Tag Archives: M-3 SE


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. M-3 SE

Soulnote S-3 Reference, X-3 SE, P-3 SE, M-3 SE

Opinia 1

Jedno jest pewne – gdyby wszystkie urządzenia audio brzmiały tak samo, „ciężkie” życie audiofila (wiecie do czego ironicznie piję) byłoby znacznie łatwiejsze. Niestety z wielokrotnie potwierdzonej autopsji wiemy, iż tak nie jest, przez co chcąc dotrzeć do absolutu brzmienia swojego zestawu sprawia, że co rusz próbujemy nowych konfiguracji. Począwszy od kolumn, przez elektronikę, okablowanie, na akcesoriach kończąc nasza „zabawa” w żonglowanie wspomnianymi zmiennymi trwa w najlepsze. Jedni mają z tego fun, ba zrobili sobie nawet cel sam w sobie, inni straszliwie się męczą, ale fakt jest faktem, że najdrobniejsza, nawet bazująca na jednym komponencie korekta systemu ma swoje końcowe reperkusje soniczne. Raz lepsze, innym razem gorsze, ale zawsze. A jeśli tak, to co się stanie, gdy postanowimy podejść globalnie i zamiast drobnych ruchów podejmiemy próbę zderzenia się z kompletnym od strony producenckiej pomysłem na muzykę? Co mam na myśli? Oczywiście testową próbę wymiany całej posiadanej zbieraniny. To naturalnie jest dość skomplikowany temat, jednak zapewniam, spokojnie da się zorganizować. Czy jest sens takich ruchów? Moim zdaniem jak najbardziej, bowiem często po zrozumieniu filozofii i podejścia do muzyki według pomysłodawcy danego brandu, często eliminując męczące próby z nieprzebraną ilością nie do końca dobrze współbrzmiącej oferty konkurencji, pozwala skrócić dystans do finału naszych poszukiwań. Przyznacie, że jest w tym sens. Jest tylko jeden drobny problem natury logistyczno-aplikacyjnej. Chodzi oczywiście kwestię transportu kilku produktów do domu i potem testowe usadowienie go w docelowym miejscu, co sprawia, że nie każdy jest na to gotowy. Na szczęście wiedzą o tym dystrybutorzy, dlatego chcąc pójść zainteresowanym na rękę, kolejny raz otrzymaliśmy propozycję opisania tak zwanego „systemu marzeń”. Jakiego? Zapewniam, wielu z Was z pewnością przyprawiającego o gęsią skórkę, bo pochodzącego z kolebki zabawy w zaawansowane audio, dystrybuowanego na naszym rynku przez warszawski Audiopunkt japońskiego SoulNote. Jednak co bardzo istotne, nie minimalistycznej konfiguracji, tylko bardzo rozbudowanego i zaawansowanego jakościowo konglomeratu w postaci taktowanego przez zewnętrzny zegar wzorcowy X-3 SE, mogącego pochwalić się funkcją wejścia na przetwornik cyfrowo-analogowy odtwarzacza SACD/CD S-3 Reference wraz z dzieloną sekcją wzmocnienia – przedwzmacniaczem liniowym P-3 SE i monofonicznymi końcówkami mocy M-3 SE. Zainteresowani? Jeśli tak, wiecie co robić. A zapewniam, będzie ciekawie.

Jak unaoczniają powyższe fotografie, nasi bohaterowie poza zegarem mogą pochwalić się sporymi gabarytami oraz wagą. Każda obudowa to ciekawa wzorniczo konfiguracja grubych, interesująco przetłoczonych, unifikujących wizualnie całość serii płatów aluminium na froncie i również aluminiowych bloków jako budulec reszty konstrukcji. Co pośród konkurencji jest nieczęstym przypadkiem, u SoulNote’a mamy do czynienia z interesującym podejściem do obudowywania trzewi. Chodzi mianowicie o fakt pewnego rodzaju ich odseparowania od zewnętrznej „skorupy”. W tym przypadku całość konstrukcji odpowiedzialnej za generowanie sygnału z terminalami przyłączeniowymi włącznie jest pływająca – swobodnie spoczywając na podstawie, zaś okalająca ją „puszka” na czas transportu będąc usztywniona śrubami lub stosownymi wkładami gąbkowymi, podczas codziennego użytkowania jedynie bezwiednie się na niej opiera. To sprawia, że gdybyśmy chcieli delikatnie przenieść urządzenie w inne miejsce bez zabezpieczeń, łapiąc za obudowę najpierw kasuje się powstały w skutek działań separacyjnych planowany luz, a dopiero potem podrywa się podstawa z układami elektrycznymi. Wygląda to tak, jak gdybyśmy nakładali na urządzenie luźno dopasowany aluminiowy garnitur. Jaki jest sens takich działań? Oczywiście walka ze szkodliwymi wibracjami, co dla wielu audiofilów, a w szczególności tych pochodzących z kraju kwitnącej wiśni jest jednym z podstawowych warunków uzyskania najlepszego brzmienia. Co na to ja? Wiedząc co wydarzyło się podczas testu, bez problemu to kupuję. Zanim jednak przejdziemy do meritum, kilka słów o samych bohaterach. Na początek osiągający wymiary typowego produktu audio zegar. Jego front poza znacznie mniejszą wysokością w nawiązaniu do reszty produktów jest ciekawie uformowanym solidnym płatem glinu, zaś reszta obudowy wraz z wentylującą wnętrze powierzchnią górną w kontrze do awersu już z albuminowych blach. Jeśli chodzi o tylny panel przyłączeniowy, spełniając proste zdanie dostarczenia li tylko informacji taktujących sygnał cyfrowy oferuje jedynie wyjście BNC, gniazdo zasilania oraz włącznik. Krocząc dalej z opisem poszczególnych graczy w celu uniknięcia rozwadniania tekstu dzięki bliźniaczemu podobieństwu przedwzmacniacz z odtwarzaczem CD opiszę razem. To na tle clock-a konstrukcje już znacznie większe. Powiem więcej. Nawet na tle zwyczajowej konkurencji można określić je jako małe giganty, gdyż są znacząco wyższe, a przez to, że podobnie do frontu połacie górne i boczne wykonano solidnej dawki aluminium naturalnie cięższe. Oczywiście z racji innych zadań różnią się nieco funkcyjnym wyposażeniem. I tak na przodzie CD-ka oprócz usadowionej w centrum szuflady, z jej prawej strony znajdziemy mieniący się czerwienią wyświetlacz, nieco niżej na całej szerokości pierwszego poprzecznego przetłoczenia serię diod informacyjnych, pod nimi, tym razem na designerskim uwypukleniu pakiet przycisków funkcyjnych oraz z lewej strony zorientowane w pionie diodę sygnalizującą pracę urządzenia i prostokątny włącznik. W temacie pleców natomiast mogę powiedzieć jedno – ma wszystko, czego potrzeba nowoczesnemu melomanowi. Od sekcji wejść cyfrowych: AES/EBU, COAX, dwa porty USB i dedykowany firmowemu streamerowi Zero Link, oraz wyjść analogowych RCA/XLR, przez terminal dla zegara wzorcowego, i gniazdo sieciowe. Jak widać, do wyboru, do koloru. Brawo. W kolejnym kroku kreśląc kilka zdań o przedwzmacniaczu liniowym zdradzę, iż wyartykułowanie listy dostępnego wyposażenia jest znacznie prostsze. Powód? Otóż z naturalnych przyczyn konstrukcyjnych pozbawiony szuflady przedni panel może pochwalić się nieco inaczej funkcjonującymi, ale podobnie rozplanowanymi przyciskami, diodami oraz włącznikiem, natomiast czytelnie rozplanowany tył pakietami analogowych wejść i wyjść RCA/XLR, kilkoma przełącznikami dopasowującymi pre do konkretnej konfiguracji, zaś całość oferty wieńczy niezbędne do zasilenia go gniazdo IEC.
Finalizując akapit przybliżający testowany japoński drem-team nastał czas na opis końcówek mocy. Te dając nam do dyspozycji moc na poziomie 160W/4 Ω i przy wadze 31kg każda są znacznie większe i cięższe od reszty zawodników. Jednak zapewniam, to bardzo pozytywny zabieg, bowiem nawet podczas najbardziej wymagających ekwilibrystyk testowych pokazując celowość takiego działania nie zrobiły się ani trochę ciepłe. Ich czołowe płaty to nieco inaczej, ale nawiązując do poprzedników także ciekawie ozdobione jedynie diodą oraz błyszczącym logo bloki aluminium, natomiast zakrystia pełni rolę ostoi dla wejścia sygnału analogowego w standardzie XLR, pojedynczego zestawu zacisków kolumnowych i oczywistego gniazda zasilania. Wieńcząc powyższy, zapewniam, że bardzo skrótowy opis, jestem zobligowany wspomnieć, iż wszystkie przywołane komponenty kontynuując wspominaną wcześniej walkę ze szkodliwymi wibracjami, w celu odpowiedniego rozłożenia masy są podparte jedynie na 3 kolcach, co dobitnie udowadnia, że nawet w tak – wydawałoby się – błahym aspekcie Japończycy niczego nie pozostawiają przypadkowi. Jak to przekłada się na dźwięk? Cóż, na rozwikłanie tej zagadki zapraszam do kolejnego akapitu.

Co mogę powiedzieć na temat występu wielokomponentowej japońskiej myśli technicznej w kontrze do mojego wielonarodowościowego konglomeratu? Otóż pierwsze co rzuciło się w uszy, to inne podejście do muzyki. Nie w sensie jakości, tylko nastawienia do pokazania jej w innym świetle. Z większym poziomem plastyki, esencji, rysowanego nieco grubszą kreską, ale konsekwentnie podanego z pełną kontrolą i wielką swobodą budowania wirtualnego świata. To może nie był całkowicie przeciwny biegun pomysłu na muzykę według posiadanej przeze mnie elektroniki, ale z pewnością nie bliźniaczy. Podobny od strony budowania emocji, wglądu w nagranie, rozmachu wirtualnego przedsięwzięcia, ale z innym nastawieniem na krawędź i wyrazistość. Zestaw SoulNote jakby bardziej płynął, a mimo to cały czas umiejętnie budował napięcie i jedynie minimalnie ukulturalniał agresję. To było na tyle ciekawie pomyślane, że znakomicie radził sobie nawet z brutalną – czytaj kanciastą – elektroniką, czy ostrym rockiem. I nie w sensie ulepiania wszystkiego na jedną modłę jako wynik brutalnego uśredniania potencjalnego wyniku sonicznego, tylko lekko posłodzonego, ale nadal mocnego w domenie uderzenia, zaskoczenia ekspresją i natychmiastowości zmian tempa oddania prawdy o zapisanym materiale muzycznym. Skąd tak pozytywna opinia mimo osobistego kierowania oczekiwań w nieco bardziej ekspresyjną stronę? Oczywiście to wynik kilkunastodniowego obcowania z tym zestawem. Zestawem, po aplikacji którego pierwszą myślą, jaka przyszła mi do głowy było przypuszczenie typu: „Owszem, fajne, kreowane mocnym nasyceniem i plastyką granie, ale pewnie na dłuższą metę stanie się przewidywalne, a przez to nudne”. I wiecie co? Wówczas nie miałem pojęcia, jak się myliłem. A myliłem się dlatego, gdyż w zależności od słuchanego materiału raz dostawałem eksplozję nisko schodzącej energii, przecinanej ostrymi piskami – przykładowa produkcja Massive Attack „Mezzanine”, innym razem pasaże gęsto grających, ale nie nazbyt grzecznych gitar przecież niezbyt ciekawie nagranej koncertowej Metalliki „S&M”, jeszcze innym bezkreśnie zawieszone w powietrzu, przy tym znakomicie pokolorowane, a mimo to zaskakująco dźwięczne popisy trio spod znaku RGG „Szymanowski”, by na koniec zostać wręcz ugotowanym również średnio zrealizowanym, za to jakże emocjonalnie brzmiącym koncertowym wydaniem twórczości Carli Bruni „A l’Olympia”. Wszystkie wspomniane produkcje znam od podszewki. Ba, za każdym razem napawam się ich brzmieniem w przez lata wypracowanej estetyce, jednak w wydaniu japońskiego zestawu, bez względu na jakże inne podejście do tematu dosadności podania krawędzi, przy mniejszym udziale body poszczególnych bytów scenicznych, nie tylko, że nic mi nie przeszkadzało, ale dodatkowo brutalnie pokazało, iż można ogarnąć temat równie dobrze w całkowicie innym stylu. Jakim cudem? Moim zdaniem sprawa rozbijała się o potencjalne banały, czyli rozdzielczość i kontrola zespołów głośnikowych, z wdrożeniem w życie których zestaw SoulNote nie miał najmniejszych problemów. I właśnie to pozwoliło mu nie utracić „Bożej iskry” pozwalającej wejść w nagrania bez jakichkolwiek ograniczeń. A przypominam o kreowaniu świata muzyki o posmaku raczej balsamu, aniżeli soli trzeźwiących. Sam nie wiem, jak to się stało, niestety ani razu testowanej konfiguracji nie złapałem na problemach z kontrolą i dokładnym pokazaniem uderzeń nisko schodzących, mieniących się milionem faktur wielkich bębnów, czy zaprezentowaniem wirtuozerii często hipnotycznie szalejących na scenie free-jazzowych kontrabasistów. A jeśli tak się nie działo, chyba nikogo nie zdziwi fakt mojego aż tak bardzo pozytywnego odbioru tej sesji testowej. Sesji w pierwszych taktach zapowiadającej się co najwyżej fajnie, by finalnie mnie zauroczyć. A zapewniam, to nie jest takie proste, gdyż nie raz dostałem prztyczka od znajomych, że słucham dźwięków, a nie muzyki, nad czym mimo grania sporą ilością muzyki w muzyce tytułowy zestaw lekką ręką przeszedł do porządku dziennego.

Próbując spuentować powyższy wywód na temat testowanej konfiguracji bez najmniejszych problemów stwierdzam, iż towarzystwo spod znaku SoulNote dokonało niemożliwego. Operując sporą ilością esencji i przyjemnie krągłej energii bez najmniejszych problemów trzymało moje niemieckie wieże jak na smyczy. Dolny i środkowy zakres oczywiście wypadały nieco inaczej niż mam na co dzień, jednak cały czas umiejętnie operowały odpowiednim pakietem informacji. Pokazywały muzykę z bardziej krągłej strony, a mimo to w konsekwencji wdrażania w życie świetnego timingu trzymały mnie w napięciu oczekiwania na interpretację następujących po sobie interwałów muzycznych. Czy to oznacza, że mamy do czynienia z wizją muzyki dla każdego bez wyjątku? Jak zwykle takiej tezy nie da się obronić, gdyż idąc za porzekadłem jeden woli blondynki, a inny jak mu nogi wonieją. Jednak tak na poważnie, jakikolwiek problem z pozytywnym odbiorem oferty Japończyków może mieć tylko piewca niezdrowej szybkości narastania sygnału lub wycinania międzykolumnowych bytów skalpelem. Jednak zapewniam, tylko dlatego, że szukają w muzyce męczącej wyczynowości, a nie ukojenia. Wszyscy inni w moim mniemaniu w kwestii potencjalnej próby na własnym podwórku mają zielone światło. Jeśli zatem stronicie od dalekiego od muzykalności szaleństwa, grzechem byłoby nie zakosztować szkoły grania SoulNote.

Jacek Pazio

Opinia 2

Skoro od ostatniego testu z cyklu „system marzeń” minęło ponad pół roku, przy czym był to set dla statystycznego „Kowalskiego”, w tym z racji swej monochromatyczności, cierpiącego na chromofobię (lęk przed kolorami) pewnego odklejonego od rzeczywistości Janusza, czyli elektronika Rotela z monitorami B&W, bo taki rasowy dream – team, sygnowany przez Accuphase’a gościł u nas zeszłej wiosny, jasnym było, że najwyższy czas na powrót do wiadomego wątku i na właściwe tory. W końcu nie od dziś wiadomo, że wymagający nabywcy oczekują rozwiązań nie tylko kompletnych, lecz i niezwykle koherentnych pod względem designu poszczególnych składowych ich systemów i o ile dla ortodoksyjnego audiofila galimatias estetyczny nie ma najmniejszego znaczenia, to do części odbiorców taki eklektyzm najdelikatniej rzecz ujmując nie przemawia. I prawdę powiedziawszy nie ma się czemu dziwić, bo nic tak nie wpływa na dobrostan jak harmonia otaczających nas okoliczności przyrody. Dlatego też z nieukrywaną satysfakcją przystaliśmy na propozycje stołecznego Audiopunktu, by pochylić się nad wielce intrygującym i (prawie) kompletnym systemem japońskiego Soulnote’a. Żeby jednak nieco wyjść poza konwencję standardowy system składający się odtwarzacza S-3 Reference SE, przedwzmacniacza liniowego P-3 SE i monobloków M-3 SE uzupełniony został o …, nie, nie kolumny, których tytułowy wytwórca jeszcze w swym portfolio nie posiada a o … referencyjny zegar X-3 SE.

Jak widać na powyższych zdjęciach system marzeń Soulnote prezentuje się tyleż rozłożyście, co na swój sposób minimalistycznie, bowiem z racji wykorzystania własnych platform warto zapewnić mu nieco więcej miejsca aniżeli wskazywałyby na to gabaryty poszczególnych jego składowych a z drugiej nie sposób odmówić Japończykom zamiłowania do nader oszczędnej ornamentyki. Ot, srebrne (opcją jest dystyngowana czerń) fronty wszystkich urządzeń zdobią niewielkie chromowane szyldy z firmowymi ekslibrisami i tak naprawdę jedynie poziome nacięcia ścian bocznych końcówek mocy, które układają się w dwupoziomowy napis Soulnote można uznać za element czysto dekoracyjny. W dodatku o ile masywne płyty czołowe źródła, zegara i preampu zdobią poziome nacięcia, to już w zdecydowanie wyższych końcówkach mocy podfrezowaniom nadano orientację pionową. Płyty górne wszystkich urządzeń posiadają stosowne po pełnionej roli zabezpieczone metalową siatką otwory wentylacyjne. Dość jednak ogólników, gdyż waśnie w tym momencie weźmiemy każdą składową japońskiego systemu marzeń pod przysłowiową lupę.
Front multiformatowego odtwarzacza CD/SACD S-3 Reference podzielono na trzy poziome, umowne sekcje. W centrum górnej umieszczono cienką „czołówkę” szuflady napędu a po jej prawej stronie jednowierszowy czerwony wyświetlacz. Środkowe piętro pyszni się wspomnianym szyldem z firmowym logotypem i dwoma skrzydłami z kombinacją przycisków oraz dedykowanych im diod. I tak na lewym znajdziemy przełącznik CAS odpowiedzialny za wybór pomiędzy upsamplingiem (FIR – 128 fs) a jego brakiem (NOS – non-oversampling), INV (odwracanie fazy), LPF czyli aktywator filtra dolnoprzepustowego tłumiącego sygnał o 8 dB przy 100 kHz oraz selektor wejść. Z kolei na prawym standardowy zestaw odpowiedzialny za obsługę szuflady i nawigację po ścieżkach wraz z selektorem warstwy (SACD/CD). Za to na parterze w lewym narożniku rozgościł się włącznik główny. Szybki przeskok na zakrystię i … bardzo miłe zaskoczenie, bowiem oprócz zdublowanych – dostępnych zarówno w postaci RCA, jak i XLR wyjść ze stosownym przełącznikiem otrzymujemy zaskakująco rozbudowaną sekcję wejść cyfrowych w skład której wchodzą nieco egzotyczne Zero Link (DVI), AES/EBU, koaksjalne, dwa (!!!) USB i, co za zbieg okoliczności, wejście na zewnętrzy zegar 10MHz. Wyliczankę zamyka gniazdo sieciowe IEC oraz dwa niewielkie hebelki – współpracujący z frontowym interfejsem LPF i drugi, odpowiedzialny za polaryzację XLR-ów zgodnie z obowiązującymi w Europie i USA standardami.
Nie mniej intrygująco prezentują się trzewia, które nie dość, że praktycznie całkowicie odseparowano mechanicznie od obudowy wykonanej z poodsprzęganych aluminiowych płatów, to jeszcze zadbano, by i sama ich topologia była możliwie minimalistyczna. Nie oznacza to jednak hulającego wewnątrz korpusu audiofilskiego powietrza, lecz kilka autorskich rozwiązań. Zacznijmy jednak od łatwo rozpoznawalnych niuansów, jak daleko nie szukając użytych po dwie na kanał (tym, co uważają, że matematyka nie jest im w życiu potrzebna podpowiem, że w sumie daje to cztery sztuki) kości przetworników ES9038PRO zdolne obsłużyć sygnały PCM do 768 kHz i DSD do 22,6 MHz. Nie zabrakło również precyzyjnego master-clocka DDS LMX2594 o ekstremalnie niskim, wynoszącym 45 femtosekund jitterze. Z kolei tor sygnałowy to szczyt minimalizmu – oparty na filtrach pierwszego rzędu z czterema tranzystorami bipolarnymi i ośmioma opornikami, gdzie pierwszy stopień pełni rolę różnicowego źródła prądowego bez wzmocnienia, które z kolei realizowane jest w drugim stopniu. Chyba najbardziej rozbudowaną sekcją jest zasilanie z całkowicie odseparowanymi „farmami” kondensatorów i dedykowanymi transformatorami toroidalnymi. Z kolei mechanizm transportu, to kolejny majstersztyk inżynierii z odlewaną, aluminiową tacką, bezszczotkowym silnikiem i podwójną optyką umieszczony na aluminiowej kratownicy uzbrojonej w kolec znajdujący się bezpośrednio pod środkiem ciężkości mechanizmu. I gdy wydawać by się mogło, że to już wszystko w kartonie w jakim dostarczany jest odtwarzacz znajdujemy jeszcze dedykowaną drewnianą platformę antywibracyjną, z której pomocą i kolców posiadanych przez S-3 dokonujemy finalnego strojenia urządzenia.
Najskromniejszym z całej rodziny jest oczywiście zegar X-3 SE, który nie dość, że może pochwalić się jedynie firmowym szyldem na aluminiowym froncie, na którym kończy się wzornicze szaleństwo bowiem już jego korpus zamiast misternego egzoszkielet z podwieszonymi masywnymi panelami wykonano w formie starannego, lecz znacznie skromniejszego giętego profilu. Jego plecy też nie mają zbytnio czym się pochwalić. Ot, pojedyncze wyjście zegarowe pomiędzy dwiema kratkami wentylacyjnymi i gniazdo zasilające IEC w towarzystwie włącznika głównego. Całość wyposażono w ostre kolce. Prawdziwa jazda bez trzymanki zaczyna się jednak dopiero w trzewiach, których sercem jest oscylator OCXO dopieszczony „nagimi” kondensatorami foliowymi a z kolei samo przewymiarowane zasilanie z 200 VA trafem toroidalnym i baterią dwudziestu (!) polipropylenów mogłoby stanowić obiekt zazdrości niejednej integry a nie charakteryzującego się 2W apetytem energetycznym zegara.
Znany z odtwarzacza schemat frontu, oczywiście pozbawiony luki na tackę napędu, powtarza przedwzmacniacz P-3 SE, więc na prawej flance najwyższej warstwy znajdziemy czerwony wyświetlacz, w centrum środkowej firmowy ekslibris po którego lewicy umieszczono trzy niewielkie przyciski – pierwszy pozwalający na wybór wyjść (XLR/RCA) współpracujący z dwiema diodami i dwa kolejne zawiadujące wejściami w standardzie XLR i RCA z zestawem czterech diod każdy. Prawą flanką niepodzielnie rządzi masywne pokrętło głośności a parterem okupujący lewy narożnik włącznik główny. Przeprowadzka na zaplecze jest niczym wycieczka do lunaparku. Otrzymujemy nie tylko po cztery pary symetrycznie rozmieszczonych wyjść w standardzie XLR i RCA, lecz również trzy (!) pary wyjściowych XLR-ów uzupełnionych parą gniazd RCA. Oprócz nich wnikliwe oko wyłowi jeszcze takie smaczki jak magistralę komunikacyjną UART, przełącznik trybu pracy (Master/Slave), parę przełączników umożliwiających ustawienie czwartych wejść XLR i RCA w tryb „przelotki” (bypass), oraz kolejny odpowiedzialny za odłączenie uziemienia.
Jak się z pewnością Państwo domyśliliście patrząc na plecy naszego gościa mamy do czynienia z w pełni zbalansowaną konstrukcją dual mono, w której regulacja głośności opiera się na autorskim układzie przekaźnikowym RSR-2-12D (Reference SOULNOTE Relay) z nagimi rezystorami foliowymi zapewniającym 144 kroki o skoku 0,5dB. Wspomniane we wcześniejszym akapicie pokrętło głośności chodzi jednak bezkrokowo, gdyż sprzężono je z optycznym enkoderem Po raz kolejny kwalifikujący się do chirurgicznej korekty uśmiech wzbudza widok sekcji zasilającej. Oczywiście w pełni symetrycznej, więc opartej o solidnym 280VA zalanym żywicą toroidzie i baterii 30 polipropylenów na kanał. Z kolei do sterowania oddelegowano nieco mniejszego 40VA toroida ulokowanego tuż przy ścianie przedniej.
No to niejako na deser wypadałoby wspomnieć w kilku słowach o końcówkach, czyli M-3 SE, co tez niniejszym czynię. I tak, jak już zdążyłem nadmienić frezy modelujące płytę frontową mają w ich przypadku orientację pionową a nie poziomą przywodząc na myśl pozbawione ulampienia i zubożone o wycieraczki monosy Air Tight ATM-3211. Mamy zatem w zasięgu wzroku oznaczenie modelu, błękitna diodę informującą o pracy i firmowy logotyp. Poza tym sprytnie ozdobione ażurowe ściany boczne i stanowiąca niejako ramkę do metalowej maskownicy płyta górna sprawiają wiece pozytywne wrażenie. Ot całkiem poręczne, zakładam, że 100W (tak by mniej więcej wypadało, skoro przy 4 Ω mają 160W) zaledwie 31kg maluchy, szczególnie gdy spojrzymy na nie z perspektywy naszego dyżurnego, ponad 200kg Apexa. Ściana tylna jest kolejnym dowodem zamiłowania Japończyków do minimalizmu. Do dyspozycji otrzymujemy pojedyncze wejście sygnałowe XLR i również pojedyncze zaciski głośnikowe a listę interfejsów zamyka gniazdo zasilające IEC. Całość uzbrojono w trzy kolce zamiast standardowych nóżek, w które z kolei wyposażono dedykowane platformy antywibracyjne, na których końcówki należy ustawić za pomocą stosownego … szablonu. Skomplikowane? Jeśli tak, to już tylko z kronikarskiego obowiązku nadmienię, że każda sekcja jest odseparowana od sąsiadujących, podobnie z resztą jak ściany boczne, spodnia, górna, itp. Ba, również widoczne na plecach przyłącza „pływają” a w trzewiach poszczególne moduły jedynie „spoczywają” w konkretnych miejscach niespecjalnie będąc z nimi zespolone. A teraz proszę sobie wyobrazić jak taka misterna „układanka” jest traktowana podczas działań spedycyjnych przez znane nam firmy kurierskie. Horror …
Rzut oka do wnętrza przynosi kolejne niespodzianki w stylu ustawionego tuż przy ścianie przedniej monstrualnego 1600VA toroida. Pracujący w push-pull stopień wyjściowy oparto o pojedyncze układy Darlingtona na kanał.

Uff, dość już tego czysto wzrokowego kontemplowania, bajkopisarstwa i krążenia nad tytułowym systemem z aparatem. Możemy zatem nakarmić S-3 Reference srebrnymi krążkami, wygodnie rozsiąść się w fotelu i przestawić się na odbiór nauszny. A nieco uprzedzając fakty powiem, że warto, bo brzmienie oferowane przez system SoulNote nader zgrabnie wymyka się prostym zaszufladkowaniom i kategoryzacjom. Z jednej strony wydaje się w dość wyraźny sposób nawiązywać do gabinetowej dostojności szampańskich Accuphase’ów, by po chwili jak gdyby nic romansować z estetyką utożsamianą z topową dzielonką Luxmana, gdzie wraz z muzykalnością idzie ponadprzeciętna rozdzielczość, dorzucając do tego niepodrabialną swobodę i może nie tyle nonszalancję, co niewymuszenie. SoulNote’y stawiają na organiczność i łatwość przyswajania, której bardzo proszę nie mylić z banalnością i ślizganiem się li tylko po powierzchni, gdyż to, co japoński system proponuje jest tego ewidentnym zaprzeczeniem i przeciwnością. Po prostu zamiast dźwięk „robić” na swoja modłę a tym samym zmuszając słuchaczy do jego analizy i próby okiełznania, woli trzymać się faktów i prezentować go takim, jakim jest w rzeczywistości, więc niejako już na starcie łapiemy się na tym, że dostajemy to, co de facto znamy z „wykonów” na żywo, z koncertów i przedstawień, w których dane nam było uczestniczyć, więc mózg automatycznie przestawia się z trybu analizy w tryb niezobowiązującej syntezy a my przy serwowanych nam dźwiękach zamiast się męczyć i stresować odpoczywamy. Zakładam, że swoje przysłowiowe trzy grosze dorzucił tu odtwarzacz, który może i wolno wczytywał serwowane mu krążki i z racji niemalże otwartej budowy praca jego napędu, szczególnie w cichszych pasażach, była delikatnie słyszalna, jednak jego jedwabista gładkość i niewykluczające rozdzielczości wysycenie sprawiały, że nawet najmniejszy niuans nie umykał naszej uwadze a jednocześnie próżno było szukać tendencji czy to do zbytniej analityczności, czy też prób dyskredytowania słabiej zrealizowanych nagrań. Przywodził tym samym na myśl sygnaturę naszego dyżurnego „Czesia”, czyli transportu C.E.C TL 0 3.0. Oczywiście różnicowanie materiału źródłowego było na porządku dziennym, jednak śmiem twierdzić, że S-3-ka wolała skupiać się na zaletach a nie wadach reprodukowanego materiału. Przykładowo „Under the Fragmented Sky” Lunatic Soul daleki jest od ideału a jednak SoulNote’y były w stanie wycisnąć z niego zarówno namacalność i holograficzną przestrzeń, jak i właściwe ogniskowanie źródeł pozornych. Oczywiście na tle naszego dyżurnego papierka lakmusowego, czyli „Monteverdi – A Trace of Grace” Michela Godarda zubożenie aury pogłosowej i precyzja w gradacji planów były aż nadto oczywiste, ale tak jak już zdążyłem nadmienić SoulNote nie darł z tego powodu szat a jedynie informował o fakcie interpretację pozostawiając odbiorcy. Skoro jednak zahaczyliśmy o naturalne instrumentarium, to nie sposób pominąć wierności z jaką japoński system oddawał jego konsystencję i bryły każdej z jego składowych. Było w tym coś ewidentnie magicznego, gdyż bez nawet najmniejszych śladów analityczności każdy z muzyków materializował się tuż przed nami, w przestrzeni nie tyle pomiędzy, co wokół kolumnowej, bo warto mieć na uwadze, że i ramy wynikające z rozstawu kolumn, czy też kubatury pomieszczenia były czysto umowne. Jeśli miało to być kameralne stołeczne studio Serakos, to było, a jeśli mieliśmy poczuć się jak w klimatycznych murach opactwa Noirlac to też jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przenosiliśmy się do słonecznej Francji. Jeśli dodamy do tego zdolność oddania pełni impetu wielkiej orkiestry symfonicznej na „Bruckner: Symphony No. 3 in D Minor, WAB 103” Wiener Philharmoniker pod Christianem Thielemannem, to jasnym będzie, że tak na dobrą sprawę za bardzo nie ma do czego się przyczepić. Niby redakcyjny system odniesienia wszystko robił lepiej, dosadniej i realistyczniej, jednak jeśli weźmiemy pod uwagę drobną różnicę cen i gabarytów poszczególnych składowych jasnym stanie się, że większości odbiorców do pełni szczęścia w zupełności wystarczy propozycja SoulNote i perspektywa zaoszczędzonych środków godnych wywołującego szczery uśmiech funduszu emerytalnego. W końcu jaka to frajda w złapaniu gonionego króliczka, skoro można dać mu delikatne fory i perspektywę dalszej gonitwy. I właśnie set SoulNote w ten sposób stawia sprawę. Nie ma ambicji być we wszystkim najlepszy i referencyjny, lecz jednocześnie wszystko prezentuje na takim poziomie, ze kręcenie nosem na jego propozycje wydają się nie tylko przejawem nieuprzejmości co wręcz skrajnej głupoty. Oferuje bowiem rozmach, swobodę barwę, wysycenie i rozdzielczość, o dynamice tak w skali makro, jak i mikro nawet nie wspominając a że jednocześnie ustępuje pola konstrukcjom ceną i gabarytami zbliżonymi do opisywanej w ramach niniejszej epistoły całości, to trudno się dziwić. Wystarczy jednak zachować zdrowy rozsądek i kierować się słuchem, by zrozumieć, że decydując się na tytułowa układankę i tak i tak załapiemy się na w pełni zasłużone miejsce na audiofilskim Olimpie. Czy można chcieć czegoś więcej? Cóż, Jacek pewnie nawet w tym kierunku nie spojrzał (od razu nadmienię, że nie konsultujemy między sobą werdyktów i własnych obserwacji, więc pisząc te słowa po prostu nie wiem, cóż mój wspólnik wymodził), jednak osobiście nie miałbym nic przeciw, by opiniowaną właśnie wesołą gromadkę wzbogacić o dedykowany streamer Z-3, bo coś czuję w kościach, że byłaby to przysłowiowa wisienka na torcie moich osobistych poszukiwań.

Reasumując tę nieprzewidzianie sążnistą epistołę nie pozostaje mi nic innego, jak tylko stwierdzić, że jeśli chodzi o uosobienie stereotypu japońskiego High-Endu w wydaniu tranzystorowym, to chciał, nie chciał, choć po prawdzie ewidentnie chciał, to właśnie system SoulNote zasłużył na miano wzorca. Jest pod każdym względem kompletny i na swój sposób skończony. Oferuje wręcz nieprzyzwoitą przyjemność obcowania z posiadaną płytoteką a jednocześnie nie próbuje niczego uśredniać w myśl błędnie rozumianej muzykalności. Krótko mówiąc jeśli posiadacie Państwo na podorędziu parę jakiś referencyjnych kolumn i za bardzo nie wiecie z czym je „ożenić”, to o ile tylko nie gustujecie w prosektoryjnych klimatach tytułowy set SoulNote powinien spełnić Wasze oczekiwania.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001

Dystrybucja: Audiopunkt / Soulnote.pl
Producent: SoulNote
Ceny
Soulnote S-3 Reference: 100 000 PLN
Soulnote X-3 SE: 22 000 PLN
Soulnote P-3 SE: 90 000 PLN
Soulnote M-3 SE: 90 000 PLN/szt.

Dane techniczne
Soulnote S-3 Reference SE
Obsługiwane nośniki: CD, SACD, CD-R / CD-RW
Wejścia cyfrowe: 2 x USB Typ B, Coax S/PDIF, AES/EBU
Obsługiwana częstotliwość próbkowania (USB): Maks. 768 kHz (PCM) / Maks. 22,6 MHz (DSD)
Obsługiwana częstotliwość próbkowania (koncentryczne, AES/EBU): Maks. 192 kHz (PCM) / Maks. 2,8 MHz (DSD64 DoP v1.1)
Wyjście analogowe: para XLR, para RCA
Poziom wyjścia analogowego: 5,6 Vrms (XLR); 2,8 Vrms (RCA)
Pasmo przenoszenia: 2 Hz ~ 150 kHz (+0/-1 dB)
Stosunek sygnał/szum: 110 dB
Zniekształcenia THD: 0,008%
Pobór mocy: 50W
Wymiary (S x W x G): 454 × 170 ×393 mm
Waga: 27 kg

Soulnote X-3 SE
Wyjście: SMA x 1
Częstotliwość wyjściowa: 10 MHz
Impedancja wyjściowa 50 Ω
Poziom wyjściowy: 1,0 Vp-p
Pobór mocy: 2 W
Wymiary (S x W x G): 430 × 111 × 376 mm
Waga 7,5kg

Soulnote P-3 SE
Wejścia: 4 pary XLR, 4 pary RCA
Wyjścia: 3 pary XLR, para RCA
Zniekształcenia THD: 0,0015% (1,5 Vrms)
Pasmo przenoszenia: 2 Hz ~ 1 MHz (±3,0 dB)
Szumy resztkowe: 13 μV (20 kHz LPF)
Maksymalne napięcie wyjściowe: 21 Vrms
Impedancja wyjściowa: 6,8 Ω
Maksymalne wzmocnienie: 11 dB
Pobór mocy: 20 W
Wymiary (S x W x G): 454 × 174 × 430 mm
Waga: 25kg

Soulnote M-3 SE
Moc wyjściowa: 160 W /4 Ω
THD: 0,1% (1 W)
Pasmo przenoszenia: 2 Hz ~ 200 kHz (±1 dB)
Czułość wejściowa/impedancja: 2 V/25 kΩ
Wzmocnienie: 22 dB
Pobór mocy: 110W/36W(brak sygnału)
Wymiary (S x W x G): 340 × 251 × 512 mm
Waga: 31kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. M-3 SE

Soulnote S-3 SE, X-3 SE, P-3 SE, M-3 SE
artykuł opublikowany / article published in Polish

Po monachijskim High Endzie, na którym w ucho i oko wpadły nam przynajmniej dwa systemy, w których można było usłyszeć japońską elektronikę Soulnote sprawa była jasna – wracamy i działamy. No i zadziałaliśmy. W dodatku jak to mamy w zwyczaju zrobiliśmy to po przysłowiowej bandzie ściągając na testy (niemalże) wszystko, co Soulnote ma najlepszego w swym portfolio, czyli … odtwarzacz SACD/CD S-3 SE, zegar X-3 SE, przedwzmacniacz liniowy P-3 SE i monobloki M-3 SE.

cdn. …