XRT2.1K to czterodrożne, pełnopasmowe, referencyjne zestawy głośnikowe firmy McIntosh, które oferują przestrzenną prezentację muzyki i niezwykle głęboką sceną dźwiękową. Ich najwyższej jakości obudowa powstaje z użyciem aluminium, wykończonego aż siedmioma warstwami lakieru w fortepianowej czerni.
Najbardziej charakterystyczną cechą konstrukcyjną XRT2.1K jest wykorzystanie dwóch zespołów wielu głośników ułożonych w długie pionowe linie i aproksymujących źródło liniowe. To rozwiązanie jest od dawna stosowane przez McIntosha. Pierwsze prace badawcze z takim typem konstrukcji były prowadzone w firmie już pod koniec lat 1970-tych i stosowane z powodzeniem przez kolejne lata w topowych zestawach głośnikowych.
O ile większość typowych zestawów głośnikowych ma charakterystykę kierunkową w zgrubnym przybliżeniu sferyczną, to dzięki zastosowaniu aproksymacji źródeł liniowych XRT2.1K mają charakterystykę w przybliżeniu walcową. Dzięki temu zmniejszane są odbicia od sufitu i podłogi.
W ich konstrukcji zastosowano charakterystyczne dla McIntosha rozwiązanie polegające na wykorzystaniu bardzo wielu przetworników elektroakustycznych ustawionych w dwie długie pionowe linie. W każdej sztuce XRT2.1K użyto ich łącznie aż 81. Na tę imponującą liczbę składa się w sumie: sześć 8-calowych głośników niskotonowych, dwa 6,5-calowe głośniki odtwarzające niższe tony średnie, 28 głośników 2-calowych dla pasma reprodukującego górną część tonów średnich oraz 45 tweeterów 3/4 cala odpowiedzialnych za optymalne brzmienie tonów wysokich.
Wiele osób może zastanawiać się co daje zastosowanie tak dużej ilości przetworników? Przecież konkurencyjne firmy tworzą swoje topowe konstrukcje z wykorzystaniem kilku lub kilkunastu przetworników. Otóż rozwiązanie wybrane przez firmę Mcintosh zapewnia słuchaczom siedzącym w różnych miejscach pomieszczenia odsłuchowego podobne natężenie oraz zbliżoną jakość dźwięku. Nie musimy ograniczać się do jednego idealnego punktu odsłuchowego, aby cieszyć się ich wybitną prezentacją muzyczną. Poza tym kolejną korzyścią wynikającą, ze zwielokrotnienia przetworników jest znaczące zmniejszenia obciążenia każdego z nich i wynikająca stąd minimalizacja poziomu zniekształceń.
Główna obudowa jest wewnątrz wzmocniona i mieści głośniki basowe oraz niskośredniotonowe. Obudowy lewa i prawa są różne i wzajemnie symetryczne. Wyloty tuneli bass-reflex znajdują się na tylnej ściance. Natomiast zespoły głośników średniowysokotonowych i wysokotonowych umieszczono w osobnej smukłej obudowie zamocowanej przed obudową główną. Do wykonania obudowy wykorzystano elementy aluminiowe, a lakierowanie na wysoki połysk wymaga położenia siedmiu warstw lakieru.
8-calowe głośniki basowe odpowiadające za reprodukcję dolnej części pasma to zupełnie nowe konstrukcje, zaprojektowane specjalnie dla tego modelu. Mają one duży zakres wychyleń oraz kanapkowe membrany z nanowęglowych włókien i Nomexu o strukturze plastra miodu. Ekstremalna sztywność ich membran w połączeniu z nadzwyczajną lekkością umożliwiają pracę z dużymi wychyleniami co skutkuje zadziwiającymi możliwościami w zakresie odtwarzania najniższych tonów. Te same materiały i kanapkową konstrukcję membrany zastosowano też w 6,5-calowych głośnikach niskośredniotonowych, także zaprojektowanych specjalnie dla XRT2.1K. Głośniki średniowysokotonowe oraz wysokotonowe mają neodymowe magnesy, aluminiowo-magnezowe membrany i zostały specjalnie zoptymalizowane do projektu XRT2.1K.
Zwrotnica zapewnia równomierną charakterystykę przenoszenia w całym paśmie. Zastosowano elementy zdolne do pracy z dużymi prądami. Cewki mają niską rezystancję i każda z nich jest tak dobrana do konkretnej aplikacji aby zapewnić wysoką liniowość także na dużych poziomach głośności. Większość cewek ma metaliczne rdzenie. Kondensatory to też elementy niskostratne, są wśród nich kondensatory olejowe. Rezystory mają zintegrowane radiatory aby zapewnić stałość parametrów przy większych mocach. Oprócz tego w zwrotnicy zainstalowano bezpieczniki PTC. Jeśli nadmierne obciążenie spowoduje ich aktywację, po zmniejszeniu poziomu sygnału samoczynnie wracają one do normalnego stanu.
Eleganckie maskownice mocowane są do przedniego panelu za pomocą magnesów. Wykonano je ze specjalnej czarnej dzianiny o wysokim połysku, dzięki czemu idealnie harmonizują z okrągłymi metalowymi elementami ozdobnymi nawiązującymi swoim wyglądem do charakterystycznych gałek stosowanych w urządzeniach McIntosha.
Podstawy tych mierzących 211 cm wysokości konstrukcji wykonuje się ze szczotkowanego aluminium i barwionego na czarno szkła. W celu ich optymalnej stabilizacji firma McIntosh stworzyła specjalnie zaprojektowane regulowane stopki, mające na celu uzyskanie optymalnego kontaktu kolumn z każdym podłożem i wyeliminowanie potencjalnych zniekształceń czy wibracji.
Opatentowane przez firmę McIntosh, pozłacane terminale głośnikowe Solid Cinch™, umożliwiają bezproblemowe i jednocześnie pewne podłączenie nawet najgrubszych kabli głośnikowych z gwarancją, iż ich mocowanie nie poluźni się, dzięki czemu do kolumn dostarczany jest najwyższej jakości sygnał dźwiękowy. Jak przystało na referencyjny model zestawów głośnikowych, XRT2.1K oferuje oddzielne gniazda dla poszczególnych sekcji pasma: średniowysokotonowego, niskotonowego oraz dla sekcji subwoofera. Takie rozwiązanie umożliwia zastosowanie tri-ampingu lub tri-wiringu.
Dane techniczne XRT2.1K:
• Zestaw głośnikowy 4-drożny, obudowa typu bass-reflex
• Impedancja nominalna : 8Ω
• Moc: 2.000W
• Pasmo przenoszenia: 12Hz – 45kHz
• Efektywność: 90dB
• Częstotliwości zwrotnicy: 150Hz, 450Hz, 2.100Hz
• Wymiary (W x S x G) : 2112 x 577 x 656 mm
• Waga: 160,2 kg
Odkryj na nowo brzmienie swojej kolekcji płyt SACD i CD dzięki MCD600. Ten najwyższej klasy odtwarzacz SACD/CD posiada wszystko czego potrzebujesz, aby cieszyć się godzinami wspaniałych odsłuchów swoich ulubionych płyt.
Sercem MCD600 jest najwyższej jakości, nowo zaprojektowany układ cyfrowy z 8-kanałowym przetwornikiem cyfrowo-analogowym 32-bity PCM/DSD o szerokim zakresie dynamiki i wyjątkowo niskich zniekształceniach. Przetwornik pracuje w trybie Quad Balanced. Oznacza to, że cztery kanały przetwornika są przydzielone dla pojedynczego kanału audio. Dzięki temu zapewniają one dokładniejszą reprodukcję sygnału dźwiękowego, czego efektem są ekstremalna precyzja oraz wybitna klasa uzyskanego brzmienia. Wszystkie sygnały PCM są konwertowane do rozdzielczości 32-bity/384kHz. MCD600 nie tylko dekoduje sygnały PCM z płyt CD i wejść cyfrowych ale także sygnały DSD z płyt SACD.
Oprócz odczytu zwykłych płyt CD i SACD McIntosh MCD600 odtwarza też pliki audio w formatach takich jak AAC, AIFF, ALAC, DSD (do DSD128), FLAC, MP3, WAV (do 24/192) oraz WMA. Pliki mogą być odczytywane z płyt CD-R/RW i DVD-R oraz z nośników USB podłączonych do gniazda na przednim panelu. Oprócz tego MCD600 może też odtwarzać sygnały cyfrowe ze źródeł zewnętrznych – na wyposażeniu jest wejście koncentryczne i wejście optyczne.
MCD600 ma zarówno wyjścia analogowe jak i cyfrowe. Sygnał cyfrowy jest dostępny na wyjściach koncentrycznym i optycznym. Koaksjalne oraz optyczne gniazda wejściowe i wyjściowe, pozwalają na bezpośrednie przesyłanie sygnału o wysokiej rozdzielczości (optyczne do 24bitów/192kHz, a koaksjalne również do 24bitów/192kHz). Natomiast wyjścia analogowe dostępne są zarówno w postaci niesymetrycznych RCA jak i symetrycznych XLR. MCD600 posiada gniazda RCA i XLR o stałym i regulowanym poziomie natężenia sygnału, oferując tym samym nadzwyczajnie dużą wszechstronność w podłączeniu odtwarzacza do posiadanego systemu audio. Dzięki gniazdom o regulowanym natężeniu sygnału możliwe jest podłączenie MCD600 bezpośrednio do wzmacniacza mocy lub monobloków, tworząc w ten sposób minimalistyczny system audio.
Wbudowany wzmacniacz słuchawkowy High Drive, oferuje wyższy od standardowego poziom wzmocnienia. Został on zoptymalizowany do pracy z praktycznie wszystkimi dostępnymi na rynku słuchawkami, czego efektem stało się uzyskanie najwyższej jakości wrażeń odsłuchowych. Wyjście słuchawkowe to jack 1/4 cala.
Czytnik płyt ma podwójny laser (650nm dla SACD, 790nm dla CD). Transport ma tackę z aluminiowego odlewu, zapewnia cichą pracę i posiada układ cyfrowego serwo. Napęd transportu MCD600 obraca płytą CD lub SACD z dwukrotnie wyższą prędkością od standardowej i zapisuje dane w buforze pamięci dla lepszej korekcji błędów i precyzyjniejszego odczytu płyty.
Wzornictwo trzyma się tradycyjnej firmowej stylistyki. Obudowa jest wykonana częściowo z polerowanej stali nierdzewnej, frontowy panel jest wykonany z czarnego szkła, gałki są aluminiowe. Całość uzupełnia nowoczesne podświetlenie LED. Na górnej ściance umieszczono szklany panel z nadrukiem specyfikacji i schematu blokowego. Wyposażenie uzupełniają tradycyjnie gniazda dla sygnałów sterowania i wyzwalaczy.
Specyfikacja techniczna:
• Stereofoniczny odtwarzacz płyt SACD/CD.
• Możliwość dekodowania sygnału cyfrowego o rozdzielczości do 24bitów/192kHz.
• Gniazda RCA oraz XLR o stałym i regulowanym poziomie natężenia sygnału.
• Gniazdo USB umożliwiające odczytywanie plików muzycznych o rozdzielczości do 24bitów/192kHz.
• Wzmacniacz słuchawkowy z gniazdem wejściowym na panelu przednim
• Gniazda optyczne i koaksjalne sygnału cyfrowego (wejściowe i wyjściowe).
• Aluminiowa tacka transportu płyty.
• Pilot zdalnego sterowania.
Dane techniczne:
• Stosunek sygnał/szum …. 110dB (waga A)
• Zakres dynamiki …. 100dB
• Impedancja wyjścia słuchawkowego …. 47Ω
• Impedancja wyjść liniowych …. 600Ω (wyjście symetryczne i niesymetryczne)
• Napięcie wyjścia stałopoziomowego …. 2 Vrms RCA | 4 Vrms XLR
• Napięcie wyjścia regulowanego …. 0-8 Vrms RCA | 0-16 Vrms XLR
• Poziom zniekształceń harmonicznych: SACD: 0.002%, CD: 0.002%, Pliki: 0.002%.
• Wymiary SxWxG …. 445x152x483 mm
• Waga …. 12,7 kg
Cena : 31 500 PLN
Opinia 1
Poruszając się w sferze dóbr … nazwijmy je umownie „luksusowych” można zauważyć pewną, niewątpliwie zaskakująca dla przypadkowego obserwatora, prawidłowość. Otóż miłośnicy owego, wspomnianego przed chwilą „luksusu” gotowi są zapłacić krocie za coś, co wyglądając pozornie zupełnie zwyczajnie, zostało sygnowane przez „Kogoś” – swoistego mistrza, senseja, znanego i szanowanego designera. Mamy zatem intrygujące wersje, lub też jedynie wdzianka, butelek Piper-Heidsieck Champagne autorstwa Jean-Paul Gaultiera, przepiękną, kryształową karafkę L’Or de Jean Martell Dome Special Edition zaprojektowaną przez Erica Gizarda, czy już przykład z naszego podwórka – sygnowane przez Kena Ishiwatę „specjalne” wersje Marantzów. Największą jednak biegłość w tego typu praktykach osiągnęli amerykanie zajmujący się od dawien dawna dwuśladami. Przychodzi coś Państwu na myśl? Chodzi oczywiście o markę Harley-Davidson i jej złote motto wygłaszane niczym mantra przez sprzedawców – „Kupując Harley’a kupujesz legendę, a motocykl dostajesz gratis”. Mistrzowskie zagranie, nieprawdaż? Co ciekawe podobną drogą podąża pewien, również mający swoją siedzibę w USA, lecz nie w Milwaukee a Binghamton, producent, którego wyroby, oczywiście w pewnych kręgach, również za legendarne uchodzą. Jak się domyślacie mowa o McIntosh Laboratory i całą związaną z tą „legendą amerykańskiego High-Endu” otoczką. W dodatku w dzisiejszej odsłonie zajmiemy się produktem na swój sposób przełomowym, gdyż pierwszym a zarazem jedynym w blisko siedemdziesięcioletniej historii zintegrowanym wzmacniaczem hybrydowym MA252.
Uczciwie trzeba przyznać, że jeśli chodzi o stylistykę, to Amerykanie czerpiąc pełnymi garściami z tego co w historii marki najlepsze, czyli legendarnego MC275, stworzyli na jego temat swoistą wariację w zdecydowanie nowszej, bardziej współczesnej a zarazem kompaktowej formie. MA252 zaprojektowano bowiem zgodnie z klasycznym dla McIntosha, charakterystycznym i niepodrabialnym wzornictwem. Skośnie ściętą na froncie platformę nośną wykonano z polerowanej stali nierdzewnej a czernione boczne ścianki przyozdobiono odlewanymi z aluminium napisami informującymi oczywiście o producencie i modelu urządzenia. Na przedzie pierwszej w historii, działającej od 1949 r. firmy, hybrydy umieszczono jedynie dwa, utrzymane w stylistyce retro pokrętła odpowiedzialne za regulację głośności i wybór źródła. Tuż za nimi, na wypolerowanej „nierdzewce” przycupnęły cztery niewielkie lampki. To właśnie sekcja przedwzmacniacza, w której w każdym kanale pracuje zestaw lamp 12AX7a i 12AT7, oczywiście podświetlonych firmową zielonkawą poświatą, które bezpośrednio po włączeniu, czyli w trakcie rozgrzewania/stabilizacji, okraszone są przez kilkanaście sekund pomarańczowo-bursztynową iluminacją. Takie samo podświetlenie pojawia się w momencie aktywowania systemu zapobiegającego przesterowanie głośników – Power Guard®.
Dodatkowo każda z lamp otrzymała estetyczny, ochronny koszyczek z firmowym logotypem na plastikowym, zamocowanym na jego szczycie „kapselku”. Przesuwając wzrok dalej ku tyłowi napotkamy okolony firmowymi, charakteryzującymi się umieszczonym na nich monogramem „Mc” radiatorami McIntosh Monogrammed Heatsinks™, panel z całkiem czytelnym wyświetlaczem OLED informującym o aktualnych parametrach pracy, wybranym źródle, itp. Wyświetlacz ten jest też przydatny do bardziej zaawansowanych opcji, jak zmiana nazw poszczególnych wejść, ustawienie balansu, czy też aktywacja / dezaktywacja regulacji barwy.
Ściana tylna, jak to u Maca jest dwustrefowa. Smolisto czarną górę zdobią przepiękne, masywne i iście biżuteryjne pojedyncze terminale głośnikowe a dolny, polerowany pas to już królestwo interfejsów we/wyjściowych. Do dyspozycji mamy parę XLRów, dwie pary wejść RCA, wyposażone w zacisk uziemienia wejście dedykowane wkładkom MM i … nieco egzotyczne, przynajmniej z naszego – ortodoksyjnego punktu widzenia, wyjście dla subwoofera.
Wzmacniacz do klienta dociera w stanie umożliwiającym jego uruchomienie praktycznie od razu po wyjęciu z kartonu. Jedyną rzeczą jaką może, bo wcale nie musi, zrobić jego nabywca jest założenie ochronnych koszyczków na lampy, które są już zamontowane fabrycznie. W komplecie znajduje się oczywiście pilot, który choć całkowicie plastikowy i o dość niewielkich gabarytach doskonale spełnia swoje zadanie i szalenie ułatwia zarówno codzienna obsługę wzmacniacza, jak i bardziej skomplikowane zmiany w poszczególnych podpoziomach menu.
Patrząc z perspektywy urządzeń przyozdobionych charakterystycznym zielonym logotypem, które przewinęły się przez nasze redakcyjne systemy, a trochę tego było (C2500, system MCD1100 + C1000T + MC2301, MT10, MP1100, MA8900) można uznać MA252 za przedstawiciela dedykowanej gabinetom i sypialniom linii mini. To jednak tylko pozory, gdyż 252-ka o ile swoją posturą może nie przytłacza, to serce do grania ma jak starsze rodzeństwo – wielkie. W dodatku, właśnie poprzez swoją kompaktowość, poniekąd lepiej wpasowuje się w europejskie, niewielkie metraże, aniżeli potężne kolosy dedykowane co najmniej 50 metrowym amerykańskim salonom. W końcu 100 W przy 8 Ω i 160 przy 4-ech w większości przypadków, o ile tylko nie będziemy próbowali uzyskać koncertowych poziomów głośności z podpiętych do tytułowej hybrydy Gauderów Dark 100 (recenzja wkrótce), powinno być w zupełności wystarczające. I tak też jest w rzeczywistości, gdyż pomimo iż dystrybutor – warszawski Hi-Fi Club, wraz ze wzmacniaczem, zapobiegliwie dostarczył również firmowe kolumny XR100, w pełni satysfakcjonujący efekt osiągnąłem ze swoimi dyżurnymi Gauderami Arcona 80.
Po kilkudniowej rozgrzewce, gdy wszelakiej maści obawy związane z ewentualnym niewygrzaniem zostały rozwiane, postanowiłem nieco bardziej krytycznie przysłuchać się amerykańskiemu mikrusowi. Pierwszy rzut oka, znaczy się ucha i … nieźle, naprawdę nieźle. Pół żartem, pół serio i siląc się na zachowawczość mógłbym co prawda upierać się przy asekuracyjnym stanowisku, że „słychać było potencjał”, jednak muzykalność i autentyczna, atawistyczna chęć do grania 252-ki całkowicie niweczyła powyższe założenia. Nawet przy dość oszczędnej aranżacyjnie i zagranej na całkowitym luzie „Crosseyed Heart” Keitha Richardsa nie sposób było spokojnie wysiedzieć w fotelu. W dodatku pomimo zauważalnego faworyzowania średnicy i tym samym przybliżenia pierwszoplanowych popisów wokalnych, całość miała odpowiedni, nieco garażowy pazur, energetyczną basową podstawę i rozdzielcze, choć przyprószone lampową słodyczą wysokie tony. Całe szczęście owe lampowe piętno nie sprawiło, iż chropawe, przepalone i przepite gardło 70-letniego Stonesa wydało z siebie dźwięki, jakby od maleńkości przepłukiwane było jedynie letnim kakaukiem i sokiem z hibiskusa. Wspominam o tym, bo bardzo często można napotkać w sieci opinie, iż właśnie implementacja lamp w źródle, bądź w sekcji przedwzmacniacza jest panaceum na całe zło objawiające się szorstkością i kanciastością. Tymczasem to jedynie szczypta słodyczy, mała łyżeczka miodu w całej beczce destylatu z Islay. Krótko mówiąc MA252 można uznać za równie przesłodzonego, jak Ardbega Grooves Limited Edition za trunek wybitnie deserowy, jak nie przymierzając ajerkoniak. Oczywiście dla miłośników ekstremalnych suchotników i daleko posuniętej desaturacji, czy też odarcia przekazu muzycznego z wszelakich emocji na rzecz rozbijania każdego dźwięku na atomy McIntosh może wydać się zbyt … „ładny”, ale bądźmy szczerzy – to już ich problem, nie nasz. Słodko i zmysłowo wypada za to pojawiająca się gościnnie na „Illusion” Norah Jones, ale … ona właśnie tak śpiewa, więc trudno mieć o to do Maca pretensję.
Przesiadka na nieco ostrzejsze brzmienia i zdecydowanie bardziej wymagające aranżacje z repertuaru szwajcarskiej formacji Shakra („Snakes & Ladders”) bardzo dobitnie pokazała, że i w klimatach hard’n’heavy tytułowa hybryda nie tylko nie rozczarowuje, lecz rzuca się w wir wydarzeń niczym rozbrykany Golden Retriever w błotnistą kałużę. Wysycona średnica i przyprószone lampowym ciepłem wysokie tony sprawiają, że nieco kanciste, czy też cierpiące na pochodne niedoskonałości realizacyjnych sybilanty i ziarnistość już tak nie rażą i poprzez pewną ich tonizację nie psują przyjemności odsłuchu. Bas schodzi całkiem nisko i ma odpowiedni drajw. Co prawda w kategoriach bezwzględnych wypadałoby wspomnieć o fakcie, iż kreślony jest grubszą aniżeli np. przez Brystona 4B³ kreską i nie oferuje takiego wglądu w jego strukturę, ale patrząc na różnice w cenie i mocy obu konstrukcji wydaje się to całkiem zrozumiałe.
Warto jednak pochwalić McIntosha za brak prób upraszczania pewnych problematycznych zagadnień poprzez samowolne szukanie dróg na skróty. W momencie bowiem, gdy wieloplanowość i złożoność kompozycji, w stylu chóralnych partii „Magnificat/ Gloria” Vivaldiego, wykracza poza jego możliwości z niezwykłą gracją obniża rozdzielczość dalszych planów skupiając swoją, i zarazem słuchacza, uwagę na wydarzeniach rozgrywających się bliżej odbiorcy resztę prezentując w formie impresjonistycznych plam. Dzięki czemu nie tracimy precyzji w ogniskowaniu bliższych źródeł pozornych a te dalsze – trzecio i czwarto planowe pełnią wtedy rolę idealnie pasujące do całości tło.
Pomimo zaskakująco kompaktowej, jak na amerykańskie standardy, konstrukcji McIntosh MA252 wcale nie cierpi z powodu zbyt zwiewnego, czy też anorektycznego brzmienia. Śmiem wręcz twierdzić, iż osoby oceniające go li tylko po wyglądzie mogą mocno, a przy tym pozytywnie, się zdziwić ile dynamiki i soczystości drzemie w tej hybrydowej konstrukcji. Klasyczny wygląd, intrygująca iluminacja a przede wszystkim typowo „firmowe” brzmienie nie tylko nie rozczarują wiernych miłośników marki, lecz mają spore szanse na pozyskanie kolejnych zastępów akolitów dysponujących nieco skromniejszymi budżetami i warunkami lokalowymi. Czy mamy zatem do czynienia z rozmienianiem się na drobne? W żadnym wypadku, gdyż start z pułapu jaki oferuje MA252 w pełni zasługuje na uznanie, a że starsze rodzeństwo operuje na zdecydowanie wyższych pułapach tak cenowych, jak i gabarytowych, to tym lepiej. Bowiem jeśli tylko estetyka w jakiej gra (i przy okazji wygląda) tytułowa integra przypadnie nam do gustu, to możliwości dalszej eksploracji firmowego portfolio będą w stanie zapewnić nam zajęcie na długie lata.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXAD-10
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips.
Opinia 2
Chyba nie zdradzę tajemnicy poliszynela, gdy przypomnę, iż co prawda w końcowej fazie, ale nadal znajdujemy się tak zwanym okresie ogórkowym, czyli ni mniej ni więcej mamy odbierające nam wszystkim ochotę do nadmiernego zaangażowania w jakiekolwiek działania wakacje. Po co o tym przypominam? Aby spowodować u co poniektórych stan podłamania nieubłaganym dobieganiem ich do końca? Nie. Raczej chodzi mi o fakt stosowania różnych sposobów przeciwdziałania ogólnemu marazmowi przez zainteresowane ruchem w interesie podmioty gospodarcze. Jakie to sposoby? Nie wiem do końca, co robi konkurencja, lecz prawdopodobnie stosuje bardzo modne obecnie działania podprogowe. A co robimy my? Tutaj mam dobre wieści. Nie używamy tak podłych psychologicznych zagrywek, tylko nie przebierając w środkach dla urozmaicenia recenzenckiego ciągu portalowych wydarzeń sięgamy po ikony rynku szeroko pojętego audio. Uczciwe podejście to tematu? Jeśli odpowiedź jest twierdząca, miło mi zaprosić zainteresowanych na przygodę z kultową amerykańską marką McIntosh, która w tym odcinku wystawiła do walki hybrydowy wzmacniacz zintegrowany MA252 i w moim przypadku (Marcin słuchał samego wzmacniacza) wspomagające go firmowe zespoły głośnikowe XR100. Zainteresowani? Sądzę, że inna niż pozytywna odpowiedź byłaby nieuprawnioną złośliwością, dlatego też wieńcząc rozbiegówkę dodam, iż zainicjowane starcie ze śmiało można powiedzieć tytanem segmentu High Endu zawdzięczamy warszawskiemu dystrybutorowi HiFi Club.
Jak prezentuje się tytułowa integra? Cóż, bez najmniejszego naciągania faktów i mimo pełnoprawnej przynależności do działu rozdających karty w tym biznesie, jest stosunkowo mała. Naturalnie nie oznacza to bycia płaskim, rodem z dawnych wież „mini” mikrusem, ale do rozmiarowego rozmachu końcówek oferujących 1.25 KW mocy tego brandu sporo jej brakuje. A jak wygląda? Inżynierowie zza wielkiej wody bez silenia się nad wymyślną obudową nie szukali szczególnych designerskich nowości, tylko swoje siły ładnego opakowania opartej o lampy elektronowe i tranzystory elektroniki skierowali w stronę dobrania odpowiedniej kolorystyki i wykończenia każdej z części wykorzystującej typową dla lampiakaów platformy. Tak tak, 252-ka jest dość wąską w odniesieniu do typowego rozmiaru płaską skrzynką, na której, patrząc od frontu, dla spełnienia ciekawych doznań wizualnych na wykończonej w chromie płaszczyźnie wyeksponowano podświetlone na zielono szklane bańki, a tuż za nimi ulokowano użebrowany na bokach wielkimi radiatorami i dodatkowo wentylowany dwoma blokami podłużnych wycięć na dachu, wykończony w czarnym macie prostopadłościan z częścią elektroniki i transformatorami. Front w dwóch trzecich swojej wysokości,dla delikatnego przełamania monotonii, został odchylony ku tyłowi. Przyznam szczerze, że na tle znanej mi z wcześniejszych spotkań konkurencji jest to fajny wizerunkowy myk. Mało tego. Aby nie zaburzyć tego akcentu atrakcyjności hubrydowy maluszek na wspomnianej skośnej części awersu oferuje nam jedynie dwie gałki (lewa wybór wejść, prawa włącznik i pokrętło głośności), wejście słuchawkowe i diodę sygnalizującą stan pracy. Referując znajdujący się na plecach wzmacniacza zestaw przyłączy jestem zobligowany zeznać, iż na dolnej (chromowanej) płaszczyźnie patrząc od lewej znajdziemy terminal zasilania ze znajdującym się nad nim gniazdem bezpiecznika, dwa wejścia serwisowe, wyjście RCA dla subwoofera, jedno wejście XLR, dwa RCA i na prawej flance wejście na przedwzmacniacz gramofonowy dla wkładek MM z niezbędnym w takim przypadku zaciskiem uziemienia. Zaś piętro wyżej, czyli na czarnej nadstawce umieszczono pojedyncze zaciski kolumnowe. Ostatnim, tym razem z punktu widzenia prezentacji wizualnej opiniowanego wzmacniacza a zarazem bardzo ważnym elementem, jest fantastycznie prezentujące się, wykorzystujące gotycką czcionkę logo marki z oznaczeniem modelu. Zbędny blichtr? Zapewniam, że nie, co w przypadku niepewności jesteśmy w stanie docenić tylko podczas osobistego kontaktu.
Jeśli chodzi o kolumny, te są równie ciekawe jak wzmacniacz. Z tą tylko różnicą, że gdy piecyk w swej nieprzeciętności raczej stawiał na wygląd, to zespoły głośnikowe na budowę. O co chodzi? Przecież to widać gołym okiem. Ale od początku. Mamy do czynienia z dość wysokimi i z racji wąskiego frontu smukłymi, wykończonymi w kolorze piano black skrzynkami. Ich boczne ścianki w trosce o eliminację ewentualnych szkodliwych dla dźwięku wewnętrznych rezonansów zwężając się ku tyłowi płynnym łukiem delikatnie się zapadają. Na plechach znajdziemy zlokalizowany w górnej części prostokątny otwór bassreflexu i tuż nad ziemią podwojone zaciski dla kabli sygnałowych. Całość konstrukcji stabilizowana jest na czterech przykręcanych do podstawy, zwiększających rozstaw punktów podparcia stopach, w które według potrzeb wkręcamy dostarczone w komplecie kolce lub płaskie stopki. I gdyby komuś wydawałoby się, że w tej wyliczance nie ma nic ciekawego, spieszę przybliżyć pakiet danych na temat najciekawszego punktu projektu o handlowej nazwie XR100 frontu. Cóż w nim tak niespotykanego? Otóż ciekawostką jest podejście konstruktorów McIntosh’a do przetwarzania średnich tonów, a konkretnie mówiąc zastosowanie nie jednego większego drajwera, tylko dziesięciu małych, symetrycznie skupionych wokół wysokotonówki na aluminiowej wyspie głośników. Przyznam szczerze, że gdy ujrzałem taki rozwój membranowych wydarzeń, natychmiast zapaliła mi się kontrolka dotycząca spójności przekazu. Jednak w obawie przed ewentualnym przedwczesnym linczem producenta tym razem trochę uprzedzając fakty przyznam, na szczęście, jak okażę się w dalszej części tekstu, strach miał jedynie wielkie oczy. Listę znajdujących się na froncie tych konstrukcji głośników uzupełniają jeszcze, bez problemu radzące sobie z wypełnieniem niskimi rejestrami kubatury mojego pokoju cztery basowce. Ostatnim namaszczeniem tej części XR100 jest znajdujące się tuż nad podłogą, podobnie do wzmacniacza kreślone gotykiem logo marki.
Rozpoczynając opis brzmienia przygotowanego zestawu najpierw odniosę się do wspomnianych obaw o spójność przekazu. Jak sygnalizowałem, miałem pewne obawy, że rozdrobnienie promieniowania tak ważnego dla naszego dla nas przedziału pasma akustycznego może odbić się na jego czytelności lub całkowitym oderwaniu się od reszty podzakresów. Tymczasem jedynym co zauważyłem, był efekt delikatnego jego doświetlenia, a co za tym idzie, otrzymałem dodatkową szczyptę napowietrzenia spektaklu muzycznego. Zatem jeśli jakiś system cierpi na mówiąc kolokwialnie “przyduchę”, jego właściciel pierwsze kroki powinien skierować w stronę XR100. Kolumny wniosą nieco rozmachu w średnicy i nagle świat zacznie być radosnym, a przecież o to w kontaktach z muzyką chodzi. Ale oznajmiam również, mój raczej pozbawiony naleciałości typu spowolniony, czy otyły dźwięk system przez cały czas testu nie zgłaszał najmniejszych problemów z powodu jankeskiego rozwiązania, tylko raczej w pełni z niego korzystał, co sugeruje dużą kompatybilność kolumn z potencjalnymi konfiguracjami audio. Ale do rzeczy. Obcowanie z muzyką w zaproponowanym przez dystrybutora zestawieniu zaowocowało bardzo przyjemnym w odbiorze zderzeniem z realiami zapisów nutowych. To był zawsze bardzo gładki, a przez to pozbawiony szorstkości, dobrze poukładany na wirtualnej scenie w wektorze głębokości i nieco faworyzujący pierwszy plan dźwięk. Co więcej, oprócz opisanego na początku tego akapitu sznytu otwarcia średnicy dzięki baterii czterech przetworników niskotonowych gdy wymagał tego materiał zapisany na płycie, dolny zakres bez problemu realizował wszystkie zamierzenia artystów. Naturalnie za sprawą wzmacniania sygnału hybrydową integrą, podczas kilkunastodniowego obcowania z popularnymi MAC-ami nie zanotowałem wyczynowości na skrajach pasma, ale biorąc pod uwagę zamierzony w procesie ustalania zestawu do testu udział lamp w torze stawianie w głównej mierze na muzykalność i gładkość w żadnym wypadku nie może być uważane za jakikolwiek problem, tylko konsekwencję świadomego wyboru. Wiem, wiem, poprzednie zdanie jest audio elementarzem, ale znając życie w celu uniknięcia manipulacji przez potencjalnych przeciwników szklanych baniek wolałem wyłożyć to jasno wyartykułować. Zatem jak wszystkie wskazówki wypadały w konkretnych propozycjach płytowych? Weźmy na początek płytę Johna Surmana „Invisible Threads”. Jego popisy na klarnecie basowym i saksofonie barytonowym wypadały zjawiskowo. Z jednej strony niosły ze sobą niezbędną do oddania ich masy dawkę energii, a z drugiej korzystając z dobrodziejstw konstrukcji kolumn brzmiały niezwykle świeżo i lekko. Mało tego, przecież we wspomnianym projekcie mamy jeszcze uwielbiany przeze mnie wibrafon, który podobnie do instrumentów frontmana był bardzo angażujący. Emanował soczystością, dźwięcznością. ale również fajną krągłością, co o dziwo nie powodowało utraty tak ważnego dla bębniarza blasku perkusjonaliów. Owszem, nie była to prezentacja rodem z diamentowych wyczynów kolumnowej konkurencji, ale zapewniam, nigdy nie odczuwałem potrzeby ich tłumienia. Po prostu spowodowana konsekwencją systemu inna niż mam na co dzień propagacja wibracji uderzanych drewnianą pałką talerzy. Idźmy dalej. Żeby potwierdzić usłyszane podczas jazzowych ballad wnioski jako kolejny punkt programu wybrałem produkcję Michela Godarda „Monteverdi A Trace Of Grace”. Rozmach goszczącego muzyków klasztoru i powodująca echo reakcja jego ścian na odbywające się na posadzce wydarzenia wciągnęły mnie w twórczość Claudio Monteverdiego od pierwszego do ostatniego tracka tej płyty. Podobne w brzmieniu do Johna Surmana instrumentarium Michela Godarda również i tym razem za sprawą lampek w układach elektrycznych zdawało się kipieć ze szczęścia. To była feeria barwnych barokowych wokaliz przy akompaniamencie również pięknie brzmiących instrumentów dawnych. Na koniec przygody z Amerykanami przywołam starcie z muzyką buntu, którą w moim przypadku dość często jest twórczość zespołu Metallica. I jak? Przecież cały czas piałem nad muzykalnością zestawu, co nie zawsze idzie w parze z ciężkim brzmieniem. Spokojnie. Również w starciu z mocnymi gitarowymi riffami, energetyczną stopą perkusji i charyzmatycznym wokalem zestaw MA252 i XR100 pokazał się z dobrej strony. Może nie wyciął pozornych źródeł dźwięku z wirtualnej sceny skalpelem i nie wykrzyczał wszystkiego w sposób idealny dla tego typu muzy, ale nie mogę powiedzieć, że była to uśredniona metalowa papka. Było spokojniej niż nakazywałby wzorzec, ale nie bez życia, tylko typowa dla mocnych układów lampowych nieco ukulturalniona, ale nadal energetyczna jazda bez trzymanki, czego w pewnym sensie oczekiwałem i co w konsekwencji wyboru wzmocnienia otrzymałem.
Zbierając rozrzucone w ostatnim akapicie wskazówki w jedną całość śmiało mogę powiedzieć, że jeśli podczas słuchania muzyki nie dzielicie włosa na czworo, tytułowy zestaw zdaje się być idealnym kandydatem do przynajmniej zapoznawczego odsłuchu. Oferuje dobrą podstawę basową, pełne życia średnie tony i dotknięte gładkością lampy, ale nie zamglone, wysokie rejestry. To zaś w moim mniemaniu jest bardzo dobrą prognozą, że jeśli Wasza układanka audio nie cierpi na ociężałość, w momencie potencjalnego ożenku przyniesie same dobre skutki. Czy jest to dźwięk dla wszystkich? Jak zwykle przy takim pytaniu choćby z racji bytu zagorzałych wrogów lamp w środowisku audiofilów nie może być innej odpowiedzi niż „nie”. Ale ze swojej strony mogę powiedzieć, że mimo posiadania systemu ze zdecydowanie wyższej półki cenowej to, co zaprezentowali Amerykanie, było bardzo bliskie memu sercu. Czy podobnie będzie z Wami, niestety musicie sprawdzić sami. Innego wyjścia nie ma.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Hi-Fi Club
Cena
McIntosh MA252: 17 500 PLN
McIntosh XR100: 48 000 PLN (para)
Dane techniczne
McIntosh MA252
Wejścia: para XLR, dwie pary RC, para phono RCA
Moc wyjściowa: 100 W / 8 Ω, 160 W / 4 Ω
Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 20 kHz (+/-0.5 dB), 10 Hz – 100 kHz (+/-3 dB)
Czułość wejścia phono (MM): 3.0 mV
Impedancja wejściowa (phono MM): 47 kΩ; 50pF
Odstęp sygnał/szum (MM): 80 dB
Maksymalne napięcie wyjściowe: 8 V
Czułość wejść: 0,6 V (XLR), 0,3 V (RCA)
Impedancja wejściowa: 20 kΩ
Zniekształcenia THD: 0.03%
Odstęp sygnał/szum: 97 dB
Współczynnik tłumienia: >200 (8 Ω), >100 (4 Ω)
Pobór mocy: <0,5W standby
Wymiary (S x W x G): 30.5 x 19.4 x 45.7 cm
Waga: 12,7 kg
McIntosh XR100
Konstrukcja: 4-drożna, wentylowana
Impedancja nominalna: 8 Ω
Skuteczność: 87 dB (SPL, 2.8V/1m)
Pasmo przenoszenia: 30Hz-45kHz
Zalecana moc wzmacniacza: 75 – 600 W
Częstotliwości podziału zwrotnicy: 300 Hz, 2 kHz, 8 kHz
Przetworniki niskotonowe: x szt. 6″ Cast Frame, LDHP, Poly Cone
Głośniki średniotonowe: 8 szt. 2″ Inverted Titanium Dome Midrange, 2 szt 2″ Titanium Dome Tweeter
Przetwornik wysokotonowy: 3/4″ Titanium Dome
Wymiary ( S x W x G): 203 x 1295 x 469 mm
Waga: 31kg
Opinia 1
Przygodę z chyba największą a co najważniejsze nadal jasno świecącą własnym, a nie odbitym światłem legendą amerykańskiego High-Endu, czyli … McIntoshem na łamach SoundRebels zaczęliśmy dość przewrotnie, gdyż nie od charakterystycznych, potężnych końcówek mocy a od naszpikowanego technologicznymi nowinkami, choć oczywiście lampowego przedwzmacniacza C2500. Na prawdziwe „elektrownie” też oczywiście przyszła pora i już w kwietniu 2015 r. mogliśmy z Jackiem pławić się w charakterystycznym zielonkawo-niebieskim blasku imponującego systemu marzeń, z którego to, niejako na otarcie łez, zostawiliśmy sobie do odrębnej recenzji jeden z najbardziej rozpoznawalnych i intrygujących pod względem wzorniczym dostępnych na rynku gramofonów – MT10. Kolejnym krokiem, ku lepszemu poznaniu portfolio zaoceanicznego potentata stała się możliwość zrecenzowania niezwykle przyjemnego pod względem ergonomii, lecz przede wszystkim świetnie brzmiącego phonostage’a MP1100 i wszystko byłoby OK., gdyby nie pewien tlący się gdzieś w głębi duszy niedosyt. Niedosyt braku na koncie dłuższego i przeprowadzonego w kontrolowanych a nie z doskoku, czy też wystawowych, warunkach odsłuchu czegoś, z czego McIntosh uczynił nie tyle swoisty trend, co wręcz odrębną kategorię urządzeń – tzw. super-integry.
Całe szczęście co się odwlecze, to nie uciecze i gdy tylko karnie czekający w kolejce akolici marki przestali niemalże wyrywać sobie dopiero co dostarczone do polskiego dystrybutora – warszawskiego Hi-Fi Clubu, pierwsze egzemplarze skorzystaliśmy z poświątecznego zamieszania i czym prędzej zaopiekowaliśmy się jedną, jeszcze pachnącą fabryką, sztuką niemalże topowego modelu wzmacniacza zintegrowanego … McIntosh MA8900.
Jak przystało na klasycznego przybysza z Ameryki, gdzie wszystko co widzimy, mijamy, kupujemy, bądź jemy, jeśli nawet nie jest praktycznie pod każdym względem największe i najlepsze, to bardzo stara się takim być a przynajmniej za takie uchodzić, również i MA8900, już samymi gabarytami kartonu, w jakim dociera do swojego niewątpliwie przeszczęśliwego nabywcy, powyższe wyobrażenia i stereotypy spełnia z nawiązką. O troskliwości, z jaką pakowany jest dzisiejszy bohater najlepiej świadczy fakt, iż samo podwójne, w newralgicznych miejscach dodatkowo wzmacniane, pudło waży ponad 8 kg! Jeśli zaś chodzi o samo urządzenie to mamy do czynienia z kwintesencją najlepszych wzorców, do jakich przez dziesięciolecia przyzwyczaił kilka pokoleń audiofilów na całym świecie McIntosh. Jest potężny, lśni chromami, czernionym szklanym frontem i roztacza wokół siebie firmową, jedyną w swoim rodzaju zielono-błękitną poświatę. Ot, taki high-endowy odpowiednik klasycznego, wypasionego, „skrzydlatego” Cadillaca ’59 Fleetwood, z tą tylko różnicą, że pod maską, zamiast 6,4 l benzynowej V8-ki ukryto maszynownię statku kosmicznego Enterprise ze „Star Treka”. Nie wierzycie? No to zapraszamy do dalszej lektury.
Zacznijmy zatem od początku, czyli od spojrzenia na MA8900 en face. Przedni panel jest szklany, wskaźniki – niebieskie, a napisy zielone, czyli nikt nie próbuje na siłę psuć tego co dobre, znane i sprawdzone. Sprawdzone i dobre są też szczotkowane, pionowe ramki chroniące przednią taflę przed nawet przypadkowym uszkodzeniem a zarazem zgrabnie zamykające cały projekt optycznie. Po obu stronach centralnie umieszczonego firmowego logotypu zalotnie roztaczają swe błękitne wdzięki wychyłowe wskaźniki mocy, pod którymi znalazły się jakże charakterystyczne w swym oldschoolowym designie gałki wyboru źródła (po lewej) i siły głosu (po prawej). Pokręteł jest jednak znacznie więcej, gdyż oprócz dwóch, dopiero co wymienionych, do dyspozycji mamy jeszcze kolejnych pięć, nieco mniejszych i obsługujących pięciozakresową (30, 125, 500, 2000 i 10000 Hz ) regulację barwy (+/- 12 dB), którą i tu bardzo miła niespodzianka … da się przypisać każdemu wejściu z osobna. Krótko mówiąc świszcząco sepleniące wyroby dziennikarskopodobne z TV, bądź radia można nieco ucywilizować a pozostałe, niewymagające aż tak drastycznych kroków źródła wzmacniać, w nieskalanej, dziewiczej postaci. Miłośników bezpośrednich doznań nausznych z pewnością ucieszy widok wyjścia na ich ukochane słuchawki zdolnego poradzić sobie z obciążeniami rzędu 20-600 Ω i dzięki układowi HXD (Headphone Crossfeed Director) imitującego efekty przestrzenne, zbliżone do odsłuchu z kolumn. Na liście niewymienionych jeszcze atrakcji zostały dwa przyciski wyboru wyjść, uaktywnienia equalizacji, wyciszenia, purpurowy włącznik i jednowierszowy, niebieski wyświetlacz informujący o wybranym wejściu, sile głosu, częstotliwości próbkowania reprodukowanego sygnału cyfrowego i parametrach wybranych dla wkładki MC.
Boki integry zdobią groźnie nastroszone radiatory Monogrammed Heatsinks, w których ożebrowaniu sprytnym specom od podprogowego marketingu udało się wkomponować stylizowany monogram ,,Mc” a pocięta, niczym babcina szarlotka, na kawałki płaszczyzna górna jasno daje do zrozumienia, iż zarówno sekcja odpowiedzialna za logikę, wzmocnienie i oczywiście autoformery – transformatory dopasowujące, mają swoje osobne komory i nic niczemu nie wchodzi w paradę.
Zerkając na Maca „od zakrystii” w przysłowiowym okamgnieniu jesteśmy w stanie zrozumieć czemu tak duży „urósł”. Powód jest tyle oczywisty, co początkowo, dla nieobeznanych z amerykańskim brandem mogący wprowadzić w lekką konsternację. Otóż wbrew pozorom pionowo umieszczone na przeciwległych krańcach, terminale głośnikowe są pojedyncze a ich zmultiplikowanie wynika jedynie z dopasowania poszczególnych odczepów do docelowego obciążenia, które każdorazowo będzie w stanie otrzymać równiutkie 200 najprawdziwszych, dopieszczonych przez wyjściowe autoformery, amerykańskich Wattów. Potężne terminale akceptują praktycznie każdy rodzaj konfekcji, jednak logicznym wydaje się, iż najczęściej będą współpracować z okablowaniem zakończonym masywnymi widełkami i dlatego też producent zapobiegliwie dołączył w komplecie poręczny, wykonany z wytrzymałego tworzywa klucz ułatwiający solidne dokręcenie nakrętek bez obawy o uszkodzenie ich złoconej powierzchni. Uczciwie musze przyznać, że urzekła mnie ta dbałość o z pozoru zupełnie nieistotne niuanse. Tak właśnie tworzy się wizerunek legendy, więź nawet nie na lata a pokolenia i wierne grono klientów. Patrzcie i uczcie się wszyscy Ci, którzy zainteresowanie nabywcą tracą w momencie ściągnięcia okrągłej sumki z jego karty kredytowej. Wróćmy jednak do meritum. Pozostając jeszcze w górnej części amerykańskich pleców warto zwrócić uwagę na wymienny moduł Digital Audio DA1, którego sercem jest 8-kanałowy, 32-bitowy DAC pracujący w układzie Quad Balanced, mogący pochwalić się sześcioma wejściami cyfrowymi: dwoma koncentrycznymi, dwoma optycznymi, jednym USB i jednym firmowym MCT, do połączenia z dedykowanym transportem SACD/CD MCT450. Wejścia koncentryczne i optyczne obsługują sygnały do 24 bitów/192 kHz, natomiast asynchroniczne USB – PCM do 32 bitów/384 kHz, DXD 384 kHz oraz DSD do DSD256. Tuż obok umieszczono budzącą mój niekłamany podziw istną centralkę telefoniczną portów komunikacyjnych, wejść na zewnętrzne czujniki, triggery i całą inną masę wodotrysków bez których domowa inteligencja byłaby ślepa i głucha.
Zdecydowanie normalniej przedstawia się wypolerowany pas dolny, gdzie oprócz trójbolcowego gniazda zasilającego i nakrętki bezpiecznika pyszni się bateria zdublowanych wyjść na zewnętrzną końcówkę, bądź analgowy rejestrator (jedno ze stałym poziomem a drugie z regulacją natężenia sygnału), spięte sztywnymi zworkami we/wyjścia na/z sekcji pre i końcówki, sześć par wejść RCA, dedykowane obciążeniom MM i MC dwie pary wejść na phonostage’a z oczywistym zaciskiem uziemienia i na deser para wejść XLR. Uff, Sporo tego, nie sądzicie?
No dobrze, mamy zatem 75-cio funtowy, istny ósmy cud high-endowego designu, który wygląda jak przysłowiowy milion dolców i co w związku z tym? Niby możemy używać go w roli szalenie nieekologicznej lampki nocnej, bądź nieco bardziej wydajnego kaloryfera, ale nie oszukujmy się, nie po to kupuje się McIntosha, by się w niego wpatrywać i grzać przy nim zmarznięte dłonie. Co to, to nie. Dlatego też, gdy tylko ta wielce urodziwa bryła polerowanej stali i szkła osiągnęła pokojową temperaturę, a trochę jej się przy tym zeszło, od razu wpiąłem ją do mojego systemu i pozwoliłem, już z krążącymi w jej żyłach sygnałami audio spokojnie dochodzić do pełni swoich sonicznych możliwości. Mając na uwadze fakt, iż była to fabryczna nówka pierwszy tydzień może nie tyle potraktowałem, co bardzo starałem się potraktować dość ulgowo a odsłuchy ograniczyć do dość niezobowiązujących sesji. Pech jednak chciał, że się ewidentnie mi te założenia nie spinały i ilekroć siadałem by li tylko rzucić uchem cóż tam „Makówka” wyczynia z moimi głośnikami, tylekroć wstawałem z fotela po przynajmniej 3-4 godzinach i to w dodatku nie z wyrzutami sumienia, co z poczuciem potężnego niedosytu. Bowiem już wtedy, MA8900 swoim, jeszcze wtedy nieco zimnym i dopiero nabierającym „konsystencji” i wolumenu dźwiękiem, potrafił tak otulić, zniewolić i uzależnić, że to, co miało być zrobione na cito jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki lądowało w kuwecie „na później” a jedyną czynnością na jaką McIntosh podczas odsłuchów (oprócz oczywiście oddychania) łaskawie pozwalał, okazało się obskakiwanie go z aparatem i wykonywanie zupełnie nieplanowanych sesji fotograficznych. Może to dziwnie zabrzmi, ale nie przypominam sobie absolutnie żadnego urządzenia audio, które aż tak bardzo kochałoby obiektyw i to z wzajemnością. Próżność, parcie na szkło? Zdecydowanie nie. Przecież mając przed sobą 5-kę „The Supers” z fotografii Petera Lindbergha, czyli … Naomi Campbell, Lindę Evangelistę, Tatjanę Patitz, Christy Turlington i Cindy Crawford brzydko mówiąc strzelilibyście dwie sweetfocie i już? Ano właśnie. Dokładnie to samo czułem patrząc na 8900 – on był zbyt piękny, żeby tylko stać i grać. To trzeba było pokazać światu i pokazywałem co i rusz wrzucając po kilka zdjęć na naszego fejsbookowego „walla” . Ale chwila, przecież miało być o dźwięku, koniec dygresji!
Jak już zdążyłem nadmienić estetyka brzmieniowa, w jakiej ulokował się nasz dzisiejszy bohater i czego wcale nie raczył był ukrywać opierała się zarówno na właściwej, adekwatnej tak jego posturze, jak i deklarowanej mocy potędze, co zaskakującej przy uwielbianym przez niego rozmachu rozdzielczości okraszonej sporą szczyptą firmowej słodyczy. Tak, tak. Tutaj nie było ani krztyny chłodu, kanciastości, czy irytującej granulacji najwyższych składowych. To było rasowe, potężne granie, ale z kontrolą, iście lampowym wysyceniem i gorącą, magnetyczną średnicą. Jeśli liczyliście na duży, ale misiowaty a przez to spowolniony dźwięk, to możecie się srodze zawieść, bo 8900 może i operuje dźwiękami dużymi, lecz podobnie jak „duzi” (za młodu) Steven Seagal i Dolph Lundgren daleko im do ociężałości, więc jeśli ma być atak, to taki atak następuje a jego uderzenie nie tylko jest piekielnie mocne, ale i równie natychmiastowe. Jeśli nie wierzycie mi Państwo na słowo, bo niby czemu mielibyście to robić, gorąco polecam odsłuch „Psychotic Symphony” najnowszego muzycznego projektu Mike’a Portnoy’a – Sons Of Apollo. Jakiekolwiek spowolnienie, czy nie daj Bóg zmulenie w tym jakże epickim prog-metalowo-rockowym dziele automatycznie zabija dynamikę i działa jak potężna dawka Pawulonu na kierowców F1 – zabójczo znaczy się. Tymczasem McIntosh, nie dość, że ani myślał cokolwiek łagodzić, to jeszcze sam dolewał oliwy do ognia, podkręcając może nie tyle samo tempo, co motorykę nagrania z jednej strony akcentując pracę sekcji rytmicznej a z drugiej podbijając saturację gitarowych riffów. W rezultacie otrzymywaliśmy istną ścianę koncertowego dźwięku z zachowaniem świetnego wglądu w nagranie i otwartością gry. Źródła pozorne były oczywiście nieco powiększone, ale dzięki temu, że nikt nie próbował na siłę wypchnąć ich do przodu jednocześnie przybliżając ku słuchaczowi pierwszy plan, to nie miało się wrażenia, że za chwilę wydziergany frontmen kopniakiem wytrąci nam z dłoni kieliszek wina, bądź co gorsza zapuści lubieżnego „żurawia” za dekolt naszej partnerki.
Skoro jednak przy opisie czysto wizualnych walorów McIntosha wspomniałem o wysoko litrażowych „skrzydlakach” a i sam dzisiejszy gość przybył zza oceanu, to na testowej playliście nie mogło zabraknąć jegomościa, który do Cadillaców miał prawdziwą słabość. Domyślają się Państwo o kim mówię? Oczywiście, że o Elvisie Presleyu i ostatnio (prawie 3 lata temu) wydanym albumie „If I Can Dream: Elvis Presley with the Royal Philharmonic Orchestra”. Pomimo tego, że to „sklejka” archiwalnych nagrań wokalu „Króla” i współczesnych sesji Royal Philharmonic Orchestra w Abbey Road Studios, ale efekt jest co najmniej bardzo miły mym uszom. Współczesna orkiestracja ma właściwy sobie rozmach i rozdzielczość a głos Elvisa został odpowiednio wyeksponowany, co ewidentnie przypadło do gustu testowanej amplifikacji, która dorzucając co nieco od siebie dodatkowo dopaliła emocjonalnie cały przekaz. Jednak prawdziwą magię słychać dopiero na nagraniach z epoki, czyli np. pierwszym stereofonicznym „Elvis Is Back” a szczególnie na „Fever” gdzie „ciary” były gwarantowane, jak nie przymierzając śmierć i podatki.
Na omówienie czekają jeszcze dwa, jakże różne oblicza płci pięknej. Pierwsze niewinne, dziewczęce i ciepłe jak letni wietrzyk reprezentuje album „Tenderly” Stacey Kent a drugie, mroczne, drapieżne i niemalże krwiożercze wydawnictwo „Abyss” Chelsea Wolfe. O ile jednak przy Wolfe żadnej niespodzianki się nie spodziewałem i jej nie było, gdyż skoro z Sons Of Apollo McIntosh poradził sobie z dziecinną łatwością, to i subsoniczno – syntetyczne dudnienia nie zrobiły na nim większego wrażenia. Co innego mogłem natomiast powiedzieć o minach znajomych, których uraczyłem tymże albumem a którzy to potem długo i namiętnie nakłaniali mnie do zdradzenia, gdzie ukryłem subwoofer, bo takiej otchłani najczarniejszego, sięgającego wrót piekieł basowego mroku dawno nie słyszeli a na pewno nie z tak niepozornych, jak moje Gaudery, kolumn.
Jeśli zaś chodzi o uosobienie łagodności, to Stacey Kent z wtórującą jej rozwibrowaną soczystą i gęstą gitarą działała na me skołatane po całodniowej gonitwie nerwy bardziej kojąco od lampki karmelowo – tytoniowego Blanton’sa Straight from the Barrel. Było słodko, ale na pewno nie mdło, więc jak na mój gust wybornie.
A jak wygląda sprawa zaimplementowanych w MA8900 dodatków, czyli phonostage’a i modułu DACa? Niepotrzebnie nie przedłużając Państwa niepewności prosto z mostu i do bólu szczerze powiem, że … zaskakująco dobrze. Jeśli ktoś przed lekturą niniejszej recenzji obawiał się, iż będą to tylko jakieś budżetowo OEM-owe, brzydko mówiąc KIT-y, czyli gotowe płytki oferowane przez niezliczone rzesze azjatyckich poddostawców, to spokojnie może głęboko odetchnąć i mieć świadomość, iż swoją klasą obie sekcje ani myślą ustępować głównemu projektowi. Powiem więcej. Otóż szukając porównywalnie wyposażonej i oferującej podobną jakość brzmienia, bo to w końcu jest najważniejsze, oraz funkcjonalność konstrukcji przychodzi mi na myśl tylko jedno urządzenie … najwyższa opcja Gryphona Diablo 300. Jakieś pytania? Ano właśnie. Skupiając się jednak na McIntoshu warto tylko zwrócić uwagę iż o ile sekcja phonostage’a swą charakterystyką tonalną i estetyką grania wszystkimi kończynami podpisuje się pod tym, co możemy usłyszeć z konwencjonalnych wejść analogowych, to już DAC potrafi zaznaczyć swoją indywidualną wizję dźwięku. Czy to źle? Broń Boże. Po prostu moduł Digital Audio DA1 ukazuje McIntosha MA8900 w … jeszcze bardziej korzystnym świetle. Jak to robi? Otóż utrzymując na niezmiennym poziomie wolumen, rozmach i saturację wyraźnie poprawia rozdzielczość dalszych planów, utwardza kontury najniższych składowych i jakby tego było mało jeszcze poszerza, już i tak obszerną scenę dźwiękową. A jeśli tylko sięgniemy po wejście USB i uraczymy naszego gościa wysokokalorycznym materiałem DXD/DSD dopiero wtedy nie tylko zrozumiemy, ale na własnych trzewiach poczujemy, fenomen realizacji Reference Recording. Mocna, bardzo mocna rzecz!
Od razu, w ramach usprawiedliwienia napiszę, że to wcale nie tak miało wyglądać. To miał być najzwyklejszy i jeden z wielu mu podobnych test. Ot posłuchać z tydzień, jak będzie dobrze to może dwa, zrobić zdjęcia, oddać do testów Jackowi, w tzw. międzyczasie poskładać do kupy poczynione podczas sesji notatki i brać na warsztat kolejne urządzenie. Niestety te nad wyraz ułatwiające życie recenzenta plany szlag jasny trafił, bo zamiast krytycznego elaboratu wyszło coś na kształt laurki, co samo w sobie nie byłoby takie złe (vide „plus” u dystrybutora), jednak najgorsze jest to, że już po kilku dniach z McIntoshem zdałem sobie sprawę, że cholernik najzwyczajniej w świecie mnie omotał i uzależnił. I to wcale nie było śmieszne, bo nie dość, że ani mi w głowie były testy innych urządzeń, to do absolutnego minimum ograniczyłem również czas na sen, w rezultacie czego powoli zacząłem przypominać ponad 100 kg. Zombie. Jak się bowiem okazało na dłuższą metę 4 godziny snu na dobę to „nieco” za mało. Suma summarum, gdyby nie delikatna sugestia Jacka, że miło by było, jakbym i jemu dał zakosztować amerykańskich specjałów, to ja leżałbym pewnie gdzieś w stanie skrajnego wyczerpania na OIOM-ie a niniejsza, niezwykle subiektywna, czyli permanentnie nieobiektywna recenzja by nie powstała. Skoro jednak czytają państwa te słowa, oznacza to, że pomimo niezwykle bolesnej traumy udało mi się jako, tako pozbierać. Dlatego też jeśli jesteście Państwo wrażliwi na emocje i rozmach towarzyszący Waszej ulubionej muzyce i rozglądacie się za wzmacniaczem zdolnym do rozpalenia w Was nieco przygasłej pasji do dalszych muzycznych poszukiwań, a zarazem możecie sobie pozwolić na opisane powyżej uzależnienie, to sięgnijcie po tytułowego McIntosha MA8900 i poczujcie się jak kapitan potężnego okrętu o napędzie atomowym przemierzający wzburzone morza i oceany nieodkrytych gatunków, twórców i utworów.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXAD-10
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Z dużą dozą prawdopodobieństwa większość z Was zgodzi się ze mną, że prezentowany dzisiaj brand jak żaden inny nader często potrafi wzbudzać całkowicie przeciwstawne opinie. O co chodzi? Nie będę specjalnie rozpisywał się na ten temat, ale tak na szybko przywołajmy dla jednych wspaniały, a dla drugich trochę zlatujący myszką design, czy wprowadzające pewien sznyt grania, zabezpieczające urządzenia przez bezmyślnymi użytkownikami często za owe bezpieczeństwo kochane i zarazem przez wiecznych malkontentów znienawidzone transformery. Możecie mi wierzyć, ale to wbrew pozorom dla wielu potencjalnych klientów są bardzo determinujące decyzję zakupu aspekty. Jednak bez względu na wspomniane punkty sporne jednego, a jestem w stanie wygłosić tezę, że nawet dwóch rzeczy naszemu bohaterowi zza wielkiej wody nikt nie jest w stanie odmówić. Czego? Chyba żartujecie. Mam na myśli natychmiastową rozpoznawalność i ugruntowany w świadomości całej populacji audiofilów co najmniej dobrej jakości dźwięk. Skąd ta teoria? Niby nic odkrywczego, po prostu z rozmów z wieloma miłośnikami świata muzyki. A czy zawsze się potwierdza? Aby się o tym przekonać, zapraszam do lektury poniższego testu, w którym będziemy się przyglądać amerykańskiemu wzmacniaczowi zintegrowanemu z funkcją przetwornika cyfrowego – analogowo i phonostage’a McIntosh MA8900, którego wizytę w naszej redakcji zawdzięczamy warszawskiemu Hi-Fi Clubowi.
Jak wygląda McIntosh MA 8900? Teoretycznie, na tle całej gamy produktów tej stajni, zwyczajnie – czyli jak przysłowiowa, w dobrym tego słowa znaczeniu … choinka. Rozpoczynając naszą wędrówkę po bryle urządzenia od awersu, mamy do czynienia z czernionym szkłem jako płaszczyzną nośną dla wszelkich manipulatorów i wyświetlaczy, a dokładnie mówiąc niebieskich wskaźników wychyłowych, ubranych w srebrną obwolutę gałek funkcyjnych, przypominających stare odbiorniki radiowe będących wariacją prostokąta włączników, zieleni piktogramów opisujących każdy z manipulatorów, a także niedużego, ale za to czytelnego wyświetlacza, z informacją o wykorzystywanym wejściu i procentowym poziomie oddawanej mocy. Patrząc na 8900-kę z lotu ptaka tuż za wspomnianym frontem widzimy wielkie transformatory, a za nimi ubraną na bocznych płaszczyznach w solidnej wielkości radiatory, o zdecydowanie większą rozmiarowo niż objętość traf kubaturę dla układów elektrycznych. Gdy doszliśmy do tylnego panelu przyłączeniowego, okazuje się, że opiniowana zabawka wujka Sama jest w stanie zadowolić nawet najbardziej wymagającego audiofila. Analiza oferowanego dobra donosi, że plecy z ich propozycją terminali podzielono na dwie części. Dolna, mieniąca się srebrną poświatą proponuje serię wejść w standardach RCA i XLR, dwóch wyjść RCA, wejścia dla wkładek MM i MC, zacisk uziemienia, gniazdo zasilające i bezpiecznikowe. Zaś górną w dbałości o dobre wysterowanie potencjalnych zespołów głośnikowych uzbrojono w potrojone odczepy dla kolumn o impedancji 2,4,8 Ohm, baterię wejść na wewnętrzny przetwornik (2 x OPTICAL, 2 x COAX, USB i terminal o nazwie MCT dla firmowego transportu). Oprócz przywołanych, ważnych z punktu widzenia użytkowania przyłączy na tej części tylnej ścianki zlokalizowano również sporą liczbę gniazd do programowania układów wewnętrznych urządzenia. Tak wizualnie w kilku zdaniach prezentuje się przybyły zza oceanu Amerykanin. Nie powiem, patrząc na jego funkcjonalność i wygląd wiele się dzieje, ale będąc spokojny o ocenę wartości funkcyjnej komponentu jestem zdania, że naprawdę trzeba być bardzo mocno sfokusowanym na styl a la IKEA, aby z powodu wyglądu skreślić tytułową integrę z listy potencjalnych odsłuchów. Ja bez dwóch zdań taki design akceptuję.
Jak gminna wieść niesie, przygoda z produktami marki McIntosh wiąże się z wkroczeniem w świat przyjemnie podanej materii muzycznej. Jaki poziom owej przyjemności jesteśmy osiągnąć, zależeć będzie od usytuowania danego komponentu w portfolio marki, ale nawet najtańsza opcja dumnie kroczy wytyczoną przez flagowe urządzenia. Tak też było i tym razem. Zastąpienie mojego dzielonego wzmocnienia opiniowanym wzmacniaczem zintegrowanym zaowocowało bardzo spójnym, nastawionym na dobrą gęstość środka pasma, ciekawe usadowienie w najniższych rejestrach i unikanie wychodzenia wysokich tonów przed szereg graniem. Jednak co po tej wyliczance wydaje się być ważne, owa sprawiająca radość z obcowania z muzyką przyjemność słuchania nie jest okupiona brutalną utratą wielobarwności zakresu basu i witalności góry pasma akustycznego, a jedynie kierującą odbiór w zaplanowanym przez inżynierów kierunku finalnego brzmienia korektą. Zagmatwałem? Już wyjaśniam na konkretnych przykładach płytowych. Na początek ostatnimi czasy dość często słuchany przeze mnie Adam Bałdych & Helge Lien Trio z materiałem “Brothers”. To jedna z bardzo dobrze wypadających propozycji testowych. Owszem kontrabas pokazał się z nieco więcej stawiającej na grę pudłem niż strunami strony, ale za to fortepian z dobrą masą, ciekawymi, lekko podgrzanymi wybrzmieniami i gęste skrzypce frontmena były największymi beneficjentami sznytu grania Amerykanina. Co prawda taka ocena nie nasuwała się od pierwszych nut tego materiału, ale po kilkukrotnym wsłuchaniu się w tak prezentowaną muzyczną przygodę utwór numer 7, czyli przearanżowana piosenka Leonarda Cohena „Hallelujah” swą misterią współpracy wspomnianych instrumentów strunowych (skrzypiec i fortepianu) jak kawę na ławę wyłożyła mi zamierzenia testowanej konstrukcji, czyli operowanie w domenie muzykalności, co znakomicie potwierdzały kolejne jazzowe krążki. I można byłoby przejść nad tą oceną do porządku dziennego bez większego rozgłosu, gdyby nie jeden aspekt. Jaki? Na razie zdradzę, że pozytywnie zaskakujący. Przecież owa stylistyka naturalną koleją rzeczy delikatnie tonowała wysokie tony, a co za tym idzie rozmach wybrzmiewania blach perkusistów, a mimo to nie odczuwałem tego jako uśrednienia ich prezentacji, tylko udane panowanie nad ich samowolnymi wyskokami przed szereg. Ok., plumkanie wypadło dobrze, a co z innymi nurtami muzycznymi? Po dawce spokojnego jazzu przyszedł czas na jazdę bez trzymanki i w napędzie cedeka wylądował folk metal grupy Percival Schuttenbach „Svantevit”. Analizując ten krążek trzeba przyznać, że w przeszłości odnotowałem szybsze narastanie uderzenia ściany dźwięku, ale za drobną z punktu widzenia za moment wykazanych zysków utratę natychmiastowości oddania zapisów nutowych otrzymałem mocne, przecież bardzo ważne dla tego typu muzy riffy gitarowe, solidną masę stopy perkusji i zdecydowanie większą czytelność często wykrzykiwanych tekstów. Czy taką, nieco osłabioną w ataku prezentację nazwałbym wadliwą? Naturalnie, że nie, gdyż dam się pokroić, że większość wielbicieli produktów Mcintosha właśnie za to go kocha, a i ja mimo stawiania na nieco inne akcenty brzmienia mojego systemu spędziłem z tytułową integrą kilka przyjemnych wieczorów. Mało tego. Pamiętajcie, że nasz bohater nie jest przedstawicielem pierwszej ligi, jednak bez względu na to nasze kontakty przez cały okres testu owocowały w tak oczekiwaną przeze mnie nutkę romantyzmu. A gdy do tego dodam, że wszystko rozgrywało się na z rozmachem budowanej wirtualnej scenie muzycznej, okaże się, że dzisiejsza propozycja testowa ma wiele cech ze zdecydowanie droższych konstrukcji tej stajni, tylko w mniejszym, adekwatnym do możliwości wymiarze. I gdy dla podgrzania atmosfery porównam starcie Amerykanina z moimi Japończykami do walki Dawida z Goliatem, nie mogę napisać nic innego niż stwierdzenie, iż popularny Mac z tego pojedynku wyszedł może nie zwycięsko, bo z racji zajmowanego miejsca w cenniku nie miał szans, ale z pewnością obronną ręką.
Powoli zbliżając się ku końcowi przygody z amerykańskim piecem, chcę pochwalić 8900-kę za udaną aplikację tak przetwornika cyfrowo-analogowego, jak i przedwzmacniacza gramofonowego MC. W ogólnym rozrachunku obie pozycje wypadły zaskakująco dobrze. Ale gdy przy dobrym przetwarzaniu sygnału z posiadanej przeze mnie wkładki gramofonowej (ciekawe oddanie masy i dźwięczności instrumentów), wewnętrzny DAC był tak zestrojono, by omawiane wcześniej lekkie zaokrąglenia konturów dźwięku po przetaktowaniu sygnału przez wewnętrzny przetwornik znacznie się niwelowały. To był zdecydowanie ostrzejszy rysunek muzycznego świata, co pokazuje, że konstruktorzy znając sznyt grania swojej sekcji wzmacniającej z łatwością wprowadzili z pewnością zadowalającą większość klientów teoretycznie drobną, ale brzemienną w pozytywne skutki korektę. Brawo.
Przygoda z amerykańską konstrukcją zaowocowała wieloma zaskakującymi obserwacjami. Kilka aspektów odstępowało od moich codziennych wyborów, ale żaden nie degradował dźwięku, tylko pokazywał mi inną drogę w poruszaniu się po świecie muzyki. I choć nabywając testowany wzmacniacz finalny dźwięk prawdopodobnie lekko stroiłbym na swoją modłę towarzyszącą elektroniką, to zapewniam, nie byłyby to drastyczne cięcia tylko punktowe uderzenia w przynoszące lekkie przyspieszenie ataku wyostrzenie krawędzi dźwięku, ale co bardzo ważne, przy unikaniu utraty przywołanych w tekście cech muzykalności. Dla kogo adresowałbym zatem MA 8900? Jedyną grupą podwyższonego ryzyka są posiadacze już na starcie zbyt mocno podgrzanych systemów. Wszyscy inni, włącznie z właścicielami tak zwanych muzykalnych, a już z pewnością anorektycznych układanek wręcz powinni czuć się zobligowani do osobistej weryfikacji moich spostrzeżeń. Gwarancji na końcowy sukces jak zwykle nie ma, ale z pewnością zabawa będzie przednia.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Hi-Fi Club
Cena: 35 500 PLN
Dane techniczne:
Moc wyjściowa: 2 x 200 W dla 8/4/2 Ω
Rated Power Band: 20Hz to 20,000Hz
Całkowite zniekształcenia harmoniczne THD: 0.005%
Zniekształcenia Intermodulacyjne: 0.005%
Zapas dynamiki: 2.0dB
Współczynnik tłumienia (Damping Factor): > 40
Pasmo przenoszenia: 20Hz – 20,000Hz +/- 0.5dB; 10Hz to 100,000Hz +/- 3dB
Czułość wejściowa:250 mV (RCA), 500 mV (XLR), 2.5mV (Phono MM), 0.25mV (Phono MC), 1.4V Power Amp In
Odstęp sygnał/szum (średnio-ważony): 95dB (wejścia liniowe), 82dB (Phono MM), 80dB (Phono MC), 113dB (Power Amp)
Impedancja wejściowa: 20 kΩ (wejścia liniowe), 47 kΩ; 50pF (Phono MM), 50, 100, 200, 400 lub 1,000 Ω; 100pF (Phono MC)
Impedancja wyjściowa przedwzmacniacza: 220 Ω
Impedancja wyjścia słuchawkowego: 100 – 600 Ω
Obsługiwane częstotliwości próbkowania:
Coaxial & Optical: 44.1 – 192 kHz/ 24-Bit
USB: 44.1 – 384kHz/ 32-Bit (PCM), DSD64, DSD128, DSD256,DXD352.8kHz, DXD384kHz
Pobór mocy: <0,25 W (Standby)
Wymiary (S x W x G): 44.45 x 19.37 x 55.88 cm
Waga: 34,1 kg
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
McIntosh MA8900 – wzmacniacz zintegrowany z wymiennym modułem przetwornika cyfrowo-analogowego i wbudowanym przedwzmacniaczem gramofonowym MM/MC.
Marzenia wielu miłośników sprzętu audio, o posiadaniu świetnie brzmiącego oraz bogato wyposażonego wzmacniacza zintegrowanego, spełnią się podczas słuchania swojej ulubionej muzyki przy wykorzystaniu wzmacniacza McIntosh MA8900. Oferujące 200 Watów urządzenie pochodzi z najnowszej linii produktów firmy McIntosh posiadających supernowoczesny, cyfrowy moduł Digital Audio DA1.
Wzmacniacz dysponuje dostateczną mocą aby poprawnie wysterować praktycznie każde kolumny. Zastosowanie światowej sławy technologii McIntosh Output Autoformer®, zapewnia głośnikom pełne 200W mocy, niezależnie od ich impedancji.
Wszystkie wejścia cyfrowe umieszczono w osobnym module DA1. Moduł ten będzie można w przyszłości wymienić na nowszą wersję. Konwersję cyfrowo-analogową wykonuje 8-kanałowy, 32-bitowy układ zaaplikowany w konfiguracji Quad Balanced (poczwórny-symetryczny). Łącznie jest 6 wejść cyfrowych. Są to 2 wejścia koncentryczne, 2 optyczne, jedno USB i jedno firmowe MCT do połączenia z transportem SACD/CD MCT450. Wejścia koncentryczne i optyczne obsługują sygnały do 24-bitów/192kHz. Natomiast asynchroniczne wejście USB przyjmuje sygnał PCM do 32-bitów/384kHz, DXD 384kHz oraz DSD aż do DSD256.
W raz z postępem technologii cyfrowej modułowa konstrukcja DA1 umożliwia w przyszłości jego wymianę na kolejną generację. Dzięki takiej opcji, zakup MA8900 to doskonała inwestycja na wiele lat, ponieważ nowy wzmacniacz McIntosha to tak naprawdę połączone w jednym urządzeniu najwyższej jakości układy końcówki mocy, przedwzmacniacza, modułowego przetwornika cyfrowo-analogowego i przedwzmacniacza gramofonowego dla wkładek MM i MC. Sekcja przedwzmacniacza umożliwia w sumie podłączenie aż 14 urządzeń.
Dla obsługi sygnałów analogowych przeznaczono jedno wejście symetryczne XLR i 6 wejść niesymetrycznych RCA. Wzmacniacz wyposażono w niesymetryczne gniazda umożliwiające podłączenie zewnętrznej końcówki mocy. Zastosowano dwie pary wyjść liniowych, jedno ze stałym poziomem i drugie z regulacją natężenia sygnału.
MA8900 oferuje na tyle wystarczającą ilość połączeń i nowoczesnej technologii, aby cała posiadana muzyka oraz źródła dźwięku mogły być jednocześnie podłączone, zapewniając doskonałe brzmienie. Użytkownik może nadawać nazwy wszystkim wejściom. Każde wejście jest niezależne i wszystkie wejścia są zawsze dostępne niezależnie od sposobu podłączenia źródeł.
Dyskretna, pięciozakresowa regulacja barwy tonów jest zapamiętywana oddzielnie dla każdego z wejść i pozwala ulubionym nagraniom brzmieć lepiej niż kiedykolwiek dotychczas. Istnieje oczywiście możliwość całkowitego wyłączenia układu regulacji tonów.
Dwa dedykowane przedwzmacniacze gramofonowe dla wkładek MM i MC mogą być idealnie dostrojone do konkretnej wkładki, umożliwiając odkrycie na nowo posiadanej kolekcji płyt winylowych.
Nowy, wbudowany wzmacniacz słuchawkowy High Drive, oferuje wyższy poziom wzmocnienia. Został on zoptymalizowany do pracy z praktycznie wszystkimi dostępnymi na rynku słuchawkami, czego efektem stało się uzyskanie najwyższej jakości wrażeń odsłuchowych. Posiada on na wyposażeniu układ HXD® (Headphone Crossfeed Director), który ma na celu stworzenie iluzji odsłuchu z wykorzystaniem konwencjonalnych kolumn głośnikowych. Zastosowany wzmacniacz słuchawkowy umożliwia optymalne wysterowanie większości dostępnych na rynku słuchawek. Wyjście słuchawkowe posiada gniazdo jack 6,3 mm i jest przystosowane do słuchawek o impedancji 20Ω-600Ω.
Funkcja Home Theater Pass Thru oznacza tryb pracy wzmacniacza, w którym regulacja głośności przestaje działać, a wzmacniacz staje się wówczas końcówką mocy. Dzięki temu istnieje możliwość idealnego zintegrowania MA8900 z posiadanym systemem kina domowego. Zestaw dodatkowych terminali pozwala na przesyłanie sygnałów sterujących i sygnałów wyzwalaczy.
Zastosowano zaawansowane, wysokoprądowe tranzystory wyjściowe które zapewniają eliminację opóźnienia w uzyskaniu równowagi termicznej, czyli wzmacniacz brzmi dobrze zaraz po uruchomieniu, bez konieczności dłuższego rozgrzewania.
MA8900 wyposażono w nowe mikroprocesory odpowiedzialne za kluczowe funkcje sterujące pracą urządzenia. Dokonano również wielu innych ulepszeń mających na celu uzyskanie jak najlepszego brzmienia.
MA8900 ma układy zabezpieczeń i monitorowania. Power Guard monitoruje i dopasowuje przebieg sygnału aby uniknąć wyraźnych zniekształceń i obcinania sygnału. Sentry Monitor to działający bez bezpieczników układ odłączający stopień wyjściowy w przypadku zwarcia – automatycznie przestawia się ona do normalnej pracy gdy problem zostanie usunięty.
Kolejną nowością jest zastosowanie radiatorów McIntosh Monogrammed Heatsinks™ charakteryzujących się umieszczonym na nich monogramem ,,Mc”. Dzięki zastosowaniu w nich materiałów o najwyższej jakości, zwiększono efektywność odprowadzania ciepła ze wzmacniacza.
Część obudowy MA8900 wykonano z pięknie wypolerowanej stali nierdzewnej, która idealnie współgra z klasycznym szklanym panel przednim McIntosha, niebieskimi wskaźnikami wychyłowymi i podświetlanymi na zielono napisami. Dzięki temu MA8900 stanowi ozdobę każdego salonu lub pokoju odsłuchowego.
Urządzenie jest już dostępne, cena det. 35 500 PLN
Dane techniczne:
• 200 Watów przy 8/4/2 Ohma.
• Autoformery – najsłynniejsze transformatory firmy McIntosh.
• Układ Power Guard® – chroni przed przesterowaniem.
• Podświetlane wskaźniki mocy wyjściowej.
• Przetwornik cyfrowo-analogowy (DAC) obsługujący na wejściu USB sygnał PCM do 32 Bit/384 kHz i DXD 384kHz oraz sygnał DSD aż do DSD256.
• Przetwornik cyfrowo-analogowy (DAC) obsługujący częstotliwość próbkowania do 24 Bit/192 kHz na wejściach cyfrowych: koncentrycznym i optycznym.
• Firmowe wejście MCT (DIN) umożliwiające podłączenie transportu CD/SACD MCT-450.
• Liczne wejścia cyfrowe: asynchroniczne USB, 2 koaksjalne, 2 optyczne i MCT (DIN).
• Wzmacniacz gramofonowy MC/MM z regulacją ustawień
• Wzmacniacz słuchawkowy z układem HXD® (Headphone Crossfeed Director).
• Pięciozakresowa regulacja barwy dźwięku.
• Poziom zniekształceń harmonicznych: 0.005%
Wymiary: (WxSxG) 194 x 445 x 559 mm (łącznie z wystającymi elementami)
Waga: 34,1 kg
Najnowsze komentarze