Tag Archives: Lavardin


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Lavardin

Falcon Acoustics w Art and Voice

Opinia 1

Pomimo tego, że mamy końcówkę stycznia, to dziwnym zbiegiem okoliczności zeszłoroczne Audio Video Show nie tylko nie daje o sobie zapomnieć, lecz co i rusz podrzuca nam jedyne w swoim rodzaju pamiątki. Dzień po wystawie zawitał bowiem u nas fenomenalny system marzeń Naim & Focal, w powystawowy weekend wybraliśmy się do katowickiego Audio Stylu, by w zdecydowanie bardziej, aniżeli stadionowe, warunkach posłuchać TAD-ów Evolution One, potem gościliśmy rodzimą lampową konstrukcję Audio Reveal First, a obecnie cieszymy oczy i uszy kolejnym setem marzeń, czyli Magico A3 z topową elektroniką AVM-a a dosłownie na początku mijającego tygodnia dotarły do nas Audiovectory R 8 Arreté. Oczywiście nie mamy nic a nic przeciwko takiej formie odświeżania pamięci, bo dzięki nim nad wyraz namacalnie jesteśmy w stanie doświadczyć a zarazem utwierdzić się w przekonaniu, iż wszelakiej maści wystawy, powinny służyć li tylko oglądaniu, bo już samo słuchanie obarczone jest takim bagażem pasożytniczych artefaktów, że na dobrą sprawę kategoryzację ekspozycji należałoby wprowadzić jedynie na zestawy działające – czyli podłączone do prądu i takie, owego szczęścia nie mające. Jak się jednak okazuje podobny ruch panował również u naszych zaprzyjaźnionych dystrybutorów dokonujących bądź to przetasowań we własnych portfoliach, bądź też dopinających formalności związane z pozyskiwaniem nowych, zauważonych na minionej wystawie marek. Tak też właśnie było w przypadku Audio Atelier, które wśród ogromu prezentowanych urządzeń i systemów wyłuskało prawdziwą i budzącą zrozumiałą zazdrość perełkę, czyli brytyjską markę Falcon Acoustics.

Ze zrozumiałych względów rozmowy natury dystrybucyjnej objęte były ścisłą tajemnicą a i o fakcie ich finalizacji nikt nie „puścił farby”. Powiem nawet więcej. Otóż otrzymawszy zaproszenie odwiedzin wrocławskiego salonu Art and Voice, do momentu przekroczenia progu willi przy ulicy ul. Wojszyckiej 22a, autentycznie nie mieliśmy z Jackiem bladego pojęcia po co tak naprawdę przyjdzie nam się tłuc przez pół zaśnieżonej Polski. Serio, serio. Krzysztof Owczarek po prostu zadzwonił z zaproszeniem a my, mając do Niego zaufanie, że nie próbuje wsadzić nas na przysłowiową minę i jednocześnie mając w pamięci niepowtarzalny klimat dolnośląskiego salonu z ochotą na jego propozycję przystaliśmy. I już teraz, nieco uprzedzając bieg wypadków uczciwie muszę przyznać, że warto było zerwać się w sobotę chwilę po piątej rano i spędzić niemalże pół dnia w samochodzie, gdyż w przysypanym świeżym śniegiem Wrocławiu czekała na nas nie tylko niemalże cała oferta Falcon Acoustics, lecz również przeuroczy sam … Jerry Bloomfield. Dla osób niewtajemniczonych i niemających zbytnio pojęcia cóż owe, powyższe informacje oznaczają pozwolę sobie na małą audiofilską retrospekcję i cofnę się do Wielkiej Brytanii lat 60-ych ubiegłego wieku do studiów BBC, które wykorzystywały m.in. legendarne monitory LS3/5a i gdzie, a dokładnie w KEF Electronics Ltd., do kwietnia 1974 r. pracował, odpowiedzialny m.in. za wprowadzenie przetworników (znaczy się głośników) B1814, B139, B110, T15, B200, T27, M64 Malcolm Jones. Mr. Jones poszedł jednak na swoje i właśnie pod banderą Falcon Acoustics przez kolejne 32 lata niósł kaganek oświaty oferując swoje wyroby wszystkim miłośnikom klasycznego brzmienia Zjednoczonego Królestwa. Przechodząc w 2006 r. na, jak się miało bardzo szybko okazać połowiczną, emeryturę przekazał pieczę nad firmą swojemu przyjacielowi – Jerry’emu Bloomfieldowi, który z radością, i jak każdorazowo podkreśla, z dziką satysfakcją kultywuje nader chlubne audiofilskie tradycje.

Skoro nawet podczas wspomnianego AVS filigranowe, wyposażone w midwoofer B110 i wysokotonową kopułkę T27 monitorki LS3/5a zagrały z eletroniką, z którą nie miały najmniejszego prawa zagrać, czyli z usieciowionym odtwarzaczem CD35 Prisma Network CD i o zgrozo D-klasową integrą I35 Prisma Primare’a, to byliśmy szalenie ciekawi jak sprawdzą się w zdecydowanie bardziej przyjaznym środowisku.

Jednak na początek, chcąc nieco odtajać po podróży, skupiliśmy się na wymianie uprzejmości a gdy okazało się, że Jerry z niezwykłą serdecznością i entuzjazmem gotów jest podzielić się z nami swoją wiedzą, a przy tym jest szalenie ciekaw naszych spostrzeżeń, to nie omieszkaliśmy Go o to i owo podpytać. Okazji ku temu było bez liku, gdyż niemalże pod ręką mieliśmy przepięknie wyeksponowane serce i trzewia LS3/5a. Zero ściemy, zero baśni z mchu i paproci i historyjek o natchnieniu godnym kolejnego proroka. Ot mozolna, czysto inżynierska praca, oparta na doświadczeniu, zdobywanej przez lata wiedzy i co może okazać się dla co poniektórych „natchnionych” dość niewygodne, przede wszystkim fizyce, której praw nijak obejść i nagiąć się nie da. Za to ich znajomość okazuje się niezwykle pomocna, o ile tylko wie się co z ową wiedzą zrobić. A właśnie, co do roboty, to warto podkreślić, iż Falcony po dziś dzień wykonywane są nieopodal Oxfordu. Ponadto warto sobie uświadomić, iż w dobie z jednej strony upragnionej gigantomanii a z drugiej strony usilnych prób minimalizacji wszystkiego co da się minimalizować sztandarowy model Falcona pozostaje niezmiennie kompaktowy, co bardzo sugestywnie pokazuje zestawienie jego frontu z, jak się okazało bardzo przydatną do celów edukacyjnych, butelką … irlandzkiego destylatu.

Przestronny i zarazem szalenie klimatyczny salon, a zarazem główna sala ekspozycyjna Art and Voice mający być z założenia i tylko przedsionkiem, wstępem do właściwych odsłuchów po raz kolejny stał się miejscem prowadzenia audiofilskich dysput i niezobowiązującej kontemplacji zimowej aury za oknem.

Mając jednak na uwadze, że sobotnia wyprawa miała swój, jak się teraz okazało, nad wyraz jasny cel nie omieszkaliśmy dokonać również małego rekonesansu i sprawdzić cóż nowego pojawiło się tu i ówdzie i tym sposobem udało mi się wyłuskać wielce smakowite, przybyłe wraz z Jerrym, trzydrożne podłogówki R.A.M. Studio 30 wyposażone w wykonywane na zamówienie przetworniki, gdzie pomiędzy parą 6” polipropylenowych basowców i 1” tekstylnym tweeterem pyszniła się iście zjawiskowa, również miękka 2” kopułka średniotonowa. Dodając do tego świetny design łączący naturalną okleinę boków i pokrywającą pozostałe powierzchnie elegancką, tłoczoną syntetyczną (takie czasy) skórę oraz nad wyraz przyjazne parametry elektryczne (89dB/8Ω) może się okazać, że będzie to prawdziwy hit. Oczywiście, jak to zwykle u nas bywa najpierw będziemy woleli ich na spokojnie we własnych systemach posłuchać a z tym jeszcze chwilę zejdzie, bo prezentowana para pachniała fabryką i była kompletnie niewygrzana.

Wygrzani za to byli za to główni sprawcy naszej ekspedycji, czyli ustawione na firmowych standach (FAE-0053B), ortodoksyjnie wierne recepturze BBC monitory LS 3/5a w jedynie słusznej … 15 Ω wersji. Mało poważne gabaryty, obudowa zamknięta i deklarowana przez producenta skuteczność rzędu 83dB dość jasno wydawać by się mogło wskazywały na konieczność użycia odpowiednio muskularnej amplifikacji i wybór „kameralnego” (czytaj niewielkiego) lokum a tymczasem we Wrocławiu zastaliśmy je w 26 metrowym pokoju podłączone pod 50W, zintegrowany wzmacniacz Lavardin ISx Reference. Czyli proszenie się o kłopoty? Niewykluczone, ale zarówno Krzysztof, jak i reszta rezydującej na Wojszyckiej ekipy zamiast patrzeć w tabelki woli kierować się własnym doświadczeniem, bo kto jak nie Oni wiedzą najlepiej co mają na półkach. W rezultacie z dzielonym źródłem Reimyo wspomaganym Luminem i kanadyjsko – japońskim miksem (Luna Cables/Harminix/Hijiri) okablowania uzyskano efekt przewyższający wszelkie, nawet najbardziej optymistyczne przewidywania. Bowiem oferowaną dynamikę, rozmach i wyrafinowanie spokojnie można było przypisać iście high-endowemu systemowi opartemu na sporych podłogówkach, a tymczasem grało to, co wymieniłem – czyli to, co widać na załączonych fotografiach. Jeśli kogoś zachwyciła prezentacja podczas AVS, to po odsłuchu w Art & Voice prędzej sprzeda nerkę, lub podpisze cyrograf z Panem Ciemności, aniżeli chociaż nie spróbuje stać się jego szczęśliwym posiadaczem. Serio, serio. Siadając na kanapie vis a vis grającego systemu z szeroko rozstawionymi Falconami spokojnie można było zapomnieć o całym świecie i niejako od nowa słuchać ulubionych nagrań, gdyż takiej homogeniczności, soczystości i wyrafinowania przy jednoczesnej iście dzikiej frajdzie z grania ze świecą szukać.
A teraz mała anegdota natury sytuacyjnej. Kiedy tak sobie siedziałem i rozkoszowałem się kwintesencją legendarnego brzmienia BBC do pokoju odsłuchowego zajrzał Jerry Bloomfield z pytaniem, czy mógłby się przysiąść, na co z radością przystałem. W tzw. międzyczasie z Falconów sączyły się barokowe trele, kameralne „jazzy” i generalnie repertuar pozwalający ukoić skołatane nerwy, aż tu nagle Jerry z rozbrajającą szczerością stwierdził, że całkiem nieźle grają te ich maluchy, ale Metallicy na tym słuchać się raczej nie da. Popatrzyłem na Niego, sięgnąłem po iPada, kilka kliknięć i zabrzmiały pierwsze takty „Enter Sandman” Mety, a że w interpretacji Youn Sun Nah, to już zupełnie inna sprawa ;-) Jak byłoby z oryginałem nie sprawdzaliśmy, ale jeszcze nic straconego, bo skoro Falcon Acoustics ma już oficjalną polską dystrybucję, to prędzej, czy później któryś z ich wyrobów powinien się u nas na testach pojawić.

Serdecznie dziękując ekipie Art and Voice / Sztuka i Głos za zaproszenie, gościnę i szalenie miłą niespodziankę, w tym możliwość kilkugodzinnego spotkania z Jerrym Bloomfieldem, oraz odsłuchu w wielce komfortowych warunkach legendarnych monitorów Falcon Aoustics LS 3/5a, mamy nadzieję, że nowa pozycja we wrocławskim portfolio również nad Wisłą cieszyć się będzie w pełni zasłużoną popularnością. Do zobaczenia.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Gdy ze stolicy Dolnego Śląska – Wrocławia dotarło do naszej redakcji zaproszenie odwiedzin zlokalizowanego tam salonu audio Art & Voice, całość z przyjemnością potwierdzonego przedsięwzięcia obciążona była dwoma niewiadomymi. Jedną, jak można się domyślić, stanowiła mocno determinująca przyjemność podróży kapryśna, bo często zmienna zimowa pogoda. Zaś drugą, zdawkowa informacja, że bez względu na wszystko poznawszy główny cel będziemy pozytywnie zaskoczeni. Niestety jak to w życiu bywa, według prognoz jednodniowe przemierzenie połowy Polski miało odbyć się w bardzo ciężkich warunkach drogowych, co już na starci mocno podnosiło porzeczkę naszych oczekiwań. Suma summarum wypad do przywołanego już Wrocławia doszedł do skutku, a wszystko co się tego dnia wydarzyło, postaram się w kilku zdaniach poniższej relacji wyłożyć.

Jak myślicie, czy wysiłek się opłacił? Naturalnie. I to nie tylko dla nas, ale również dla Was – jako potencjalnych zainteresowanych. Dlaczego? Okazało się bowiem, że czekała na nas legenda zespołów głośnikowych w postaci mogących wylegitymować się certyfikatem radia BBC, kultowych monitorów LS3/5a angielskiej marki Falcon Acoustics. Naturalnie we wrocławskim High end-owym showroomie oprócz przywołanych radiowych maluchów dumnie prezentowała się cała rodzina produktów spod znaku Falcon, jednak kolumny nie były jedyną atrakcją tej wizyty. Tą drugą, a spokojnie można powiedzieć, że ważniejszą była osobista wizyta w Polsce właściciela i współkonstruktora kolumn tytułowego brandu Jerrego Bloomenfielda. Sympatyczny gość z Wysp Brytyjskich bez najmniejszych oporów zdradzał ciekawe tajniki swojego portfolio, co sprawiło, że cały trud dotarcia na to wydarzenie odszedł w niepamięć.

Jak obrazują zdjęcia, tego przedpołudnia mieliśmy okazję, co prawda na razie wyjazdowo i jedynie wstępnie, ale za to w spokoju zapoznać się możliwościami budowania świata muzyki przez kultywujące doświadczenia radiowych lat zespoły głośnikowe LS3/5A. Rzeczone kolumny są pięknie wykonane, co przy fantastycznych wartościach sonicznych (o tym za moment) jest dodatkowym punktem „za” podczas ewentualnych rozważań zakupowych. System oparty był o źródło japońskiej marki Reimyo, francuski wzmacniacz Lavardin i kanadyjsko-japońskie okablowanie. Efekt? Spokojnie mogę określić jako zjawiskowy. Maleńkie pudełeczka, a bas jak z podłogówek. To natychmiast w Waszych ośrodkach zarządzania ciałem może rodzić podejrzenia typu – pewnie najniższe tony są dominujące. Ale uspokajam. Dźwięk był bardzo zrównoważony. Owszem trącony nutką muzykalności, ale tylko w celu przeciwdziałania oznakom anoreksji. To była muzyka, jakiej zawsze szukam. Gdy trzeba zwiewna, gdy trzeba mocna w barwie, ale zawsze przyjemna w odbiorze. Po czym wnoszę, że zaskakująco energiczny bas nie był zmorą kolumn? To proste. Wystarczyło puścić płytę Larsa Danielssona w duecie z Leszkiem Możdżerem, gdzie kontrabas mówiąc kolokwialnie jest lekko przewalony, a potem trio spod znaku ECM – Keith Jarret, Gary Peacock i Jack Dejohnette, aby zorientować się, że ilość basu w basie zależy nie od ogólnego sznytu grania kolumn, tylko materiału źródłowego. Kreśląc dalej opis odsłuchu chyba nikomu nie muszę udowadniać umiejętności kolumn w domenie budowania szerokiego i głębokiego spektaklu muzycznego przy zarezerwowanej dla małych monitorów zwiewności. Po prostu siadamy, zamykamy oczy i zatapiamy się w muzyce. Żadnych prób analizowania wydarzeń, co w teorii jest zmorą audiofilów, a co LS3-kom skutecznie udaje się wyeliminować. Nie wierzycie? Cóż, nie będę na siłę nikogo przekonywał. Wystarczy wybrać się do stosownej placówki.

Kończąc tą krótką, ale myślę, że mocną w przekazie relację z wyjazdu do Wrocławia chcę podziękować dystrybutorowi za zaproszenie na spotkanie z jak się okazało legendą działu zespołów głośnikowych. I nie chodzi mi w tym momencie o same kolumny, tylko w większej mierze o właściciela tego biznesowego przedsięwzięcia. To było bardzo miłe spotkanie tak około-techniczne jak i towarzyskie, co bez najmniejszych problemów pozwoliło zapomnieć nam z Marcinem o włożonym w ten wypad wysiłku. Czy nowa marka w portfolio okaże się biznesowym sukcesem, pokaże rynek. Jednak te klika spędzonych z monitorami Falcon Acoustics LS3/5A godzin pozwala mi przypuszczać, że może to być strzał w przysłowiową dziesiątkę.

Jacek Pazio

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Lavardin

Art and Voice / Sztuka i głos

Opinia 1

Kiedy w piątkowe, inaugurujące tegoroczne wakacje, popołudnie ruszaliśmy w kierunku stolicy Dolnego Śląska prawdę powiedziawszy nie mieliśmy bladego pojęcia co nas czeka. Ot niewinna prośba i zarazem zaproszenie od … a nie, to dosłownie za chwilę, czy nie moglibyśmy wpaść na pierwszy letni weekend i niejako przy okazji dokonać wizji lokalnej nowego punktu na audiofilskiej mapie Polski sprawiła, że załadowaliśmy „na pakę” sprzęt fotograficzny, kilka drobiazgów w stylu dopiero co zrecenzowanych Xavianów Calliope i niespiesznie poturlaliśmy się w wiadomym kierunku. Zero jakichkolwiek przecieków i kuluarowych ploteczek sprawił, że w ramach tzw. „zabicia czasu” próbowaliśmy, czysto hipotetycznie, ocenić skalę a zarazem rodzaj całego przedsięwzięcia. Ot takie podróżne zgaduj zgadula. Remont połączony z rebrandingiem któregoś z istniejących salonów na samym starcie, z wiadomych (vide branżowe ploteczki) względów, wykluczyliśmy i doszliśmy do przysłowiowej ściany. Jedyne, co patrząc na aktualne trendy, przychodziło nam do głowy to jakiś przytulny mikro-apartament, w którym po telefonicznym zaanonsowaniu chęci przybycia zainteresowani mogliby dokonywać mniej bądź bardziej krytycznych odsłuchów.
Okazało się jednak, że Wrocławskie Moje Audio, które odkąd sięgam pamięcią, niczym biblijny Naród Wybrany, egzystowało na rodzimej scenie dystrybutorów audio bez własnego salonu postanowiło zagrać va banque. Co prawda jakiś czas temu próbowało szczęścia w łódzkim Audio Atelier, lecz najwidoczniej nie był to główny cel a jedynie nieśmiałe przymiarki do tego, co właśnie mieliśmy okazję i zaszczyt odwiedzić. W zbyt górnolotną i patetyczną strunę uderzyłem? Proszę mi uwierzyć najpierw na słowo a następnie zerknąć na poniższe zdjęcia a zrozumiecie Państwo, że bynajmniej nie przesadzam, gdyż do tej pory takiego przybytku audiofilskich rozkoszy w Polsce jeszcze nie było.

Zacznijmy jednak od odpowiedniej dawki kofeiny i kropelki aromatycznego, bursztynowego destylatu. Gotowi? No to ruszamy na wirtualny spacer po zajmującym cały, ukryty w zieleni na ul. Wojszyckiej 22a piętrowy dom, nowym miejscu dedykowanej naszej pasji.

Poziom zero to strefa niezobowiązującej eksploracji oferty Mojego Audio i Audio Atelier, gdzie przynajmniej na razie większości urządzeń można dotknąć, obejrzeć i zadecydować, czy powinny one z czysto ekspozycyjno – dekoracyjnej roli stać się na nasze życzenie elementem konfigurowanego przez obsługę „salonu” (w przypadku Art and Voice pojęcie to wydaje się niezwykle płytkie i lapidarne) systemu. Wysmakowaną aranżację niezwykle oryginalnego wnętrza podkreślają nie tylko bibeloty, drobne dodatki, gołe cegły i stojący w rogu fortepian marki Blüthner, lecz również zdobiące ściany, nad wyraz intrygujące prace Andrzeja Bielawskiego. Dokładając do tego obecną za oknami zieleń i praktycznie zerowy szum tła, ruch lokalny można określić jako śladowy, już po kilku chwilach zaczynamy przestawiać się w tryb relaksu, zostawiając z drzwiami cały ten wielkomiejski pęd i pośpiech. Tutaj czas płynie zdecydowanie wolniej, nikt nikogo nie pogania, gdyż wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, z tego, że chociażby wstępnego wyboru urządzeń, które mają sprawiać nam radość i cieszyć uszy przez długie lata należy dokonywać ze „spokojną głową”.
Wśród dość swobodnie porozstawianych obiektów westchnień złotouchej części naszej populacji odnaleźć można wyroby takich manufaktur jak m.in. Reimyo, Harmonix, Hijiri, Enacom, Encore, Lumin, Lavardin, Lecontoure, Trenner&Friedl, Isol-8, Trilogy Audio, Albedo Audio, Crayon, Bakoon Production, Xavian, AMR, Gradient, Wow Audio Labs, The Funk Firm, Fidata, Thoress, Norma Audio, Murasakino, czy Ictra Design. Krótko mówiąc jest z czego wybierać i jak sami Państwo widzicie różnorodność dostępnych form, kształtów w jakie przyobleczone zostały wszelakiej maści ustrojstwa reprodukcję dźwięku umożliwiające potrafi zaskoczyć, gdyż obok klasycznych Xavinów zupełnie bezstresowo egzystują futurystyczne Gradienty Helsinki a w sąsiedztwie Reimyo swoją semi-militarno-pomiarową aparycją kusi Thöress.
Tak jak zdążyłem już wspomnieć, „living room” na parterze to strefa wstępnych przymiarek, badania gruntu i strefa relaksu, którą opuszczając i wspinając się po schodach na pierwsze piętro wkraczamy już w obszar już bardziej sprofilowanych propozycji i skrystalizowanych oczekiwań. Na potrzeby niniejszej, weekendowej relacji Gospodarze przygotowali w dwóch z trzech dostępnych tamże pomieszczeń odsłuchowych w kompletne systemy.

W pierwszym, za sprawą wyposażonego w tytanowe, uzbrojone we wkładkę Murasakino Sumile MC, ramię gramofonu Cantano W/T królował analog. Resztę toru stanowiła elektronika oraz kolumny Thöress Puristic Audio Apparatus a całość spoczęła na ultra High-endowym i coś i się tak wydaje, że mającym właśnie swoją polską premierę, stoliku Ictra Design ITO.

Drugi set to już niejako wariacja na temat dyżurnego zestawu Jacka, czyli wspomagana przez źródło C.E.C-a elektronika Reymio z kolumnami Trenner&Friedl Isis. W ramach ewentualnego suportu i szybkich roszad tylne narożniki pomieszczenia zajmowała elektronika włoskiej Normy i francuskiego Lavardina wraz z wielce intrygującymi, nieco przywodzącymi na myśl disnejowską Evę (obiekt westchnień WALL-E-go) fińskimi Gradientami 1.4.

Jak z pewnością Państwo zauważyliście, w obu pokojach można było natknąć się na ustroje akustyczne firmy Acoustic Manufacture, które w sposób niezwykle dyskretny, spora w tym zasługa świetnego dopasowania kolorystyki ustrojów do poszczególnych aranżacji, były w stanie okiełznać akustykę zupełnie „cywilnych” wnętrz. I taki też był zamysł Gospodarzy, którzy postanowili, odchodząc od typowo salonowych, nastroszonych mało akceptowalnymi instalacjami przestrzennymi, dyfuzorami, bass-trapami etc., udowodnić, że i w normalnie urządzonych pokojach można osiągnąć wielce satysfakcjonujące rezultaty.

Niejako na deser zostawiłem skromnie stojącą w rogu ostatniego, najmniejszego i jeszcze czekającego na ostateczny szlif pomieszczenia perełkę. To bodajże ostatni, dostępny egzemplarz legendarnego i już niestety nieprodukowanego stereofonicznego wzmacniacza mocy Reymio PAT-777.

Mam nadzieję, że nie muszę nikogo z naszych Czytelników uświadamiać, iż powyższy materiał nie dość, że stanowi jedynie skromną „zajawkę” czekających na Nich w Art and Voice / Sztuka i głos trakcji, to tak naprawdę obejmuje niemalże stan developerski tytułowego salonu, który zgodnie z zapewnieniami Gospodarzy będzie dynamicznie ewoluował.
Serdecznie dziękując za zaproszenie i gościnę uczciwie muszę przyznać, że nawet w najśmielszych przypuszczeniach nie liczyłem na to, co dane mi było we Wrocławiu zobaczyć. To zupełnie inna skala, zupełnie inny poziom tak obsługi, jak i warunków odsłuchowych, do jakich zdążyli przyzwyczaić się rodzimi audiofile. Jest to bowiem nad wyraz spektakularne rozwinięcie idei, której do tej pory mieliśmy okazję doświadczyć w bydgoskim Audio-Connectcie, katowickim RCM-ie, czy też najbliższej klimatem wrocławskiej ostoi … katowickiej siedzibie Sound Clubu. Nie ukrywam też, że patrząc na powyższe placówki czuję niekłamaną, acz w pełni pozytywną zazdrość, gdyż na ich tle stolica wypada nad wyraz blado. Całe szczęście obecna sieć dróg ekspresowych, oraz autostrad pozwala w całkiem akceptowalnym czasie dotrzeć do każdej z wymienionych lokalizacji. Wystarczy jedynie odrobina dobrych chęci a tych przynajmniej u nas całe szczęście nie brakuje.
Jeśli zatem i u Państwa włączy się bakcyl audiofila-podróżnika i zapragniecie doświadczyć dolnośląskiej gościnności zapobiegliwie podaję nr. telefonu pod którym możecie dokonać stosownej rezerwacji, oraz zaanonsować swój przyjazd: +48 606276001.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Cóż, gdy w zeszłym tygodniu kreśliłem relację z zorganizowanego przez grupę FNCE eventu, pisałem o nim, że był to swoisty rzut na przedwakacyjną taśmę tego typu przedsięwzięć. „Niestety” w dobrym tego słowa znaczeniu mający swój pomysł na życie los po raz kolejny postarał się, aby to, co wówczas wydawało się nieodwracalne, czyli w domyśle ostatnie ważne czerwcowe wydarzenie zostało brutalnie storpedowane. O co chodzi? Otóż dla potencjalnych klientów działu audio mam dwie wiadomości. Jakie i dlaczego dwie? Otóż aby wprowadzić Was w temat, muszę sparafrazować cytat z kultowego filmu Władysława Pasikowskiego „Psy 2” i zmienić frazę „złą i złą” na dobrą i dobrą. Czy to możliwe? Oczywiście, wystarczy zapoznać się z naszą relacją, a potem samemu naocznie i nauszne przekonać się, czy mamy rację. Ok. do rzeczy. Wykładając na stół pierwszą dobrą wiadomość miło mi jest poinformować wszystkich zainteresowanych, iż od tego weekendu, już oficjalnie, swoje podboje dla miłośników muzyki przez duże „M” otworzył nowy punkt na mapie wrocławskich salonów audio pod idealnie oddającą ducha tego miejsca nazwą „Art and Voice / Sztuka i głos” przy ulicy Wojszyckiej 22A. Ważną informacją dla potencjalnych zainteresowanym jest fakt, iż oferta tego muzycznego przybytku w głównej mierze (choć nie tylko) obejmować będzie produkty dystrybuowane przez Moje Audio i Audio Atelier. Oczywiście naturalną koleją rzeczy w tym miejscu w mojej relacji powinna pojawić się dogłębna wyliczanka portfolio salonu, jednak z uwagi, że obaj z Marcinem piszemy o tym samym wydarzeniu i co ważne zdaję sobie sprawę z jego drobiazgowości, nie będę się powtarzał i po info jakie brandy macie szansę w tym magicznym miejscu macie szansę usłyszeć, z premedytacją odsyłam Was do jego tekstu.

Gdy aspekt pierwszej dobrej wieści ujrzał światło dzienne, przyszedł czas na rozwikłanie zagadki drugiej. Zatem w czym rzecz? Otóż w swej kilkuletniej zabawie w wycieczki po różnych salonach audio miałem do czynienia z bardzo różnymi pod względem misji, wykończenia i panującej atmosfery miejscami. Oczywiście, wszędzie odnotowywałem bardzo szeroką ofertę i profesjonalną obsługę, a nawet duże przywiązywanie uwagi do wystroju wnętrza. Jednak o ile dotychczas aspekt samej oprawy wizualnej odwiedzanych salonów wprawiał mnie w dobrze odbierane, ale jedynie ukontentowanie, to bez kozery w przypadku tytułowego Art and Voice śmiało mogę powiedzieć, iż ta audiofilska świątynia rozbiła przysłowiowy bank. Ale nie odbierajcie tego w domenie mierności wcześniej poznanych miejsc, tylko bardzo przemyślanego tego ostatniego pod względem próby zbliżenia atmosfery salonu do przecież bardzo intymnego dla każdego z nas prywatnego domostwa.
W tym przypadku nie ma dróg na skróty. Łączące drewno, różne stadium zardzewiałej blachy i wydawałoby się ubrane w ramki zwykłe dywaniki artystyczne prace Andrzeja Bielawskiego tak fantastycznie korelują z resztą kubatury wszystkich pomieszczeń, że naprawdę wiele wykwintnych salonów handlujących sztuką mogłoby się na tym wzorować. A przecież rozprawiamy jedynie o mówiąc kolokwialnie sklepie RTV, a nie miejscu spotkań śmietanki artystycznej stolicy Dolnego Śląska. Tak tak, to wszystko zostało zaprojektowane w jednym celu, którym przed ewentualną wizytą jest wydawałoby się zbyteczne, ale po zakosztowaniu wszystkiego na własnej skórze bardzo ważne podczas przed-zakupowego obcowania z muzyką rozpieszczenie nie tylko naszego zmysłu słuchu, ale również zmysłu przyswajania wizji. Przecież nie od dzisiaj wiadomo, że muzyka inaczej brzmi w miłym, przytulnym i co w przypadku Art and Voice ważne jedynie delikatnie ubranym w akcesoria akustyczne pokoju, niż w naśladującym studio nagraniowe technicznie wyglądającym prostopadłościanie. Oczywistym było, iż gospodarz tego wydarzenia przywiązywał bardzo mocną wagę do jedynie delikatnej, a przez to akceptowalnej przez nasze kochane żony, adaptacji każdego pokoju, co sprawia, że usłyszane tam zestawienia mają duże szanse wręcz identycznie wypaść również w naszych samotniach. To zaś w aspekcie wagi sprzętu High End i jego ewentualnej zbędnej logistyki jest nie do przecenienia. Jak w takim razie wypadły widniejące na fotografiach zestawy? Jak zawsze zaznaczam, słuchanie na wyjeździe zawsze obciążone jest wieloma zmiennymi, dlatego nigdy nie podejmuję się dogłębnej oceny. Jednak trochę naginając zasady w dzisiejszej relacji wspomnę o miłym zaskoczeniu. Gospodarz salonu jedną z sal w standardowym secie (oczywiście na potrzeby klienta wszytko można skonfigurować inaczej) poświęcił znanej bywalcom jesiennej wystawy w Warszawie produktom niemieckiej marki Thoress. I wiecie co? Gdy jesienią ów set, mimo kilku prób, nie podołał moim założeniom co do jakości dźwięku, to w przypadku zadbania o odpowiednie (czytaj spełniające wymogi dobrego odsłuchu, a nie przypadkowej klitki) pomieszczenie od pierwszych chwil słuchania pomiędzy nami coś zaiskrzyło. Była swoboda, oddech, głębia sceny i to coś, co pozwala zatopić się z pięknie muzyki. Drukuję mecz? Jeśli mnie czytacie, wiecie, że jeśli kładę na szalę moje dobre imię, to musi być coś na rzeczy i właśnie w tym przypadku taki splot przyczynowo skutkowy miał miejsce. Co więcej, odwiedzając tytułowy obiekt wszystko można zweryfikować, do czego zachęcam. I tym optymistycznym akcentem zakończę ten słowotok. I nie chodzi mi w tym momencie o problem z wykreowaniem kilku dodatkowych strof, tylko licząc na ewentualną mnogość kłębiących się w Waszych myślach pytań mam nadzieję, że osobiście się tam pojawicie. Może za pierwszym razem z zakupów nic nie wyjdzie, ale zapewniam, że owa wizyta w kwestii oprawy wizualnej na długo pozostanie w Waszej pamięci.

Puentując powyższy tekst chciałbym podziękować gospodarzowi za zaproszenie, miłą atmosferę i co odpornym na piękno sztuki osobnikom homo sapiens może wydać się dziwne, za powalenie na kolana wysmakowanym designem całości projektu zwanego Art and Voice / Sztuka i głos. Nie jestem koneserem sztuki, ale będąc dalekim od statusu mecenasa śmiało mogę powiedzieć, iż ten salon oprócz ducha muzyki oferuje również sporą dawkę wysmakowanego artyzmu, co na tle konkurencji jest godnym naśladowania istnym Mount Everestem.

Jacek Pazio