Tag Archives: Michał Lorenc


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Michał Lorenc

Rejestracja „Lamentu Świętokrzyskiego”
artykuł w przygotowaniu / work in progress

Studio Nagraniowe im. Jerzego Wasowskiego S 4 nie wydaje się zbyt oczywistą propozycją na sobotni chillout, dlatego też od bladego świtu trwały tam dziś prace nad rejestracją „Lamentu Świętokrzyskiego” Michała Lorenca. Co prawda z samym dziełem mieliśmy okazję zapoznać się podczas wrześniowego koncertu w kościele pokamedulskim pod wezwaniem bł. Edwarda Detkensa w Lasku Bielańskim, jednak tym razem … staraliśmy się nie przeszkadzać w nagraniach obserwując mozolny proces twórczy niejako od kuchni.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Michał Lorenc

Lament Świętokrzyski

Opinia 1

Piątkowy wieczór większości z nas kojarzy się zarówno z początkiem weekendu, jak i oczywistą okazją do nazwijmy to eufemistycznie szampańskiej zabawy. Powyższy stereotyp potwierdza cotygodniowy tłok w środkach komunikacji miejskiej i rozbawione tłumy młodzieży w najprzeróżniejszym wieku zmierzającej bądź to w kierunku bulwarów wiślanych, bądź Traktu Królewskiego w poszukiwaniu uciech wszelakich. Nie ukrywam, że i nam tego typu doznania nie są obce, lecz tym razem – w miniony piątek plany mieliśmy nieco odmienne. Otóż 15 września w kościele pokamedulskim pod wezwaniem bł. Edwarda Detkensa w Lasku Bielańskim w Warszawie miał się odbyć spektakl muzyczny zatytułowany „Lament Świętokrzyski” wg. pomysłu Jana Tarnawskiego i Marcina Majewskiego do muzyki Michała Lorenca, na który to dzięki uprzejmości Organizatorów zostaliśmy zaproszeni.

Pomimo standardowych, jak to zwykle w piątkowe popołudnie bywa korków, zapewne dzięki czuwającej nad nami Opatrzności, na miejsce dotarliśmy o tyle wcześnie, że w pierwszej chwili musieliśmy się upewniać, czy aby przypadkiem nie pomyliliśmy terminów. Całe szczęście wszystko się zgadzało, więc mając chwilkę mogliśmy nie tylko na spokojnie zapoznać się z akustyką późnobarokowego, powstałego na przełomie XVII i XVIII w. kościoła, lecz także niezobowiązująco pogawędzić z ekipą Audiolight.pl o możliwościach ustawionego skromnie tuż przy wejściu stołu – Avid VENUE S6L System zdolnego obsłużyć 192 kanały i pracującego w 96 kHz. Może na pierwszy rzut oka jego gabaryty, przynajmniej w porównaniu ze stacjonarnymi – studyjnymi odpowiednikami nie porażają, ale to jeden z mocniejszych graczy na rynku ive’owych cyfrowych systemów miksowania dźwięku. Choć producent pokazał go po raz pierwszy w 2015 r. podczas frankfurckiej IFY, to dopiero rok później można było w pełni poznać jego możliwości. Avid charakteryzuje się oczywiście budową modułową, z czego dwa pierwsze i najważniejsze to moduł procesorowy E6L i powierzchnia sterująca S6L. Urządzenie łączy się z modułem procesorowym za pośrednictwem sieci AVB (dwa redundantne złącza) kablem ethernetowym lub światłowodowym. Stagebox wyposażony jest w dwa redundantne zasilacze, dwa wyjścia MADI, oraz w wyjście słuchawkowe pozwalające na podsłuch wybranego kanału wejściowego lub wyjściowego bezpośrednio ze stageboksa. Moduł procesora E6L-192 jest w stanie obsłużyć 192 kanały wejściowe z pełnym processingiem (4-pasmowe EQ, filtr dolno- i górnoprzepustowy, ekspander/bramka i kompresor/limiter, opóźnienie, 4 wewnętrzne inserty, insert hardware’owy) oraz 96 szyn wyjściowych (plus szyna LCR). Oferuje również maksymalnie 24 grupy VCA oraz 32 tercjowe korektory graficzne. I jeszcze jedno. Jak z pewnością zwrócili Państwo uwagę Avid jak na urządzenie w pełni cyfrowe, na tle przeważającej większości podobnej mu konkurencji, wyróżnia się pozornie analogowymi gałkami, będącymi w istocie obrotowymi enkoderami, których liczba, w zależności od konfiguracji może dochodzić nawet do 96.

Szybka demonstracja iluminacji, kilka słów wstępu i przed tłumnie przybyłą publiczność wkroczyli wokaliści i muzycy: DesOrient, Schola Gregoriana Silesiensis, Ilona Sojda, Radosław Pachołek i Łukasz Mazur.

Niby przed tego typu wydarzeniami, koncertami człowiek stara się chociażby w podstawowym stopniu poznać temat i mieć przynajmniej blade pojęcie zanim zabrzmią pierwsze dźwięki, lecz tym razem teoria teorią a kontakt z prawdziwie porażającym wykonaniem okazał się doznaniem na zupełnie niespodziewanym poziomie intensywności.
Spektakl, za którego formę wizualno – artystyczną czyli scenariusz i reżyserię odpowiedzialni byli Marcin Majewski i Jan Tarnawski, mający już na swoim koncie realizację recenzowanych na naszych łamach „Kazań Świętokrzyskich” i „Graduału Wiślickiego” (recenzja wkrótce), rozpoczęło organowe, nadające całości odpowiedniej powagi intro. Średniowieczny, spisany w latach 1471-1493 przez Andrzeja ze Słupi – przeora Benedyktynów na Świętym Krzyżu, Lament Świętokrzyski będący częścią zbioru Pieśni Łysogórskich tym razem został rozszerzony o partie z „Siedmiu słów Chrystusa na krzyżu”. Dzięki temu monolog Matki Boskiej (zjawiskowa Ilona Sojda) przybrał formę umownego dialogu zarówno z nisko śpiewnymi przez Schola Gregoriana Silesiensis partiami chóralnymi, jak i wcielającego się w rolę Jezusa kontratenorem Radosławem Pachołkiem operującym w rejestrach, w których pewnie czuć się mogą co najwyżej Andreas Scholl, czy Philippe Jaroussky. Wielkie brawa należą się też zespołowi DesOrient, który z niezwykłym wyczuciem i intuicją nad wyraz płynnie przeplatał estetykę typowo współczesną z barokowymi ozdobnikami, czy też elementami ludowymi. Zarówno z naszego, nieco spaczonego – audiofilskiego punktu widzenia, jak i osób przybyłych na spektakl wirtuozeria wykonania plasowała się na prawdziwym, światowym poziomie i szukanie analogii w nagraniach Jordi Savall wydaje się całkowicie uprawnione.

O skali i sile oddziaływania spektaklu niechaj świadczy to, że gdy wybrzmiały ostatnie frazy w kościele zapadła cisza jak makiem zasiał i przez dłuższą chwilę nikt z zebranych nie śmiał przerwać jej oklaskami. Dopiero potem nastąpiła prawdziwa burza braw a do mikrofonu poproszony został sam kompozytor – Michał Lorenc.

Z niecierpliwością czekając na zakończenie prac nad nagraniem serdecznie dziękujemy Organizatorom za zaproszenie i możliwość uczestnictwa w prawdziwym muzycznym misterium. Do zobaczenia.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Gdy na początku tego tygodnia otrzymaliśmy telefoniczne zaproszenie na planowany w piątek (15.09.2017), mający odbyć się w budowli sakralnej, a dokładnie mówiąc w zlokalizowanym na warszawskich Bielanach kościele pokamedulskim pod wezwaniem bł. Edwarda Detkensa koncert zatytułowany „Lament Świętokrzyski”, sądziliśmy, że będzie to jeden z wielu, co prawda bardzo przyjemnie spędzonych, ale typowych dla takich wydarzeń wieńczących tydzień wieczór. Co prawda sami pomysłodawcy owego mitingu muzycznego w osobach Marcina Majewskiego i Jana Tarnawskiego z racji wcześniejszych kontaktów osobistych na corocznych wystawach AVS rokowały nieco inne niż zazwyczaj doznania duchowe (panowie specjalizują się w ożywianiu historycznych zapisków nutowych polskiego Średniowiecza i Baroku jak np. płyta „Graduał Wiślicki”), ale wiele razy mimo sporych oczekiwań podobne, ale realizowane przez innych animatorów imprezy w naszych oczach wypadały co najwyżej ciekawie. Naturalnie główny bohater całego spektaklu jakim jest kreślący partyturę Michał Lorenc konsekwentnie podnosił wysoko zawieszoną przez samych organizatorów poprzeczkę, ale jak to wżyciu bywa, grając na setkę czasem serce by chciało, a wychodzi różnie. I wiecie co? Na szczęście dla nas i licznie zgromadzonej publiczności (kościół pękał w szwach) po krótkiej kuluarowej rozmowie z maestro Lorencem okazało się, iż wykonanie dzieła przerosło oczekiwania nawet honorowego gościa. Dawno nie brałem udziału w tak poruszającej pokłady mojego romantyzmu liryce muzycznej. Jednym słowem uczestniczyłem w duchowym, kiedy tego wymagała narracja nawet skocznym, ale również w kilku momentach przeszywającym bólem emocjonalnym przekazie, za co właśnie tak bardzo uwielbiam muzykę dawną. Oczywiście prawie codzienne w moim przypadku słuchanie podobnego repertuaru nie zawsze wprowadza mnie w tak kontemplacyjny stan, ale przyznam szczerze, w dobie obecnie panującego egzystencjalnego szaleństwa, taka pozwalająca na chwilę refleksji dawka muzyki pozwala mi przetrwać kolejny naszpikowany problemami dzień. Wracając do opisywanego wieczoru bezwarunkowo należy dodać, iż kolosalny wpływ na tak udaną prezentację odpowiednio interpretując założenia kompozytora mieli również licznie zgromadzeni na scenie artyści. Studiując plakat informacyjny dowiadujemy się, iż w całym przedsięwzięciu udział wzięli: formacja DesOrient, Radosław Pachołek, Ilona Sojda, Łukasz Mazur, Schola Gregoriana Silesiensis, a wszystko odbyło się dzięki Fundacji Surge Propera przy wsparciu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego .

Jak w moich oczach i uszach wypadło relacjonowane dzieło? Nie będę zbytnio się rozpisywał (wstęp był wolny, dlatego kto nie był, niech żałuje), ale w kilku słowach wyglądało to następująco. Już sam tytuł teoretycznie zdawał się mówić bardzo wiele. Mało tego. Znajomość podobnych tworów muzycznych rzucała bardzo klarowne światło na mające odbyć się misterium, co w stu procentach potwierdził przebieg wieczornych wydarzeń. Ale z mojego punktu widzenia określenie koncertu jako jedynie potwierdzenie założeń tego typu projektów muzycznych byłoby świętokradztwem, gdyż nie była to monotonna animacja wokalno-iluminacyjna (efekty wizualne przedstawiają fotografie), tylko trzyczęściowa mistyczna i pełna duchowości opowieść. Dlaczego trzyczęściowa? Muszę szczerze się przyznać, bez względu na fakt fantastycznego odbioru całości przedsięwzięcia, największe wrażenie zrobiły na mnie wspomniane, dzielące spektakl na części akcenty. Pierwszy wydaje się być banalny, gdyż jest to teoretycznie dźwięk nisko grającej piszczałki organów, ale przy swym niskim, prawie bulgocącym tonie na tle spokojnych fraz reszty ciągów nutowych rozpoczynającego całość oratorium był na tyle porażający, że słuchacz nie miał najmniejszych złudzeń, co wydarzy się w kolejnych odsłonach partytury. A przyznam szczerze, że się działo. Kolejnym bardzo mocno zaznaczającym powagę przeżywających ponowny renesans „Lamentów Świętokrzyskich” artefaktem był moment śpiewania przez wspaniałego kontratenora Radosława Pachołka słów wypowiedzianych przez Pana Jezusa na krzyżu „Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił”. I nie chodzi mi jedynie o sam wydźwięk tego bardzo ważnego dla katolików wołania, tylko o wyśmienite podkreślenie jego ważności poprzez podświetlenie świątyni przenikliwie mocną w odcieniu czerwienią. W moim odczuciu był to majstersztyk realizacyjny całej ekipy od maestro Lorenca, przez wspaniałych muzyków, po znających się na rzeczy realizatorów światła i dźwięku. Ostatnim zapadającym w pamięć znakiem szczególnym opisywanego występu był stojący na przeciwległym biegunie pod względem użytej energii w stosunku do poprzednich akcentów, ale brzmiący ściśle według zamierzeń kompozytora, solowy występ chwytającej za serce maestrią wydobywanych dźwięków filigranowej solistki Ilony Sojdy. Jej wykonywane prawie na bezdechu partie były tak delikatne, że niemalże niesłyszalne, ale w najważniejszych momentach na tyle czytelnie artykułowane, że nawet ostatnie rzędy słuchaczy bez problemów były w stanie zrozumieć przekazywany przez artystkę ból. I gdy po tych trzech bardzo ważnych dla oddania powagi śpiewanych tekstów punktach zwrotnych w przepięknej pieśni przyszedł czas na wokalny udział całości składu przebywających na scenie instrumentalistów i wokalistów, natychmiast zorientowałem się, iż nadchodzi nieuchronny finał tej przyprawiającej mnie do dziś o ciarki na plecach (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) odsłony wydobytych z czeluści bibliotek, a dzięki Marcinowi Majewskiemu i Janowi Tarnawskiemu na szczęście jeszcze niezapomnianych „Lamentów Świętokrzyskich”.

Zbliżając się ku końcowi dzisiejszej relacji chciałbym podziękować wszystkim zaangażowanym w ten spektakl przedstawicielom świata muzyki i działu technicznego za fantastycznie spędzoną w stanie duchowej kontemplacji piątkową godzinę, a żywo zainteresowanemu krzewieniu kultury proboszczowi parafii za udostępnienie przecież cały czas będącego w remoncie kościoła. Puentując tę opowieść dla zainteresowanych wzięciem udziału w podobnym przedsięwzięciu czytelników mam dobrą wiadomość. Ten koncert z kilku organizacyjnych powodów nie był rejestrowany, a to oznacza, iż z pewnością w niedalekiej przyszłości będzie powtórka z rozrywki, na którą nie tylko mam nadzieję po raz kolejny zostaniemy zaproszeni, ale odpowiednio wcześniej w formie stosownego newsa wspomnimy o niej na naszym portalu.

Jacek Pazio