Po raz kolejny mamy przyjemność przedstawić Państwu relację z wernisażu wystawy, na którym oprócz doznań czysto wzrokowych przybyli goście mogli zakosztować również nad wyraz wysublimowanej strawy muzycznej i po raz kolejny właśnie za oprawę muzyczną odpowiedzialny był nie kto inny, jak charyzmatyczny i szalenie utalentowany młodzieniec – saksofonista Kuba Więcek i jego Trio. O ile jednak poprzednim razem dane nam było podziwiać prace Salvadora Dali i Andy’ego Warhola, to tym razem okazją do spotkania stał się wernisaż wystawy fotografii o wielce intrygującym tytule „Jazzowa Liga Mistrzów”, której autorem jest … Maciej Szczęsny. Tak, tak, nie przewidziało się Państwu, jak i nie mamy do czynienia z czysto przypadkową zbieżnością nazwisk. W tym wypadku chodzi o „tego” Macieja Szczęsnego – bramkarza znanego z występów w barwach Legii Warszawa, Widzewa Łódź, Polonii Warszawa, Wisły Kraków a także reprezentacji Polski za kadencji Andrzeja Strejlaua, Henryka Apostela, Władysława Stachurskiego i Antoniego Piechniczka. Zdziwieni? Proszę mi wierzyć, że kiedy otrzymałem zaproszenie byłem równie zaskoczony. Jak się jednak okazało Pan Maciej oprócz piłki, która była niejako jego zawodem, czyli brzydko mówiąc pracą, ma też zdecydowanie mniej znane na forum publicum oblicze (jAsZcZesny) – jest miłośnikiem jazzu i właśnie fotografii a niniejsza wystawa jest tego nad wyraz namacalnym dowodem.
Przechodząc do konkretów warto wspomnieć, że choć Maciej Szczęsny z aparatem nie rozstaje się niemalże od 30 lat, to najstarsze zdjęcie, jakie znajdziemy wśród 41 prac (40 czarno-białych i 1 kolorowego) pochodzi z 1993 roku i przedstawia Pata Metheny’ego. Oprócz niego obiektyw golkipera uchwycił koncertowe poczynania Raya Charlesa, Diany Krall, B.B. Kinga, Niny Simone, Leszka Możdżera, Tomasza Stańko, Bobby’ego McFerrina, Angelique Kidjo, Włodzimierza Pawlika, Jana Ptaszyna Wróblewskiego, Cesarii Evory czy Abbey Lincoln. Jak podczas licznie udzielanych wywiadów mówił ich autor nie siląc się na artyzm starał się pokazać poszczególnych bohaterów poprzez pryzmat własnych wyobrażeń, to jego własny sposób widzenia danego człowieka a refleks konieczny podczas aktywności na boisku tylko w tym pomagał. Biorąc po uwagę, iż bywanie i fotografowanie największych jazzowych sław było formą swoistej terapii i odskoczni od codziennych obowiązków uwagę zwraca niezwykły spokój i własny, zakładam, ze w pełni świadomy warsztat mający na celu uchwycenie konkretnego momentu, gdzie kończy się poza a zaczynają płynące z głębi serca emocje.
Jeśli zaś chodzi o faceta „co w saksofon dmie” (od razu uprzedzam, że to nie brak szacunku z mojej strony, tylko fragment utworu „Bądź moim natchnieniem” Andrzeja Zauchy ze słowami Wojciecha Młynarskiego), to … Kuba znów raczył był zapewnić nam potężny zastrzyk pozytywnych rytmów. Ciekawostką i bardzo miłym zaskoczeniem był fakt, iż choć prezentowany – pochodzący z albumu „Another Raindrop” materiał najdelikatniej mówiąc nie należał do lansowanego w mass-mediach muzycznego mainstreamu nie tylko z łatwością trafił do licznie przybyłych na wernisaż gości, co wywoływał ich żywiołową reakcję. Owacje pojawiały się nie tyko po każdym utworze, lecz również po solowych improwizacjach grającego na gitarze basowej i kontrabasie Michała Barańskiego, oraz zsiadającego za perkusją Łukasza Żyty, o frontmanie nawet nie wspominając, co pokazuje, iż świetnie zagrany, rasowy jazz a nie jakieś pseudo-jazzowe plumkanie serwowane w hotelowych windach potrafi ewidentnie porwać niekoniecznie przygotowaną na tego typu doznania publikę.
A skoro przy doznaniach nausznych jesteśmy, to podczas czwartkowego wieczoru na PGE Narodowy nie zabrakło bardzo miłego … audiofilskiego akcentu. Mowa o iście high-endowym systemie przygotowanym przez ekipę krakowsko-warszawskiego Nautilusa, w skład którego weszły odtwarzacz CD Accuphase DP-430, wzmacniacz zintegrowany Accuphase E-650, tubowe kolumny Avantgarde Acoustic TRIO i budzący największe zainteresowanie gramofon Transrotor Tourbillon.
Jeśli powyższy materiał wzbudził Państwa zainteresowani, to w ramach podsumowania spieszę donieść iż wystawa została wyeksponowana w przestrzeni PGE Narodowego a zdjęcia można oglądać do 28 lutego w godzinach 9.00 – 21.00. I jeszcze jeden, drobiazg – wstęp jest całkowicie darmowy.
Marcin Olszewski
Dosłownie na kilka godzin przed oficjalnym – sobotnim otwarciem, w piątkowy wieczór, odbył się w socrealistycznych wnętrzach PKiNu wernisaż wystawy zatytułowanej „Dali kontra Warhol – sztuka, muzyka, film”. Wydarzenia o takiej randze i ciężarze gatunkowym bezapelacyjnie wymagają stosownej oprawy, więc i tym razem organizatorzy postarali się o elektryzujące nazwiska. Mając na uwadze wybitnie muzyczny charakter eventu, przynajmniej jeśli chodzi o lwią część prezentowanej twórczości Andy’ego Warhola, nie mogło zabraknąć Piotra Metza, któremu przypadła rola głównego prowadzącego, oraz dwóch ambasadorów wystawy – Szymona Majewskiego i Stacha Szabłowskiego. Zanim jednak na dobre rozpoczęła się część konferansjerska na scenie, oprócz słynnej sofy Dalego w kształcie ust aktorki Mae West, pojawiły kwiaty dla pomysłodawczyni wystawy – Anety Fudali a dopiero potem licznie zgromadzoną publiczność do łez bawiły wspomnienia Szymona Majewskiego o dziadku negującym „artystyczność” dokonań Warhola (słynna puszka zupy Campbell’s), czy też fenomen „lizania Dalego” dzięki zaprojektowanemu przez ww. artystę w 1969 r. logu lizaków Chupa Chups.
Jednak nie po to zjawiliśmy się w PeKiNie,, żeby stać i podziwiać erudycję prowadzących lecz po to żeby sztuki doświadczyć, czy wręcz jej skosztować, o ile tylko ktoś miał ochotę na … banany. Dlatego też na scenie pojawił się, jak już za chwilę mieliśmy okazję się przekonać, wielce utalentowany młodzian i jego formacja, czyli zespół Kuba Więcek Trio, którzy zaprezentowali nie tylko utwory (m.in. tytułowy „Another Raindrop” i „Who Is the Monkey in Here?”) z jeszcze pachnącego tłocznią albumu „Another Raindrop”, lecz przede wszystkim własne interpretacje pochodzących z „The Velvet Underground & Nico” The Velvet Underground przebojów „Sunday Morning” i „Femme Fatale”. Delikatny, wręcz liryczny wstęp nie zapowiadał jednak istnego szaleństwa, jakie miło miejsce na scenie zaledwie kilka minut później. Szaleństwa, w którym tematy przewodnie były tylko umownymi szkicami, stelażami, na których muzycy budowali swe wyrafinowane improwizacje i własne wizje. Dlatego też warto wymienić cały skład trio, w którym oprócz operującego saksofonem altowym i sopranowym Kuby grali Michał Barański (kontrabas i gitara basowa), oraz Łukasz Żyta (perkusja).
Zanim przejdziemy od doznań czysto muzycznych do strefy atakującej nasz zmysł wzroku pozwolę sobie na małą około-audiofilską dygresję i tylko wspomnę, że firma DALI wraz ze swoim dystrybutorem, Horn Distribution S.A. zaproszona została do roli Partnera Technologicznego wystawy podejmując się zadania nagłośnienia strefy chillout wystawy przy pomocy naściennych kolumn głośnikowych DALI RUBICON LCR. Jednak wprawne oko wśród ponad 120 oryginalnych, starannie wyselekcjonowanych z prywatnych kolekcji i fundacji, prac obu artystów było w stanie wyłowić skromnie stojący zdecydowanie ciekawszy i bliższy naszym sercom system. System w skład którego wchodził nie tylko gramofon E.A.T, lecz i iście high-endowa elektronika Audio Research podłączona pod śnieżnobiałe kolumny Dali Rubicon 8.
Część ekspozycyjna stanowiła za to niezwykle eklektyczną mieszankę dzieł obu twórców, przez co grafiki Dalego sąsiadowały z zaprojektowanymi przez Warhola okładkami albumów Rolling Stonesów, Velvet Underground czy Blondie. Słowem surrealizm i pop-art. w jednym stali domu i to domu będącym świadectwem wybitnie surrealistycznych, choć ponurych komunistycznych czasów. Rechot historii? Niewykluczone, tym bardziej, że obaj Twórcy posiadali niezwykły dar nad wyraz łatwego przekuwania własnych działań artystycznych w stosy „imperialistycznych” dolarów a jak wiadomo wszystko co amerykańskie niekoniecznie wpisywało się w ideologię wyznawaną przez darczyńcę PKiN-u.
Organizatorom oprócz tak znanych obrazów Dalego jak „Kuszenie św. Antoniego” z 1946 r., czy jego cyklu grafik „Konie” udało się również zaprezentować surrealistyczne rzeźby. W dedykowanym im pomieszczeniu uwagę zwiedzających zwracały „Gala Gradiva”, „Perseusz”, czy „La Grandeza del Islam” by raptem po kilku krokach poznać przepis na autorskiego drinka o wszystko mówiącej nazwie „Casanova”.
O ile jednak w przypadku jednego z najpopularniejszych przedstawicieli surrealizmu Avida Dollars (Chciwego Dolarów), czyli Dalego komercyjny przejaw jego twórczości był jedynie sygnalizowany, to już Andy Warhol potraktowany został nie tylko jako ikona pop-artu, ale przede wszystkim twórca stawiający głównie na rozgłos i starający się za wszelką cenę być w centrum uwagi. W jego przypadku geniusz przeplatał się z dwuznacznością i kontrowersją a fenomenalna zdolność czynienia sztuki z rzeczy powszechnych sąsiadowała z kiczem i wręcz perwersyjnym uwielbieniem pieniędzy. Dowodzą tego słowa samego Warhola, który twierdził, iż lubi pieniądze do tego stopnia, że zamiast obrazu za 200 tysięcy dolarów, lepiej powiesić na ścianie banknoty. Nie przeszkadzało mu to jednak tworzyć np. okładek nie tylko dla gwiazd z pierwszych tron gazet jak Stonesi, czy David Bowie, lecz również do dzieł klasycznych w stylu „Błękitnej Rapsodii” Gershwina, czy „Jeziora Łabędziego” pod batuta Leopolda Stokowskiego.
Ponieważ część eksponatów na tytułowej wystawie szerokiej publiczności jest prezentowana po raz pierwszy a ekspozycję w Pałacu Kultury i Nauki można oglądać do 7 października jest szansa, że przyciągnie ona nie tylko mieszkańców stolicy, lecz i odwiedzających Warszawę miłośników sztuki. Do czego z resztą szczerze Państwa zachęcam.
Marcin Olszewski
Najnowsze komentarze