Opinia 1
Choć należący do Kanadyjczyków z Simaudio znany i lubiany Moon już jakiś czas temu (w lipcu 2018 r.), zmienił polskiego opiekuna, to dopiero teraz do naszej redakcji z nowego „źródełka” trafiło małe co nieco. W dodatku owo coś mające na karku ponad trzy lata, gdyż debiutujące podczas majowej wystawy High End 2018 w Monachium, co jak na urządzenie w znacznej części operujące w domenie cyfrowej oznacza niemalże pełnoletniość. No dobrze, z tą pełnoletniością nieco (sporo?) przesadziłem, jednak zwykło się uważać, iż właśnie w domenie cyfrowej postęp technologiczny gna w tak szalonym tempie, że nawet coroczne zmiany modeli u co poniektórych wytwórców za nimi nie nadążają. Ile jest prawdy w tych stereotypach i jak radzi sobie nasz dzisiejszy bohater na tle morderczej a zarazem znacznie młodszej konkurencji okaże się już za moment. A na razie pozwolicie Państwo, że przedstawię obiekt, nad którym będziemy się wespół zespół z Jackiem pastwić w ramach niniejszej epistoły. Oto przejaw idei maksymalnej integracji w kanadyjskim wydaniu, czyli Moon 390. Z premedytacją w poprzednim zdaniu nie podałem, czymże owa, dostarczona przez krakowskie Audio Center Poland, 390-ka jest, gdyż pół żartem, pół serio łatwiej byłoby określić czym nie jest. A tak po prawdzie mamy generalnie do czynienia z przedwzmacniaczem liniowym doposażonym w przedwzmacniacz gramofonowy MM/MC, przetwornik cyfrowo-analogowy oraz streamer i jakby tego było mało do tej już i tak imponującej listy dorzucono obsługę, a raczej ekstrakcję ścieżek audio w ramach tranzytu sygnałów wizyjnych (4k, HDCP 2.3, Deep Color włącznie). Jednym słowem prawdziwe centrum sterowania naszym audiofilsko – kinofilskim wszechświatem.
Ale zaraz, zaraz. Przecież patrząc, przynajmniej en face na 390-kę śmiało możemy uznać, że jej aparycja nie odbiega nawet o jotę od tego, co przynajmniej od … dekady znajdujemy w kanadyjskim portfolio. To dokładnie to samo połączenie nieprzesadzonego minimalizmu, elegancji i ergonomii z jakimi od lat kojarzą się Moony. Mamy zatem strzeżony na obu flankach przez łukowato zaokrąglone narożniki z nader udanie imitującymi aluminium tworzywa równie masywny płat już 100% aluminiowego frontu z centralnie umieszczonymi, przedzielonymi błękitną diodą niewielkim monochromatycznym wyświetlaczem OLED i firmowym szyldem logotypu. Od razu, w ramach niewinnej dygresji, wspomnę, iż choć sam display nie zachwyca przekątną a podawane na nim parametry są niezbyt czytelne z większej aniżeli metr odległości, to każdorazowa zmiana natężenia dźwięku jest potwierdzana pełnoekranowymi wskazaniami. Z lewej strony umieszczono w dwóch kolumnach sześć przycisków funkcyjno – nawigacyjnych wśród których znajdziemy Standby, regulację jaskrawości wyświetlacza, wyciszenie, odłączenie wyjść i selektor źródeł. Z kolei po prawej ulokowano piątkę bliźniaczych guzików odpowiedzialnych za szybki wybór presetów, dostęp do menu i potwierdzenie wyboru uzupełnione o wyjście słuchawkowe akceptujące wtyki 6,3mm (duży jack ) a tuż za nimi masywną gałkę regulacji głośności. Pokrętło porusza się praktycznie bez zauważalnego oporu lecz w zakresie 0–30dB regulacja odbywa się 1-decybelowymi krokami, a powyżej tej wartości co 0,5dB, więc ryzyko zbyt spontanicznego zwiększenia dawek decybeli dochodzących z głośników praktycznie nie istnieje. Za powyższą precyzją stoi jednak nie klasyczny potencjometr a dwa stereofoniczne scalaki Muses 72320 firmy NJR. Boki wykonano w formie podłużnych, schowanych w obrysie urządzenia radiatorów, których głównym zadaniem jest usztywnienie konstrukcji a nie jej chłodzenie, gdyż to już domena płyty górnej solidnie ponacinanej wzdłuż tylnej krawędzi, co zapewnia odpowiednio wydajną, grawitacyjną cyrkulację powietrza rezydującym w trzewiach układom.
Wystarczy jednak przenieść wzrok na ścianę tylną i tu już nie da się ukryć, iż mamy do czynienia z pełnokrwistą XXI w., wybitnie zorientowaną cyfrowo bestią. Domenę analogową reprezentują bowiem jedynie dwie pary wejść RCA (w tym jedna phono z dedykowanym zaciskiem uziemienia), para XLR-ów oraz zdublowane wyjścia RCA – jedne stałopoziomowe a drugie regulowane uzupełnione już samotną parą XLR. Jeśli zaś chodzi o szeroko rozumianą cyfrę to mamy istną klęskę urodzaju. Poczynając od dwóch anten Wi-Fi, poprzez podwójne porty Ethernet (RJ-45) pozwalające pełnić Moonowi rolę minimalistycznego switcha np. jednocześnie podpiętego pod router i np. NAS-a lub smart TV, kończąc na zestawie dwóch gniazd USB (USB-B, czyli wejście na USB-DACa i USB-A – host do zewnętrznych pamięci masowych), przynajmniej jeśli chodzi o współczesne wymogi rynku Audio, chociaż … Chociaż, to wcale nie koniec, bowiem na pokładzie nie zabrakło bezprzewodowej komunikacji po Bluetooth (z kodekiem aptX) i czterech wejść oraz pojedynczego wyjścia HDMI (ARC) zdolnych z powodzeniem obsłużyć sygnały 4K. Grubo. A przecież w kolejce czeka do wymienienia bateria klasycznych interfejsów pod postacią wejść koaksjalnego, toslink i AES/EBU. Tę jakże sążnistą wyliczankę zamykają złącze 12V triggera, wejście IR, dwa gniazda Simlink (In/Out) dla innych komponentów kanadyjskiego producenta oraz zintegrowane z włącznikiem głównym gniazdo zasilające IEC. I tu pozwolę sobie na drobną uwagę. Otóż jeśli planują Państwo wpiąć weń standardowy, znajdujący się na fabrycznym wyposażeniu „komputerowy” przewód zasilający, to nijakich problemów, poza świadomą, bądź nie, jednak dokonywaną niejako na własne życzenie, degradacją dźwięku nie przewiduję. Jednak aplikacja jakiegokolwiek przewodu zakonfekcjonowanego porządnym wtykiem dostęp do włącznika głównego niejako ogranicza niemalże do zera. Oczywiście przedstawicielki płci pięknej z odpowiednio długimi paznokciami sobie poradzą, jednak reszta populacji będzie musiała się zadowolić trzymaniem 390-ki non stop pod prądem / w trybie standby. Wspominam o tym bynajmniej nie przez złośliwość, lecz jedynie z czystko kronikarskiego obowiązku, gdyż takie a nie inne umiejscowienie pstryczka – elektryczka wyraźnie wskazuje, że producent jasno daje do zrozumienia, żeby odcinać tytułowe ustrojstwo od prądu jedynie przed dłuższą nieobecnością domowników. Jest to o tyle zrozumiałe, że nieco uprzedzając fakty, „wygrzany” Moon gra o niebo lepiej aniżeli wyciągnięty bezpośrednio z pudełka, bądź po kilku / kilkunasto- dniowym poście.
W komplecie nie zabrakło oczywiście firmowego i nad wyraz elegancko połyskującego fortepianową czernią pilota, który z powodzeniem może służyć do zbierania materiału daktyloskopowego, gdyż palcuje się niemalże od samego patrzenia. Całe szczęście 390-ką daje się z powodzeniem sterować, włącznie z usypianiem i wybudzaniem (co już nie jest wcale takie oczywiste) z poziomu dedykowanej apki MOON MiND Controller. A właśnie, skoro już padła nazwa MiND, to sekcja streamera bazuje na platformie MiND 2 (moduł StreamUnlimited Stream 810), zapewniającej obsługę najpopularniejszych platform streamingowych w najbardziej audiofilskich odmianach, jak Tidal Masters, Deezer Hi-Fi, Qobuz Sublime+ a dla mniej wymagających odbiorców oczywiście Spotify Connect i AirPlay 2. Moon może też się pochwalić certyfikatem Roon Ready.
Z kolei sercem sekcji DAC-a jest ośmiokanałowa kość ESS Technology Sabre ES9026PRO odpowiedzialna za dekodowanie zarówno sygnałów PCM/MQA do 384kHz i DSD do 11,8MHz, przy czym sygnały z konwencjonalnych wejść cyfrowych trafiają do niej z odbiornika AKM AK4115VQ i upsamplera AKM AK4137EQ a z USB z układu XMOS.
Ciężkim grzechem zaniedbania byłoby pominięcie kwestii zaaplikowanego przedwzmacniacza gramofonowego, który zamiast, jak to zwykle nawet na tych pułapach cenowych, pozwalać wybrać co najwyżej typ obciążenia (MM/MC), po wejściu w zakładkę „Advanced” okazuje się szalenie konfigurowalną jednostką z regulacją wzmocnienia (40, 54, 60, 66 dB), obciążenia (100 Ω, 470 Ω, 1 kΩ, 47 kΩ), pojemności a nawet korekcji (RIAA, IEC), co już zakrawa na winylową rozpustę w najczystszej postaci. Z równą atencją potraktowano niepozorną dziurkę na froncie, czyli wyjście wzmacniacza słuchawkowego, który jak się okazuje dysponuje wcale niebagatelną mocą 100 mW przy 600 Ω i 0,8 W przy 50 Ω, co powinno wywołać uśmiech na twarzy nawet miłośników słuchawek planarnych, które do najłatwiejszych obciążeń mówiąc najdelikatniej nie należą.
Jeśli natomiast chodzi o zasilanie, to bazuje ono na zasilaczu impulsowym MHP (Moon Hybrid Power) wykorzystującym zarówno właściwe impulsówkom przełączanie, jak i rozwiązania typowe dla tradycyjnych zasilaczy liniowych.
Nie da się ukryć, iż nawet pobieżnie wertując listę wizytujących nas urządzeń jasnym stanie się, że w SoundRebels jesteśmy sfokusowani na High-Endzie i to nader często w jego najbardziej ekstremalnych odmianach. Niemniej jednak nie zapominamy o potrzebach nieco mniej bujających w obłokach i mających jasno sprecyzowane limity wydatków na to bądź co bądź li tylko hobby audiofilów i melomanów. Dlatego też bierzemy na redakcyjny tapet konstrukcje znajdujące się w zasięgu zdecydowanie szerszego, aniżeli liczonego w pojedynczych sztukach, grona potencjalnych nabywców, po cichu licząc, że będzie co najmniej zadowalająco. No dobrze, już bez owijania w bawełnę – wybór lwiej części pojawiających się na naszych łamach zdroworozsądkowych propozycji poprzedzały mniej, bądź bardziej dociekliwe poszukiwania, uważne wsłuchiwanie się w to, co w trawie piszczy i o czym szumią stare wierzby, zaufaniu do poszczególnych wytwórców i dystrybutorów, bądź też najzwyklejsza ludzka ciekawość, która w połączeniu z intuicją przynajmniej na razie jeszcze nas nie zawiodły. Z naszym dzisiejszym bohaterem było podobnie, gdyż choć przygodę z elektroniką Moona zaczęliśmy z wysokiego C, czyli od combo pre/power EVO 740P & EVO 870A, to później bez większych oporów przygarnialiśmy pod swój dach zdecydowanie bardziej budżetowe urządzenia, jak daleko nie szukając uroczy wzmacniacz słuchawkowy z funkcją DAC-a Moon 230HAD, czy ledwo spełniającą nasz dolny próg kwotowy dla pełnowymiarowych komponentów integrę Neo 240i, cały czas po cichu licząc na dostawę 888-ki, do której to nie tylko mieliśmy okazję zajrzeć, ale i posłuchać podczas monachijskiego High Endu w 2017 r. Jak jednak sami Państwo widzicie przewrotny los wespół z rodzimym dystrybutorem postanowili nieco inaczej i prawdę powiedziawszy nie widzę nawet najmniejszych powodów do utyskiwań. Po prostu tytułowa 390-ka gra nie tyle dobrze, co po prostu świetnie, więc zamiast marudzić czekając nie wiadomo na co, już od pierwszych taktów zaserwowanych przez ten wszystkomający preamp oddałem się czysto atawistycznej przyjemności obcowania z ulubioną muzyką. Skoro bowiem puszczony wyłącznie w ramach rozgrzewki, szalenie daleki od ideału pod względem brzmieniowym, zazwyczaj szorstki i płaski „Anno Domini High Definition” Riverside zaczął wykazywać przebłyski koherencji i muzykalności, to był to oczywisty znak, że wszystko idzie ku dobremu. I tak też było w istocie, gdyż nagminnie katowany ostatnimi czasy przeze mnie „Black Market Enlightenment” Antimatter po prostu wgniatał w fotel impetem, potęgą i w pełni kontrolowanym nie dość, że muzykalnym (coś czuję w kościach, iż termin ten będę odmieniał przez wszystkie przypadki), to w dodatku zaskakująco, na tym pułapie cenowym, rozdzielczym dźwiękiem. Dla pewności właściwego odbioru podkreślę – chodzi o realną rozdzielczość a nie budowanym na chłodnej, antyseptycznej analityczności, bądź co gorsza podbiciu góry i podkreśleniu sybilantów jej substytucie. A tu mamy istny ogrom informacji tak w górze – z perlistymi blachami i wwiercającymi się w mózgowe zwoje riffami, jak i dole – z iście subsonicznymi, lecz nie wiedzieć jakim cudem (ponownie zerknąłem dla pewności do cennika) kontrolowanymi pomrukami. No i jest jeszcze średnica, której nie sposób odmówić iście lampowej, w dobrym tego słowa znaczeniu, komunikatywności i holograficznej wręcz namacalności. Co ciekawe, ów trudny do początkowego zaakceptowania (w końcu jak na nasze realia to przecież klasyczna „budżetówka”) z racji swojej przebojowości i wyrafinowania przekaz wcale nie był siłowo wypychany w kierunku słuchacza a jedynie rozpościerał się przed nim pod postacią szerokiej i intrygująco głębokiej sceny dźwiękowej. Niby mieliśmy już do czynienia z preampami potrafiącymi takie cuda a nawet ciut więcej, ot chociażby rodzimy Vinius audio TVC-04, jednak po pierwsze za owe „ciut” trzeba było wyasygnować nieco więcej, a po drugie mieliśmy do czynienia jedynie z pasywną regulacją głośności zamkniętą w jednym korpusie z selektorem wejść, czyli zaledwie jedną z trzech funkcjonalności jakimi kusi Moon. Ok, całkiem niedawno gościł u nas mogący pochwalić się bliźniaczym wyposażeniem Bryston BR-20, jednak w jego przypadku dokooptowanie phonostage’a i interfejsów HDMI podnosiło cenę końcową o dość zauważalne 11 kPLN. Ponadto brzmienie Brystona zdecydowanie bliższe było naturalnej i zarazem neutralnej „studyjnej” wierności oryginałowi a Moon co nieco w tej materii mając za uszami wydaje się bardziej dążyć do szeroko rozumianej przyjemności odbioru, nawet poprzez świadome odejście od ww. studyjnego wzorca.
Nie powiem Państwu w tym momencie co jest lepszym wyborem, czy też bardziej właściwą drogą ku własnej upragnionej audiofilskie nirwanie, tak samo nie mi wyrokować, czy lepsze są urugwajskie Tannaty, czy toskańskie Primitivo lub torfowo-jodynowy Laphroaig od migdałowo-miodowego Blanton’s-a, gdyż owe dylematy nie dotyczą kwestii lepszy – gorszy a naszych indywidualnych upodobań i gustów a o nich, jak wiadomo dyskutować nie wypada.
Z powodzeniem jednak możemy skupić się na konkretach, czyli faktach, ich ewentualną interpretację i ocenę pozostawiając samym zainteresowanym, czyli Państwu. Kwestię równowagi tonalnej i barw mamy już niejako na ukończeniu, gdyż Moon od Brystona gra nieco ciemniej i choć nie szczędzi góry, to akcent stawia na średnicy i wyższym basie, przez co brzmi mięsiściej i pozornie ma więcej dołu, choć de facto to BR-20 schodzi niżej i przekazuje więcej informacji o wydarzeniach rozgrywających się niemalże w czeluściach piekieł. Jest bowiem bardziej liniowy, więc nic nie łapie w pierwszej chwili za ucho, wymaga przez to więcej czasu, by z ową liniowością się oswoić. Z kolei 390-ka scenę buduje nieco bliżej od swojego kanadyjskiego ziomka, przez co egzystującym na pierwszym planie solistom nieco łatwiej, aniżeli w Brystonie, skupić na sobie uwagę i skraść serce słuchacza. Jednak największą różnicą, przynajmniej w moim mniemaniu, jest podejście obu ww. konstrukcji do sposobu prezentacji w ujęciu globalnym. O ile bowiem 390-ka stawia na punkt widzenia melomana, gdzie liczy się wrażenie zdobyte na podstawie kontemplacji całości dzieła, czy też aparatu wykonawczego, to BR-20 reprezentuje studyjno-audiofilskie podejście z wyraźnym wyodrębnieniem poszczególnych składowych, które ową, w dodatku bezsprzecznie homogeniczną całość tworzą. Dlatego też w telegraficznym skrócie, używając słów – kluczy, tytułowego Moona z powodzeniem można określić mianem reprezentanta obozu melomanów ukierunkowanych na gładkie, iście analogowe doznania, a z kolei Brystona jako ideał akolitów dążących do najgłębszych źródeł pierwotnej prawdy. Chociaż nie da się ukryć, że przecież 390-ka też nie próbuje tuszować mizerii materiału źródłowego, co poniekąd udowodniła na ww. „Anno Domini High Definition”, z kolei z „Wasteland” tej samej formacji wyciskając nad wyraz sugestywną przestrzeń i adekwatne do talentu tworzących Riverside muzyków doznania nauszne, przy jednoczesnym pokazywaniu ograniczeń natury produkcyjnej Serakos Studio, ale to już temat do zupełnie innej dyskusji. Warto jednak zaznaczyć, iż po przekroczeniu cienkiej czerwonej linii, za którą zaczyna się mówiąc najogólniej poprawny dźwięk Moon wyraźnie rozwija skrzydła i nabiera wiatru w żagle, mogąc wreszcie rozpocząć roztaczanie swego uroku. I wcale nie potrzebuje do tego wieloosobowych aparatów wykonawczych, choć po prawdzie odsłuch z jego udziałem ścieżki do „Gladiatora” sprawił, że poczułem przemożną chęć ponownego obejrzenia tej oskarowej superprodukcji, gdyż nawet na tak minimalistycznych wydawnictwach, jak „Paradise Lost” sopranistki Anny Prohaski i pianisty Juliusa Drake’a emocje wręcz kipią i nawet na moment nie pozwalają na oddech, czy utratę atencji. W dodatku oszczędny akompaniament i solowy wokal z jednej strony są świetnie zdefiniowane a jednocześnie nie czuć ich wzajemnej alienacji, przez co nagranie nie brzmi sterylnie a raczej intymnie i kameralnie.
W ramach finalnego podsumowania nie sposób nie skomplementować Moona za wręcz zaskakująco bogato wyposażony przedwzmacniacz zintegrowany ze streaming DAC-iem o łatwym do zapamiętania oznaczeniu 390. Jest to bowiem urządzenie po pierwsze nad wyraz rozsądnie wycenione a po drugie oferujące dźwięk naprawdę wysokiej klasy. Przy czym klasy nieosiągalnej dla poszczególnych – wyspecjalizowanych komponentów, gdybyśmy próbowali złożyć z nich zestaw adekwatny z możliwościami 390-ki, przynajmniej w tej cenie. I mówię tu jedynie o samych urządzeniach. A gdzie okablowanie? Gdzie stolik na którym mogły by stanąć? Gdzie wreszcie czas, który de facto jest coraz droższy, poświęcony na mozolne kompletowanie takiego zestawu? Jeśli zatem nie macie Państwo ani czasu, ani nerwów, ani zbędnych środków na mozolne poszukiwania i nietrafione wybory a chcecie kupić coś raz a dobrze posłuchajcie Moona 390 a potem go zabierzcie ze sobą do domu i cieszcie się Waszą ulubioną muzyką.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– DAC/Preamp: Meitner Audio MA3
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Co prawda od strony postrzegania tematu przez pryzmat posiadanej wiedzy, będącego w znaczącej mniejszości, ortodoksyjnego audiofila powiedziałbym, iż niestety nastały niezbyt ciekawe czasy, jednak dla znakomitej większości populacji miłośników zdroworozsądkowego słuchania muzyki w dobrej jakości, stwierdzę, że tak dobrze jeszcze nie było. Co mam na myśli? Oczywiście pozwalającą zminimalizować ilość często drogich, zazwyczaj zajmujących zbyt dużo miejsca na stoliku, wielofunkcyjność audio-komponentów. Owszem, to zawsze jeśli nawet nie zmusza producentów do pewnego jakościowego kompromisu, to w teorii upychanie wielu zadań w jednej obudowie często niesie ze sobą mniej lub bardziej słyszalne straty w jakości dźwięku. Jednak wszelkich malkontentów upraszam o powstrzymanie się od podnoszenia natychmiastowego larum. Przecież wiadomym jest, iż potencjalne skutki w obydwu przypadkach jak to w codziennym życiu melomana jest standardem, uzależnione są od poziomu jakości produktu, a co za tym idzie, pozycjonowania go w cenniku. To jest pewnego elementarz i nie ma co z tym dyskutować. Niestety nikt nie obiecywał, że w naszej zabawie będzie łatwo i nie ma innego wyjścia, jak się z tym pogodzić. Dlatego przechodząc nad tym problemem do porządku dziennego, w poniższym teście postaram się przedstawić coś, co w oparciu o wypracowane przez lata zaufanie klientów pozwala domniemywać, iż wydane nań pieniądze od strony oferty sonicznej zostaną rozsądnie ulokowane. Z czym dzisiaj się zderzymy? Moim zdaniem z najbardziej poszukiwanym przez melomanów produktem, czyli w teorii przetwornikiem cyfrowo/analogowym, z tą tylko różnicą, że wyposażonym w wewnętrzny streamer, phonostage MM/MC i pozwalającą wyeliminować przedwzmacniacz liniowy regulację głośności. Zainteresowani? Jeśli tak, zatem zapraszam na spotkanie z kanadyjskim przetwornikiem D/A Moon 390, którego wizytę w naszych okowach zawdzięczamy krakowskiemu dystrybutorowi Audio Center Poland.
Być może wielu z Was wyda się to dziwne, ale rzeczony przedstawiciel kraju klonowego liścia mimo sporej funkcjonalności, nie jest przesadnie wielki. To zaś pozwala sądzić, iż znacząca większość przeznaczonych na ten projekt środków poszła na to, co trzeba, czyli wartości muzyczne, a nie wizerunkowy blichtr. Jednak myliłby się ten, kto sądziłby, że mamy do czynienia z tak zwanym brzydkim kaczątkiem. Co to, to nie. Jego aparycja jest konsekwentną kontynuacją znanego od kilku lat designu. Ten opiera się na stosunkowo prostym, skręconym z blach korpusie i podzielonym na trzy parcele, wykonanym z grubego płata aluminium i plastikowych narożników froncie. Rozpoczynając bliższe spotkanie od tego ostatniego, spieszę donieść, iż w celach uniknięcia lekkiego wizerunkowego przytłoczenia nasz bohater może pochwalić się nadającą mu pewnego rodzaju drapieżności kolorystyką srebra zewnętrznych połaci, oraz wszelkich manipulatorów typu: przyciski pozwalające na obsługę urządzenia wraz ze sporej wielkości gałką wzmocnienia i czernią części centralnej. Oczywiście owe srebro dodatków funkcyjnych ma sens jedynie jako kontrast dla czerni, co naturalną koleją rzeczy lokuje je na środkowym panelu jako pogrupowane po bokach czytelnego wyświetlacza, kilku-przyciskowe sekcje, oraz zlokalizowaną z prawej strony na połączeniu dwóch kolorystycznie bloków, gałkę wzmocnienia. Krocząc dalej drogą wyglądu obudowy, nie mogę nie wspomnieć o bocznych ściankach jako pewnego rodzaju poziomo usadowionych radiatorach oraz górnej płaszczyźnie z ulokowanymi w tylnej części kilkoma blokami poprzecznych otworów w roli grawitacyjnej wentylacji układów elektrycznych. Po dojściu do pleców staje się jasne, że ten z pozoru prosty DAC jest swoistym omnibusem, gdyż może pochwalić się nie tylko analogowymi sekcjami wejściowymi i wyjściowymi XLR/RCA, ale również wejściem na phonostage z niezbędnym uziemieniem, a także dwoma wejściami sieciowymi LAN, kompletem wejść cyfrowych (USB, OPTICAL, AES/EBU, SPDIF), trzema wejściami i jednym wyjściem HDMI, dwoma terminalami dla anten Wi-Fi, wieńcząc dzieło kompletu przyłączy zintegrowanym z włącznikiem gniazdem zasilania. Oczywiście jako to w przypadku tego typu komponentów jest standardem, w komplecie znajdziemy również pilota zdalnego sterowania. To jednakże dopiero techniczne przedbiegi, gdyż jego najważniejszymi atutami jest funkcjonalności opiewająca na: obsługę wielu popularnych serwisów streamingowych, kompatybilność z Air Play 2, certyfikat Roon Ready, dekodowanie MQA oraz DSD, wspomniany, konfigurowany w menu przedwzmacniacz gramofonowy MM/MC oraz przetwarzanie przez wejście USB sygnałów PCM do 384 kHz/32-bit. A to nadal nie wszystko. Jednak wiedząc, że pełna wiedza na temat jego specyfikacji znajdzie się na końcu testu, poprzestając na powyższych danych, przejdę do części przybliżającej sposób prezentacji tytułowego Kanadyjczyka.
Gdy przed procesem testowym zastanawiałem się, czego po tym dość niedużym jak na dzisiejsze high end-owe standardy, klocku mogę się spodziewać, na myśl przychodziła mi tylko jedna myśl. Mianowicie miałem nadzieję, że w imię pogoni za transparentnością lub nadmierną muzykalnością 390-ka nie przerysuje lub nie udusi oferowanego dźwięku. Ja wiem, każdy ma inne potrzeby i inaczej postrzega ten sam materiał muzyczny, ale dobrze jest, gdy konfigurację w konkretnym kierunku zostawia się nabywcy, a nie brutalnie narzuca. Na szczęście nic takiego nie miało. miejsca. Ba, byłem raczej zaskoczony, że przetwornik w udany sposób połączył obie wspomniane na wstępie przeze mnie opcje, czyli serwując dobrą barwę i wypełnienie przy odpowiedniej kontroli dolnego zakresu, nie poskąpił również oddechu oraz swobody wybrzmiewania najwyższych rejestrów. To zaś w naturalny sposób pozwoliło mu dość dobrze kreować solidnie rozciągniętą wszerz i w głąb, dodatkowo fajnie realizującą efekt 3D wirtualną scenę. Bez siłowego prężenia muskułów, ani zbytniej lotności, przez cały okres zabawy pławiłem się w dającym radość ze słuchania praktycznie każdym repertuarze. Czy dotknąłem absolutu? Niestety jeszcze się taki nie urodził, który pozwoliłby na to każdemu, dlatego powiem, że jak na stosunkowo niedrogi produkt – oczywiście w odniesieniu do ekstremalnego High Endu – oferta brzmieniowa Moon-a jest uniwersalna, co w kilku akapitach postaram się opisać na konkretnych przykładach.
Na pierwszy ogień poszedł Gary Peacock Trio „Now This”. Chyba nie muszę nikogo uświadamiać, jaki cel mi przyświecał. Chodziło oczywiście w głównej mierze o pracę frontmana, jakim jest niewątpliwie kontrabasista. A ten muszę przyznać wypadł bardzo intrygująco. Oczywiście sowicie pomagali mu w tym partnerzy z dobrze osadzonym w dole i fajnie wybrzmiewającym w wyższych partiach fortepianem i wyraźnie sygnalizowaną stopą wraz z dźwięcznymi przeszkadzajkami perkusją. Jednak to on wiódł prym na tym krążku, gdyż z jednej strony kontrabasowi nawet w szybkich pasażach nie brakowało masy generowanej pudłem rezonansowym, a z drugiej wyraźnie słychać było palec na strunie. Muzyka nie przytłaczała energią, a zarazem nosiła znamiona pełnej ekspresji, co nie jest łatwym do osiągnięcia, gdyż nadużycie jednej z estetyk grania często zbyt mocno spowalnia albo szkodliwie odchudza przekaz. Dla mnie było to zaskakująco fajne, okraszone pełnym zaangażowaniem emocji spotkanie z tym materiałem.
Jako drugi przedstawiciel sztuki generowania zsynchronizowanych przebiegów nutowych wystąpił projekt polskiego zespołu Riverside „Wasteland”. W tym przypadku było podobnie do materiału jazzowego. To znaczy, że gdy prym w nagraniu wiodła kilkukrotnie rozpoczynająca kawałki, mocno potraktowana pogłosem wokaliza, ta zjawiskowo, czyli fajnie doświetlona dosłownie po brzegi wypełniała moje pomieszczenie, zaś gdy do głosu dochodziła często ripostująca owe popisy sekcja gitarowa, jeśli nie była zbyt skompresowana – niestety to występuje, ale na szczęście czasem udało się jej nie popsuć, system wręcz atakował mnie dobrze oddającą moc i drapieżność owych wioseł energią. Lubię tę płytę i ostatnio słucham jej stosunkowo często, dlatego również tę sesję spokojnie zaliczam do zbioru co prawda nieco inaczej podanych niż z mojego przetwornika, bo z nieco mniejszą wyrazistością każdego z podzakresów, ale nadal pełnych przyjemnych odczuć wydarzeń. A przypominam, iż konfrontuję urządzenia z diametralnie innych stref cenowych, dlatego proszę nie odbierać mojej obserwacji jako problem, tylko skutek pewnych wyborów przy założonym przez producenta budżecie, które notabene suma summarum okazały się być udanymi.
Na koniec z pomocą rzucenia uchem na propagację damskiego wokalu przyszła mi Cassandra Wilson z materiałem „Blue Light ‘Til Down”. Chodziło mi o przyjrzenie się nie tylko jej mistycznemu, bo esencjonalnemu tembrowi głosu, ale również oddaniu nieco przerysowanej w witalności górnego zakresu realizacji płyty. Czyli tłumacząc z polskiego na nasze, czy cyrklowanie przetwornika w umiarkowane pokazanie ilości muzyki w muzyce – wspominałem we wstępniaku jego fajne, bo łączące witalność i masę cechy, po pierwsze – artystka nie popadła w anoreksję, a po drugie – nie zabijała przy tym sowicie występującymi na płycie sybilantami. Efekt? Bardzo dobry. Głos barwny, odpowiednio mocy, a wszelkie syki w normie. Oczywiście w normie w rozumieniu poziomu dostępnej w tym urządzeniu rozdzielczości, jednak bez szkodliwych wyskoków. Czyli? Po prostu ani złośliwie nie syczały, ani nieprzyjemnie nie szeleściły.
Wieńcząc to spotkanie, jestem winien Wam odpowiedź, czy nasz przedstawiciel nacji klonowego liścia jest potencjalną propozycją dla każdego? I wiecie co, jak rzadko kiedy jestem wręcz przekonany, że jak najbardziej, bez jakichkolwiek wyjątków, tak. To oczywiście jest pokłosiem wyartykułowanych w teście zalet unikania przez przetwornik naginania świata muzyki w którąś z estetyk grania. Nie kierował zbytnio dźwięku w stronę nadinterpretacji barwowej ani ponadprzeciętnej transparentności, tylko krocząc drogą umiarkowania, malował każde z wydarzeń przyjazną dla każdego uniwersalną kreską. Co istotne, kreską, którą stosownymi roszadami kablowymi łatwo da się przearanżować na swój ulubiony sznyt grania. I właśnie te dwie cechy bez jakiegokolwiek podejrzenia o stronniczość z dystrybutorem pozwalają mi ferować opinię o cało-populacyjnej uniwersalności tego produktu.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
Źródło:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Wzmacniacz zintegrowany: Pilium Audio Odysseus
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Trident II
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami””, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Theriaa
Dystrybucja: Audio Center Poland
Cena: 27 990 PLN
Dane techniczne
Impedancja wejściowa – wejście analogowe: 22 kΩ
Napięcie wejściowe (max): 5 V RMS
Wzmocnienie (max): 10 dB
Impedancja wyjściowa: 50 Ω
Przesłuch między kanałami: -116 dB
Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 200 kHz (-0,5 dB/-3 dB)
Stosunek sygnału do szumu: 125 dB
Całkowite zniekształcenia harmoniczne (THD+N): 0,0004 %
Zniekształcenia intermodulacyjne (IMD):0,0003 %
Obsługiwane serwisy streamingowe: Tidal Masters, Deezer Hi-Fi, Qobuz Sublime+
Kompatybilność: Spotify Connect, AirPlay 2, Roon Ready
Obsługiwane sygnały cyfrowe: 44,1 – 384kHz (PCM/MQA); 2,86-11,8MHz (DSD)
Wyjście słuchawkowe
– moc wyjściowa (600 Ω/300 Ω/50 Ω): 100 mW/200 mW/0,8 W
– zniekształcenia harmoniczne: 0,005 %
– zniekształcenia intermodulacyjne (IMD): 0,005 %
Pobór mocy: 25 W (bez sygnału wejściowego), 20 W (standby), 4 W (low power standby)
Wymiary (S x W x G): 429 x 89 x 333 mm
Waga: 10 kg
Jedni dzielą przysłowiowy włos na czworo i dokonują możliwie ścisłej specjalizacji każdego z komponentów dodatkowo wyrzucając na zewnątrz np. zasilanie a tymczasem kanadyjski Moon stawia na daleko posuniętą integrację oferując 390-kę pełniącą rolę przetwornika cyfrowo-analogowego, streamera i przedwzmacniacza liniowego.
cdn. …
Najnowsze komentarze