Opinia 1
Nie oszukujmy się, pochodząca z Francji marka Triangle to bezapelacyjnie jedna z ikon wyśrubowanego jakościowo i sonicznie segmentu High End. Znana od wielu lat i zawsze oferująca bardzo dobre brzmienie swoich produktów. Naturalnie typowo dla każdego producenta posiadająca tak zwane firmowe brzmienie, jednak w moim odczuciu najbardziej istotnym elementem rynkowego bytu tego podmiotu jest uczciwy stosunek ceny do jakości. I nie ma znaczenia, o jakim pułapie cenowym rozmawiamy, gdyż ten standard dotyczy każdej serii kolumn francuskiej stajni. Tak od zawsze wyglądają pozwalające trwać marce w naszych świadomościach podstawowe jakościowe standardy, jednak kiedyś przychodzi moment, aby w jakiś sposób zasygnalizować swoim fanom kolejny jubileusz egzystencji. Czasem jest to wypuszczenie całkowicie nowej konstrukcji, a czasem – tak jak w dzisiejszym przypadku – wzięcie na podkręcający jakość brzmienia tapet będącego w portfolio marki od jakiegoś czasu, skądinąd dobrze radzącego sobie na rynku modelu. Jakiego tym razem i z jakiej okazji? Otóż dzięki białostockiemu dystrybutorowi Rafko mieliśmy przyjemność przyjrzeć się rocznicowemu modelowi średniej wielkości, bajecznie prezentujących się, już w podstawowej wersji świetnie brzmiących, teraz z racji 40 lat trwania marki na rynku dopieszczonych przez konstruktorów kolumn podłogowych Triangle Magellan Quatuor 40th.
Kreśląc opis budowy i aparycji rocznicowych Triangli tak naprawdę w znakomitej większości będę pisał o wypracowanym przez markę standardzie wizualizowania swoich produktów. To zawsze są ładne, bo smukłe, mające spełnić określone zadania bez najmniejszej zadyszki bogato wyposażone w przetworniki, ozdobione fajnymi detalami typu tytanowy kolor obręczy wokół głośników oraz portu bass-refleks, jako feedback walki o eliminację fal stojących mogące się pochwalić obłymi bocznymi ściankami skrzynki. Mało tego. Znakiem firmowym jest również ciekawa optycznie, zwiększająca rozstaw punktów podparcia konstrukcji, współpracująca z od lat stosowanym, przymocowanym do skrzynki pojedynczym wielkim kolcem podstawa. To są pewnego rodzaju standardy, a jedynymi odstępstwami od reguły jest kolorystyka znakomicie położonego, często polakierowanego na wysoki połysk forniru oraz stosowne dla danego modelu kwestie ilości zastosowanych przetworników wraz z jakością skrytej wewnątrz obudowy zwrotnicy. To zaś sprawia, że gdy mamy do czynienia z produktami francuskiego Triangla, bez naciągania faktów obcujemy bez problemu z wizualnie wpisującymi się w każde docelowe pomieszczenie z dziełami sztuki użytkowej. Naturalnie tak też było i tym razem, z tą tylko różnicą, że z na froncie pomiędzy dolnym głośnikiem niskotonowym i tunelem strojącym najniższe pasmo pojawiła się dodatkowa złota tabliczka informująca o rocznicowości tego modelu. Jeśli chodzi o kilka technicznych konkretów, w tym przypadku na awersie zaaplikowano ładnie ubrane w obręcze trzy basowce, pod nimi otwór BR, tuż nad nimi średniotonowiec oraz na samej górze utubioną kopułkę, natomiast na rewersie dodatkową, mającą poprawiać budowanie wirtualnej sceny, bliźniaczą do frontowe zagłębioną w falowodzie kopułkę i umożliwiający podłączenie kabli sygnałowych od wzmacniacza, osadzony na aluminiowej połaci zestaw podwojonych zacisków. To jak wspominałem standard. Standard, który z uwagi na wydanie rocznicowe na tle zwykłej wersji został wzbogacony o zmiany typu: nowa wersja głośników wysokotonowych ze stopu magnezu, unikalna technologia chłodzenia cewek przetworników LHS2, wysokiej jakości elementy zwrotnic dobrane przy współudziale firmy SCR Audio, wewnętrzne okablowanie pochodzące od marki Audioquest oraz proces produkcji przeprowadzony we Francji. Na bogato, nie sądzicie? Finał tego jest taki, że przez ostatnich kilkanaście dni bawiłem się wyjątkowymi modelami 3-drożnych kolumn o wysokości 135 cm, o skuteczności 91dB przy bajecznie łatwej impedancji na poziomie 8 Ohm. Co zatem oprócz fajnego wyglądu powołane do życia na czterdziestolecie istnienia firmy Magellany Quatuor mają do zaoferowania w kwestii brzmienia?
Jedną z pierwszych obserwacji po aplikacji Triangli w posiadany tor była tak lubiana przeze mnie swoboda prezentacji. Popisywały się sporą dawką oddechu i pakietu nienachalnych informacji, jednak co bardzo istotne, w sukurs takiemu postawieniu sprawy szła dobrze artykułowana średnica i soczyste niskie rejestry. Naturalnie nie były to poziomy esencjonalności rodem z kolumn specyfikowanych przez słynne radio BBC, ale zapewniam, czuć było, że właściciele Triangli poszli drogą tchnięcia w przekaz niezbędnej esencji do pokazania zawartego w muzyce piękna. Ale jedna uwaga. Kolumny nic a nic nie zatraciły przy tym ze znanego od lat sznytu grania. Nadal było lotne, w górze pełne artefaktów, zaś poniżej obecnie gęstsze, ale niespowolnione. Jednym słowem, a raczej zdaniem konsekwentnie pełne radości w odtwarzaniu zapisanych na srebrnych lub czarnych krążkach opowieści muzycznych, ale w żadnym wypadku nie monotonne, tylko obficiej pokolorowane. A gdy do tego dodam fenomenalne oddawanie głębokości wirtualnej sceny i dzięki smukłym skrzynkom łatwość fizycznej alienacji z niej kolumn, chyba nikt nie podda pod wątpliwość tezy, iż zabawa z Trianglami była nawet nie tyle przyjemna, co wręcz zjawiskowa. Przy tym zaskakująco uniwersalna, bowiem niestraszne były jej nawet mocno ofensywne nurty.
Przykładowa formacja AC/DC z najnowszego krążka „Power Up” oprócz tego, że epatowała pożądaną agresją i przenikliwością gitarowych riffów, dzięki wzbogaceniu przez ten model kolumn pakietu nasycenia nie tylko pozwoliła przysłowiowym wiosłom nabrać fajnego body na nisko grających strunach, ale bardzo istotnie dopuściła do głosu jakże ważne dla zaznaczenia rytmu i dosadności całego przekazu popisy bębniarza. To nie jest specjalnie dobrze zrealizowana płyta i często systemy ze zbyt lekko grającymi kolumnami mają problem z utrzymaniem odpowiednio energetycznego drive’u na rzecz jazgotu. Tymczasem opiniowane francuskie piękności przywołanymi przed momentem cechami wzbogacania poziomu nasycenia przekazu bez utraty natychmiastowości narastania sygnału pokazały, że da się materiał tej formacji odtworzyć nie tylko szybko, ale również bez bólu uszu głośno, bo z dobrym osadzeniem w masie niezbędnych w realizacji tego celu instrumentów. Czyli dostałem fajny atak, jego energię i swobodę wypełniania przestrzennym dźwiękiem całego pokoju.
Podobnie do rocka, jednak z zaznaczeniem innych aspektów wypadł zapis opery „La Traviata” pod James-em Levine z udziałem niezapomnianego Luciano Pavarottim oficyny Deutche Gramofon. Naturalne rozmieszczenie artystów na szerokiej i głębokiej scenie wespół z odpowiednim pokazaniem barwy i tembru ich głosu, ale bez jakiejkolwiek nadinterpretacji ostrości podania całości sprawiły, że pociągnąłem tę pełną wokalnych uniesień operę do ostatniego taktu orkiestry. Jednak nie jako jedno odbębnienie zapisanych na pięciolinii interakcji nutowych, tylko materiał zachowujący odpowiednią ważność każdego ze źródeł pozornych dla danego momentu akcji tej opowieści. Jak niewiele tego typu dzieł bardzo owocnej we wszelkiego rodzaju arie i im podobne śpiewane wersety, przy minimalizacji często nielubianych recytatyw. Dlatego wspomniana pozycja jest dla mnie jednym z pierwszych na liście materiałem z łatwością pozwalającym oderwać się od nudnej rzeczywistości codziennego życia. Wkładam płytę do transportu CD i zapominam o Bożym świecie. A gdy dodatkowo ów wizualizowany jest w wydaniu podobnym do sesji testowej, jedynym momentem wyjścia z tej w dobrym tego słowa znaczeniu „duchowej zapaści” jest automatyczne cofnięcie się soczewki lasera do stanu początkowego. Ostrzegam, jeśli ktoś szuka nienachalnego rozmachu z nutą dobrze dobranej do jego ekspresji esencjonalności, jubileuszowe paczki znad Loary są do tego stworzone.
Komu biorąc pod uwagę co prawda w znacznie mniejszym wydaniu, ale nadal słyszalny sznyt grania francuskich kolumn, jestem w stanie polecić tytułowe paczki? Szczerze? Po tym, co pokazały okazałe jubilatki, czyli fajny dryf dźwięku w stronę uzupełnienia projekcji o pakiet esencji z nadal świetnym wizualizowaniem w domenie nienarzucającego się rozmachu, naprawdę nie widzę przeciwwskazań dla nikogo. No może dla purystów ze wspomnianej prezentacji spod znaku BBC. Ale nie oszukujmy się, jest ich garstka. Dlatego jeśli nie utożsamiacie się z wywołanymi do tablicy osobnikami i poszukujecie kolumn z estetyką prezentacji wyartykułowaną w powyższym opisie, powinniście zaprosić do siebie rocznicowe Triangle na kilka niezobowiązujących sesji muzycznych. Ożenku nie gwarantuję, jednak spędzony z nimi czas na sto procent zostanie w Waszej pamięci jako jeden z niewielu wypełnionych aż taką radością wizualizowania świata muzyki. To od lat jest główny dogmat tytułowej marki i moim zdaniem warto bliżej go poznać.
Jacek Pazio
Opinia 2
O tym, że obecnemu pokoleniu 40-latków bliżej do dawnych 30 a nawet 20-latków chyba nikomu, ze szczególnym uwzględnieniem samych zainteresowanych, tłumaczyć nie trzeba. A nawet jeśli jakiś mający odmienne zdanie oponent się trafi wystarczy krótka sesja terapeutyczna przed ekranem TV/komputera z inż. Stefanem Karwowskim (w momencie rozpoczęcia zdjęć Andrzej Kopiczyński miał właśnie cztery krzyżyki na karku) z „Czterdziestolatka” i wszystko powinno stać się jasne. Generalnie śmiało możemy uznać, że 4-ka (oczywiście kolejne cyfry również) z przodu zupełnie nie wpływa na naszą atrakcyjność. Oczywiście ową „naszą” pozwolę sobie z racji metryki i nieuchronności zmiany kodu na 5-ke z przodu wziąć w cudzysłów, więc prosiłbym traktować ją z lekkim przymrużeniem oka i czysto umownie. Chodzi bowiem jedynie o to, że kiedy dawniej cztery dychy kojarzyły się z siwizną, kryzysem wieku średniego i innymi przypadłościami, to obecnie jest to czas by wreszcie o siebie zadbać, ewentualnie co nieco „stuningować” i co tu dużo mówić znać własną wartość. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że z podobnego założenia wyszli Francuzi, którzy właśnie z okazji 40-lecia działalności raczyli byli wypuścić w świat jubileuszowe małe co nieco. Chociaż z tym małym, to też nieco przesadziłem, bo dostarczone przez białostockie Rafko Triangle Magellan Quatuor 40th może i przy naszych 11-kach wydają się dość kompaktowe, lecz tak po prawdzie są to nie tylko największe jubileuszowe Magellany, co pokaźnych rozmiarów ponad 130cm wysokości podłogówki.
Czemu we wstępniaku odwołałem się do związanej z 40-ką atrakcyjności? Powód jest tyleż oczywisty, co prozaiczny, bowiem niemalże dokładnie pięć lat temu dane nam było gościć w OPOS-ie poprzedniczki naszych gościń, czyli seryjne” Quatory, które przy tytułowej wersji wyglądały jak „nieco” uboższe krewne. I wcale nie chodzi mi o sam finisz, czyli aseptyczne białe malowanie już na starcie przegrywające z bogactwem rysunku naturalnego forniru Golden Oak, lecz chociażby osadzone w plastikowym profilu podwójne terminale głośnikowe, których zestawiać z tymi z 40-ek – pyszniących się na 11 mm aluminiowym szyldzie nawet nie wypada. Zacznijmy jednak po kolei, czyli od tego co od razu rzuca się w oczy, czyli goszczący na frontach zestaw przetworników. I tak, nadal mamy do czynienia z pozornie klasycznymi trójdrożnymi i … sześcio- (zaraz sobie tę kwestię wyjaśnimy) przetwornikowymi konstrukcjami wentylowanymi układem bas-refleks, którego ujście również łypie na słuchacza ze ściany przedniej. Patrząc od góry mamy najnowszą wersję firmowego i z racji charakterystycznego korektora fazy łapiącego za oko wysokotowca, tym razem magnezowego, o oznaczeniu TZ2900PMMG (poprzedni –TZ2900 GC był tytanowy). Za średnicę odpowiada 16 cm papierowy T16GMF100 z ultralekkim polipropylenowym stożkowym anti-vortex, pokrytym lateksowym materiałem tłumiącym korektorem fazy a dół pasma reprodukują trzy, również 16 cm, aczkolwiek mogące się pochwalić membranami VA (od Sandwich Verre Alvéolaire), woofery T16GM-MT15-GC2. Całość dopełnia elegancki szyld potwierdzający jubieuszowość. Z kolei na plecach, oprócz wspomnianych gniazd sygnałowych znajdziemy brakujący w powyższej wyliczance szósty przetwornik – usytuowany na wysokości frontowego, bliźniaczy tweeter TZ2900PMMG. Jak dowodzi sesja unboxingowa na wyposażeniu znajdują się również montowane magnetycznie tekstylne maskownice, które jednak na czas odsłuchów pozostały w kartonach, bowiem tak pod względem estetycznym, jak i brzmieniowym ich obecność wydała nam się niezbyt uzasadniona. Jeśli jednak ktoś z wiadomych tylko sobie względów woli mieć je założone, to nic nie stoi na przeszkodzie, by z nich skorzystać.
Same, posadowione na firmowym cokole i masywnym frontowym, będącym ucieleśnieniem idei SPEC (Single Point Energy Conduction), kolcu obudowy wykonano z warstwowo klejonych 3 mm płyt HDF i dodatkowo wzmocniono od wewnątrz gęstym ożebrowaniem przywodzącym na myśl konkurencyjnego Matrixa autorstwa Bowers&Wilkins.
Jak się z pewnością Państwo domyślacie jubileuszowe Quatory oprócz nowych wysokotonowców otrzymały również bardziej dopieszczone zwrotnice z kondensatorami MKP opracowanymi we współpracy z SCR Audio, rezystorami ceramicznymi o niskiej indukcji i cewkami powietrznymi o dużych przekrojach a wewnętrzne okablowanie poprowadzono przewodami Audioquesta z miedzi LGC. W porównaniu do cywilnych protoplastek zmianie uległy również parametry elektryczne począwszy od zmian częstotliwości podziału (z 400 na 350 Hz i z 2800 na 2500 Hz) o 1dB – do 91dB wzrosła skuteczność i to przy łagodniejszym przebiegu impedancji (minimum z 3 wzrosło do 3,4Ω). I już zupełnie na koniec miła niespodzianka. Otóż pomimo szalejącej inflacji, galopujących cen i wszechobecnej drożyzny nasze gościnie nie tylko nie podrożały, co, w co naprawdę trudno uwierzyć … staniały, więc zamiast 75 995 PLN w 2018r obecnie trzeba na nie wyasygnować … 72 900 PLN.
A teraz najważniejsze, czyli brzmienie, które nie ma co ukrywać wciąga bardziej aniżeli chodzenie po bagnach i uzależnia szybciej od syntetycznych substancji psychoaktywnych. Doskonale zdaję sobie sprawę, iż część żyjących w błogim przeświadczeniu i stereotypowej zadziorności i ofensywności francuskich kolumn Czytelników może w tym momencie pokiwać głową nad moją postępującą głuchotą, lecz pragnę ich uspokoić, że przynajmniej na razie nic z tego. Warto bowiem mieć na uwadze, iż czasy „charakterności” Triangli odeszły lata temu do lamusa i obecnie, pomimo konsekwentnego stosowania metalowych przetworników wysokotonowych, śmiało możemy mówić w ich przypadku jedynie o ponadprzeciętnej rozdzielczości, oraz … wyrafinowaniu z jakimi podawana jest góra pasma. I nie piszę tego li tylko na podstawie wymuskanych audiofilskich realizacji jak daleko nie szukając „TARTINI Secondo Natura” na którym z powodzeniem można zgadywać jakiej kalafonii użyli muzycy, tylko radosnego i zarazem ostrego łojenia w stylu „Between Dread and Valor” progresywno-powermetalowych wyjadaczy z japońskiej formacji Galneryus. Mamy tu szaleńcze galopady perkusji Lea, bezlitośnie smagające zmysły gitarowe riffy Syu i wysoki wokal Masatoshi Ono, czyli wręcz idealny przepis na totalny chaos i kakofonię a tym samym niezbity dowód na to, że nie jest to muzyka godna wysokiej klasy systemu. Tymczasem nic bardziej mylnego, bowiem jubileuszowe Quatuory z łatwością były w stanie oddać nie tylko ognistość materiału źródłowego, lecz również i wirtuozerię ekipy z Osaki. Jakby tego było mało zamiast klasycznie „ulanej” z żelbetu monolitycznej ściany dźwięku kreowały zaskakująco obszerną i w co trudno uwierzyć również głęboką scenę dźwiękową z precyzyjnie rozlokowanymi źródłami pozornymi oraz pełnym spektrum niuansów i niemalże audiofilskich smaczków.
A właśnie, skoro o smaczkach i dedykowanym złotouchym planktonie mowa nie sposób nie wspomnieć o „Stitches” Nilsa Pettera Molværa, gdzie efekty przestrzenne, słodka, lśniąca i odważnie podana trąbka, pulsujący bas i dyskretna, acz czytelna i obecna aura pogłosowa sprawiają, że francuskie kolumny pomimo swoich niezaprzeczalnie absorbującej postury znikały niczym rasowe monitory. Proszę tylko mieć na uwadze, iż ich wspomniana „monitorowość” dotyczy jedynie dematerializacji, gdyż tak wolumen, jak i energetyczność przekazu oferowane przez Triangle wykraczają dalece poza możliwości klasycznych podstawkowców i a jeśli już z owego grona trzeba byłoby wskazać konstrukcje operujące na podobnym poziomie intensywności, to raczej trzeba byłoby ich szukać w katalogu PMC i jemu podobnych.
Z kolei na „Anima Aeterna” fenomenalnie oddana została barwa wokalu Jakuba Józefa Orlińskiego, który zamiast irytująco popiskiwać czaruje krystaliczną czystością swego głosu. Może nie osiąga rejestrów z jakich słynie Philippe Jaroussky, ale i tak jest świetnie. W dodatku oprócz operowania w paśmie zarezerwowanym dla kontratenorów i przedstawicielek płci pięknej Triangle potrafiły oddać natywną słodycz i gęstość poszczególnych fraz sugestywnie separując je od towarzyszącego wokaliście instrumentarium. Jeśli dodamy do tego typowo barokowy przepych i bogactwo ornamentyki jasnym stanie się, że im dłużej będziemy się wsłuchiwać, tym owe bogactwo będzie stawać się niemalże bezkresne ujawniając kolejne pokłady niezauważonych wcześniej niuansów. Jego kunsztowność i złożoność zamiast powszednieć cały czas intrygują i w zależności od pory odsłuchu a nawet naszego nastroju/kondycji mogą zarówno w stu procentach nas angażować, inspirując do wzmożonej eksploracji, jak i stanowić idealne tło do popołudniowego relaksu. Po prostu Triangle zamiast usilnie zabiegać o naszą atencję otwierają na oścież wrota do świata muzyki i tylko od nas zależeć będzie, czy ograniczymy się do leniwego wodzenia wzrokiem, czy też wyruszymy w ekscytującą wielogodzinną podróż.
Reasumując, Triangle Magellan Quatuor 40th pod każdym względem są wybitne. Nie dość, że zjawiskowo prezentują się od strony wizualnej, to grają na poziomie zdecydowanie droższej konkurencji. Przesadzam? Bynajmniej, bowiem nawet ograniczając się do portfolio Rafko jedynymi konstrukcjami mogącymi bez wstydu stanąć obok Triangli wydają się Perlisteny S7t. Jeśli zatem szukacie Państwo kolumn zdolnych zagrać praktycznie dowolny repertuar, stawiających na swobodę, żywiołowość i niezapominających przy tym o delikatnej słodyczy oraz wyrafinowaniu a przy tym o nieprzyzwoicie wręcz atrakcyjnej wartości postrzeganej, czyli mówiąc wprost wyglądających na znacznie droższe aniżeli są w rzeczywistości, to ich wybór wydaje się wręcz oczywisty.
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Dystrybucja: Rafko
Producent: Triangle
Cena: 72 900 PLN
Dane techniczne:
Konstrukcja: 3-drożna, 6-głośnikowa, wentylowana
Głośniki wysokotonowe: 2 x TZ2900PMMG
Głośniki średniotonowe: T16GMF100
Głośniki niskotonowe: 3 x T16GM-MT15-GC2
Skuteczność: 91 dB/W/m
Impedancja nominalna: 8 Ω (min 3.4 Ω)
Pasmo przenoszenia: 33 Hz – 30 KHz (+/- 3 dB)
Zalecana moc wzmacniacza: 50-400 W
Moc szczytowa: 500 W
Częstotliwości podziału : 350 Hz (12 dB/Oct), 2500 Hz (24 dB/Oct)
Dostępne wykończenia: Space Black, Golden Oak, Shadow Zebrano
Wymiary (W x S x G): 1338 x 424 x 371 mm
Waga: 46,9 kg/szt
Najnowsze komentarze