Tag Archives: Lituus Audio


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Lituus Audio

Lemon Audio MEZZOFORTE

Opinia 1

Po czym poznać prawdziwego miłośnika muzyki? Oczywiście po chęci dojścia do jej emocjonalnego sedna. Jak to zrealizować? Cóż, to zależy od konkretnego osobnika homo sapiens. Jeden miotając się bezwiednie zmienia urządzenia jak rękawiczki. Inny, ambitniejszy wszelkiego rodzaju dostępnymi zabiegami typu kablekologia lub antywibracja próbuje wycisnąć z posiadanego zestawu maksimum możliwości. A jeszcze inny, tak jak pomysłodawca punktu zapalnego naszego dzisiejszego spotkania, z braku możliwości znalezienia swojego świętego Grala na bazie dostępnej na rynku oferty, powołuje do życia firmę audio. Zaskoczeni? Ja coraz częściej spotykając się z tego typu podejściem nie. O kim zatem mowa? Już zdradzam. O ambitnym krakowskim producencie kolumn Lemon Audio, który własnym sumptem i sporym wysiłkiem logistycznym dostarczył do naszej redakcji słusznej wielkości kolumny podłogowe Mezzoforte.

Jak widać na załączonych fotografiach, w dążeniu do jak najlepszego wyniku sonicznego swoich wyrobów konstruktor zdecydował się na budowę. To wbrew pozorom dość istotna kwestia, bowiem pozwala skutecznie odseparować bardzo czułą na niekorzystne warunki pracy sekcję wysoko-średniotonową od mocno wibrującej basowej. Tym bardziej ważne, gdy tak jak w modelu Mezzoforte zastosuje się 30 centymetrowy, potrafiący wygenerować prawdziwe trzęsienie ziemi przetwornik dolnego zakresu. Jeśli chodzi o ogólną aparycję, ta mimo aplikacji wielkiego basowca jest stosunkowo zgrabna. Jak to możliwe? Po prostu skrzynka z dość wąskiej górnej połaci lekkim skosem rozchodzi się na boki, by tuż pod przetwornikiem niskich tonów zacząć się mocno zbiegać. Taki zabieg daje nam coś w stylu popularnych radzieckich obłych „Matrioszek”, jednak gdy tamte zabawki wyglądają dość pokracznie, to już w przypadku próby wizualnego zgubienia rozmiaru jednak wielkiego przetwornika jest wręcz znakomitym i do tego bardzo efektywnym pomysłem. A to nie koniec ciekawostek, gdyż fronty dzierżące głośniki realizując wyrównanie czasowe pracy przetworników są usadowione pod odpowiednimi kątami w wykonanym z MDF-u specjalnie uformowanym panelu. Jeśli chodzi o port bass-reflex, ten w celach większej uniwersalności ustawienia kolumn w danym pomieszczeniu promieniuje w dół, a jego odległość od podłoża determinują wysokie kolce i stosowne pod nie podkładki. Wieńcząc telegraficzny opis budowy naszych bohaterek wspomnę jeszcze, iż wysokie tony obsługuje głośnik berylowy, średnie aerożel od Audaxa i 12” z portfolio Ciare, zaś zlokalizowane w każdej ze skrzynek terminale przyłączeniowe pochodzą od znakomitego WBT-a.

Co ciekawego zaoferowały przybyłe z Krakowa panny? Powiem szczerze, że w pozytywnym tego słowa znaczeniu mocno mnie zaskoczyły. Jednak nie z marszu. Chodzi mianowicie o odpowiednią konfigurację okablowania. Z uwagi na wyczynową – naturalnie w kwestii jakości komponentów – sekcję wysoko-średniotonową należy odpowiednio dobrać set głośnikowy. Podłączony słabej jakości, do tego zbyt transparentny do górnego modułu, a solidny w barwie do dolnego mogą spowodować utratę kontroli nad spójnością prezentacji, pozwalając wychodzić wysokim tonom przed szereg oraz lekko pogrubić bas. To naturalnie wielu może się podobać jako mylnie odbierana rozdzielczość, jednak w bardziej wymagających kawałkach może okazać się, że bas nie nadąża za wyższymi rejestrami, co niestety na dłuższą metę nas zamęczy. Czy taka sytuacja oznacza, że kolumny są problematyczne w aplikacji? Nic z tych rzeczy, a powiedziałbym nawet, że dzięki temu są bardziej uniwersalne, gdyż każdy dobierze sobie odpowiedni zestaw drutów, co nie oszukujmy się, w naszej zabawie jest elementarzem audio. Jeśli chodzi o proces testowy, naturalnie bez problemu dysponowałem odpowiednim zestawem przewodów kolumnowych i system zagrał ze swobodą, dobrym pakietem informacji, ale również z fajną energią i esencją. Dodatkowo z ciekawą umiejętnością budowania głębi wirtualnej sceny, co po przesiadce ze stojących obok nich wykorzystujących tubę kolumn marki Klipsch natychmiast pozwoliło mi wrócić myślami do sposobu projekcji muzyki przez moje kolumny, czyli z odpowiednim wyważeniem szerokości w stosunku do głębokości. A jeśli tak, to bazując na wspomnianych ciekawych aspektach prezentacji wydarzeń scenicznych Mezzoforte, chyba nikogo nie zdziwi fakt radzenia sobie tytułowych zespołów głośnikowych z pełnym wachlarzem twórczości od najnowszego krążka Megadeth „The Sick, The Dying… And The Dead!”, przez jazz spod znaku RGG „Szymanowski”, po wokalizę Karli Bruni „A l’Olympia”. W mocnym metalu znakomicie pokazywały energię i soczystość gitarowych riffów i zjawiskową pracę perkusisty – dla mnie to numer jeden tego krążka, co przekładało się na oddanie zawartego w tej muzie szaleństwa i buntu. A trzeba przyznać, że panowie sobie nie żałują i ku mojej uciesze jadą bez tak zwanej trzymanki. Jaz brylował nie tylko serwując mi ciekawe popisy kontrabasisty, ale również będące clou tej produkcji, zawieszone w eterze prawie niekończące się pojedyncze dźwięki. Dzięki temu raz wpadałem we wpisaną w kodzie DNA tego materiału zadumę, by za moment zostać obudzonym jednym z solowych popisów członków tego rodzimego trio. Zaś boska Carla, cóż była …., przepraszam, ale lepiej żebym nie przelewał jeden do jeden pełni moich odczuć, tylko w skrócie powiem, iż w stu procentach była sobą. Kto lubi jej twórczość, wie o co chodzi, reszta niech się domyśla. Czy na tle podanych przykładów nasze bohaterki można uznać za idealne w każdym calu? Niestety z autopsji wiem, iż znajdzie się poszukiwacz mocniejszej transparentności, czy większego syropu na co konstrukcje Lemona zwyczajnie nie pójdą. Owszem, wynik nieco można przeskalować okablowaniem, ale zalecam rozwagę, gdyż użyte wysokiej jakości przetworniki nie służą w tej konstrukcji do tworzenia karykatury dźwięku, tylko wyciskania z wykorzystującego kolumny systemu maksimum jakości. Niby proste, jednak potencjalny nabywca nie zawsze wie, co to znaczy ogólne pojęta dobra jakość dźwięku.

Próbując wytypować grupę docelową do zakupu tytułowych kolumn spokojnie mogę polecić je dosłownie każdemu. Jednak każdemu, kto oczekuje muzyki dobrze osadzonej w barwie, pełnej energii i co istotne, ciekawie okraszonej pełnymi wdzięku wysokimi tonami. Niestety piewcy odbieranego jako muzykalność niekontrolowanego syropu oraz często bolesnej dla przeciętnego melomana nadinterpretacji otwartości przekazu nie mają czego szukać. Czy to źle? Bynajmniej, gdyż podobnych przedstawicieli ekstremum w naszym środowisku jest dosłownie promil, co sprawia, że Lemon Audio z modelem Mezzoforte trafia w mainstream potencjalnych zainteresowanych, z którego mam nadzieję spora grupa się w ich zakocha. A jeśli z jakiś przyczyn nawet nie, to z pewnością spędzony z nimi czas tak jak w moim przypadku, będzie jednym z tych przyjemniejszych.

Jacek Pazio

Opinia 2

Choć zmiany nazw podmiotów gospodarczych w tzw. mainstreamie nie są z oczywistych względów zbyt częste (pomijam potwierdzające regułę wyjątki w stylu transformacji GoldStara w LG), gdyż rozpoznawalność marki to trudny do przecenienia kapitał, to dziwnym zbiegiem okoliczności po raz kolejny przyszło nam się zmierzyć właśnie z takim przypadkiem. W dodatku podobnie jak poprzednio przypadkiem rodzimym, lecz zamiast podawać Państwu na tacy wcześniejszych śmiałków decydujących się na takową woltę tym razem postanowiłem dać Wam jedynie wskazówkę, iż jeden z nich dotyczył młodej, wręcz debiutującej w wydaniu komercyjnym marki kolumn a drugi producenta wzmacniaczy. Oczywiście jakby nieco głębiej pogrzebać to warto byłoby również wspomnieć o metamorfozie PAL-a w GigaWatta, czy Graj-Endu (ze swoimi Grajpudłami) w Avatar Audio, jednak to nie audiofilska archeologia jest tematem niniejszej epistoły a flagowa konstrukcja MEZZOFORTE krakowskiej manufaktury Lemon Audio, z którą to przez ostatnie dwa lata korespondowaliśmy, kiedy to jeszcze nosiła nazwę … Lituus Audio.

Abstrahując od onomastycznej (w końcu chrematonomastyka się do niej zalicza) zmienności producenta uczciwie trzeba przyznać, iż MEZZOFORTE prezentują się nad wyraz okazale i profesjonalnie umiejętnie i nienachalnie nawiązując swym designem do kultowych w pewnych kręgach modeli. Co prawda na tle ponad dwumetrowych Gauderów Berlina RC-11 i szafopodobnych Klipschornów AK6 75th Anniversary może to nie być takie oczywiste, jednak proszę mi wierzyć na słowo i wziąć pod uwagę, iż mamy do czynienia z 60 kg konstrukcjami o wzroście przekraczającym 120cm i blisko półmetrowej głębokości. Jak sami z pewnością zauważyliście MEZZOFORTE są ponadto konstrukcjami modułowymi, czyli na sekcję niskotonową należy nasadzić skrzynię średnio-wysokotonową a następnie spiąć je stosownymi przewodami. I tu dochodzimy do momentu w którym pozwolę sobie nie tyle na zwyczajową dygresję, co płynące z głębi serca i po części wynikające z posiadanego wykształcenia uwagi. O ile bowiem sam pomysł na odseparowanie odpowiedzialnych za poszczególne podzakresy skrzyń nie jest niczym nowym, czego dane nam było zasmakować, czy to w wielce ekstremalnej odsłonie pod postacią Duke’ów Trenner & Friedl, czy też wspomnianych, naszych dyżurnych Gauderów, to już pierwszy raz spotykam się z takim połączeniem niefrasobliwości z gdzieś tam zakorzenioną w sferze DIY tymczasowością. Z racji bowiem chęci uniknięcia równoległości powierzchni komory basowej jej górna ścianka jest pochylona ku przodowi i właśnie na owym „spadku” (możemy też posiłkować się metaforyczną i jakże aktualną „równią pochyłą”) należy ustawić sekcję średnio-wysokotonową uzbrojoną w cztery gumowe nóżki a za blokadę tegoż jakże imponującego konstruktu służy … para najzwyklejszych drewnianych kołków meblowych, która najdelikatniej rzecz ujmując średnio nadaje się jako element stabilizacyjny i prawdę powiedziawszy w „butikowych” (chodzi o skalę produkcji) kolumnach za blisko 60 kPLN spodziewałbym się nieco bardziej nawet nie tyle finezyjnych, co po prostu pewnych pod względem mechanicznym rozwiązań. Kolejną kwestią jest połączenie elektryczne obu części każdej z kolumn, czyli dołączane przez wytwórcę okablowanie, które podobno wykorzystano również do wewnętrznych połączeń, co wydaje się wielce sensownym rozwiązaniem, gdyby nie jego długość. Chodzi bowiem o to, ze do spięcia obu par terminali w zupełności starczyłyby 80cm a nie 250 cm odcinki. A z resztą, po co sobie komplikować życie skoro skrzynie basowe dysponują otworami montażowymi pod tabliczki znamionowe z terminalami nie tylko u swoich podstaw, lecz również na swoim szczycie, co automatycznie upraszcza zagadnienie do najzwyklejszych kilkunastocentymetrowych zworek. I nie chodzi o to, że się czepiam szukając dziury w całym, lecz dosłownie za chwilę, w części poświęconej brzmieniu postaram się wykazać, iż powyższe drobiazgi potrafią znacząco wpłynąć na efekt finalny.
Wracając jednak do meritum, jak sami Państwo widzicie, MEZZOFORTE są kolumnami podłogowymi, trójdrożnymi o bryłach a w szczególności frontach podporządkowanych zasadzie zgodności czasowej i likwidacji możliwości powstawania fali stojącej w ich trzewiach. W zamkniętej sekcji średnio wysokotonowej pracuje 29 mm berylowy tweeter SB ACOUSTICS TW29BN-B i 17 cm AeroGel-owy średniotonowiec Audaxa HM170Z18. Z kolei w wentylowanym do dołu module basowym znajdziemy 30cm woofer Ciare HW321. Jak już zdążyłem wspomnieć na plecach zamontowano dwie pary terminali głośnikowych WBT Nextgen.
Zwrotnice zbudowano w oparciu o cewki taśmowe Wax i Litz Jantzen, rezystory Mundorf ultra oraz Miflex. Częstotliwości podziału ustalono na 500 Hz i 3000 Hz a skuteczność kolumn wynosi 93dB, co przy 6 Ω (min. 4 Ω) impedancji pozwala na dość szeroki wybór docelowej amplifikacji, co z resztą potwierdza sam producent zalecając korzystanie ze wzmacniaczy dysponujących 8-200W.

Przechodząc do części obejmującej nasze wrażenia nauszne od razu zaznaczę, iż patrząc na 30 basowce uznaliśmy za stosowne operować wzmocnieniem oscylującym w okolicach górnej, zalecanej przez Lemon Audio granicy i powiem szczerze, że był to dobry pomysł. Drugim, który wyszedł w praniu, potwierdzając niezwykłą wrażliwość tytułowych kolumn na serwowane im okablowanie, było zastąpienie dostarczonych przez producenta kilkumetrowych „zworek” własnego pomysłu naszym dyżurnym Furutechem. A trzecim, de facto kluczowym dla efektu finalnego, był wybór dolnych terminali głośnikowych do podłączenia Galileo SX SC. Okazało się bowiem, że każdorazowe wpięcie się w górne powodował nader bolesne zaburzenie koherencji brzmieniowej przetworników. Średnica i góra zaczynały żyć własnym życiem znacznie wyprzedzając to, co na dole wyczyniał basowiec, który też próbował nie tyle reprodukować, co interpretować serwowaną mu muzykę. Dlatego też przez lwią część testów słuchaliśmy wykorzystując dolne przyłącza i z nich dopiero dostarczając sygnał do górnych modułów.
W takiej konfiguracji wyszło na jaw, iż pomimo dość absorbujących gabarytów MEZZOFORTE nader skutecznie potrafią się dematerializować pozostawiając słuchacza sam na sam z ulubionym repertuarem i to w wielce angażującym wydaniu. Krakowskie kolumny stawiają bowiem zarówno na skalę i wolumen reprodukowanego spektaklu, jak również jego nasycenie, spójność i … muzykalność. Wiem, wiem, że to wyświechtany stereotyp na tyle pojemny, że wrzuca się do niego zarówno przegrzane lampy, jak i zbyt ciemne, niemalże pozbawione życia zestawy a przecież flagowce Lemon Audio są takich anomalii przeciwieństwem. Chodzi jednak o to, iż pomimo wspomnianej dynamiki i rozmachu w ich przekazie nie brakuje zaszytej głęboko w DNA spójności i wręcz organicznej lekkostrawności. Wolumen dźwięku nie oznacza bezpardonowego ataku, choć namacalność i ogniskowanie źródeł pozornych możemy uznać za wysoce satysfakcjonujące a jedynie otaczanie słuchacza dźwiękiem, chociaż w tym wypadku zdecydowanie bardziej pasuje muzyką. Coś podobnego potrafiły Trenner&Friedl ISIS, choć Lemony idą jeszcze o krok, bądź nawet dwa dalej od swoich Austriackich konkurentek, gdyż dokładają bardziej soczystą i dosaturowaną a zarazem daleką od wspomnianego przegrzania średnicę. Szczególnie wyraźnie słychać to na akustycznym „Starkers in Tokyo” (na streamingu ww. materiał zajmuje pierwszych dwanaście tracków drugiego krążka „Unzipped (Deluxe Edition)” Whitesnake), gdzie gitara akustyczna Adriana Vandenberga jest eteryczna i zarazem szalenie rozdzielcza i niezaprzeczalnie słodka, za to głos Davida Coverdale’a ma tak niesamowity tembr, głębię i barwę, jakby zamiast z cyfry „leciał” nawet nie z wysokiej klasy gramofonu uzbrojonego we wkładkę Miyajimy a porządnego szpulowca. Oprócz barwy chodzi tu o aspekt dynamiki, siły emisji i szybkości narastania, gdzie moc bynajmniej nie oznacza ofensywności a sybilanty ordynarnego szeleszczenia, lecz wszystko układa się w perfekcyjną całość okraszoną krystalicznie czystą, dźwięczną i zarazem urzekająco gładką górą. Czuć bowiem oddech, powietrze i swobodę. Reprodukcja akustyki sali jest po prostu wierna rzeczywistości i choć już okrojony skład Whitesnake koncertujący 5 lipca 1997 r. w tokijskim EMI studios nie dawał najmniejszych powodów do krytyki, to dopiero przesiadka na nasz muzyczny wariograf, czyli nagrany w Opactwie Noirlac album „Monteverdi – A Trace of Grace” Michela Godarda w pełni ukazała drzemiący w Lemonach potencjał. Stare, sakralne, kamienne wnętrza, niespieszność artykulacji każdej frazy i kompletność przekazu zaskakująco skutecznie blokowały możliwość chłodnej analizy na rzecz automatycznego przełączania odbiorcy w tryb podświadomej absorpcji muskających jego zmysły dźwięków. To jednak nie było milutkie plumkanko i przysłowiowa muzyczka z głośniczka, gdyż przecież już na „L’Abbesse” mamy śpiew alikwotyczny Gavino Murgii a na całym albumie klasycznemu instrumentarium towarzyszy na wskroś współczesna gitara basowa, więc okazji do wyjścia z własnej strefy komfortu przynajmniej kilka było a i samym kolumnom nie sposób zarzucić w tym momencie jakichkolwiek tendencji do łagodzenia i uplastyczniania przekazu.
Na koniec zostawiłem oczywiście nieco łomotu, czyli zarówno opętańczo galopujący i skuteczniej odkurzający membrany przetworników niż magiczne ściereczki reklamowane w TV „One Foot in the Grave” Tankardu i jubileuszowy dewastujący stropy syntetycznym basem i poszarpanymi elektronicznymi loopami „IM25” Infected Mushroom. To nie są audiofilskie realizacje, choć i „piwożłopy” z Frankfurtu szalenie podciągnęli jakość wypuszczanego ze studia materiału a i izraelski duet dba o jakość w jakiej dostępna jest ich twórczość, więc raczej ich utworów na wszelakiej maści wystawach i branżowych targach nie usłyszycie. Za to używanego w domowych pieleszach w ramach testów repertuaru nikt prawa moderacji u mnie nie ma, więc nader często właśnie taki, niezaprzeczalnie problematyczny wsad recenzowanym nieszczęśnikom serwuję. I? I MEZZOFORTE z zaskakującym entuzjazmem rzuconą rękawicę nie tylko podjęły, co radośnie zaczęły nią wywijać generując bądź to iście kakofoniczną mieszankę agresywnych (tak właśnie zostały nagrane i chwała Lemonom za to, że ich nie „ulizały”) gitarowych riffów oplecionych wokół perkusyjnych kanonad, bądź kreując wypełniony elektronicznymi plamami mikrokosmos w którego centrum każdorazowo otrzymywaliśmy honorowe miejsce. I tu ciekawostka. O ile bowiem na Tankardzie Lemony grały jak klasyczne kolumny – z konwencjonalnie kreowaną przed słuchaczem sceną, to już na Infected Mushroom ich zachowanie przypominało bardziej konstrukcje omnipolarne i system dźwięku dookólnego. Podobny efekt można było usłyszeć na „Ray of Light” Madonny, więc śmiało można uznać, ze nie jest to przypadek jednostkowy a zdolność do jakże miłej uszom wierności materiałowi źródłowemu.

Resumując, Lemon Audio MEZZOFORTE to kolumny warte nie tylko uwagi, co grzechu, szczególnie dla odbiorców kierujących się wyłącznie własnym słuchem a nie znanymi „metkami”. Nie jest to zatem produkt dla każdego, czytaj statystycznego, płynącego głównym nurtem, konsumenta, tym bardziej, że jak każdy wyrób pochodzący z małej manufaktury jeszcze bez ugruntowanej na rynku pozycji musi mierzyć się z tzw. szklanym sufitem stworzonym przez „korporacyjną” konkurencję. Jednak jeśli po indywidualnych odsłuchach dojdziecie Państwo do wniosku, że to, co potrafią MEZZOFORTE idealnie wpisuje się w Wasze indywidualne preferencje, jasnym stanie się, iż za takie walory soniczne „majorsi” winszują sobie po wielokroć więcej. Zatem nie ma co się zastanawiać, tylko brać, bo niby tylko krowa nie zmienia swoich poglądów a gusta się zmieniają, lecz akurat w tym wypadku aplikacja flagowców Lemon Audio w system przynajmniej jeśli chodzi o kolumny pozwoli zapomnieć o temacie na długie, długie lata.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: Solid Tech Hybrid
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II

Producent: Lemon Audio
Cena: 59 000 PLN

Dane techniczne
Moc: 300 W
Impedancja znamionowa: 6 Ω (min. 4 Ω)
Skuteczność: 93dB
Pasmo przenoszenia: 26 Hz – 40 kHz
Zalecana moc wzmacniacza: 8-200 W
Szczytowy SPL: 112 dB
Punkty podziału: 500 Hz, 3000 Hz
Wymiary (W x S x G): 122 x 40 x 48 cm
Waga: 61 kg/szt.