Jak już przy okazji ponad dwa lata temu opisywanych „Impresjach świętokrzyskich” zdążyłem wspomnieć mój organizm na wszelakiej maści wyroby „cepeliopodobne” reaguje silnym wstrząsem anafilaktycznym powodującym gwałtowne drgawki wstrętu i natychmiastową zmianę repertuaru. Mówiąc wprost przynajmniej rodzima ludowszczyzna ewidentnie mi nie wchodzi a ewentualna, czysto kurtuazyjna, tolerancja dotyczy jedynie mocno „rozwodnionych” koktajli serwowanych czy to przez A.M.J, czy też część szukających ludycznych inspiracji jazzmanów. Dlatego też, z w pełni zrozumiałych względów ww. rewiry staram się omijać nie tylko się nad nimi z racji oczywistej nieobiektywności nie rozwodząc, co nawet nie posiłkując się takowym wsadem w trakcie odsłuchów sprzętowych. Jak się jednak okazało, problem nieprzyswajalności nie wynikał z nieodpowiednio dobranych dawek a samej formy prezentacji, gdyż „Impresje świętokrzyskie” weszły i się przyswoiły bez konieczności ekspresowej kuracji antyhistaminowej The Ghost Inside, Parkway Drive, czy innych szarpidrutów. Dlatego też mając na uwadze wcześniejszą akceptację radosnej twórczości Łukasza Mazura i jego nad wyraz uzdolnionej kompanii zrzeszonej pod sztandarem Luka Mazur Quartet bez większych sprzeciwów przyjąłem propozycję rzucenia uchem na kolejny przejaw jego muzycznego geniuszu w postaci albumu „Impresje polskie”.
Jak sama nazwa wskazuje po raz kolejny mamy do czynienia nie z kurczowym trzymaniem się estetyki i melodyki ludowych szlagierów i evergreenów, lecz z ich autorską interpretacją, czy wręcz impresjami dość luźno nimi inspirowanymi. O ile zatem warstwa tekstowa jest … zazwyczaj (przyznam się uczciwie, że nie weryfikowałem skrupulatnie wszystkich wersów z materiałami źródłowymi) nienaruszona, to już muzyka opiera się na szkielecie wrażliwości i zdolnościach aranżacyjnych Łukasza. A te budzą w pełni zasłużony podziw, gdyż cały album pochłania się nie na raz a co najmniej dwa, lecz nie dzieląc go na partie, porcje i kawałki, czyli raty, a po wybrzmieniu ostatniego dźwięku … włączając ponownie. Nie da się bowiem ukryć, iż całość wciąga bardziej aniżeli chodzenie po bagnach. Przez umiarkowane i pełne taktu sięganie po właściwe jazzowi środki artystycznego wyrazu Łukaszowi Mazurowi udało się bowiem uniknąć popadania w pułapkę zbytniej złożoności i pseudo artyzmu w stylu siłowego komplikowania linii melodycznych, czy też serwowania iście free-jazzowych wygibasów, które może i wśród kilku promili smakoszy takowych specjałów wzbudziłyby szczery zachwyt, lecz jednocześnie nader skutecznie odstraszyły lwią część odbiorców o nieco mniej „wyrafinowanych” podniebieniach. A tak poruszamy się w zaskakująco lekkostrawnej, lecz zarazem szalenie dalekiej od banału estetyce, której stricte jazzem, czy równie kategorycznie postrzeganym folkiem (muzyką ludową) nazwać nie sposób. Jest to niejako byt równoległy i nieustalony czerpiący pełnymi garściami z obu nurtów, lecz na tyle zde/zre-konstruowany i na nowo zespolony, że zarówno wierni wyznawcy jak i zatwardziali przeciwnicy chociażby z czystej ciekawości powinni się z nim zapoznać. W dodatku, choć album dostępny jest jeśli nie na wszystkich, to na większości najpopularniejszych serwisów streamingowych, gdyi tylko znajdzie on uznanie w Państwa uszach, to zakup nośnika fizycznego wiązać się będzie z pewnym niezwykłej urody bonusem. Otóż jedynie na CD znajduje się wersja etno „W Moim Ogródecku”, która po prostu pięknem i autentycznością wręcz poraża i dla niej samej warto tych kilka złotych wyasygnować.
Jeśli zaś chodzi o kwestie natury realizacyjnej, to „Impresje polskie” na tle „Impresji świętokrzyskich” mają się mniej więcej tak, jak aktualne albumy … Youn Sun Nah do jej pierwszych „ACT”-owskich tłoczeń. Co ciekawe oba krążki LMQ (Luka Mazur Quartet) nagrano w wojkowickim studiu MaQ Records (znanym nam m.in. z „Polonium” Motion Trio) a nad mixem i masteringiem czuwał Michał ROSA Rosiński, którego przy edycji wspierał Michael Jones. Wracając do meritum, tytułowy album brzmi zauważalnie gęściej a i bas pozwala sobie więcej niż dotychczas. Całe szczęście podczas produkcji gęstością i barwą przekazu nie próbowano przykryć niedoborów rozdzielczości, która jest nad wyraz wysokich lotów, więc tak ogniskowanie źródeł pozornych, jak i gradacja planów, czy też aura pogłosowa są na w pełni satysfakcjonującym poziomie, choć muszę przyznać, iż ostania z ww. składowych serwowana jest z rozwagą i umiarem. Nie oznacza to bynajmniej, że nagranie może sprawiać wrażenie „przetłumionego” a jedynie fakt świadomego panowania nad długością wybrzmień. Proszę tylko zwrócić uwagę na „jędrne” blachy, którym nie brak ani blasku, ani swobody, więc momentami potrafią gasnąć dłużej od klawiszy. Przywołany do tablicy fortepian ma swoje przysłowiowe pięć minut na „Krywaniu”, który po krótkim intro FiśBandy może do woli czarować niezwykłą słodyczą i lirycznością.
Na chwilę obecną trudno mi wyrokować, czy „Impresje polskie” powtórzą sukces „Impresji świętokrzyskich”, jednak z pełną odpowiedzialnością śmiem twierdzić, iż jeśli wcześniejsze wydawnictwo Luka Mazur Quartet przypadło Państwu do gusty, to z kolejnym – tytułowym krążkiem będzie podobnie. Dlatego też niezależnie od repertuarowych sympatii i alergii gorąco zachęcam do samodzielnej weryfikacji przedmiotowego materiału, gdyż nawet jeśli jego poznanie oznaczać będzie konieczność wyściubienia nosa poza tzw. strefę komfortu, to takie poszerzanie horyzontów może okazać się wielce pasjonującą podróżą w nieznane, bądź też retrospekcyjną podróżą w dźwięki dzieciństwa, lecz w zdecydowanie bardziej współczesnej inkarnacji.
Marcin Olszewski
Luka Mazur Quartet tworzą:
Łukasz Mazur – fortepian, instrumenty perkusyjne, aranżacje
Michael Jones – skrzypce, altówka, instrumenty perkusyjne, wokal
Max Kowalski – kontrabas elektryczny
Kuba Mazur – perkusja
Lista utworów:
1. W Moim Ogródecku
2. Czerwone Jabłuszko
3. A Na Onej Górze
4. Krywaniu
5. uOj Siano
6. Karolinka
7. Przebudzenie
8. Lipka
9. Latyno (Na Motywach Hej Z Góry Z Góry)
10. W Moim Ogródecku wersja etno (dostępna wyłącznie na nośnikach fizycznych)
Opinia 1
Skoro, cytując klasyka „po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój” tak po „Lamencie Świętokrzyskim”, którego mieliśmy wielką przyjemność wysłuchać na żywo, przyszła pora na zdecydowanie mniej funeralne „Impresje Świętokrzyskie”. To oczywiście dość daleko posunięte naginanie faktów do pasującej mi w tym momencie narracji, jednak skoro oba projekty łączy pojawiająca się również na „Graduale Wiślickim” postać Łukasza Mazura, to logicznym było, iż to właśnie on stał się wspólnym mianownikiem i swoistym punktem zaczepienia. Punktem o tyle kluczowym, że bazując na dotychczasowych kontaktach a przede wszystkim na tym, co spod jego palców wyszło zbudował u mnie na tyle pokaźny kredyt zaufania, że gdy padła propozycja zrecenzowania jego kolejnego wydawnictwa niejako z automatu i zupełnie bezrefleksyjnie powiedziałem „tak”. Na refleksje czas przyszedł później, gdy zgłębiając temat okazało się, że w ramach autorskiego projektu Luka Mazur Quartet artysta nie tylko postanowił pochwalić się autorskimi kompozycjami, które dziwnym zbiegiem okoliczności nie budziły nawet najmniejszych obaw, co również wziąć na warsztat znane melodie ludowe. Tak, tak, doskonale domyślam się, że właśnie w tym momencie zapaliły się w Państwa głowach ostrzegawcze lampki. Jednak skoro po muzykę ludową z taką ochotą sięgali najwięksi „klasycy”, jak Witold Lutosławski i jazzmani – Zbigniew Namysłowski, około-jazzowo do tematu podeszła Anna Maria Jopek , trudny do skategoryzowania estetyczny tygiel zaproponował Miuosh a z cięższych brzmień Percival Schuttenbach, przy czym efekty ich radosnej twórczości nie sposób, nawet przy wrodzonej złośliwości, uznać za wyroby cepeliopodobne, to i po Łukaszu nie spodziewałem się toksycznego romansu z pstrokatą tandetą. Jak zatem wypadła konfrontacja pomysłów artystów i moich pobożnych życzeń z szarą rzeczywistością?
O tym dosłownie za chwilę, bowiem skoro mamy do czynienia ze stosunkowo nowym bytem scenicznym wypadałoby choćby wspomnieć, iż choć tytułowy krążek oficjalnie pojawił się stosunkowo niedawno (raptem 21 czerwca) a na serwisach streamingowych debiutuje dosłownie dzisiaj (Tidal, Spotify, Apple Music) cały materiał od ponad roku był intensywnie promowany i szlifowany na licznych koncertach (m.in. Studiu im. Budki Suflera w Radiu Lublin, Muzycznej Owczarni w Jaworkach, w galerii Barwy Ziemi, zakopiańskim Kmicicu i Kawiarni Witkacy, na Małej Scenie Kieleckiego Centrum Kultury i również kieleckim klubie Chicago, czy Domu Kultury Polskiej w Wilnie). Jednak nie jest to przysłowiowa świeżynka i repertuar, czy też skład zebrany i powstały ad hoc, na gorąco i spontanicznie, lecz od jego urodzin mija właśnie 10 lat, jednak początkowo część utworów była grana w trio a Łukasz Mazur cały czas poszukiwał odpowiedniego spięcia melodycznego całości, co de facto udało mu się osiągnąć za pomocą grającego na skrzypcach, pochodzącego z Anglii, multiinstrumentalisty Michaela Jonesa. Oprócz mającego na swoim koncie współpracę m.in. z Fiolką Najdenowicz, Leszkiem Biolikiem oraz występy z Nigelem Kennedym czy T Love Jonesa i oczywiście Łukasza Mazura w składzie LMQ znajdziemy również kontrabasistę Maxa Kowalskiego i najmłodszego w gronie perkusistę Kubę Mazura („prywatnie” syna lidera formacji).
A jak z samą muzyką? Cóż, muszę Państwa w tym momencie zmartwić, gdyż niezależnie od tego, czy lubicie, szerokorozumiany jazz i/lub „folkowe” (zdecydowanie lepiej to wygląda aniżeli nasze rodzime „ludowe”) klimaty, to „Impresji Świętokrzyskich” po prostu powinniście, nawet z czystej ciekawości posłuchać. Zamiast bowiem ekshumować archaiczne melodie i próbować trącać struny naszej słowiańskiej wrażliwości LMQ serwuje nam wielce udaną mieszankę własnych, inspirowanych świętokrzyską spuścizną kulturową kompozycji, jak i autorskich interpretacji przekazywanych z pokolenia na pokolenie utworów ludowych. Jednak nie trzyma się kurczowo kojarzonej z nimi anachronicznej estetyki, lecz niejako daje im drugą młodość uwspółcześniając je na drodze wpadających w ucho a przy tym świetnie zagranych i zaśpiewanych, przez zaproszone do projektu gościnie (feminatywy ważna rzecz) aranżacji. I tak na „Matulu Moja” pojawia się Hanka Wójciak, którą część naszych czytelników może kojarzyć z „Zasłony” . Rezultat takiej kooperacji jest niezwykle wyważony, pełen taktu i zachowania oryginalnej „prostoty”, gdzie cudzysłów ma na celu wyzbycie się wszelakich pejoratywnych skojarzeń a zarazem podkreślenie zgodności z natywną melodyką utworu. Pomimo bowiem niezaprzeczalnej liryczności i delikatności wersja LMQ jest zdecydowanie mniej ingerującą w strukturę oryginału interpretacją aniżeli nomen omen świetna „Mother (Matulu)” Grażyny Auguścik z albumu „Past Forward”, czy też aż tak rozbudowaną aranżacyjnie jak ta znana z albumu „Muzyka Polska” Andrzej Jagodziński Trio (również z udziałem Grażyny Auguścik).
O Grażynie Auguścik wspominam nie bez powodu, gdyż zaszczyciła Ona swoją obecnością „Przepióreczkę” a prawdziwą perełką, przynajmniej moim skromnym zdaniem, jest pozornie zupełnie … niepozorna staropolska „Ty pójdziesz górą”, której słowa co bardziej pamiętliwi melomani mogą znać zarówno z najprzeróżniejszych popisów wokalnych, jak i z wtłaczanych w ramach obowiązku szkolnego do głów lektur jak „Nad Niemnem” i „Australczyk” Elizy Orzeszkowej, która najwidoczniej wielce sobie ów utwór upodobała. Tymczasem na „Impresjach …” uwagę zwraca nie tylko fenomenalny wokal Zuzy Gadowskiej (tak, tak zbieżność nazwisk z Arturem Gadowskim nie jest przypadkowa), lecz fakt iż pod ową fasadą niepozorności kryje się prawdziwa kopalnia cytatów, gdzie prawdziwą „wisienką na torcie” jest fragment „Polskich dróg” Kurylewicza. Oprócz niego można jeszcze doszukać się jeszcze trzech według Łukasza a czterech według mnie ;-) inspiracji. Ale tak po prawdzie, na takie smaczki, cytaty i transplantacje można natknąć się na „Impresjach …” co i rusz, gdyż skoro Łukasz Mazur ową świętokrzyską estetyką przez lata nasiąkał i mniej bądź bardziej świadomie chłonął, to chciał, nie chciał przyklejała się ona, bądź wręcz wnikała w jego DNA niejako „skażając” wszystko to, co w formie zapisów nutowych stara się przekazać swoim odbiorcom. Proszę się jednak zbytnio nie obawiać autorskich przeróbek, gdyż każdy z klasyków jest w pełni rozpoznawalny i to nie tylko dzięki warstwie tekstowej, co przede wszystkim nader czytelnej linii melodycznej. Od razu też uprzedzę wszystkich poszukiwaczy sensacji, że autorska kompozycja „Trawa” (na motywach „Zasiołam zieluno”) nie tylko nie jest utrzymana w klimatach reggae, bądź ska, gdyż jej tempo jest tyleż spokojne, co wręcz melancholijne, lecz i sam kompozytor podczas wykonywania wielokrotnie podkreślał, iż tu chodzi o „zwykłą trawę”, więc i na choćby śladowy wpływ THC nie ma co liczyć.
Od strony realizacyjnej warto wspomnieć, że nagrań dokonano w studiu MaQ Records w Wojkowicach i finalny efekt jest na tyle wysmakowany, że z powodzeniem można byłoby określić go mianem audiofilskiego, gdyby nie fakt, iż taka metka mogłaby mu bardziej zaszkodzić aniżeli pomóc. Po prostu dedykowane złotouchym wydawnictwa zaskakująco często są tak nadnaturalnie podkręcone, wyżyłowane i wyczyszczone, że wraz z nomen omen słusznie usuniętymi pasożytniczymi zabrudzeniami i szumami ginie naturalność i flow a muzyka zamiast spójnej całości staje się zlepkiem pojedynczych, wypolerowanych dźwięków. Tymczasem na „Impresjach …” owej antyseptycznej sterylności nie czuć i nie słychać. Tu bardziej mamy do czynienia z klimatem kameralnego live’u, granego na totalnym luzie jamu, gdzie nikt nigdzie się nie spieszy, zamiast iście onanistycznych solowych popisów nadrzędny staje się dialog i to zarówno pomiędzy samymi muzykami, jak i pomiędzy składem, z reguły reprezentowanym przez Łukasza, a słuchaczami. Ponadto akcent postawiono na delektowanie się, zabawę znanymi melodiami i mówiąc lapidarnie muzykowanie. Nie ma tu jednak, nawet delikatnej nonszalancji zamiast której można odnotować niezwykłe wyciszenie i iście stoicki spokój, który płynie ze sceny i udziela się odbiorcom. Nie jest to jednak efekt zwiotczenia, czy spowolnienia jak po pavulonie, lecz właśnie wynikającej z technicznej wirtuozerii swobody artykulacji. Delikatnie muskane blachy, czy uderzenia w werbel są czytelne i natychmiastowe, z bardzo sugestywnym długim finiszem. Podobnie fortepian o właściwym sobie gabarycie – wyraźnie słyszalny jako największy wśród wykorzystanych w nagraniu instrumentów. Ciekawie, znaczy się prawdziwie i zgodnie z rzeczywistością zostały „zdjęte” skrzypce/altówka, którym trudno zarzucić braku ekspresji i swobody a jednocześnie daleko im do przesłodzonych i gładkich dźwięków jakimi nader często okraszane są wszelakiej maści samplery. A tu tego wygładzenia nie ma, dzięki czemu wyraźnie słychać jak i skąd w skrzypcach/altówce konkretne dźwięki się biorą. Jedyne „ale” jakie przychodzi mi na myśl dotyczy partii kontrabasu, któremu co prawda nie sposób zarzucić braku idealnej równowagi pomiędzy mięsistością a kontrolą, jednak skoro mamy do czynienia z jego elektryczną odmianą, to i próżno rozglądać się tu za pracą pudła, które zostało ograniczone do niezbędnego minimum przez co z łatwością można doszukać się w nim cech wspólnych z również posiłkującymi się elektrycznym wspomaganiem gitarami basowymi. Ale tak jak wspomniałem, to jedynie moje wybitnie subiektywne czepialstwo, tym bardziej, że np. u Michela Godarda obecność elektrycznego basu nawet największym ortodoksom nie przeszkadza. Złego słowa nie powiem za to na scenę, która może nie poraża jakąś ponadnormatywną przestrzennością, jednak wystarczy sobie uświadomić, iż po pierwsze mamy do czynienia z kwartetem a po drugie nagraniem studyjnym, w dodatku dokonanym w pomieszczeniu, co można wywnioskować z dostępnych zdjęć, o dość oszczędnym pogłosie, więc gdyby nawet jakieś bonusowe „hektary” miałyby się pojawić, byłby to przejaw ewidentnej ingerencji w materiał źródłowy. A tak jest po prostu prawdziwie, bez sztucznych fajerwerków i próby oszołomienia słuchacza.
W ramach podsumowania napiszę tylko tyle, że „Impresje Świętokrzyskie” Luka Mazur Quartet, to album który wypada nie tylko mieć (na półce, w ulubionych na Tidalu), lecz również znać. Choć coś czuję w kościach, że w większości przypadków raz odsłuchany raczej nieprędko opuści odtwarzacz CD / playlistę szczęśliwego nabywcy, gdyż poprzez wspomnianą naturalność zarejestrowana na nim muzyka koi i sprawia, że wreszcie możemy choć na chwilę się zatrzymać i złapać właściwą perspektywę do otaczającego nas pędu. Szkoda tylko, że tego typu wydawnictwa muszą zmagać się z prozaicznymi problemami pozyskiwania funduszy na ich realizację, gdy do reprezentantów gatunków muzycznych nijakiego związku z kulturą niemających środki finansowe płyną wartkim strumieniem. Nie ma jednak co marudzić, tylko cieszyć się z faktu, iż takowy album koniec końców się ukazał jednocześnie życząc całej ekipie LMQ dalszych sukcesów i samozaparcia w dążeniu do obieranych sobie celów.
Marcin Olszewski
Opinia 2
Mam nadzieję, iż na bazie kilku lat czytania moich wynurzeń znakomicie wiecie, że jazz to mój konik. Jednak jak wiadomo, jazz jazzowi nierówny i mimo hołubienia tego nurtu zdarzają się produkcje nie do końca wpisujące się w indywidualne oczekiwania. Jakie konkretnie? Nie jestem w stanie dokładnie ich zaszufladkować, gdyż czasem chodzi o ogólny soniczny pomysł na wizerunek danego bandu, a innym razem zbyt ambitne podejście do interpretacji podjętego tematu nawet bardzo lubianego składu. Co mam na myśli pisząc zagadkowo o „zbyt ambitnym podejściu do podjętego tematu”? Co prawda przewrotnie, bo jako pozytywny przykład jak tego uniknąć, ale już zdradzam, gdyż temat idealnie pasuje do clou dzisiejszego spotkania, czyli zaproponowanej do oceny od strony tak muzycznej, jak i realizacyjnej najnowszej płyty formacji Luka Mazur Quartet „Impresje świętokrzyskie”. Płyty w jazzowy sposób próbującej przybliżyć nam ludową twórczość regionu świętokrzyskiego, która dzięki znakomitemu wyważeniu ilości cech regionalnych w stosunku do stricte jazzowych w pozytywnym tego słowna znaczeniu wręcz zmusiła mnie do jakże przyjemnego w odczuciach kilkukrotnego przesłuchania jej od początku do końca. I co ciekawe, bez mogących odsunąć ją od następnych odsłuchowych podejść, jakichkolwiek oznak przesytu.
Jak informuje nas tytuł, materiał rozprawia o świętokrzyskim folklorze. Na szczęście muzycy ową ludowość wpletli w materiał bardzo umiejętnie, gdyż po pierwsze – w formie bardzo zbliżonej do oryginału wykorzystali ją stosunkowo symbolicznie – trzy pieśni z jazzowym akompaniamentem, a po drugie – zaprosili do ich wykonania trzy znakomicie wypadające w tej roli panie – Hankę Wójciak, Zuzę Gadowską i Grażynę Auguścik. Przyznam się, że przed odsłuchem obawiałem się przesytu tego typu wrzutek, jednak po kilkukrotnym zapoznaniu się z materiałem z przyjemnością informuję, iż są pewnego rodzaju niezbędnymi przerywnikami. Przerywnikami czegoś, co dla mnie jest najistotniejsze. Co takiego? Kilka aspektów. Od różnorodności tempa rozgrywających się opowieści, co znakomicie oddawało raz radość, a innym razem powagę granego tematu. Przez znakomite wplecenie w muzykę instrumentów strunowych – altówki i skrzypiec, które dla mnie przy bardzo dobrym występie całej formacji, mimo wszystko są solą zawartej na tej płycie muzyki. Po jak można się spodziewać skażonym przywiązywaniem wagi do jakości nagrania słuchanej muzyki melomanie-audiofilu, znakomitą realizację całości od strony masteringu. W sobie tylko znany sposób wszystko świetnie się zazębia, sprawiając nieodparte wrażenie równości każdego scenicznego bytu. Jednak nie byłbym sobą, gdybym nie próbował wskazać najmocniejszego akcentu tego materiału, którym dzięki świetnej jakości realizacji płyty, przy całej świetności pracy pełnej sekcji instrumentów, na pierwszy plan w moim odczuciu wychodzą wspomniane skrzypce i altówka. Dlaczego wygraną obydwu instrumentów wiążę z jakością produkcji płyty? Dla mnie to banał, jednak dla niewtajemniczonych zdradzę, iż właśnie dzięki ciężkiej pracy masteringowca są w stanie podkreślić zawarte w muzyce emocje. Nie „jęczą” jednostajnie malując nam nudny muzyczny świat, tylko będącą pokłosiem dbałości producenta o pełne spektrum informacji wielobarwnością każdego, czy to szybkiego, czy wolnego, raz mocnego, a innym razem jedynie muskającego struny, pociągnięcia smyka stawiają kropkę na „i” danego utworu. Bez tej palety dłuższych i krótszych wybrzmień, nieskończonej ilości kolorów oraz różnorodnej energii płyta emocjonalnie byłaby jednostajna. Tymczasem okazuje się, że raz tryska radością, czasem nostalgią, a nawet liryką, co ze śpiewanymi przez wspomniane artystki stricte ludowymi kontrapunktami pozwala raz głębiej, a raz płyciej, dzięki temu interesująco zderzyć słuchacza z przecież na swój sposób bardzo ciekawym, jednak często traktowanym po macoszemu repertuarem ludowym.
Dla mnie płyta formacji Luka Mazur Quartet „Impresje świętokrzyskie” jest w pozytywnym tego słowa znaczeniu totalnym zaskoczeniem umiejętnego połączenia czegoś, co z uwagi na dorobek naszych przodków bez problemu, ale jednak tylko toleruję – chodzi o twórczość naszych dziadków i babć, z czymś, za czym na co dzień tęskni moja dusza – to chyba nie tajemnica, że piję do mainstreamowego jazzu. Jak odbierzecie to Wy, ciężko jest mi wyrokować. Jednak jeśli przyjrzycie się tej produkcji od strony mojego postrzegania świata muzyki – przypominam o pozwalającym usłyszeć pełne spektrum pracy każdego instrumentu z wokalizą włącznie – ważnym aspekcie jakości dźwięku, jestem więcej niż pewien, że jeśli w niej się nie zakochacie, to przynajmniej docenicie kunszt muzyków. A, że z łatwością potrafią zaczarować nawet tak zmanierowanego słuchacza jak ja, powyższy opis jest tego dosadnym przykładem.
Jacek Pazio
Luka Mazur Quartet tworzą:
Łukasz Mazur – fortepian (instrumenty klawiszowe)
Michael Jones – skrzypce, altówka
Max Kowalski – kontrabas elektryczny
Jakub Mazur – perkusja
Lista utworów:
1. OBERNOWY
2. MATULU MOJA
3. MooJ OBEREK
4. MooJ KUJAWIAK
5. KUJANOWY
6. TY PÓJDZIESZ GÓRĄ
7. JUNGLE
8. TRAWA
9. PRZEPIÓRECZKA
10. OBEREK LOTNY
Najnowsze komentarze