybuchu pandemii, wszelakiej maści towarzysko – przedsionkowa paplanina była wydawać by się mogła nieodzownym elementem wrocławskich spotkań, to tym razem przed wejściem do Sali Konferencyjnej było pusto, gdyż zamiast w maskach grupki akolitów dobrego dźwięku wolały już z otwartymi „przyłbicami” prowadzić dysputy na świeżym powietrzu. Całe szczęście jesień w tym roku okazuje się nad wyraz łaskawa, więc co i rusz zza niewielkich chmur wyglądało coraz śmielej słońce i nawet całkiem akceptowalny jak na listopad wiatr niespecjalnie zniechęcał do pogaduszek swoją standardową przenikliwością.
Jak to zwykle z wszelakiej maści wyjazdowymi odsłuchami bywa również i tym razem w ucho i oko wpadł mi poszerzający moje muzyczne horyzonty, nagrany w Monasterio Gandara jednie z użyciem pojedynczego mikrofonu Bruel and Kjaer, album „Será Una Noche” La Segunda, gdzie argentyńskie tango miesza się z lokalnymi ludowymi impresjami, słychać wpływy habanery, czy wręcz afrykańskich rytmów, abstrahując jednak od samej estetyki namacalność i pełna materializacja tak muzyków, jak i wokalistów zasługiwała na najwyższe noty. Po raz kolejny mieliśmy zatem przykład, iż podróże kształcą i o ile tylko mamy taka możliwość warto ruszyć cztery litery i pofatygować się nawet kilkaset kilometrów, by przez dłuższa chwilę spotkać się z podobnymi sobie szaleńcami i pasjonatami dzieląc się fascynacjami i ostatnimi odkryciami muzyczno-sprzętowymi.

Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy, więc i tegoroczny Audiofil przechodzi już do historii. Z naszej strony chcielibyśmy zatem przekazać Organizatorom – Piotrowi Guzkowi i ekipie Audio Atelier podziękowania z zaproszenie i gościnę, zarazem po cichu licząc, iż więcej przerw w funkcjonowaniu tej jakże klimatycznej imprezy już nie będzie a przyszły rok powitamy kolejną, już jubileuszową (dziesiątą) odsłoną. Czego zarówno Państwu, jak i sobie samym szczerze życzymy.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Parafrazując klasyka, w odniesieniu do clou tej relacji śmiało można wygłosić następującą formułkę: „Pandemia pandemią, jednak karawana musi jechać dalej”. O co chodzi? Oczywiście o od dziesięciu lat cyklicznie odbywające się pod egidą Piotra Guzka wrocławskie spotkania z cyklu „Audiofil”. Pacjent jest na tyle konsekwentny w swoim działaniu, że po przymusowym wygaszeniu projektu przez panującą do dziś dnia, niestety negatywną atmosferę dla takich działań w zeszłym roku, w tym postanowił nie odpuścić i przywrócić cykl spotkań do życia. Jak można się domyślać, łatwo nie było, ale suma summarum temat choćby kilku oczekiwanych przez melomanów i audiofilów spotkań udało się doprowadzić do szczęśliwego końca. Tak tak, niestety końca, bowiem przez natłok pracy w sferze codziennej egzystencji pozwolił nam jedynie na pojawienie się na ostatnim akcencie tegorocznego, co istotne już 9 cyklu. Na co, albo lepiej na kogo w odniesieniu do podmiotu dystrybucyjnego, udało się nam, kolokwialnie mówiąc, załapać? Otóż głównym bohaterem prezentacji było wrocławskie Audio Atelier, które ostatnimi czasy podjęło się opieki nad wystawiającą się nawet na naszym AVS włoską marką Grandinote.

Jak można się domyślać, z uwagi na fakt produkcji przez Włochów jedynie elektroniki i kolumn, prezentacja opiewała dodatkowo na kilka innych marek. Na tej liście znajdziemy producenta gramofonów – Cantano, okablowania głośnikowego – Luna Cables, zasilania – Vibex i Hijiri. Jednak nie oszukujmy się, gwiazdą wieczoru, ups. tegorocznych weekendowych spotkań była manufaktura Grandinote. W skład tego teamu wchodziły sporych gabarytów wielogłośnikowe, tak skonstruowane, aby maksymalnie zminimalizować rozbudowanie zwrotnicy, bardzo skuteczne, bo osiągające 99 dB / 8 Ohm, kolumny czerpiące nazwę z ilości przetworników wysokotonowych Mach 9, oddający jedynie 37 W na kanał w klasie A w układzie dual mono, wzmacniacz zintegrowany Shinai oraz przedwzmacniacz gramofonowy MM/MC Celio. Tak w dużym skrócie wyglądał karmiący nasze zmysły słuchu zestaw. Oczywiście zdaje sobie sprawę, iż przedstawione przed momentem informacje konfiguracyjne są bardzo zgrubne, jednak proszę o spokój, gdyż starym zwyczajem naszego portalu pełną wyliczankę tego co zostało pokazane popełnił już Marcin.

Jak to zagrało? Przyznam szczerze, że widząc taką baterię małych głośników, po pierwsze – obawiałem się o spójność prezentacji, a po drugie – mimo dających sumarycznie dużą powierzchnię wielu małych membran średnio-niskotonowców, ilość i jakość basu. I co? I się zdziwiłem, gdyż nie dość, że źródła pozorne ogniskowały się bardzo czytelnie i do tego na szerokiej i głębokiej wirtualnej scenie, to może bez sub-basu, ale w odpowiednim miejscu odsłuchowym na pewno go nie brakowało. Naturalnie puszczane podczas pokazu organy mogłyby mieć większą energię i osadzenie w najniższych rejestrach, ale nie oszukujmy się, jakiemukolwiek ściganiu się na pokazanie maksimum dźwięku prezentowanego zestawu nie pomagała sala konferencyjna goszcząca imprezę i przy okazji stojące u podstaw powstania tego projektu założenia o wysokiej skuteczności kolumn. Niestety życie jest pełne kompromisów i nic na to nie poradzimy, dlatego biorąc pod uwagę wspomniane przeciwności losu, w moim odczuciu brawa za uzyskany tego dnia wynik soniczny należą się nie tylko inżynierom odpowiedzialnym za skonstruowanie użytych komponentów audio, ale również, a być może przede wszystkim przedstawicielom dystrybutora za na ile było to możliwe, sprostanie wymaganiom zapewnienia dobrej jakości dźwięku wielu osobom na raz w zbyt dużej dla zestawu kubaturze. Wiem coś o tym, bo kilkukrotnie pomagałem w tego typu przedsięwzięciach i zapewniam wszystkich potencjalnych krzykaczy, że to nie jest łatwa sprawą. Dla mnie to co usłyszałem, a trzeba wspomnieć, iż repertuar był różnorodny z materiałem grupy Black Sabath włącznie, po znalezieniu optymalnego miejsca było zaskakująco dobre. Swoboda prezentacji, lokalizacja wirtualnych bytów, dobry, co ciekawe, nigdy nie buczący bas, a gdy wymagał materiał muzyczny, wszystko podane raz z odpowiednią plastyką, a innym razem wyrazistością. Dlaczego piszę, że jedynie dobre? Dlatego, że jeśli coś takiego wydarzyło się na obarczonej milionem niewiadomych hotelowej prezentacji, w kontrolowanych warunkach domowych być może każe zdjąć mi przysłowiowe „majtki” przez głowę. Przesadzam? Czy ja wiem. Wszystko zależy od punktu odniesienia i oczekiwań słuchacza. Trzeba było się pofatygować, wówczas wiedzielibyście o czym piszę. Ja po dotarciu na wrocławskiego „Audiofila” zobaczyłem wielką salę i kupę skupionych ludzi, które przy wsparciu elektroniki i stosownego okablowania bez problemu zostały ogarnięte przez oprawione w skrzynkę z MDF-u kilkanaście małych głośniczków. Cuda? Nic z tych rzeczy. Po prostu na ile pozwalały realia tego typu wydarzeń dobrze przygotowana prezentacja.

I tym optymistycznym akcentem zakończę swój opis sobotnich bojów przy muzyce. Na koniec dziękując organizatorowi Piotrowi Guzkowi za zaproszenie, dystrybutorowi Audio Atelier za ciekawie grający set, a przybyłym gościom za miła atmosferę, przy okazji życzę sobie i być może Wam, aby podobne działania miały miejsce również w przyszłym roku. Nawet jeśli któraś z prezentacji nie będzie naszą bajką, inicjatorom tego typu przedsięwzięć zawsze należy być wdzięcznym za możliwość nabrania dodatkowych, często nie do przeżycia we własnym środowisku domowym, konfiguracyjnych doświadczeń. Bez względu na wszystko, dla mnie jest to największą wartością tytułowego cyklu spotkań przy muzyce.

Jacek Pazio