Tag Archives: Munich High End 2022 cz.2


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Munich High End 2022 cz.2

Munich High End 2022 cz.2

Być może domyślacie się, iż mimo oficjalnych informacji ze strony organizatorów wystawy w Monachium, jeszcze dwa miesiące temu pewność odbycia się tej imprezy była tak mocno patykiem na wodzie pisana, że razem z Marcinem swój wypad na nią ocenialiśmy na poziomie błędu statystycznego. Pierwszym problemem był co prawda oficjalnie ogólnie wygaszający swoją działalność, jednak dla Niemców nadal będący sporym zagrożeniem zdrowia Covid i związana z tym tematem papierkologia testowa, certyfikatowa oraz w ostatniej chwili zdjęta konieczność noszenia maseczek. Drugim przekładająca się na rozmiary wydarzenia, w efekcie determinująca szansę na zobaczenie czegoś zjawiskowego, zapowiadana absencja wielu producentów z Azji. Zaś trzecim nasza zdroworozsądkowa kalkulacja wszelkich za i przeciw w odniesieniu do potencjalnego latania z aparatem po po-covid-owych zgliszczach MOC-a – zapewniam, iż nie chodziło o tak przyziemne sprawy jak koszty wyprawy. Owszem, w teorii dla zakręconego na punkcie audio osobnika takie problemy, to żadne problemy, jednak wizja zmarnowania dwóch dni z brutalnie szybko mijającego życia naprawdę nie pomagała w podjęciu decyzji. Jechać i się zawieść? Nie jechać i zmarnować szansę na fajną relację? Byliśmy w tak zwanej kropce. Co zatem skłoniło nas do tego kroku? Być może nie uwierzycie, ale Wy. Jest Was – wiernych czytelników – w porywach kilkanaście tysięcy, dlatego po dwóch latach posuchy w temacie jakichkolwiek większych wystaw nie było innego wyjścia, jak spełniając potencjalne oczekiwania wspomnianych audiofilskich dusz pakować tyłek w troki i meldować się na Munich High End 2022.

Zanim przejdę do clou programu zatytułowanego „Relacja z wystawy w Monachium”, jestem Wam winny kilka wyjaśnień na temat tego, co w poniższym protokole się wydarzy. Mianowicie z pełną świadomością swoich słów oświadczam, iż na podstawie tego co udało mi się usłyszeć podczas dwóch dni zwiedzania kilkudziesięciu pomieszczeń, nigdy nie skonfigurowałbym swojego obecnie posiadanego systemu. Niestety stacjonująca u mnie elektronika często pokazywała dalekie od oczekiwanych cechy. Ale to nie koniec, bowiem w podobnym tonie wypadały również inne produkty. Otóż znając od podszewki wiele z prezentowanych znakomitych urządzeń wielu marek nie mogłem wyjść z podziwu, jak odmiennie prezentują się w warunkach wystawowych. Gdyby nie jedno „ale”, taki obrót sprawy wydawał się wręcz nie do uwierzenia. Na szczęście słowem kluczem takiego obrotu sprawy jest fraza w cudzysłowie. W moim odczuciu jest logicznym wyjaśnieniem dosłownie wszystkiego nie tylko złego, ale i dobrego, co wydarzyło się podczas tego audio-mitingu. Czyli? To abecadło tego typu przedsięwzięć. Przecież każdy rozsądny miłośnik dobrej jakości dźwięku wie, iż takie wydarzenia są bardzo mocno obciążone przypadkowością skompletowania zestawu na bazie często niebyt pasującego do siebie portfolio dystrybutora, nierzadko wyciągającym maruderów na szczyty możliwości konfiguracyjnym mezaliansem, problemami z akustyką w pokojach z gipsowych i szklanych ścianek, bardzo często wyborem złego materiału muzycznego w momencie wizyty i jak dla mnie źródłem sygnału audio – i nie mam w tym momencie na myśli zwyczajowo niezbyt hołubionych przeze mnie odtwarzaczy plikowych (choć te stanowiły znaczącą większość tego typu akcesoriów nawet najbardziej rozpoznawalnych wystawców), tylko zazwyczaj z lenistwa marnej jakości wszelkiego rodzaju dawców informacji muzycznych. Dlatego też bez względu na w Waszym mniemaniu ocieranie się w moich planowo pozbawionych męczącej „poprawności politycznej” opisów o z premedytacją wygłaszaną czystą herezję, poniższy opis wrażeń proszę brać przez pryzmat wyartykułowanych zmiennych, do których naturalną koleją rzeczy można dorzucić obciążone panującymi w tych dniach w Monachium upałami ogólne samopoczucie. W innym przypadku z uwagi na dopuszczalny całkowicie inny pogląd na ten sam temat możecie popaść w depresję. Podejmujecie wyzwanie? Jeśli tak, zatem zaczynamy.

1. Octave
Jeśli w ostatnim czasie gościliście na naszej stronie, doskonale orientujecie się, iż ten set wzmocnienia był jednym z ostatnich doświadczeń przed wystawą. W moim przypadku miał dwie odsłony. Jedną, stawiającą na ogólną plastykę z gęstym środkiem i mocnym, pełnym energii dołem. Zaś drugą, znacznie swobodniejszą w kwestii kolorowania i umilania świata z ciekawym podejściem do ostrzejszej kreski źródeł pozornych, szybkości narastania sygnału i ogólnego oddechu. Dlatego też zdając sobie sprawę z faktu jakby większej uniwersalności prezentacji z kolumnami ze stajni Audio Physic byłem rad, że wystawca postanowił pokazać tytułowe Octave z przyjemnie drapieżnym, oczywiście wyżej pozycjonowanym niż miałem u siebie modelem Cardeas. Powód? Otóż rozmach, niezłe kopnięcie i ogólna witalność wydarzeń muzycznych w tych trudnych warunkach natychmiast przywołały mi sparing u siebie. To zaś pozwalało mi sądzić, że owa układanka podobała się nie tylko mnie, ale również miała szansę jeśli nie uwieść, to co najmniej zaciekawić wielu innych osobników.

2. TAD, Protone
Tego japońskiego producenta chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. To jest ikona zabawy w wyrafinowane audio. I nie ma znaczenia, czy zajmujemy się szczytem oferty, czy czymś z jej początku, gdyż koncentrycznego głośnika w prezentacji spójności przekazu wspomaganej świetnym pozycjonowaniem źródeł pozornych i kreowaniem ich w estetyce 3D, potrafi przeskoczyć naprawdę niewiele konstrukcji konkurencji. Taki też odbiór zaliczyłem tego dnia. Swoboda przyjemnego w odbiorze świata muzyki na rozciągniętej w głąb i szerz scenie pozwalała nie tylko z przyjemnością zapoznać się z prezentowanym w tym momencie materiałem muzycznym, ale przy okazji nabrać sił do dalszej penetracji wystawy. To był pełen iskry bożej, w pełni kontrolowany i przy okazji kojący nerwy pokaz umiejętności tego brandu.
Analizując fotografie gołym okiem widać, że w przed momentem opisanym występie co nieco – oczywiście to niewinny żarcik, gdyż piję do kwestii ważnej dla dobrej propagacji muzyki akustyki pomieszczenia – pomogła polska manufaktura PROTON. Panowie poszli po designerskiej bandzie i oprócz porzucenia prostych wizualnie paneli w postaci pionowych lub tworzących małe kwadraty absorberów i dyfuzorów, przy pomocy sześciokątnych paneli z odpowiednio obrobionej i nawierconej sklejki postanowili zaproponować nam coś na kształt akustycznych mebli. Oczywiście wspomniane, mieniące się różnorodnie prowadzonym słojem panele mogą zostać wykorzystane saute, jednak przyznacie, te stojące na bokach pokoju pełne zieleni zestawy w służbie porządkowania naszego wiecznego bałaganu płytowego prezentują się równie znakomicie jak te wielomodułowe, pozwalające tworzyć nieregularne zestawy za kolumnami. Panowie szacun. Piękna robota. Tak od strony wyglądu, jak w służbie poprawy jakości projekcji muzyki.

3. D’Agostino
W tym roomie z uwagi nie tylko na rozmiary, ale również ilość prezentowanego sprzętu muzyka była jedynie tłem. Jednak bez względu na wszystko – notoryczny tłum i ogólny chaos – nie mogłem tego nie zaliczyć. Powód? A choćby z szacunku do tytułowego Dana, który stworzył potwora – końcówki mocy Relentless. To jest monstrum. Niestety zazwyczaj na pokazach jedynie stoi i wygląda. Szkoda? Czy ja wiem. Moim zdaniem wystawa nie jest miejscem do oceny możliwości tego smoka, dlatego całkowicie rozumiem to od lat konsekwentnie kultywowane podejście. Na pocieszenie w tym roku gdzieś z boku byli dwaj mniejsi bracia wspomnianego pieca. Wystawca przyjemnie wizualnie połączył je z wielkimi kolumnami Wilson Audio. Niestety w ogólnie panującym harmidrze nawet nie próbowałem skupić się na dźwięku, tylko rzuciwszy okiem na resztę prezentowanych produktów z pokorą opuściłem to high end-owe sanktuarium.

4. Gauder Akustik
Jak widać, mimo możliwości prezentacji szczytów zabawy w zaawansowane audio Roland Gauder postanowił nie prężyć muskułów. Małe kolumny Darc 80 z lampowym wzmocnieniem miały jeden cel. Jaki? Piszę o tym od momentu wejścia tej serii do portfolio tego producenta, czyli odejście od bezkompromisowego podejścia do wyrazistości przekazu. Owszem, takie artefakty jak krawędź dźwięku, jego zebranie się w sobie i ogólny oddech nadal są priorytetami, jednak obecny Gauder Akustik to już inny Gauder Akustik. Z odpowiednią wagą i plastyką średnicy oraz pracującymi w służbie muzykalności skrajami pasma. To jest na tyle inne podejście do tematu strojenia kolumn, że nawet nie wiem kiedy ja – piewca konsekwentnego poszukiwania odpowiedniej ilości muzyki w muzyce – bez jakiegokolwiek odejścia od swojej karmy z wielką przyjemnością stałem się posiadaczem jednej z konstrukcji Rolanda Gaudera. Można by powiedzieć, czas umierać. Jednak gdy rozprawiamy o radosnym przemierzaniu życia z zapisami nutowymi, jedyne co ciśnie mi się na usta to fraza „wreszcie zrozumiał, o co w tej zabawie chodzi”.

5. Wadax
Niestety. Bez względu na spore rezerwy tolerancji design tej elektroniki do mnie nie przemawia. Wiem, to ma grać a nie wyglądać, jednak gdy widzę „mazaje” na frontach tej skąd inąd dobrze grającej elektroniki, natychmiast dostaję dreszczy. Ale zostawmy wizerunkowe kontrowersje i skupmy się na clou, czyli oferowanym w tym pokoju soundzie. Szczerze powiedziawszy, byłem mile zaskoczony prezentacją zawsze nadpobudliwie grających kolumn Kharmy. Wiem, że to dla wielu jest wyznacznik dobrego brzmienia, jednak nie oszukujmy się, do tej pory był dla mnie co najmniej „wymagający”. I tutaj zonk, gdyż tym razem okazało się, że da się go ucywilizować. A jeśli tak, to nasuwa się pytanie: Czym? Odpowiedź wydaje się prosta. Tandemem tytułowego Wadax-a i znanego mi dobrze zestawu pre-power japońskiej marki KODA. Nagle pojawiła się masa i pewnego rodzaju płynność, co przy rozmiarze kolumn pozwalało wypełnić całe pomieszczenie swobodnymi, pobawionymi kompresji, niewymuszonymi, a przez to przyjemnymi w odbiorze alikwotami. Po tej wizycie wiedziałem, że planowane przed wystawą ominięcie zazwyczaj zbyt ostentacyjnej prezentacji firmowego seta Kharmy straciło moc sprawczą. Powiem więcej. Nie mogłem doczekać się, jak wypadnie ten producent w firmowym wydaniu.

6. Magico, Soulution
Dość niedawno, bo bodajże dwa lata temu był moment, gdy do prezentowanych w tym akapicie kolumn pałałem chęcią bliższego poznania. Jednak nie testowego, bowiem takie zaliczyłem nieco wcześniej, tylko po zmianie elektroniki, tym razem około-zakupowego. Coś w sobie miały, dlatego mimo teoretycznej wiedzy „z czym je się je” podjąłem próbę drugiego podejścia. Niestety nadzieje zaliczenia kolejnej przygody okazały się płonne, co sprawiło, że gdy zderzam się z nimi na wszelkiego rodzaju wystawach, niesiony pewnego rodzaju sentymentem weryfikuję, na ile pokazują swoje ja, ze szczególną uwagą na środkowe, niegdyś najbardziej moje narządy słuchu czarujące pasmo. Chodzi o to, czy nie zgubi oferowanej u mnie magii na korzyść nieprzyjemnego rozjaśnienia lub nudnego uduszenia zbytnią wagą. Na szczęście szwajcarzy spod znaku Soulution podołali wyzwaniu. Co prawda życzyłbym sobie więcej powietrza i rozwibrowania dźwięku, jednak po wzięciu poprawki na warunki wystawowe bez problemu, przyjmując na klatę lekkie uproszczenie wybrzmień, byłem pełen dobrych odczuć jeśli chodzi o utrzymanie basu w ryzach. Te goszczące dystrybutorów kartonowo-metalowe budki w tym temacie są bardzo wredne i zawsze cieszy fakt okiełznania niechcianego poluzowania niskich tonów. Może bez oczekiwanej magii, ale było w punkt i z werwą.

7. Kawero, Ypsilon
Tym razem od lat wychwalana przez odwiedzających marka Kawero zamiast wykorzystania mistycznego Kondo, postanowiła rozwinąć skrzydła przy współpracy z grecką marką Ypsilon. Jednak wbrew pozorom moja wizyta nie opiewała na porównanie wcześniejszych z obecną prezentacją pod kątem zgrania z elektroniką, tylko weryfikację odbioru dość wysoko usadowionego głośnika średniotonowego w tych nie oszukujmy się, jednak wielkich sarkofagach. Do zdroworozsądkowo aplikowanych wstęg przez lata zdążyłem się przyzwyczaić, dlatego wchodząc dom pokoju szedłem jak po swoje. Albo będzie wpadka, albo jakimś sobie tylko znanym sposobem konstruktor sobie poradził. Efekt? Być może w ocenie pomagała wielkość pomieszczenia i dobranie odpowiedniego oddalenia od kolumn, ale ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu nie zanotowałem efektu siedzenia w pierwszym rzędzie na koncercie i zadzierania głowy do góry. Owszem, scena swym rozmachem sięgała sufitu, jednak była na tyle proporcjonalnie budowana, że na spokojnie tę prezentację mogę zaliczyć do grona udanych. I co ciekawe, przy wykorzystaniu znacznie mniej utytułowanego niż Japończycy, jednak ewidentnie dobrze radzącego sobie w ekstremalnym High Endzie producenta z Grecji.

8. Goebel
Nie wiem, co skłoniło tego twórczego producenta do skonfigurowania tego typu zestawu na tak wyrafinowane wydarzenie. Tak, był rozmach, energia, mocny dół, otwarta góra i soczysta średnica, tylko co z tego, gdy przekaz za sprawą wielkich „samobieżnych” skrzyń basowych nosił znamiona grania subwoofer-owego. Takie trochę lepsze kino domowe. Jednak gdy niezłe kino można sobie sprawić już za kilkanaście lub kilkadziesiąt tysięcy, to w tym przypadku rozprawiamy o milionach złotych. I to w służbie obcowania z realnie prezentowaną muzyką, a nie filmem. Do mnie to nie przemawiało. Nie pomógł nawet rozbudowany do granic możliwości, rodem z kosmosu gramofon Kronos. A nie pomógł, bo niezbyt trafionych wyborów nie da się uratować nawet super źródłem. Dlatego parafrazując klasyka, zdając sobie sprawę, iż każdy wielbiciel dobrej jakości muzyki ma swoje Westerplatte, przy okazji przywołując w duchu dawne dobre występy marki Goebel nie będę kopał leżącego. To jego podwórko i nic mi do tego. Jednak jeśli już przebyłem ponad 1200 km i zawitałem do jego pokoju, mam prawo delikatnie zaznaczyć swoją i tak na koniec dnia nic nie znaczącą dla bytu tego podmiotu na rynku opinię.

9. Gryphon Audio
Powiem tak. Panowie z Danii pojechali po bandzie. Postawili na postumentach cztery klocki – dzielony przedwzmacniacz liniowy, końcówkę mocy i odtwarzacz CD, obok jedną kręcącą się w kółko prototypową kolumienkę i czekali na oklaski. To było bardzo zaskakujące, gdyż nie owijając w bawełnę w dosłownym tego słowa znaczeniu najnowszą odsłoną zestawu pre-power sprowadzili świat audio na przysłowiowe kolana. Ludzie walili drzwiami i oknami, by zderzyć się z najnowszym absolutem marki, a tutaj zonk. Na szczęście jako jeden z niewielu tym razem mogłem dosłownie zacytować klasyka: „nie ze mną takie numery”. Wszedłem, popatrzyłem, uśmiechnąłem się pod nosem na widok banalności prezentacji, na koniec stwierdziłem w duchu, że końcówka APEX w tym pomieszczeniu na tle stojącej u mnie identycznej na testach, wygląda niepozornie i wyszedłem. Nie kumam bazy.

10. Thrax Audio
Jak to w pokoju właściciela marki Thrax jest standardem, gdzie nie spojrzeć, tam aluminium. Tak tak, opisując ten podmiot gospodarczy śmiało można mówić, iż mamy do czynienia z królem pochodnej glinu. I nie chodzi li tylko o wykorzystanie tego budulca do ubrania swojego bardzo rozbudowanego, skądinąd ciekawie prezentującego się sonicznie portfolio – na naszej stronie jest sporo testów, ale również o fakt bycia głównym wykonawcą tego typu akcesoriów dla sporej grupy producentów nie tylko europejskich, ale także światowych. Jednak zostawmy tematy ogólnej działalności i przejdźmy do prezentowanego zestawienia. Zestawienia opartego o znane z bojów na naszych łamach, teraz z przeprojektowaną zwrotnicą, ze zmienionymi przetwornikami oraz wyposażonymi w mniejsze moduły basowe smukłe monitory. Oczywiście bazując na swoich pomysłach Rumen Artarski w ich napędzeniu posiłkował się kompletnym setem spod swojego znaku firmowego. Jako wzmocnienie zastosował sterowany firmowym przedwzmacniaczem liniowym lampowo-hybrydowy bi-amping. Zaś sygnał zamiennie podawany był z własnego pomysłu gramofonu i wspieranego przetwornikiem Thrax-a topowego odtwarzacza CD japońskiej marki CEC. W efekcie przekaz cechowała nie tylko świetna rytmika, zjawiskowy atak i wyraźna kreska, ale również naturalna dla analogowego źródła, nienachalna plastyka. Być może dla wielu taki sposób wizualizacji muzyki mógł być zbyt ostentacyjny, jednak z pewnością nie był nachalny. Co ciekawe, mimo osobistego przywiązania do nieco większego udziału barwy w przekazie nawet w najbardziej wyczynowych kawałkach nie odczułem dyskomfortu w odbiorze. Powód? Już wspominałem. Po pierwsze wykorzystanie gramofonu. Po drugie napędzanego paskami od snopowiązałki transportu CEC-a. A po trzecie sporo lamp w torze. Proste? Niby tak. Tylko dlaczego tak rzadko realizowane przez innych wystawców, w efekcie częstując nas bolesną soniczną agresją lub nudnym mułem i wodorostami. Ech.

11. YG Acoustic, Burmester
W tym akapicie mimo niepodważalnej znakomitości elektroniki niemieckiego Burmestera chciałbym skupić się na kolumnach. Powodem jest pewnego rodzaju przełom w profilu marki, bowiem do wykonania obudów w najnowszej odsłonie zespołów głośnikowych konstruktorzy wykorzystali materiał drewnopochodny. Nie w teorii znacznie bardziej odporne na wibracje aluminium, tylko z zewnątrz okleinowany, zaś wewnątrz mocno użebrowany MDF. Glin został jedynie użyty do produkcji przetworników. Jednak ku przypomnieniu dodam, iż nie jako wytłoczka z cienkiej blachy, czy odlew, tylko finał wytaczania membrany z jednego grubego puca. To powoduje, że cechuje ją znacznie większa sztywność. A chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę, iż większa sztywność w oddaniu wolnego od szkodliwych wibracji i zniekształceń powierzchni generującej, dźwięku ma niebagatelne znaczenie. W efekcie mając w pamięci kilka spotkań z modelami Carmel 2 i Hailey 2.2 od pierwszych chwil w przekazie słychać było posmak drewna. Nie jakieś uśredniające pakiet informacji, w konsekwencji szkodliwe uplastycznianie dźwięku, tylko nadanie mu nuty homogeniczności. Co ważne, nadal podpartej dobrym rysunkiem i czytelnością źródeł pozornych. Niekwestionowaną oczywistością jest, iż niebagatelne znaczenie w oddaniu takiej projekcji miał zestaw audio. Niestety z braku bliższych kontaktów oprócz przyjemnego pokolorowania świata dźwięku przez najnowszą odsłonę oferty YG Acoustic nie jestem w stanie stwierdzić, gdzie leży dokładna linia podziału zalet każdego z producentów. Jeśli chodzi o spojrzenie na cały tandem, było dobrze.

12. Dali
Na to wydarzenie, czyli premierę największych, oczywiście przy okazji najbardziej skomplikowanych konstrukcyjnie i według producenta najlepszych w dotychczasowej karierze marki, monstrualnych jak na Dali flagowych kolumn podłogowych KORE byliśmy zaproszeni od dawna. I na szczęście, bowiem zainteresowanie było tak duże, że przed wejściem – co rzadko się zdarza – zostałem skonfrontowany z ustalaną przez internet listą społeczną. Opłaciło się być? Bez dwóch zdań. Co prawda siedziałem trochę za blisko, żeby dokładnie ocenić możliwości kreowania przez bohaterki wirtualnego świata, jednak co jak co, ale bazujące na drewnianych włóknach dwa przetworniki basowe i jeden dedykowany tylko do tego pasma średniotonowy wraz z wspierającymi je dwoma gwizdkami – miękka kopułka i wstęga pracujące w różnych zakresach pasma – w kwestii natychmiastowości oddania impulsu i jego transjentów nie brały jeńców. Jak to możliwe? Na ów efekt złożyły się dwa tematy. Po pierwsze będąca pokłosiem skrywającego zwrotnicę cokołu z cementowego konglomeratu, wykonanego z brzozowych płatów sandwicha jako boczne ścianki obudowy i ciśnieniowo formowanego odlewu aluminium w służbie stabilizacji sekcji średnio-wysokotonowej masa kolumn na poziomie 140 kg sztuka. A po drugie bazująca na monstrualnych magnesach, najnowsza odsłona nowo opracowanych przez zespół inżynierów konstrukcja diabelnie szybkich i mocnych głośników do obsługi środka i dołu pasma akustycznego. Wszyscy wiemy, że połączenie wydajności przetworników z masą kolumny ograniczającą wybijanie ich z niezakłóconej pracy nie może skończyć się inaczej, jak natychmiastowością reakcji nawet na najbardziej nieoczekiwany impuls. Tak też było w przypadku bohaterek spotkania, czyli w dobrym tego zwrotu znaczeniu brak skrupułów w oddaniu pełnego spektrum informacji zawartych w materiale muzycznym.

13. Transrotor
Gdy spojrzycie na serię fotografii, wydaje się, że oprócz statycznych analogowych akcentów nie niosą ze sobą nic ciekawego. I tutaj Was zaskoczę, gdyż ten pakiet zdjęć ma bardzo ważne zadanie. Został wybrany celowo spośród kilkunastu. Co takiego istotnego ma przekazać? Niby nic nadzwyczajnego, jednak w dobie posiadania oferty gramofonów przez praktycznie każdego producenta elektroniki, specjaliści w tej materii – prezentowany Transrotor – widniejącymi w mojej relacji rozbudowanymi modelami pokazują, jak ważna dla tego rodzaju konstrukcji jest ich waga i często różny sposób wygaszania szkodliwych wibracji. W pierwszej chwili wygląda to na megalomanię, gdyż nawet poczciwy, w standardzie występujący jako stawiany na zwykłym blacie werk Transrotor ZET3 w celu podniesienia skuteczności izolacji od podłoża może zostać wyposażony w z jednej strony ciężki, a z drugiej skomplikowaniem dedykowanego stolika znacząco poprawiający izolowanie od niestabilnego podłoża stabilizacyjny postument . A to tylko początek szukania sposobów na uzyskanie jakościowego absolutu. Spójrzcie dla przykładu na dostojnego Artusa. Jest wielki, oczywiście za sprawą zintegrowanego z napędem wysokiego stolika ciężki, a mimo to producent zastosował dodatkowo wiszącą centralnie pod talerzem, żyroskopową, kilkudziesięciokilogramową przeciwwagę. Cel? Od zawsze ten sam, czyli przeciwdziałanie wibracjom. A, że ocierające się o szaleństwo, to już skutek obcowania z flagowym modelem tej znanej z produkcji różnej maści gramofonów niemieckiej marki. Przerost formy nad treścią? Nic z tych rzeczy. Czysta fizyka, której działanie – jeśli ustalony z dystrybutorem pomysł uda się zrealizować – może uda mi się zweryfikować na własnej skórze.

14. Nautilus, Audio Reveal, Graphite Audio
Chyba nie muszę nikogo uświadamiać, iż pojawienie się tej statycznej prezentacji miało na celu odrobienie lekcji, jakim jest dokumentacja ekspansji naszej myśli technicznej na szerokie wody światowego audio. Robię tak co roku z innymi podmiotami. Tym razem padło na wystawiających się pod jednym szyldem trzech muszkieterów. Co ciekawe, każdy z nich miał lub ma swoje pięć minut w działalności naszego portalu. Pierwszym, konsekwentnie dbającym o stabilizację i karmieniem energią moich zabawek audio jest krakowski Nautilus ze swoim stolikiem High End Base Audio i listwą zasilającą Power Base Plus. Kolejnym twórca lampowych wzmacniaczy spod znaku Audio Reveal. Zaś mistyczną trójkę uzupełnia również znany z naszych łamów producent podstawek antywibracyjnych na bazie grafitu Graphite Audio. Przyznacie, że mimo pewnego rodzaju sprzętowego gąszczu stoisko wizerunkowo prezentowało się zacnie.

15. NEO
W odniesieniu do tego audio-przybytku nasze kontakty śmiało można określić lekko zmodyfikowanym powiedzeniem: Polak Słowak dwa bratanki. Nasza znajomość zaczęła się dość przypadkowo. Jednak jak to w życiu Słowian bywa, nie od sztywnej korespondencji mailowej na temat podjęcia jakiejś recenzenckiej współpracy – to był początek wejścia marki na nasz rynek i pierwsze kontakty, tylko mocnym wejściem na bazie wspaniałej śliwowicy na jednej z wystaw w konkurencyjnym hifideluxe. Chłopaki są życzliwi, kontaktowi – wyciągają nas na rozmowę z największego tłumu ludzi i mają dwie bardzo ważne zalety. Pierwszą są ciekawe pomysły na modułowe stoliki dla systemów audio. Zaś drugą dbałość o fenomenalną jakość wykonania swoich produktów. Niby powinien to być standard, jednak nauczony doświadczeniem wiem, iż są to tak zwane pobożne życzenia. Można by powiedzieć: „życie”, niestety ja tego nie kupuję. Na szczęście nasi południowi sąsiedzi wiedzą, jak krótkie nogi ma zła jakość wykonania, dlatego dbają o każdy technologiczny szczegół, o czym kilka lat temu zdążyłem się przekonać podczas testu jednych z pierwszych platform z ich portfolio. Jak wypadły, możecie poczytać na stronie. Teraz jednak tym chciałem zasygnalizować Wam podjęcie przez wspomnianych panów kolejnej testowej rękawicy. Będzie to weryfikacja próby poprawy jakości grania monstrualnej końcówki mocy przestawianej z płyty granitowej na ich dedykowaną platformę. Naturalnie zasygnalizowałem, iż dla mnie ważne jest utrzymanie dobrze kontrolowanej, dość wyraźnie podanej w temacie krawędzi energii dźwięku, a nie realizacja świata muzyki w estetyce pacyfistycznej miłości do nienaturalnie krągłego, na dłuższą metę nudnego dźwięku. Wiecie, co odpowiedzieli? No problem. Dla mnie bomba. Od tego momentu z niecierpliwością czekam, aż opadnie powystawowy kurz i platforma dotrze w moje progi na naturalnie zwieńczoną stosownym raportem próbę ognia.

16. B&W, Classe
W przeciwieństwie do zestawu audio, tego modelu kolumn nie mieliśmy okazji testować. Dlatego też nie jestem w stanie podjąć próby pełnoprawnej weryfikacji osobistych obserwacji z wynikiem dźwiękowym na wystawie, Jednak bez naciągania faktów mogę powiedzieć, iż przekaz zastany podczas imprezy cechowała swoboda, ważna dla mnie dbałość o zebranie się dolnego zakresu, odpowiednia waga średnicy i bogata, jednak niewymuszona góra pasma. Z pewnością spory udział w uzyskaniu takiego wyniku miały tematy w stylu sporej kubatury pomieszczenia, lekko ogarniętej akustyki i odpowiedniego ustawienia kolumn – daleko od bocznych i tylnej ściany oraz odpowiednie dogięcie, jednak brawa za to, że wystawca znając się na rzeczy umiejętnie wykorzystał zastane warunki. A zrobił to na tyle udanie, że spędziłem w tym pokoju dobre 30 minut.

17. Magico, Pilium
Teoretycznie rzecz oceniając ta prezentacja nosiła znamiona mezaliansu. Droga elektronika napędzała kolumny pochodzące ze znacznie niższej półki cenowej. Tylko co z tego, gdy w grę wchodzi pokazanie wiedzy co z czym połączyć. Dla mnie taki ruch jest tylko potwierdzeniem dbałości o końcowy wynik. Być może nieosiągalny przez wielu użytkowników w codziennym życiu, jednak dobre pierwsze wrażenie. można wywrzeć tylko raz i konfigurator tego seta nie zmarnował swojej szansy. Jak to grało? Dla mnie świetnie. Pełna kontrola nad dźwiękiem od dołu, przez środek, po górę pasma. Energia, rozdzielczość i witalność daleko lepsza niż w opisywanych kilka akapitów wcześniej wielkich Magico z Soulutions. Tylko należy pamiętać, że gdy wówczas Szwajcarzy próbowali okiełznać wielkie, wyposażone w trzy przetworniki basowe „kolumniszcza”, w tym przypadku monstrualna końcówka mocy miotała co prawda również posiadającymi 3 przetworniki niskotonowe, jednak znacznie mniejszymi zespołami głośnikowymi. Nie ma znaczenia? Uwierzcie mi, że w warunkach wystawowych ze ściankami z karton-gipsu i szkła to bardzo istotne, żeby nie powiedzieć determinujące końcową jakość.. Tak, czy inaczej wizyta w tym przybytku pokazała, że na przekór złośliwym komentarzom w sieci niższe modele z portfolio amerykańskiego potentata kolumnowego potrafią pokazać się ze świetnej strony.

18. Marten, MSB
Tutaj mamy kolejny mały mezalians. Jednak jak dla mnie nie tak udany, jak poprzedni. Co mi doskwierało? Spokojnie. Nie brak kontroli, swobody, czy ogólnej transparentności dźwięku – to było na najwyższym poziomie, tylko skażenie go pewnego rodzaju technicznością prezentacji rodem z doliny krzemowej. Niby wszystko kipiało poprawnością, a rzekłbym nawet referencją, tylko nie było zarezerwowanej dla muzyki płynności. System zdawał się ją zbyt wiernie technicznie odtwarzać, a nie wciągająco, być może czasem z małym potknięciem, ale za to magicznie kreować. Nie zawsze chodzi o idealne trafienie w punkt, Czasem trzeba zaliczyć wpadkę, bo to jest synonimem naturalności. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że znajdzie się rzesza ludzi hołubiących takiemu sposobowi przekazu, jednak dla mnie nie było niezbędnego do zatopienia się w muzyce flow. Od strony technicznie stawiam szóstkę, zaś emocjonalnej nieszczególnie chciałbym zabierać bezwarunkowy głos.

19. Audio Physic
To była ciekawa projekcja świata muzyki. Żywa, pełna wyraźnie rysowanej energii i zjawiskowo swobodna. Jednak słowem, a tak naprawdę frazą kluczem było unikanie przekraczania dobrego smaku. Marka Audio Physik znana jest z nieowijania w bawełnę kreowanej przez siebie wirtualnej sceny, dlatego podczas konfigurowania systemu bardzo ważna jest wiedza, jak wydobyć z niej tylko to jest najlepsze. I moim zdaniem w tym przypadku to się udało. Bez szukania fajerwerków, ale za to z przyjemnym timingiem i bezboleśnie odbieraną swobodą.

20. Nagra, Wilson Audio
Co prawda gospodarzem tego pokoju była szwajcarska Nagra, jednak nie oszukujmy się, amerykańskie paczki Wilson Audio sroce spod ogona nie wypadły i miały bardzo duży udział w dla mnie, bardzo udanej prezentacji. A to nie wszystkie ważne aspekty tego ciekawego pokazu. Oczywiście mam na myśli z mojego punktu widzenia, bardzo istotne źródła, jakimi były swoiste rodzynki na tegorocznej wystawie w postaci gramofonu i magnetofonu szpulowego – naturalnie spod znaku towarowego NAGRA. Efekt? Być może będziecie zaskoczeni, ale po wejściu do pokoju zderzyłem się z przyjemnie ciemnawym, plastycznym, energicznym i z uwagi na rozmiar kolumn pełnym rozmachu podejściem do tematu wizualizowania świata muzyki. Dlaczego zaskoczeni? Nie udawajcie. Przecież nie raz w kuluarach słyszałem, że Nagra gra technicznie, a Wilson kartonowo. Dlatego też w swojej relacji nie mogłem przemilczeć faktu tak udanego występu tych niesłusznie odżegnywanych od czci i wiary producentów. A na poparcie tego faktu dodam, iż nawet w dniu zarezerwowanym jedynie dla branży i prasy pokój przez cały czas był mocno oblegany. Mało tego, notował dramatycznie niską rotację słuchaczy, co bardzo utrudniało mi zrobienie ciekawych fotografii.

21. Fyne Audio
Tak jak się spodziewałem, czasem rozmiar kolumn nie ma znaczenia. Do czego piję? Oczywiście do sposobu na pokaz nie tylko z rozmachem, ale przy okazji bardzo spójny. Bez dziur w wirtualnej scenie, tylko z punktowym, a przez to namacalnym pozycjonowaniem bytów. Co bez względu na gabaryty konstrukcji kolumny ma takie zalety? Naturalnie będący znakiem rozpoznawczym marki Fyne Audio głośnik koncentryczny. Na fotografii widać dwa zestawy kolumn. Jednak zapewniam Was, opisany zjawiskowy spektakl zapewniły mi stojące na zewnętrznych rubieżach monitory. Monitory, które udowodniły, że oprócz ładnego, dla wielu nawet fenomenalnego wyglądu potrafią stworzyć namiastkę prawdy o wszech-otaczającym nas świecie muzyki. Nic, tylko się w niej zatopić, co z premedytacją, naturalnie również z wielką przyjemnością przez dobre kilkanaście minut uczyniłem.

22. Gershman Acoustics, Franc Audio Accessories
Tak prawdę mówiąc powodem wizyty w tym lokalu była chęć zobaczenia najnowszego produktu rodzimego producenta mebli i antywibracyjnych akcesoriów audio Franc Audio. W innym wypadku z racji zazwyczaj kilkuosobowego tłumiku prawdopodobnie swoją uwagę skupiłbym na innym miejscu. Jednak po niezobowiązującej kuluarowej rozmowie z producentem stolików i im podobnych dóbr audio postanowiłem przyjrzeć się nowemu dziecku, czyli nieco przeprojektowanej wielopoziomowej szafce. Wcześniejszy, bazujący na stalowych ceownikach model według niektórych potencjalnych klientów wizualnie wydawał się być ciężkawy i zbyt industrialny. Nie było jakiegoś dramatu, jednak celowo wywoływana przez projektanta brutalność aparycji mogła powodować efekt kochaj albo rzuć. I nie było znaczenia, że jednym z ciekawych posunięć producenta było wypełnienie kształtek drewnopochodnymi okleinowanymi wstawkami, gdyż nadal zderzaliśmy się z co prawda bardziej wysublimowanym, ale jednak monolitem. Tymczasem to co zaprezentował na tegorocznej monachijskiej imprezie, podryfowało w bardzo oczekiwaną jako kontrpropozycja do poprzedniego modelu, bo wprowadzającą designerskie odprężenie, oczywiście nadal bardzo techniczną, jednak ewidentnie stawiającą na poczucie lekkości stronę. Co powiedziałbym o usłyszanym dźwięku? Szczerze? Było ciekawie, acz ewidentnie słyszalnie, że miałem do czynienia z niedużymi kolumnami. Jednak zaznaczam, słowo „niedużymi” w tym przypadku jest pewnego rodzaju uproszczeniem, gdyż owe kilkumodułowe paczki de-facto były spore. Niestety na tle szaleństwa konkurencji przesiadka z przykładowych majestatycznych Martenów, czy Kharm była nad wyraz słyszalna. Nie jako słabsze granie, tylko raczej mniejsze, co aby dokładnie je ocenić, zmuszało mnie do kilkunastominutowej akomodacji, na co niestety nie miałem czasu. A nawet gdybym tam posiedział, to i tak byłoby słychać zdecydowanie inny sposób budowania realiów sonicznych niż lubię. Oczywiście inny w sensie walki z fizyką, czego doświadczam u siebie podczas testu mniejszych od posiadanych na co dzień Gauderów Berlina RC-11. Ale żeby nie było. Ogólna prezentacja nawet na tle tuzów tego kawałka tortu nie miała się czego wstydzić.

23. Alluxity, Joseph Audio
Pamiętacie? To jeden do jeden powtórka z rozrywki sprzed roku. To źle? Bynajmniej, gdyż jeśli coś się sprawdza i potem owocuje zainteresowaniem klienta, to po co robić sobie kuku zbędnymi próbami poprawienia czegoś dobrego. Chyba, że ma się do zaproponowania coś zjawiskowego lub nowego. A jeśli nie, wystarczy lifestyle’owy set odtwarzacza strumieniowego wspomaganego pasującą brzmieniowo i optycznie integrą połączyć z ciekawymi kolumnami i mamy przepis na sukces. Owszem, bez szukania wyczynowości, ale lepszy fajny spójny zestaw, niż zbieranina w teorii wyczynowych, jednak wspólnie oferujących porażkę brzmieniową nawet najbardziej rozpoznawanych komponentów. I jeśli czegoś spokojnego, ale równego i bezpiecznego szukacie, wystarczy nabyć coś z portfolio operującego dobrą barwą i nasycenie Alluxity i zasilić tym widniejące na fotografii, oparte o metalowe, a przez to dające fajną krawędź i drive przetworniki, zespoły głośnikowe Joseph Audio. Gwarancja fajnie spędzonego czasu przy muzyce praktycznie murowana.

24. Vitus Audio, Soundspace Systems
Nie wiem, jak to powiedzieć, ale gdybym nie znał dokonań Ole Vitusa, powiedziałbym, że jeszcze przed nim długa droga. Niestety nawet w tej chwili w domu mam topową, wręcz fenomenalną końcówkę mocy spod jego ręki i wiem, że w mojej ocenie występ w Monachium chyba mu nie wyszedł. Być może trafiłem na zły repertuar. Nie wiem. Wiem jednak, że facet ma pojęcie o dobrym dźwięku i jak pod tym kątek skroić oparty o komplet jego komponentów set. Jego piętą Achillesa jest chyba brak własnych kolumn, zmuszając go do poszukiwań. Trochę ryzykownych, co ewidentnie udowodniła próba konfrontacji pokazów z ostatniej wystawy w 2019 roku z Rockportami z obecną. Dla mnie tamo wydarzenie było znakomite, to opisywane nieco kontrowersyjne. Dlaczego tylko nieco? Jak wiecie, nie mam patentu na wszechwiedzę i zdaję sobie sprawę, ba nawet wiem, bo to usłyszałem od znajomego, że dla sporej grupy osobników homo sapiens to był co najmniej ciekawy, jak nie świetny miting. Dlatego też żeby było jasne, przytoczona ocena jest bardzo subiektywna i oparta o kilka z rzędu lat wręcz zachwycania się każdym pokazem, czego w tym rozdaniu nie zaznałem. Czy jestem bardzo zawiedziony? Nic z tych rzeczy. Po powrocie do domu odpaliłem sobie wspominanego smoka Masterpiece Series MP-L201i otaczający mnie świat za sprawą zabawki od Ole Vitusa znów stał się piękny.

25. KHARMA
Przyznam szczerze, że po pierwszym zderzeniu z kolumnami Kharmy z obcą elektroniką na ten moment czekałem z niecierpliwością. Zazwyczaj firmowy zestaw nieco mnie raził. Był zbyt ofensywny, cierpiący na niedowagę w środku pasma i ogólnie po kilku minutach wręcz wypraszający z pokoju. Tymczasem w tym roku wszystko nabrało rumieńców. Oczywiście nie zostałem zaproszony na ucztę typu angielska szkoła grania spod znaku Harbetha, czy Spendora, jednak bez dwóch zdań na tle poprzednich spotkań tym razem wydarzenia sceniczne były znacznie bardziej przyjazne. I być może owa konfrontacja z zapisanymi w pamięci sprawiła, że nie tylko siedziałem w tym pokoju dobre kilkadziesiąt minut, to jeszcze zacząłem doszukiwać się cech nigdy nie słyszanej muzykalności. Naturalnie w estetyce szybkości narastania sygnału, rozmachu przedsięwzięcia muzycznego i jego transparentności, jednak wolę z otwartą szczęką pławić się w specyfice nienachalnej swobody grania, niż taplać się w nazbyt przysadzistym, często ociężałym i pozbawionym lotności świecie pozornej muzykalności ponad wszystko. A musicie wiedzieć, że właśnie z tego ostatniego wyrastałem. To znaczy? Dla wtajemniczonych wystarczą dwa słowa Harbeth + Naim i wszytko jasne. Jak to możliwe, że aż tak ewaluowałem? To naturalnie konsekwencja osłuchania, która po latach czasem dobrych, a czasem złych wyborów pozwala docenić nawet tak kontrowersyjną propozycję dla wielu z nas jak Kharma. Ja byłem tym występem bardzo ukontentowany. Osobiście lekko skorygowałbym kilka aspektów, ale jak na wystawę i w odniesieniu do lat poprzednich było ok.

26. Grandinote
Jak widać, Włosi są prawie samowystarczalni. W swojej ofercie mają produkty od wzmocnienia po kolumny. Jedyne co potrzebują do szczęścia, to źródło. Źródło, w roli którego tym razem wystąpił lifestyle’owy gramofon. Jednak jego designerski rodowód nie przeszkodził wystawcy pokazać się z dobrej strony. Z dużą dozą prawdopodobieństwa słyszałem te paczki na pokazie we Wrocławiu. I gdy w wielkim pomieszczeniu konferencyjnym przy ogólnie dobrej prezentacji muzyki brakowało mi jedynie niskiego basu, to już w znacznie mniejszym owe niedobory przestały istnieć. Było z drivem, nasyceniem, dzięki temu z namacalnością, co przekładało się na bardzo mile spędzony czas. I nie przerażajcie się rozmiarem kolumn, gdyż bez względu na wysokość nie przytłaczały słuchacza ani rozmiarami, ani nazbyt ofensywnym ciśnieniem akustycznym. Po prostu grały muzykę. Fajnie jest w odpowiednich warunkach lokalowych – mam na myśli rozmiar pokoju, a nie problem warunków wystawowych jako taki – przekonać się, że producent nie leje wody, tylko wie, jak zrealizować ciekawy pomysł na dźwięk.

27. Engstrom, Marten
I chyba doszliśmy do dla mnie najciekawszego pokazu. Co prawda podniósłbym w mim minimalnie poziom nasycenia, jednak i bez tego było to zjawisko. Oddech, szybkość, rozdzielczość, dobre kopnięcie, a wszystko okraszone magią daleką od ospałości i otyłości elektronową lampą. A najciekawsze jest to, że o wizytę w tym pomieszczeniu zostałem poproszony przez znajomego, który nabył nieco niższy model ze stajni Martena. I gdyby nie to, po dość przypadkowej i niezbyt udanej wizycie w pokoju z mniejszymi modelami tego brandu ten pokaz pewnie bym sobie odpuścił. Nie na złość. Aż tak wredny nie jestem. Jednak przy wiedzy, że i tak wszystkiego nie da się sensownie ogarnąć, prawdopodobnie wybrałbym się na występ jakiś tub, których tym razem ani jednej nie zaliczyłem. Co w tym przypadku najbardziej przykuło moją uwagę? Niestety od czasu gdy na stałe zagościły u mnie wielkie kolumny, pierwszym co rzuca mi się w uszy, to sposób prezentacji. Jednak nie w odniesieniu do barwy i wagi muzyki, tylko niewymuszenia jej podania. Nie może być żadnego udawania dużego dźwięku, bo to robią maluchy. Przekaz ma nosić znamiona kreowania muzyki w dobrym tego słowa znaczeniu, od niechcenia. Powód? Z jednej strony banalny, a z drugiej jakże oczekiwany. Chodzi o to, że gdy muzyka swoją projekcją stara się nas na siłę oczarować, po jakimś czasie staje się to męczące. Tymczasem pozorne granie jakby w tle dając nam wybór skupienia się na niej lub nie, podprogowo wręcz zmusza do pełnego wejścia w nią. Bredzę? Bynajmniej, gdyż świadomie kładąc rękę na pieńku zapewniam Was, iż pierwsze o czym wspominają bywalcy w mojej samotni, to opisany przed momentem projekcyjny luz. Tego z mniejszych kolumn zazwyczaj z uwagi na zasady fizyki nie da się uzyskać. Ba, częstym problemem jest również niezbyt umiejętne strojenie zwrotnicy nawet w dużych zespołach głośnikowych i potem reszty systemu audio. Na szczęście panowie od Engstroma i Martena wiedząc na czym polega zabawa w High End w moim mniemaniu stworzyli wystawowy tandem marzeń.

28. dCS, Wilson Audio
Na koniec dowód, że bez prób na żywym, naturalnie własnym organizmie miałbym problem z decyzją wejścia w posiadanie przetwornika spod znaku dCS. Spokojnie, prezentowane na fotografiach dCS-wowo – wilsonowe granie nie było tragiczne. Co to to nie. Jednak wzmacniało cechy, za którymi wielu znanych mi miłośników dobrej jakości muzyki niezbyt przepada. Chodzi o zbyt dosłowne podejście do konturowania dźwięku, wagowe przesunięcie nieco w górę na osi neutralności środka pasma, jego powodującą skracanie trwania i minimalizację energii nad-kontrolę niskich tonów oraz ofensywność górnego zakresu. Wszystko co do joty było na wyczynowym poziomie, przez co sprawiało wrażenie techniczności słuchanej muzyki. Nie był to świat osadzony na łące pełnej kwiatów, tylko na czymś w rodzaju pola minowego. Bez szukania nieodzownych w życiu kompromisów, w zamian serwując bezdyskusyjną realizację wojskowego konspektu. Dla mnie nie tędy droga. Ale zaznaczam, dla mnie. Na szczęście wiem, jak z tych pozornych niedogodności zrobić użytek i wspomniany dCS Vivaldi w moim systemie od dwóch lat zadaje kłam opiniom o jego bezduszności.

I to byłoby na tyle. Jednak gwoli uspokojenia po lekturze moich wynurzeń być może momentami nerwowej atmosfery, proszę potencjalnie poruszonych wystawców, aby traktowali wygłoszone opinie jako zbiór naturalnych dla tego typu przedsięwzięć przypadków. Nie da się zadowolić wszystkich, dlatego nie było szans na same peany. Jednak na uspokojenie dodam, iż każdy, nawet najmniej podchodzący pod moje preferencje zestaw miał swoich zwolenników. Tak było w przypadku Vitusa, dCS-a, czy Goebela. Powiem więcej. Niejednokrotnie moje wybory fundowały rozmówcom salwy śmiechu. Po co zatem zabierałem niezbyt przychylny głos? Po trosze jako być może wskazujący Wam nieciekawą drogę, feedback kontrowersyjnego zaskoczenia w stosunku do lat poprzednich. A po trosze dla pokazania czytelnikom odbierającym muzykę w podobny do mnie sposób, na co zwracać uwagę podczas planowania ożenku z urządzeniem potrafiącym wywijać soniczne fikołki. Z pewnością nie z czystej złośliwości. Jestem zbyt pogodnym człowiekiem na takie zagrywki. I tym optymistycznym akcentem kończę raport z tego kilkudniowego wypadu do europejskiej mekki audio. Dziękuję wystawcom za włożoną ciężką pracę, a czytelnikom za chęć zapoznania się z moimi ocenami jej wyników. Do zobaczenia za rok.

Jacek Pazio