Bardzo długo zastanawiałem się, jak rozpocząć nasze dzisiejsze spotkanie. Teoretycznie bez zbytniego wdawania się w niuanse dotyczące zabawy w recenzowanie komponentów audio mogłem popełnić kolejny możliwie obiektywny tekst, jednak tym razem wewnętrzny głos nie pozwolił mi na rutynowe odhaczenie tematu. O co chodzi? O nic szczególnego i rzekłbym nawet dość oczywistego. Przecież podchodząc rzeczowo do tematu, wszystko co przeskakuje na wyższy poziom cenowy, z założenia powinno być lepsze. I szczerze powiedziawszy w większości przypadków tak jest, jednak w sektorze ekstremalnego High Endu przyrost jakości dźwięku choć zauważalny, nie zawsze jest adekwatny do poniesionych kosztów. Trochę to smutne, ale tak jest. Jednak nie spotykamy się dzisiaj, aby użalać się nad losem nabywców szczytowych modeli ulubionych marek, tylko z powodu bardzo brzemiennego w nader pozytywne doznania spotkania z wyznaczającą topowe standardy soniczne wkładką gramofonową. Wkładką, która wpisując się w tendencje najlepszych konstrukcji bez najmniejszych problemów nausznie pokazała, jak prezentowanym dźwiękiem obronić żądaną przez producenta za nią kwotę. A przypominam, opisywany sparing testowy odbywa się na poziomie 20-40 tys. złotych, co znacząco podnosi poprzeczkę oczekiwań. Jesteście ciekawi, o czym będziemy rozprawiać? Gdy doszliśmy do clou, mam przyjemność przedstawić Wam kolokwialnie mówiąc będący synonimem początków drugiej połowy XX wieku, z pozoru prosty rylec płyt winylowych w postaci będącej dziełem przedstawiciela Kraju Kwitnącej Wiśni (Japonii), niegdyś związanego ze znaną wielu melomanom marką Air Tight, a teraz występującego pod własnym sztandarem Pana Daisuke Asai, wkładki gramofonowej Murasakino Sumile MC, której niezapomnianą, a rzekłbym nawet mocno przewartościowującą punkt spojrzenia na dotychczasowy zestaw analogowy wizytę zawdzięczam dystrybutorowi Audio Atelier.
Jak wielbiciele wydrapywanej w czarnych płyt muzyki znakomicie się orientują, wkładki gramofonowe zazwyczaj są pewnego rodzaju dziełami sztuki. A jeśli tak, to oprócz spełniającego owe standardy samego wyglądu powinny móc pochwalić się stosownie wyszukanym opakowaniem. I gdy spojrzycie na załączone fotografie, obydwa tematy (sama aparycja wkładki i zgrabne etui) jak to u znanych nam z pieczołowitej dbałości o najdrobniejsze niuanse Japończyków bywa, zostały potraktowane z należytą dla nich uwagą. Tytułową księżniczkę spakowano w dwa zabezpieczające ją przed ewentualnym uszkodzeniem w procesie logistyki pudełka. Obydwa są kartonowe, jednak zewnętrzną powierzchnię wewnętrznego sarkofagu, w celu spełnienia wymagań designerskich wykończono wykorzystującym motywy szerokich biało-czerwonych grotów, podkreślającym wyjątkowość produktu lekko połyskującym w świetle materiałem. Ale to nie koniec dbałości o bezpieczeństwo naszego drapaka, gdyż również strzegące jego wygody wnętrze jest bardzo wyszukane i w swej dbałości o odpowiednią prezentację wizualną oferuje białą wyściółkę dwóch wytłoczek dla samej wkładki i swoistego niezbędnika montażowo-czyszczącego, czyli imbusowego kluczyka, zestawu śrub i szczoteczki do czyszczenia igły. Brzmi ciekawie? Dla mnie tak. A jeśli ktoś sądzi, że to zbyteczny luksus, życzę mu osobistego zderzenia się z podobnym produktem i zapewniam, z miejsca zmieni zdanie.
Ok. Sprawę ubranka dla Sumile MC mamy za sobą. Zatem pozostał temat natury konstrukcyjnej. Jak to zwykle bywa, diabeł brzmienia każdego produktu tkwi w szczegółach. I tak, idąc za zawartą w nazwie Murasakino Sumile MC sygnatury mamy do czynienia z wibrującą w polu magnetycznym cewką. Spełniającą zaplanowany przez konstruktora końcowy efekt brzmieniowy podstawę i mocujący generator sygnałów wraz z cewką wspornik w odróżnieniu od sporej liczby konkurencji wykonano ze stali nierdzewnej i pokryto nadającym wizualnej wykwintności produktu złotem. Niestety pakiet informacji producenta na temat ocenianego wyrobu nie obejmuje wiadomości o fantastycznie, bo bardzo kontrastowo zderzonym ze wspomnianym złotem, w tym przypadku mogącym pochwalić się wyszukanym fioletem materiale okalającym zespół wibrująco-czytający, ale za to wiadomym jest, iż we wkładce wykorzystano magnes neodymowy, wspornik z boru i oferującą szlif „semi-contact” diamentową igłę. Próbując przybliżyć garść informacji na temat danych elektrycznych ważnym aspektem wydaje się być bardzo niska, bo osiągająca jedynie 1.2 Ω impedancja wewnętrzna wkładki. To oczywiście w przypadku pozostawienia użytkownika samemu sobie bez zaoferowania odpowiedniego przedwzmacniacza gramofonowego jest proszeniem się o problemy z jej odpowiednim wysterowaniem, dlatego też Pan Asai już na poziomie projektowym, a potem produkcyjnym, zadbał o jej zdecydowanie łatwiejszy do zaaplikowania w teoretyczny zestaw audio poziom wyjściowy na poziomie 0.35 mV. Wieńcząc akapit opisowy spieszę donieść, iż o bezpieczeństwo igły przed przypadkowym uszkodzeniem nie tylko podczas montażu, ale również czyszczenia gramofonu dba łatwo zdejmowana przezroczysta nakładka.
Gdy przyszedł czas na kilka zdań o generowanym przez japońską piękność dźwięku, po raz kolejny powtórzę opinię ze wstępniaka: „W przypadku aplikacji Murasakino na swoim ramieniu nie ma mowy o jakimkolwiek naciąganiu faktów w domenie jakość / cena”. To jest ewidentny przypadek, w którym owszem żądana kwota zapiera dech w piersiach, ale na tle przesłuchanej przeze mnie konkurencji w pełni świadomie stawiam tezę o maksymalnym wykorzystaniu każdej wydanej na Sumile MC złotówki. Ok., a jak to się ma do realiów muzycznych? Nie lubię tego robić, gdyż każdy produkt zawsze obciążony jest wypadkową końcowej konfiguracji, ale z uwagi na fakt bardzo poważnych rozważań przesiadki na ocenianą Japonkę w identycznym (swoim) systemie odniosę jakość dźwięku naszej bohaterki do posiadanej, również japońskiej Miyajimy Madake. Oczywiście zanim przejdę do konkretów zaznaczę, iż obecnie przeze mnie użytkowana, oczywiście w swoim przedziale cenowym, również jest jedną z najlepszych, ale byłoby dziwne, gdyby wytrzymała starcie z o 30 procent droższą konkurentką. Jednak wspomniane zderzenie trochę innych światów nie posłuży mi do poniewierania tańszej, tylko pomoże w określeniu różnic ich brzmienia, na co wielu z Was prawdopodobnie czeka.
Gdy po raz pierwszy opuściłem ramię na płytę, już od pierwszej zagranej przez Antonio Forcione w koncertowym Quartecie nuty wiedziałem, że mam do czynienia z czymś wyszukanym. Czymś, co długo nie pozwoli o sobie zapomnieć. I bez znaczenia był fakt, że owe pierwsze agresywne szarpnięcia brzmiały zbyt zachowawczo, a czasem dziwnie lekko, gdyż znając podobne starcia od podszewki zdawałem sobie sprawę, że każda przesłuchana płyta w wyniku odpowiedniego rozruszania się układu wibrującego igły będzie ten efekt minimalizować. I w konsekwencji dosłownie trzech płyt stało się jasne, Japonka zaczęła śpiewać. Gdybym miał określić różnice pomiędzy tą, którą na co dzień użytkuję, a naszą pretendentką do laurów, powiedziałbym, że Miyajima gra bardziej plamami. To jest fantastyczne granie, ale stawia raczej na wybrzmienia i ich gęstość niż na jak największy pakiet informacji o danej nucie, co wielbiciele takich prezentacji natychmiast powiążą z analogowością i większą przyjemnością słuchania. Tymczasem przybyła na testy złoto-fioletowa dama do podobnej kolorystyki przekazu muzycznego i gdy wymagał tego materiał muzyczny, nawet pewnego rodzaju jego krągłości, dodała szybkość narastania dźwięku popartą sporym zbiorem danych na temat jego inicjacji i zwieńczenia. O co chodzi? Ok., na ile to możliwe, postaram się przetłumaczyć z polskiego na nasze, w czym najlepiej sprawdzi się wydana w czasach świetności analogu przez oficynę ECM płyta Garego Burtona (wibrafon) i Ralpha Townera (12-to strunowa i klasyczna gitara) „Matchbook”. Tak wiem, takie plumkanie zagra każdy drapak, ale słowem klucz w tej produkcji jest “wibrafon”. A jeśli ktoś poddaje w wątpliwość aspekt ważności tego generatora dźwięku dla pokazania zalet wkładki gramofonowej, według mnie nie spotkał się jeszcze z dobrym odtworzeniem tego instrumentu. Ja zaliczyłem już nie tylko kilka sukcesów, ale również kilka spektakularnych porażek, dlatego mimo ewentualnych głosów przeciw posłużę się właśnie nim. Otóż podczas dotychczasowych sesji odsłuchowych ten uzbrojony w metalowe sztabki i przejmujące wibracje od płaskich blaszek różnej długości rury instrument zazwyczaj kreował bardzo pięknie, czyli niesamowicie krągłe, soczyste i dźwięcznie frazy nutowe. Przyznam szczerze, że to jest jeden z najbardziej cenionych przeze mnie instrumentów i jak dla mnie najlepszy występ zaliczył na obecnie posiadanej Miyajimie Madake. Tymczasem okazało się, że gdy do wspomnianych artefaktów barwowych dodamy szczyptę rozdzielczości, czyli rozbudowanie fazy ataku pałek na metalowe sztabki, a potem nieco mniej masywne, ale nadal soczyste ich wybrzmiewanie przy bardzo płynnym przejściu jednej fazy w drugą świat staje się jeszcze piękniejszy, a co chyba ważniejsze prawdziwszy. Przecież dźwięk nie jest jedynie zbiorem nawet najpiękniejszych wybrzmień, tylko bardzo złożonym procesem w skład którego wchodzą: proces uderzenia, czytelność oddania brzmienia samej sztabki, następnie płynne przeniesienie tonu do rury rezonansowej, by na końcu mienić się milionem odcieni danej częstotliwości w eterze. Przesadzam? A jakże, do niedawna również podobnie myślałem. Ale świat w swym pięknie i nieobliczalności za pomocą naszej bohaterki brutalnie to zweryfikował, za co jestem mu bardzo wdzięczny. Podążając z tematem oceny tytułowej wkładki dalej nie będę sztucznie rozwadniał tekstu i tendencyjnie rozpisywał się nad fantastyczną prezentacją wszelkich kompilacji jazzowych i występów stricte recitalowych – patrz seria fotografii z przykładowymi płytami, gdyż jak z pewnością się spodziewacie, było podobnie do duetu G. Burtona I R. Townera. To byłoby powielanie tych samych formułek, czyli informacji, że każda wygenerowana przez wspomnianych muzyków nuta miała identyczną do opisanych w pierwszej płycie historię swojej inicjacji i zwieńczenia. Dlatego też bezpieczniej dla mnie i samej zainteresowanej będzie, gdy przyjrzymy się procesowi słuchania zdecydowanie cięższej muzy. Co mam na myśli? A jakże, na tapet wskoczy znany mi na wylot free jazz Kena Vandermarka z płyty „The Vandermark 5”. To co prawda jest kompilacja kilku zarejestrowanych w krakowskim klubie Alchemia koncertów, ale ich energia i wyczuwalny pomiędzy muzykami flow z łatwością pozwalają mi wychwycić ewentualne potknięcia odtwarzającej tamte wydarzenia komponentów. I jak, coś poszło nie tak? Na pohybel malkontentom nic z tych rzeczy. Co ciekawe. Nawet tak wymagający odpowiedniego wysycenia i pewnego odcienia szarości stroik saksofonu w zderzeniu z pakietem rozdzielczości nie wykazywał najmniejszych problemów podczas realizacji zamierzeń artysty grania pełnymi płucami. To z jednej strony był odpowiednio okraszony wibracjami dźwięk drewna, a z drugiej pełna energii wzmocniona wygiętą w kształcie fajki pełna pomruków masa powietrza. A gdy do tego dodamy dobrze oddane tempo grania koncertów, okaże się, że mamy drive, masę i piękną paletę soczystych wybrzmień. A przypominam, obydwie wkładki porównywałem w tym samym torze, co ewidentnie unaocznia, że rozdzielczość – nie mylić z ilością górnych rejestrów i rozjaśnieniem przekazu – jest najważniejszym aspektem dobrej jakości dźwięku. Przecież jasno napisałem, że stacjonująca na stałe grała zdecydowanie masywniej, a mimo to w żadnej konfiguracji (posiadana i testowa) nie odczuwałem ani przeciążenia, ani odchudzenia świata muzyki, a to tylko potwierdza, że opiniowana dzisiaj Japonka Murasakino Sumile MC bez względu na zastaną konfigurację i słuchany styl muzyczny swoimi umiejętnościami jest w stanie pokazać potencjalnemu użytkownikowi piękno uwielbianego przez niego świata dźwięków.
Szczerze powiedziawszy skreślenie akapitu końcowego, mimo zaskakująco pozytywnego przewartościowania posiadanego na co dzień świata analogu, nie przychodzi mi zbyt łatwo. I nie chodzi mi w tym momencie o zarzut siłowego drukowania meczu, tylko umiejętności Waszej interpretacji zalet Sumile MC w przypadku osobistego zmierzenia się z nią we własnym zestawieniu. Znam sporą liczbę pozytywnie zakręconych na punkcie analogu audiofilów i wiem, że nie zawsze największa zaleta danej konfiguracji jest za taką przez nich uważana. Większość stawia na muzykalność, co bardzo często za sprawą lekkiego pompowania średnicy jest ewidentną przykrywką braku rozdzielczości, a czasem nawet szkodliwych zniekształceń. Mam nadzieję, że takim stwierdzeniem nie przysporzę sobie wrogów, ale uwierzcie mi, w ten sposób ratuje się wielu producentów, co potrafi wyłapać jedynie bardzo wyedukowana grupa słuchaczy. Dlatego też, gdybyście w przedzakupowym starciu odczuli dotychczas niespotykaną transparentność dźwięku, spróbujcie przyjrzeć się spójności całego pasma. Prześledźcie je od strony płynnego przejścia momentu zainicjowania dźwięku przez artystę po całkowite jego wygaśnięcie. Jeśli usłyszycie z pozoru mniej krągły, ale za to zdecydowanie obfitszy w informacje, a po głębszym zastanowieniu nadal bardzo bogaty w odcienie kolorów przekaz, zastanówcie się, czy czasem nie jest to bliższe naturze. Przecież muzyka nie jest zbiorem w pierwszym odczuciu pozytywnie odbieranych soczystych plam, tylko pakietem wielobarwnych wybrzmień każdego instrumentu. Ja wiem, że takiego odbioru muzyki trzeba się nauczyć, ale zapewniam Was, gdy zrozumiecie, o co w całej zabawie, nawet z nośnikami cyfrowymi włącznie chodzi, nigdy więcej nie powiecie, że dobrze skonfigurowany gramofon jest synonimem nadmiernej gładkości i przesadnego wysycenia. To ma być zdroworozsądkowy bilans pomiędzy muzykalnością, oddechem i rozdzielczością, przekazu co bez najmniejszego naciągania faktów oferuje opiniowane dzisiaj dzieło japońskiej sztuki konstruowania wkładek gramofonowych Murasakino Sumile MC.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Audio Atelier
Cena: 34 900 PLN
Dane techniczne:
Typ: MC
Materiał wspornika: bor
Pasmo przenoszenia: 10 – 50.000 Hz
Napięcie wyjściowe: 0,35mV / 1kHz
Impedancja wewnętrzna: 1,2Ω
Siła nacisku: 1,9g – 2,1g
Masa: 14,5 g
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Najnowsze komentarze