Śmiem twierdzić, że dla osób postronnych i wysokopółkowym audio zupełnie niezainteresowanych a tym samym w bliskiej naszym sercom tematyce niezorientowanych tak opis aparycji, jak i brzmienia czegoś takiego jak przewód zasilający wydaje się tyleż bezsensowne, co wręcz absurdalne. No bo nad czym tu się rozwodzić? Dwie wtyczki, kawałek za przeproszeniem druta o czarnym, białym, bądź też bardziej łapiącym za oko umaszczeniu, ewentualnie przywodzącym prodiżowe wspomnienia peszlu zalegające hipermarketowe półki i szlus. Podobnie z funkcjonalnością – jeśli podłączymy nim do prądu urządzenie i ono zadziała, tzn., że kwestię śmiało możemy uznać za zamkniętą. Tymczasem Hi-Fi i High-End rządzą się własnymi prawami stanowiąc niejako byty równoległe dla otaczającej nas „zwykłej” – nieskażonej audiofilskością rzeczywistości. Tutaj liczy, a przynajmniej liczyć się powinno dosłownie wszystko. Począwszy od czystości przewodników, poprzez geometrię w jakiej zostały ułożone, sposób oraz rodzaj izolacji na doborze odpowiednio wyrafinowanej konfekcji i wręcz bezliku zwalczających wibracje, zakłócenia RFI, etc. tweaków skończywszy. Nerwica natręctw, lub jak to kablosceptycy twierdzą najzwyklejsze, wynikające z autosugestii urojenia? Cóż, jak z pewnością zdążyliście się Państwo domyślić, pozwolę sobie w tej kwestii mieć własne i zarazem odmienne zdanie, gdyż co już wielokrotnie na łamach SoundRebels podkreślałem sam fakt działania w obszarze naszych zainteresowań nie jest celem a jedynie początkiem drogi ku upragnionej i możliwie bliskiej dźwiękowi na żywo referencji. Dlatego też po raz kolejny zapraszam na spotkanie z jakże wdzięcznym tematem jakim są właśnie przewody zasilające a dokładnie z dostarczonym przez stołeczny SoundClub szwedzkim przedstawicielem „oferty środka” Jorma Prime Power.
Nie owijając w bawełnę śmiało można uznać, że Jorma Prime Power wygląda elegancko i zgrabnie. Jest bowiem nieprzesadnie gruba, co w High-Endzie wcale nie jest normą, dość sztywna i lekko sprężynująca, więc pod względem ergonomii może nie jest wzorem wiotkości, lecz nie powinna sprawiać większych problemów o ile tylko zapewnimy jej przynajmniej 20-30 cm za systemem w celu sensownego ułożenia. Spod zewnętrznej czarnej plecionki przebijają złote refleksy a za element dekoracyjno-funkcyjny służy elegancka, charakterystyczna mufa. O ile w przypadku wcześniej przez nas testowanego przewodu USB z serii Reference ów element był lakierowany na czarno, to tym razem Szwedzi poszli o krok dalej i postanowili dodać całości projektu nieco więcej finezji decydując się na pięknie wypolerowany orzech włoski. Nie zabrakło również stosownych mosiężnych szyldów z informacją o pochodzeniu, producencie, modelu, numerze seryjnym i … kierunkowości. I w tym momencie pozwolę sobie na małą dygresjo-refleksję. Pomijając bowiem wynikającą z unifikacji „blaszek” kwestię sensowności oznaczania kierunkowości w przewodzie zasilającym, którego jakby się nie starać nie da się zaaplikować tak w gniazdo ścienne/listwę/kondycjoner, jak i w odbiornik odwrotnie, zastanawiającym był dla mnie fakt … wydrapywania numeru seryjnego. Niby w czasach gdy podrabiane jest praktycznie wszystko taka metoda zapisu pozwala (w ostateczności) na weryfikację autentyczności na drodze analizy grafologicznej, lecz z drugiej strony wybicie stosownego oznaczenia, już o (laserowym) grawerunku, który śmiało możemy uznać za powszechne i zarazem przystępne cenowo (znakowarki laserowe są w zasięgu przysłowiowego Kowalskiego) nieco lepiej korespondowałoby z flagowością tytułowego przewodu.
Od strony konstrukcyjnej Szwedzi wykazują się autorskimi rozwiązaniami, czyli w roli przewodnika wykorzystują prowadzone wzdłuż ceramicznego rdzenia miedziane druciki o czystości N8 (99.999999%) i przekroju 0.5mm². Niestety sumarycznym ich przekrojem producent się nie chwali, choć znając jego niechęć do zbyt grubych kabliszczy nie spodziewałbym się tutaj jakiś imponujących wartości. Ekran wykonano z cynowanej miedzianej plecionki, z kolei izolacja to bezbarwny teflon (PTFE) a o eliminację ewentualnych zakłóceń, szumów i innych anomalii dba oczyszczacz Bybee Slipstream Quantum w ww. mufie zaaplikowany.
Jak z pewnością nasi wierni Czytelnicy pamiętają skandynawskie przewody, czy to przy okazji recenzowania znajdujących się pod opieką SoundClubu urządzeń ( m.in. Tenor Audio 175S HP), w formie wewnętrznego okablowania kolumn Marten (Django XL, Oscar Trio), czy też solo (USB reference) już zdążyły się przez nasze systemy przewinąć. Nasze hobby ma jednak to do siebie, że wciąga bardziej niż chodzenie po bagnach a coś raz zauważonego i nie daj Boże omacanego, jak nasz dzisiejszy bohater w trakcie mojej ostatniej wizyty w siedzibie fabryce producenta tylko stan audiophilii nervosy pogłębia. Dlatego też, gdy tylko tytułowy przewód znalazł się w moim zasięgu z racji wrodzonej ciekawości czym prędzej zaprzągłem go do pracy. I … i niemalże już na starcie odnotowałem miłe zaskoczenie, gdyż zastępując nim mój dyżurny i do tej pory pomimo wielu prób niezwykle skutecznie broniący się przed atakami wizytujących moje skromne cztery kąty konkurencji Acoustic Zen Gargantua II nie odnotowałem żadnego, nawet minimalnego spadku dynamiki i wolumenu generowanego dźwięku. A to, przyznam szczerze bynajmniej nie jest normą, gdyż amerykański przewód akurat pod tym względem jest niezwykle trudny do pobicia. W dodatku całość przekazu uległa poprawie w domenie rozdzielczości i zwartości – definicji i precyzji w kreowaniu źródeł pozornych. Co ciekawie odbyło się to nie na zasadzie wyostrzania samych krawędzi, lecz bardziej „globalnie”, gdyż dotyczyło to nie tylko samych obrysów brył, lecz i faktury oraz trójwymiarowości wypełniającej je tkanki. Prime szedł zatem drogą znaną mi z odsłuchów m.in. Furutecha Powerflux CI5 NCF z tą tylko różnicą, że z nieco mniejszą intensywnością akcentował, podkreślał kwestie może nie tyle przestrzenne, gdyż zarówno trójwymiarowość sceny, jak i gradację planów śmiało można uznać za wzorcowe, co czysto subiektywną ilość otaczającego muzyków powietrza. Faworyzował za to wspomnianą konsystencję brył, jakby operował nieco inną optyką. Mam nadzieję, ze rozumieją Państwo o co mi chodzi – kompozycja i scena pozostają w obu przypadkach niezmienne a jedynie oba ww. przewody różni sposób prowadzonej narracji. Wystarczyło bowiem tylko sięgnąć po oparte na naturalnym i pozbawionym amplifikacji instrumentarium „Bach Trios”, gdzie Yo-Yo Ma, Chris Thile i Edgar Meyer pomimo pozbawionego dynamicznych ekstremów repertuaru czarują bogactwem wybrzmień i iście koronkowa ornamentyką. Jorma skupiała uwagę słuchaczy na wykonawcach i ich wirtuozerii informacje o akustyce serwując jako nierozerwalną i obowiązkową składową, lecz składową o niekoniecznie pierwszoplanowej roli. Z kolei za cechę kluczową szwedzkiego przewodu należy uznać brak jakichkolwiek tendencji do tzw. „robienia” dźwięku, czyli własnej i niekoniecznie zgodnej z oryginałem interpretacji reprodukowanego materiału. Dlatego bez najmniejszych problemów jesteśmy wskazać natywne cechy każdego z instrumentów i zarazem potwierdzić zgodność ze znanymi z codziennego życia wzorcami. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by z owymi wzorcami zerwać i dać się ponieść w pełni wyimaginowanym, syntetycznym brzmieniom serwowanym przez ekipę Infected Mushroom na „REBORN”, gdzie nawet partie wokalne przetworzono mocniej niż wsad do tzw. „chińskiej zupki”. I nawet przy takim, niemającym absolutnie żadnego odniesienia do tzw. naturalnych dźwięków wsadzie otrzymujemy świetny timing, zwarty, kontrolowany i zapuszczający się w najgłębsze zakamarki Hadesu bas, wysyconą średnice i klarowne, odważne i zarazem pozbawione granulacji i ofensywności wysokie tony. Wspominam o tym nie bez powodu, gdyż to właśnie generowana na najprzeróżniejszej maści syntetyzatorach i komputerach elektronika potrafi boleśnie ukłuć w ucho. A tu jest rozdzielczo, czysto, lecz bez wspomnianej ofensywności, czy też przykrej i irytującej na dłuższą metę szorstkości. Ba, śmiało można wręcz mówić o uzależniającym wyrafinowaniu i pewnej, wrodzonej elegancji na wzór dawnych, nieodżałowanych mistrzów sceny pokroju Adama Hanuszkiewicza, czy Gustawa Holoubka, których słuchało się z przyjemnością niezależnie od tego co dostali do przeczytania. Może to dziwnie zabrzmi, ale tak, jak obaj ww. Mistrzowie mogliby recytować książkę telefoniczną a słuchałoby się ich z przyjemnością, czy wręcz rozkoszą, tak i w towarzystwie Jormy trudno szalenie trudno znaleźć repertuar (Disco Polo pozwolę sobie litościwie pominąć, gdyż uważam je za swoistą anomalię, aberrację, czy wręcz patologię a nie gatunek muzyczny), który mógłby odstręczyć, czy też powodować chęć przełączenia na coś innego. Prime potrafił bowiem za każdym razem zaintrygować, zachęcić do pozostania przed głośnikami i sprawdzenia cóż też czai się za kolejnym akordem.
W ramach podsumowania pozwolę sobie stwierdzić, że Jorma Prime Power jest niejako zaprzeczeniem stereotypowego wizerunku High-Endu a zarazem kwintesencją owego segmentu w możliwie najlepszym wydaniu. Jej pojawienie się w systemie nie powoduje bowiem niezdrowej ekscytacji, opadu szczęki, wyrywania z kapci i poznawania ulubionych nagrań na nowo. W zamian za to otrzymujemy jakże upragniony spokój ducha i umiejętność cieszenia się chwilą będące zarazem potwierdzeniem trafności wyboru. Wreszcie możemy przestać nerwowo kręcić się w fotelu, szukać dziury w całym i kombinować co by tu jeszcze zmienić, poprawić. Po prostu wreszcie możemy delektować się dobiegającymi naszych uszu dźwiękami i to w jakości, jakiej od dawna szukaliśmy. Czy trzeba czegoś więcej do pełni szczęścia? Na chwilę obecną przewrotnie powiem, że tak … Więcej czasu na słuchanie. Tylko tyle i aż tyle.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Dystrybucja: SoundClub
Producent: Jorma Audio
Cena: 21 000 PLN / 1,5m
Dane techniczne
Izolacja: bezbarwny teflon (PTFE)
Materiał przewodnika: miedź o czystości N8 (99.999999%) o przekroju 0.5mm²
Przewodniki: wielożyłowe z rdzeniem z włókna ceramicznego
Koszulki termokurczliwe: Poliolefin
Materiał ekranujący: Miedź cynowana
Oplot zewnętrzny: PET
Oczyszczacze: Bybee Slipstream Quantum
Najnowsze komentarze