Tag Archives: Munich High End 2023 cz.2


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Munich High End 2023 cz.2

Munich High End 2023 cz.2

Obserwując w Internecie już kilkudniowy szum o tematyce audio, nie trzeba być omnibusem, aby zorientować się, iż interesująca każdego z nas, od lat najważniejsza tego typu w Europie impreza niestety jest za nami. Łatwo to zauważyć, bowiem wszyscy – nawet ci, którzy nie byli na niej osobiście, dwoją się i troją, aby na ile to możliwe, pamięć po niej zbyt szybko nie wygasła. To źle? Nic z tych rzeczy, przecież takie przedsięwzięcia są solą naszej zabawy i jeśli się odbywają, dobrze jest, gdy echo po nich rozbrzmiewa jak najdłużej. O czym mowa? Oczywiście o tegorocznej, monachijskiej wystawie High End 2023, po odwiedzeniu której zaraz po relacji Marcina przyszedł czas na podzielenie się z Wami własnymi refleksjami o zaliczonych prezentacjach. Nie będą to jakieś determinujące być albo nie być jakiegokolwiek zestawu przemyślenia, tylko luźne sprawozdania z zastanej w kilku pokojach sytuacji. Jak to zwykle bywa sytuacji na wskroś przypadkowej, przez to często obciążonej problemami natury repertuarowej, jednak nie oszukujmy się, pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz i jeśli mówiąc młodzieżowym żargonem w danym momencie „coś nie pykło”, nie mój problem. Ale jak wspominałem, moja opinia jest jedynie spojrzeniem jednym z miliona i chcąc być fair w stosunku do wszystkich wystawców, zalecam brać ją z lekkim przymrużeniem oka. To jak, przygotowani? Jeśli tak, zatem wszystkich pragnących zobaczyć i usłyszeć wystawę moim okiem i uchem, naturalnie będących w stanie poświęcić kilkanaście minut na ostatnimi czasy niemodne przeczytanie tekstu, zapraszam na serię poniższych, mam nadzieję, że ciekawie opisujących brzmienie odwiedzanego zestawu akapitów z muzyką w tle. Zanim rozpocznę, jeszcze jedna uwaga. Z racji mnogości nie tylko komponentów audio, ale również zgromadzonych w jednym pokoju producentów, w swoich refleksjach nie będę dokonywał drobiazgowej wyliczanki, tylko posłużę się nazwami głównych graczy. Zapewniam, to wystarczy, aby zorientować się, o czym będę rozprawiał.

1. hORNS, David Laboga Custom Audio
Mniemam, że tych marek nikomu z bywalców naszego portalu nie trzeba przedstawiać. To rodzimi producenci, którzy w tym roku postanowili wystąpić w teorii skromnym, jednak dla mnie znakomicie wypadającym duecie. W tym pokoju bywam prawie zawsze, jednak ostatnio oferowany dźwięk z jakiś powodów nie rzucał na kolana. Przyczyn zapewne było wiele i raczej nie podejmuję się dociekać, co dawniej się nie spinało, jednak cieszy fakt, że ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu tym razem jako pierwszy zaliczony podczas tej wystawy, dla mnie stały punkt odwiedzin wreszcie zagrał bardzo dobrze. Była barwa, esencja i energia, a wszystko okraszone nienachalnym efektem tubowego ogniskowania źródeł pozornych. Nic tylko zmieniać repertuar, co podczas mojej kilkunastominutowej wizyty z niekłamaną przyjemnością czyniliśmy. A trzeba pamiętać, że prezentacja odbywała się w niewielkiej sali i do tego w znakomitej większości oszklonej. Jednak jak widać na załączonym obrazku, jak się chce ogarnąć nawet tak trudne warunki, to może nie bez problemu, ale jednak się da. Receptura na dobry dźwięk w tym roku okazała się nader prosta. Trochę ustrojów akustycznych, prosty odtwarzacz CD z lampami na pokładzie, lampowe wzmocnienie, barwne kable i dalekie od ofensywności kolumny tubowe. Brawo Wy.

2. Kharma
Przyznam szczerze, że to jest jeden z trzech producentów kolumn, jakie w głównej mierze kreowały mój grafik wizyt. Tytułowa Kharma od zawsze w wielu kwestiach nie pozostawia jeńców. Jednak pisząc frazę „w wielu” z premedytacją zasugerowałem często wytykane temu brandowi co najmniej kontrowersyjne aspekty, z których najważniejszym i tak naprawdę chyba jedynym jest wyrazista oferta brzmienia. To zawsze jest jazda bez trzymanki, z tą tylko różnicą, że w zależności od wystawianego w danym roku modelu i towarzyszącej elektroniki mniej lub bardziej kontrowersyjna. Chodzi oczywiście o zbyt lekkie traktowanie zakresów średniotonowego i wyższego basu, co skutkuje dryfowaniem dźwięku w stronę analityczności. Owszem, jest szybki, transparentny i bezpośredni, niestety na dłuższą metę męczący. Trochę szkoda, że w tym roku prezentowany model stał niżej w hierarchii, przez co zrezygnowano z diamentowych przetworników, gdyż to powodowało, że gdy konfiguracja z poprzedniej wystawy mimo zbytniej lekkości podania, ale za to ze świetną czystością była naprawdę bardzo ciekawa, to tegoroczny popis był lekko bolesny. Krzaczasty na górze i bez odpowiedniego uderzenia energią. Nie wiem, czy to kwestia towarzyszącej, nieco innej elektroniki, czy okablowania, ale jedno jest pewne, występ AD 2023 to nie moja bajka.

3. Fono Acustica
Tutaj co prawda mamy do czynienia nazwą wystawcy, jednak jak unaoczniają fotografie, po raz kolejny przyjrzymy się kolumnom Kharma. Tym razem w odróżnieniu od poprzedniego występu sekcją wzmocnienia zajęła się znana mi marka Robert Koda. Co mogę powiedzieć na temat tego seta? Cóż, nie wiem, co się stało. To już wolałem poprzedni występ, gdyż nosił znamiona pewnego rodzaju radości prezentacji. Zbyt lekkiej, nieco natarczywej, jednak jakiejś. Tymczasem po wejściu do tego pokoju przywitała mnie ogólna kotara, ściśnięcie i brak choćby akceptowalnej dynamiki przecież generowanego przez wielkie kolumny i znakomity system dźwięku. Gdybym miał ocenić usłyszany spektakl, biorąc pod uwagę potencjał wykorzystanych komponentów napisałbym „dramat”.

4. Engstrom, Marten
Ten pokój w teorii sygnował producent elektroniki lampowej, znany u nas od kilku lat szwedzki Engstrom. Jednak jak od kilku przed wystawowych dni wieść gminna niosła, tak naprawdę dla wielu odwiedzających głównym punktem programu były pachnące jeszcze nowością kolumny Marten Mingus Septet. Jaki był soniczny efekt rodzimego tandemu? Chyba nikogo nie zdziwi fakt typowości dla prezentacji z dobrze zaaplikowanymi lampami elektronowymi w trzewiach sekcji wzmacniającej. Miękko i soczyście, z dobrym zejściem, ale bez dwóch zdań zawsze pod dobrą kontrolą. A to nie koniec, gdyż uzupełniając wyliczankę nie mogę zapomnieć o fajnej plastyce i dźwięczności przyjemnie rozwibrowanego dźwięku. Co mnie pozytywnie zaskoczyło, bez względu na poziom głośności i repertuar, przekaz zawsze cechowało przyjemne niewymuszenie podania. Z dobrym drivem, ale bez cech natarczywości. Po prostu tak jak przez lata nauczył nas Engstrom.

5. Marten, MSB, TechDAS, DS Audio
Jak widać po kolejności wyliczanki, mimo mocnego rozbudowania elektronicznego konglomeratu w tej sali była to firmowa prezentacja kolumn Martena. Tak tak, tego samego modelu co w Engstrom-ie, jednak tym razem z krzemem w roli tworzenia sygnału audio. Czym zaskoczyli mnie wystawcy? Nie wiem, czy zaskoczyli, po prostu pokazali łatwość akomodacji zespołów głośnikowych z różną elektroniką. Naturalnie wynik brzmieniowy był inny niż w tandemie ze szwedzkim wzmocnieniem z lampami próżniowymi, niemniej jednak równie znakomity. Dźwięk był nieco twardszy, ale nie kanciasty. Mniej rozwibrowany, a mimo to pełen przyjemnie podanych informacji. Za to epatujący większą, bardziej zebraną w sobie, dzięki czemu żywiej pulsującą energią. A najciekawsze w tym wszystkim był fakt, że mimo stacjonowania w pokoju kultowego gramofonu i zestawu optycznej wkładki gramofonowej z dedykowanym phono spod znaku DS Audio, przez cały czas mojej wizyty muzyka leciała z plików. To co wydarzyłoby się, gdyby wystawca dopuścił do głosu gramofon? Spokojnie, to pytanie retoryczne. Wszyscy wiemy, co by się stało. Oczywiście to, co tygrysy lubią najbardziej.

6. MSB, Marten
Tutaj podobnie do Engstrom-a. W teorii wystawiał się przedstawiciel słynnej doliny krzemowej, produkujący elektronikę brand MSB, jednak to co się wydarzyło, nie miałoby miejsca, gdyby nie kolumny. W czym rzecz? Nie od dzisiaj wiadomo, że elektronika spod znaku MSB jest bezwzględna. Wyrazista, energetyczna i precyzyjna w pokazaniu dosłownie każdego, choćby najdrobniejszego niuansu dźwięku, dlatego aby nie zmarnować jej potencjału, bardzo ważnym jest umiejętna konfiguracja. Czy to kolumny, towarzyszący systemowi zestaw okablowania tudzież adaptacja akustyczna, nawet najdrobniejsze potknięcie jest w stanie zniweczyć drzemiący w tym sprzęcie dar. Dla jednych ciężki do okiełznania, dla innych właśnie z tego powodu bardzo intrygujący, ale bezwarunkowo będący jej najważniejszym atutem. I właśnie owa, dla wielu problematyczna, na szczęście dla profesjonalistów tylko pozorna trudność konfiguracyjna wespół z wystawową kubaturą sali, zastosowanym okablowaniem i znakomitymi kolumnami Marten-a w moim odczuciu dały brzmienie wystawy. Gdy prześledzicie moje relacje z podobnych przedsięwzięć, okaże się, że unikam tego typu jednoznacznych wyznań. Jednakże tym razem bazując na zjawiskowym odbiorze całości prezentacji postanowiłem odejść od dotychczasowych standardów. A tak naprawdę powodem takiego zachowania był przywoływany w jednym z pierwszych akapitów, ustalony w duchu sparing trzech ikon segmentu produkcji kolumn. Co prawda ogłaszanie zwycięzcy już po prezentacji drugiego zawodnika a przed ukazaniem się oceny ostatniego sparingpartnera brutalnie studzi dalsze napięcie tego jakościowego porównania, ale myślę, że nie do końca, gdyż dla zrozumienia werdyktu mimo wszystko istotnym jest poznanie wszystkich za i przeciw, o czym przekonacie się nieco później. Co takiego pokazał tytułowy zestaw? Powiem tak. Być może mój odbiór mocno warunkowało zastosowanie identycznego jak w moich Gauderach Berlina RC-11 zestawu średnio-wysokotonowego opartego o głośniki diamentowe i porcelanę, ale nie oszukujmy się, taki set przetworników jest obecnie stosowanym jedynie w najlepszych konstrukcjach, przez to uważanym za topowe rozwiązanie i jeśli jest dobrze zaaplikowane, nie pozostawia złudzeń, że mamy do czynienia z fenomenem. Tak też było w przypadku zestawu MSB/Marten. Ze zrozumiałych względów wykorzystania innych przetworników basowych niż u mnie (ja mam aluminiowe, a tutaj jest najnowsza kanapka Accutona) z nieco innym akcentem projekcji niskich rejestrów – nieco grubsza kreska krawędzi dźwięku, ale góra i środek pasma to majstersztyk. Lekkość podania, nienachalna, wyłaniająca się ze smolistego tła prezentacja najdrobniejszych artefaktów zapisanych na płycie i daleka od narzucania się, a przez to wciągająca do słuchania motoryka dźwięku dosłownie i w przenośni przeniosły mnie do mojego pokoju. Po odsłuchu streamera Wadax-a u warszawskiego dystrybutora wiedziałem, że Marteny to potrafią, jednak nie sądziłem, że w takim tonie potrafi się odnaleźć uważana za bezduszną amerykańska elektronika. Morał? Banalny, bo kolejny raz utwierdzający mnie w przekonaniu, iż nigdy nie powinno się mówić nigdy – oczywiście piję tutaj do często odsądzanego od czci i wiary MSB.

7. Thrax
Jak było u Thrax-a? Chciałoby się powiedzieć – „jak zwykle, czyli dobrze”, jednak taki przekaz zrozumieliby jedynie melomani znający tę markę. Dlatego spiesząc z wyjaśnieniami z przyjemnością informuję, iż z jednej strony dzięki wyrazistym, kreślącym byty ostrą kreską kolumnom bardzo transparentny, a z drugiej jako feedback zastosowania w torze wielu lamp elektronowych, choć już w samych 100W monoblokach „siedziały trany” – był to bardzo koherentny pokaz. Bez zbędnego nudzenia zbytnią słodkością, tylko mocne uderzenie zestawionych w jedną całość monitorów z dedykowanymi modułami basowymi z elementami fajnej barwy i lotności. Nic, tylko siedzieć i słuchać. I to nie byle czego, tylko w zależności od materiału raz dużego i agresywnego, a innym razem pełnego intymności pomysłu na muzykę.

 

8. Estelon
Nie wiem, czy wszyscy są zorientowani, ale ten producent za sprawą krakowskiego Nautilusa jesienią ponownie pojawił się na naszym rynku. To jak widać gołym okiem, są bardzo designerskie zespoły głośnikowe. Jednak istotą bytu tego podmiotu nie jest li tylko sam wygląd, ale również znakomita korelacja aparycji z jakością oferowanego brzmienia. Swobodne, pełne esencji i dynamiczne, co pewnie wielu z Was wyczytało z mojej relacji z jesiennej wystawy w Warszawie. Oczywiście jako dobre otwarcie współpracy wówczas na pokaz przyjechały modele flagowe, dlatego wynik nie był jakimś specjalnym zaskoczeniem. Co innego obecnie przybliżany występ w Monachium, którego tematem była nowość Estelon Aura. Kolumny wykonano z termicznie formowanego kompozytu i wyposażono przetworniki od Scan-Speaka i SB Acoustics. Ciekawostką tego modelu przy symetrycznej aplikacji sekcji średnio-wysokotonowej w górnej części bryły, jest skierowanie basowca w podłogę poprzez specjalnie wyprofilowaną, umożliwiającą bezinwazyjne promieniowanie energii we wszystkich kierunkach podstawę. Jak to brzmiało? Zaskakująco ciekawie. Dlaczego zaskakująco? Sprawa rozbija się o elektronikę współpracującą w postaci dCS-a i Moona, które nie zawsze udaje się okiełznać, aby uzyskać fajny przekaz. Na szczęście konfiguracja się udała, gdyż pokazała ważną dla mnie pewnego rodzaju twardość pełnego energii dźwięku. Nie lubię nudnego zmiękczania muzyki, tylko dobrze osadzone w barwie i masie konkrety. A te były bardzo dobre. Może nie na poziomie ponad miliona złotych za flagowca, ale jak na planowane niecałe 100 tysięcy za Aurę baaardzo intrygujące.

9. ESD Acoustics
Chyba nie tylko ja zauważyłem, że panowie z ESD Acoustics poszaleli. Ściana zawiadującej całością zestawu elektroniki – jedynie Bóg raczy wiedzieć, co do czego służy i monstrualne kolumny tubowe. Jednak nie mniejsze lub większe kapelusze, tylko dwa leje po ruskich Kindżałach i w sumie kilkanaście drobnych lejków po Irańskich dronach. Fotografie tego nie oddają, ale gdy zaciekawiony takim cudem lekko się do niego zbliżyłem, zrozumiałem, że mój wydawałoby się wielki konglomerat generujący muzykę – wielkie kolumny i końcówka mocy – to pikuś przy ESD. Kolejny raz okazało się, że idąc za klasykiem z sagi „Gwiezdne wojny” zawsze znajdzie się większa ryba. Niby najprawdziwsza prawda, tylko jak to przekładało się na brzmienie? Chcecie prawdy? Proszę bardzo. Niestety gdy wielkie składy orkiestrowe i operowe jeszcze jakoś się sprawdzały, to już popularne plumkanie i wokaliza obnażały problem z kreowaniem prawdziwości wirtualnych brył. Efekt był taki, że postaci i instrumenty były nie tyle przewymiarowane, co monstrualne. Naturalnie można odpowiedzieć – co kto lubi, tylko przypominam, rozmawiamy o ekstremalnym High Endzie, a nie wyścigu kto ma większego. Ja i prawdopodobnie Wy zawsze podczas obcowania z muzyką staramy się obracać w kręgu prawdy o rozmiarze, niestety wychodzi na to, że pomysłodawca opisywanego zestawu źle rozumie interpretuję zgodnego z naturą rozmiaru w muzyce i dla niego im większy, tym prawdziwszy.

10. dCS, D’Agostino, Wilson Audio
Znam Angielskie produkty prawie od podszewki i wiem, jak dobrze skonfigurowane potrafią zagrać. Niestety w monachijskim wydaniu coś nie zaskoczyło. Ba nawet podejrzewam co. Chodzi o problemy z dudniącym pomieszczeniem, co dobitnie uwypukliły kolumny Wilson Audio. Owszem, takie granie mogło się podobać, bo było pełne mięcha i energii. Jednak mając niegdyś u siebie na testach wspomniane zespoły głośnikowe i współpracujący z zewnętrznymi zegarami przetwornik Vivaldi spokojnie udało mi się uzyskać bardziej zebrany w sobie pokaz. Dlatego ubolewam, że wystawca nie powalczył o maksimum, tylko poszedł na tak zwaną łatwiznę łącząc ze sobą drogie, według jego teorii wystarczające, żeby nic im nie zarzucić klocki. Resumując ten akapit mogę powiedzieć tylko jedno – jego akwarium i jego rybki, mnie nic do tego. Oczywiście poza wewnętrznym lekkim niedosytem.

11. Nagra, Wilson Audio
Ta prezentacja była ciekawa nie tylko z uwagi na wyrafinowanie produktów, ale również dobry soniczny ożenek. Przecież Nagra nie należy do szczególnie plastycznych i esencjonalnych konstrukcji, a Wilsony nie grzeszą kapiącym środkiem pasma. Jednak jak się finalnie okazało, karmione gramofonem wielkie Amerykanki pokazały, że owszem, nasycenia rodem z Harbethów nie da się uzyskać, ale przy utrzymaniu przyzwoitego poziomu tego zakresu, spokojnie można budować pełen zaskakujących zmian tempa spektakl bez oglądania się na poziom położenia potencjometru głośności. A żeby podkręcić wolumen jakości odbioru tej konfiguracji dodam, iż główną jej cechą była tak ważna dla mnie ogólna swoboda malowania świata muzyki. Bez siłowania, tylko nonszalanckie wypełnianie przestrzeni międzykolumnowej, co przy umiejętnym podaniu automatycznie przyciąga nasze zmysły. Tak potrafią tylko nieliczni, do których ta ekipa jak najbardziej się zalicza.

12. CH Precision, Wilson Audio, TechDAS
Matko, nie dość, że kolumny wielkie, to jeszcze postawili obok nich subwoofery. Do tego jeszcze znacznie bardziej transparentną od Nagry elektronikę CH Precision. I gdy wydawało się, że klapa murowana, ku mojemu zaskoczeniu zaliczyłem pozytywne zaskoczenie. Implementacja muzyki w tym pokoju może bez poszukiwania słodkości ponad wszystko, ale okazała się zaskakująco dobrze pokolorowana. A gdy do tego dodam znakomity atak, energię, kontrolę i wyraźną krawędź – to pokłosie precyzyjnej elektroniki wraz ze wspomagaczami niskich rejestrów – znalazłem się w dobrym tego słowa znaczeniu na sali koncertowej. Pozytywnie zaskoczony fajnym drive-m, jednak bez odczucia nieprzyjemnej nadpobudliwości, co po wcześniejszych rozmowach z rodzimym dystrybutorem zrodziło pomysł, aby spróbować zaprosić markę CH Precision na testowy miting.

13. Davis Acoustics, Jadis
Przyznam szczerze, do tego pokoju trafiłem trochę przypadkowo. Tak naprawdę przez znajomego, który niegdyś zakochując się w testowanym przeze mnie modelu francuskich kolumn MV ONE wręcz siłą mnie do niego wepchnął. I summa summarum dobrze, gdyż brzmienie mnie w pewien sposób zauroczyło. Było nieco zbyt oczywiste w górnych rejestrach, ale to prawdopodobnie skutek wykorzystania kabli Nordosta, czyli finalnie bez problemu do ogarnięcia. Co takiego rzuciło mnie na kolana? Od jakiegoś czasu zwracam szczególną uwagę na oddanie swobody prezentacji muzyki w stylu wielkich kolumn. Jak dotąd bardzo mocne piętno wywarły na mnie testowane wespół z lampowym wzmocnieniem Western Electric 91E jubileuszowe Klipsche. W szczególności chodzi o niewymuszony, a dzięki temu daleki od sztuczności rozmach kreowania wirtualnej sceny. I co najciekawsze, wówczas w tak znamiennym w obiorze tych przecież „megafonowych kolumn” nie przeszkadzała mi przecież szeroka tuba. Była na tyle bezinwazyjna, że od tego czasu stała się punktem odniesienia dla poszukiwań małych kolumn z wielkim duchem. I właśnie w tym stylu zagrały jeszcze mniejsze od Amerykanów Davisy „The Wall” z jak się okazało, jakimiś jubileuszowymi monoblokami Jadis-a. Czy za sukcesem fajnego grania tych kolumn stał dobór odpowiedniego materiału muzycznego, czy jakieś inne tweaki, nie mam pojęcia. Istotne było to, że między nami zaiskrzyło, na zaistnienie czego wchodząc do pokoju nie dawałem nawet 10 procent szans.

14. Boenicke
Już gdzieś pisałem, że te kolumny typu „Barbapapa” grały, tak jak wyglądały. I nie chodzi o to, że źle, tylko mając w pamięci smukłe słupki poprzednich modeli i lekkość wypełniania przez nie pozornie zbyt wielkich pomieszczeń, tym razem pod skórą czułem lekką przysadzistość. Ale będąc szczerym muszę im oddać serce do pokazania muzyki z rozmachem i bez zadyszki. Najprawdopodobniej dzięki ich pracy w trybie aktywnym, czyli z wbudowanymi wzmacniaczami, ale jednak było to granie pełne nieoczekiwanego jak na tak małe kolumny wigoru.

15. Tune Audio, Rockna, Trafomatic Audio, Signal Projects, Audiobyte
Cóż mogę powiedzieć? Kolumny dziwaczne, z mocnymi konotacjami tub, co przez okno sugerowało zaangażowanie wystawcy w uzyskanie dobrego wyniku brzmieniowego. Naturalnie jeśli podjął wyzwanie, a nie osiadł na laurach. I ku mojej uciesze powalczył. Wynik oparł się o zbierającą u nas pozytywne opinie elektronikę Rockna, niegdyś dostępne wzmocnienie Trafomatic Audio i ostatnio często testowane przez nas, bardzo esencjonalne okablowanie Signal Projects. W efekcie dość dobrze osadzoną w barwie muzykę doświetlały dziwacznie wyglądające horny, czym najprawdopodobniej rozkochał odwiedzającego. Osobiście ręki za to na pieniek bym nie położył, ale jeśli bez bólu przesiedziałem w pomieszczeniu kilka kolejnych utworów w poszukiwaniu nici porozumienia, to jest niewątpliwy sukces.

16. Odeon Audio
Tego przedstawiciela kolumn z kielichem w tle co prawda dawno temu, ale mieliśmy na testach. To co prawda była nieco prostsza, bo ze zwykłym głośnikiem basowym konstrukcja, ale już wtedy pokazywała, że dobra tuba nie jest zła. Zjawiskowe lokowanie źródeł pozornych, budowanie rozległej i doświetlonej wirtualnej sceny potrafią przykuć słuchacza na długie wieczory. Jak było w tym przypadku? Z małym minusikiem, ale podobnie. Co oznacza ów minus? Być może trochę dziwnie to zabrzmi, ale gdy o dziwo w małym pokoju bas był pod kontrolą, to już średnica niosła ze sobą cechy zbyt mocnego podbicia. Ja wiem, że pośród nas jest wielu kochających tego typu artefakty, jednak na tle spójności reszty zakresów przez wspomnianą nadinterpretację średnicy czuć było mały dysonans.

17. Aries Cerat
Kurde nie wiem, co mam o tym pokazie powiedzieć. Tym bardziej, że po entuzjastycznych opiniach z innych wystaw oczekiwałem szaleństwa. A finalnie zaraz po wejściu chciałem wychodzić. Nie wiem, co się stało, jednak te emanujące wykończonym w złocie motywem marmuru kosmiczne „czarne dziury” podczas mojej wizyty zabrzmiały nijak. Z natarczywą średnicą, nie do końca zebranym w sobie basem i brakiem iskry na górze. Żadnej przypisanej podobnym do tego wynalazkom swobody, czy wyrazistości kreowania dźwięku, tylko symptomy krzykliwości średnicy. Dziwne. Co prawda zrzucam to na czysty przypadek złego doboru repertuaru, ale niestety nie widząc potencjału porzuciłem pomysł kolejnego podejścia. Z pewnością spróbuję za rok.

18. Vitus Audio
Nareszcie. Ole Vitus od jakiegoś czasu w kwestii kolumn do prezentacji swojej elektroniki trochę błądził. Na tyle znamiennie, że lepiej wypadały lifestyle’owe produkty jego syna. A to buła na basie, innym razem brak oddechu, zawsze coś. Na szczęście od zeszłego roku pałeczkę przewodzenia marce przejął jego pierworodny i tym razem decyzja padła na kolumny z wigorem. Oczywiście mowa o rozpoznawalnych od pierwszego kontaktu wzrokowego Focalach. Potrafią wszystko. Kopnąć krótkim kick-iem, cyknąć na górze, uderzyć fajną masą, tylko muszą być prowadzone na smyczy. A z moich doświadczeń z urządzeniami Vitusa wynika, że takową posiadają. I gdy kolejny rok z rzędu wchodziłem do pokoju z sercem na ramieniu, widok Francuzek sugerował, że będzie się działo. I tak faktycznie było. Może nie na poziomie dźwięku wystawy, bo niestety kolumny to średnia półka tego producenta, ale za to w muzyce czuć było elementy życia i radości, co jest podstawowym czynnikiem, jakiego szukamy w naszym hobby. Reasumując, tegoroczny dobór kolumn to bardzo słuszny kierunek, dlatego liczę, że za rok będzie lepiej.

19. Gryphon Audio
To było spore zaskoczenie. Na tyle duże, że nawet polski dystrybutor nie wiedział o pojawieniu się nowości z tej stajni. A mowa o nowym Diablo teraz o handlowej nazwie Diablo 333 i zapowiadanych w zeszłym roku jako statyczny „kręciołek” kolumnach EOS-2. Co prawda basu w sporym gabarytowo pomieszczeniu nie było zbyt wiele, ale przy wyraźnym zaznaczeniu jego bytu już środek i górne pasmo karmione sygnałem z gramofonu było z pierwszej ligi. Rozdzielczość, energia, dynamika, oddech i szybkość zmian tempa takie jak lubię. A lubię bo to oferuje wyraźny, acz pełen ekspresji rysunek, dzięki temu zawsze dalekiej od nudy muzyki. Gdy rok temu pierwszy raz zobaczyłem te nieduże kolumienki, nie podejrzewałem ich o taki temperament. Tymczasem w tandemie z firmowym diabłem w specyfikacji trzech trójek najzwyczajniej w świecie przyprawiło mnie o wytrzeszcz oczu.

20. Gauder Akustik
Mam flagowe kolumny tego producenta. Ba, z autopsji wiem, jak gra reszta oferty. W ostatnich latach to mocny progres jakościowy całego portfolio w stronę muzykalności. Tylko co z tego, gdy kolejny raz doktor Roland Gauder podchodzi do wystawy na zbyt dużym luzie. Moim zdaniem nieudanie łączy swoje produkty z czym popadnie i potem dostajemy w najlepszym wypadku dźwięk jakich tysiąc na tej imprezie. Nie wiem, co mam napisać, ale gdy byłem w pokoju, gdzie grała muzyka – niestety pojedyncza sztuka mojego flagowego modelu pozowała do fotek w sąsiednim pomieszczeniu, oprócz miłego, czującego się jak ryba w wodzie prezentera nie zastałem nic ponadczasowego. Ot płynąca z kolumn, pozbawiona symptomów hipnozy, raczej zachowawcza, aniżeli drapieżna nostalgia. Wiadomym jest, że wystawa to tylko napinanie muskułów, bo decyzje i tak zapadają podczas prywatnych odsłuchów w docelowym środowisku, ale chyba dobrze jest, gdy w świat idzie na wskroś pozytywna, a nie enigmatyczna opinia o danym pokazie. Cóż, szkoda, że znowu w stajni Gauder Akustik nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Tym bardziej, że to po Martenach i Kharmach był ostatni z trójki mocno intrygujących mnie przed wystawą producentów. Spokojnie może stawać z nimi w szranki – wiem, bo mam jego znakomity produkt, tylko nie za bardzo wiem, z jakich powodów tego nie chce robić. Być może już nic nie musi, ale z drugiej strony pozbawia nas obserwacji fajnej rywalizacji.

21. Fyne Audio
Jak widać, już dawno panowie inżynierowie tego podmiotu gospodarczego przestali się kryć, że ich poprzednim zajęciem było projektowanie dla Tannoy-a. Pierwsze modele to była całkowicie inna designerska bajka i ewentualne konotacje można było odnaleźć jedynie poprzez stosowane przetworniki. Jednak jak widać obecnie, czasy krygowania minęły i mamy do czynienia z wysypem modeli bardzo podobnych do brytyjskiej legendy. To źle? Bynajmniej, gdyż oferowanym dźwiękiem nawiązują do najlepszych jej rozwiązań. Co to oznacza? Po pierwsze – namacalne kreowanie sceny przez głośnik koaksjalny. Po drugie – bardzo poszukiwany, ale daleki od nachalności i szarej nosowości sznyt stosowanej do budowy membran przetworników celulozy. Po trzecie – rozmach prezentacji. A to już przy użyciu prostego wzmacniacza lampowego, w roli którego znakomicie sprawdzał się lubiany przez miłośników magii wolnych elektronów Unison Research.

22. Kaiser Acoustics
Tym razem wystawca przygotował wielkie flagowce. Do tego zaprzągł majestatycznie prezentującą się elektronikę Ypsilona. Efekt? Nie wiem, do końca umiem go określić. Owszem, dźwięk duży, szybki i z odpowiednim wygarem, ale … Do czego piję? Być może się czepiam, jednak słysząc tyle achów i ochów pośród audiofilskiej gawiedzi dla mnie bas był nieco monotonny i jakby ulepiony z gęstej gliny. Nie buczał, za to do wielobarwności i szybkości za taką kasę było bardzo daleko. Do tego dodałbym jeszcze nieco meczącą przy głośnym słuchaniu wzmocnionych falowodem, projekcję wysokich tonów. Wizualnie wszystko pięknie. Przy cichym i średnim słuchaniu również. Niestety uwagi zaczynały się, gdy przy folgowaniu sobie ilości decybeli. A przecież produkty Ypsilon to raczej plastycznie i gęsto grająca elektronika. Co zatem się stało? Myślę, że to pokłosie zatopienia wstęg w tubie, co z uwagi na witalność przekazu może się podobać, jednak przy nie do końca dobrej realizacji potrafi zakłuć w ucho.

23. Soulution, Clarisys Audio
Mam nadzieję, że spodziewacie się, co mnie przywitało. To oczywiście był pokaz dobrze rozumianego szaleństwa w najczystszej postaci. Mocne uderzenie kontrolowanego, trzęsącego podłogą basu, przyzwoicie gęstawa jak na planarne kolumny średnica i transparentna, na szczęście i o dziwo kulturalna z pełnym pakietem in formacji góra pasma nie pozostawiały złudzeń, że dla tego zestawu nie ma rzeczy niemożliwych bez względu na repertuar i potencjalną ochotę na uszkodzenie sobie narządu słuchu. Rzecz jasna, kreowanej sporą dawką koloru i plastyki magii i nostalgii w takim układzie było jak na lekarstwo, ale z drugiej strony nie po to Szwajcarzy tworzyli nabitą pod dach wysokich obudów elektronikę, żeby słuchać pitu pitu. To ma być ogień i taki, wręcz płonący od emocji spektakl zaliczyłem.

24. Peak Consult
U siebie słuchałem sporo konstrukcji tej marki i po prezentacji w Monachium wiem jedno, cała rodzina gra w bardzo zbliżonej estetyce. To zawsze jest ciepła barwa, dobry poziom nasycenia i mocne ciśnienie akustyczne. I w takim duchu wypadły prezentowane z topową elektroniką Audioneta, zajmujące szczytową pozycję w cenniku najnowsze Dragony Peak Consult. Jednak w odróżnieniu od młodszych braci Dragony na tegorocznej imprezie były całkowicie wolne od jakichkolwiek uśrednień w zakresie rozdzielczości basu, czy rozmachu wizualizowania wydarzeń scenicznych. I nie chodzi o to, że mniejsze produkty miały z tym jakiś wielki problem, tylko o fakt znacznie łatwiejszego radzenia sobie tych ostatnich w pokazaniu najdrobniejszego szczegółu zarejestrowanego w materiale muzycznym. To oczywiście wydaje się być normalne, jednak nawet w mojej relacji nie raz wspominałem, że wystawa sprawia wiele problemów, gdy tymczasem gospodarz tego pokoju wydawał się z tej opinii drwić. Nieduży pokój ze szkła i dykty, a zestaw brzmiał jak z nut. Gdy było trzeba, uderzał, innym razem czarował znakomitym kolorem, by podczas reprodukcji zapisów koncertowych kreować pozbawione ograniczeń lokalowych wielotysięczne wydarzenia. Nie wiem, czy to się uda, ale marzy mi się posłuchać tego modelu u siebie. Pożyjemy, zobaczymy.

25. Sonus faber, McIntosh
To był arcyciekawy wypad do miasta, a tak po prawdzie do znanego chyba wszystkim, goszczącego niegdyś opisywaną wystawę hotelu Kempinski. Cała operacja opiewała na zapoznanie się z limitowaną wersją kolumn Sonus faber Stradiwardi G2, jednak ku naszemu zaskoczeniu zaproszenie na imprezę wystosował obecny właściciel włoskiej marki McIntosh Group. Śmieszne? Cóż, czasy są, jakie są, dlatego bez wnikania w szczegóły z zaciekawieniem przystąpiliśmy do zgłębiania prezentowanych dwóch systemów. Pierwszym były rzeczone Włoszki. To jak się okazało, limitacja do 120 par i o dziwo z przygotowanym systemem na bazie oferty popularnego MAC-a zagrały bardzo wymownie. Muzyka oferowała dobry drive, atak i wagę, a wszystko okraszone było mocnym akcentem kreski rysującej źródła pozorne. Co prawda osobiście wybrałbym inny repertuar, ale szczerze powiedziawszy, jeśli przy takiej trochę „sztucznej” muzyce dawały radę, myślę, że nie tylko mają potencjał, ale są warte powalczenia o jakościowy Olimp.
Kolejnym zestawem była firmowa konfiguracja MAC-a z nowością w postaci reaktywacji kultowych kolumn podstawkowych ML-1. Nie powiem, nie wyglądały na takie co potrafią zagrać, ale jak dały radę twórczości zespołu Antimatter, to nie mam więcej pytań. Co prawda nie był to poziom słuchanych wcześniej Sonusów, ale mierząc siły na zamiary było ok. Jak na podstawkowce pokazały dobre rozciągnięcie basu, mocny środek i obfitą w artefakty górę, co finalnie dało spójny, barwny spektakl.

26. Magico
Jak. zagrały najnowsze S3-ki? Szczerze? Nie wiem. Znaczy się, niby wiem, ale nie do końca. Dlaczego kluczę? Już wyjaśniam. Ogólnie prezentacja była znakomita, Pełna rozmachu, mocnego uderzenia, swobody i szybkości. Tylko spójrzcie na towarzyszącą tym jednak niewielkim pannom zestaw subwooferów, napędzającą je flagową elektronikę Piliuma i generujące sygnał źródło Wadax-a. Robi wrażenie? Naturalnie, ale… Chodzi o to, że gdy jeszcze Wadax i Pilium są z łatwością wytłumaczalne, bowiem z uwagi na znakomitą jakość oferowanego dźwięku pożądane, aby pokazać potencjał prezentowanych kolumn, to już suby mocno przekłamywały możliwości bohaterek w oddaniu tak wielkiej, z idealną kontrolą oraz mocnym tąpnięciem wirtualnej sceny. Sam pokaz wbijał w fotel na długo i z poczuciem wielkiej przyjemności obcowania z muzyką, tylko co z tego, gdy w stu procentach wiem, iż kolumny w wydaniu sauté nigdy nie stworzyłyby takiego widowiska. Takim to sposobem, gdy ktoś mnie zapyta, jak wypadły najnowsze kolumny Magico na wystawie, z przyjemnością odpowiem, że świetnie. Natomiast w momencie sformułowania pytania w kształcie: „jak zagrały owe konstrukcje?”, niestety odpowiem – nie wiem. I nie będzie to żadna złośliwość, czy omijanie tematu, tylko konsekwencja zbyt mocnego obudowania kolumn sprzętem towarzyszącym ze szczególnym uwzględnieniem modułów generujących najniższe pasmo. Ale za pokaz jako taki należą się brawa.

27. Grandinote
Być może sterowane firmową elektroniką prezentowane paczki wielu z Was wydają się zbyt wielkie do tego pomieszczenia, jednak zapewniam, ani trochę bas w nich nie dudnił. Ba, był mocny, ale zebrany w sobie, co jest zasługą formułowania go przez wiele mniejszych przetworników oraz firmowe rozwiązania minimalizujące rozbudowanie zwrotnicy. A przecież stały prawie przy ścianach, co zwykle jest gwarancją co najmniej ciągnącego się basiszcza, jeśli nie totalnej buły. Tymczasem nic takiego nie miało miejsca. Za to nawet głośno grana muzyka nie dość, że się mieściła, to ku mojej uciesze serwowała werbalny odbiór fajnej energii. A że do podobnego odbioru energii generowanej przesz system dążę u siebie, to z przyjemnością posiedziałem w tym pokoju dobrych kilkanaście minut.

I tym optymistycznym akcentem zakończę moje dywagacje na temat minionej imprezy. Jak zwykle była bardzo owocna w doznania. Oczywiście w te dobre i nieco mniej entuzjastyczne, jednak nie oszukujmy się, to przecież jest sól takich zlotów. Jednak nawet w przypadku tych mniej udanych wizyt nie brałbym zbyt mocno do siebie kontrujących opinii, gdyż nie należy zapominać o swoistej rosyjskiej ruletce każdego spotkania. A to zajmie się złe miejsce, a to repertuar nie podpasuje, a czasem dopadnie człowieka zwyczajne zmęczenie materiału. Co prawda wszyscy piszący bajki na temat tego typu wydarzeń starają się dbać o kondycję słuchu i samopoczucia, ale prawda jest taka, że ogólny wystawowy rozgardiasz zawsze potrafi spłatać figla. Czy dopadł akurat mnie, tego nie wiem. Jednak jedno wiem na pewno. Za rok ponownie pojawię się w monachijskim MOC-u i to co usłyszałem w zeszłym tygodniu, spróbuję skonfrontować podczas nowego rozdania.

Jacek Pazio