Opinia 1
Nie żebym bardzo narzekał, ale przyznacie, że ostatnimi czasy na naszym rynku audio w temacie wprowadzania całkowitych sprzętowych nowości dzieje się stosunkowo niewiele. Owszem, co jakiś czas któryś z dystrybutorów chwali się czymś nowym w swoim portfolio, jednak tak naprawdę jest tego jak na przysłowiowe lekarstwo. Lekarstwo, które minimalnie dozowane w pewien sposób ogranicza nas do wyboru konkretnego produktu ze znanej od zawsze, będącej owocem stagnacji w chęci powiększania oferty przez salony audio, często niespełniającej naszych oczekiwań niestety skończonej oferty. Na szczęście mimo wspomnianej sytuacji trochę się dzieje, czego idealnym przykładem jest dzisiejszy bohater w postaci producenta zespołów głośnikowych. I to nie byle jakiego, bowiem rodem ze znanej z ciekawych konstrukcji audio Italii. O kim mowa? Otóż dzisiaj przyjrzymy się swoistej nowości na naszym rynku, czyli podłogowym kolumnom głośnikowych Ubsound Multico ML68, których pojawienie się w Polsce i naszych okowach zawdzięczamy dystrybutorowi Audio Anatomy.
W telegraficznym skrócie temat naszych włoskich bohaterek wygląda następująco. Mamy do czynienia ze średniej wysokości ręcznie wykonywanymi konstrukcjami podłogowymi wyposażonymi w cztery, niezależne, 2-drożne, dynamiczne głośniki współosiowe. Trzy znajdziemy na froncie, a jeden w odseparowanej od podłoża czterema dość wysokimi tulejami podstawie. Jak widać, nie jest to tradycyjna aplikacja przetworników, jednak producent zapewnia, iż takie rozwiązanie jest żadnym przypadkiem, tylko efektem – niestety dla domowych dłubaczy – utajnionej firmowej technologii HDNSS (High Definition Natural Sound Signature), po części opartej na założeniach Manfreda Schroedera dotyczących wewnętrznego rezonansu głośnika i jego izolacji akustycznej. Idąc za informacjami producenta obudowy wykończone są wieloma odpowiednio nanoszonymi po sobie warstwami lakierniczymi. W dolnej części ich awersu znajdziemy zakrzywiony pod kątem 45 stopni asymetryczny port bass-reflex, zaś rewersu naklejoną tabliczkę znamionową i zagłębiony zestaw zacisków do kabli głośnikowych. Tak prezentujące się panny są idealnymi partnerkami dla praktycznie każdego wzmacniacza, bowiem mogą pochwalić się skutecznością 93dB przy obciążeniu 8 Ohm.
Opisywane dzisiaj kolumny bardzo intrygowały mnie z uwagi na niekonwencjonalną budowę. Nieczęsto bowiem ma się możliwość obcowania z tak, nie oszukujmy się, dość „egzotycznym” rozwiązaniem na bazie czterech samowystarczalnych, dwudrożnych przetworników. Miałem spore obawy o spójność przekazu. Co prawda producent w swojej odezwie do potencjalnego odbiorcy wspominał o firmowym rozwiązaniu problemu, jednak co innego coś obiecywać, a co innego wdrożyć to w życie. Na szczęście jak Włosi obiecali, tak zrobili i ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu udało im się temat ogarnąć. Z jakim efektem? Otóż od pierwszych chwil spędzonych przy muzyce w wydaniu Multico ML68 słychać nastawienie na pokazanie słuchaczowi co to znaczy plastyka i nienachalne malowanie świata estrady. Bez pogoni za na dłuższą metę męczącą wyczynowością typu: ostre krawędzie zbytnio napompowanego energią kontrabasu, czy tnące przestrzeń ofensywne górne rejestry. Owszem, wielu niedoświadczonym melomanom to może się podobać, jednak nie oszukujmy się, muzyka ma łagodzić obyczaje, a nie powodować nasilenie objawów ADHD. A jeśli tak, to chyba nikogo nie zdziwi fakt, że w sukurs takiemu podejściu do tematu szła zaplanowana przez inżynierów zdroworozsądkowa oszczędność w zbytnim cyzelowaniu każdego scenicznego bytu. Jednak natychmiast uspokajam poszukiwaczy drugiego dna, iż nie był to pozbawiony emocji przekaz jak po zażyciu pavulonu, tylko spojrzenie na muzykę od strony ciekawej projekcji na żywo, czyli więcej przyjaznych dla naszego słuchu organicznych plam, niż audiofilskiego w stylu często pozbawionego sensu mimowolnego rozdrabniania włosa na czworo. Nuda ? Nic z tych rzeczy, gdyż na przekór wszystkim podejrzeniom spokojna muzyka cały czas mnie czarowała, a ostrzejsza pokazując odpowiedni pazur nigdy nie przekroczyła dobrego smaku.
Czy to wszelkiego rodzaju wokaliza lub szeroko pojęty jazz, bez szukania poklasku w bezsensownym podawaniu każdego dźwięku z osobna, włoskie kolumny zawsze umiały wydobyć na światło dzienne zamierzenia artystów. Artystów, którzy – co bardzo istotne – bez wykorzystania skalpela, a mimo to wyraźnie określeni w eterze bez problemu pokazywali kunszt swoich poczynań scenicznych. Nie tylko jako pojedyncze byty na rozsądnie w domenie szerokości i głębokości, budowanej scenie, ale również, a może przede wszystkim spójnie i we wspólnym rozumieniu siebie nawzajem. Wbrew pozorom pokazanie słuchaczowi uzyskania przez muzyków odpowiedniego flow nie jest takie łatwe. A już na pewno nie w momencie siłowego oddzielania artystów od siebie. Przecież istotą dobrego odebrania materiału muzycznego oprócz zlokalizowania poszczególnych osobowych zjawisk, jest również pokazanie odbiorcy ich pełnej zrozumienia współpracy instrumentalnej, w czym moim zdaniem nasze bohaterki ewidentnie brylowały.
Nieco inaczej – mam na myśli określenie tego występu w samych superlatywach, acz również ciekawie wypadała muzyka spod znaku agresji, a w szczególności elektronika. To było co prawda lekko kontrolowane, jednak nadal istne szaleństwo. Bez bolesnych, a mimo to nadal pełne wyrazistych świstów, za to dobrze podparte dolnym zakresem. Być może dla ortodoksyjnych piewców tego typu znęcania się nad sobą mogłoby to być odebrane jako zbyt zachowawcze, jednak zapewniam, dla normalnego zjadacza chleba duch tego rodzaju muzy był ewidentnie zachowany. W moim odczuciu energia okraszona szczyptą sonicznej nostalgii była jedynie innym spojrzeniem na tego rodzaju twórczość, a nie problemem jako takim. I jeśli komuś taki stan rzeczy nie do końca odpowiada, zwyczajnie poszuka gdzie indziej. Przecież jeszcze się taki nie urodził, żeby każdemu dogodził, z czego znakomicie zdając sobie sprawę Włosi postawili na projekcję muzyki w duchu romantyzmu, zamierzenie stroniąc przy tym od odmiany równie ciekawej, jednakże ocierającej się o sceniczną „patologię”.
Mam nadzieję, że z mojego tekstu jasno wynika przesłanie konstruktorów. Słuchamy muzyki jak przyjaciółki, a nie jej przeciwieństwo w postaci wiecznie agresywnej teściowej. Oczywiście obydwa rodzaje twórczości mają swoją rację bytu, jednak podczas ewentualnej decyzji zakupowej co do dzisiaj ocenianych kolumn musimy wybrać. Jednak zalecam spokój, bowiem jeśli słuchacie obydwu rodzajów przywołanej muzyki, a nie jesteście bezwarunkowo zakręceni na jeden z jej nurtów, przybyłe z Włoch czarne Madonny, naturalnie w swoim stylu, ale spokojnie poradzą sobie z praktycznie każdym jej rodzajem. Bez prezentacyjnego ekstremum, za to z utrzymaniem zawartych w niej emocji.
Jacek Pazio
Opinia 2
Niby cały czas powtarzamy, że staramy się w miarę naszych skromnych możliwości być na czasie i wyłapywać to, co w audiofilskiej trawie piszczy, jednak po raz kolejny okazało się, że owej mnogości i różnorodności wszelakich dóbr nie bez kozery określanych mianem luksusowych nie sposób, pomimo najszerszych chęci ogarnąć. Całe szczęście audiofilski mikrokosmos jest tak skonstruowany, że wcześniej bądź później ktoś za nas odrobi pracę domową i z interesującego nas segmentu wyłowi coś, co wzbudzi nasze szczere zainteresowanie. Tak też stało się i tym razem a właściwie po raz wtóry, gdyż krakowskie Audio Anatomy po wcześniejszym odkryciu NIME Audiodesign i ich futurystycznych monitorów Mya pozyskało do swojego portfolio kolejną, debiutującą na naszym rynku, włoską markę Ubsound, z której to katalogu trafiły do nas na testy zaskakujące pod pewnymi względami kolumny Multico ML68.
Zgodnie z zapewnieniami producenta Ubsound Multico ML68 to „multi -koncentryczne kolumny projektowane i wykonywane ręcznie we Włoszech w samym sercu Mediolanu. Te wysokiej klasy głośniki zostały zaprojektowane specjalnie dla audiofilów, profesjonalistów i wymagających klientów z segmentu Hi-Fi.” Czyli pozornie nic kontrowersyjnego, czego nie można byłoby w tzw. okamgnieniu zweryfikować, co też postanowiliśmy z czystej ciekawości uczynić. I rzeczywiście, adres pod jakim zarejestrowana jest siedziba Ubsound znajduje się zaledwie 6,5km, czyli niecałe półtorej godziny spacerkiem, od ścisłego centrum Mediolanu, za które umownie przyjęliśmy Castello Sforzesco. Co do ręcznego wykonania nie mamy podstaw by twierdzić inaczej, choć patrząc na aparycję dostarczonej przez dystrybutora parki utrzymanej w podobno takiej samej co Lamborghini czarnej satynie, trudno nie odnieść wrażenia, że hasło „włoska robota” nasuwa nam nieco inne, mniej surowe, żeby nie powiedzieć garażowe, skojarzenia. Ba nawet niższe stanem Velvety łapią za oko zmysłowa czerwienią i ekscytującą żółcią a tu mamy jakąś trudną do racjonalnego wytłumaczenia zachowawczość. Skoro jednak nie ocenia się książki po okładce nie czas i nie miejsce na dalsze utyskiwania.
Samym dźwiękiem zajmiemy się dosłownie za chwilę, więc na razie skupmy się na detalach. Jak już podczas sesji unboxingowej udało nam się pokazać ML68 to dość niewielkie, nieprzekraczające metra wysokości podłogówki wyposażone w cztery 21 cm koaksjalne dwudrożne przetworniki (każda), z czego trzy znajdują się na froncie a jeden w podstawie dmucha w podłoże. Dlatego też zamiast standardowych niewielkich kolców Włosi zastosowali 4cm wysokości tuleje, których wnętrze wzmocniono stalowymi rdzeniami. Co ciekawe w materiałach promocyjnych można napotkać deklarację, iż również grające w podłoże drajwery poprawiają scenę nie tylko w kwestii basu, co nie budzi żadnych zastrzeżeń, lecz również średnich i wysokich tonów, do czego, szczególnie przy ustawianiu Multico na mięsistych wykładzinach i dywanach podchodziłbym z lekkim przymrużeniem oka/ucha. Abstrahując jednak od ewentualnych kontrowersji warto wspomnieć iż każdy z przetworników posiada dedykowany mu drewniany antywibracyjny kołnierz. Pozostając jeszcze przez chwilę przy frontach nie sposób pominąć przykręconej nad drajwerami firmowego aluminiowego szyldu i ulokowanych tuż przy podstawie pojedynczych wylotów układu bas refleks, które wewnątrz korpusów zakrzywiono ku górze pod kątem 45 °. Z kolei rzut oka na tylną ściankę przynosi kolejną budzącą mieszane uczucia niespodziankę, bowiem o ile nie wymagamy od tabliczki znamionowej specjalnego wyrafinowania, choć kontakt z Xavianami XN250 Evoluzione, gdzie ów detal wykonano z tłoczonej skóry pozostawił po sobie nader miłe wspomnienia, to już pojedyncze terminale głośnikowe w kolumnach za ponad 85 kPLN mogły by być nieco lepsze od tych zastosowanych przez Włochów, gdyż ostatnio podobnej klasy konfekcję spotkałem bodajże ćwierć wieku temu w budżetowych (kosztujących wtenczas <1,5 kPLN) Eltaxach Liberty 3+ i to w wersji bi-wire.
Co do trzewi i podstawowych technikaliów, to oprócz wysokiej – 93dB efektywności i przyjaznej 8 Ω impedancji niewiele wiadomo. Ot jedynie, że kluczowa dla projektu jest technologia HDNSS (High Definition Natural Sound Signature) oparta na kilku kryteriach i powiązanych z nimi objętych tajemnicą algorytmach bazujących m.in. na pracach Manfreda Schroedera już na etapie projektowania kładących nacisk na zjawiska fizyczne i akustyczno-dynamiczne a nie jak to zazwyczaj bywa głównie elektroakustyczne.
Tyle teorii. A jak ma się ona do praktyki? Śmiem twierdzić, że nijak, gdyż jeśli ktoś po nader tajemniczych wzmiankach o zastosowaniu iście kosmicznych technologii i skomplikowanych obliczeń spodziewał się stricte technicznego, analitycznego, czy wręcz laboratoryjnego dźwięku, to może srodze się zawieść, gdyż brzmienie ML68 jest takiej sygnatury przeciwnością. Reprezentuje bowiem obóz brzmienia na wskroś muzykalnego i zarazem homogenicznego, gdzie akcent zamiast na rozdzielczości i detalach kładziony jest na spoistości i płynności przekazu. Ponadto obecność aż czterech 21 cm przetworników w każdej kolumnie sprawia, iż pomimo stosunkowo niewielkich gabarytów Ubsoundy grają zaskakująco dużym i swobodnym dźwiękiem zdolnym wprawić w zakłopotanie niejeden znacznie bardziej postawny konkurencyjny model. Warto jednak mieć na uwadze, iż z racji wykorzystania przetworników koaksjalnych włoskie kolumny nawet nie próbują wpasować się w kanon konwencjonalnego źródła punktowego idąc raczej w kierunku estetyki live, gdzie bardziej liczy się przestrzeń tak na szerokość, jak i w wymiarze głębokości oraz swoboda artykulacji a nie definiowanie źródeł pozornych z dokładnością do setnych części milimetra. W dodatku pełnię ich możliwości będziemy w stanie poznać po około 150h rozgrzewce, gdyż wyjęte prosto ze wspólnego kartonu, całe szczęście dodatkowo wzmocnionego formami z płyty wiórowej, tytułowe Włoszki są nazbyt zachowawcze i zdystansowane. Całe szczęście z każdą godziną, z żelazną konsekwencją budzą się do życia nasycając przekaz soczystością i wrodzonym entuzjazmem zdolnym rozruszać najbardziej markotnych i niemrawych słuchaczy. Co ciekawe wcale do tego nie potrzebują jakiś specjalnie w wyrafinowanych i wymuskanych audiofilskich realizacji, gdyż nawet „Ray of Light” Madonny i „Touch” Yello w pierwszej chwili mogą wręcz oszołomić rozmachem i spektakularnością właściwymi klubowo-koncertowym wydarzeniom. O dziwo właśnie na elektronice pewna oniryczność i ekspresjonizm poszczególnych „instrumentów” i wokalistów jest najmniej zauważalna, gdyż wygenerowaną na komputerowej konsolecie scenę Ubsoundy oddają zaskakująco wiernie i namacalnie. Pół żartem pół serio można byłoby wręcz uznać iż ten na wskroś cyfrowy wsad włoskie kolumny konwertują w locie na zdecydowanie łatwiej przyswajalny odbiorcy przekaz analogowy, dzięki czemu zamiast wysilonej pracy nad ciągłą analizą nasz mózg może przełączyć się w relaksacyjny tryb błogiego lenistwa li tylko przepuszczając w trybie bypass to, co uszy i pozostałe nasze organy zbiorą dalej bez nawet najmniejszych działań uzdatniających.
Z kolei na zdecydowanie mniej przetworzonych i pozbawionych syntetycznych tętnień nagraniach, jak daleko nie szukając zjawiskowy album „Pieśni Współczesne (live at Cavatina Hall)” Miuosha z Zespołem Pieśni i Tańca Śląsk wrażenie uczestnictwa tylko się potęguje. Raz ze względu na wspomniany brak jakichkolwiek problemów z oddaniem rozmachu spektaklu – im większy skład, tym mocniej Multico łapią wiatr w żagle, a dwa ze względu na fenomenalną głębię sceny, co tylko podkreśla realizm. Proszę tylko zwrócić uwagę na wieloplanowość, złożoność aparatu wykonawczego, która z jednej strony brzmi jak jeden organizm, jednak nie ma najmniejszych problemów z wyodrębnieniem poszczególnych solistów i instrumentów, lecz nie zasadzie bezdusznej ekstrakcji a w pełni naturalnego, znaczy się zgodnego z tym, co zachodzi w realnym świecie podczas obserwacji, jako widz/słuchacz, zatrzymywania wzroku w danym punkcie i łapaniu na nim ostrości.
A co z małymi, kameralnymi składami? Nie mniej ciekawie, gdyż np. na „Gling-Gló” Björk z Tríó Guðmundar Ingólfssonar wspomniana oniryczność i niezdefiniowanie poszczególnych instrumentalistów może przywodzić na myśl konstrukcje omnipolarne. Jednak po chwili akomodacji właśnie taki sposób prezentacji bardzo szybko staje się całkowicie naturalny, gdyż fortepian ma właściwy sobie gabaryt, perkusja też robi co do niej należy a że ich krawędziami nie można się ogolić, to o ile tylko ktoś nie cierpi na nadwzroczność nawet siedząc w pierwszym rzędzie jazzowego klubu takich detali też nie zauważy, czyli wszystko jest w jak najlepszym – zgodnym z naturą porządku a że reprezentującym nieco inne aniżeli większość dostępnych na rynku „konwencjonalnych” konstrukcji punkt widzenia, to już zupełnie inna bajka.
Coś mi się wydaje, że właśnie owa naturalność może stanowić początkowo największy problem przy akceptacji Ubsound Multico ML68 takimi jakimi one są. Zamiast bowiem rozbijać poszczególne składowe na atomy i zastanawiać się jak brzmi bas, jak średnica i co się dzieje na górze pasma po prostu włączamy ulubiony repertuar i delektujemy się muzyką. Podkreślam muzyką a nie odrębnymi składowymi, czy pojedynczymi dźwiękami i niuansami. Jeśli zatem chcielibyście Państwo wrócić do podstaw, do źródeł, kiedy nadrzędną wartością była muzyka jako taka i przyjemność płynąca z obcowania z nią, to tytułowe włoskie kolumienki spełnią Wasze oczekiwania z nawiązką. Jeśli jednak zależeć będzie Wam na skrupulatnej analizie i krytycznych odsłuchach, gdzie przede wszystkim liczy się detal i poniekąd również sprzęt go odtwarzający, to raczej nie ten adres. Jednak aby mieć pewność wystarczy umówić się u dystrybutora na prezentację a jeszcze lepiej zabrać niewielkie Włoszki do siebie na weekend i samemu ocenić, czy to nasza bajka, czy jednak poszukiwania Złotego Grala trwać będą dalej.
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
Dystrybucja: Highendalliance / Audio Anatomy
Producent: Ubsound
Cena: 86 000 PLN/para
Dane techniczne
• Maksymalna moc wejściowa: 400 W
• Sugerowana moc wzmacniacza: od 20W do 360W
• Impedancja: 8 Ω
• Czułość: 93dB (2,83V/1m)
• Pasmo przenoszenia: 21 Hz – 26 000 Hz
• Maksymalne zniekształcenia harmoniczne: < 0,5%
• Bass-reflex: przedni, asymetryczny i zakrzywiony pod kątem 45°
• Zastosowane przetworniki: 4 x 2-drożne 21 cm (8,3’’) Ø współosiowe przetworniki dynamiczne
• Wymiary całkowite (S x W x G): 26 x 92 x 31 cm
• Wysokość stóp: 4 cm
• Waga: 20 kg / szt.
Najnowsze komentarze