Opinia 1
Mówiąc Włochy i myśląc o kolumnach skojarzenie może być tylko jedno – Sonus faber, a co do elektroniki, to nie wiem jak u Państwa, ale u mnie myśli automatycznie podążają bynajmniej nie ku np. Gold Note’owi, w którego poprzedniej siedzibie i fabryce miałem okazję gościć, czy Audii Flight, z której to portfolio duet Strumento N°1 & N°4 nader miło wspominam, lecz ku marce, której design jest tyleż charakterystyczny, co ponadczasowy i im więcej lat ma na karku, tym bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że jeśli coś zrobi się raz i porządnie, a ponadto będąc wiernym własnym przekonaniom, czyli wkładając w to całe serce, to będzie cieszyć oko i ucho niemalże wielopokoleniowo. O kim mowa? O włoskiej manufakturze Pathos Acoustics, z której to katalogu, dzięki uprzejmości dystrybutora – Sieci Salonów Top HiFi & Video Design udało nam się pozyskać na testy urządzenie, które raz zobaczone odzobaczyć się nijak nie chce. Panie i Panowie, jeśli tylko macie dość zgrzebnych i do bólu tej części ciała, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę, prostopadłościennych i nudnych jak przemówienia Gomółki prostopadłościennych skrzynek oto coś, czym z nudą i sztampą nie ma absolutnie nic a nic wspólnego – najnowsza odsłona hybrydowej integry Pathos Inpol² mkII.
W porównaniu z poprzednią inkarnacją zmiany na pierwszy rzut oka są niemalże kosmetyczne, jednak gdy się z ich listą zapoznamy śmiało można uznać je za zgoła zasadnicze. Tytuł najbardziej istotnej z pewnością przypadnie zastąpieniu zasilania impulsowego konwencjonalnymi trafami – po jednym na kanał, co poniekąd jest powrotem do korzeni i mówiąc wprost do normalności. Wzrosła też z 3 do 4 szt. liczebność pyszniących się lubieżną czerwienią 22 mF kondensatorów. Ponadto z drobiazgów natury użytkowej nie można pominąć innego rozstawu terminali głośnikowych, które tym razem zostały ulokowane skośnie, więc nawet przy bi-wiringu można zaaplikować dwie pary uzbrojonych w widły drutów, choć nie da się ukryć, iż dostęp do umieszczonych pod nimi we/wyjść zbalansowanych stanie się mocno utrudniony.
Jednak po kolei, czyli najpierw co nieco o wyglądzie Inpola, który co tu dużo mówić jest po prostu zjawiskowy, i to nawet w dostarczonej na testy najskromniejszej czarno-srebrnej wersji (dostępna jest również opcja ze wstawką z satynowo lakierowanego litego drewna padouk). Właśnie na owym dekoracyjnym elemencie centralnie osadzono firmowe pokrętło głośności z centrycznie umieszczonym czerwonym wyświetlaczem informującym o sile głosu i wybranym wejściu. Zamiast jednak standardowego potencjometru, bądź ogólnodostępnych układów scalonych regulację głośności oparto na autorskim module z przekaźników i rezystorów ulokowanym pomiędzy selektorem wejść a stopniem wzmocnienia lampowego. Z kolei ww. selektor źródeł przybrał postać jednego z dwóch (dolnego, gdyż górny jest wy/włącznikiem) chromowanych przycisków idealnie wkomponowanych w łezkowate zagłębienia z prawej strony głównej, wykonanej z grubego płata aluminium, płyty głównej. Elegancko, jednak to tak naprawdę dopiero preludium do dania głównego za jakie można uznać przecinający bryłę wzmacniacza „kanion”, na którego wejściu mamy chronione ozdobnymi koszyczkami cztery niewielkie podwójne triody 12AU7/ECC82 produkcji Electro-Harmonix i Tung Sola (po parze na kanał). Jakby tego było mało otaczające i zbiegające się ku tyłowi pionowe zbocza ww. kanionu są lustrzane, więc optycznie zwielokrotniają całą szklarnię a i dalej jest równie ciekawie, gdyż za oko łapie czerwienią wspomniana wcześniej kwadra potężnych kondensatorów. Podzielona z oczywistych względów na dwa segmenty płyta górna jest solidnie ponacinana, dzięki czemu nie tylko zapewnia grawitacyjną cyrkulację powietrza przepływającego przez trzewia, lecz również zdradza co nieco z dobroci jakie producent raczył był uprzejmy tamże zaimplementować. Zanim jednak dokonamy czysto wirtualnej wiwisekcji nie sposób przeoczyć jeden z rozpoznawczych znaków Pathosa, czyli zjawiskowych, stanowiących ściany boczne radiatorów o piórach ukształtowanych tak, by tworzyły nazwę marki. Podobny zabieg estetyczny z wizytujących nasze skromne progi widzieliśmy również w końcówce YBA Passion A650, jednak o ile pamięć mnie nie myli, to jednak Włochom należy się palma pierwszeństwa jeśli chodzi o rozpropagowanie tegoż rozwiązania. Warto również podkreślić, że o ile walory natury estetycznej są bezdyskusyjne, to w tym przypadku owe radiatory nie stanowią li tylko ozdoby, lecz wręcz konieczny i zarazem skuteczny element konstrukcyjny, gdyż zarówno sekcja przedwzmacniacza, jak i stopień końcowy pracują w klasie A, a ta jak wiadomo, przyprawiając o stany lękowe proekologocznie zorientowanych odbiorców, generuje niezwykle mile widziane zimą i nieco mniej latem trudne do przeoczenia ilości ciepła. No i jeszcze pewien dość istotny drobiazg. Otóż owe radiatory nie są zbyt wygodne do łapania, więc przenoszenie i ustawianie dzisiejszego bohatera w pojedynkę przypomina nieco manewrowanie 35 kg zwojem drutu kolczastego, więc na bazie własnych doświadczeń empirycznych zalecam domową logistykę przeprowadzać w dwuosobowej drużynie i zapobiegliwie zaopatrzyć się w rękawiczki.
Rzut oka na ścianę tylną i … śmiem twierdzić, że jeśli Inpola zaprezentowałoby się zadkiem do słuchaczy, to też mało kto miałby pretekst do marudzenia. Zamiast bowiem wyjść z założenia, że „czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal” zastosować zwykły lakierowany profil, bądź nawet odpowiednio solidną blachę, konstruktorzy po raz kolejny wystawili na próbę cierpliwość księgowych i pojechali po przysłowiowej bandzie decydując się na klasyczną czerń metalowej bazy, lecz z dodatkiem potęgującej jej głębię i elegancję szklanej tafli. Zdublowane gniazda głośnikowe okupują obie górne flanki, natomiast część centralną skrzętnie zagospodarowały interfejsy analogowe pod postacią czterech par RCA i cyfrowe, w testowym egzemplarzu pełniące rolę wyłącznie dekoracyjnych zaślepek, lecz po dokupieniu opcjonalnego modułu HiDac Mk2 oferujących dwa wejścia USB, optyczne i koaksjalne. Lewy dolny narożnik przypadł w udziale gniazdu zasilającemu IEC (warto zwrócić uwagę na zalecaną polaryzację), hebelkowemu włącznikowi głównemu i parze regulowanych wyjść XLR z sekcji przedwzmacniacza, np. na zewnętrzną końcówkę / monobloki mocy, jeśli dla kogoś oferowane przez Inpola 45W przy 8 Ω i 75 W przy 4 Ω okazałyby się niewystarczające.
Z kolei zapuszczenie żurawia do wnętrza naszego gościa od razu daje nam odpowiedź na pytanie co u licha tyle w nim waży. Okazuje się bowiem, iż Inpol² mkII jest konstrukcją dual mono i to taką prawdziwą a nie pozorowaną, więc w każdym kanale znajdziemy nie tylko słusznych rozmiarów toroidalny transformator zasilający, lecz również w niczym nie ustępujący im gabarytami monstrualne cewki rdzeniowe. O zbalansowanej lampowej sekcji przedwzmacniacza wspominałem, wiec dla porządku tylko dodam, że stopień wyjściowy zrealizowano na sześciu MOSFET-ach IRFP240 na kanał pracujących w klasie A. W dodatku z racji zastosowania technologii Inpol rola tranzystorowego stopnia wyjściowego jest poniekąd … pomocnicza, gdyż główny ciężar obsługi (wzmocnienia) spada na preamp a tranzystory zapewniają jedynie obsługę niskich impedancji. Nie dziwi zatem nieznacznie przekraczające 1 wzmocnienie napięciowe końcówki. Aby jednak ów misterny układ działał niejako transparentnie dla użytkownika końcowego Włosi sięgnęli po tzw. „rezerwuar” energii w postaci ww. potężnych cewek i nie mniej imponujących kondensatorów. Mamy zatem nader intrygujące rozwiązanie, w którym to pozornie eteryczne lampki odpowiadają za efekt finalny a zazwyczaj odpowiedzialne za realne osiągi tranzystory pełnia rolę co najwyżej asekuracyjną nie mając praktycznie żadnego, bądź co najwyżej znikomy wpływ na brzmienie tytułowej konstrukcji.
Przewrotnie napiszę, iż Inpol² MkII, pomimo podprogowo przemycanych w materiałach promocyjnych informacji odnośnie lampowej „muzykalności, bogactwa i ciepła” gra zupełnie inaczej aniżeli sugerowałby powyższy cytat a zarazem na swój autorski sposób zjawiskowo. W ten mocno zagmatwany i niejednoznaczny sposób pragnę jedynie na wstępie zasygnalizować, iż na naszego dzisiejszego bohatera lepiej nie patrzeć ani przez pryzmat ani lampowych, ani A-klasowo-tranzystorowych stereotypów. O ile bowiem lekkie zaokrąglenie bez trudu odnajdziemy w dole pasma, to już średnica i góra mają więcej wspólnego z transparentnością i rześką słodyczą znaną np. z … tranzystorowej końcówki single-ended Tellurium Q Iridium 20 II. Przez co na „I Fall in Love Too Easily” Katharine McPhee kontrabas i perkusja są przyjemnie zaokrąglone, a z kolei na średnicy i górze próżno szukać złagodzenia sybilantów, stonowania perlistości blach i wycofania naturalnej ekspresji dęciaków. Jeśli jakaś fraza ma się wwiercić w naszą mózgownicę, jak np. partie trąbki w utworze tytułowym, to mogą mieć Państwo pewność, że tak się stanie, ale będzie to „wwiercanie” niezwykle realistyczne – naturalne w swej intensywności a więc nieprzesadzone i nieskalane nawet najmniejszą granulacją, czy przybrudzeniem. Podobnie sprawy mają się ze wspomnianym odwzorowaniem warstwy wokalnej – głos artystki pozostając zjawiskowo zdefiniowanym i prawidłowo zawieszonym w przestrzeni nie cierpi na zbytnie wysycenie, lecz też nie ma tendencji do męczącej na dłuższą metę analityczności, więc śmiało możemy określić go mianem na wskroś naturalnego. A że Katharine’a lubi sobie od czasu do czasu syknąć, to skoro przechodzimy do porządku dziennego nad tego typu artykulacją w przypadku naszej rodaczki Anny Marii Jopek, to nie widzę powodu, by z tego samego powodu punktować przedstawicielkę amerykańskiej sceny.
Przy nieco bardziej dynamicznym repertuarze charakter brzmienia włoskiej integry pozostaje poniekąd bez zmian, co z jednej strony zapewnia uroczą nonszalancję w kwestii kurczowego trzymania się metronomowej punktualności, która o ile na doomowo-goth-metalowym wydawnictwie „Grave Image” Deathwhite początkowo nadaje całości niemalże jazz-rockowe flow, to już przy podwójnej stopie i ekstatycznych partiach perkusji otwierających „In Eclipse”, bądź „Further from Salvation” może zostać odebrane jako swoiste novum i zarazem zabieg celowo spowalniający zazwyczaj szaleńcze tempo. Trzeba jednak szczerze powiedzieć, że Pathos jakoś nigdy specjalnie nie wykazywał aspiracji do produkowania urządzeń będących urzeczywistnieniem przysłowiowego drutu ze wzmocnieniem, więc trudno było spodziewać się, że przy tej inkarnacji jednego ze swoich znaków rozpoznawczych coś w tej materii mu się odwidziało. Nie sposób za to Inpolowi odmówić koherencji i iście kremowej spójności przekazu a zarazem konsekwencji w dążeniu do z góry ustalonego celu. Niezależnie bowiem od reprodukowanego materiału mamy wspomnianą dystyngowanie prowadzoną linię basu, realistycznie namacalną średnicę i odważną a zarazem krystalicznie czystą górę procentującą miłą uszom przestrzennością kreowanej sceny i swobodą prezentacji. Pathos z łatwością unika ograniczeń wynikających z rozstawu kolumn oferując po wielokroć bardziej obszerne realia sceniczne, tak jeśli chodzi o szerokość, jak i głębokość aniżeli można byłoby się po nawet komercyjnych nagraniach spodziewać. Co ciekawe, nawet zazwyczaj suchy i techniczny „The Man-Machine” Kraftwerk zyskał na masie i wypełnieniu przy jednoczesnym zachowaniu odpowiednio równoważącej dół pasma górze, co całkiem nieźle rokuje na zachowanie włoskiej integry podczas eksploracji nie zawsze najwyższych lotów (pod względem technicznym) realizacji.
W ramach zwyczajowego podsumowania będącego próbą odpowiedzi na pytanie, czy testowane urządzenie, w tym momencie hybrydowy wzmacniacz zintegrowany Pathos Inpol² MkII jest dla każdego z premedytacją jestem skłonny stwierdzić, że … niekoniecznie. Jest za to wręcz idealną propozycją dla wszystkich tych z Państwa, którzy szukają w ulubionej muzyce emocji, zaangażowania i pewnego rodzaju aktorskiego spojrzenia na wydawać by się mogło oklepane do bólu kanony i wzorce. Pathos zamiast wydeptanych i zatłoczonych duktów wybiera własne ścieżki zabierając nas w podróż po teoretycznie znanych rewirach, lecz pokazanych z nieco innej aniżeli zazwyczaj perspektywy. Czy takiej, która przypadnie Wam do gustu to już zupełnie inna bajka, ale bez odsłuchu we własnym systemie lepiej nie wyrokować a i z zakupem w ciemno też bym nie ryzykował. Jedno jednak jest pewne – z najnowszą inkarnacją Impola nie sposób się nudzić.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– DAC/Preamp: Meitner Audio MA3; Moon 390
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones; Classé Audio Delta Stereo
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Synergistic Research Galileo SX SC
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Być może zdam głupie pytanie, ale aby jakoś ciekawie rozpocząć dzisiejsze spotkanie a jednocześnie mając świadomość, że znacie odpowiedź, z premedytacją je zadam. Jakie? Proszę bardzo. Z czym kojarzy się Wam fraza „Pathos”? Oczywiście z uwagi na fakt zadania pytania z gatunku retorycznych sam przypomnę, iż w środowisku audio może pochwalić się co najmniej trzema synonimami. Po pierwsze – jest marką audio pochodzącą z pięknej Italii. Po drugie – z racji genetycznej konotacji całej populacji tego landu z wysokich lotów sztuką dla wielu jest niedoścignioną w kwestii designu i jakości wykonania. Zaś po trzecie – w lwiej części swojej oferty może pochwalić się łączącymi starą i nową szkołę budowania układów elektrycznych (lampa / tranzystor), tak zwanymi konstrukcjami hybrydowymi. Zgadzacie się ze mną? Spokojnie, wiem, że inaczej być nie może, dlatego z niekłamaną przyjemnością zdradzę, iż tym razem dzięki Sieci Salonów Top HiFi & Video Design na nasz recenzencki tapet trafił zintegrowany wzmacniacz Inpol² MkII i jeśli mimo szaleńczego tempa naszego życia dysponujecie chwilą wolnego czasu, serdecznie zapraszam Was do rzucenia okiem na kilka poniższych akapitów o jego osiągach sonicznych.
Opisując walory wizualne, nie muszę specjalnie niczego udowadniać, bowiem gołym okiem widać, iż rzeczony hybrydowy piecyk bez dwóch zdań kroczy przed lata obraną przez markę drogą wdrażania w życie najczystszej postaci sztuki wzorniczej. Jego sporej wielkości czarno-srebrna bryła w górnej połaci została przecięta biegnącym przez całą głębokość urządzenia zwężającym się ku tyłowi klifem z tworzącymi ciekawe refleksy wizualne chromowanymi zboczami. Jednak ów klif nie znalazł się tam przypadkowo, bowiem w konsekwencji konstrukcji wzmacniacza jest ostoją dla zlokalizowanych przy froncie lamp elektronowych i stacjonujących tuż za nimi w szeregu czterech mieniących się żywą czerwienią sporych rozmiarów kondensatorów. Oczywistym zabiegiem w tego typu konstrukcjach jest wentylacja urządzenia. Ta zaś oprócz niezbędnych otworów w na górnych połaciach bocznych naw zmyślnie przeciętej obudowy zrealizowana jest w fenomenalny, rzekłbym nawet, iście włoski sposób. Chodzi mianowicie o potężne, dodatkowo udanie kontrastujące srebrem aluminium z czernią reszty obudowy, wykonane jako pionowe odlewy potrojonego na każdym z boków, logo marki. Nie wiem, jak to obrazują fotografie, ale na żywo jest to niezaprzeczalny majstersztyk. Po opisaniu spektakularnego sposobu chłodzenia Inpol-a, w drugim rzucie okiem przyjrzymy się jego frontowi. Ten jest wykonaną z aluminium łukowatą płaszczyzną, która niezbędnym wycięciem dała początek przywołanemu przed momentem centralnie usadowionemu tunelowi. Oprócz tego awers został wzbogacony w poziomo zorientowany czarny prostopadłościan jako miejsce lokalizacji ciekawej, bo wielofunkcyjnej gałki oraz lekko z jego prawej strony, dwa zagłębione w poprzecznych wydrążeniach guziki funkcyjne. Jeśli chodzi o wspomnianą gałkę, nie tylko pozwala operować poziomem wzmocnienia, ale dodatkowo za sprawą centralnie umieszczonego w niej wyświetlacza oprócz weryfikacji jego poziomu, informuje również użytkownika o wykorzystywanym w danym momencie wejściu. Powiem szczerze, że zaraz po zmyślnych radiatorach jest to kolejny świetny designerski tweak włoskich inżynierów. Na koniec opisu budowy został nam panel przyłączeniowy. Ten bez pogoni za szaleństwem – w wersji testowej czynne były jedynie wejścia analogowe – okazał się być zaskakująco dobrze wyposażony., gdyż oprócz czterech wejść RCA, mógł pochwalić się zdublowanymi terminalami XLR, jedną przelotką pre-out w wersji XLR, podwójną sekcją zacisków kolumnowych, hebelkowym włącznikiem głównym oraz gniazdem bezpiecznikowym. Oczywiście to nie koniec oferty przyłączy, gdyż za stosowną dopłatą producent uzupełnia urządzenie o dodatkowy moduł i w ten sposób uruchamia znajdujące się również na plechach wzmacniacza terminale cyfrowe – 2 x USB, LAN, SPDIF. Jeśli chodzi o technikalia, chyba najważniejszym jest oddawana moc, która osiąga wartość 45W przy 8 i 75W przy obciążeniu 4 Ω. Zaś temat w miarę zgrubnego opisu wzmacniacza zatytułowanego Inpol² MkII wieńczy informacja o znajdującym się w zestawie zgrabnym, oczywiście aluminiowym pilocie zdalnego sterowania.
Czym, jeżeli w ogóle, zaskoczył mnie tytułowy Włoch? Otóż przyznam się bez bicia, iż owszem zaskoczył i to bardzo pozytywnie, mimo nieco innego podejścia do ogólnej prezentacji dźwięku niż jestem na co dzień przyzwyczajony. Powodem jest tylko jemu znany sposób z jednej strony – mocnego akcentowania poszczególnych zakresów częstotliwościowych, a z drugiej – uniknięcia chadzania każdego z nich swoim torem. Czy to bas – energetyczny, mocny, ale bez przysłowiowej buły, gęsta średnica – ewidentnie lekko pchnięta w stronę esencjonalnej wyczynowości, czy też góra pasma – wyrazista i bogata w detale, ale bez ostrości, każdy wycinek pasma zdawał się być fajnie podkręcony. Jednak na tyle zdroworozsądkowo, że gdy przestawałem analizować dźwięk i skupiłem się na przekazie muzyków, nic a nic nie sugerowało jego rozwarstwienia. Bas kiedy powinien, trząsł pokojem, środek w odpowiednim repertuarze czarował, a wysokie tony przez cały czas nadawały lotności muzyce. W teorii to nie powinno się udać, a jednak się wydarzyło, za każdym razem serwując mi muzykę pełną radości.
Jako rozgrzewa poszła jubileuszowa, dwupłytowa kompilacja Nirvany „Nevermind”. Ten grunge’owy materiał aż kipiał różnego rodzaju mającymi w dobrym tego słowa znaczeniu, podnieść mi muzyczne ciśnienie sonicznymi fajerwerkami. Raz kopał mocną grą bębniarza, innym razem rzęził gęstymi riffami gitarowymi, a jeszcze innym kalał moje uszy przeraźliwym, wręcz krzykliwym głosem Kurta Cobaina. To była zaplanowana przez muzyków istna rzeźnia, której co oczywiste, nie tylko oczekiwałem, ale z pełną wyrazistością dosłownie każdej nuty dostałem. Oczywiście słowem a właściwie frazą kluczem było wspomniane przed momentem „ciekawe podkręcenie każdego wycinka pasma”. Tylko tyle i aż tyle, gdyż nie zanotowałem przy tym żadnego przekroczenia zaplanowanej agresji, tylko radość swobodnego wyrzucenia z siebie nadmiaru energii.
Kolejną pozycją płytową było wydanie XRCD Isao Suzuki „Blow Up”. Powód? To jest mocno operująca wyrazistością instrumentów realizacja i chciałem sprawdzić, czy wyartykułowana przeze mnie cecha brzmienia materiału muzycznego wespół z podobnymi zakusami wzmacniacza nie przekuje wyniku w jeden większy lub mniejszy jazgot. O dziwo nic takiego się nie stało. Przeszkadzajki perkusisty w pierwszym, zazwyczaj na wszelkich prezentacjach jedynym słuchanym utworze mimo sporego wigoru nie przekroczyły poziomu dobrego smaku, nisko grające kontrabas i wiolonczela w iście sejsmicznych pasażach smyczkowo-strunowych nie zburzyły mi domu, a środek nie zalał pokoju ciężkostrawną magmą, Tak, poszczególne aspekty były ewidentnie nieco mocniej wycyzelowane, ale całościowo znakomicie zjawiskowe. A przecież w tej, wydanej w formacie XRCD realizacji o to chodzi i zostało jedynie dodatkowo muśnięte prezentacyjną energią. I co istotne, ja nie widziałem w tym najmniejszego problemu, gdyż odbierałem to jako bardziej podrasowaną wersję tego lubianego przez znacząca większość z nas krążka.
Na koniec Melody Gardot w pościelowym materiale „Sunset In The Blue”. Czy z racji „maniery” wzmacniacza nadmiernie nie posykiwała, a przez to nie pozwalała zatopić się w swoich melodyjnych opowieściach? Czy akompaniujący jej zespół nie przejął pałeczki, jawiąc się jako banda brutalnie lekceważących swoje miejsce w szyku nadprogramowych solistów? I na koniec, czy w tym bardzo melodyjnym wydarzeniu nie dało się zbytnio we znaki obdarzenie dodatkowymi atutami zjawiskowości prezentacji poszczególnych zakresów jako odczuwalny zlepek poszczególnych dźwięków? Spokojnie, nic takiego nie miało miejsca. Owszem, przekaz nie ustrzegł się efektu żwawszej prezentacji, jednak odznaczało się to jedynie mocniejszym akcentowaniem krawędzi dźwięku, jednak bez bolesnej nadinterpretacji. To zaś sprawiło, że nie znając tej płyty z takiej, skądinąd radosnej strony, zaliczyłem ją od przysłowiowej dechy do dechy. I powiem Wam, było warto.
Jak wynika z powyższego testu, włoski ogier Pathos Inpol² MkII raczej nie jest jednym z wielu odchodzących w niepamięć wzmacniaczy. Jest jakiś, co pozwala sądzić, że jeśli się z nim zwiążecie na dłużej, owo dłużej w konsekwencji umiejętnego podkręcenia poszczególnych zakresów może okazać się wieloma latami. To zaś oznacza same plusy. Jakie? Niby same banały, ale jakże istotne w naszym obcowaniu z muzyką. Po pierwsze – oszczędności środków płatniczych z racji braku nawrotów Audiophilii Nervosy. Po drugie – permanentne skupienie się na muzyce, a nie poszukiwaniach nowego sprzętowego Graal-a. Zaś po trzecie – wynikający z dwóch powyższych plusów ogólny spokój ducha melomana. Czegóż chcieć więcej. Czy to oznacza, że to jest wzmacniacz dla każdego? Jak starałem się wykazać w powyższej epistole, jego radość prezentacji muzyki bez zbytniego kroczenia w którąś ze stron typu nasycenie lub transparentność, pozwala domniemywać, iż wielu z Was ma szansę go pokochać. Jest tylko jeden warunek. Musicie zaprosić go do siebie na muzyczne spotkanie integracyjne. Innej drogi nie ma.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
Źródło:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Wzmacniacz zintegrowany: Pilium Audio Odysseus
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Trident II, Gauder Akustik Berlina RC-11
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Theriaa
Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design
Cena: 45 999 PLN
Dane techniczne
Moc wyjściowa: 2 x 45 W RMS @ 8 Ω, 2 x 75 W RMS@ 4 Ω
Pasmo przenoszenia: 8 Hz – 65 kHz
Czułość wejściowa: 480 mV RMS
Impedancja wejściowa: 17 kΩ
Max. sygnał wejściowy: 10 V RMS
Zniekształcenia THD: 0,004 %
Odstęp sygnał/szum: > 97 dB
Wzmocnienie: 32 dB (RCA), 26 dB (XLR)
Impedancja wyjściowa: < 0,45 Ω
Współczynnik tłumienia:> 18
Sprzężenie zwrotne: 0 dB szt.
Polaryzacja: odwrócona
Wejścia: 2 pary XRL, 4 pary RCA
Wyjścia: Para XLR (Pre out)
Wymiary (S x G x W): 420 x 555 x 205mm
Waga: 35kg
Najnowsze komentarze