Tag Archives: kolumny podstawkowe


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. kolumny podstawkowe

Sonus faber Electa Amator III

Opinia 1

Pewnie nie będę oryginalny, gdy ze stuprocentowym przekonaniem stwierdzę, iż na szeroko rozumianym rynku audio są marki, które bez względu na chwilowe wzloty i upadki podczas swojego bytu na tym ziemskim padole już po wypowiedzeniu ich nazwy wzbudzają w nas wypracowany przez lata szacunek. Jak wspomniałem, nie ma znaczenia jak dany brand jest postrzegamy w danym momencie, ważne, że w pierwszej kolejności kojarzy się z czymś nietuzinkowym. Niestety to w obecnych, nastawionych na pogoń za pieniądzem za wszelką cenę czasach jest już coraz rzadszym zjawiskiem, ale nie oszukujmy się, nadal jest kilka podmiotów idealnie pasujących do mojej tezy. Kogo tak pokrętnie chciałem Wam przedstawić? Oczywiście bohatera dzisiejszego spotkania. którego znakomicie znacie, bowiem tym razem będę miał przyjemność przelać na klawiaturę kilka opinii o trzeciej odsłonie dystrybuowanych przez warszawski Horn, kultowych monitorów włoskiego specjalisty Sonus faber o handlowym oznaczeniu Electa Amator III. Zainteresowani? Przyznam, że osobiście mimo ich kilkuletniego już stażu na rynku – miałem okazję być na ich oficjalnym debiucie, po zdawkowym poznaniu ich możliwości w salonie byłem bardzo ciekawy, jak wypadną w znanych mi warunkach sprzętowych i lokalowych. Trochę na to czekałem, ale jak to mówią, co się odwlecze, to nie uciecze i są – efekt 30 lat działania marki na rynku, czyli Sonus faber Electa Amator III w pełnej krasie.

Jak przystało na produkt spod znaku Sonus faber, nasze bohaterki choć gabarytowo są stosunkowo niewielkie, od pierwszego kontaktu wzrokowego nie pozostawiają złudzeń, iż to majstersztyk w najczystszej postaci. Naprawdę niewielu producentów potrafi w ten sposób połączyć pewnego rodzaju wodę z ogniem. Oczywiście mam na myśli użyte do wykonania kolumn, nadające im niedoścignionej aparycji półprodukty typu: biały marmur, drewno orzecha i czarna, strukturalna skóra w przypadku obudowy dzierżącej przetworniki oraz wsparty na złotych kolcach również biały marmur i czernione aluminium nóg w kwestii dedykowanych podstawek. To z pozoru wydaje się być karkołomnym i raczej pozbawionym sensu konstrukcyjnym miszmaszem, jednak jak to u Włochów prawie zawsze bywa, ostatecznie wyszło im tak zwane wizualne cacuszko. Z pozoru typowa obudowa jest połączeniem znakomicie prezentującego się drewna orzecha przyjemnie dla oka zaokrąglonych ścianek bocznych i jej górnej połaci, nakładanej ręcznie czarnej skóry na odpowiednio wyprofilowanym, będącym płaszczyzną nośną dla głośników awersie i wyposażonym w port bass-reflex wraz z podwójnym zestawem terminali rewersie oraz odseparowanego wstawką z mosiądzu marmuru Carrara w roli stabilizującej konstrukcję podstawy. Oczywistym jest, że kolumny monitorowe potrzebują odpowiednich podstawek, dlatego designerzy Sonus faber chcąc zaoferować spójny z kolumnami projekt, w jego wykonaniu poszli drogą samych skrzynek. Takim to sposobem standy wykonano z dwóch owalnych, anodowanych na czarno, zasypywanych materiałem tłumiącym profilów aluminiowych, które bliźniaczo do kolumn, czyli poprzez mosiężny motyw posadowiono na uzbrojonym w złote kolce białym marmurze Carrara. Jeśli chodzi o zestaw przetworników, do obsługi układu dwudrożnego zaprzęgnięto 28 mm kopułkę i 6,5 calowy niskotonowiec.

Rozpoczynając przygodę z rocznicowymi Electami z wielką przyjemnością jestem zobligowany przyznać, iż biorąc pod uwagę fakt dedykowania do znacznie mniejszych pomieszczeń niż odbył się test, to naprawdę świetny produkt. Powód? Otóż nie tylko bez najmniejszych problemów wypełniały kubaturę mojego wielkiego salonu, ale przy okazji nieźle zaznaczały linię zawartego w materiale muzycznym basu. W wartościach bezwzględnych naturalnie było go nieco za mało, jednak gdy zderzymy zastany, dla mnie już fajny wynik z trudnymi warunkami lokalowymi, jestem wręcz przekonany, że w dedykowanym, nieco poniżej 20-25 m² lokalu temat podstawy basowej jeśli nie osiągnie ideału, to nabierze akceptowalnych rumieńców. Co bardzo istotne, rumieńców spod znaku nowej odsłony Sonusa. Czyli nadal z brzmieniową nutą z dawnych lat kolorystycznej namiętności, jednak okraszoną najnowszymi trendami tego typu konstrukcji. Naturalnie piję do ewolucji ich brzmienia. Ja wiem, że wierni fani tego modelu sprzed lat mogą ponarzekać na znacznie mniejszy poziom esencjonalności prezentowanego dźwięku, jednak nie oszukujmy się, czasy lejącego się z głośników lukru odeszły w niepamięć. Owszem, to może się podobać, jednak obecnie istotnym elementem w oddaniu ducha muzyki jest nie tylko często przesadna projekcja zawartego w niej liryzmu, ale również pokazanie go z naturalną swobodą i oddechem. Niestety tego nie da się odwzorować w momencie zbytniego przywiązania do nasycenia i krągłości. A jeśli tak, chyba nie dziwne jest, że konstruktorzy najnowszej odsłony Amatorów chcąc nawiązać do poprzedniczek, ale nie kopiując ich dawnych nawyków, tchnęli w jubilatki szczyptę pozwalającej muzyce odetchnąć witalności. Dla mnie to dobry ruch. Co prawda lubię otaczać się dźwiękiem prezentowanym w estetyce nasycenia, ale ważnym aspektem jest również pozwalająca jej swobodnie wybrzmieć zdroworozsądkowa lekkość. W innym wypadku zamiast ważnego dla prawdy o zapisanym w materiale pakietu informacji przekaz będzie nosił cechy napychania odbiorcy monotonną papką. Jak wspominałem, być może dla kogoś przyjemną, jednak w odniesieniu do dążenia do doskonałości projekcji mało zróżnicowaną pod względem odcieni pojedynczego dźwięku beznamiętną strawą. Na szczęście nasze piękne bohaterki nader udanie to zbilansowały.
Wręcz idealnym przykładem na obronę tego stwierdzenia była płyta braci Oleś z wibrafonistą Christopher-em Dellem „Górecki Ahead”. Świetnie pokazany akcent sposobu grania Marcina na kontrabasie oraz artykulacja rytmu i zawieszenie przeszkadzajek przez jego brata na zestawie perkusyjnym dały fenomenalny podkład do brylowania naszpikowanemu milionem nienachalnych informacji wibrafonowi Christophera. To dla wielu z pozoru jest prosty do pokazania pełni możliwości instrument, gdyż cechuje go zwykłe uderzenie w płytkę. Niestety to bywa złudne, gdyż często w wyniku działania uderzenia pałeczką słyszymy dość mocno skondensowany, czasem nawet przyjemnie soczysty, ale jednak zbyt mocno skupiony dźwięk. Tymczasem nie jest to monolityczny, dłuższy lub krótszy impuls, tylko pakiet wydarzeń w skład którego wchodzą twardawy atak, stopniowe nasycanie i na końcu mieniące się milionem informacji modulowane wygasanie. I prawdopodobnie to w zamyśle mieli konstruktorzy najnowszych Elect III. Kolokwialnie mówiąc nie zawiesić w eterze wibrafon jako tłusty, pozbawiony nieoczekiwanych meandrów, przez to nieciekawy życia byt, tylko pokazać go poprzez pryzmat pełnej życia energii, po nieuchronny, ale za to jakże pełen odcieni koniec. Bez zdroworozsądkowego rozdrobnienia tego aspektu nie ma szans na ciekawą prezentację podobnych instrumentów. A przecież dla wspomnianego rodzeństwa wibrafon na tej płycie to wisienka na torcie, dlatego tak jak zrobiły to małe Sonusy, dobrze jest spróbować odtworzyć go w pełnej krasie.
Innym przykładem na znakomitą pracę włoskiej myśli technicznej okazała się być wokalistyka w wykonaniu bałkańskiej artystki Amiry Medunjanin. Jednak jak wiadomo, nie z samej wokalizy tego typu muzyka się składa i wbrew pozorom to wydawnictwo przywołałem z myślą o wspierającym frontmenkę zespole. Co mam na myśli? Chyba nikogo nie trzeba przekonywać o pewnej wyrazistości użytych podczas sesji nagraniowej instrumentów, które bez dobrego pokazania ich specyfiki brzmienia oraz sposobu wytwarzania dźwięku nie mają szans na porwanie duszy słuchacza. I żeby nie było, nie chodzi o akompaniament do znanej powszechnie Zorby, tylko ogólne spojrzenie na z pozoru prosty w obsłudze, jednak w rękach wirtuoza wyrazisty dęciak qudt, czy podobny do cytry strunowiec kanun. Jak można się spodziewać, zbyt mocne osadzenie ich w nasyceniu nie pozwoliłoby im odpowiednio lekko, ale przy tym z rozmachem wybrzmieć. Tymczasem Włoszki nie miały z tym najmniejszego problemu. Dzięki odejściu od dawnych nawyków było swobodnie, ale przy okazji wyraziście i dzięki temu dźwięcznie, co jest solą tego typu muzyki.
A co z twórczością z przeciwległego bieguna spod znaku rocka lub elektroniki? Powiem tak. Owszem, da się jej słuchać. Jednak nie oszukujmy się, dla tytułowych konstrukcji to walka o przetrwanie. Teoretycznie zagrają wszystko, co im się zapoda, tylko jaki jest sens szukania brutalności często źle zrealizowanej muzyki w monitorach stawiających na wyrafinowanie? To nawet nie jest szaleństwo, tylko w moim odczuciu bezsens. Po pierwsze – są zbyt małe, aby oddać odpowiednią ścianę marnego jakościowo dźwięku, a po drugie – za sprawą oferowanej jakości dźwięku wszelkie zniekształcenia wręcz wyeksponują. To gdzie tu logika? A gdy jej nie widzę, nie będę tego tematu dalej roztrząsał.

Po tak konkretnym w wszelkie za i przeciw teście na myśl samoczynnie nasuwa jedno zasadnicze pytanie – „Czy są to kolumny dla każdego?”. I wiecie co? Z odpowiedzią na nie nie będę miał najmniejszego problemu. To wynika z powyższego słowotoku, który jasno pokazuje, że aby skorzystać z ich najlepszych cech, należy umieścić je w odpowiednim rozmiarowo pomieszczeniu i raczej unikać muzyki stawiającej na doznania oparte o ekstrema. I nie chodzi o obronę miernego produktu, tylko pokazanie, że pewne konstrukcje mają swoje preferencje. Naturalnie włoskie panny spokojnie można karmić ciężkim rockiem, tylko swoje prawdziwe „ja” pokażą dopiero w muzyce epatującej emocjami opartymi o esencję, kolorystykę i kontrasty następujących po sobie wydarzeń. Niestety monotonna papka zmarnuje ich potencjał. A zapewniam, jest bardzo duży.

Jacek Pazio

Opinia 2

O ile młodszemu pokoleniu pewnie nie robi to żadnej różnicy, bo tematyką audio interesują się tu i teraz, raczej śledząc kolejne nowości aniżeli oglądając się wstecz, to bardziej doświadczeni audiofile z pewnością pamiętają czasy, gdy Sonus faber był niejako synonimem wytwórcy ekskluzywnych monitorów a Franco Serblin z zamawianych w Seasie, Audio-Technology i Dynaudio, a później również Scan-Speaku przetworników wyczarowywał kolejne cudeńka. Któż nie marzył o orzechowych Minimach, Electach, czy Elactach Amator, o Extremach nawet nie wspominając? Kluczowy okazuje się jednak czas przeszły – był, do … 1998r., kiedy to światło dzienne ujrzały zjawiskowe podłogówki Amati Homage. A potem już poszło z górki, bo na królewskim tronie pyszniły się Stradivari Homage, The Sonus faber, Aidy, Lilium i nowsze inkarnacje poprzedników – New Aida. Oczywiście w tzw. międzyczasie nie zabrakło klasycznych podstawkowców w stylu Guarneri Memento, Guarneri Evolution, Ex3ma, czy nieco skromniejszych, choć nadal butikowo-rustykalnych Electa Amator III i Minima Amator II, jednak mleko się rozlało a tym samym zmieniło się postrzeganie marki, która o zgrozo próbowała swych sił w niemalże budżetówce. Ba, nawet my sami staliśmy się ofiarami ww. zmiany optyki, gdyż na przestrzeni minionej dekady mieliśmy okazję pochylić cię jedynie nad, a jakże, podłogowymi Olympica Nova V. Jednak, co się odwlecze, to nie odwlecze i choć od polskiej premiery (w której, jak widać, mieliśmy okazję uczestniczyć) minęły … cztery lata, koniec końców udało nam się wyszarpnąć z objęć Horn Distribution będące nad wyraz udanym odwołaniem do jakże chlubnej przeszłości na wskroś włoskie monitorki Sonus faber Electa Amator III.

Tym razem sesja zdjęciowa przebiegła nieco inaczej, gdyż zamiast podziału na unboxing i właściwe odsłuchy postanowiłem od razu wszystko uwiecznić za jednym podejściem, bowiem wyłaniający się z kartonów, krok po kroku, widok okazał się na tyle intrygujący, że nie było szans na to, by po wypakowaniu zostawić wszystko w spokoju i cierpliwie czekać aż kolumny raczą się w naszym systemie zaaklimatyzować. Oczywiście spontaniczne wpięcie Sonusów początkowo miało posłużyć li tylko jako materiał zdjęciowy, lecz skoro dotarły do nas wygrzane egzemplarze wiadomym było, że chociażby pobieżny rzut uchem z pewnością nikomu nie zaszkodzi. I rzeczywiście – okazało się, że walory soniczne nie tylko dorównują, co wręcz wykraczają ponad te natury estetycznej. Jednak, żeby zachować chociaż pozory stosowanych przez nas procedur wróćmy na dosłownie chwilę do aparycji dzisiejszych bohaterek, bo możliwie dyplomatycznie rzecz ujmując jest na czym oko zawiesić.
W połowie – ściany boczne i górną, Elect wykonano z klepek orzechowych, z kolei ich front i plecy zdobi czarna, tłoczona skóra opinająca profil z MDF-u. Jakby tego było mało podstawa to równie udanie podkreślający luksusowość monitorków pięknie wyszlifowany marmur Carrara oddzielony od skórzano-drewnianego korpusu dyskretną mosiężną przekładką. Warto również od razu zaznaczyć, iż podstawę od spodu uzbrojono w nagwintowane otwory pozwalające na stabilne zespolenie z dedykowanymi, nie mniej wyrafinowanymi wzorniczo – aluminiowo/marmurowymi standami. Jednym słowem … ekstaza. Jeśli komuś wydaje się, że taki
Na froncie pyszni się chroniony charakterystyczną trójramienną „gwiazdką” 28mm jedwabny wysokotonowiec H28 XTR-04 DAD™ poniżej którego usadowił się 18 cm celulozowy mid-woofer MW18XTR-04. Z kolei na zapleczu znajdziemy ozdobną mosiężną tabliczkę znamionową z wkomponowanymi podwójnymi, równie biżuteryjnymi terminalami głośnikowymi a w górnej części pokaźnej średnicy ujście układu bas-refleks.

„Stare, dobre” Sonusy grały dostojnie, gęsto i wyrafinowanie, przez co zyskały w pewnych kręgach łatkę, bądź co bądź nie do końca bezzasadnej gabinetowości. Jednak takie zaszufladkowanie nie było bynajmniej ich wadą a zaletą, bo ktoś, kto się na nie decydował doskonale wiedział, bądź wiedzieć powinien, na co się pisze, więc jeśli coś mu finalnie nie pasowało, to już był jego / jego systemu problem a nie wina samych kolumn. Później miały miejsce różne i nie zawsze logiczne zawirowania, ze wspomnianym, niezbyt udanym, stanowiącym ewidentną rysę na włoskim wizerunku romansie z budżetówką i prawdę powiedziawszy trudno było wyrokować, w którą stronę pójdzie kolejny model. Dlatego też zabierając się za krytyczne odsłuchy Elect dałem im oprócz kilkudniowej rozgrzewki przysłowiową carte blanche, gdyż wcześniejsze z nimi spotkania, pomijając kilkugodzinną nasiadówkę po wypakowaniu, miały charakter na tyle przypadkowy, iż wyciąganie na ich podstawie jakichkolwiek merytorycznych wniosków byłoby równie zasadne, jak nie tylko ocena otaczającej nas rzeczywistości , lecz i przepowiadanie przyszłości bazując li tylko na obietnicach wyborczych i narracji serwowanej przez państwowe media.
Pierwsze takty prog-rockowo-folkowego „Graveyard Star” Mostly Autumn i jeśli miałbym jakiekolwiek wątpliwości, to w tym momencie zostałyby one rozwiane. Electy zagrały bowiem wybornie, po swojemu i niczego nie udając. Jasnym stało się jednak, że nie są do wszystkiego, co poniekąd … dobrze o nich świadczyło. Zdziwieni? A czemuż to? Przecież wiadomo wszem i wobec, że jeśli coś jest do wszystkiego, to albo jest do d&%y, albo jest to szwajcarski scyzoryk, a jak sami z pewnością Państwo zauważyliście filigranowe Sonusy kilkunastoostrzowego multi-toola nijak nie przypominają a i do wsadu dedykowanego tej części naszego ciała, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę nie sposób je porównać. O co więc chodzi? O nomen omen słuszne założenie producenta, że jednostka wykazująca nimi zainteresowanie w przestrzeni pomiędzy lewym a prawym uchem jakieś szare komórki nie tylko posiada, co potrafi z nich zrobić właściwy użytek a rezultat owego procesu tentegowania w głowie zdolna jest przełożyć na sensowność własnych działań. Po pierwsze zatem nie będzie oczekiwała od tytułowych kolumn niemożliwego a po drugie, świadoma ich oczywistych cech charakterologiczno-konstrukcyjnych zapewni im odpowiednio kaloryczną i dopasowaną do ich DNA strawę. Po co o tym wspominam? A po to, żeby nikt nie próbował mieć do nich pretensji, że nie nagłośnią 100, czy 150 metrowego salonu, tak sugestywnie jak daleko nie szukając odświeżone Aidy, bądź nie będą w stanie oddać pełni agresji „Repentless” Slayera. Bo nie będą, gdyż nie do tego zostały stworzone. Podobnie jak nikt przy zdrowych zamysłach nie będzie próbował Maserati GranTurismo przewozić półtonowego koncertowego Bosendorfera 280VC, bądź choćby 85” QLED-a. Za to na wspomnianym rockowo-folkowym repertuarze Electy miały okazję w pełni rozwinąć skrzydła, odpowiednio podkreślić przestrzenność i rozmach albumu a jednocześnie nie rozdmuchiwać go do iście gargantuicznych rozmiarów i nie próbować grać jak potężne podłogówki. Zyskują na tym one, zyskuje muzyka i zyskujemy my – słuchacze, gdyż dół pasma, choć pełny i zaraźliwie pulsujący, ani nie dominuje, ani nie nosi oznak wysilenia, przez co odpada problem ewentualnej nerwowości i chorobliwego udowadniania na każdym kroku, że da radę. Bo tu nie o dawanie rady chodzi a o wrodzony artyzm i naturalność. A Sonusy właśnie naturalność i rozbrajającą szczerość celebrują i pielęgnują, oferując dźwięk kompletny i skończony. W dodatku bez jakiegokolwiek, nawet najmniejszego „ale”.
Co ciekawe zarówno górne rejestry, jak i dół ani myślą ustępować pola średnicy, która choć niezwykle organiczna i komunikatywna nader udanie unika zbytniego przegrzania i w pierwszej chwili przyjemnego, lecz na dłuższą metę nieco uśredniającego przekaz wypchnięcia. Mamy zatem z jednej strony krągłość i gładkość wybornego Primitivo a z drugiej rześkość Vinho verde i brak grania pod publiczkę, czy też siłowego wyciągania za uszy słabych realizacji, bo jednak z racji niewątpliwej liniowości Sonusy wyraźnie różnicują reprodukowany materiał a tym samym informują o fakcie, gdy ktoś w studiu przyszedł do pracy a nie pracować. Wracając jednak do ograniczeń najnowszej, trzeciej już, inkarnacji Electy Amator, to proszę, o ile tylko nie gustujecie Państwo w ekstremach w stylu wspomnianego Slayera, niezbyt brać sobie owe ostrzeżenie do serca, bowiem nawet na niezwykle eklektycznej a zarazem zawierającej kilka cięższych kawałków ścieżce dźwiękowej do „Stranger Things, Season 4” tytułowe monitorki ani myślały wywieszać białej flagi i po prostu grały na 100%, o ile nie więcej, swoich możliwości. Warto bowiem mieć na uwadze, że chcąc poznać pełnię drzemiącego w nich potencjału podpięliśmy je na stałe pod redakcyjnego APEX-a. Ba, nawet dyskotekowy „Tarzan Boy” Baltimora przestał straszyć plastikową aranżacją, gdyż akcent został przesunięty na pulsujący rytm a syntezatorowy podkład nabrał znamion oldschoolowej analogowości. Z kolei „Master of Puppets” Metallici cięło powietrze ognistymi riffami aż miło. Oczywiście stopa Larsa Ulricha nie schodziła tak nisko i nie dysponowała taką energią jak ma to w zwyczaju na potężnych Gauderach, lecz brak sztucznego pompowania i podbicia wyższego basu mającego udawać coś, czego niewielki dwudrożny monitor fizycznie nie jest w stanie zagrać działało wyłącznie na ich korzyść. Warto jednak podkreślić, że nawet w blisko 40-metrowym OPOS-ie basu bynajmniej nie brakowało, bo takowy był a z racji swojej sprężystości i zróżnicowania nie sposób było doświadczyć jakiegoś nieusatysfakcjonowania. Ot klasyczne stawianie jakości ponad ilość i wyraz szacunku w stosunku do odbiorcy. Co innego góra, która, jak już zdążyłem nadmienić cechowała się nie tylko odwagą, co niezwykłą rozdzielczością i ani myślała iść w kierunku romantycznego zawoalowania czy bezpiecznych krągłości. Wystarczyło bowiem sięgnąć po fenomenalny album „Alegría” nieodżałowanego Wayne’a Shortera, by doświadczyć nie tylko ekspresji dęciaków, jak i skrzących się blach, których w trakcie jazzowych improwizacji Brian Blade bynajmniej nie oszczędzał. Wszystko jednak podane zostało z niezwykłym wyrafinowaniem i smakiem, więc każdy dźwięk miał swój ściśle określony czas i miejsce, idealnie wkomponowując się w koherentną tak pod względem tonalnym, jak i logicznym całość.

Krótko mówiąc Sonus faber Electa Amator III są idealną propozycją dla wyrafinowanych melomanów i koneserów dźwięków wszelakich poszukujących kolumn zdolnych pieścić ich wyostrzone zmysły przez długie lata bez popadania z jednej strony w przesadę a z drugiej w nudę. Jak sami Państwo widzicie wyglądają iście zjawiskowo i równie zjawiskowo grają stając się nie tylko ozdobą każdego salonu, co wystarczającym powodem do tego, by ilekroć znajdziemy się w ich zasięgu sięgnąć po ulubiony repertuar i po prostu się nim delektować z intensywnością, na jaką w pełni zasługuje.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II

Dystrybucja: Horn Distribution
Producent: Sonus faber
Cena: 41 998 PLN

Dane techniczne
Konstrukcja: 2-drożna, podstawkowa, wentylowana
Zastosowane przetworniki
– Wysokotonowy: H28 XTR-04 DAD™, Ø 28 mm
– Średnio-niskotonowy: MW18XTR-04, Ø 180 mm
Częstotliwość podziału zwrotnicy: 2 500 Hz
Pasmo przenoszenia: 40 – 35 000 Hz
Skuteczność: 88 dB SPL (2,83V/1 m)
Impedancja nominalna: 4Ω
Wymiary (W x S x G)
– Kolumna: 375 x 235 x 360 mm
– Stand: 720 x 300 x 350 mm
Waga
– Kolumna: 14,6 kg
– Stand: 11,2 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. kolumny podstawkowe

MoFi Electronics – SourcePoint 10

MoFi Electronics zaprezentuje po raz pierwszy na świecie SourcePoint 10. Premiera odbędzie się na trwającej w dniach 11-13 wystawie Capital Audiofest w Rockville USA.

Monitory są wynikiem 18 miesięcy badań i eksperymentów, prowadzonych pod okiem głównego projektanta Andrew Jones’a. SourcePoint 10, zaprojektowane przy założeniu że koszty nie mają znaczenia, są perfekcyjnie dopasowane do gustu tych wszystkich, którzy chcą sobie zapewnić odtwarzanie dźwięku z najwyższą możliwą jakością.

 

„Niezależnie od tego, ile kosztuje produkt audio, moją pasją jest dostarczanie poziomu jakości dźwięku i doświadczenia znacznie przekraczającego cenę wywoławczą”, mówi Jones.

Jednym z głównych celów MoFi Electronics z SourcePoint 10 jest przebicie się przez zatłoczony rynek głośników dzięki unikalnemu modelowi, który wyróżnia się dźwiękowo i wizualnie. Na uwagę zasługuje opracowanie własnego niestandardowego sterownika MoFi — zwłaszcza 10-calowego typu koncentrycznego, zaprojektowanego z innowacyjnymi koncepcjami. Chociaż Jones cieszy się światową reputacją dzięki swojemu doświadczeniu w zakresie koncentrycznych sterowników, SourcePoint 10 stanowi odejście od jego wcześniejszych projektów. Zamiast budować tradycyjną trójdrożną implementację z małymi przetwornikami, Jones i MoFi opracowali dwudrożny głośnik z dużym przetwornikiem.

Aby zminimalizować ruch membrany i uzyskać głęboki bas wybrano średnicę 10 cali jako idealny rozmiar dwudrożnego systemu koncentrycznego. MoFi eksperymentowało z mieszanką pulpy papierowej i opracowało kształt stożka, który zarówno optymalizuje rezonanse wewnętrzne membrany, jak i spełnia wymagania falowodu dla sygnału z głośnika wysokotonowego. Jones wybrał papier po ocenie różnych egzotycznych materiałów. Uważa, że celuloza ma przy tym rozmiarze membrany wszystkie potrzebne właściwości.
Głośnik wysokotonowy to 1,25-calowa miękka kopułka zdolna, dzięki dużej średnicy cewki, do pracy przy punkcie podziału wynoszącym zaledwie 1,6 kHz. Duża średnica membrany wysokotonowej pozwala na przetwarzanie stosunkowo niskich częstotliwości.

SourcePoint 10 jest napędzany przez system magnesów, który MoFi Electronics nazywa „Twin-Drive”. To ważne osiągnięcie techniczne pomaga głośnikowi grać z wyjątkową dynamika i czystością. Po miesiącach symulacji pola magnetycznego, Jones wybrał precyzyjnie sprzężone ze sobą, wysokostrumieniowe magnesy neodymowe dla obu głośników. Efektem było to, że pomagają sobie nawzajem w kierowaniu strumienia magnetycznego w szczeliny głośników. Konstrukcja magnesu Twin-Drive pozwala wytworzyć w pełni symetryczne pole magnetyczne, które eliminuje modulację strumienia, zapewniając wyjątkowo niskie zniekształcenia intermodulacyjne (IMD) i wysoką precyzję działania.

„Nie wystarczy po prostu zoptymalizować pasmo przenoszenia głośnika niskotonowego i wysokotonowego”, mówi Jones. „Niezwykle ważne jest również zminimalizowanie zniekształceń w strukturze napędu membrany. Jeśli wprowadza on zniekształcenia, wygeneruje nowe częstotliwości poza oryginalnym sygnałem. Bardzo świadomie podeszliśmy do konstrukcji „silnika”, aby zmniejszyć te zniekształcenia.”

Ogromną uwagę poświęcono również obudowie i kształtowi grubej na dwa cale przedniej ściance. Wyrzeźbiona, wielopłaszczyznowa przegroda umieszczona jest, w celu zredukowania dyfrakcji fali dźwiękowej w inspirowanej produktami z połowy zeszłego wieku ramie obudowy. Pozostałe ścianki wykonane są z paneli MDF o grubości jednego cala i ma wewnętrzną objętość 50 litrów, czyli prawie dwie stopy sześcienne. Taki rozmiar dał MoFi pożądaną kombinację rozciągnięcia basu (od 42 Hz) i dynamiki, z wysoką czułością (91 dB) i prawdziwą 8-omową impedancją (minimum 6,4 omów). Podsumowując, monitory SourcePoint 10 są niezwykle łatwe do wysterowaniu. Dwa dodatkowe usztywnienia wewnętrzne jeszcze bardziej wzmacniają obudowę, minimalizując jej drgania. Z zewnętrz ścinki i tył pokryte są fornirem z prawdziwego drewna – satynowego orzecha lub czarnego jesionu.

Sprzedaż SourcePoint 10 rozpocznie się w grudniu tego roku w przystępnej cenie 25.000 PLN za parę

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. kolumny podstawkowe

ELAC Concentro S 503

Link do zapowiedzi: ELAC Concentro S 503

Opinia 1

Nie da się ukryć, że tak jak w codziennym życiu jesteśmy skazani na pewnego rodzaju lepsze lub gorsze wybory, to niestety z podobnymi dylematami często mierzymy się w naszym związanym z audio hobby. Powodów jest wiele i nie będę się w wdawał w zbędne rozprawianie o nich, tylko zdecydowanym krokiem przejdę do wyniku owych decyzji. Chodzi mianowicie o czasem wymuszone statusem życiowym – konkretnie lokalowym, a czasem w pełni świadomie podjęte – mimo dysponowania wielkim salonem – zafundowanie sobie pozwalających obcować z muzyką kolumn podstawkowych. Można by powiedzieć, to wolny kraj i każdy robi co chce, jednak gdy się temu przyjrzeć dokładniej, temat wygląda nieco dziwnie. Otóż gdy do pierwszej grupy nic nie mam, bo łatwo jest ją zrozumieć, to nie oszukujmy się, w przypadku drugiej musi być jakiś – w pozytywnym tego słowa znaczeniu – haczyk. Przecież taka decyzja już w teorii skazuje nas na pewnego rodzaju ograniczenia w projekcji pełnego spektrum pasma akustycznego z jego energią i zejściem w dolnych rejestrach w rolach głównych, to jaki jest sens pchania się w z góry wiadome problemy, gdy dysponujemy czy to niezbędną kubaturą, czy zasobami pieniężnymi na kolumny pełnopasmowe? Już zdradzam. Ba, nawet poprę to fajnym przykładem. Co ciekawe, przykładem, który do niedawna wydawał mi się być skazanym na bolesną porażkę, gdy tymczasem w niełatwym teście znakomicie pokazał, co skłania melomanów do postawienia sobie monitorów bez oglądania się na wyżej wymienione, dla wielu jednak problematyczne aspekty. O kim mowa? Pewnie Was zaskoczę, ale jeszcze kilka lat temu o kojarzonym jedynie z dobrym Hi-Fi, tymczasem obecnie mocno pukającym do przedsionka High Endu producencie z Niemiec – popularnym Elac-u, który dzięki Sieci Salonów Hi-Fi & Video Design za sprawą monitorów Elac Concentro S 503 dobitnie pokazał, na czym polega obcowanie z dobrymi kolumnami podstawkowymi.

Nie da się okryć, że nasze bohaterki to przedstawicielki konstrukcji monitorowych. To średniej wielkości, dzięki jakości wykończenia oraz zastosowanemu przez konstruktorów pomysłowi na walkę ze szkodliwymi falami stojącymi w obudowie, ciekawie wyglądające skrzynki. Co to oznacza? Po pierwsze – obudowy są wariacją prostopadłościanu z szerokim, bo dzierżącym głośniki frontem i za sprawą zbiegania się ku tyłowi ku sobie bocznych ścianek, znacznie węższymi od niego plecami. Zaś po drugie – w odbiorze wizerunkowym bardzo istotną rolę odgrywa lakier na bazie fortepianowej, czyli esencjonalnej głębi połyskującej czerni. A to nie koniec pozytywnych informacji, bowiem wbrew pozorom zgrubnie patrząc, zastosowane dwa przetworniki, tak naprawdę są trzema generatorami sygnału. Otóż oprócz zorientowanego na dolne basowca, w górnej części awersu mamy wariację przetwornika koaksjalnego, czyli w tym przypadku wstęgę otuloną membraną średniotonowca, co sprawia, że mamy do czynienia z nieczęsto spotykanymi w tej klasie monitorami trójdrożnymi. Wieńcząc opis budowy naszych bohaterek dla wieli z nas bardzo istotnym tematem jest zastosowanie wkomponowanego w tylną ściankę, pozwalającego na w miarę swobodną jak na tek niewielkie konstrukcje projekcję niskich rejestrów, portu bass-reflex oraz umożliwiającego połączenie w układzie bi-wiringu/ampingu zestawu podwójnych terminali kolumnowych. Jeśli chodzi o stricte użytkowe parametry elektryczne, temat opiewa na obciążenie na poziomie 87dB przy 4 Ohm-ach.

Gdy pisząc ten tekst sięgnąłem do poczynionych podczas odsłuchu notatek, pierwszym co wówczas zauważyłem, była zaskakująca jak na monitory równowaga prezentacji. Jednak nie w estetyce na dłuższą metę nudnej, pod-pompowanej wszechobecnym basem papki, tylko ku mojemu zaskoczeniu pełnej wielobarwności i radości kreowanej w moim pokoju muzyki. Co to oznacza? Dla mnie najważniejszymi, bo bardzo ciekawymi aspektami były: soczysty, bez popadania w zwalistość bas, pełna informacji, a przy tym dobrze osadzona w barwie średnica i w pierwszej chwili wypadająca dość żywo, na szczęście jedynie umiejętnie podkreślająca zawarte w niej najdrobniejsze niuanse góra pasma. Każdy zakres miał coś ciekawego do powiedzenia, a mimo to uważał, aby nadmiernie nie wyjść przed szereg. To zaś sprawiało, że przez cały czas swą kreatywnością muzyka niby od niechcenia, ale jednak podprogowo mnie do siebie przyciągała. Na tyle zjawiskowo, że ciężko było traktować ją jak zwyczajowe tło do beztroskiego spędzania czasu. Raz czarowała esencją prezentacji, innym razem świetnym rozplanowaniem wirtualnej sceny, a jeszcze innym wirtuozerskim pokazaniem pracy artystów. I gdy pierwsze dwa aspekty potrafi pokazać większość dobrze zaprojektowanych monitorów, to już z ostatnim punktem nie jest tak różowo. Oczywiście w moim odczuciu owa umiejętność to pokłosie opisanej, co istotne, utrzymanej w pełnej spójności żywiołowości każdego z podzakresów. Jak pisałem, każdy miał coś do powiedzenia, jednak zawsze znakomicie współpracował z sąsiednim, dzięki czemu słuchana muza kipiała radością. Naturalnie z adekwatną do możliwości energią, ale wziąwszy pod uwagę sił na zamiary, bez najmniejszych problemów kolumny radziły sobie nawet z ciężkim rockiem.
Przykładowy team AC/DC z płyty „Back In Black” nie dość, że nie szczędził mi fajnych, bo esencjonalnych pasaży będących ich znakiem rozpoznawczym gitar, to dodatkowo nie żałował esencji wrzaskliwej wokalizie i dość dosadnie w dobrym tego słowa znaczeniu kopał pracą bębniarza. Bez tych niby drobnych, jednak oddających cel spotkania się tej czwórki niuansów byłby to jeden nieciekawy muzyczny bełkot. Na szczęście dostarczone do testu Niemki nie dość, ze na tym nie poległy, to bardzo mnie zaciekawiły. A trzeba zaznaczyć, że przywołana kapela to mój młodzieńczy chrzest bojowy z tego typu muzą i bardzo boli mnie, gdy ze skonfigurowanego testowo zestawu wieje nudą. Czy to oznacza, że przy S 503 tracą sens kolumny podłogowe? Niestety nie. Ale nie oszukujmy się, jeśli z kompaktowych zestawów głośnikowych oczekujemy ściany dźwięku, nie jesteśmy nawet na poziomie elementarza audio. Jednak mniemam, iż studiując nasze perypetie testowe nawet początkujący adepci tej zabawy z grubsza wiedzą, o co w niej chodzi.
Nieco inaczej, czy wręcz lepiej Elac-i wypadły z muzyką nastawioną na kojenie duszy – twórczość barokowa i nerwicy – wszelkie odmiany jazz-u. To była wręcz woda na ich młyn, gdyż przy całym wyartykułowanym w poprzednim akapicie potencjale dźwiękowym do głosu dochodziły aspekty budowania nie tylko rozległej sceny, ale również czytelności jej wypełnienia i znakomitego wyłuskiwania najdrobniejszych niuansów z każdego pozornego źródła w sensie nie tylko energii wybrzmiewania, ale również zmiennej esencjonalności projekcji. W tej roli znakomicie sprawdzała się muzyka spod znaku Jordi Savalla „Monteverdi: L’Orfeo”, a także przykładowy RGG „Szymanowski”. W każdym z przypadków bez pokazania dosłownie każdego nawet najdrobniejszego szczególiku, często pojedynczego dźwięku muzyka pewnie zabrzmiałaby tylko fajnie. Jednak gdy kolumny zadbały o pokazanie pełni spektrum użytych w kompilacjach instrumentów, nie pozostawało mi nic innego do roboty, jak każdą włożona do CD-ka płytę, mimo wieloletniej znajomości materiału zaliczyć od deski do deski. Niestety nieczęsto to się zdarza, dlatego tym bardziej brawa dla niemieckich konstruktorów, że potrafili uwieść mnie swoimi maluchami.

Czy opisane kolumny podstawkowe są dobrą propozycją dla każdego melomana? Mam nadzieję, iż nie zdziwicie się, gdy z całą świadomością powiem – tak. A powiem dlatego, że to przecież propozycja, a nie przymus. Mało tego. Tym bardziej powinni posłuchać ich ci nastawieni na konstrukcje podłogowe. Po co? Choćby dla przekonania się, jak wygląda dobrze nie tylko rozciągnięta i zabudowana muzykami wirtualna scena, ale również jej poparta swobodą prezentacji najdrobniejszych artefaktów radość projekcji. Jeśli zrozumiecie, jak robią to fajne monitory, zapewniam, poprzeczka dla podłogówek w zbliżonym pułapie cenowym poszybuje na często jakościowo nieosiągalną wysokość. Jak widać, paradoksalnie moja zachęta jest pewnego rodzaju ostrzeżeniem. Jednak mam nadzieję, że zrozumieliście, iż tak sformułowane ostrzeżenie dla tytułowych monitorów Elac Concentro S 503 jest podstępnym potwierdzeniem ich świetności. Jaki cel ma taki wybieg? To jasne jak słońce. Wprost pochwały już pisałem i formułując puentę tego starcia najzwyczajniej w świecie nie chciałem się powtarzać.

Jacek Pazio

Opinia 2

Powoli dobijając do dekady naszej radosnej twórczości pod szyldem SoundRebels sukcesywnie, czyli z każdą kolejną recenzją zazwyczaj podświadomie utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że przynajmniej jeśli chodzi o wszem i wobec znane marki, czyli wiekowych stażem wytwórców o w pełni zasłużonym, iście ikonicznym statusie większość mamy generalnie „z głowy”. Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę, iż pewną część czy to z racji niemożności dogadania się z dystrybutorem, czy to po prostu braku dostępności w naszym zakątku globu i problemów natury logistycznej chciał nie chciał musimy sobie, przynajmniej na razie odpuścić, jednak na tle skali już opisanych ustrojstw ów odsetek powoli, bo powoli, ale jednak systematycznie malał. Czyli wszystko w jak najlepszym porządku, prawda? Otóż nie do końca, gdyż w momencie, gdy otrzymaliśmy zapytanie z Sieci Salonów Top HiFi & Video Design odnośnie gotowości wzięcia na tapet filigranowych podstawkowców ELAC Concentro S 503 nagle uświadomiliśmy sobie, że dziwnym zbiegiem okoliczności do tej pory żadnych ELAC-ów u siebie nie gościliśmy. Nie kryjąc w pełni zrozumiałego zakłopotania czym prędzej potwierdziliśmy pełną mobilizację i z nieukrywanym entuzjazmem pochyliliśmy się nad tytułowymi maluchami.

Pobieżny rzut oka na nasze dzisiejsze kruczoczarne, pokryte lakierem fortepianowym bohaterki mógłby wskazywać, iż mamy do czynienia z klasycznymi, dwudrożnymi monitorami uzbrojonymi w firmowy, będący rozwinięciem AMT, głośnik wysokotonowy JET 5 i nie mniej intrygujący 180 mm średnio – niskotonowy AS-XR o kanapkowej membranie strukturą przypominającej powierzchnię kryształu. I wszystko by się zgadzało, gdyby była to jedynie … półprawda, która co prawda jest lepsza od kłamstwa, jednak zostawia pewien niedosyt. Okazuje się bowiem, iż Niemcy dość perfidnie ukryli jeszcze jeden, średniotonowy drajwer i to bynajmniej nie wewnątrz delikatnie zwężającej się ku tyłowi obudowy, bądź na plecach, do których dosłownie za chwilę przejdziemy, lecz … wokół ww. wstęgowca. Tak, tak mili Państwo. Ten wyglądający jak tubka wykładnicza lejek jest niczym innym jak 130 mm połączeniem stożka celulozowego z aluminiową membraną, w którym cewka drgająca jest również bezpośrednio zespolona z membraną a całości przypisano symbol AS-XR AL. Cały układ charakteryzuje się dość akceptowalną 87 dB skutecznością i 4Ω impedancją, co poniekąd wpisuje się w rodową tradycję, gdyż odkąd sięgam pamięcią wysokie modele ELAC-ów, a bądź co bądź Concentro to top topów w niemieckim portfolio były i jak widać na załączonym obrazku nadal są łase na Waty i Ampery. A właśnie, pozwolę sobie w tym momencie na małą dygresję i nieśmiało tylko wspomnę, iż z niewiadomych powodów próżno szukać S 503 na dedykowanej ww. linii stronie producenta. Czyżby tytułowe podstawkowce były jakimś wstydliwym sekretem? Prawdę powiedziawszy nie sądzę, jednak dziwi fakt, że webmaster niespecjalnie dba o aktualność wizytówki marki. Tylna ścianka prezentuje się równie elegancko. W górnej części ulokowano wylot kanału bass refleks a poniżej podwójne, iście biżuteryjne terminale głośnikowe z solidnymi zworami.

Przechodząc do części poświęconej brzmieniu nieco zepsuję niespodziankę i już na wstępie zasygnalizuję, że 503-ki grają urzekająco pełnopasmowym, dynamicznym i zarazem wyrafinowanym dźwiękiem. W dodatku pomimo swej trójdrożności nawet na moment nie tracą koherencji, więc wszystkie podzakresy są ze sobą idealnie zespolone i ze świecą szukać punktów ich zszycia. Nie można też odmówić im rozmachu, co niejako z automatu predestynuje je do wielce sensownych zamienników niewielkich podłogówek. Na dowód tego posłużę się dość wymagającym a przy tym niezbyt często pojawiającym się na recenzenckich playlistach przykładem. Mowa o radosnej twórczości metalcore’owej australijskiej formacji Parkway Drive, która na jeszcze pachnącym tłocznią krążku „Darker Still” jeńców brać nie zamierza serwując słuchaczom istną kanonadę perkusyjnych uderzeń, którym w sukurs przychodzą ogniste riffy i wyrykiwane przez Winstona McCalla teksty. Krótko mówiąc dość problematyczna strawa, której większość wystawców na wszelakiej maści prezentacjach stara się unikać jak ognia. Tymczasem ELAC-i bez najmniejszej tremy i zadyszki z zaskakującą werwą i spontanicznością oddawały nawet najbardziej karkołomne spiętrzenia dźwięku i najgęstsze aranżacje. W dodatku bas przez cały czas cechował się wzorowym timingiem i kontrolą, której bardzo proszę nie mylić z osuszeniem, gdyż niczego takiego nie odnotowałem, średnica miała właściwą sobie soczystość a góra pasma była klasą sama dla siebie. I w tym momencie nie chodzi o zwykłe „cukrowanie” w ramach tzw. laurki, lecz łatwy do weryfikacji fakt, gdyż JET 5 oferuje ponadnormatywną rozdzielczość lecz bez nawet najmniejszych oznak wyostrzenia, czy ofensywności. Wysokie tony są dzięki temu czyste jak górski kryształ, chyba, że inaczej wymyślił sobie artysta, bo i z oddaniem natywnej ziarnistości materiału źródłowego małe Concentro nie mają najmniejszych problemów. Doskonale to słychać porównując bardziej liryczne fragmenty, z czystym wokalem z utworami, gdy wokalizy ocierają się niemalże o brutalny growl.
A właśnie, skoro o chropowatościach i szorstkościach mowa, to nie mogłem odmówić sobie przyjemności przesłuchania „Ella And Louis” Elli Fitzgerald i Louisa Armstronga, gdzie nie tylko głos, ale i trąbka Satchmo dalekie są od jedwabistej gładkości. Jednak taki jest ich urok i jakiekolwiek spolerowanie śmiało moglibyśmy uznać za świętokradztwo, choć z drugiej strony zbytnia analityczność i podkreślanie sybilantów nieco psują nastrój. Tymczasem ELAC-i pozostając wiernymi oryginałowi oddawały pełna gamę gulgotów i chrypień, lecz bez wspomnianych przejaskrawień. O tak podstawowych drobiazgach jak permanentne znikanie ze sceny nawet nie warto wspominać, choć samej scenie kilka słów się należy. Bowiem 503-ki kreowały ją w sposób niezwykle wyważony i nienachalny. Nie przybliżały pierwszego planu, lecz umiejscawiały go mniej więcej na linii głośników, by pozostałe plany sukcesywnie budować w jej głębi. Zyskujemy dzięki temu przyjemny oddech i przestrzeń pozwalającym nie tylko artystom na swobodne ruchy, lecz również słuchaczom objąć zmysłami cały spektakl. O ile jednak przy niewielkich składach jak powyższy nie jest to jakieś karkołomne wyzwanie, to już przy wielkiej symfonice jak „Valentin Silvestrov: Requiem für Larissa” w wykonaniu Bavarian Radio Chorus i Munich Radio Orchestra pod batutą Andresa Mustonena owa kwestia nabiera kluczowego znaczenia, gdyż rozmycie, bądź ściśnięcie dalszych planów znacznie ogranicza wolumen reprodukowanych informacji. A tutaj takowej limitacji nie sposób uświadczyć. Jest za to właściwy rozbudowanemu aparatowi wykonawczemu rozmach, swoboda i dynamika.

W ramach podsumowania nie wypada mi napisać nic innego, jak tylko to, że udały się ELAC-owi Concentro S 503. Nie dość bowiem, że z powodzeniem nagłośnią nawet 20-25 metrowy salon, u nas grały w 38 m², to w dodatku nie boją się praktycznie żadnego repertuaru. Warto też nadmienić, iż z racji oferowanych walorów brzmieniowych śmiało mogą aspirować do miana pełnokrwistego High Endu. Aby jednak w pełni uwolnić drzemiący w nich potencjał warto po pierwsze zapewnić im odpowiednio wysokiej klasy i zarazem wydajną amplifikację a po drugie zainwestować w solidne standy. Z pomocą przychodzi oczywiście sam producent sugerując firmowe LS 100 o masie 9,5 kg i wymiarach 68,5 x 29,5 x 40 cm, jednak wybór tego typu akcesoriów na rynku jest na tyle szeroki, że spokojnie można sięgnąć po model spoza portfolio ELAC-a. Od siebie jeszcze tylko dodam, że próby aplikacji 503-ek na wszelakiej maści półkach i stolikach najdelikatniej rzecz ujmując na tyle degradują ich brzmienie, że jeśli tylko nie macie Państwo możliwości innego ustawienia spokojnie możecie wybrać któreś z niżej urodzonych podstawkowców (Vela VBS403, Solano BS283) zaoszczędzone środki przeznaczając na inne uciechy.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: Finite Elemente Pagode Master Reference Mk II
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II

Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design
Producent: ELAC
Cena: 33 998 PLN (para)

Dane techniczne
– Konstrukcja: 3-drożna; bas refleks
– Zastosowane przetworniki:
– basowy o średnicy 180 mm, AS-XR
– średniotonowy: 1 x 50 | 130 mm, AS-XR AL
– wysokotonowy: JET 5c
– Częstotliwości podziału zwrotnicy: 400 i 2600 Hz
– Moc znamionowa/muzyczna: 120/200 W
– Zalecana moc wzmacniacza: 60 – 500 W
– Czułość: 87 dB/2,83 V/m
– Impedancja nominalna: 4 Ω
– Wymiary (S x W x G): 225 x 400 x 372 mm
– Masa kolumny: 13,4 kg