Długo, bardzo długo, bo aż trzynaście lat trzeba było czekać na „ekshumację” jednego z ciekawszych projektów prog-rockowej polskiej sceny muzycznej. Mowa oczywiście o Amaroku – formacji Michała Wojtasa, która po nagraniu trzech albumów na początku nowego millenium („Amarok” – 2001, „Neo Way” – 2003, „Metanoia” – 2004) zniknęła w otchłani niebytu ustępując pola m.in. Riverside, czy Lunatic Soul. Całe szczęście z owego niebytu wychynął twór bardziej dojrzały, doskonalszy, z lepiej dopracowaną nie tylko warstwą tekstową, co przede wszystkim brzmieniem, któremu trudno cokolwiek zarzucić. Ba, jest to jak najbardziej namacalny dowód na to, że w chwili obecnej podział na światową i naszą – rodzimą jakość nagrań powoli traci sens, gdyż zarówno wśród polskich, jak i zagranicznych wydawnictw zdarzają się tak perełki, jak i ewidentne buble. „Hunt” w każdym bądź razie bublem nie jest a o jego sile świadczy nad wyraz umiejętne połączenie klasycznie prog-rockowej melodyjności i złożoności z nieco bardziej skomercjalizowanymi odmianami elektroniki. To tak jakby lansowaną na ostatnich krążkach estetykę Pink Floyd połączyć z klimatami czy to Depeche Mode, lub Massive Attack.
A czym taki muzyczny koktajl objawia się w naturze? W telegraficznym skrócie pewną, jak najbardziej oczekiwaną, idealnie wpisującą się we współczesne trendy prog i art. rocka konwencją a zarazem własnym – charakterystycznym brzmieniem. Otwierający album „Anonymous” to prawdziwie eklektyczna mieszanka, niejako preludium do dalszych, zapisanych na „Hunt” doznań a zarazem niezła „zmyłka”, co do estetyki dalszych utworów. Pierwsze kilka sekund to pozorna cisza z której niespiesznie wyłania się pulsujący bas, do którego dołączają wokal i nadające całości pierwiastek magiczności niemalże stuletnie indyjskie harmonium tworząc po chwili rockowo – transowe misterium Zgodnie z zapewnieniami artysty utwór ten porusza problem anonimowości w sieci i iluzoryczności większości nawiązanych tamże, powierzchownych, ulotnych kontaktów.
„Idyll” jest jeszcze lepszy. To oldfieldowsko – floydowski majstersztyk z Mariuszem Dudą (Riverside, Lunatic Soul) na wokalu i wyraźnym nawiązaniem do jego solowej twórczości(Lunatic Soul) przyprawionym firmowym sosem serwowanym przez autora projektu – Michała Wojtasa. Bardzo ciekawym pomysłem okazało się dołączenie do instrumentarium młota. Tym razem w warstwie tekstowej obracamy się wokół dylematów dotyczących naszego rozwoju i decyzji przez nas podejmowanych – czy powinniśmy kierować się sercem, czy rozumem.
„Distorted Soul” również nie pozostaje w tyle pod względem wykorzystywanych podczas nagrania instrumentów, gdyż możemy w nim usłyszeć nie tylko theremin i flet low whistle, lecz tak „performerskie” akcesoria jak spreparowane przedmioty codziennego/publicznego użytku, do których niewątpliwie należy np. skrzynka hydrantu. Tutaj tematyka sięga jeszcze głębiej – zahacza o dwoistą naturę człowieka, jego yin i yang, czy kierowanie się tak rozumem, jak i sercem.
„Two Sides” to chyba najbardziej baśniowy, tajemniczy utwór. Niesamowite brzmienie ormiańskiego duduka, na którym gra Sebastian Wielądek, fortepian i syntetyczne tło sprawiają, że całość wydaje się całkowicie odrealniona. Do tej pory podobny poziom doznań był mmi w stanie zagwarantować jedynie Arild Andersen.
„Winding Stairs” – po wysłuchaniu go na żywo, w Studiu U22 dość długo musiałem “oswajać” się z jego wersją płytową. Niestety niezależnie od klasy posiadanego sprzętu live pozostaje niedoścignionym ideałem i nic nie wskazuje na to, żeby stan ten miał ulec zmianie. Inspiracją do powstania „Winding Stairs” stały się kręte, drewniane schody w jednym ze starych pensjonatów w Wolimierzu, których następnie użyto w roli metafory do drogi, jaką pokonujemy poznając samych siebie.
„In Closeness” – beat niczym z Timbalanda, czy Depeche Mode, robotycznie brzmiąca, przepuszczona przez ring modulator gitara i kojący wokal dopełniają dzieła.
„Unreal” – prawdziwe mistrzostwo świata w typowo Gilmoure’owskim stylu. Gościnny udział Michała Ściwiarskiego, przepięknie „zdjęta”, płaczliwa gitara i mamy przebój idealnie nawiązujący do ostatniego wydawnictwa Pink Floyd – „The Endless River”.
„Nuke” – tego wokalu nie da się ani pomylić, ani zapomnieć. Colin Bass („Camel”) matowością swojego głosu przypomina nieco Rogera Watersa, lecz mając już na koncie odsłuch „Is This The Life We Really Want?” śmiem twierdzić, że Colin wypada o wiele lepiej.
No i tytułowy „Hunt” mający w swojej pierwotnej wersji 90 min, który w „skomercjalizowanej” formie został skondensowany do 18 minutowej suity o technologicznych zagrożeniach czyhających w świecie cyfrowych mediów, sieci społecznościowych i sztucznej inteligencji. Rolę narratora powierzono Johnowi Englandowi a warstwa muzyczna łączy w sobie oldfieldowską gładkość syntezatorów z chropawą, niemalże garażową siermiężnością. Nie zabrakło też wilczych odgłosów, co jakby jasno daje do zrozumienia, że Amarok – gigantyczny wilk samotnik z mitologii Inuitów rusza na łowy.
A jak oceniam samą jakość brzmienia? Na pewno nie gorzej od warstwy muzycznej, z tą tylko różnicą, że pomimo wyśmienitej rozdzielczości i niezwykle sugestywnych efektów przestrzennych wyraźnie trzeba zaznaczyć, iż „Hunt” jest albumem do emocjonalnego słuchania a nie beznamiętnej analizy. Próżno doszukiwać się w nim samplerowych wodotrysków, czy krawędzi źródeł pozornych tak ostrych, że można byłoby się nimi ogolić. Nic z tych rzeczy. Za to wykraczająca daleko poza obrys kolumn scena, spójność masteringu i dbałość zarówno o namacalność nie zawsze pierwszoplanowego wokalu, jak i prawidłową gradację planów zasługują na pochwałę. Kawał dobrej roboty. Pytanie tylko jak tytułowy album rozgłośne radiowe i czy uda mu się przebić w nieco szerszym aniżeli tylko zagorzała grupa fanów gronie. Mam jednak cichą nadzieję, że Amarok w końcu na stałe zagości na radiowych playlistach i jeśli tylko nie zniknie tak jak poprzednio z muzycznej sceny, to stanie się naszym kolejnym „produktem eksportowym” zdolnym przyciągnąć rzesze słuchaczy nie tylko w Polsce, lecz i na całym świecie.
Marcin Olszewski
Lista utworów:
1. Anonymous
2. Idyll
3. Distorted Soul
4. Two Sides
5. Winding Stairs
6. In Closeness
7. Unreal
8. Nuke
9. Hunt
Skład:
Michał Wojtas (wokal, utwory: 1, 3, 5, 6, 9/ gitary/ fisharmonia/ theremin/ instr. klawiszowe/ instr. perkusyjne/ perkusja elektroniczna/ sample)
Paweł Kowalski (perkusja, utwory: 1-3, 5, 6, 8/ bas, track 2)
Marta Wojtas (wavedrum, utwory: 1, 2, 6, 9)
Colin Bass (utwory, utwór 8)
Mariusz Duda (wokal, utwór 2)
Michał Ściwiarski (instr. klawiszowe, utwór 7)
Konrad Pajek (wokal, utwór 2)
John England (lektor, utwór 9)
Sebastian Wielądek (duduk, utwór 4)
Początek wakacji powinien wywoływać wyłącznie pozytywne emocje, jednak w przypadku grona osób kibicujących inicjatywie muzycznych spotkań w Studiu U22 koniec czerwca oznacza również 2-3 miesięczne wakacje od tychże eventów. Kończąc zatem sezon 2016-2017 Piotr Welc przygotował nie lada atrakcję i zorganizował nie tylko odsłuch, ale i mini koncert powracającej na muzyczną scenę albumem „Hunt” formacji Amarok, której nazwa nawiązuje do mitologii Inuitów i gigantycznego wilka samotnika.
Nauczony doświadczeniem i mając świadomość popularności tego typu eventów postarałem się pojawić na tyle wcześnie, by jeszcze w kilku kadrach uwiecznić próbę Amaroka. Ostatnie szlify systemu nagłośnieniowego, dogrywanie spraw natury organizacyjnej – w tym ustalanie playlisty („Anonymous”, „Distorted Soul” oraz „Winding Stairs”) i przez kilkanaście minut Amarok grał praktycznie wyłącznie dla nas. Magia!
Potem już było bardziej „oficjalnie”. Kilka słów wstępu, kilka wspomnień w ramach podsumowania właśnie kończącego się sezonu i … niech gra muzyka.
Długo, bardzo długo, bo aż 13 lat trzeba było czekać na kolejny album progresywnego art.-rockowego projektu Michała Wojtasa Amarok. O trzech pierwszych płytach („Amarok” – 2001, „Neo Way” – 2003, „Metanoia” – 2004) pamiętają prawdopodobnie jedynie najzatwardzialsi miłośnicy gatunku i im przypominać z pewnością niczego, jednaj wszystkim pozostałym należy się kilka słów wyjaśnienia. Otóż Michał Wojtas – multiinstrumentalista, wokalista i producent na swoich poprzednich krążkach gościł m.in. Colina Bassa (Camel) czy Mariusza Dudę (Riverside, Lunatic Soul), który wtedy właśnie przebijał się do muzycznej świadomości fanów progresywnych brzmień a jego twórczość powinna z łatwością trafiać fo miłośników Pink Floyd, Mike’a Oldfield’a, Lunatic Soul a z bardziej syntetycznych klimatów Björk, czy Massive Attack. Wróćmy jednak do tematu. Najwidoczniej wcześniejsza współpraca pozostawiła na tyle bogaty bagaż pozytywnych wspomnień, że również i tym razem obu ww. dżentelmenów, oraz niewymienionego wcześniej Michała Ściwiarskiego (Casma) można usłyszeć na najnowszym albumie. Do składu dodatkowo dołączyła autorka większości tekstów, oraz okładki Marta Wojtas. Tytułowy album, podobnie jak wcześniejsze został zrealizowany przez Magdę i Roberta Srzednickich w warszawskim studiu Serakos.
Jeśli zaś chodzi o tematykę „Hunt”, to z prog-rockowych słyszalnie nawiązujących do estetyki nierozerwalnie związanej z Pink Floyd i łagodniejszym obliczem Riverside muzycznych pejzaży wyłania się niepokojący obraz wpływu świata wirtualnego – dostępnego w sieci, na nasze codzienne życie i relacje z innymi ludźmi, również tymi najbliższymi. Wpisuje się zatem idealnie, kontynuuje wątki poruszane np. w „Fear Of A Blank Planet” Porcupine Tree, czy „Anno Domini High Definition” Riverside. To niezwykle klimatyczny, kontemplacyjny i wielowarstwowy koncept-album , który zyskuje przy każdym kolejnym odsłuchu, co z resztą pokazała przedpremierowa prezentacja na udostępnionym przez warszawskiego Horna systemie złożonym z topowych Marantzów (SA-10 + PM-10) i kolumn Sonus faber Elipsa Red.
Na koniec warto nadmienić, że „Hunt” ma być … początkiem kolejnej trylogii, więc jeśli tylko spodoba się Państwu najnowsza odsłona Amaroka, to warto trzymać rękę na pulsie.
Do zobaczenia po wakacjach.
Marcin Olszewski
Najnowsze komentarze