Z pewnością wiecie – widać to na wielu relacjach z sesji testowych, że w drodze przez ukochaną muzykę cały czas posiłkuję się dla mnie nadal najbardziej zbliżającym do prawdy o niej gramofonem. Na przestrzeni lat było ich kilka, jednak najbardziej zapamiętanym przeze mnie jest uważany za ikonę tego typu źródeł topowy werk angielskiej marki SME30.2. Dla wielu drapak marzeń i do tego nadal znajdujący się w ofercie marki, jednak nie ma się co oszukiwać, świat nie tylko w kwestii technologii i wprowadzania nowych rozwiązań, ale również oczekiwań klientów idzie do przodu. To jest nieuniknione i nie ma co nad tym deliberować, dlatego ostatnimi czasy coś w temacie projektu następcy popularnej 30-ki drgnęło. Co prawda na bazie zdobytej przez lata rozpoznawalności oraz wysokiego zaawansowania przywołanej konstrukcji bez jakichkolwiek kosztownych ruchów można było spokojnie odcinać kupony, jednak po pierwsze – to dość szybko może się zemścić, a po drugie – kilka lat temu zmienił się właściciel tego podmiotu. I prawdopodobne te dwa aspekty spowodowały zainicjowanie od jakiegoś czasu oczekiwanego przez rynek, przy okazji mającego przywrócić rozpoznawalność brandu do niegdysiejszego poziomu tak zwanego pierwszego wyboru, programu powołania do życia nowego modelu gramofonu spod znaku SME. Trochę to trwało, ja cały czas z wypiekami na twarzy cierpliwie czekałem, aż tu nagle, tuż po nowym roku dostałem informację od katowickiego RCM-u, że wreszcie jest. Kto? Dostojny, mający pokazać, że marka ma się dobrze, spychający w hierarchii popularną 30-kę na drugie miejsce werk SME Model 60.
Jak obrazują fotografie, sam pomysł na zwieszenie i stabilizację dwuczęściowej plinty jest pewnego rodzaju bardzo ogólnym powieleniem działań poprzednika. Jednak myli się ten, kto sądzi, że to tylko ubranie wcześniejszych gumek i olejowych amortyzatorów w łapiące za oko cylindry. Owszem, gramofon nadal zawieszony jest na bazie elastycznych wieszaków i płynnie stabilizowanych tłoków, jednak według dystrybutora to całkowicie inne rozwiązanie. Co ciekawe, a gołym okiem tego nie widać, dodatkową innowacją jest zmiana konstrukcji ramienia, w którym obecnie stożkowa rurka zamiast lekkiego metalu wykonana jest z tworzywa sztucznego. Zaskoczeni? Cóż, ja jak się później okazało niesłusznie, ale też trochę byłem. Jednak jakby na to nie patrzeć, jedno jest pewne, tak jak wcześniej, również w tym przypadku mamy do czynienia z mającym swoje ciekawe reperkusje brzmieniowe, miękko zawieszonym mass-loaderem. Spokojnie, naturalnie pozytywne, czego mogłem doświadczyć podczas udokumentowanej serią zdjęć, niezobowiązującej sesji odsłuchowej. Skądinąd bardzo ciekawej, bowiem obydwa przygotowane tego dnia gramofony były bardzo zbliżone konfiguracyjnie od strony ceny. Naturalnie nie dawało to podstaw do wyciągania wiążących wniosków, jednak pozwalało przekonać się, na czym polega granie dwóch pomysłów na obcowanie z muzyką na bazie czarnej płyty. Jak widać, chodzi o sparingowe starcie tytułowego czarno-srebrnego SME Model 60 ze złoto-czarnym, przysysającym winyl do talerza podciśnieniem Air Force 3. Werdykt? Obydwa pokazały najwyższą klasę, jednak z naciskiem na nieco inne niuanse. Jakie? Japończyk brylował przepięknie pokolorowaną i naszpikowaną mikrodynamiką oraz przyjemnie plastyczną średnicą, zaś dla uproszczenia powiedzmy Anglik – choć obecnie właścicielem jest podmiot z Indii – dbając o dobrą masę oraz rozwibrowanie odpowiednio detalicznego centrum pasma błyszczał oddaniem energii i szybkości prezentacji dolnego zakresu wespół ze znakomitym rozmachem wizualizowania wirtualnej sceny. To były dwa, jak wspominałem znakomite, ale jednak z uwagi na zastosowanie różnych rozwiązań walki z wibracjami inne światy. Z obydwoma spokojnie mógłbym żyć, ale nie ma się co oszukiwać, to odmienne granie. I gdy przyznam się, iż tego się spodziewałem, najistotniejszym dla mnie nie było potwierdzenie swojej wiedzy na temat wpływu pewnych technologii na finalny sznyt grania konstrukcji, tylko słuszności podjęcia działań przez właściciela marki w kierunku podniesienia swojej pozycji na światowym rynku zaprojektowaniem nowego flagowca.
Dla mnie opisany gramofon z jednej strony unikając często szkodliwej wizualnej nadinterpretacji wygląda dostojnie, a z drugiej nawet w obcych mi warunkach lokalowych i konfiguracyjnych bez problemu broni się brzmieniem. Na tyle skutecznie, że bez jakiegokolwiek naciągania faktów określiłbym go mianem udanego kontynuatora starej dobrej szkoły spod znaku SME bez problemu pozwalającego marce wrócić do gry o najwyższą stawkę.
Jacek Pazio
Najnowsze komentarze