Gdybym był złośliwy, ostatnio zachodzące w naszym hobby zmiany spokojnie mógłbym określić parafrazą znanego motta z pudełek z zapałkami, co w wydaniu interesującego nas segmentu dóbr konsumenckich brzmiałoby: „Jakość sprzętu audio poprawia się wolno, ale ceny rosną szybko”. Perfidne, nie sądzicie? Naturalnie tak miało być. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że całkowicie zgodne z prawdą. Jednak jak by na to nie patrzeć, chcąc być na bieżąco w temacie nie możemy stroić fochów, tylko musimy to zaakceptować, gdyż stracimy kontakt z wolno bo wolno, ale jednak konsekwentnie postępującym rozwojem tego działu gospodarki. Oczywiście jako redakcja trzymamy rękę na pulsie, dlatego w dzisiejszym spotkaniu kolejny raz postaram się przybliżyć Wam kilka przeżytych epizodów muzycznych, jakie miałem okazję zaliczyć podczas minionej wystawy High End 2024 w Monachium.
Zanim przejdę do konkretów, na początek jak zwykle skreślę kilka zdań wprowadzających w meandry moich przygód. W tym roku co prawda trochę przypadkiem, ale opisy ułożone są alfabetycznie według nazw wystawców, a konkretnie sprzętu widniejącego na fotografiach. Nie jest to jakaś podprogowa akcja kierowania Waszych zmysłów w konkretnym kierunku, tylko finał obróbki zdjęć przez Marcina i automatyczne ustawienie tematów zgodnie z kolejnością według specyfikacji dziennika klasowego. Kolejnym istotnym aspektem jest celowe unikanie dokładnych wyliczanek sprzętowych, gdyż chcąc zrobić to w 100 procentach zgodnie ze stanem faktycznym byłby wielki problem. Wyjaśniając tę kwestię wspomnę choćby zazwyczaj niewidocznych producentów okablowania lub innego drobnego sprzętu audio, których pominięcie na liście mogłoby ich urazić. Dlatego tytuły każdego folderu opierają się o rozpoznawane marki, co najczęściej nie oznacza wystawki samego producenta, tylko często dystrybutora na danym rynku, a czasem nawet mniejszego lub większego sklepu. Przecież tak naprawdę nikogo z nas nie interesuje, kto wystawiał dany set, tylko jak przygotowana konfiguracja wypadła na tle innych. A jeśli już jesteśmy przy efekcie sonicznym, kolejny raz wyraźnie zaznaczam, że tego co zastałem w danym pokoju, w swoich opisach nie oceniam arbitralnie, tylko relacjonuję moment wizyty. Moment bardzo mocno obciążony wieloma zmiennymi typu ilość ludzi w pomieszczeniu, jego jakość akustyczna, dobór muzyki, a nierzadko panująca atmosfera. Przy takiej ilości prezentacji nie było szans na kilkudziesięciominutowe przesiadywanie w każdym z przybytków, dlatego nie traktujcie moich wynurzeń jako wyroczni, tylko luźne wnioski z danej chwili. Raz wypadającej pozytywnie, innym razem neutralnie, a czasem nawet nieciekawie, ale jeśli już konsumującej kawałek mojego wolnego czasu, opisanej w zgodzie z zastaną sytuacją. To jak, przygotowani? Jeśli tak, zatem zapraszam zainteresowanych na 23 opatrzone stosowną serią fotografii, krótkie relacje z wizyt w danych salach wystawowych.
AGD, czyli ostatnio stawiająca pierwsze na naszym rynku, ale za to mocne kroki Audio Group Denmark .
Przyznam szczerze, że z racji bardzo dużych ograniczeń lokalowych typu budka dla chomika z kartonu z często mocno zaznaczającym swoje jestestwo męczącym dudnieniem sąsiadem na otwartym stoisku obok, bardzo rzadko penetruję tak zwany Open Space wystawy. Przywołane powody chyba są jasne, a chcąc napisać relację w zgodzie z moim motto „prawda danej chwili” nie chciałbym komuś robić przysłowiowego kuku. Jednak jak pokazuje ten przypadek, nie jest to nienaruszalną regułą, gdyż zdarza się, że jestem zaproszony do takiego przybytku przez znajomego producenta lub dystrybutora, dlatego krocząc zgodnie z nabytymi od rodziców w młodości zasadami kindersztuby nie odmawiam i po wygospodarowaniu kilku chwil pojawiam się na prezentacji. Taka właśnie sytuacja miała miejsce w przypadku rzeczonego duńskiego bytu, czyli sprzętu spod znaku Ansuz – okablowanie, Aavik – elektronika segmentu High End, Børresen – kolumny segmentu High End, Axxess – elektronika, kolumny, okablowanie i ogólnie pojęte akcesoria audio dla tak zwanego zwykłego Kowalskiego. Pokoików było kilka, jednak szukając najważniejszych akcentów tej prezentacji odwiedziłam tylko dwa. Pierwszy z segmentem dla bezkompromisowych poszukiwaczy najlepszej jakości dźwięku w domu, czyli zestaw Ansuz, Aavik i Børresen, zaś drugi – pokazujący obecny trend marki – w całości z konstrukcjami spod znaku Axxess.
Krótko charakteryzując droższy zestaw zdradzę, iż mimo wspominanych ograniczeń – przypominam czynniki zewnętrzne i lokalowe – system bez problemu dawał sobie radę. Jak można było przekonać się na jesiennej warszawskiej wystawie AVS, to jest bardzo szybkie, z pełną kontrolą oraz rozdzielcze granie. A jeśli tak, nie mogło być mowy o problemach z rozlazłym basem, czy przetłumieniem wynikłym z nieodpowiedniej kubatury do zastosowanych kolumn. Powodem takiego stanu rzeczy było niebagatelna moc oraz jakość brzmieniowa elektroniki wspieranej zastosowaniem stosownego okablowania wraz z wycyzelowanymi konstrukcyjnie zespołami głośnikowymi. Te składowe powodowały, że miałem do czynienia ze znakomitą szybkością narastania dźwięku, dzięki zastosowaniu odpowiedniej ilości przetworników w kolumnach niezbędną, w pełni kontrolowaną jego energią oraz jak na segment High End przystało, pokazującym najdrobniejsze niuanse pakietem informacji. Co ciekawe, mimo siedzenia w dość bliskiej odległości od kolumn nie odczuwałem najmniejszych oznak przerysowania z pietyzmem podanej muzyki. A przecież to nie jest standard, gdyż szybka, mocna w domenie uderzenia, zjawiskowo wykonturowana i radośnie otwarta w górnym zakresie prezentacja często kończy się dramatem dla naszych narządów słuchu. W tym przypadku w wartościach ogólnych wszystko wypadało bardzo dobrze. I co najważniejsze, bez względu na poziom wywoływanych decybeli.
Jeśli chodzi o set na bazie produktów AXXESS, w odniesieniu możliwości do zamiarów również było ok. Pozornie wszystkiego nieco mniej – mniej detalu, lekki efekt luźniej w kwestii krawędzi dźwięku i nieco wolniej w ataku, jednak za to wszystko było bardzo spójne. Na tyle, że po kilku taktach muzyki całkowicie zapomniałem o feerii wydarzeń podczas wizyty w droższym sprzętowo pokoju i z równie dużą przyjemnością oddałem się słuchaniu muzyki w jakości dla wymagającej, acz początkującej w naszej zabawie młodzieży. Tak młodzieży, gdyż jak widać na zdjęciach, wystawca oprócz zachowania rozsądku w wycenianiu swoich urządzeń, postawił przy okazji na minimalizm, czyli konstrukcję „All in one” w postaci streamera, DAC-a i integry w jednym oraz kolumny podstawkowe – wszystko firmy Axxess. Jednak te ostatnie nie w wersji dwugłośnikowych pchełek, tylko sporej wielkości 4 – głośnikowych zestawów, bez problemu zapewniających odpowiedni drive i energię słuchanego materiału. Młodość rządzi się swoimi prawami, dlatego kolumny oprócz pokazania pewnego poziomu jakości, wygenerowaniem odpowiedniej ilości decybeli czasem muszą obronić się podczas weekendowych nasiadówek ze znajomymi. Taki był cel powoływania do życia tego projektu i na wystawie przekonałem się, że pomysł się obroni, czego dzięki elektronicznym kawałkom na poziomie utraty słuchu z fajnym jakościowym feedbackiem miałem okazję zaznać. Na koniec opisu tego pomieszczenia wspomnę jeszcze o istotnej ciekawostce. Otóż obecnym trendem producenta AXXESS jest dążenie do maksymalizacji oferty zabawek spod tego znaku. Mówiąc w skrócie oprócz kolumn i elektroniki panowie pod tym samym szyldem, a przez to przy niewygórowanej cenie chcą zaoferować nam całe spectrum konstrukcji z działu audio od terminali zasilających, szerokiej gamy okablowania, switchy sieciowych i tym podobnych dóbr. Przyznacie, ze w to fajny pomysł. Poruszać się w czymś skrojonym w oparciu o tę samą jakościową wizję i dodatkowo nie kosztującą tak zwanych oczu z głowy. Mimo, że osobiście poruszam się w nieco innym segmencie sprzętowym, uważam to za bardzo fajny ruch. Fajny, bo dający szansę na szybkie dojście do poziomu oczekiwanego dźwięku bez kosztownych prób z mającymi inną wizję podania muzyki zabawkami nieznanych producentów.
Alare Labs, Audia Fligt, Signal Projects
Odwiedziny tego pokoju miały bardzo istotny cel. Chodziło o weryfikację radzenia sobie dość dobrze mi znanych z testów we własnym systemie tak elektroniki, jak i stosunkowo niedawno powołanych do życia kolumn głośnikowych. Sposób na muzykę tego zestawu w dobrych warunkach lokalowych opiewa na dobrą masę dźwięku, fajny, ale nie męczący kontur i ciekawą dźwięczność najwyższych rejestrów. Co zaskakujące, aby to uzyskać w najlepszej jakości, kolumny trzeba nakarmić odpowiednim sygnałem. I nie chodzi o samą moc, tylko tworzącą finalną synergię estetykę grania konglomeratu wzmacniającego. Wiem to z autopsji, gdyż mój mocarny Gryphon Apex Stereo mimo podawania ciągłej mocy na poziomie 200W w klasie A, nie zagrał tak zjawiskowo jak wspierający kolumny w kilkunastodniowym teście piec German Physics The Emperor. Czy to znaczy, że kolumny są wybredne? Bynajmniej, gdyż to tylko potwierdza zasadę, iż drogie zabawki zestawione z przypadku nie zawsze zagrają na maksimum swoich możliwości. Owszem, pokażą klasę, jednak co innego poradzenie sobie w danej sytuacji, a co innego wywindowanie dźwięku do poziomu jeżących się włosów na ręku. Jak widoczny na zdjęciach, wspomagany okablowaniem Signal Projects set zagrał na wystawie? Nie powiem, dobrze. Dlaczego nieco się kryguję? To proste. U mnie to było wręcz muzyczne szaleństwo, gdyż pozwoliły na to warunki lokalowe, zaś w Monachium w efekcie feedback-u rzucanych pod nogi kłód akustycznych dostałem tylko bardzo dobre granie. I tak świetne, jak na wystawę.
Aries Cerat
Szczerze? Ten przybytek odwiedziłem tylko z pobudek czysto estetycznych. Wielka sala, bez problemu dorównujący jej rozbudowaniem i rozmachem rozmiarów zestaw biorących udział w spektaklu urządzeń, a to wszystko okraszone niebanalnymi kształtami poszczególnych składowych z kolumnami imitującymi wyglądającą zza złotej skrzynki głowę królika obok posadowionych na podłodze silników Boeinga. Nie powiem, jestem dość otwarty na różne wariacje brył komponentów audio, jednak te cudaki, przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Jednak nie tylko wzrokowe, ale również słuchowe. Tylko żebyśmy się dobrze zrozumieli, kwestię oczekiwań co do brzmienia proszę rozpatrywać jedynie w domenie prezentacji nienaturalnie wielkiej sceny. A gdy do tego wspomnę o nie do końca mieszczącym się w pomieszczeniu, często pogrubionym, a nawet buczącym basie – to z pewnością była wina modów sali, owszem, ów pokaz nosił znamiona spektakularnego, jednak dalekiego od poszukiwanego przez ortodoksyjnego audiofila wyśrubowanej jakości pokazu. Ot, zjawiskowa pod każdym względem egzotyka, która biorąc pod uwagę ofertę tej marki dla średnio zamożnej grupy melomanów miała na celu przyciągnięcie jak największej ilości widzów. Nie ma znaczenia, że całkowicie niezainteresowanych docelowo tym konkretnym zestawem, ale za to przy okazji mogących zapoznać się z konstrukcjami dla tak zwanego ludu. I bez jakiegokolwiek naginania faktów bezsprzecznie stwierdzam, iż pomysłodawcom takiego podejścia do tematu zamierzony cel udało się osiągnąć. Jedni ludzie się pod nosem pośmiali, inni zachwycili, jeszcze inni wzruszyli ramionami, jednak wszyscy zanotowali w pamięci, że jest na rynku coś takiego jak Aries Cerat i ma zabawki również dla nich.
Audio Solutions, Java Hi-Fi, Benny Audio
Jak sugeruje pakiet zdjęć, to kolejny przybytek zorganizowany w małym kartonowym pudełeczku. Z jednej strony temat dla wystawcy jest ciężki, jednak w momencie osiągnięcia sukcesu brzmieniowego pokazujący możliwości zaprzęgniętych do pracy komponentów oraz wiedzę opiekuna w kwestii ich odpowiedniej konfiguracji. Dla jasności dodam, iż tym razem wizyta nie była odpowiedzią na bezpośrednie zaproszenie przedstawicieli wystawiających się marek, tylko prywatną, oddolną inicjatywą. A była nią chęć zapoznania się z finalną wersją znakomitego – wiem, że tak jest, bo miałem okazję go u siebie przetestować, będącego pod skrzydłami sopockiego dystrybutora Premium Sound gramofonu Odyssey polskiej manufaktury Benny Audio. Cały czas jestem na etapie zmiany warty na tym posterunku i gdyby nie podjęta decyzja co do flagowego werku Kuzmy, z dużą dozą prawdopodobieństwa tytułowy B.A.O. wylądowałby na zaszczytnym miejscu w moim zestawie. Dlatego mimo unikania często okraszonego niepowodzeniem zwiedzania takich pokoików nie mogłem sobie odmówić nie tylko obejrzenia końcowego produktu, ale przy okazji sprawdzenia możliwości w całkowicie innym środowisku sprzętowym. Jaki był wynik tego posunięcia? Pod Bogiem powiem, iż tego się nie spodziewałem. Tym bardziej, że reszta toru była dla mnie wielką niewiadomą. Wielkie kolumny Audio Solutions i niepozorny zintegrowany wzmacniaczyk Java rodziły szereg domysłów. Tymczasem było znakomicie. I nie tylko brzmieniowo, ale również od strony zrozumienia w jakim celu się pojawiłem, czyli posłuchania i napisania kilku zdań co mnie spotkało. A, że w tym czasie obsługą zajmował się sam konstruktor gramofonu, zadał mi magiczne pytanie, czego chcę posłuchać. Bez prób drukowania meczu pokazuje zestaw fajnych płyt, z których mój wybór pada na Led Zeppelin z najbardziej znaną gitarową solówką, Stevie Ray Vaughan również ze znanym wszystkim gitarowym popisem oraz Patricię Barber. Pytam, nie boisz się tych pierwszych? Mam Zeppelinów na winylu oraz taśmie i z wliczoną poprawką na jakość materiału chciałbym to sprawdzić. Benny bez namysłu uderza z wysokiego „c” i odpalając werk jak by się niczego nie obawiał, podkręca gałkę wzmocnienia stosownie do wymogów tego rodzaju twórczości. Efekt? Oj działo się. System ustawiony z lekkim wypchnięciem sceny do przodu – co jeśli miało wyeliminować problemy konfiguracyjne zastanego lokalu, całkowicie rozumiem, dzięki czemu panowało wrażenia siedzenia przy scenie przed zestawem piorunująco atakujących mnie sekcji nagłaśniających. Dzięki temu gitara przecinała moje zmysły mocnymi, gęstymi riffami, na tyle efektownie, że czułem na klatce piersiowej jej energię. To oczywiście był efekt solidnego nasycenia prezentacji i jej odpowiedniej rozdzielczości, co bez dobrego prowadzenia w kwestii kontroli okazałaby się zgubne, bo finalnie mocno uśrednione, czyli w efekcie nudne. A tutaj pozytywne zaskoczenie – atak, esencja i kopnięcie energią w jednym. W ten sam – czytaj znakomity – sposób odebrałem płytę Steviego. A co z Patricią? W tym przypadku zapoznawszy się z możliwościami systemu podjąłem rozmowę z Bennym o lekko okrojonej z informacji projekcji kontrabasu przez pracujący w klasie D, niepozorny, ale jak się okazało bardzo dobrze prowadzący wielkie zespołu głośnikowe wzmacniacz. Jednak zaznaczam, to było w pełni uzasadnione pozytywnym zaskoczeniem szukanie dziury w całym, a nie jakiś dramatyczny problem, gdyż całość pokazu naprawdę mnie pozytywnie sponiewierała. Na tyle dosadnie, że od dwóch dni widniejące na zdjęciach kolumny w drodze powrotnej do rodzimego kraju, jakim jest Litwa, zagościły na kilka tygodni u mnie w celach dogłębnego testu. Da się w ciężkich warunkach zrobić dobrą robotę? Jak widać da, tylko trzeba umieć i chcieć. I nie mówię tylko o konfiguracji sprzętowej, ale również odpowiednim prowadzeniu prezentacji.
CH Precision
Nie powiem, widząc ten set jak zwykle bałem się trafienia na nieciekawy zestaw materiału muzycznego. Powodem oczywiście jest unikanie zatajania prawdy o odtwarzanej muzyce przez tytułowego producenta elektroniki. Przecież nie od parady w nazwie ma magiczne słowo „precyzja”, która z jednej strony jest podstawowym wyznacznikiem jakości wizualizowania świata muzyki, a z drugiej w przypadku złego zestawienia systemu może być jego największą zmorą. Do tego zastosowane w kolumnach Wilson Audio przetworniki oparte o celulozę i mamy piękny przepis na spektakularną porażkę. Na szczęście podczas mojej wizyty leciała dobrze zrealizowana klasyka. Ta zaś pokazała, że owszem, bardzo istotnym jest, aby system był precyzyjny, jednak przy tym udowodniła, że chcąc obcować z takim materiałem z efektem odbioru zbliżonym do realnych warunków, niezbędne są duże kolumny. I nie chodzi o ilość wygenerowanych decybeli, bo to z powodzeniem zrobią nawet średnie „pierdziawki”, tylko o swobodę podania całości. Duże kolumny dodatkowo znacznie lepiej oddają nie dwa, a trzy wektory kreowania scenicznych bytów. Tak, tak, mówiąc o trzech, w ostatnim przypadku mam na myśli wysokość zawieszenia w eterze tak małego źródła pozornego, jak i odpowiednie podanie w kwestii rozmiaru dużego w stylu kontrabasu. Jeszcze raz powtarzam, wszystko da się wykreować z mniejszych paczek, jednak duży dźwięk z dużych kolumn to inna bajka. I gdy zostanie pokazany w stylu tego zestawu, czyli z pazurem, energią i odpowiednią szybkością, słuchacz zostanie mocno ukontentowany.
Engstrom, Marten
Widniejące na zdjęciach kolumny Martena Coltrane Quintet to tegoroczna nowość. Bliżej o tym modelu opowiem w stosownym akapicie z firmową prezentacją marki. W tym akapicie zaś jasno dam do zrozumienia, że kolejny raz lampowa amplifikacja Engstrom-a bez problemu podołała zapewnieniu odpowiedniej mocy przecież wymagającym znakomitego sygnału zespołom głośnikowym. Zaskakująca kontrola niskich rejestrów podczas szaleńczych popisów kontrabasu powodowała u mnie ciarki na plecach. Powodem była znakomita interpretacja ilości wykorzystania palca muzyka do wygenerowania dźwięku ze struny, budowanie przebiegu tego wydarzenia od narastania, po wygaszanie oraz nienachalne, acz bardzo istotne, bo będące pełnoprawnym bytem muzyki pokazywanie wszystkich składowych najniższych pomruków instrumentu. To ma być feeria wibracji, a nie jedno „bum” i takie też było, z czym niestety „lampiaki” zazwyczaj mają mniejsze lub większe problemy. A jak wspomnę jeszcze o zarezerwowanym dla próżniowego wzmocnienia sposobie zawieszenia namacalnych, nieco czarujących, jednak dzięki wspomnianemu przed momentem dbaniu o solidną i zwartą energię wyrazistych źródeł pozornych, chyba nikogo nie zdziwi fakt, że pokaz wypadł wręcz celująco. A co w dobrym tego zwrotu znaczeniu najgorsze, że kolejny rok z rzędu. Czy to dla mnie powód do zmartwień? Bynajmniej, gdyż idąc tropem poczynań starszych znanych mi melomanów i tak pewnie skończę na lampie i skutecznych kolumnach, dlatego jestem rad, że Engstrom pokazuje inne kierunki, aniżeli dedykowane szklanym bankom Horny.
ESD
Czy taki konstrukcyjny rozmach to rodzaj megalomanii? Być może, bo jak mawiał klasyk: „Każdy ma swoje Westerplatte”. Jednak jeśli ktoś dysponuje kilkusetmetrowym salonem i lubi wrażenia koncertowe – tak, nie pomyliłem się, koncertowe, to z takim rozmachem nie uzyska tego nawet z moimi ćwierćtonowymi kolumnami Berlina RC-11. To z perspektywy zwykłego Kowalskiego teoretycznie musi być przewymiarowane szaleństwo, czyli wszystko w pełni świadomie monstrualne. I nie chodzi jedynie o rozmiar mniej lub bardziej rozbudowanych w domenie osobnych sekcji dla każdego podzakresu zespołów głośnikowych, ale również sterującej nimi elektroniki z rozwiązaniami półaktywnymi włącznie. Owszem, w wartościach ściśle audiofilskich, gdzie szukamy najdrobniejszego niuansu mimowolnego muśnięcia smyczkiem najwyżej grającej struny podczas skrzypcowych rozrzewnień Yehudiego Menuhina, taki system jest daleki jakościowo od poczynań najbardziej wycezelowanych układanek, jednak nie oszukujmy się, uderzeniem dźwięku lekką ręką kładzie na łopatki całą bandę audiofilskich wydmuszek. A przekonałem się o tym dość przypadkowo w tym roku. W zeszłym, co prawda z nieco inaczej skonfigurowanego systemu tego producenta lekko sobie kpiłem, ale gdy teraz przechodząc obok widniejącej na zdjęciach zbieraniny panowie z uraczyli mnie kawalkadą wielkich kotłów, nie pozostaje mi nic innego, jak pokajać się i oddać im honor. To nie było zwykłe wysłuchanie bombardowania rozpostartymi na stelażach membranami, tylko głębokie muzyczne przeżycie. Lubię mocne granie w dolnym pasmie, jednak po tym pokazie wiem na pewno, że nie ma szans na coś w stylu tytułowego wystawcy ESD z typowych zestawów audio. O nie.
Fono Acustica, Goldmund
Jak widać, ten set w stosunku do poprzednika stoi w całkowitej kontrze. I to w każdym aspekcie od wielkości komponentów, przez ich design, po drobiazgowość podania dźwięku. Oczywiście to nie oznacza, że na tych dystyngowanych paczkach zagramy jedynie przysłowiowe plumkanie, jednak nie oszukujmy się, mamy do czynienia z całkowicie innym podejściem do wszystkiego, nawet estetyki prezentacji. Ale żebyśmy się dobrze zrozumieli, wspomnienie tematu prezentacji nie jest jakimkolwiek przytykiem, tylko zwróceniem uwagi na ukierunkowanie brzmienia w stronę całkowicie innego klienta – żartobliwie mówiąc z mniejszymi potrzebami przestawiania ścian, za to bardziej wymagającego filigranowości prezentacji. To przy okazji projekt lekko designerski, który po podłączeniu doń choćby szwajcarskiego Goldmunda oprócz pokazania fajnej muzykalności i ciekawego pazura ma nakarmić nabywcę wyszukaną aparycją. I moim zdaniem to się fajnie udało wdrożyć w życie.
Gauder Akustik, Soulution
Szczerze? Otóż znam konstrukcje bywających u tego wystawcy marek dość dobrze, ale za Chiny Ludowe nie mam pojęcia, dlaczego zazwyczaj brzmienie jest tylko poprawne, a czasem i to nie. Raz lepsze, a raz gorsze, ale raczej dalekie od swoich możliwości. Po co zatem wspominam o tym pokoju? Otóż wbrew pozorom jest o czym. A chodzi o mocno rozgrzewający rynek, najnowszy głośnik Accutona, czyli jak na dotychczasowe standardy ekstremalnie duży, bo osiągający aż 9 cm średnicy diamentowy średniotonowiec. Temat jest gorący, a że Roland Gauder znany jest z wieloletniej współpracy z niemieckim producentem, zatem nie dziwne jest, że bez oglądania się na finalne koszty powstałej konstrukcji – sam rzeczony głośnik jest piekielnie drogi – powołał do życia oparty o ten przetwornik flagowy model kolumn Gauder Akustik Dark 750. Jak ów „jubilerski” średniak wygląda w realu, wdać na stosownej serii zdjęć ze zbliżeniem na naszego bohatera włącznie. Natomiast jak radzi sobie w starciu z realnym życiem w odpowiednim środowisku sprzętowym, najprawdopodobniej nausznie przekonam się w czerwcu w siedzibie katowickiego dystrybutora, a nie wykluczone, że nawet u siebie. Jak się uda, z pewnością się tym podzielę w stosownym tekście.
Goebel, Pilium, Kronos
Przerażają Was te monstrualne subwoofery na tle niedużych podłogówek? Spokojnie, wbrew pozorom nie robiły im dużej krzywdy. Powiem więcej, byłem zaskoczony, co w ogóle robiły. I tylko dlatego ten pokój znalazł w mojej relacji. Zanim jednak dojdziemy do clou tematu, niezbędne info o systemie. Kolumny jak na tego producenta skromne gabarytowo. W swojej ofercie ma wielkie monstra, jednak tym razem postawił na coś do typowych warunków lokalowych, a nie dużych salonów rodem z Ameryki. Jednak nie byłby sobą, gdyby nie chciał czegoś fajnego udowodnić. A żeby to osiągnąć, zaprzągł do pracy dwa monobloki ostatnio mocno stawiającego po światowym rynku audio Piliuma oraz źródła Kronosa i Vadax-a. O co dokładnie chodzi? Otóż już granie samych kolumn oferowało odpowiedni wolumen muzyki. Szybki, mocny i podparty odpowiednim pakietem informacji. A jeśli tak, przecież stawianie wielkich basowych skrzyń wydaje się być zbędnym. Sam nawet tak pomyślałem. Jednak do czasu, gdy producent pokazał ich działanie. Co bardzo ciekawe, gdy wszedłem do pokoju, grała całość zestawu. Przypadek chciał, że producent na prośbę jednego ze słuchaczy pokazywał, w jakim celu użył suba i na moment go wyłączył. Wbrew moim oczekiwaniom okazało się, że zakres basu znacząco się uśrednił. Nie zubożał w domenie ilości, tylko jakby stracił rozdzielczość. Po powrotnym włączeniu okazało się, że każdy niski pomruk to suma kilku następujących po sobie impulsów, co w wersji pokazanej przez same kolumny było jednym buczeniem. Jak to wypadnie finalnie w bardzo wymagającym materiale w znanych od podszewki warunkach lokalowych, tego nie wiem. Doświadczenie jednak podpowiada, że najczęściej taka konfiguracja w ekstremalnym podejściu do projekcji muzyki często się nie sprawdza. Jednak opisana prezentacja była bardzo ciekawa i nie mogłem się z Wami nią nie podzielić.
GRANDINOTE
Kiedy pierwszy raz słyszałem konstrukcje tego producenta – było to jedno z wrocławskich spotkań zatytułowanych „Audiofil”, może nie przekonałem się do nich w stu procentach, jednak z pewnością pozostawiły po sobie miłe wspomnienia. Wówczas nie znałem powodu, dlaczego nie pokazały pełni swoich możliwości. Los jednak chciał, że po dwóch latach gościłem jeden z zestawów u siebie na testach. Wówczas okazało się, że kluczem do idealnego występu było zgranie wielkości zespołów głośnikowych do goszczącego je pomieszczenia. To są kolumny oparte o niewielkie głośniki szerokopasmowe z jedynie małym kondensatorem na wysokotonówce i zbyt duża kubatura pokoju nie pozwoli wygenerować im stosownej ilość przecież istotnego do uzyskania dobrej podstawy muzyki basu. Jeśli jednak spełnimy ten warunek, tak jak za każdym razem robi to Grandinote w Monachium, gdzie wstawia czasem zbyt duże kolumny do wielkości pomieszczenia, dźwięk oferując cechy prezentacji kolumn wysoko-skutecznych, przy okazji zyskuje na energii. I z przyjemnością stwierdzam, że boss Grandinote wiedząc jak poprawnie wycisnąć maksimum ze swoich produktów, na wystawie w Monachium od kilku lat robi to z powodzeniem do przysłowiowego znudzenia. Brawo.
Gryphon
Przesadzili ze wzmocnieniem? A jakże. Ale tak naprawdę rozumiem ten ruch. W moim mniemaniu chodzi o pełną kontrolę nad kolumnami w bardzo kapryśnym pomieszczeniu. Jakiekolwiek zlekceważenie sytuacji odbija się czkawką. A przecież marka miała pochwalić się kolejnymi nowościami w postaci majestatycznego gramofonu Apollo i dedykowanego mojemu Apex-owi phonostage’a Siren. Takim to sposobem nieduże podłogowe kolumny dostały sygnał z dwóch 200-kilogramowych, oferujących 200W w klasie A, monofonicznych końcówek, dzięki czemu nie było nie tylko materiału muzycznego, ale również poziomu głośności, który sprawiłby tej konfiguracji jakiekolwiek problemy. Czy zatem był to dla mnie dźwięk wystawy? Nie przesadzajmy. Mimo jazdy po bandzie z elektroniką i źródłem, tak naprawdę nie było czym dmuchnąć. Było bardzo dobrze, ale biorąc pod uwagę możliwości najsłabszego elementu toru, jakim oczywiście były kolumny, nie na aż takie laury. To było fajne, ale nie dające szans na zdobycie tak zwanej „Wielkiej Warszawskiej” granie.
Horns, David Laboga
W tym miejscu jestem praktycznie za każdym razem. Raz, że wystawcy normalni, bo zdają sobie sprawę, w jakim celu się pojawiłem. A dwa, wydają się nie być mądrzejszymi od samego Chucka Norrisa. Tak tak, w naszym narodzie co drugi jest omnibusem i nie przyjmuje żadnych uwag co do swoich wyrobów. Na szczęście panowie z tego punktu wystawy są spoko. Jak to zagrało? Typowo dla kolumn z tubką. Otwartym dźwiękiem z fajnym wglądem w istotne dla muzyki niuanse. Tak jest prawie zawsze, dlatego bywam u nich co rok. Co oznacza fraza „prawie”? Cóż. Mam nieodparte, wręcz graniczące z pewnością przekonanie, że od momentu gdy producent kolumn podjął decyzję prezentacji jedynie z marką kablową i sam zapewnia resztę zestawu, dźwięk jest pierwszej próby. Niestety gdy zaprosi kogoś spoza swoich konstrukcyjnych kompetencji, zaczynają się schody. Prezentacja wypada najwyżej poprawnie. Naturalnie zawsze tłumaczeniem jest wpływ miliona różnych składowych, jednak gdy za rok pokaz odbywa się przy użyciu swoich zabawek, wszystko jest ok. Przypadek? Nie sądzę. Po prostu wiedza jak wycisnąć z kolumn ostatnie soki i realizacja tego za pomocą odpowiedniego sprzętu, a nie liczenie na jakość brzmienia komponentów współwystawcy. Ten ostatni wariant przy ponoszonych kosztach całkowicie rozumiem, dlatego tylko informuję, że gdy wpadniecie na pokaz kolumn Horns i coś nie „zabangla”, sprawdźcie, czy wykorzystuje zabawki swoje, czy narzucone przez współpłatnika za wystawę. To bardzo istotne i przetestowane przez kilka kolejnych lat moich wizyt z rzędu. Naprawdę możecie się zaskoczyć.
Kharma
W zeszłym roku ten pokój nieco mnie zawiódł, co napisałem nawet w stosownym tekście. Wówczas Kharma grała naprawdę na minimum swoich możliwości. Finalnie dowiedziałem się, że to nie był firmowy pokaz, tylko „impreza” producenta okablowania na bazie użyczonych kolumn. I gdy myślałem, że złe wrażenie związane z tym zacnym producentem będzie mnie prześladować przez cały rok, honor tej kolumnowej marki obronił nasz dystrybutor podczas wystawy w Warszawie. Co prawda na bazie małych podłogówek, ale było to świetne, esencjonalne, jednak jak jest w zwyczaju tego bytu pełne ekspresji granie. I w takim duchu oczekiwałem momentu wejścia do pokoju rzeczonego podmiotu w tym roku. Jaki był finał? Na szczęście powrót do normalności. Nie pełnej sprzed roku, czyli odważnie i z werwą, tylko lekko stonowanie. Nadal mocno i solidnie w projekcji górnych rejestrów, jednak tym razem z nutką ostrożności. Jak odebrałem tę zmianę? W pierwszej chwili na plus, bo było jakby bardziej filigranowo. Niestety po kilkunastu minutach okazało się, ze chyba bliżej mi do pełnego otwarcia się dźwięku u tego producenta. Być może przywykłem, że idzie na ciekawie brzmiącą całość i jakiekolwiek zmiany podprogowo odbieram in minus. Dopuszczam również sytuację nieodpowiedniego momentu wizyty i trafienia na niezbyt reprezentatywny materiał muzyczny. Dlatego proszę, zostawcie sobie duży margines interpretacji odbioru przeze mnie tej prezentacji. Najważniejsze, że zeszły rok był wypadkiem przy pracy, a nie wywróceniem sznytu grania marki do góry nogami. Kharma nadal czuje się dobrze.
Lansche, Dyrholm, Thrax
Nie będę owijał w bawełnę, to był dla mnie dźwięk wystawy. Na tyle spektakularny, że spędziłem w tej mekce audio dwie długie sesje. I co ciekawe, każda innego dnia z nieco zmienioną sekcją wzmocnienia od znanego mi dobrze z własnych odsłuchów Thrax-a. Naturalnie głównym rozdającym karty był niemiecki twórca kolumn Lansche z przeszywającym mnie fioletowym światełkiem plazmowego głośnika, zaś ostatnim istotnym graczem duński specjalista od okablowania Dyrholm. Co mnie urzekło? Po pierwsze niewymuszoność prezentacji. Po drugie rozdzielczość i delikatność zarazem wysokich rejestrów. Po trzecie szybkość narastania pełnego energii dźwięku. Muzyka z jednej strony płynęła jakby od niechcenia, za to z drugiej dzięki świetnej ekspresji dawała poczucie bycia na danej sesji nagraniowej. Ale jedna uwaga, przyznaję się bez bicia, trafienie amora zaliczyłem podczas użycia czterech takich samych monobloków pierwszego dnia wystawy. Zastosowanie dwóch mocniejszych monobloków w piątek – to te z wyświetlaczami na froncie – spowodowała dodatkowe nasycenie przekazu. To odbiło się jego pozornie przyjemnym pogrubieniem i odczuciem większego masowania trzewi, ale mimo konsekwentnej kontroli najniższych rejestrów, prezentacja straciła nieco na nieprzewidywalności. Nadal było świetnie, jednak zginęła gdzieś nutka nonszalancji. Oczywiście nie chcę abyście odbierali to za jakąkolwiek porażkę, tylko chciałem pokazać, jak wiele potrafi zmienić pozorna wymiana części wzmocnienia dla finalnego odbioru zestawu. Zestawu, który w drugiej wersji straciłby palne pierwszeństwa w klasyfikacji dźwięku wystawy i stanąłby na podle na drugim miejscu. Na czyją korzyść? O tym nico później.
Magico, Pilium
U Magico, jak to u Magico, czyli tak jak w zeszłym roku na bogato. Na szczęście w tym nie posiłkowali się dodatkowymi skrzyniami basowymi. To wbrew pozorom bardzo istotne, gdyż rok temu ich wpływ był dla mnie na tyle istotny, że trudno było coś powiedzieć poza fajnym pokazem całości. To była ściana dobrego dźwięku, jednak przy wiedzy dotyczącej możliwości niedużych kolumn podłogowych bez subów jasne było, że kolumny są tylko małym dodatkiem, a nie gwiazdami wieczoru. Tym razem na szczęście obyło się bez wspomagania. Co prawda z jazdą na maxa w kwestii zasilenia od źródła zjawiskowego Wadax-a, po monstrualne końcówki Pilium-a, ale ten zabieg podobnie do występów Gryphona całkowicie rozumiem. Mamy mieć kontrolę nad wszystkim, aby bez wtopy pokazać możliwości prezentowanych konstrukcji. Co oznaczała owa kontrola? Odbiór był bardzo pozytywny. Mocny atak i odpowiednia rozmiarowi paczek swoboda, a wszytko okraszone solidną, acz dobrze kontrolowaną i wielobarwną esencją. I co najważniejsze, tym razem mogłem posłuchać kolumn w roli bohaterek, a nie jako dodatku do powodowania kontrolowanych trzęsień ziemi przez suby.
Marten
To była firmowa prezentacja nowości. Nowości wspomnianej już przy okazji występów u Engstroma, czyli kolumn Marten Coltrane Quintet. Głównymi cechami tego modelu na tle poprzednika jest rozszerzenie sekcji średniotonowej o dodatkowy, opracowany własnym sumptem głośnik dla wyższego zakresu tej częstotliwości, zastosowanie customowego diamentowego przetwornika wysokotonowego, podniesienie litrażu obudowy poprzez zwiększenie jej głębokości i naturalnie zmiany w zwrotnicy. Owo wydarzenie było na tyle istotne, że prezentację poprowadzili mocodawcy marki w postaci braci założycieli i szefa działu sprzedaży. Co ciekawe i w kontekście pokazu z lampową amplifikacją było istotne, w tym pokoju elektronika opierała się o zabawki na co dzień stacjonujące w firmie Marten. A jak widać na załączonych obrazkach, Quintety napędzał mocarny Halcro. Ogólnie uważany za nie biorącego jeńców, gdy tymczasem na tle lampowych zabawek Engstroma z tymi samymi kolumnami zagrał mniej finezyjne. Owszem, gdy było trzeba przyłożył, jednak zaskakująco dla mnie uśredniał prace dolnego zakresu. Na tyle boleśnie, że gdy całość prezentacji wypadała fajnie, dół momentami odbierałem go jako nudny, bo oferujący zbyt pulchny impuls. Co było tego przyczyną, nie mam pojęcia. Być może warunki lokalowe lub inne składowe systemu. Na szczęście odsłuch bliźniaczych konstrukcji Martena u swojego rodaka specjalizującego się w lampach pokazał, że owa nowość nawet na wystawie potrafi zrobić piorunujące wrażenie. Trzeba tylko trafić w punkt synergii systemu z warunkami lokalowymi. A, że jednym się w pełni udało, a drugim prawie, cóż, życie.
Nagra
Wizytę u tego wystawcy zapisałem sobie jako nudną. Ale spokojnie, nie z racji porażki dźwiękowej, tylko kolejnego ciekawego występu. Co rok bazuje na innych zespołach głośnikowych i co rok wychodzi ze starcia z tak zwaną tarczą. Naturalnie z nieco inaczej położonymi akcentami brzmieniowymi – przecież podpinane niegdyś Magico i Wilson Audio, a ostatnio Stenheim to całkowicie inne bajki, ale zawsze dźwięk był dobrej próby. To zawsze jest na tyle bogata wystawka portfolio tego producenta, że bez problemu przebija się swoją aparycją przez najbardziej widowiskowo wyglądające kolumny – choćby chyba rok temu wstawione wielkie Wilsony. Jednak istotą jej bytu nie jest brylowanie wyglądem, tylko zapewnienie pozytywnego odbioru brzmienia danej konfiguracji, w dzisiejszym przypadku wespół z niemieckimi kolumnami Stenheim. Jak zapisał się w moich wspomnieniach fakt zaliczenia tego pokazu? Z jednej strony na szczęście, zaś z drugiej nie do końca, źródłem był znakomity, limitowany ilościowo gramofon Nagry, który jak na dłoni pokazywał, gdzie czasem coś w systemie iskrzyło. Ogólnie wszystko miało odpowiednie proporcje. Wielkość źródeł pozornych, rozmach wirtualnej sceny i nieposkromiona energia dźwięku zapewniały komfortowy odsłuch. Jednak gdybym miał się do czegoś na siłę przyczepić, w momencie słuchania płyty z dęciakami z epoki czasem okazywało się, że góra potrafi zakłuć w ucho. Owszem, materiał miał do tego tendencje, ale ten sam efekt usłyszałem w czasie projekcji damskiej wokalizy, co pokazuje, że tak skonfigurowany zestaw miał swoją manierę. Tak manierę, a nie problem, gdyż nie było to notoryczne, tylko sporadyczne, dodatkowo raczej sygnalizowane, aniżeli brutalne promowane wyskakiwanie tego zakresu przed szereg. To pewnie było pokłosiem stawiania samych kolumn na znakomity kontur, rozmach i detal dźwięku, czym nie zdziwiłbym się, gdyby wystawca chciał się pochwalić. A, że czasem lecą wióry, prawdziwy meloman bierze je na przysłowiową klatę.
Peak Consult
Tutaj zaliczyłem całkowite zaskoczenie. I to w wersji nader pozytywnej, gdyż przygotowany konglomerat sprzętowy opierał się na testowanych przeze mnie kolumnach i znanym mi od podszewki systemie Gryphona. A owym zaskoczeniem był fakt świetnej zwiewności prezentacji. Naturalnie nadal pełnej soczystości i plastyki, ale znacznie lepszej pod względem akcentowania zmian tempa i ogólnego wigoru muzyki. U mnie kolumny wypadały świetnie, ale nie z aż takim pakietem radości w różnicowaniu następujących po sobie zmian tempa oraz zwarcia w domenie punktowego wizualizowania źródeł pozornych. To wielu moim gościom nawet bardzo się podobało, jednak jestem pewien, że gdyby usłyszeli prezentacje w Monachium, banany na ich twarzy byłyby większe. Naturalnie wystawca wiedział – przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie, że w tym roku udało mu się osiągnąć lepszy wynik soniczny niż w zeszłym roku z inną elektroniką, dlatego wręcz popisywał się możliwościami dynamicznymi tak w wersji mikro, jak i makro zestawu prezentując na przemian mocne i subtelne kawałki. I nie byłbym obiektywny, gdybym nie wspomniał o wielkim zaskoczeniu wynikami tego eksperymentu będących razem ze mną w tym pomieszczeniu słuchaczy. Dla mnie zaś oprócz pozytywnego zaskoczenia ten występ potwierdził tylko fakt, że w naszej zabawie jest bardzo cienka linia pomiędzy znakomitym, a fenomenalnym brzmieniem tego samego zestawu, zależna od drobnostek. Jakich? W tym przypadku mogło to być zintegrowane źródło Gryphona jako kontra dla mojej dzielonki CEC-a z dCS-em, zastosowane okablowanie oraz pomieszczenie. Te ostatnie teoretycznie powinno sprawiać problemy, tymczasem wyglądało, jakby było w pełni neutralne akustycznie.
Nasi tu byli
Tytuł brzmi trochę przekornie, jednak tak naprawdę za to zasługuje. I to ze szczególnym naciskiem na „byli” i nic więcej. Powód? Pozornie banalny, jednak w obliczu konkretnego celu mojej wizyty chyba partykularny. To znaczy? Zacznę od początku.
Powodem odwiedzin tej mekki audio było polecenie przez producenta gramofonu Benny Audio. Brał udział w pokazie tego wieloosobowego rodzimego teamu, a ja zachęcony wynikiem pierwszej konfrontacji z jego konstrukcją z przyjemnością i nie powiem, z jeszcze większymi oczekiwaniami – przecież od zachęt do odwiedzin tego pokoju w sieci aż huczało – potwierdziłem potencjalne pojawienie się. Oczywiście w labiryncie tej części wystawy nie było to łatwe, ale będąc zdeterminowanym znalazłem ów przybytek. I gdy myślałem, że będzie już tylko z górki, sytuacja przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Wszedłem. Posiedziałem chwilę, aby posłuchać systemu i upolować dobre miejsce do zrobienia serii fotek. Niestety mimo czwartkowego popołudnia panowie byli chyba jeszcze w fazie rozruchu, bo ostatecznie byłem zmuszony zrobić je niemalże na „partyzanta”. Nie było żadnej propozycji od strony wystawców w kwestii udostępnienia najlepszego miejsca na sesję, gdyż zasłuchani w swoich zabawkach „ojcowie założyciele” zajmowali pierwsze dwa rzędy siedzeń. Myślę, nic to i znowu zabieram się do złapania najważniejszych akcentów brzmienia. Niestety padła decyzja o zmianie kolumn. Cóż, wziąłem to na twarz i zaliczyłem cały proces podmianki – nie powiem, robiony z pietyzmem, czyli dokładnym mierzeniem ustawienia nowych zespołów głośnikowych w odpowiednim miejscu. Ok., zrobione. Kolejny raz robię fotki przytulony do ściany bo panowie wrócili na swoje miejsca, tylko najbardziej interesujący mnie Benny Audio po wyjściu przed szereg pod sam stolik dostał szansę na widok en face. Słuchamy. Niestety dla mnie cały czas z pozbawionych dla mnie emocji, zazwyczaj przełączanych co pół minuty na inny zestaw plików. Jeśli bywacie u kogoś z tego rodzaju źródłem, zapewne wiecie o czym mówię. Nigdy żaden utwór nie jest odtwarzany do końca, tylko wieczne pstrykanie z kawałka na kawałek. Cel niby zacny, bo ma pokazać zalety systemu, ale dla mnie to patologia, a nie obcowanie z muzyką. Lekko zmęczony tym miszmaszem w swoim stylu poprosiłem o prezentację tego stojącego na szczycie szafki, białego aluminiowego złomu – czytaj gramofonu. I? Dosłownie i w przenośni u wystawców wystąpiły symptomy paraliżu. Nikt go nie chciał dotknąć, bo wkładka jest droga. Ludzie, ratujcie! Ale nie dałem za wygraną i wybrałem jednego chętnego – na szczęście dość dobrze się z nim znałem i wiedziałem, że to dla niego bułka z masłem. Coś leżało już na talerzu i gramy. Kurde, pech chciał, że był to 100 razy masteringowany, wydany przez audiofilską wytwórnię Michael Jackson, czyli zmasakrowany cykaniem i ogólnym jazgotem raczej zalecanym do słuchania w samochodzie lub boomboksie pop. Po jednym kawałku proszę o zmianę repertuaru, bo jest bieda i nie do końca z ich winy. Z wspomnianych przed chwilą przyczyn sam szukam materiału. Nie widzę żadnego ciekawego kandydata, zatem wybieram ścieżkę dźwiękową „Blade Runner” Vangelisa. Natychmiast pada riposta, ze to długie kawałki i trzeba słuchać całej strony. Ręce mi opadły, ale jakoś wymusiłem położenie tej płyty na werku. Leci. Nagle wpada konstruktor kolumn i z drzwi krzyczy: „Kto włączył gramofon?” Wszyscy wskazują na mnie jako prowodyra, co oczywiście potwierdzam. Zaraz po tym pada informacja, żeby nie słuchać głośno. Zapytuję dlaczego? Przecież ludzie lubią dołożyć do pieca, a dodatkowo dookoła wszyscy nas zagłuszają. Nie znam tego gramofonu i nie wiem, jak wypadnie – słyszę w odpowiedzi. Dobra, jak tak, to trudno. Startuje podejście do Vangelisa numer dwa. Fakt, ta muza trochę się rozkręca. Ale i tak nikogo oprócz mnie i wystawców w pokoju nie było, tak więc nikomu nie powinno przeszkadzać, że tak jest. Niestety jednak przeszkadzało, bo dosłownie po kilku minutach pada pytanie: ”Czy naprawdę musimy tego słuchać?”. Moja reakcja w tym momencie była nader szybka w stylu: „Oczywiście, że nie”. Po tym fakcie frazą „na razie” grzecznie się pożegnałem i z niedowierzaniem wyszedłem. W duchu pomyślałem, że przecież miałem coś fajnego posłuchać, potem o tym napisać i zrobić rodakom, co prawda w kontekście poszukiwania klienta za granicą pewnie nic nie znaczącą, ale jednak przysługę, a tymczasem spuścili mnie na drzewo. I to w tak malowniczy od strony zachowania sposób, że nie zdążyłem nawet złapać estetyki prezentacji w tym pokoju. I to żadnej, a przecież słuchałem przez moment dwóch zestawów kolumn. Jedno co zapamiętałem, to fakt grania większą masą kolumn z obudową na bazie wariacji na temat prostopadłościanu od tych na bazie wielkanocnego jajeczka. Tylko tyle. Na więcej mi nie pozwolono. Po co zatem o tym piszę? Jako przestrogę. Spokojnie, nie przed zebranymi w jednym pokoju rodzimymi konstrukcjami, bo być może warte są swoich cen – niestety sami musicie to zweryfikować, tylko niekompetentną obsługą, która w tym przypadku położyła pokaz najbardziej interesującego mnie komponentu. A podobno panowie w walce o klienta szli szabla w szablę.
Vitus
Kolejny rok i kolejny eksperyment marki Vitus Audio. Tym razem niedawno naznaczony na wodza marki syn Ole Vitusa – Aleksander – postawił na ożenek z rekwizytami sagi „Gwiezdne Wojny”. Spokojnie, żartuję. Ale nie mówcie mi, że widniejące obok monobloków kolumny nie przypominają Wam statku kosmicznego rodem z Gwiazdy Śmierci. Dla mnie to wręcz synonim tych brył, a wykorzystała go znana marka Monitor Audio. Jak to zagrało? Bez szaleństwa, ale co najmniej bardzo dobrze. Porywanie się na szaleństwo w tych warunkach często kończy się porażką, dlatego większość szuka czegoś bezpiecznego. Zagra fajnie, wystarczy. I tak finalnie każdy potencjalny nabywca weźmie dany produkt na osobiste odsłuchy. A przyzwoite granie na wystawie ma za zadanie pokazanie jedynie najważniejszych cech danego komponentu, które mają zachęcić kontrahenta do wstępnych rozmów. I moim zdaniem ten efekt udało się osiągnąć w stu procentach. Tym bardziej, że oprócz grania z plików, często do pracy zaprzęgano gramofon i magnetofon szpulowy. Zatem było i fajnie od strony wizualnej i uniwersalnie od strony słuchanych formatów.
Wilson Audio, Dan D’Agostino
To dość standardowa wystawka tych producentów. Zrobiona nie tylko z rozmachem sprzętowym, ale również wizualnym. O brzmieniu nie będę się rozpisywał, bo jak można się domyślić, przy tak wielkiej kubaturze z kilkoma innymi zestawami audio rozstawionymi po kątach, dzięki wielkim kolumnom było swobodne i pełne energii. Zgadzam się, że nie uprawniało do wnikliwych wniosków, ale pierwsze dobre wrażenie bez problemu można sobie wyrobić. Po co zatem wdepnąłem do tego wystawcy? A choćby zaspokoić swoją próżność w kwestii wyszukanego designu urządzeń audio. Co prawda kolumny zalatują akcentem raczej technicznym, aniżeli artystycznym, ale i tak w kontekście opisanych wcześniej wielkich tubowych zestawów wyglądają na dalece spokojne wizualnie. Za to konstrukcje Dan-a automatycznie zrzucają czapki z głów. Nawet nie trzeba ich osobiście zdejmować, spadają same po pierwszym rzucie oka na jego dzieła. A już widniejący na zbliżeniu pilot do flagowego przedwzmacniacza liniowego niektórzy z nas z pewnością założyliby sobie na rękę, jako imitację garniturowego zegarka w stylu Rolexa. Przyznam szczerze, że niespecjalnie przywiązując wagę do wizualizacji akurat tej części akcesoriów audio, ten sterownik zwalił mnie z nóg. Aż kapie od bogactwa wizualnego. Jak wypada od strony ergonomii – przecież wzięcie go do ręki przy takich gabarytach jest nie lada problemem, a punktem odniesienia jest przetwornik dCS-a, w zderzeniu z wyglądem przestaje mieć znaczenie. Najważniejszą jego funkcją jest aparycja, reszta w postaci codziennego użytkowania to banalny dodatek. Zdjęcia tego nie oddają, ale zapewniam, jest zajefajny.
Zensati, Brodmann Loudspeakers
W tym przypadku mamy zderzenie dwóch światów. Typowego dla wielu z nas w postaci przygotowanego zestawu generującego dźwięk oraz szaleństwa w domenie okablowania. Ten pierwszy opiewa na stosunkowo eleganckie, dalekie od udziwnień cztery smukłe wieże głośnikowe spod znaku Brodmann Loudspeakers – osobne dla góry i środka pasma oraz zakresu basu oraz wyszukaną technicznie, jednak również stonowanej wizerunkowo elektronikę. Natomiast drugi to całkowicie zawłaszczający pokaz od strony widowiskowości, ocierający się o opary absurdu w odniesieniu do kosztów zakupu zestaw kabli ostatnio mocno eksplorującej nasz rynek marki ZenSati. Jak dokumentują zdjęcia, to istne szaleństwo. Do tego umiejętnie eksponowane, gdyż w celach zaspokojenia próżności widzów wystawcy przygotowali z boku specjalne miejsce, z którego niczym lądowanie samolotów na Okęciu, bez problemu można było pooglądać sobie ten ociekający złotem wężowy kram. Co z tak bogato uzbrojonego seta udało się wycisnąć? To zależało od repertuaru. Raz dostałem rozmach – kolumny wielkie z odpowiednią ilością przetworników, innym razem mocne uderzenie orkiestrą, a jeszcze innym przy średniej jakości materiału źródłowego nie do końca zdefiniowaną rozdzielczość. Czy to źle? Raczej standard przy takich imprezach i w tak nieprzyjaznych rozmiarowo i akustycznie pomieszczeniach. I tak dziwię się, że przy bardzo głośnym graniu w większości przypadków system się bez problemu bronił. Co było tego zasługą, nie wiem. Pewnie wszystko po trochu. Jednak z własnego podwórka wiem, że z dużą dozą pewności w dobrym występie palce maczało okablowanie. A wiem, bo do dziś nie oddałem po testach kabla USB ZenSati sILENzIO, który przecież jest dopiero drugą serią w portfolio marki, gdy tymczasem w Monachium wystawcy poszli na maxa i pojechali z topową linią X.
I tym optymistycznym akcentem kończę ten słowotok. Czasem pochwalny, innym razem jedynie broniący wystawców, a jeszcze innym wytykający szkodliwą nonszalancję. Zapewniam, w żadnym akapicie nie było najmniejszej złośliwości, ani sztucznego pompowania bańki świetności, tylko w miarę obiektywna prawda. Zaznaczam, że chodzi o prawdę o danej chwili. Raz lepszej, raz gorszej, niestety z racji rozmiarów wystawy z jednym wyjątkiem zazwyczaj zaliczonej tylko raz. Jednak bez względu na wszystko kolejny przypominam, moje spostrzeżenia są jedynie luźnym opisem zaliczonych przygód, a nie podstawą do wyciągania wiążących wniosków. Zatem tak naprawdę możecie traktować je jako oparte na faktach autentycznych baśnie z mchu i paproci. Co byście jednak o nich nie sądzili, już dziś zapraszam Was na spotkanie za rok.
Jacek Pazio
Jak to stare przysłowie pszczół mówi „święta, święta i po High Endzie”. Całe szczęście zamiast tradycyjnego pracowania nad masą przy uginającym się od wysokooktanowych smakołyków stole charakter monachijskiej imprezy jest, przynajmniej dla nas, zgoła inny i choć zawsze można krótszą, bądź dłuższą chwilkę spędzić w piwnym ogródku, to i tak większość czasu poświęcamy przemierzając wzdłuż i wszerz niezliczoną ilość alejek prowadzących do bezliku sal, lóż i stoisk z dedykowanej audiofilskiej braci asortymentem z najodleglejszych zakątków świata. Po ponad dekadzie takowych pielgrzymek zdążyliśmy również oswoić się z myślami, iż jakiekolwiek planowanie marszruty z powodzeniem można sobie wsadzić w buty, gdyż w MOC-u od niepamiętnych czasów rządzi przypadek, spontaniczność i harmonogramy ustalonych, bądź nie, spotkań. Dlatego też mając włączonego GPS-a i śledząc trasy po wielokroć przemierzanych świńskim truchtem „spacerów” z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że jak co roku, również i tym razem udało mi się niebezpiecznie zbliżyć do charakterystyki odwiedzin mej Małżowinki w centrach handlowych, gdzie o ile u mnie wizyta w takowym przybytku ogranicza się do zaliczenia z góry ustalonych punktów, czyli wejście – A – B – C – wyjście o tyle płeć piękna stosuje zazwyczaj zasadę przypominającą spontaniczną zabawę przedszkolaków z cyklu biegamy i krzyczymy. Jednak, jak już zdążyłem wspomnieć w MOC-u ogrom zmiennych wyklucza jakikolwiek porządek, gdyż nie sposób przewidzieć, czy wpisany na listę wystawca przypadkiem nie będzie prowadził zamkniętej prezentacji, nie będzie w stanie permanentnego oblężenia, bądź warunki oświetleniowe wykluczać będą jakiekolwiek akceptowalne zdjęcia. Krótko mówiąc wchodzi się tam gdzie jest coś chociażby pozornie interesującego, o ile tylko jest szansa na rzut okiem i uchem, jest czym oddychać (gospodarz zadbał o klimatyzację/wentylację), zasiadający w pierwszych rzędach nie próbują palcami u stóp pokiziać systemu, uzbrojeni w smartfony jednokomórkowcy nie zawieszają się nad owym systemem na dłuuugie minuty, no i coś z nieodstraszającego repertuaru dobiega naszych uszu. Jeśli zatem jesteście Państwo ciekawi cóż tym razem wpadło nam w ww. oczy i uszy nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić Was na pierwszą część naszej wybitnie subiektywnej relacji z tegorocznego High Endu.
A początek naszego monachijskiego rajdu okazał się przewrotnie i niespodziewanie zorganizowany, gdyż tuż przed wylotem (dosłownie przed przełączeniem smartfonów w tryb samolotowy) otrzymaliśmy zaproszenie na pierwszą i niewykluczone, że również ostatnią (przynajmniej tak żartowali sami gospodarze) konferencję prasową szwedzkiego Marten-a związaną z oficjalną, podwójną premierą … zjawiskowych kolumn Coltrane Quintet i nieco mniej imponujących, acz nie mniej wyrafinowanych, topowych przewodów zasilających Jorma Paragon Power, którym towarzyszyły m.in. łapiące za oko monobloki Halcro Eclipse, współpracujący z Antipodes OLADRA Server przetwornik MSB DAC i uzbrojony we wkładkę DS Audio Grand Master Extreme gramofon TechDas Air Force III. Co prawda wystawowe warunki nie są zbyt optymalnymi warunkami, jednak nawet w takich okolicznościach przyrody wycenione na 170 000 € podłogówki miały okazję wzbudzić spore zainteresowanie. Pod względem konstrukcyjnym ww. czterodrożne podłogówki mogą pochwalić się wykonywanymi na zamówienie diamentowym tweeterem i berylowym wysoko-średniotonowcem, którym towarzyszy własnej produkcji, carbonowa jednostka nisko-średniotonowa oraz para aluminiowych kanapkowych basowców. Z kolei zasilająca Jorma Paragon to pierwszy autorski projekt ekipy Marten po oficjalnym włączeniu ww. marki do własnego portfolio. Nie zabrakło zatem adekwatnej jej topowości konfekcji w postaci flagowych 50-ek Furutecha, kriogenicznych (przy -180°C) wywczasów w szwajcarskim laboratorium i przewodników z wysokiej czystości miedzi o przekroju 3 x 4 mm². W sumie wyszedł kawał dobrego dźwięku z mięsistym basem i adekwatną gabarytowi kolumn skalą, co pozwalało prowadzącym na niezobowiązującą żonglerkę praktycznie dowolnym repertuarem poczynając od audiofilskich smętów na ostrym rocku i elektronice skończywszy.
Dopiero co wspomniane nowości gościły również w zaprzyjaźnionym systemie Engströma, gdzie prym wiodły monobloki ERIC z przedwzmacniaczem MONICA i phonostagem M-phono. Set może i mniej imponujący aniżeli „piętro wyżej”, jednakże również udowadniający, że z dobrą lampą szwedzkie podłogówki potrafią zagrać szalenie dynamicznie, z werwą i nutką słodyczy na górze. Co ważne oba systemy zagrały na tyle dobrze, że nie sposób było dokonywać kategoryzacji lepszy/gorszy a po prostu inny.
I już kończąc szwedzką epopeję na deser zostawiłem coś dla „ludzi”, czyli niemalże budżetowe Marteny Parker Trio (Diamond Edition) występujące w czysto służebnej testom A/B roli, czyli stanowiące nader namacalny przykład co i ile dają opcjonalne w ich przypadku stopy IsoAcoustics. Tutaj nie było opcji, że „może”, czy też „wydaje się” lecz czarno na białym słychać było co daje porządne odsprzęgnięcie kolumn od podłoża. Niby prezentacje tego typu Kanadyjczycy prowadzą od lat, ale dziwnym zbiegiem okoliczności ilekroć pojawiam się w Monachium, to gdy tylko czas sprzyja staram się do nich wpaść i załapać się na wiadomą demonstrację zgarniając po drodze sceptycznie nastawionych znajomych – w końcu usłyszeć znaczy uwierzyć a widok ich min nadal uważam za bezcenny.
Skoro jesteśmy przy nowościach, to nie sposób nie wspomnieć o Vitus Audio, który w tym roku nie tylko postanowił zaprzestać wewnętrznej rywalizacji i zamiast dwóch osobnych pokoi dla Vitusów i Alluxity zaprezentował jeden set. Ale za to jaki! Nie dość bowiem, że zamiast pojechać po przysłowiowej bandzie i wytoczyć najcięższe działa z serii Masterpiece postawił na ofertę środka, czyli na tym razem śnieżnobiałą bandę Signature z debiutującymi końcówkami SM-025. Jednak gwoli ścisłości na wystawie intrygujące (dobijające do 400 kPLN) kolumny Monitor Audio Hyphn zasilały nieco większe monosy SM-103 Mk.II współpracujące z przedwzmacniaczem SL-103 Mk.I, phonostagem SP-103, przetwornikiem SD-025 Mk.II i odtwarzaczem CD SCD-025 Mk.II. Powiem szczerze, że to dość ciekawe zestawienie okablowano serią Art marki Crystal Cable w efekcie czego dość antyseptyczny i futurystyczny design całości okazał się szalenie daleki od wielce dynamicznego i niezwykle koherentnego dźwięku.
Kontynuując wysyp majowych nowalijek na listę trafił Gauder Akustik, który w tym roku postawił na mariaż z elektroniką Soulution zarówno w systemie Szwajcarów (z monoblokami 717), gdzie wdzięczyły się „filigranowe” Darki 250 Mk2, jak i we własnym – gdzie premierowe, flagowe, uzbrojone w największe na świecie 9 cm diamentowe średniotonowce, Dark-i 750 napędzał kwartet takowych „maluchów”. Trudno się jednak temu faktowi dziwić, gdyż w końcu jakoś te wycenione na ponad 700 tys.€ aluminiowe wieże trzeba było odpowiednio dopieścić.
Włoska rodzinka w komplecie, czyli Alare Labs i Audia Flight spokojnie radzą sobie same z niewielką pomocą grecko-angielskiego dostawcy okablowania Signal Projects. Mając już do czynienia z widocznymi na zdjęciach propozycjami zupełnie nie dziwi mnie fakt pełnej synergii. Tutaj nie ma za bardzo co kombinować, więc jeśli tylko ktoś gustuje w dynamice suto podlanej muzykalnością, to spokojnie może wpisywać się na listę klientów.
Podobny, czy wręcz bliźniaczy pomysł na dźwięk reprezentował team złożony z japońskiej elektroniki SoulNote i włoskich kolumn Albedo. Generalnie akcenty ostały rozłożone tak jak opisywanych akapit wyżej sąsiadów, lecz z racji nieco bardziej przyjaznym naszym metrażom gabarytów szanse na ich wstawienie do klasycznego M-3/M-4 wydają się bardziej realne.
A właśnie, skoro do tablicy wywołałem gości z Kraju Kwitnącej Wiśni, to warto było zajrzeć do ich firmowego pokoju, gdzie do znanych z występów w naszym OPOS-ie 3-ek dołączył dedykowany phonostage E-3, któremu do towarzystwa przydzielono uzbrojony we wkładkę DS Audio Grandmaster EX gramofon Vertere / MG-1 PKG MK2. Jak też doskonale widać na końcu zaskakująco niepozornych przewodów „zawisły” kolumny YG Acoustics Sonja3.2.
Idąc tropem skojarzeń i części wspólnych logicznym jest, że najwyższa pora na wytwórcę dopiero co wspomnianych kolumn, czyli YG Acoustics z dość niekonwencjonalnie szerokim rozstawem kuszących zewnętrznymi modułami basowymi strzelistymi XV 3 Signature. W centrum systemu rozłożyła się elektronika Bouldera z monoblokami 3050, przedwzmacniaczem 3010, phonostagem 2108. Jak łatwo się domyślić z racji tak szerokiej „bazy” najbardziej optymalne warunki odsłuchowe zapewniały jedynie ostatnie rzędy widowni.
Wróćmy jednak do nieco bardziej konwencjonalnych konfiguracji, czyli Audioneta, który zanany i lubiany odtwarzacz Planck uzupełnił o przedwzmacniacz Mach i monobloki Schrödinger które dziarsko „pędziły” perłowe Vividy Giya G1.
Ukrywający się pod wielce niepozornym skrótem AGD projekt Audio Group Denmark, czyli konglomerat marek Ansuz, Aavik, Børresen Acoustics i Axxess zajął trzy budki z przyległościami w celach prezentacji nie tylko klasycznych highlightów ze swoich katalogów, lecz i kompletnych, stanowiących wizytówkę poszczególnych bytów systemów. Pech chciał, że ustawione zostały one w niekoniecznie optymalnej kolejności, gdyż z której strony by się nie zaczynało zawsze któryś z brandów dostawał rykoszetem. O co chodzi? A o to, że w środkowym boxie umieszczono ultra high-endowy set z Børresenami T5 (200 k€), po jego lewicy grały C3-ki za 35k€ a po prawej ewidentnie budżetowe Axxess-y L3 (5 k€), więc niezależnie od kierunku zwiedzania albo średnia, albo dolna półka Duńczyków była poszkodowana. To oczywiście niewinne żarty, gdyż nikt przy zdrowych zmysłach szukający czegoś w rozsądnych kwotach nie powinien psuć sobie humoru T5-kami, bo kontakt z nimi dość dramatycznie podnosi poprzeczkę oczekiwań. A tak już na serio to z tego, co dane nam było usłyszeć propozycja Axxessa w swoim segmencie ma szansę sporo namieszać, gdyż tak naprawdę większości odbiorców do pełni szczęścia wystarczy parka wspomnianych filigranowych podłogówek i wszystkomający wzmacniacz streamingujący Forté 3 (20 k€).
Po skandynawskich smukłościach i naszpikowanych krzemem all’in’one’ach pora na przeciwległy kraniec skali, czyli iście gargantuiczny, lampowy system Aries Cerat o którym można myśleć dysponując co najmniej kilkusetmetrowym salonem. I tu ciekawostka – otóż o ile co do reszty prezentowanego w Monachium nie jestem pewien, to widoczne na zdjęciach oba tubowe subwoofery już miały swojego nabywcę z niecierpliwością oczekującego na zakończenie wystawy.
Zdecydowanie rozsądniejszą propozycję miał z kolei Avalon prezentując model ISIS Signature. Co prawda aby poznać chociażby część drzemiącego w nich potencjału musiałem zmęczyć kilkuminutowy utwór w stylu niemieckiego techno, ale już motyw przewodni „Różowej pantery” autorstwa Henry’ego Manciniego ze szpuli okazał się w pełni satysfakcjonującą rekompensatą wcześniejszych katuszy.
Z cyklu złote a skromne, czyli punkt obowiązkowy każdego naszego majowego wypadu – Kharma. Tym razem oczy i uszy cieszyła parka Enigma Veyron 2D. Powiem szczerze, że mając możliwość ich przetestowania nie rozpaczałbym, gdyby dystrybutor zgubił do mnie numer telefonu 😉
No i kolejna premiera, czyli duńska rodzina Gryphona wzbogaciła się o … gramofon Apollo, wkładkę Black Diamond DLC, phonostage Siren i niedawno debiutujący kondycjoner Powerzone 3. Biorąc pod uwagę, że dość filigranowe EOS 5 napędzały monobloki APEX efekt wgniatał w fotel.
Z możliwości ww. elektroniki postanowiła skorzystać również ekipa Peak Consult podpinając do nich swoje flagowe El Diablo w rezultacie czego potężne podłogówki zagrały niezwykle dynamicznie z fenomenalnie prowadzoną linią basu i swobodą.
Szwajcarska Nagra dla wszystkich miłośników semi-profesjonalnego przygotowała większy i mniejszy system. W większym posłuchać można było kolumn Stenheim Reference Ultime Two (jeden z lepszych dźwięków tegorocznej wystawy) i mniejszy – ze zdecydowanie mniej absorbującymi gabarytowo Stenheimami Alumine Five LE. W obu przypadkach kultura przekazu szła w parze z rozdzielczością i muzykalnością. Niezaprzeczalną wartością dodaną był również fakt, iż w obu systemach załapałem się na gramofony w roli źródła, co jak pokaże ciąg dalszy wcale nie było taką oczywistością, jaką mogłoby sie wydawać.
No i kolejna premiera a zarazem totalne zaskoczenie, czyli najnowsze … aktywne, tubowe kolumny Thrax Gaida z napędzanymi 1kW końcówkami 15” wooferami, 24-bitowym DSP. Miłą niespodzianką okazała się obecność rodzimego streamera XACT S1. Rozmawiając z Rumenem Artarskim co też kierowało nim podczas projektu ww. kolumn usłyszałem, że po prostu postanowił stworzyć kolumny, które zagrają tak, jak zażyczy sobie ich nabywca.
Skoro o bułgarskim wytwórcy mowa, to jego zabawki były również obecne w systemie współpracującym z potężnymi kolumnami Lansche Audio i topowym okablowaniem Dyrholm Audio.
Chyba najliczniejszą reprezentacją podczas tegorocznego High Endu mógł pochwalić się amerykański Wilson Audio kusząc zarówno w systemach z elektroniką Dan D’Agostino, jak i japońskim Esotericiem, minimalistycznymi obeliskami CH Precission, czy też lampowym katafalkiem VTL-a.
Skoro weszliśmy w typowo amerykańską rozmiarówką, to nie sposób pominąć japońską propozycję dla „dużych chłopców”, czyli limitowane do 25 par TAD-y R1TX LTD Reference, które wraz z firmowym zestawem elektroniki, w którym znalazł się najnowszy przedwzmacniacz C700 brzmiały nadspodziewanie rozdzielczo i zwinnie.
W zdecydowanie bardziej odważną, przynajmniej jeśli chodzi o wystrój wnętrza, poszło Magico prezentując swoje S5-ki w towarzystwie topowej dzielonki Pilium i nie mniej wyrafinowanego źródła Wadaxa. W porównaniu z zeszłorocznym set-em rezygnacja z subwooferów okazała się nader pożądanym krokiem, więc do dopracowania pozostała tylko kwestia klimatyzacji, gdyż po kwadransie w panującej w ww. pomieszczeniu duchocie śmiało można było mówić o poważnym niedotlenieniu.
No to dla orzeźwienia coś nieco bardziej egzotycznego, czyli iście barokowa ornamentyka okablowania Fono Acustica, nie mniej zjawiskowych kolumn Avalos Sound Design Wave Series 1 przy których bądź co bądź niezaprzeczalnie elegancka amplifikacja Goldmunda prezentowała się nad wyraz skromnie.
Skoro o egzotyce mowa, to nie sposób w tym momencie nie wspomnieć o niezwykle intrygujących, modułowych i zapuszczających się do 18Hz jubileuszowych podłogówkach Gershman Acoustics Black Swan 30th Anniversary za całkiem przystępne, jak na monachijskie standardy, drobne 50 k$.
Również w bieli prezentował swe niewielkie, acz wspomagane monstrualnym (2,5kW) subwooferem Divin Sovereign podłogówki Divin Comtesse niemiecki Göbel High End.
W ramach powrotu do nieco bardziej rustykalnych klimatów proponujemy przystanek i odpoczynek w towarzystwie znanych z zeszłorocznej prezentacji w Hotelu Kempinski Sonus faberów Stradivari G2 i jubileuszowych McIntosh-y MC1,25KW, które o dziwo wespół/zespół miały okazję zagrać zauważalnie lepiej aniżeli wcześniej, w hotelowych wnętrzach.
Z kolei integra Luxman-L509 z podpiętymi pod nią Wilson Benesch Resolution 3Zero niespecjalnie miał ochotę wyjść poza własną strefę nieco chłodnego komfortu a szkoda, tym bardziej, że dwa piętra niżej na stoliku ze stoickim spokojem stała i czekała na swoją kolej stereofoniczna końcówka M-10X, która pod względem eufonii i saturacji z pewnością miałaby zdecydowanie więcej do powiedzenia.
Zaskakująco beznamiętnie wypadła prezentacja zasilanych elektroniką Ypsilon-a kolumn Kawero Minal. Niby wszystko było na swoim miejscu, ale dźwiękowi brakowało pierwiastka realizmu i żywiołowości.
No i wreszcie się udało, czyli gramofon Acoustical Systems Astellar, który na ostatnim Audio Video Show tylko stał i zajmował miejsce wreszcie dał głos i można było go na spokojnie posłuchać a przy okazji uwiecznić na zdjęciu dumnego ojca – Dietricha Brakemeiera.
Nieco zapomniana u nas brytyjska marka Trilogy Audio postanowiła w Monachium nieco zaznaczyć swoją obecność, więc wreszcie pokazała światu monobloki 995R, które w towarzystwie Audiovectorów R8 Arettè pokazywały, że do pełni szczęścia wcale nie trzeba wzmacnianych stropów i suwnicy bramowej.
3 kolory 4 smaki, czyli na talerz wjeżdża Grandinote Solo Integrated z kolumnami Mach 2 Estrema udowadniając, że duże odpowiednio przemyślane, nawet spore podłogówki mają szanse zagrać w dość klaustrofobicznych wnętrzach.
Tutaj nie było szans na niepowodzenie. Po prostu elektronikę Brinkmann Audio jestem brać / polecać praktycznie w ciemno, więc i z Rockport Technologies AVIOR II brzmienie było wysoce satysfakcjonujące.
No dobrze, żarty na bok, gdyż na scenę wkraczają potężne tuby Cessaro z elektroniką Acustica Applicata. Efekt – diametralnie inny od spodziewanego, gdyż zamiast ofensywnej megafonowej estetyki otrzymaliśmy finezję, rozdzielczość i swobodę nieosiągalną dla większości prezentowanych w MOC-u systemów. Jeden z najlepszych dźwięków tegorocznej wystawy. Problem jedynie w tym, że trzeba dysponować co najmniej hangarem lotniczym, bądź salą gimnastyczną by podczas odsłuchów nie czuć się jak w przewymiarowanych słuchawkach 😉
Nieco bardziej adekwatną do europejskich metraży ofertę przygotowało z kolei Tune Audio, więc jeśli tylko ktoś ma ochotę na w miarę ustawne tuby, to … proszę się częstować.
Nie poszczęściło mi się za to w Raidho Acoustics, gdzie pomimo imponujących monobloków Moona dźwięk był mało angażujący i niezbyt dynamiczny.
O „polskiej budce” miałem do napisania całkiem sporo, jednak zauważyłem iż jakikolwiek odbiegający od hura – optymizmu wpis na FB wywołuje zaskakująco ekstatyczną falę hejtu, więc pozwolę sobie jedynie odnotować fakt odwiedzenia owego lokum oraz brak jakichkolwiek znamion audiofilskiej nirwany zapowiadanej i obwieszczanej Urbi et Orbi przez gospodarzy. Ot klasyczny przykład delegacji (wycieczki do teatru) z post-PRL-owskiego PGR-u, gdzie pierwsze dwa rzędy siedzeń zajmują producenci poszczególnych urządzeń epatujący samozadowoleniem ze zrealizowanego projektu a nieśmiało zaglądający do ww. boxa reprezentanci branży traktowani są jeśli nie na równi z powietrzem, to jak zło konieczne. Całe szczęście tuż przed progiem niezobowiązująco można było, nie poruszając drażliwych tematów porozmawiać np. o … rowerach.
Nie dziwi mnie zatem fakt, że w zdecydowanie mniej „naelektryzowanej” atmosferze zazwyczaj niemego w „polskiej budce” gramofonu Benny Audio Odyssey można było posłuchać dosłownie rzut beretem, czyli nieopodal – w towarzystwie AudioSolutions Figaro XL2 Azure Blue i D-klasowej integry Java (dokładnie modelu JAVA CARBON Double Shot LDR GaN FET). Ba, proszę sobie wyobrazić, że nikomu nie przeszkadzała „zbyt długo rozkręcająca się” ścieżka dźwiękowa do „Blade Runnera”.
Z udziału w rodzimym „kołchozie” zrezygnował również znany z naszych testów Graphite Audio stawiając (poniekąd słusznie) na kooperację z zespołem darTZeel (integra CTH-8550, końcówka NHB-108), AudioNec (kolumny Evo 3) i Hemingway Cables. Zero spinki, pełen luz i dźwięk w którym wszystko się spina w sensowną całość.
Kolejny rodzimy akcent, czyli elektronika Audio Phonique i betonowe (!!!) kolumny Gemstone. Z racji openspace’owych warunków prezentacji nawet nie próbuję zahaczać o reprezentowane przez nich walory soniczne, które miejmy nadzieję uda się w najbliższym czasie zweryfikować w zdecydowanie bardziej kontrolowanych okolicznościach przyrody.
No i następne, niby odrębne polskie byty, czyli reprezentanci współczesności – Fezz, Pylon i okupujący pobliski box ekshumowany dinozaur – Unitra. W telegraficznym skrócie – Fezz wszystko co miał było na chodzie, Pylon swoje flagowce (AMETHYST) pokazał na zasadzie czysto statycznej, czyli sztuka dla sztuki a w Unitrze Pani o empatii kioskarki z Misia zaproponowała, że w drodze wyjątku „może otworzyć mi klapę”. Grzecznie podziękowałem i udałem się na z góry upatrzone pozycje.
Jakże inne podejście w stosunku do odwiedzających reprezentowała ekipa Final Audio, gdzie nie dość, ze niemalże siłą (żarcik) zaciągali gości na przygotowane stanowiska słuchawkowe, to jeszcze nakłaniali do skanów małżowin w celu spersonalizowania własnego profilu dźwiękowego. Ba, opornych próbowano przekupić przywiezionymi z Kraju Kwitnącej Wiśni słodyczami, lecz akurat te argumenty do mnie nie przemawiały, ponieważ z tamtejszej kuchni preferuję wasabi oraz wszelakie odmiany sushi a na deser wolę owocowe destylaty w stylu Kaiyō Mizunara Oak The Peated. Niemniej jednak z czystej ciekawości zgłosiłem się na powyższe pomiary a o ich efektach postaram się donieść w odrębnej publikacji.
Oczywiście jak co roku w MOC-u miłośnicy nausznych i dousznych doznań w proponowanym im asortymencie mogli przebierać niczym w ulęgałkach, więc niejako przy okazji i w ramach potwierdzenia powyższych słów zamieszczam niezobowiązującą migawkę.
Skoro o akcesoriach mowa to na scenę wkracza regularnie goszczące u nas ZenSati i pokazuje, że jak się bawić to na całego, czyli tłumacząc z polskiego na nasze-audiofilskie, jak dobrze zainwestować … 300 000€ w samo okablowanie całkiem przyjemnego systemu.
Zdecydowanie skromniej prezentowały się najnowsze propozycje Furutecha obejmujące jeszcze pachnące fabryką łączówki z topowej serii Project V-1 oraz dopiero co przez nas (w pełni zasłużenie) komplementowaną listwę NCF Power Vault-E.
Z szeroką gamą platform, stolików i przede wszystkim stóp antywibracyjnych, w tym pod przewody, CERADISC pojawił się Neohighend.
Z niekłamanym zadowoleniem odnotowałem również obecność Zingali Acoustics, choć do pełni szczęścia brakowało chociażby własnej „budki” umożliwiającej możliwie komfortowy odsłuch.
Takową dysponował m.in. Lumin, choć prezentowany system z trudnego do zdefiniowanego powodu nie był w stanie zagrać większości częstotliwości poniżej niższej średnicy.
Z kolei na stoisku Silent Angela próżno było doszukiwać się budżetowych Bonnów, których miejsce zajęły wypasione flagowce.
Skoro o niskoprądowych peryferiach mowa, to z myślą o nich można było zapoznać się z ofertą dedykowanych zasilaczy.
I już zupełnie na koniec mały bonus w postaci niezwykle stonowanego wzorniczo turladełka.
Serdecznie dziękując za uwagę uprzejmie proszę o nieoddalanie się od radioodbiorników, gdyż w okolicach następnego weekendu swoimi refleksjami postara się z Państwem podzielić Jacek. Cdn. …
Marcin Olszewski
Najnowsze komentarze