Opinia 1
O tym jak szybko zmienia się, nazwijmy umownie – na potrzeby niniejszej epistoły, „świadomość populacyjna” najlepiej świadczy fakt, że gdy zaledwie zeszłorocznej wiosny testowaliśmy stanowiący poniekąd dodatek do biblioteki muzycznej Melco N1A/2EX switch S100 a chwilę później niepozorny acz niewątpliwie rewolucyjny Silent Angel Bonn N8 większość naszych interlokutorów jeśli nie pukała się ostentacyjnie w głowę, to przez wrodzony takt ograniczała się do pobłażliwego uśmiechu. Tymczasem obecnie, dziwnym zbiegiem okoliczności, niemalże na starcie przygody z plikami i streamingiem, nader często padające pytanie o switcha nie brzmi „czy w ogóle takowym ustrojstwem się interesować”, lecz czy właśnie taki Silent Angel Bonn N8, bądź jego „transplantacje” (vide NuPrime Omnia SW-8, English Electric EE 8Switch, etc.) wystarczą, czy też warto iść wyżej. A że wyżej iść warto nader dobitnie udowodniły zarówno SOtM sNH-10G + sCLK-EX & SPS-50, jak i, choć raczej należałoby użyć zwrotu „przede wszystkim” ultra high-endowy i wydawać by się mogło bezkonkurencyjny Telegärtner M12 SWITCH GOLD & JCAT OPTIMO 3 DUO. I w tym momencie dochodzimy do sedna, a dokładnie do bohatera niniejszego testu, gdyż jakiś czas temu na rynku pojawił się podobno godny M12-ki rywal, czyli równie dopieszczony pod względem audiofilskości przesyłu switch – portugalski Innuos PhoenixNet, o którego dłuższą obecność w naszych systemach zadbał rodzimy dystrybutor – AVcorp Poland.
Jak sami Państwo widzicie PhoenixNet jest pierwszym z recenzowanych na naszych łamach switchy, który zamiast mniej bądź bardziej zaawansowanego zasilacza zewnętrznego jest konstrukcją w pełni zintegrowaną. Aluminiowy, iście pancerny, choć dzięki semi-krystalicznym załamaniom frontu, daleki od optycznej ciężkości i nudy korpus już na etapie projektu powstał z celu minimalizacji zakłóceń nie tylko typu elektromagnetycznego, co również wibracji. Dlatego też oprócz owej solidności zdecydowano się na posadowienie go na trzech antywibracyjnych, również aluminiowych, wykonanych na obrabiarkach CNC, stopkach, oraz wytłumienie podstawy płatem maty tłumiącej. Do wyboru są wersje czarna i srebrna, więc nie powinno być problemu z wkomponowaniem Inuosa w posiadany system. O ile tylko chcielibyśmy mieć go gdzieś na widoku. Nic bowiem „na nim” nie świeci i nie miga a okupujący prawy dolny narożnik firmowy logotyp jest na tyle dyskretny, że niemalże pomijalny.
Rzut oka na ścianę tylną i … nie ukrywam, że część z Państwa może poczuć lekką konsternację, bądź wręcz rozczarowanie. No bo jak to, 12 kPLN i tylko cztery (1 wejście + 3 wyjścia) porty? Ano tak to. W Innuosie liczy się bowiem nie ilość a jakość, co poniekąd potwierdzają takie drobiazgi jak świetne, w dodatku osadzone w silikonowych pierścieniach oraz izolowane stosownymi transformatorami, porty Amphenola i rezygnacja z wydawać by się mogło koniecznej dyskoteki w postaci mrugających diod. Zintegrowane z komorą bezpiecznika trójbolocowe gniazdo zasilające IEC wraz z włącznikiem głównym przesunięto z kolei na prawą flankę.
Jeśli chodzi o trzewia, to ich widok napawa optymizmem. Uszczuplając bowiem domowy budżet o jak by nie patrzeć zauważalną kwotę nie kupujemy tzw. audiofilskiego powietrza, lecz nie tylko przemyślany, ale i oparty na najwyższej klasie elementach układ. Na płycie głównej umieszczono serce tytułowego urządzenia, czyli kość zapewniającą … i tu kolejna niespodzianka – 100Mbit-owy transfer danych. Tak, tak, nie przewidziało się Państwu – skromne 100 Mbit, co w dobie już nawet nie 1 a 2,5 „cywilnych” switchy i 10 Gigabitowych konstrukcji z rynku pro lekko trąci myszką. Zanim jednak ktoś pierwszy rzuci kamieniem lub szyderczo zacznie drzeć łacha nieśmiało proszę o chociażby chwilę refleksji i zastanowienia ile tak naprawdę potrzebują do szczęścia transfery audio a to przecież właśnie im Innuos jest dedykowany. Na miły Bóg, skoro aplikujemy go w naszych systemach audio, to optymistycznie i naiwnie zakładam nie po to, by przerzucać w czasie rzeczywistym już nie tera a zetta i jottabajty danych pomiędzy farmami serwerów, lecz by zapewnić możliwie perfekcyjny transfer. Dlatego też Portugalczycy doszli (na drodze empirycznej) do wniosków, iż właśnie „wolniejsze” chipy o wiele lepiej nadają się do celów audiofilskich aniżeli ich bardziej wydajne rodzeństwo. Jakby tego było mało, zamiast regulatorów napięcia w ww. kości zdecydowano się na trzy zewnętrzne układy Analog Devices LT 3045. Z podobną atencją potraktowano kwestię wykorzystującego m.in. 120VA toroidalne trafo oraz baterię czterech zacnych 10 000 μF Mundorfów zasilania (oczywiście liniowego) rozdzieloną na moduł mający pod swoimi skrzydłami główną kość switcha, oraz drugi dedykowany ultra-precyzyjnemu zegarowi OCXO. Nie musze chyba dodawać, iż oba układy zamknięto w szczelnych sarkofagach.
I jeszcze jeden drobiazg. Otóż raz włączony PhoenixNet powinien pozostawać non stop pod prądem a nerwowe włączanie i wyłączanie z pewnością mu nie pomoże, gdyż pełnię swoich możliwości będzie w stanie pokazać, gdy wszystkie jego wewnętrzne układy osiągną stabilizację tak elektryczną, jak termiczną.
Nauczony przez życie a dokładnie odsłuchy Telegärtnera M12 wiedziałem, że nawet nie tyle dobry, co ultra high-endowy switch potrafi zdziałać prawdziwe cuda. Niby podobne odczucia, przynajmniej przy przesiadce z cywilnego urządzenia zapewnia nawet budżetowy Silent Angel Bonn N8 (szczególnie jeśli wspomożemy go Foresterem F1), jednak jak to w życiu bywa apetyt rośnie w miarę jedzenia i to właśnie na zdecydowanie wyższym pułapie zachodzą, jak to ująłem przed chwilą zjawiska na cuda zakrawające. Cały czas nurtowało mnie jednak pytanie, czy sztuka, która udała się M12-ce wymaga wyłożenia ponad 6k€, czy też można ów efekt, z podobną intensywnością, uzyskać za nieco mniej porażającą kwotę. Dlatego też do Inuosa podchodziłem zarówno z potężnym bagażem nadziei, jak i obaw przed ewentualnym rozczarowaniem.
Pierwsze takty pandemicznego mini-albumu „Burn” Lisy Gerrard i Julesa Maxwella i przynajmniej połowa lęków pękła jak bańka mydlana. Dźwięk od poziomu reprezentowanego przez mojego dyżurnego Bonna odjechał niczym Szurkowski peletonowi. Wolumen dźwięku wzrósł, poszerzyło się jego spektrum a całość nabrała niezwykle atrakcyjnej namacalności. W dodatku z niekłamaną satysfakcją odnotowałem fakt, iż to nieco korespondencyjne (Gerrard swoje partie nagrywała w Australii, Maxwell klawisze i perkusję we Francji a całość szlifował w Anglii producent James Chapman) wydawnictwo z PhoenixNet-em w systemie nabrało nie tylko spójności, co zdecydowanie większej ekspresji. Nie sztuką jest bowiem rozdmuchać, sztucznie napompować źródła pozorne i z kameralnej sceny zrobić stadion olimpijski, gdyż właśnie taka sztuka a raczej kuglarska sztuczka bardzo szybko się przejada i zamiast zachwycać po kilku dniach zaczyna irytować bardziej niż galopująca inflacja, lecz cały myk polega na tym, by zachowując właściwe realiom proporcje oddać pełnię dynamiki tak w skali makro, jak i mikro. A właśnie taką wierność tutaj mamy i to pomimo dość mainstreamowej, czy wręcz asekuracyjnej new-age’owej mieszanki folku, darkwave’u i slowcore’u, która w większości systemów może razić plastikowością i miałkością, oczywiście nie licząc trzyoktawowego kontraltu Gerrard. Na nieco bardziej złożonym, polifonicznym bałkańskim projekcie ww. wokalistki „BooCheeMish” The Mystery Of The Bulgarian Voices a przede wszystkim na referencyjnym „Who Are These Angels?” Cappelli Nova i Alana Tavenera „piętno” Inuosa słychać jeszcze lepiej. Osadzenie w barwie i masie zachwyca, definiowanie postaci każdego z wokalistów przełamuje magiczną barierę pomiędzy odsłuchem a osobistym ( zasiadając na widowni) uczestnictwem w spektaklu. Nie zachodzi bowiem przybliżenie pierwszego planu, lecz zachowanie jego właściwego dystansu od odbiorcy przy jednoczesnej poprawie czytelności dalszych planów i propagacji dźwięków w realistycznie oddanych kubaturach wnętrz, w jakich konkretnych nagrań dokonano. I tu dochodzimy do swoistego meritum i tajemnicy sukcesu portugalskiego switcha. Otóż oprócz referencyjnego oczyszczenia dźwięku z wszelakiej maści szumów i cyfrowych artefaktów oraz pasożytniczych granulacji nie mamy w tym wypadku zwyczajowego, wynikającego z utraty mikrodetali – tego jakże istotnego audiofilskiego „planktonu”, przytłumienia maskowanego przesadną sterylnością. Tutaj nie tracimy nic z tego, co zapisano w materiale źródłowym a jedynie eliminowane jest wszystko to, czego w nagraniu oryginalnie nie było. Różnica w teorii może niewielka, jednak w praktyce pozwala odsiać ziarno od plew a High-End od Hi-Fi.
Całe szczęście siła rażenia Innuosa nie ogranicza się li tylko do materiałów noszących znamiona audiofilskości, lecz również świetnie sprawdza się na zdecydowanie mniej dopieszczonych i zarazem niezbyt cywilizowanych nagraniach. Okazało się bowiem, że tytułowy switch ani myślał grymasić nawet na prog-metalowym i nieco, z racji partii fletu Davona Gravesa, przypominającym suto podlaną ciężkimi brzmieniami wariację nt. psychodelicznej twórczości Jethro Tull „The God-Shaped Void” kalifornijskiej formacji Psychotic Waltz wielce udanie definiując postaci muzyków na scenie i zachowując świetną równowagę pomiędzy dociążeniem przekazu a jego komunikatywnością. Z kolei na iście szaleńczym, niezwykle trudnym ze względu na swoją eklektyczność, do jednoznacznego sklasyfikowania i pod względem realizacyjnym garażowo-chropawym „The Atlas Underground Fire” Toma Morello do głosu doszedł jeszcze jeden aspekt. Otóż pomimo owego estetycznego galimatiasu udało się pokazać przewodnią myśl a tym samym wyciągnąć na światło dzienne koherencję krążka. To nie są oderwane od siebie przypadkowe kawałki z równie przypadkowo zaproszonymi gośćmi, lecz będący krzykiem sprzeciwu konstrukt wykorzystujący zdobycze współczesnej techniki do twórczej realizacji w pandemicznych czasach.
Ponadto o ile Telegärtner dość bezpardonowo rozprawiał się materiałami dostępnymi na platformach streamingowych obnażając ich mizerię, to dziwnym zbiegiem okoliczności Inuos okazał się zdecydowanie bardziej humanitarnym komponentem. Choć różnica pomiędzy własnoręcznie zgranymi/zakupionymi i zapisanym na NAS-ie plikami a ich streamowanymi wersjami była nadal słyszalna a zarazem oczywista, to już nie sposób było określić jej mianem przepaści, bądź rozpatrywać w kategoriach deklasujących, szczególnie mając na uwadze ofertę Tidala, gdyż Spotify już na swoją obronę żadnych sensownych argumentów nie miał.
Podsumowując tę nadspodziewanie sążnistą epistołę pragnąłbym jedynie zaznaczyć, iż na początku niniejszego testu nie sądziłem, że Innuos PhoenixNet okaże się aż tak fenomenalnym switchem. Choć relatywnie nie jest tani, to bez większych problemów jest w stanie nawiązać równorzędną walkę ze znacznie droższą konkurencją (vide Telegärtner M12). Gra przy tym bardziej dociążonym a zarazem nieco bardziej przyjaznym dla naszych ulubionych albumów nagrań, więc sięgając po nie nie będziemy musieli martwić się, że zostaniemy „skarceni” (mam nadzieję, iż powyższa hiperbola jest dla Państwa czytelna i zarazem zrozumiała) za wybór streamingu z „chmury” a nie mozolnie kompletowanej na domowym NAS-ie plikoteki. Krótko mówiąc od teraz śmiało możemy uznać, iż Portugalię, oprócz fenomenalnego Vinho verde warto kojarzyć z równie wyborną elektroniką Innuos-a, czego najlepszym przykładem jest nasz dzisiejszy bohater.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones / Synergistic Research MiG SX
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Synergistic Research Galileo SX SC
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC; Innuos PhoenixNet
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Jak obrazuje kilka ostatnich miesięcy, chciał nie chciał zostałem szczęśliwym posiadaczem toru plikowego. Oczywiście nie jest to top topów jak reszta mojego zestawu, ale na tyle reprezentatywny, że spokojnie jestem w stanie zabierać testowy głos. Głos, który po analizie naszych poczynań okazuje się dość często wybrzmiewającym. Jednak wiecie, co w tym wszystkim – czytaj mojej zabawie w streamowanie muzyki – jest najlepsze? Otóż najmocniejszym bodźcem do uzbrojenia się tego typu źródło oprócz spełnienia obietnicy publikowania na naszych łamach wraz z Marcinem dwóch niezależnych opinii, był bardzo owocny w zaskakująco mocne wrażenia test high-endowego switcha Telegärtnera. Powiem więcej, to nie było zwykłe opiniotwórcze, bardziej lub mniej ciekawe w odbiorze starcie, tylko w dobrym tego słowa znaczeniu, wywrócenie potencjalnych oczekiwań do góry nogami. Na tyle brzemienne w skutkach, że po kilku tygodniach poczciwy streamer Melco stanął u mnie na półce. I wiecie co? Dobrze, że stanął, gdyż w dzisiejszym około-plikowym pojedynku po raz kolejny zmierzymy się z czymś na miarę wspomnianego Telegärtnera. Uchylając nieco rąbka tajemnicy przyznam już we wstępniaku, iż po raz kolejny będzie to jakościowe oderwanie się danego produktu od peletonu konkurencji. O czym mowa? O portugalskim switchu Innuos PhoenixNet, którego pojawienie się u nas zawdzięczamy stacjonującemu w Jaworze dystrybutorowi AVcorp.
Przybliżając z grubsza naszego bohatera od strony technikaliów, w kwestii obudowy mamy do czynienia z osiągającą wielkość dawnych wież „midi”, dość głęboką i zaskakująco ciężką, ważącą około 5 kg, podpartą na trzech stopach skrzynką. Jej front w celach przełamania najzwyklejszej w świecie nudy podzielono na kilka zbiegających się ku sobie nieregularnych płaszczyzn z lekko przesuniętym na prawą flankę ich szczytem zbornym. Temat pleców na pierwszy rzut okiem nie jest jakoś szczególnie bogaty w serię zazwyczaj nieużywanych w zwykłym domostwie kilkunastu przyłączy, tylko w zdroworozsądkowe jedno wejście i trzy wyjścia z lewej strony oraz sekcję obsługi urządzenia w temacie zasilania w postaci zintegrowanego z bezpiecznikiem gniazdem IEC oraz włącznikiem głównym. Jeśli chodzi zaś o trzewia, nad szczegółami z uwagi na możliwość prześledzenia ich w odezwie od producenta, zdając sobie sprawę, iż dla wielu z Was najważniejszą kwestią nie tylko w przypadku typowej elektroniki audio, ale również w temacie obsługi sygnału cyfrowego jest zasilanie, z przyjemnością oznajmiam, iż Innuos rozwiązując jeden z najważniejszych problemów, w tej materii oparty jest o solidny transformator toroidalny. Całość konstrukcji wieńczą kabel zasilania i 2 m przewód Ethernet.
Co w przypadku Portugalczyka tak mną tąpnęło, że wynik testu postanowiłem wstępnie oznajmić już w akapicie rozbiegowym? To proste. Zazwyczaj wpięcie takiego ustrojstwa w system powoduje większą lub mniejszą poprawę słuchanej muzyki. Jednak najczęściej sytuacja poprawia się jedynie w niektórych jej aspektach, z jednej strony fajnie wpływając na jeden, zaś z drugiej nie do końca szczęśliwie ingerując w inny. Tymczasem wpięcie switcha Innuos PhoenixNet zadziałało pozytywnie w pełnym spektrum dźwięku począwszy od najniższych rejestrów, poprzez środek pasma, po wysokie tony. Jak? Już zdradzam. Dół nie tracąc na energii zebrał się w sobie, co przy okazji poskutkowało uczuciem jego niższego zejścia. Średnica nadal prezentując się w estetyce przyjemnej plastyki, bez zatracania swojego body oferowała znacznie większy pakiet informacji. Natomiast góra na bazie lepszej kontroli i rozdzielczości wcześniej wspomnianych zakresów dostała bardzo ważnego dla prezentacji oddechu, kreując poszczególne wydarzenia muzyczne na znacznie ciemniejszym, pozbawionym zniekształceń tle. Ale co istotne, bez narzucania się słuchaczowi, unikając wrażenia siłowego grania na rzecz niewymuszonego, a przez to intrygującego zapraszania go do skupienia się na tym, co wsparty portugalską myślą techniczną system ma do zaoferowania. Uwielbiam takie traktowane jakby z planowaną nonszalancją prezentacje – tak skonfigurowałem codzienny system odniesienia, dlatego nie omieszkałem sprawdzić, czy podobnie do projekcji z odtwarzacza CD, na potrzeby testu wsparty Portugalczykiem tor plikowy nie „zmasakrował” któregoś z bardzo ważnych dla mnie nurtów muzycznych. I wiecie co? Nie zwiodłem się.
Na pierwszy ogień poszedł często dość szczupło nagrany rock AC/DC „Rock or Bust”, czy Black Sabath „Never Say Die!”. Otóż praca switcha bez ingerencji w wagę i tonalność prezentacji, za to skupiając się na kontroli i oczyszczeniu przekazu, nie dość, że nie odarła muzyki z tak ważnej dla jej realizmu nadającej ton wybrzmiewania instrumentów gitarowej tkanki, to przy okazji wyczyściła dane wydarzenie z mocno drażniących moje uszy zniekształceń wokół blach perkusji. Nie, nie zapisanych w kodzie DNA tego rodzaju muzy mocno eksponowanych dźwięków, tylko zniekształceń spowodowanych ułomnością słabo oczyszczonego protokołu przesyłu danych. Panowie nadal targali moimi młodzieńczymi uczuciami, z tą tylko różnicą, że w dużych spiętrzeniach dźwięku bez grymasu bólu na twarzy. Niemożliwe? Zapewniam, że jak najbardziej. Wystarczy tylko zadbać o czystość pracy systemu plikowego.
Kolejny przykład to nastrojowy, oparty zazwyczaj o trio kontemplacyjny jazz. Weźmy choćby najnowszy krążek grupy RGG „Mysterious Monuments On The Moon”. Jak można się spodziewać, obyło się bez szkodliwego wyszczuplania majestatu wykorzystywanych w produkcji instrumentów. Za to w pakiecie aplikacyjnym Portugalczyka każdy generator fal został świetnie zaznaczony tak ważnym dla tej produkcji wyraźnym początkiem inicjacji, szybkością jego narastania i oczywiście czystością i wręcz nieskończoną – w zależności od zamierzeń danego artysty – długością wybrzmiewania. To, nie boję się użyć tego określenia, był soniczny majstersztyk w najczystszej postaci nie tylko z racji fenomenu samych muzyków, ale również dzięki wykonanej przez testowo skonfigurowany system pracy nad czystością sygnału jako nośnika informacji audio. Efekt w pierwszej chwili był nie do uwierzenia, jednak w oparciu o kolejny taki przypadek tak spektakularnej prezentacji – przypominam o podobnym odbiorze działania Telegärtnera, spokojnie do pełnego zaakceptowania jako zarezerwowany dla najlepszych standard. Na domiar dla naszych portfeli, złego, standard wyciskający z muzyki to co najlepsze, bez oglądania się jej rodowód od wspomnianego rocka począwszy, poprzez jazz, muzykę wokalną, na pełnej ekspresji każdego z podzakresów elektroniką skończywszy.
Spinając powyższy potok informacji w jedną całość, przewrotnie powiem tak. To, że switche w torze plikowym poprawiają jakość słuchanej muzyki, od kilku lat chyba dla każdego z nas jest najprawdziwszą prawdą. Prawdą jest również, że przyrost jakości zależny jest od ich zaawansowania technicznego. Jednak tak dużego, jak podczas testu, przyrostu jakości muzyki podobnie do niedawna do mnie, chyba nikt z Was się nie spodziewa. To nie jest drobna korekta, tylko dramatyczne podniesienie porzeczki dla konkurencji. Dlatego też, jeśli bawicie się w streamowanie muzyki i chcecie odskoczyć switchowemu peletonowi na dłuższy czas, nie ma innej opcji, jak ożenek z naszym bohaterem. W tym przypadku nawet się nie domyślam, tylko wręcz gwarantuję, że będziecie zbierać szczęki z podłogi.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
Źródło:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Trident II, Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
Dystrybucja: AVcorp Poland
Cena: 12 000 PLN
Dane techniczne
Wejścia: 1x RJ45
Wyjścia: 3x RJ45
Zasilanie sieciowe: 230 V AC / 115 V AC – 2 x wewnętrzny zasilacz liniowy
Zużycie energii: 3 W w stanie bezczynności, szczyt 7,5 W.
Wymiary (s x g x w): 215 mm x 342 mm x 87 mm
Waga: 5 kg
Najnowsze komentarze