Tag Archives: Misterioso


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Misterioso

Maria Banaszkiewicz-Bryła, Aleksandra Bryła „Misterioso J.S. Bach – Sonatas for violin and harpsichord, BWV 1017-1019”

Wykonawca:  Maria Banaszkiewicz-Bryła, Aleksandra Bryła
Tytuł:  „Misterioso J.S. Bach - Sonatas for violin and harpsichord, BWV 1017-1019”
Gatunek:  Klasyka
Dystrybucja:  Prelude Classics

Opinia 1

Dziwnym zbiegiem okoliczności większość recenzowanych na naszych łamach płyt śmiało można zaliczyć do nurtu tzw. bieżących artystycznych kreacji, czyli rejestracji wykonań (jakoś bardziej mi to pasuje od koszmarnych „wykonów”) autorskich kompozycji przez samych zainteresowanych. Oczywiście w tzw. międzyczasie to i owo o „zaśniedziałej” klasyce czy też jazzowych standardach naskrobaliśmy, jednak zazwyczaj docierający do nas materiał dotyczył twórczości na wskroś współczesnej. Tymczasem pod koniec minionego roku trafił do nas srebrny krążek zarazem bezsprzecznie współczesny pod względem realizacyjnym, jak i mocno zakorzeniony w dogmatach pokrytej patyną klasyki. Proszę mnie tylko źle nie zrozumieć. Nie mam nic a nic przeciwko temu gatunkowi i jestem w stanie przyjąć do wiadomości stanowisko – punkt widzenia Pana Michała Bryły – sprawcy całego zamieszania, czyli właściciela manufaktury wydawniczej Prelude Classics jakoby „Szczególnie muzyka poważna jest (…) dziedziną sztuki, która odzwierciedla możliwie wszystkie rodzaje uczuć związanych z ludzką percepcją.”, jednakowoż osobiście pozwalam sobie uważać, iż niestety z klasyką i jazzowymi standardami, czyli repertuarem de facto archiwalnym, jest mniej więcej tak, jak z coverami. Czyli mniej, bądź bardziej udanymi interpretacjami, którymi umownego szklanego sufitu się nie przebije a i same emocje z nimi związane są nad wyraz stonowane i trzymane na wodzy. Proszę tylko przypomnieć sobie poczynania Sex Pistols, którzy biorąc na warsztat „My Way” Sinatry pomimo usilnych starań, punkowych porykiwań i szydery nie wyszli poza oczywiste ramy. Dlatego też zamiast prowadzić czysto akademickie dywagacje, czy na „Misterioso / J.S. Bach – Sonatas for violin and harpsichord, BWV 1017-1019”, bo to właśnie nad tym wydawnictwem będziemy się dziś pastwić, Aleksandra Bryła na skrzypcach i Maria Banaszkiewicz-Bryła (zbieżność nazwisk nieprzypadkowa) na klawesynie zagrały tak, jak autor, znaczy się J.S. Bach sobie tego życzył, ograniczę się do kilku refleksji o samym brzmieniu i jakości nagrania, kwestie interpretacyjne pozostawiając miłośnikom najbardziej ekstremalnej (kuriozalnej?) formy takowej aktywności, za jaką uznaję monograficzny Konkurs Chopinowski i jemu podobnych. Dlatego tez nie przedłużając wstępniaka serdecznie zapraszam do dalszej lektury.

W ramach tym razem już merytorycznego wstępu warto wspomnieć, iż tytułowy album jest realizacją na wskroś rodzinną, co z resztą można wywnioskować po personaliach osób w ów projekt zaangażowanych. I tak odpowiedzialny za realizację i produkcję doktor sztuki, pedagog i altowiolista Meccore String Quartet Michał Bryła jest synem (proszę o wybaczenie w kwestii braku feminatyw) profesor Akademii Muzycznej im. I.J. Paderewskiego w Poznaniu oraz kierownik Katedry Historycznych Praktyk Wykonawczych Marii Banaszkiewicz-Bryły i mężem adiunkt ww. Akademii – Aleksandry Bryły. Nagrań dokonano w Auli Nova Akademii Muzycznej w systemie DAW w PCM 24 bit/44,1 kHz, czyli nie ma co liczyć na „gęste mastery”. Album dostępny jest za to Tidalu, więc miłośnicy streamingu mogą po jego zawartość sięgnąć już podczas zaznajamiania się z naszymi, na wskroś subiektywnymi wynurzeniami.
I jeszcze słowo o użytym instrumentarium. Otóż klawesyn wyszedł spod ręki Reinharda von Nagela i jest kopią instrumentu Nicolasa oraz François Blanchetów z 1730 roku a skrzypce to kopia XVII-wiecznych skrzypiec Francesco Ruggeriego, wykonana przez Krzysztofa Krupę w 2012 roku. Mamy zatem do czynienia z konstrukcjami bazującymi na zgodnych z czasami twórcy kompozycji kanonami piękna, zasadami wg. których pracowali „budowniczowie” klawesynów i sztuki lutniczej.

Skupmy się jednak na brzmieniu, gdyż tytułowy materiał okazuje się zaskakująco lekkostrawny i przystępny nawet dla osób niezaznajomionych z podobną estetyką. Skrzypce pełnią tutaj rolę swoistego szkieletu i zarazem (pseudo) basowego fundamentu, na którym utkana jest misterna pajęczyna partii klawesynu. Brzmi kontrowersyjnie? Niekoniecznie, gdyż cale szczęście, znaczy się pomimo całej swej eteryczności, realizatorowi udało się uniknąć irytującej i męczącej na dłuższą metę szklistej jazgotliwości (brzdąkliwości) dzięki czemu oszczędzono słuchaczom dźwięków towarzyszącym zrzucanemu po schodach kredensu wypełnionego rodowymi srebrami. Klawesyn, choć obecny pełni w nagraniu rolę drugoplanowego akompaniamentu dbając o wszelakiej maści ozdobniki i ornamentykę artykulacji, ustępując pola pierwszym i zarazem jedynym skrzypcom.
Z kolei owe skrzypce zarejestrowane zostały gęsto i słodko, lecz z właściwą sobie natywną szorstkością, przez co Panu Michałowi udało się uniknąć zbytniego polukrowania i gubiącej po drodze mikrodetale bezpiecznej, asekuranckiej gładkości. W dodatku, choć mamy do czynienia z nagraniem zrealizowanym w nader imponującej kubaturze (16 725 m³), to pogłos nie tylko nie zaburza motoryki i artykulacji nagrań, lecz niemalże mieści się w ramach „studyjnych” kanonów. Proszę mnie tylko dobrze zrozumieć – nie jest to cisza i „głuchość” belgijskiego Galaxy, lecz daleko mu (tytułowemu nagraniu) do charakterystyki sakralnych wnętrz i realizacji Godarda. Mamy za to świetne ogniskowanie źródeł i pomimo ograniczonego do dwóch instrumentów aparatu wykonawczego nie sposób narzekać na nudę, czy też monotonność. Tempa są zaskakująco żwawe, artykulacja dynamiczna a i (mikro) dynamice nie sposób czegokolwiek zarzucić. Co do gradacji planów, to śmiało możemy uznać, że akurat w tym przypadku mamy do czynienia z sytuacją, gdzie obie instrumentalistki ustawiono w jednej linii, więc o klasycznej gradacji mowy nie ma, za to scena kreowana jest w szerz, gdzie klawesyn mamy po lewej, skrzypce po prawej a całość nader zgrabnie zbiega się tuż przed słuchaczem. W dodatku pomimo wspomnianej słodyczy i kremowości warto zwrócić uwagę na otwartość i wyrafinowanie górnych rejestrów oraz komunikatywność średnicy, gdzie oba instrumenty grając unisono nie zlewają się w jedną, bezkształtną całość, lecz zachowują swoje naturalnego rozmiaru bryły i kontury. Jest to o tyle ciekawe, że skrzypce, choć mniejsze charakteryzują się wyraźnie szerszą skalą i wolumenem pozostawiając w tyle bądź co bądź znacznie bardziej pokaźny klawesyn.

Rodzima realizacja „Misterioso J.S. Bach – Sonatas for violin and harpsichord, BWV 1017-1019” jest nader namacalnym dowodem na to, że klasyka, pomimo upływu lat i „ogrania” nie jest nudna i skostniała, gdyż wystarczy odpowiednie instrumentarium i nie mniej ekspresyjne wykonanie, by dać się ponieść wyrafinowanym rytmom i pewnej, niepodrabianej egzaltacji właściwej odpowiednio zagranemu i nagranemu repertuarowi. Czy jest to propozycja dla każdego? Cóż, jeśli ktoś jest w stanie przebrnąć przez oklepane „Cztery pory roku” Vivaldiego, czy „Bolero” Ravela, to i z Bachem powinien sobie poradzić. A tak już zupełnie na serio – posłuchajcie Państwo, bo warto i nawet jeśli nie przepadacie za takimi klimatami, to wypada od czasu do czasu rzucić uchem na coś, co niekoniecznie wpisuje się w Wasze gusta, bo a nóż widelec okaże się, że właśnie takie pozornie skostniałe brzdąkanie wpadnie wam w ucho i zostanie w nim na dłużej, czego szczerze Wam życzę.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Dzisiejszy podmiot naszego spotkania w postaci jakże emocjonalnej kompilacji dzieł J.S Bacha, w odniesieniu do typowych tego typu światowych produkcji jest diametralnie inny. Po pierwsze – chodzi o rzadko spotykaną sytuację realizacji tylko przez siebie wybranych – bez odgórnych zaleceń osób trzecich, zazwyczaj mocodawców danego przedsięwzięcia płytowego, bo najbardziej pasujących do pierwotnego pomysłu na daną produkcję, wywołujących u słuchaczy maksimum emocji, odpowiednio stopniujących ich poziom utworów. Zaś pod drugie – jeszcze bardziej nietypowe w dzisiejszych czasach nie tylko wykonanie, ale również wyprodukowanie całości projektu własnym sumptem (z wszelkimi kosztami włącznie) od znakomitych wykonawczyń począwszy po rozumiejącego ich zamierzenia producenta, jak informują nas występujące nazwiska, w tym przypadku jednej familii – mama Maria Banaszkiewicz-Bryła (klawesyn), żona Aleksandra Bryła (skrzypce) oraz Michał Bryła (producent). Nie sądzicie, że to pozytywnie zaskakujące, bo już na starcie sugerujące pełne zrozumienie ogólnego przesłania płyty, podejście do tematu? Wy z racji rozprawiania o swoistej nowości na rynku fonograficznym pewnie jeszcze nie, jednak ja po kilkukrotnym zapoznaniu się z tym materiałem jak najbardziej to potwierdzam. Co to oznacza? To postaram się przybliżyć w dalszej części tekstu.

Jak sugerują nie tylko nazwiska głównych artystek, ale potwierdzone oficjalnie informacje, będąca twórcą tej barokowej opowieści cała trójka jest wielopokoleniową rodziną instrumentalistów. To zaś sprawia, że nie tylko rozumieją muzykę w per se, ale również jej postrzeganie przez pryzmat osobistych doznań każdego z nich. Bez takiego, czyli duchowego zrozumienia się nawzajem, omawiana płyta byłaby fajną, ale jednak nie okraszoną tak znakomicie uwolnionymi emocjami opowieścią muzyczną. Fajną, gdyż zarejestrowaną w bardzo dobrze znanej artystom i producentowi, notabene również znakomitemu wirtuozowi, sali koncertowej Auli Nova Poznańskiej Akademii Muzycznej, czyli profesjonalnie zaadaptowanej akustycznie kubaturze. Niestety wiedząc iż do tanga trzeba dwojga, bez wspieranego wzajemną rodzinną bliskością, podprogowego zrozumienia się muzyków jedynie dobra pod względem warsztatu. A przecież aby zatracić się w muzyce bez reszty, sam warsztat nie wystarczy. Dlatego tak ważny jest aspekt, w tym przypadku rodzinnego nadawania na tych samych falach. A trzeba zaznaczyć, iż samo instrumentarium jest dość szczególne. Chodzi oczywiście o klawesyn. Z jednej strony na tle brzmienia skrzypiec i wiolonczeli dość wyrazisty, a z drugiej z tego właśnie powodu bardzo trudny do odpowiedniego zebrania przez mikrofony, a potem przyjaznego obrobienia w procesie masteringu. Dlatego pisząc o zrozumieniu się nawzajem cały czas wliczałem w tę kwestię producenta, gdyż dobrze i emocjonalnie zagrać podczas sesji nagraniowej to jedno, a w tym samym stanie emocji wdrożyć to w melomańskie życie w postaci materiału na płycie kompaktowej to drugie. Na szczęście pomysłodawca tego projektu pan Michał Bryła znając realia każdego ze wspomnianych przed momentem aspektów widział, jak zrealizować swój plan. W efekcie tego w naszej redakcji pojawił się wspaniale dobrany pod względem muzycznym, znakomicie zagrany i dobrze zrealizowany, wydany przez oficynę Prelude Classics, jak wspominałem rodzinny krążek „Misterioso” – J.S Bach, „Sonatas for violin and harpsichord, BWV 1017-1019.

Na co musimy przygotować się słuchając tytułowej płyty? Odbiór – przynajmniej w moim przypadku – ustawia już pierwszy track. To dla mnie jak żadna inna, wywołująca najgłębsze emocje sonata z „Pasji Św. Mateusza” według J.S.Bacha jako melodia do arii „Erbarme Dich, Mein Gott”. I wbrew pozorom nie chodzi li tylko o partie wokalne, choć racji bycia pewnego rodzaju „rozsądnym” katolikiem słuchanie ubolewań św. Piotra nad trzykrotnym wyparciem się Jezusa jest dla mnie bardzo istotne, tylko o linię melodyczną skrzypiec. Ich rozwibrowanie, płynne, a przez to rzewne pociąganie po strunach znakomicie podkreślając tragizm opisywanej sytuacji sprzed wieków wywołuje stan najgłębszego poczucia winy późniejszego najważniejszego apostoła. To jest na tyle narkotyczny motyw, że gdy kolokwialnie mówiąc dorwę się do tego 3-płytowego materiału, mogę słuchać tej arii kilkukrotnie. Dosłownie bez końca. I jeśli jakimś cudem uda mi się od „replay’a” wyrwać, to tylko z pragnienia nieobrzydzenia sobie jej na dobre. A to bardzo istotne, gdyż opowieść św. Mateusza jest u mnie standardowym materiałem każdych wiosennych świąt.
Dlaczego ten utwór jest tak ważny również dla całej produkcji? Jak wspominałem, jest swoistym preludium dla reszty. Już nieco mniej emocjonalnej dla odbioru od strony jestestwa, ale nadal bardzo pociągającej w temacie wirtuozerii tak rozmowy dwóch instrumentów, jak i wyczucia intencji obsługujących dany instrument artystek. Powód? Banalny. Po prostu utrzymanie poziomu emocji w sferze z pierwszego kawała przez cały krążek mogłoby spowodować przegrzanie zwojów mózgowych i nieplanowane zamkniecie się słuchacza w sobie, tymczasem muzyka jako taka ma nas przecież również bawić. Dlatego moim zdaniem zaczynając kompilację z wysokiego „C” pomysłodawcy w trosce o minimalizację znudzenia zbytnią patetycznością w dalszej części zaproponowali klika przeplatających się raz szybszych i emanujących większą energią, a innym razem wolniejszych i zwiewnych, jednak nadal wykonanych w iście wirtuozerskim stylu utworów. Czy to dobrze? Jak najbardziej, bowiem dzięki stopniowaniu doznań po powrocie soczewki lasera do stanu zero nie miałem poczucia przesytu, tylko bez problemu w myślach ustalałem sobie termin kolejnego odsłuchu tego jakże ciekawego od strony muzycznej materiału. Czy fraza „od strony muzycznej” oznacza jakieś problemy w kwestii jakości realizacji?

Z pewnością osobiście licząc na nieco inny poziom nasycenia przekazu tak bym tego nie odebrał. Chodzi o to, że klawesyn jest bardzo wyrazisty. Z jednej strony dźwięczny, niestety z drugiej przenikliwy, dlatego zbyt lekkie podanie go przez system może spowodować pękanie szkliwa na zębach. Na szczęście w tym przypadku nic z tych rzeczy nie miało miejsca, niemniej jednak osobiście musiałem skorzystać z mniejszego biasu w mojej końcówce mocy. Dźwięk delikatnie nabrał body, co pomogło mu stać się wręcz idealnym. Na tyle strawnym, że nie bolał nawet podczas głośnego słuchania rozpoczynającej płytę arii, a przy okazji nie stracił werwy oraz poziomu ważności podczas rozmów z również bardzo ważnymi dla tego wydarzenia muzycznego skrzypcami. Ale żeby uspokoić wszystkich potencjalnych słuchaczy zaznaczam, moje działanie nie było ratowaniem materiału, tylko podkręcaniem na maxa poziomu jego ekspresji. Dlatego wiedząc, że każdy z Was odbierze ten stan w odmienny sposób, z czystym sumieniem mogę stwierdzić, iż tak zwany stan „zero”, czyli płyta słuchana w standardowym ustawieniu systemu brzmiała dobrze. Z opisanych przed momentem przyczyn nieidealnie, ale jak na obecne, nastawione na wypuszczanie na świat muzycznej bylejakości czasy bardzo dobrze. A jeśli tak, chyba nikogo nie zdziwi fakt mojej serdecznej rekomendacji dla tego krążka. Może nie na każdą okazję, ale dla celów złapania psychicznego oddechu od zagonionego świata jak najbardziej. Nawet dla wielbicieli mocnego grania. Zapewniam, sam od takiego nie stronię. dlatego płyty typu tytułowej „Misterioso” są u mnie dość częstymi kompresami dla studzenia nadmiernych emocji codziennego życia.

Jacek Pazio