Opinia 1
Mając na uwadze popularność wątków poświęconych wszelakiej maści okablowaniu i niezwykle intensywną polaryzację emocji tamże zachodzących za każdym razem gdy z Jackiem sięgamy po przysłowiowe druty utwierdzamy się w przekonaniu, że do czasu aż „niesłyszący” sami na własne uszy nie przekonają się, że kable mają wpływ na brzmienie systemów, w których się znajdą inaczej przekonać się ich nie da. Wychodząc zatem z powyższej tezy niniejszy tekst dedykujemy wszystkim tym, którzy „próbę wiary” mają już za sobą i takowe zmiany odnotowali. Doszliśmy bowiem do wniosku, że inaczej aniżeli „usłyszeć i uwierzyć” się nie da i choćbyśmy stawali na głowie i używali najbardziej kwiecistych opisów to i tak i tak sceptyków nie nawrócimy. Z drugiej strony, obserwując audiofilski rynek trudno oprzeć się wrażeniu, że co najmniej połowa złotouchej populacji starając się na nim zaistnieć swoje pierwsze komercyjne, bądź związane z DIY kroki kieruje właśnie ku produkcji mniej, lub bardziej zaawansowanych technologicznie „drutów”. Najwidoczniej ktoś kiedyś uznał, że kabel to kabel i wystarczy zaopatrzyć się w odpowiednio biżuteryjną konfekcję, łapiące za oko peszelki i oczywiście nie zapomnieć o budzących respekt średnicach. Pech jednak chce, że o ile tego typu wytwory i przetwory w oczach / uszach ich „ojców” brzydko mówiąc „walcują” jeśli nie całą, to przynajmniej lwią część uznanej konkurencji, to dziwnym trafem po przysłowiowych pięciu minutach sławy słuch o nich ginie a wraz z nim szanse na ich odsprzedaż na rynku wtórnym za więcej aniżeli cena wtyków w jakie zostały wyposażone. Całe szczęście w całym tym zalewie jednosezonowych objawień są marki, które od lat po prostu robią swoje mozolnie budując własną renomę i zamiast ograniczać się li tylko do naszego, lokalnego rynku patrzą znacznie szerzej – skupiając się w głównej mierze na odbiorcach zagranicznych. Do grona producentów stawiających właśnie na taki model biznesowy zalicza się nasz dzisiejszy bohater, czyli gorlicka manufaktura Audiomica Laboratory, która była miła dostarczyć na testy pochodzące z topowej Consequence Series zbalansowane łączówki Pearl Consequence M1 i przewody głośnikowe Miamen Consequence.
Co prawda w momencie, gdy z Łukaszem Miką – właścicielem i głównym projektantem Audiomica Laboratory umawialiśmy się na testy tytułowych przewodów coś mi tam w mózgownicy świtało, że chyba miałem z nimi przynajmniej przelotny kontakt, lecz dopiero po ich wypakowaniu i podłączeniu byłem pewny, że ów kontakt wcale tak niezobowiązujący jak początkowo sądziłem nie był. I rzeczywiście – szybki remanent w recenzenckich archiwaliach zwrócił pozytywny wynik z … 2012, kiedy to miałem okazję znęcać się na nimi bezpośrednio po Audio Show. Czyżbyśmy mieli zatem przysłowiową powtórkę z rozrywki i odsmażany kotlet? Nic z tego, bowiem w maju 2014 r. światło dzienne ujrzała Modyfikacja 0.1 i od tej pory wszystkie Consequence’y posiadają dopisek M1. Cóż zatem uległo zmianie? Otóż pierwszym detalem o którym, głównie ze względów użytkowych, należy wspomnieć to konfekcja przewodów głośnikowych. Dotychczasowe, iście monstrualne rodowane widły, które nawet w potężnych „piecach” potrafiły okazywać się problematyczne (szczególnie ze względu na grubość) zastąpiono ekskluzywnymi, biżuteryjnymi a przy tym w pełni „znormalizowanymi” klasycznymi WBT-ami, przy czym do naszej redakcji trafiły wersje dysponujące z jednej strony rozporowymi wtykami bananowymi WBT, co jest niezbitym dowodem na to, że zawsze można co nieco „customizować”. Kolejną, nie mniej istotną modyfikacją jest zmiana wykonanych z czarnej termokurczki splitterów, potocznie zwanych „portkami” na eleganckie kruczoczarne mufy. Jednak wbrew pozorom, ich obecność nie jest przypadkowa i nie ma znaczenia wyłącznie dekoracyjnego. Otóż Audiomica wykorzystała elektrostatyczne, wykonane z materiału POM-C AP50TM mufy, których producentem jest Acoustic Points. Ponadto owe cylindryczne tuleje znalazły się nie tylko na przewodach głośnikowych, lecz również uzbrojono w nie interkonekty. Zagłębiając się nieco bardziej w budowę wewnętrzną trudno Audiomice zarzucić brak dbałości nawet o najmniejsze detale . I tak Miamen składa się z 12 żył po 45 mikroprzewodników z długokrystalicznej miedzi OCC (Ohno Continous Casting). Każda z żył jest izolowana PTFE a całą wiązkę (czyli w sumie 12 szt.) otula dodatkowa warstwa PVC i koszulka PET. Następnie nakładany jest ekran z plecionki wielodrutowej o 95% pokrycia, kolejna koszulka PET i znów ekran o dokładnie takich samych parametrach, jak wcześniejszy, lecz o przeciwnym splocie. Warstwę zewnętrzną stanowi biały oplot PET.
W przypadku sygnałowego Pearl Consequence sprawy mają się nieco inaczej, gdyż w jego przypadku przewodniki mają budowę solid core, czyli są litymi drutami z miedzi długokrystalicznej OCC (Ohno Continous Casting). W dodatku nie tylko każdy przewodnik posiada podwójne ekranowanie ale i cały przewód „uzbrojono” w podwójny, przedzielony warstwą PVC ekran, w którym wewnętrzną warstwę stanowi metalowa folia a zewnętrzną miedziany oplot. Z nowości warto również wspomnieć o zastosowaniu płynu Mica Security Liquid wypełniającego miejsca lutowania, który nie tylko wykazuje się doskonałymi właściwościami antywibracyjnymi, lecz również wydłuża żywotność punktów lutowniczych.
Z niuansów natury użytkowej nadmienię tylko, że flagowce Audiomici nadal imponują swoją wagą, lecz dzięki wydłużeniu odcinków pomiędzy mufami a wtykami nieco łatwiej, aniżeli w przypadku ich protoplastów, się je aplikuje.
Najwyższy jednak czas wpiąć je w system i na własne uszy przekonać się jak powyższe zmiany wpłynęły na aspekt najważniejszy, czyli na brzmienie. Jednak zanim zacznę się rozwodzić nad tym jak Audiomici grają na wstępie zaznaczę, iż przy takich przekrojach proces chociażby wstępnej akomodacji i wygrzewania nie trwa dnia czy dwóch, lecz przynajmniej tydzień a biorąc pod uwagę fakt iż otrzymaliśmy fabrycznie nowe egzemplarze musieliśmy po prostu uzbroić się w cierpliwość i grzecznie czekać. I wcale nie chodzi tu o jakieś nasze urojenia, czy też ukryte, niezaleczone fobie, lecz o zauważalne i ewidentne zmiany natury ewolucyjnej zachodzące w ciągu początkowego procesu „układania” się przewodów na skutek przepływających przez nie ładunków elektrycznych.
Kiedy jednak rozgrzewka miała się ku końcowi uznałem, że powoli można nieco bardziej krytycznie a mniej niezobowiązująco rzucać uchem co Miamen i Pearl potrafią a nie uprzedzając zbytnio faktów można powiedzieć, ze potrafią naprawdę sporo. Adekwatnie do swoich gabarytów Audiomici oferują bowiem dźwięk duży i w pewnych aspektach idealnie wpisujący się w dość powszechne stereotypy o tzw. amerykańskim graniu. Jednak zanim uznają Państwo, że mamy do czynienia ze swoistym odpowiednikiem MITów, czy Transparentów od razu spieszę donieść, że Łukasz już dawno poszedł swoją drogą i od samego początku miał własny pomysł na swoją „szkołę brzmienia”. Chodzi bowiem o to, że wspominana przeze mnie obszerność dźwięku wcale nie oznacza jego sztucznego nadmuchania i pewnej gigantomanii, lecz oscyluje jedynie w aspekcie eliminacji zjawiska przeskalowywania reprodukowanych nagrań. Gorlickie kable bowiem nie powiększają źródeł pozornych a je urealniają, sprawiając, że zarówno wokaliści, jak i instrumenty odzyskują swoje naturalne, rzeczywiste rozmiary. Dlatego też początkowo może się wydawać, że scena, szczególnie przy nagraniach symfonicznych, jest większa niż zazwyczaj a to właśnie z tego powodu, że musi ona pomieścić kilkudziesięcioosobowy aparat wykonawczy i to bynajmniej nie złożony z krasnoludków wyposażonych w przedszkolne wersje „dorosłych” instrumentów. Skoro poruszyłem temat symfoniki to jeszcze chwilę w nim pozostanę zwracając przy okazji uwagę na precyzję w gradacji planów i ogniskowania – umiejscowienia w przestrzeni poszczególnych instrumentów. Co prawda kreska, jaką nakreślane zostały ich kontury była nieco grubsza aniżeli w testowanych równolegle Audiovectorach Avantgarde Arrete (recenzja wkrótce), ale trudno byłoby odmówić im zdecydowania i jednoznaczności. Po prostu krawędzie brzydko mówiąc nie … „waliły po oczach” jak demonstracyjne zajawki odtwarzane na sklepowych ekspozycjach telewizorów będąc zdecydowanie bliżej obserwowanej gołym okiem rzeczywistości. Aby tę naturalność docenić wcale nie trzeba sięgać po jakieś wymuskane, samplerowe pozycje, gdyż w zupełności wystarczy coś, co wybieramy nie ze względu na „audiofilskość” a zwykłe, ponadczasowe piękno i emocje w nim drzemiące. Dajmy na to przepiękny album „Howard Shore: Two Concerti” w wykonaniu Lang Langa, Sophie Shao z udziałem China Philharmonic Orchestra i 21st Century chamber orchestra. Właśnie na takim nieco mrocznym, minorowym materiale, gdzie na pierwszym planie mamy fortepian a orkiestra tworzy dla niego potęgujące klimat tło czuć potencjał, swobodę i brak limitacji rodzimych przewodów. Z premedytacją piszę o Audiomicach w formie mnogiej i zbiorczo, gdyż zarówno interkonekty, jak i głośnikowce charakteryzują się dokładnie takimi samymi cechami i co wcale nie jest takie oczywiste ich wspólna obecność nie potęguje doznań. Ot, fakt ich pojawienia się w torze jest niezaprzeczalnie słyszalny, ale gdy egzystują jednocześnie, obok siebie nie ma obaw o przesyt ich sygnaturą i zbyt dużą „zawartością cukru w cukrze”. Góra pasma jest finezyjnie rozświetlona, lecz barwa padającego na najwyższe alikwoty światła jest lekko złotawa, ciepła, przez co nawet w analitycznych systemach nie powinniśmy mieć problemów ze zbytnią jej ofensywnością i niepotrzebnym zabieganiem o skupianie na niej uwagi. W podobnie pastelowych, soczystych barwach podana jest średnica. Może i w kategoriach bezwzględnych jej obecność jest nieco faworyzowana, lecz trudno mi byłoby znaleźć sytuację, gdy taka estetyka nie niosłaby ze sobą więcej dobrego aniżeli złego. Przekaz dzięki temu zabiegowi niezaprzeczalnie zyskuje na atrakcyjności a i pierwszy plan staje się nieco bardziej namacalny.
Podstawa basowa jest solidna, potężna a w symfonice wręcz monumentalna, oczywiście w ramach rozsądku i jej moc czuć wyłącznie wtedy, gdy powinna dawać o sobie znać, więc tendencje do podporządkowania reszty pasma są jej w tym przypadku obce. Chodzi raczej o coś w rodzaju psychicznego komfortu, że w razie czego mamy odpowiedni zapas mocy „pod butem” i nawet w momencie najbardziej spektakularnego tutti nie spotka nas irytujące przytkanie a dźwięk nie siądzie. Ów komfort przydaje się szczególnie w momencie, gdy zamiast gładkich linii melodycznych i kojących skołatane nerwy klasycznych pasaży z głośników zacznie wylewać się zionący siarką ciekły metal. Wystarczy bowiem sięgnąć po pełne złości, wyrykiwane na „Bloodlust” Body Count przez Ice-T frazy, by w pełni poczuć na własnych trzewiach to o czym cały czas staram się pisać. To nie jest audiofilskie nagranie, to jest muzyczna apokalipsa w której Rage Against The Machine zostaje podrasowane brutalnością Slayera i thrashową ultra-szybkością Megadeth, to jest bezpardonowa jazda bez trzymanki, która wciąga słuchacza w morderczy wir dźwięków i po zakończeniu albumu bezpardonowo wypluwa. Tutaj nie ma miejsca na łagodność, niuanse i wszystko to, co czasem błędnie z Hi-Fi i High-Endem jest kojarzone. Tutaj nie chodzi o to, żeby było ładnie i grzecznie, lecz żeby było autentycznie i jeśli frontman jest wkur*&^#y na otaczającą go rzeczywistość i na to co dzieje się wokół niego na ulicach, to powinniśmy to nie tylko usłyszeć, ale i poczuć a jeśli utożsamiamy się z podmiotem lirycznym, to również wykrzyczeć. Audiomici nie limitują emocji, nie tamują agresji, lecz nie dość, że wtłaczają je prosto w uszy słuchaczy to jeszcze dodają od siebie nieco krwistości i dynamiki.
Jednak najbardziej piorunujące wrażenie robi odsłuch z użyciem tytułowych przewodów surowego i niemalże nie z tej ziemi, przesiąkniętego mroczną, pradawną magią i duchami walecznych Wikingów „Runaljod – Ragnarok” Wardruny. Wykorzystanie dość nietypowego instrumentarium (tagelharpa, Kraviklyra czy rogów kozła) jedynie potęguje niesamowity klimat a warstwa wokalna oscylująca pomiędzy złowrogim szeptem a wielogłosowymi chorałami dodatkowo utrudnia zaszufladkowanie tej pozycji płytowej. Jednak to nie o kategoryzację, czy trzymanie się wcześniej wytyczonych granic chodzi a o możliwość chłonięcia tej jakże obcej naszej współczesnej estetyce muzyki. A przewody Audiomici właśnie to umożliwiają odrzucając rozgraniczenie na to, co dzieje się w danej chwili a tym, co zostało nagrane wcześniej, gdyż jeśli tylko jakaś muzyka płynie w danym momencie z głośników to najważniejszą rzeczą jest, by ją poczuć i żyć nią tak, jak żyje się teraźniejszością.
Audiomica Pearl Consequence M1 i Miamen Consequence M1 nie są w ortodoksyjnym -utopijnym ujęciu transparentne i neutralne. Po wpięciu w system nie znikają i nie wykazują się brakiem własnego charakteru, lecz z jednej strony uwalniają potencjał przestrzenno – dynamiczny drzemiący w materiale źródłowym a z drugiej nieco podkręcają jego saturację intensyfikując ładunek emocjonalny. Dzięki temu sprawiają, że nawet w mocno wyjałowionych, wręcz laboratoryjnie sterylnych systemach pojawia się życie a tam, gdzie do tej pory borykaliście się Państwo ze zbyt małą skalą dźwięku wszystko wraca do normy a źródła pozorne odzyskują właściwe sobie gabaryty.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Accuphase DP-410; Ayon CD-35; Marantz SA-10
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY, Lumin U1
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Audio Analogue Maestro Anniversary
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra; Audiovector Avantgarde Arrete
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform; Thixar Silence Plus
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Chyba zgodzicie się ze mną, iż każdy międzynarodowy sukces polskiego producenta branży audio bez względu na brak jakiegokolwiek dotychczasowego osobistego kontaktu z jego produktami napawa nas niekłamanym optymizmem, a rzekłbym nawet pewnymi symptomami dumy. Dlaczego? Sprawa jest prosta. W zawłaszczonym przez tuzów tego działu gospodarki świecie coraz trudniej jest przebić się jakimkolwiek nowym, nawet zagranicznym brandom, a co dopiero mówić o naszej, cierpiącej na brak wsparcia kapitału rodzimej myśli technicznej. Na szczęście Polak potrafi i coraz częściej dzięki ciężkiej pracy nad jakością oferty naszym rodakom udaje się przebić przez ścianę, jaką niewątpliwie jest początkowy brak przysłowiowej „metki”. A gdzie najłatwiej zaobserwować ową dobrą passę producenta? Oczywiście na corocznej wystawie u naszego zachodniego sąsiada, czyli High End Monachium. Tak tak, bohatera dzisiejszej rozprawki znamy z Marcinem od kilku lat, ale o dziwo widujemy się i najczęściej konwersujemy z nim na wspomnianej majowej imprezie. Co ciekawe, podczas każdego spotkania umawiamy się na recenzję jego produktów, ale płatający figle los konsekwentnie rozmywał temat dostawy. Na szczęście co się odwlecze, to nie uciecze i właśnie dzisiaj mam przyjemność zaprosić Was na krótką relację ze spotkania z topowymi konstrukcjami w dziedzinie przesyłu sygnału audio marki Audiomica Laboratory, których honoru bronić będą: kabel sygnałowy XLR Pearl Consequence i kolumnowy Miamen Consequence. Oczywistym jest, iż obsadę testową zawdzięczamy na co dzień stacjonującemu w Gorlicach przywołanemu kilka linijek wcześniej producentowi.
Krótki rzut okiem na rzeczone druty daje jasno do zrozumienia, iż oprócz zadbania o dobrą jakość przesyłu sygnału audio panowie z Gorlic powalczyli również o chwycenie potencjalnego klienta za oko. To oczywiście w teorii ma niewielkie znaczenie, ale z autopsji wiemy, iż poziom WAF biżuterii audio jest bardzo ważnym elementem decyzyjnym podczas zakupu. Idąc tropem wyglądu mam przyjemność zapewnić wszystkich zainteresowanych, że kabelki mimo dość słusznej średnicy są łatwe w aplikacji zaszafkowej. Osobiście z racji sporego luzu za stolikiem sprzętem nie miałem problemu wpiąć w swój system nawet osiągających średnicę ręki w nadgarstku i sztywności pręta zbrojeniowego kabli sieciowych marki Bauta, ale zdaję sobie sprawę ze sporej newralgiczności tego punktu w wielu audiofilskich ołtarzach, dlatego zawsze w momencie testowania okablowania informuję o takich teoretycznie przyziemnych, jednak dla wielu użytkowników zasadniczych sprawach. Obydwa przewodniki ubrano w jasno-szare lub jak kto woli w kolorze przełamanej bieli, miłe w dotyku plecionki. Użyte do zaterminowania kabli wtyki są bardzo solidne i gdy w przypadku sygnałówek XLR nie mam nic odkrywczego do napisania, to w kreśląc informacje o głośnikówkach dodam, iż do redakcji dotarł zestaw z jednej strony zakończony pistoletami WBT, a z drugiej widłami. Oczywiście wybór terminali obydwu stron określamy podczas zamówienia, ale dla spełnienia obowiązku powiem jedno, mimo sporej rzadkości obcowania z pistoletami w swojej układance generującej dźwięk te proponowane przez Audiomicę swą solidnością mocowania, a co za tym idzie solidnego kontaktu z zaciskami w końcówce mocy sprawiały bardzo dobre wrażenie. Puentując tę część tekstu połechtam jeszcze kochającą dbałość o najdrobniejszy niuans produktu część audiofilów i powiem, że obydwaj omawiani bohaterowie dostarczani są w nadających wykwintności produktu, wyściełanych gąbką i materiałem drewnianych skrzynkach. Zbędne? Dla samego procesu słuchania muzyki z pewnością tak, ale dla spragnionego dopieszczenia przez producenta wewnętrznego ego potencjalnego nabywcy już nie dla wszystkich. Wiem coś o tym.
Nasza wyprawa po sposobie prezentacji muzyki przez tytułowe okablowanie nie może rozpocząć się inaczej, niż zgrubnym oświadczeniem co w trawie piszczy. I dla uspokojenia sytuacji powiem, iż słowo „piszczy” ma się nijak do tego, co polskie druty oferują w zakresie barwy i masy dźwięku. Chodzi mianowicie o ich ciekawy sznyt grania, który w pierwszym odczuciu delikatnie przyciemnia światło na scenie, by w konsekwencji akomodacyjnej zauważyć, iż wiąże się to z bardzo dobrze odbieranym wypełnieniem i zwiększeniem energii dobiegającego do słuchacza dźwięku. Jednak co ważne, w mojej zestrojonej w teoretyczny dla mnie punkt masy, koloru i blasku układance audio takie majstrowanie powinienem skonstatować co najmniej kręceniem nosem, ale bez słodzenia producentowi powiem Wam, nic takiego nie przyszło mi na myśl. Owszem zrobiło się bardziej plastycznie, a przy tym minimalnie wolniej, ale odczytałem to w domenie nieco innego niż mam na co dzień przyprawienia tego co generują moje kolumny, a nie jakiegoś szczególnie doskwierającego problemu utraty energii do życia. Po prostu była to prezentacja dla klienta poszukującego dawki muzykalności w swoim systemie i to bez względu na zajmowany szczebel na drabinie neutralności. Jeśli przed momentem wygłoszony wywód jest zbyt trudny do rozszyfrowania, w kilku słowach powiem, że to co wnosi do dźwięku okablowanie z linii Consequence, może być bardzo przydatne tak dla systemów cierpiących na anoreksję, jak i już ciekawie umuzykalnionych. Wszystko zależeć będzie od punktu widzenia docelowego melomana. Gdy temat ogólnego sposobu na muzykę w wydaniu panów z Gorlic został już dość dokładnie wyłożony, nie możemy zapomnieć o innym ważnym aspekcie, jakim jest wirtualna scena muzyczna. Tutaj trzeba przyznać, iż pewne nastawienia na kolor, masę i przyciemnienie wydarzenia muzycznego przy całej jego fantastyczności odbioru może przynieść drobne skutki uboczne. Zanim jednak coś o nich wspomnę, przypominam o startowym pakiecie podobnych do tego, co proponuje Audiomica, artefaktów w moim codziennym zestawie. Każdorazowe dotknięcie poziomu wysycenia i napowietrzenia sceny muzycznej przez testowany komponent mój japońsko-austriacki tandem natychmiast uwypukla i tylko od wyrafinowania tego, co się wydarzyło zależy, czy mamy do czynienia z faktycznym, jedynie nieco innym sznytem grania, czy ordynarnym naginaniem rzeczywistości do swoich racji. W przypadku gościnnego okablowania temat zamykał się w sferze jedynie inności, a nie szkodliwości oddziaływania. O co tak walczę? Bez szukania nośnych słów o coś bardzo ważnego, czyli otwartość rozgrywającego się przed nami wydarzenia muzycznego. Gdy w imię muzykalności dostaniemy brutalne zaokrąglanie wszystkiego co się na niej dzieje, będzie to ze szkodą dla przyjemności słuchania. Tymczasem testowane okablowanie przy odczuwalnym zmniejszeniu iskry w blachach perkusji w twórczości jazzowej Keith’a Jarrett’a, czy Leszka Możdżera nie zabierało nic z tak ważnego dla dobrego odbioru całości przekazu pakietu informacyjnego. To był jedynie ciemniejszy, rysowany nieco grubszą kreską obraz, a nie pozbawiona promieni słonecznych ciemna strona Księżyca. Ale, ale. Podobne akcje w temacie wypełnienia dźwięku często mają swoje bardzo dobre strony. I tutaj natychmiast przychodzą mi na myśl instrumenty typu fortepian, często występujące w moich sesjach płytowych saksofony, czy chociażby prawie podstawowa dla każdej formacji jazzowej poczciwa perkusja. Chyba nie muszę nikogo przekonywać, że gdy danej układance zaoferujemy dodatkową szczyptę masy, wspomniane instrumentarium przy naprawdę umiejętnym jej dozowaniu prawie zawsze odwdzięczy się nam przyjemnym w odbiorze zwiększeniem swojego udziału w projekcie muzycznym. Tak też było i tym razem. Artyści z przed momentem wyartykułowanej wyliczanki inspirując się fantastycznym zastrzykiem adrenaliny jaki wniósł mariaż mojego zestawienia z Audiomicą, swoimi instrumentalnymi poczynaniami ewidentnie pokazywali, iż byli z tego powodu bardzo ukontentowani. Ok. To co, wszystko zalatywało fantastycznie kończącą się bajką braci Grimm? Oczywiście, że nie. Niestety, gdzie drwa rąbią, tam zawsze wióry lecą. Nie musiałem szukać zbyt długo, gdyż w swojej play liście zawsze mam przygotowany materiał z muzyką elektroniczną. Efekt? Po włożeniu do napędu odtwarzacza płyty Depeche Mode „Exciter” jedno stało się jasne. Moje zestawienie przy bardzo dobrym oddaniu zamierzeń konstruktorów kabli w muzyce generowanej przez instrumenty naturalne, natychmiast zaczęło buntować się przy muzyce tworzonej przez maszyny. Oczywiście nie była to porażka, gdyż charyzmatyczny wokalista i tak potrafił zgarnąć z oferty Audiomici coś dla siebie, ale już wszelkie przestery, świsty, czy przenikliwe pasaże modulacyjne przez zbytni spokój i ugładzenie nie potrafiły do końca oddać zamierzeń tegoż artysty w sferze bezlitosnego smagania narządów słuchu audiofila. Po prostu, wszystko było zbyt „ładne”. Ale przypominam, mój zestaw sam w sobie jest już kolorowy i bardzo dobrze dociążony, dlatego też taki obrót sprawy jest tylko potwierdzeniem, że osobiście trafiłem w punkt i dodatkowego balastu masy mi nie potrzeba.
Trochę szkoda, że nie udało się przetestować tytułowych drutów nieco wcześniej. Podczas formowania dźwięku dla siebie szukałem czegoś, co potrafi podkręcić dźwięk w domenie energii średnicy, bez szkodliwego zabijania przekazu. Sądzę, że gdyby panowie z Gorlic pojawili się u mnie przed kilkoma laty przy pierwszym naszym Monachijskim spotkaniu, sprawa wyboru pomiędzy wszędobylskimi Harmonixami i obecnymi Tellurium Q nie byłaby taka oczywista. Jednak co by nie pisać, kable Audiomici są dobrze rokującymi produktami, gdyż nawet u mnie, ubranego już w ciepłe i nasycone druty mimo drobnego potknięcia w twórczości elektronicznej potrafiły pokazać inną, nadal bardzo ciekawą twarz tak uwielbianego przeze mnie jazzu. A to mam nadzieję, jest już pewnego rodzaju może niewielką, gdyż będąc skromnym człowiekiem nie uzurpuję sobie prawa do wszechwiedzy, ale jednak rekomendacją.
Jacek Pazio
Producent: Audiomica Laboratory
Ceny:
Pearl Consequence: 12 000 PLN (2 x 1m); 13 440 PLN (2 x 1,5m); 14 860 PLN (2 x 2m)
Miamen Consequence: 14 950 PLN (2 x 2m); 15 750 PLN (2 x 2,5m); 16 550 PLN (2 x 3m)
Dane techniczne:
Pearl Consequence M1:
– Przewodnik: Solid-core, OCC, N7
– Średnica przewodników: 15 AWG
– Średnica kabla: 8 AWG
– Ekran 1: Plecionka wielodrutowa 80% pokrycia
– Ekran 2: Folia aluminiowa 100% pokrycia
– Ekran 3: Folia metalizowana 100% pokrycia
– Ekran 4: Plecionka wielodrutowa 95% pokrycia
– Wtyki: WBT RCA lub XLR pozłacane
– Mufy antystatyczne: ( Acoustic Points )
– Mica security liquid
Miamen Consequence:
– Przewodnik: 12 żył po 45 mikro przewodników OCC o czystości N7
– Średnica przewodników: 12×12 AWG
– Średnica kabla: 6 AWG
– Ekran 1: Plecionka wielodrutowa 95% pokrycia
– Ekran 2: Plecionka wielodrutowa 98% pokrycia
– Wtyki: Widełki WBT pozłacane
System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Harmonix SLC, Harmonix Exquisite EXQ
IC RCA: Hijri „Milon”
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Siltech Triple Crown
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF, Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Najnowsze komentarze