W 2018 roku T + A celebruje swoje 40 urodziny. Jest to okazja do opracowania wyjątkowego produktu, odzwierciedlającego całe nasze dotychczasowe doświadczenia – urządzenie będzie produkowane tylko w jubileuszowym roku. Celem w projektowaniu M 40 HV było nie tylko zbudowanie kolejnego „gigantycznego wzmacniacza” zdolnego do generowania jak największej mocy. Oczywiście moc jest ważna, a M 40 HV może ją dostarczyć w nadmiarze, ale wierzymy, że najwyższy priorytet ma muzykalność, naturalność i niekoloryzowana reprodukcja dźwięku.
M 40 HV bezkompromisowy wzmacniacz mocy, który spełnia najbardziej ekstremalne audiofilskie wymagania w szerokim zakresie warunków pracy. Jedną z rzeczy, których nauczyliśmy się w naszej czterdziestoletniej historii jest to, że świat elektroakustyki nie pozwala na jedno doskonałe rozwiązanie dla wszystkich oczekiwań, zamiast tego każda ogólna filozofia projektowania oferuje swoje mocne i słabe strony. Właśnie dlatego konsekwentnie rozwijamy optymalne rozwiązania dla każdego założenia, niezależnie od tego, czy opiera się ono na technologii lampowej, czy też najnowszej formie cyfrowego przetwarzania sygnału.
M 40 HV łączy nasze doświadczenie w różnych obszarach technologii audio High-End: konstrukcja lampowa dla stopni wejściowych, technologia wysokiego napięcia dla stopni tranzystorowych, inteligentne sterowanie procesorem termicznym dla stopni wyjściowych wraz z naszą zwykłe bezkompromisową konstrukcją obudowy i sama budową wzmacniacza.
Aby to osiągnąć, wyposażyliśmy nasz najlepszy wzmacniacz mocy w wyjątkowy na świecie układ scalony, łączący klasyczne techniki analogowe, technologię lampową, konstrukcję wzmacniacza wysokonapięciowego i inteligentną kontrolę parametrów. Cała sekcja wzmacniania wejścia oparta jest na starannie dobranych lampach High-End typu 6SN7, pracujących w klasie A. Dzięki temu uzyskujemy bardzo harmonijny dźwiękowy obraz i wprowadzamy muzyczne i tonalne zalety technologii lampowej w brzmieniu M 40 HV. Stopień wejściowy jest zaprojektowany jako symetryczny wzmacniacz różnicowy wykorzystujący obwód cascode z wszystkimi lampami. Kolejnym etapem wzmacniacza napięcia jest obwód wzmacniacza wysokiego napięcia (HV) J-FET o charakterystyce działania triody, który również działa w trybie czystej klasy A. Rezultatem jest doskonała przepustowość i zwinna wydajność, która określa jakość dźwięku wzmacniacza w całości.
Po stronie wejściowej obecne stopnie wzmacniacza bazują na tranzystorach sterowników MOSFET, których krzywa wydajności doskonale harmonizuje ze stopniem wzmacniacza napięcia HV. Po stronie wyjściowej obecne wzmacniacze są wyposażone w nie mniej niż dwadzieścia wyjątkowo wysokowydajnych tranzystorów bipolarnych. Te komponenty spełniają najbardziej ekstremalne wymagania pod względem pojemności i przepustowości.
Dane Techniczne:
Moc nominalna
Dla 8 Ohm: 550 Watt
Dla 4 Ohm : 1000 Watt
Pasmo przenoszenia +0/-3 dB: 1 Hz – 150 kHz
Wpółczynnik tłumienia : : > 115
Stosunek sygnału do szumu: > 114 dB
Zniekształcenia: : : < 0,009%
Pojemność kondensatorów: 180 000 μF
Cena 89 900,00 zł
Dystrybucja
HI-TON Home of Perfection
Pańska 75; 00-834 Warszawa
tel: 22 258 88 88
Opinia 1
Patrząc na europejską gospodarkę dość wyraźnie widać, że nasi zachodni sąsiedzi praktycznie pod każdym względem jeśli nie przodują, to przynajmniej znajdują się w ścisłej czołówce. Podobnie sytuacja wygląda na rynku audio. Opcji, możliwości i kombinacji audiofilskich konfiguracji mamy praktycznie bez liku a i ograniczając się li tylko do iście high-endowych graczy też możemy przebierać jak w ulęgałkach. Jest (alfabetycznie) ASR, AVM, Burmester, Feickert, Gauder, Kawero, MBL, Octave, Transrotor czy nawet niszowy Thöress. Są jednak też marki, które, oprócz właśnie wymienionego Thöressa znane są u nas – nad Wisłą, jedynie wąskiemu gronu zainteresowanych. Do tej grupy spokojnie możemy zaliczyć mającą swoją siedzibę w Herford markę T+A. Z premedytacją zaznaczyłem w poprzednim zdaniu, iż dość śladowa rozpoznawalność dotyczy właśnie Polskiego rynku, gdyż ilekroć po produkty ww. wytwórcy sięgamy za każdym razem spotykamy się ze sporym zainteresowaniem nawet zorientowanych w temacie osób traktujących T+A jako niby na wskroś europejską , ale jednak na naszym rynku swoistą egzotykę. Chcąc zatem wreszcie zmienić ów punkt widzenia po raz trzeci, po systemie marzeń HV Series i zdecydowanie łatwiej osiągalnym DACu 8 DSD pochylamy się nad powyższą, znajdująca się w dystrybucji warszawskiego Hi-Ton Home of Perfection marką i bierzemy na warsztat wzmacniacz zintegrowany PA 2500 R.
Zaglądając na stronę dystrybutora i wybierając serię R, do której należy nasz dzisiejszy bohater natrafiamy na wydawałoby się dość jednoznaczną sentencję – „Urządzenia tworzące serię R 2000 zostały zaprojektowane tak, aby dostarczać hi-endowych wrażeń odsłuchowych, ale również idealnie wtapiać się w otoczenie. W niewielkich obudowach umieszczono najnowocześniejsze układy audio.” Opierając się jedynie na niej można byłoby z całkiem sporą dozą prawdopodobieństwa zwizualizować T+A PA 2500 R jako designerski naleśnik w stylu niedawno przez nas testowanej Micromegi M-One 100 , czy też Devialeta Expert 440 Pro i zbytnio nie wnikając w szczegóły dość niefrasobliwie kliknąć „kup teraz” z zaznaczeniem opcji dostawy do domu i montażu we wskazanym miejscu. W końcu mając cienki jak opłatek kilkudziesięciocalowy telewizor i równie anorektyczne głośniki warto zachować trend slim-fit i dobrać idealnie wpisującą się w powyższy kanon amplifikację. Tymczasem o 2500-ce można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest małym, bądź posługując się zaczerpniętą z materiałów marketingowych nomenklaturą „niewielkim” wzmacniaczem. Co prawda nie jest to też monstrum do przeniesienia którego potrzeba co najmniej dwóch chłopa, ale przynajmniej na moje oko obudowa o wymiarach 16,5 x 46 x 40,5 cm raczej wpisuje się w mainstream aniżeli w jakieś wypłaszczone ekstrema a za jedyny wspólny z ww. płaszczkami mianownik możemy uznać co najwyżej zasilacz impulsowy jakim integra T+A może się pochwalić.
Generalnie rzecz biorąc physis PA 2500 R jest surowy, lecz surowością zdecydowanie bliższą aparaturze laboratoryjnej XXI w aniżeli garażowej siermiężności, więc wszelakiej maści podśmiechujki o typowo germańskiej kanciastości sugeruję sobie darować. Po prostu ten typ tak ma i już a poza tym w swym trendzie nie jest osamotniony, gdyż od lat podobne dogmaty stylistyczne wyznaje m.in. Soulution i jakoś nikt z tego powodu żadnych scen nie robi. Przejdźmy zatem do niuansów. Na wykonanym z solidnej płyty szczotkowanego aluminium froncie znajdziemy zgrabny rządek dziewięciu otoczonych podświetlanymi aureolkami przycisków wraz z pomysłowo wkomponowanym gniazdem słuchawkowym odpowiedzialnych za uśpienie/wybudzenie urządzenia, wybór źródła oraz uaktywnienie sekcji przedwzmacniacza i odpowiedniej pary wyjść głośnikowych. Posuwając się dalej w prawą stronę natrafimy na pokaźnych rozmiarów, a przez to szalenie czytelny, błękitny wyświetlacz ze wskaźnikami VU meter w postaci poziomych bargrafów (oczywiście można je wyłączyć), solidną gałkę regulacji głośności (i balansu) oraz trzy, pionowo usytuowane przyciski odpowiedzialne za regulację tonów i dostęp do nad wyraz rozbudowanego menu. O wszystkich funkcjach i dostępnych nastawach rozwodzić się nie będę, lecz wszystkich tych, którzy nie wyobrażają sobie życia bez loudnessu i własnych wartości korekcji wysokich i niskich tonów odsyłam do blisko czterdziestostronicowej instrukcji. Całą resztę „wycieczki” serdecznie zapraszam do dalszego zwiedzania. Jedynym i zarazem bezapelacyjnie łapiącym za oko elementem dekoracyjnym jest usytuowany na płycie górnej potężny akrylowy bulaj z firmowym logotypem przez który można „zapuścić żurawia” do wnętrza integry. Jednak największą przyjemność tak natury estetycznej, jak i nieco później – czysto użytkowej sprawia ściana tylna. Do wyboru mamy po parze wyjść liniowych w standardzie RCA i XLR, oraz oczywiście wejścia – trzy pary XLRów i cztery pary RCA, jednak wzrok przyciągają przeurocze podwójne, motylkowe terminale głośnikowe.
W dobie wszechobecnej obecności DACów i streamerów gdzie tylko się da widok trzech gniazd Ethernet wydaje się oczywisty, lecz zanim zaczniemy sprawdzać, czy T+A „dogaduje” się np. z Tidalem pragnę wyjaśnić, iż tym razem nic z tego. W 2500-ce interfejsy te służą jedynie do systemowej komunikacji (R2Link) i do wpięcia wzmacniacza w sieć domowej, inteligentnej automatyki np. spod szyldu Crestona, czy AMXa (gniazdo LAN). Nie zabrakło też wejścia Triggera i oczywiście trójbolcowego gniazda zasilającego IEC z zaznaczoną prawidłową polaryzacją.
Kurtuazyjny rzut oka do wnętrza jasno daje do zrozumienia, że Niemcy postanowili połączyć ogień z wodą i postawili na wydajne – efektywne impulsowe zasilanie, potężną baterię kondensatorów o łącznej pojemności 120 000 µF i klasyczne tranzystory na wyjściu przykręcone do masywnego radiatora dzielącego trzewia na dwie połowy. Topologię wzmacniacza można określić jako dual mono a za wszelakie i z audiofilsko – ortodyksyjnego punktu widzenia funkcjonalne wodotryski, oraz normalną obsługę odpowiada procesor ARM. Ponieważ obudowa została wykonana z gładkich aluminiowych płyt a boczne ścianki są bocznymi ściankami a nie radiatorami całość dość mocno się nagrzewa i żeby podczas wielogodzinnych odsłuchów wzmacniacz nie uaktywnił funkcji opiekacza producent zdecydował się na implementację umieszczonego na tylnej ścianie kanału wentylacyjnego wspomaganego horyzontalnie zamontowanym ultra-cichym wentylatorem. Wszystkich przewrażliwionych i uczulonych na wszelakiej maści dodatkowe szumy i gwizdy pragnę w tym momencie uspokoić, iż wspomniany wiatraczek naprawdę jest niesłyszalny i nie ma sensu dłużej aniżeli to konieczne jego tematem się zajmować. Jest, bo jest i tyle. Na wyposażeniu jest też systemowy pilot – duży, solidny, o budzącej zaufanie wadze i przede wszystkim całkiem przyjemnej ergonomii.
Skoro wspomniałem o temperaturze, to od razu podzielę się z Państwem własnymi obserwacjami dotyczącymi tak użytkowania, jak i przede wszystkim brzmienia oferowanego przez 2500-kę. Otóż choć wzmacniacz po podłączeniu do prądu pozostaje w jednym z dwóch trybów standby (Comfort/Eco) to bardziej krytyczne odsłuchy zalecam odbywać, gdy po wybudzeniu jego obudowa zrobi się przyjemnie ciepła a następuje to mniej więcej po dwóch-trzech kwadransach. Krótko mówiąc po powrocie do domu wystarczy włączyć coś niezobowiązującego w tle i zająć się codzienną krzątaniną a kiedy już znajdziemy czas na świadome słuchanie wszystko będzie jak należy. A z resztą nie będę dłużej owijał w bawełnę i od razu napiszę jak jest. Wygrzany i rozgrzany T+A PA 2500 R nie dość, że nie bierze jeńców, to również niespecjalnie (wcale?) pozwala na traktowanie go jako generator muzycznego tła, czy też niezobowiązujący wypełniacz dźwiękowej przestrzeni. O nie. On jest jak posługując się świadomą hiperbolą „germański Barbarzyńca” – ma w sobie moc i dzikość odzianych w zwierzęce skóry i futra hord ścierających się w Rzymianami w „Gladiatorze” Ridleya Scotta. Wystarczy tylko włączyć „The Battle” by mieć poważny dylemat – ratować rodowe skorupy, czy jednak pozostać na kanapie i dać się poniewierać potężnym, targających nami falom dźwięku. Tutaj nie było miejsca nawet na chwilę zastanowienia, wszystko działo się w tzw. okamgnieniu i lepiej było mieć refleks kierowcy F1 aniżeli zastanawiać się po fakcie, czy czegoś przypadkiem nie przegapiliśmy i czemu zamiast ostrego zakrętu wylądowaliśmy poza torem.
Tak samo jest podczas kontaktu z nieco cięższymi odmianami rocka. Powoli rozkręcający się „Turn the Page” z surowego i szorstkiego jak krowi ozór albumu „Garage Inc.” Metallicy działał jak magiczny wehikuł czasu cofając nas do lat młodzieńczego buntu i jakże nam obcej beztroski. Co ciekawe w tym przypadku integra T+A zadawała kłam stwierdzeniom, że na dobrym sprzęcie da się słuchać tylko dobrze, bądź bardzo dobrze nagranych krążków a na wszelakiej maści realizacyjne buble i tzw. „garażówki” szkoda czasu, bo kontakt z nimi pozostawia jedynie trudno gojące się rany na naszym poczuciu estetyki i w ekstremalnych sytuacjach może prowadzić do utraty wiary w sens dalszego rozwoju własnego systemu. Tymczasem 2500-ka ww. materiał potraktowała jako okazję do nad wyraz sugestywnego oddania dzikiej spontaniczności drzemiącej w ekipie Metallicy i stała się dowodem na to, że w graniu najważniejszy jest tzw. „fun” i autentyczność a nie poza, czy zimna kalkulacja. Nie przeczę, że dźwięk był ziarnisty jak kadr uchwycony na nieodżałowanym, wysokoczułym Kodaku T-MAX P3200, ale właśnie w tej ziarnistości drzemała cała esencja i klimatyczność nagrania. Zero pudru, zero Photoshopa, zero szyby oddzielającej chłopaków z Mety od nas, stojących zaledwie półtora, dwa metry od nich i zawzięcie machających czerepami z resztkami czegoś, co dawnymi czasy zasługiwało na mino włosów i sięgało ramion. Perkusja Ulricha jest sucha, każde jej uderzenie kopie niczym obuty w twarde kowbojki Chuck Norris. Bardziej mięsisty jest bas Newsteda, lecz też nie sposób w jego partiach zauważyć chociażby najmniejszych śladów otłuszczenia, czy zaokrąglenia – jest niesamowicie sprężysty i zwinny nie dając nawet chwili wytchnienia tym, którzy próbują śledzić jego partie. A gitary Jamesa i Kirka to sama słodycz, znaczy się słodycz o ile za deser uznamy iście zabójczy koktajl przygotowany z Ardbega i drobno posiekanych papryczek Carolina Reaper. Są podane blisko, intensywnie, brzmią ciężko, potężnie i niosą z sobą taką ilość garażowego brudu, że nawet perfekcyjna pani domu miałaby problem z jego zmyciem prędzej, czy później ogłaszając kapitulację.
Jeśli jednak ktoś sądzi, że T+A to taka grubo ciosana wersja audiofilskiego Ogra zdolna tylko niszczyć i demolować, to … popełnia duży, naprawdę duży błąd. Dowodem na to niech będzie utrzymana w stylu rzewnego country ballada „Tuesday’s Gone”, czy charakteryzujący się nieco apokaliptyczną okładką album „Ephemera Obscura” Mind Games. I to właśnie druga z powyższych propozycji pokazuje diametralnie inne, bardziej skupione a zarazem wysublimowane oblicze niemieckiej integry. Trudno z resztą żeby było inaczej, gdy zamiast ilości dźwięków nagle akcent przesunięty zostaje na ich jakość i czasem nader karkołomne konstrukcje harmoniczne. Tutaj już nie ma możliwości spontanicznego rzucenia się w warki muzyczny nurt, lecz trzeba na spokojnie usiąść i oddać się kontemplacji i analizie. Może pozornie brzmi to niezbyt zachęcająco, lecz proszę mi wierzyć na słowo a najlepiej samemu jak najszybciej posłuchać. Jest oddech, powietrze i co najważniejsze aura otaczająca muzyków, którzy choć grają obok siebie tworzą skomplikowaną i nierozerwalną całość. Uwagę zwraca nadspodziewana rozdzielczość i możliwa dzięki niej łatwość wniknięcia w strukturę nagrania. Do tej pory wydawało się, iż tego typu atrakcje zarezerwowane są dla nielicznych urządzeń z „nieco wyższej” półki w stylu cały czas nie dającego mi spokoju i kołatającego z tyłu głowy Gryphona Diablo 300 a tymczasem „niepozorna” integra T+A całkiem dziarsko sobie w tej materii poczyna.
Równie wysoko oceniam realizm prezentacji warstwy wokalnej. Pełen kontrastów najnowszy album Tori Amos „Native Invader” z jednej strony zachwyca delikatnym, nieco eterycznym głosem ognistowłosej artystki a z drugiej czaruje, wciąga i pochłania mroczną, stanowiącą tło do wcale niewesołych refleksji muzyczną otoczką. Swoisty, autorski mix niemalże klasycznej, zbliżonej do twórczości Satiego estetyki z depresyjnymi, powolnymi syntetycznymi plamami, pod którymi z powodzeniem mógłby podpisać się sam Moby stanowi idealny kontrapunkt do zawieszonego gdzieś pomiędzy matowością i szklistością intrygującego wokalu Amos. Z premedytacją użyłem tego nagrania, gdyż mając świadomość prawdomówności i transparentności tytułowego wzmacniacza chciałem się na własne uszy przekonać, czy w swym obiektywizmie i chęci zniknięcia z toru aby nie popada w chłodną i zbyt techniczną kalkulację. Całe szczęście magiczna bariera antyseptyczności i prosektoryjnego chłodu nie została przekroczona i Tori zabrzmiała jak należy – anielsko. W dodatku swoje przysłowiowe trzy grosze dorzuciła wzorcowa trójwymiarowość i zrobiło się zaskakująco high-endowo.
Czyżbyśmy mieli zatem do czynienia z urządzeniem bez wad? Próbując odpowiedzieć na powyższe pytanie możliwie obiektywnie śmiem twierdzić, że przy oczekiwanej przez producenta kwocie … TAK, a jeśli nawet nie w 100%, to to jesteśmy niepokojąco blisko ideału. Z czego mogą wynikać ewentualne wątpliwości i gdzieś tam kołaczące się „ale”? Z pewnością pojawią się głosy, że prezentowana przez PA 2500 R średnica nie jest tak wysycona i dopalona jak u niektórych konkurentów z okolic … 50 kPLN. Warto jednak chwilę zastanowić się nad tym, czego w dźwięku poszukujemy i czy to, do czego dążymy jest zgodne z rzeczywistością, czy też jest li tylko projekcją naszych wyobrażeń i pragnień a te jak wiadomo nacechowane są pewnym pierwiastkiem „glamour”, który nie zawsze w „realu” występuje. 2500-ka oferuje bowiem to i „tylko” to, co jest w materiale źródłowym nie interpretując i nie modulując go na własną modłę. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by w chwili słabości kliknąć menu, uaktywnić loudness, lub samemu pomajstrować przy wysokich i niskich tonach z pomocą dostępnych w tytułowym wzmacniaczu opcji. Mamy zatem przysłowiowe dwa w jednym – możliwość poznania i obcowania z muzyką w wersji sauté, lub poprzez świadomą jej modyfikację zgodnie z własnymi o niej wyobrażeniami.
T+A PA 2500 R nie upiększa, nie dosładza, nie lukruje i nie podkręca saturacji. Jest niemalże do bólu neutralny i transparentny, lecz nie sposób zarzucić mu nawet najmniejszych oznak nudy, czy sterylności. Nie należy również liczyć na to, że naprawi, czy zamaskuje występujące u nas ewidentne błędy w konfiguracji systemu, no może z wyjątkiem brakiem kontroli na basie, gdyż trudno mi na chwilę obecną znaleźć w odmętach pamięci jakiekolwiek zestawy głośnikowe mogące sprawić mu w tym zakresie problem. W zamian za to jak na tacy dostaniemy wszystko to, co w nagraniu się znalazło a jeśli tylko ktoś podczas postprocesu nie spał, tylko uczciwie pracował a przy tym wiedział co robi, to szanse na to, że umowna bariera pomiędzy nami a muzykami wreszcie zniknie wydają się całkiem spore.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35; Ayon CD-10
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXAD-10
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Każdy z nas znakomicie zdaje sobie sprawę, że choćby śladowa rozpoznawalność marki na rynku w zdecydowanej większości przypadków oznacza być albo nie być. To zaś powoduje, że każdy chcący zaistnieć w świadomości potencjalnych klientów brand musi mieć na to swój własny sposób. Jedni przy co najwyżej dobrych wynikach sonicznym w głównej mierze stawiają na design (i nie mówię tutaj jedynie o ikonach piękności, ale również o bardzo technicznym, żeby nie powiedzieć ascetycznym wyglądzie), inni natomiast nie bacząc zbytnio na mówiąc kolokwialnie opakowanie całą produkcyjną parę starają się tłoczyć właśnie w uzyskanie jak najlepszej jakości dźwięku. I wiecie co, do niedawna myślałem, że to są może nie jedyne, ale główne kryteria, jakimi audiofil jest w stanie określić poczynania danego producenta. Dlaczego do niedawna? W tym momencie jestem zobligowany przytoczyć małą anegdotę. Mianowicie, gdy w moje progi zawitał tytułowy bohater, naturalną koleją rzeczy nie omieszkałem poinformować o tym moich znajomych. I wiecie co? Teoretycznie oficjalne przyjęcie tego newsa odbyło się po staremu, gdyby nie słowa jednego z nich, które brzmiały mniej więcej tak: ”Znam tę markę i wiem, że oferuje bardzo dobrze pod względem inżynierskim skonstruowany sprzęt”. Dlatego też oświadczam, iż od tego momentu w moim słowniku określającym rozpoznawalność danego producenta jako pełnoprawna ląduje taka fraza. To oczywiście tak jak jedna jaskółka nie czyni wiosny, nie jest jeszcze wyrocznią rewelacyjności oferowanych komponentów pod każdym względem, ale przyznacie, że w dobie zalewającej nas nijakości jest to pewnego rodzaju plusem. Jak myślicie, o kim mowa? Stali czytelnicy naszego portalu dzisiejszego bohatera z pewnością kojarzą z testu z cyklu: System Marzeń”, którym jest niemiecka marka T+A z tytułową propozycją wzmacniacza zintegrowanego PA2500R. Oczywiście tak jak wówczas, tak i dzisiaj opiekę dystrybucyjną na naszym rynku przywołanego producenta sprawuje warszawski Hi-Ton Home of Perfection.
Jak zdążyłem wspomnieć, produkty T+A postrzegane są jako inżynierski majstersztyk. Jak myślicie, z czego to wynika? Ok., nie męczcie się, tylko spójrzcie na fotografie, które od pierwszego kontaktu wzrokowego aż krzyczą, że co jak co, ale w tym biznesie nie ma miejsca na oszczędności z projektem plastycznym włącznie. Mamy do czynienia ze sporą gabarytowo obudową wykonaną z grubych płatów szczotkowanego aluminium. Jej front z pozoru w bardzo ascetyczny sposób od lewej zdobi pozioma seria maleńkich, podświetlanych obwódką przycisków funkcyjnych, tuż za nimi znajdziemy bardzo czytelny, wielofunkcyjny wyświetlacz, a na prawej flance zagnieździła się gałka głośności i kolejny, usytuowany w pionie trój-pak podobnych do tych z przeciwległej strony okrągłych manipulatorów. Przemierzając korpus ku tylnym parcelom na jego dachu znajdziemy designerki sznycik w postaci centralnie umieszczonego, wykonanego z czernionego akrylu, prezentującego logo marki i nieco zdradzającego tajniki budowy trzewi wzmacniacza okrągłego okienka. Po dotarciu na tylny panel przyłączeniowy okazuje się, że ascetyzm ascetyzmem, ale w dzisiejszych czasach porządna dawka terminali jest czymś, bez czego dobry wzmacniacz zintegrowany nie może się obejść. Dlatego też znajdziemy nań: siedem wejść liniowych (3 XLR, 4 RCA), przelotkę PRE OUT w standardach RCA/XLR, podwojone terminale kolumnowe, dwa wejścia R2LINK, jedno LAN i gniazdo zasilania. I gdy dodam, że producent w swej dbałości o klienta dorzuca zgrabnego, dalekiego wyglądem od OEM-owych pilota, okaże się, iż naprawdę mamy do czynienia producentem o mocnych techniczno – inżynierskich konotacjach.
Tym razem proces wpinania wzmacniacza w testowy tor nie generował pytań o ogólną jakość czy kierunek dryfowania przepuszczonego przez integrę dźwięku. Dlaczego? To proste. Z topowym zestawem tej marki co prawda jakiś czas temu, ale miałem przyjemność się już zapoznać, dlatego też jedynym nasuwającym się znakiem zapytania była podyktowana zejściem w zdecydowanie niższe rejony cennika skala zubożenia jakości dźwięku. Ale nie bierzcie stwierdzenia „zubożenia” zbyt dosłownie, gdyż wędrówka z góry na dół zawsze generuje podobne odczucia, ale w życiu codziennym podobne przypadki jeśli w ogóle bywają to bardzo rzadko, a w zdecydowanie większej liczbie sytuacji potencjalny nabywca zawsze się wspina i patrzy na daną ofertę przez pryzmat poprawy. Ok., wystarczy bezproduktywnego wyjaśniania mojej sytuacji testowej, przyszedł czas na konkrety. Aby nieco dokładniej przybliżyć Wam sposób prezentacji wydarzeń muzycznych przy współpracy konstrukcji zachodnich sąsiadów, przypomnę, iż moja końcówka mocy w założeniach przedprodukcyjnych miała naśladować granie lampy. Nie mnie autorytatywnie rozsądzać (jestem posiadaczem i mogę być stronniczy) jak to wyszło w raealu, ale z kilku rozmów ze znajomymi wiem, iż w prezentacji mojego Japończyka bez problemu dla się wyczuć nutkę przypisanego potomkom starych radiostacji sznytu grania. Dlaczego o tym wspominam? Ano po to, aby w miarę dokładnie pokazać, gdzie z estetyką dźwięku stoi nasz bohater dnia. I wiecie co? Co prawda drobne ruchy kablowe byłem zobligowany poczynić, ale po tej czynności 2500-ka bez problemu potrafiła zagrać w bardzo bliskiej dla mnie estetyce energetycznego spokoju. Owszem, przez cały czas dawała sygnały, że od tranzystorowych korzeni się nie odżegnuje (wspomniana energia), ale cały prezentowany przez nią świat realizowany był z wyczuwalną nutką gładkości (przywołany spokój). Niestety integra zza naszej zachodniej granicy nie dała rady do końca poradzić sobie w spełnieniu oczekiwań co do poziomu wysycenia średnich rejestrów, ale bez problemu nadrabiała to spójnością przekazu. Chodzi mianowicie o fakt fantastycznego prowadzenia bardzo energetycznych, ale pod pełną kontrolą niskich tonów i unikanie zbytniej ochoty do przenikliwej prezentacji wysokich rejestrów (zaznaczam, że nie mówię tutaj o ich zgaszeniu), co przy wspomnianym oszczędnym w kolor środku pasma mogłoby skończyć się latającymi w eterze żyletkami. A tak dostałem szybkie, w domenie bliskiej neutralności, ale jak wspomniałem dość gładkie granie. Jak to wyglądało na przykładach muzycznych? Na początek elektronika spod znaku Massive Attack „Blue Lines” . Chyba nie muszę nikogo uświadamiać, że dobry tranzystor takie rejony muzyczne traktuje jak wodę na młyn fantastycznej prezentacji. I właśnie z takim odbiorem podczas użytkowania niemieckiej amplifikacji miałem do czynienia. Kiedy wymagał tego materiał, basiszcze trzęsło podłogą, a kiedy do głosu dochodziły przenikliwe przestery i świsty okazywało się, że owa wyartykułowana gładkość w żadnej mierze nie przeszkadzała w ich wiernym na ile to możliwe oddaniu. To było potwierdzenie zasłyszanej niegdyś szkoły wieńczącego portfolio marki pełnego systemu T+A. Jako drugi przykład weźmy realizację jazzową koncertowego krążka Keith’a Jarrett’a „Inside Out”. W tym przypadku również większość wydarzeń muzycznych czerpała samo dobro z możliwości sonicznych tej z wyglądu ascetycznej integry. Ale jak wcześniej napomknąłem, wzmacniacz nieco oszczędnie traktował temat środka pasma i w tej kompilacji delikatnie słychać to było podczas gry kontrabasu (więcej struny niż pudła) i w wybrzmieniach fortepianu (zbyt delikatnie w skali temperatury). Oczywiście nie była to żadna porażka, a jedynie lekkie odejście od wypracowanego podczas wielu odsłuchów wzorca. Jednak żeby bardziej uzmysłowić sposób oddania tej produkcji płytowej bez naciągania faktów powiem, iż znam kilku osobników, którzy za taki drive z unikaniem podkreślania soczystości wspomnianych generatorów dźwięku oddaliby nerkę. Co wydaje się być bardzo ważnym, owe unikanie wysycenia dźwięku nawet w moich oczach miało również i dobre strony, jakim był fantastyczny rysunek źródeł pozornych, a to bezpośrednio przekładało się na bardzo czytelne oddanie we wszystkich wektorach wirtualnej sceny muzycznej. Czyli typowe dla niższych pułapów cenowych rasowe coś za coś. Na koniec, aby pokazać, że nie drukuję meczu, na recenzenckiej tapecie wylądowała muzyka dawna. Efekt? O nie, również tutaj było to nieco inne spojrzenie na ten sam spektakl, z tą tylko różnicą, że dopracowania w podkolorowaniu bytu domagały się wszystkie ośrodki produkujące fale dźwiękowe, a jedynym nie krzyczącym o pomoc aspektem była swoboda oddania tej realizacji z pełnym realizmem kubatury kościelnej.
Zbliżając się do końca dzisiejszej przygody chciałbym potwierdzić słowa znajomego, że marka T+A jest konsekwentnym orędownikiem solidnego dźwięku. Nie ma dróg na skróty, tylko jeśli mamy do czynienia ze wzmacniaczem tranzystorowym, dostajemy szybki, pod pełną kontrolą dźwięk. Na szczęście, jak prawie wszystko, tak i produkt pod kryptonimem PA 2500R można nieco uformować na swoją stronę. Dlatego też w dużej mierze tylko od nas zależy, czy dźwięk będzie celował jedynie w proponowaną przez producenta poprawną politycznie szybkość narastania dźwięku, czy po drobnych korektach kablowych tchniemy w niego nutkę soczystości i eufonii, a tym samym przyczynimy się do jego uduchowienia. Jednak jedno mogę powiedzieć na pewno, lampy 300B z niego nie zrobimy. Gdzie widzę tytułowego bohatera? Szczerze? Chyba tylko ortodoksyjni lampiarze nie byliby w stanie znaleźć z opisywanym piecykiem nici porozumienia. Cała reszta bez względu na status punktu ciężkości swoich systemów powinna zmierzyć się z propozycją warszawskiego Hi Tonu, gdyż tak ciekawej prezentacji czasem próżno jest szukać nawet u droższej konkurencji.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Hi-Ton Home of Perfection
Cena: 34 900 PLN
Opcje:
PHE P/PA R MM – moduł PHONO MM: 2 999 PLN
PHE P/PA R MC – moduł PHONO MC: 2 999 PLN
Dane techniczne
Moc wyjściowa: 2 x 140 W/8 Ω, 2 x 280 W/4 Ω, 2 x 560 W/2 Ω
Wejścia analogowe: 4 x RCA, 3 x XLR
Wyjścia analogowe: 2 x pre-out (RCA i XLR)
Phono: opcjonalnie MM lub MC
Wyjście słuchawkowe: 6,3 mm
Pasmo przenoszenia: 1 Hz – 150 kHz
Stosunek Sygnał/szum: 109 dB (średnio-ważony)
Zniekształcenia THD: <0,001%
Separacja kanałów: >90 dB
Współczynnik tłumienia: > 65
Całkowita pojemność filtrująca: 120 000 µF
Pobór mocy: < 0,5 W (Standby), 2000 W Max.
Kolor: czarny/srebrny
Wymiary (WxSxG): 16,5x46x40,5 cm
Masa: 14,5 kg
System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Najnowsze komentarze