Tag Archives: Murasakino


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Murasakino

Art and Voice / Sztuka i głos

Opinia 1

Kiedy w piątkowe, inaugurujące tegoroczne wakacje, popołudnie ruszaliśmy w kierunku stolicy Dolnego Śląska prawdę powiedziawszy nie mieliśmy bladego pojęcia co nas czeka. Ot niewinna prośba i zarazem zaproszenie od … a nie, to dosłownie za chwilę, czy nie moglibyśmy wpaść na pierwszy letni weekend i niejako przy okazji dokonać wizji lokalnej nowego punktu na audiofilskiej mapie Polski sprawiła, że załadowaliśmy „na pakę” sprzęt fotograficzny, kilka drobiazgów w stylu dopiero co zrecenzowanych Xavianów Calliope i niespiesznie poturlaliśmy się w wiadomym kierunku. Zero jakichkolwiek przecieków i kuluarowych ploteczek sprawił, że w ramach tzw. „zabicia czasu” próbowaliśmy, czysto hipotetycznie, ocenić skalę a zarazem rodzaj całego przedsięwzięcia. Ot takie podróżne zgaduj zgadula. Remont połączony z rebrandingiem któregoś z istniejących salonów na samym starcie, z wiadomych (vide branżowe ploteczki) względów, wykluczyliśmy i doszliśmy do przysłowiowej ściany. Jedyne, co patrząc na aktualne trendy, przychodziło nam do głowy to jakiś przytulny mikro-apartament, w którym po telefonicznym zaanonsowaniu chęci przybycia zainteresowani mogliby dokonywać mniej bądź bardziej krytycznych odsłuchów.
Okazało się jednak, że Wrocławskie Moje Audio, które odkąd sięgam pamięcią, niczym biblijny Naród Wybrany, egzystowało na rodzimej scenie dystrybutorów audio bez własnego salonu postanowiło zagrać va banque. Co prawda jakiś czas temu próbowało szczęścia w łódzkim Audio Atelier, lecz najwidoczniej nie był to główny cel a jedynie nieśmiałe przymiarki do tego, co właśnie mieliśmy okazję i zaszczyt odwiedzić. W zbyt górnolotną i patetyczną strunę uderzyłem? Proszę mi uwierzyć najpierw na słowo a następnie zerknąć na poniższe zdjęcia a zrozumiecie Państwo, że bynajmniej nie przesadzam, gdyż do tej pory takiego przybytku audiofilskich rozkoszy w Polsce jeszcze nie było.

Zacznijmy jednak od odpowiedniej dawki kofeiny i kropelki aromatycznego, bursztynowego destylatu. Gotowi? No to ruszamy na wirtualny spacer po zajmującym cały, ukryty w zieleni na ul. Wojszyckiej 22a piętrowy dom, nowym miejscu dedykowanej naszej pasji.

Poziom zero to strefa niezobowiązującej eksploracji oferty Mojego Audio i Audio Atelier, gdzie przynajmniej na razie większości urządzeń można dotknąć, obejrzeć i zadecydować, czy powinny one z czysto ekspozycyjno – dekoracyjnej roli stać się na nasze życzenie elementem konfigurowanego przez obsługę „salonu” (w przypadku Art and Voice pojęcie to wydaje się niezwykle płytkie i lapidarne) systemu. Wysmakowaną aranżację niezwykle oryginalnego wnętrza podkreślają nie tylko bibeloty, drobne dodatki, gołe cegły i stojący w rogu fortepian marki Blüthner, lecz również zdobiące ściany, nad wyraz intrygujące prace Andrzeja Bielawskiego. Dokładając do tego obecną za oknami zieleń i praktycznie zerowy szum tła, ruch lokalny można określić jako śladowy, już po kilku chwilach zaczynamy przestawiać się w tryb relaksu, zostawiając z drzwiami cały ten wielkomiejski pęd i pośpiech. Tutaj czas płynie zdecydowanie wolniej, nikt nikogo nie pogania, gdyż wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, z tego, że chociażby wstępnego wyboru urządzeń, które mają sprawiać nam radość i cieszyć uszy przez długie lata należy dokonywać ze „spokojną głową”.
Wśród dość swobodnie porozstawianych obiektów westchnień złotouchej części naszej populacji odnaleźć można wyroby takich manufaktur jak m.in. Reimyo, Harmonix, Hijiri, Enacom, Encore, Lumin, Lavardin, Lecontoure, Trenner&Friedl, Isol-8, Trilogy Audio, Albedo Audio, Crayon, Bakoon Production, Xavian, AMR, Gradient, Wow Audio Labs, The Funk Firm, Fidata, Thoress, Norma Audio, Murasakino, czy Ictra Design. Krótko mówiąc jest z czego wybierać i jak sami Państwo widzicie różnorodność dostępnych form, kształtów w jakie przyobleczone zostały wszelakiej maści ustrojstwa reprodukcję dźwięku umożliwiające potrafi zaskoczyć, gdyż obok klasycznych Xavinów zupełnie bezstresowo egzystują futurystyczne Gradienty Helsinki a w sąsiedztwie Reimyo swoją semi-militarno-pomiarową aparycją kusi Thöress.
Tak jak zdążyłem już wspomnieć, „living room” na parterze to strefa wstępnych przymiarek, badania gruntu i strefa relaksu, którą opuszczając i wspinając się po schodach na pierwsze piętro wkraczamy już w obszar już bardziej sprofilowanych propozycji i skrystalizowanych oczekiwań. Na potrzeby niniejszej, weekendowej relacji Gospodarze przygotowali w dwóch z trzech dostępnych tamże pomieszczeń odsłuchowych w kompletne systemy.

W pierwszym, za sprawą wyposażonego w tytanowe, uzbrojone we wkładkę Murasakino Sumile MC, ramię gramofonu Cantano W/T królował analog. Resztę toru stanowiła elektronika oraz kolumny Thöress Puristic Audio Apparatus a całość spoczęła na ultra High-endowym i coś i się tak wydaje, że mającym właśnie swoją polską premierę, stoliku Ictra Design ITO.

Drugi set to już niejako wariacja na temat dyżurnego zestawu Jacka, czyli wspomagana przez źródło C.E.C-a elektronika Reymio z kolumnami Trenner&Friedl Isis. W ramach ewentualnego suportu i szybkich roszad tylne narożniki pomieszczenia zajmowała elektronika włoskiej Normy i francuskiego Lavardina wraz z wielce intrygującymi, nieco przywodzącymi na myśl disnejowską Evę (obiekt westchnień WALL-E-go) fińskimi Gradientami 1.4.

Jak z pewnością Państwo zauważyliście, w obu pokojach można było natknąć się na ustroje akustyczne firmy Acoustic Manufacture, które w sposób niezwykle dyskretny, spora w tym zasługa świetnego dopasowania kolorystyki ustrojów do poszczególnych aranżacji, były w stanie okiełznać akustykę zupełnie „cywilnych” wnętrz. I taki też był zamysł Gospodarzy, którzy postanowili, odchodząc od typowo salonowych, nastroszonych mało akceptowalnymi instalacjami przestrzennymi, dyfuzorami, bass-trapami etc., udowodnić, że i w normalnie urządzonych pokojach można osiągnąć wielce satysfakcjonujące rezultaty.

Niejako na deser zostawiłem skromnie stojącą w rogu ostatniego, najmniejszego i jeszcze czekającego na ostateczny szlif pomieszczenia perełkę. To bodajże ostatni, dostępny egzemplarz legendarnego i już niestety nieprodukowanego stereofonicznego wzmacniacza mocy Reymio PAT-777.

Mam nadzieję, że nie muszę nikogo z naszych Czytelników uświadamiać, iż powyższy materiał nie dość, że stanowi jedynie skromną „zajawkę” czekających na Nich w Art and Voice / Sztuka i głos trakcji, to tak naprawdę obejmuje niemalże stan developerski tytułowego salonu, który zgodnie z zapewnieniami Gospodarzy będzie dynamicznie ewoluował.
Serdecznie dziękując za zaproszenie i gościnę uczciwie muszę przyznać, że nawet w najśmielszych przypuszczeniach nie liczyłem na to, co dane mi było we Wrocławiu zobaczyć. To zupełnie inna skala, zupełnie inny poziom tak obsługi, jak i warunków odsłuchowych, do jakich zdążyli przyzwyczaić się rodzimi audiofile. Jest to bowiem nad wyraz spektakularne rozwinięcie idei, której do tej pory mieliśmy okazję doświadczyć w bydgoskim Audio-Connectcie, katowickim RCM-ie, czy też najbliższej klimatem wrocławskiej ostoi … katowickiej siedzibie Sound Clubu. Nie ukrywam też, że patrząc na powyższe placówki czuję niekłamaną, acz w pełni pozytywną zazdrość, gdyż na ich tle stolica wypada nad wyraz blado. Całe szczęście obecna sieć dróg ekspresowych, oraz autostrad pozwala w całkiem akceptowalnym czasie dotrzeć do każdej z wymienionych lokalizacji. Wystarczy jedynie odrobina dobrych chęci a tych przynajmniej u nas całe szczęście nie brakuje.
Jeśli zatem i u Państwa włączy się bakcyl audiofila-podróżnika i zapragniecie doświadczyć dolnośląskiej gościnności zapobiegliwie podaję nr. telefonu pod którym możecie dokonać stosownej rezerwacji, oraz zaanonsować swój przyjazd: +48 606276001.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Cóż, gdy w zeszłym tygodniu kreśliłem relację z zorganizowanego przez grupę FNCE eventu, pisałem o nim, że był to swoisty rzut na przedwakacyjną taśmę tego typu przedsięwzięć. „Niestety” w dobrym tego słowa znaczeniu mający swój pomysł na życie los po raz kolejny postarał się, aby to, co wówczas wydawało się nieodwracalne, czyli w domyśle ostatnie ważne czerwcowe wydarzenie zostało brutalnie storpedowane. O co chodzi? Otóż dla potencjalnych klientów działu audio mam dwie wiadomości. Jakie i dlaczego dwie? Otóż aby wprowadzić Was w temat, muszę sparafrazować cytat z kultowego filmu Władysława Pasikowskiego „Psy 2” i zmienić frazę „złą i złą” na dobrą i dobrą. Czy to możliwe? Oczywiście, wystarczy zapoznać się z naszą relacją, a potem samemu naocznie i nauszne przekonać się, czy mamy rację. Ok. do rzeczy. Wykładając na stół pierwszą dobrą wiadomość miło mi jest poinformować wszystkich zainteresowanych, iż od tego weekendu, już oficjalnie, swoje podboje dla miłośników muzyki przez duże „M” otworzył nowy punkt na mapie wrocławskich salonów audio pod idealnie oddającą ducha tego miejsca nazwą „Art and Voice / Sztuka i głos” przy ulicy Wojszyckiej 22A. Ważną informacją dla potencjalnych zainteresowanym jest fakt, iż oferta tego muzycznego przybytku w głównej mierze (choć nie tylko) obejmować będzie produkty dystrybuowane przez Moje Audio i Audio Atelier. Oczywiście naturalną koleją rzeczy w tym miejscu w mojej relacji powinna pojawić się dogłębna wyliczanka portfolio salonu, jednak z uwagi, że obaj z Marcinem piszemy o tym samym wydarzeniu i co ważne zdaję sobie sprawę z jego drobiazgowości, nie będę się powtarzał i po info jakie brandy macie szansę w tym magicznym miejscu macie szansę usłyszeć, z premedytacją odsyłam Was do jego tekstu.

Gdy aspekt pierwszej dobrej wieści ujrzał światło dzienne, przyszedł czas na rozwikłanie zagadki drugiej. Zatem w czym rzecz? Otóż w swej kilkuletniej zabawie w wycieczki po różnych salonach audio miałem do czynienia z bardzo różnymi pod względem misji, wykończenia i panującej atmosfery miejscami. Oczywiście, wszędzie odnotowywałem bardzo szeroką ofertę i profesjonalną obsługę, a nawet duże przywiązywanie uwagi do wystroju wnętrza. Jednak o ile dotychczas aspekt samej oprawy wizualnej odwiedzanych salonów wprawiał mnie w dobrze odbierane, ale jedynie ukontentowanie, to bez kozery w przypadku tytułowego Art and Voice śmiało mogę powiedzieć, iż ta audiofilska świątynia rozbiła przysłowiowy bank. Ale nie odbierajcie tego w domenie mierności wcześniej poznanych miejsc, tylko bardzo przemyślanego tego ostatniego pod względem próby zbliżenia atmosfery salonu do przecież bardzo intymnego dla każdego z nas prywatnego domostwa.
W tym przypadku nie ma dróg na skróty. Łączące drewno, różne stadium zardzewiałej blachy i wydawałoby się ubrane w ramki zwykłe dywaniki artystyczne prace Andrzeja Bielawskiego tak fantastycznie korelują z resztą kubatury wszystkich pomieszczeń, że naprawdę wiele wykwintnych salonów handlujących sztuką mogłoby się na tym wzorować. A przecież rozprawiamy jedynie o mówiąc kolokwialnie sklepie RTV, a nie miejscu spotkań śmietanki artystycznej stolicy Dolnego Śląska. Tak tak, to wszystko zostało zaprojektowane w jednym celu, którym przed ewentualną wizytą jest wydawałoby się zbyteczne, ale po zakosztowaniu wszystkiego na własnej skórze bardzo ważne podczas przed-zakupowego obcowania z muzyką rozpieszczenie nie tylko naszego zmysłu słuchu, ale również zmysłu przyswajania wizji. Przecież nie od dzisiaj wiadomo, że muzyka inaczej brzmi w miłym, przytulnym i co w przypadku Art and Voice ważne jedynie delikatnie ubranym w akcesoria akustyczne pokoju, niż w naśladującym studio nagraniowe technicznie wyglądającym prostopadłościanie. Oczywistym było, iż gospodarz tego wydarzenia przywiązywał bardzo mocną wagę do jedynie delikatnej, a przez to akceptowalnej przez nasze kochane żony, adaptacji każdego pokoju, co sprawia, że usłyszane tam zestawienia mają duże szanse wręcz identycznie wypaść również w naszych samotniach. To zaś w aspekcie wagi sprzętu High End i jego ewentualnej zbędnej logistyki jest nie do przecenienia. Jak w takim razie wypadły widniejące na fotografiach zestawy? Jak zawsze zaznaczam, słuchanie na wyjeździe zawsze obciążone jest wieloma zmiennymi, dlatego nigdy nie podejmuję się dogłębnej oceny. Jednak trochę naginając zasady w dzisiejszej relacji wspomnę o miłym zaskoczeniu. Gospodarz salonu jedną z sal w standardowym secie (oczywiście na potrzeby klienta wszytko można skonfigurować inaczej) poświęcił znanej bywalcom jesiennej wystawy w Warszawie produktom niemieckiej marki Thoress. I wiecie co? Gdy jesienią ów set, mimo kilku prób, nie podołał moim założeniom co do jakości dźwięku, to w przypadku zadbania o odpowiednie (czytaj spełniające wymogi dobrego odsłuchu, a nie przypadkowej klitki) pomieszczenie od pierwszych chwil słuchania pomiędzy nami coś zaiskrzyło. Była swoboda, oddech, głębia sceny i to coś, co pozwala zatopić się z pięknie muzyki. Drukuję mecz? Jeśli mnie czytacie, wiecie, że jeśli kładę na szalę moje dobre imię, to musi być coś na rzeczy i właśnie w tym przypadku taki splot przyczynowo skutkowy miał miejsce. Co więcej, odwiedzając tytułowy obiekt wszystko można zweryfikować, do czego zachęcam. I tym optymistycznym akcentem zakończę ten słowotok. I nie chodzi mi w tym momencie o problem z wykreowaniem kilku dodatkowych strof, tylko licząc na ewentualną mnogość kłębiących się w Waszych myślach pytań mam nadzieję, że osobiście się tam pojawicie. Może za pierwszym razem z zakupów nic nie wyjdzie, ale zapewniam, że owa wizyta w kwestii oprawy wizualnej na długo pozostanie w Waszej pamięci.

Puentując powyższy tekst chciałbym podziękować gospodarzowi za zaproszenie, miłą atmosferę i co odpornym na piękno sztuki osobnikom homo sapiens może wydać się dziwne, za powalenie na kolana wysmakowanym designem całości projektu zwanego Art and Voice / Sztuka i głos. Nie jestem koneserem sztuki, ale będąc dalekim od statusu mecenasa śmiało mogę powiedzieć, iż ten salon oprócz ducha muzyki oferuje również sporą dawkę wysmakowanego artyzmu, co na tle konkurencji jest godnym naśladowania istnym Mount Everestem.

Jacek Pazio

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Murasakino

Murasakino Sumile MC

Link do zapowiedzi: Murasakino Sumile MC

Bardzo długo zastanawiałem się, jak rozpocząć nasze dzisiejsze spotkanie. Teoretycznie bez zbytniego wdawania się w niuanse dotyczące zabawy w recenzowanie komponentów audio mogłem popełnić kolejny możliwie obiektywny tekst, jednak tym razem wewnętrzny głos nie pozwolił mi na rutynowe odhaczenie tematu. O co chodzi? O nic szczególnego i rzekłbym nawet dość oczywistego. Przecież podchodząc rzeczowo do tematu, wszystko co przeskakuje na wyższy poziom cenowy, z założenia powinno być lepsze. I szczerze powiedziawszy w większości przypadków tak jest, jednak w sektorze ekstremalnego High Endu przyrost jakości dźwięku choć zauważalny, nie zawsze jest adekwatny do poniesionych kosztów. Trochę to smutne, ale tak jest. Jednak nie spotykamy się dzisiaj, aby użalać się nad losem nabywców szczytowych modeli ulubionych marek, tylko z powodu bardzo brzemiennego w nader pozytywne doznania spotkania z wyznaczającą topowe standardy soniczne wkładką gramofonową. Wkładką, która wpisując się w tendencje najlepszych konstrukcji bez najmniejszych problemów nausznie pokazała, jak prezentowanym dźwiękiem obronić żądaną przez producenta za nią kwotę. A przypominam, opisywany sparing testowy odbywa się na poziomie 20-40 tys. złotych, co znacząco podnosi poprzeczkę oczekiwań. Jesteście ciekawi, o czym będziemy rozprawiać? Gdy doszliśmy do clou, mam przyjemność przedstawić Wam kolokwialnie mówiąc będący synonimem początków drugiej połowy XX wieku, z pozoru prosty rylec płyt winylowych w postaci będącej dziełem przedstawiciela Kraju Kwitnącej Wiśni (Japonii), niegdyś związanego ze znaną wielu melomanom marką Air Tight, a teraz występującego pod własnym sztandarem Pana Daisuke Asai, wkładki gramofonowej Murasakino Sumile MC, której niezapomnianą, a rzekłbym nawet mocno przewartościowującą punkt spojrzenia na dotychczasowy zestaw analogowy wizytę zawdzięczam dystrybutorowi Audio Atelier.

Jak wielbiciele wydrapywanej w czarnych płyt muzyki znakomicie się orientują, wkładki gramofonowe zazwyczaj są pewnego rodzaju dziełami sztuki. A jeśli tak, to oprócz spełniającego owe standardy samego wyglądu powinny móc pochwalić się stosownie wyszukanym opakowaniem. I gdy spojrzycie na załączone fotografie, obydwa tematy (sama aparycja wkładki i zgrabne etui) jak to u znanych nam z pieczołowitej dbałości o najdrobniejsze niuanse Japończyków bywa, zostały potraktowane z należytą dla nich uwagą. Tytułową księżniczkę spakowano w dwa zabezpieczające ją przed ewentualnym uszkodzeniem w procesie logistyki pudełka. Obydwa są kartonowe, jednak zewnętrzną powierzchnię wewnętrznego sarkofagu, w celu spełnienia wymagań designerskich wykończono wykorzystującym motywy szerokich biało-czerwonych grotów, podkreślającym wyjątkowość produktu lekko połyskującym w świetle materiałem. Ale to nie koniec dbałości o bezpieczeństwo naszego drapaka, gdyż również strzegące jego wygody wnętrze jest bardzo wyszukane i w swej dbałości o odpowiednią prezentację wizualną oferuje białą wyściółkę dwóch wytłoczek dla samej wkładki i swoistego niezbędnika montażowo-czyszczącego, czyli imbusowego kluczyka, zestawu śrub i szczoteczki do czyszczenia igły. Brzmi ciekawie? Dla mnie tak. A jeśli ktoś sądzi, że to zbyteczny luksus, życzę mu osobistego zderzenia się z podobnym produktem i zapewniam, z miejsca zmieni zdanie.
Ok. Sprawę ubranka dla Sumile MC mamy za sobą. Zatem pozostał temat natury konstrukcyjnej. Jak to zwykle bywa, diabeł brzmienia każdego produktu tkwi w szczegółach. I tak, idąc za zawartą w nazwie Murasakino Sumile MC sygnatury mamy do czynienia z wibrującą w polu magnetycznym cewką. Spełniającą zaplanowany przez konstruktora końcowy efekt brzmieniowy podstawę i mocujący generator sygnałów wraz z cewką wspornik w odróżnieniu od sporej liczby konkurencji wykonano ze stali nierdzewnej i pokryto nadającym wizualnej wykwintności produktu złotem. Niestety pakiet informacji producenta na temat ocenianego wyrobu nie obejmuje wiadomości o fantastycznie, bo bardzo kontrastowo zderzonym ze wspomnianym złotem, w tym przypadku mogącym pochwalić się wyszukanym fioletem materiale okalającym zespół wibrująco-czytający, ale za to wiadomym jest, iż we wkładce wykorzystano magnes neodymowy, wspornik z boru i oferującą szlif „semi-contact” diamentową igłę. Próbując przybliżyć garść informacji na temat danych elektrycznych ważnym aspektem wydaje się być bardzo niska, bo osiągająca jedynie 1.2 Ω impedancja wewnętrzna wkładki. To oczywiście w przypadku pozostawienia użytkownika samemu sobie bez zaoferowania odpowiedniego przedwzmacniacza gramofonowego jest proszeniem się o problemy z jej odpowiednim wysterowaniem, dlatego też Pan Asai już na poziomie projektowym, a potem produkcyjnym, zadbał o jej zdecydowanie łatwiejszy do zaaplikowania w teoretyczny zestaw audio poziom wyjściowy na poziomie 0.35 mV. Wieńcząc akapit opisowy spieszę donieść, iż o bezpieczeństwo igły przed przypadkowym uszkodzeniem nie tylko podczas montażu, ale również czyszczenia gramofonu dba łatwo zdejmowana przezroczysta nakładka.

Gdy przyszedł czas na kilka zdań o generowanym przez japońską piękność dźwięku, po raz kolejny powtórzę opinię ze wstępniaka: „W przypadku aplikacji Murasakino na swoim ramieniu nie ma mowy o jakimkolwiek naciąganiu faktów w domenie jakość / cena”. To jest ewidentny przypadek, w którym owszem żądana kwota zapiera dech w piersiach, ale na tle przesłuchanej przeze mnie konkurencji w pełni świadomie stawiam tezę o maksymalnym wykorzystaniu każdej wydanej na Sumile MC złotówki. Ok., a jak to się ma do realiów muzycznych? Nie lubię tego robić, gdyż każdy produkt zawsze obciążony jest wypadkową końcowej konfiguracji, ale z uwagi na fakt bardzo poważnych rozważań przesiadki na ocenianą Japonkę w identycznym (swoim) systemie odniosę jakość dźwięku naszej bohaterki do posiadanej, również japońskiej Miyajimy Madake. Oczywiście zanim przejdę do konkretów zaznaczę, iż obecnie przeze mnie użytkowana, oczywiście w swoim przedziale cenowym, również jest jedną z najlepszych, ale byłoby dziwne, gdyby wytrzymała starcie z o 30 procent droższą konkurentką. Jednak wspomniane zderzenie trochę innych światów nie posłuży mi do poniewierania tańszej, tylko pomoże w określeniu różnic ich brzmienia, na co wielu z Was prawdopodobnie czeka.

Gdy po raz pierwszy opuściłem ramię na płytę, już od pierwszej zagranej przez Antonio Forcione w koncertowym Quartecie nuty wiedziałem, że mam do czynienia z czymś wyszukanym. Czymś, co długo nie pozwoli o sobie zapomnieć. I bez znaczenia był fakt, że owe pierwsze agresywne szarpnięcia brzmiały zbyt zachowawczo, a czasem dziwnie lekko, gdyż znając podobne starcia od podszewki zdawałem sobie sprawę, że każda przesłuchana płyta w wyniku odpowiedniego rozruszania się układu wibrującego igły będzie ten efekt minimalizować. I w konsekwencji dosłownie trzech płyt stało się jasne, Japonka zaczęła śpiewać. Gdybym miał określić różnice pomiędzy tą, którą na co dzień użytkuję, a naszą pretendentką do laurów, powiedziałbym, że Miyajima gra bardziej plamami. To jest fantastyczne granie, ale stawia raczej na wybrzmienia i ich gęstość niż na jak największy pakiet informacji o danej nucie, co wielbiciele takich prezentacji natychmiast powiążą z analogowością i większą przyjemnością słuchania. Tymczasem przybyła na testy złoto-fioletowa dama do podobnej kolorystyki przekazu muzycznego i gdy wymagał tego materiał muzyczny, nawet pewnego rodzaju jego krągłości, dodała szybkość narastania dźwięku popartą sporym zbiorem danych na temat jego inicjacji i zwieńczenia. O co chodzi? Ok., na ile to możliwe, postaram się przetłumaczyć z polskiego na nasze, w czym najlepiej sprawdzi się wydana w czasach świetności analogu przez oficynę ECM płyta Garego Burtona (wibrafon) i Ralpha Townera (12-to strunowa i klasyczna gitara) „Matchbook”. Tak wiem, takie plumkanie zagra każdy drapak, ale słowem klucz w tej produkcji jest “wibrafon”. A jeśli ktoś poddaje w wątpliwość aspekt ważności tego generatora dźwięku dla pokazania zalet wkładki gramofonowej, według mnie nie spotkał się jeszcze z dobrym odtworzeniem tego instrumentu. Ja zaliczyłem już nie tylko kilka sukcesów, ale również kilka spektakularnych porażek, dlatego mimo ewentualnych głosów przeciw posłużę się właśnie nim. Otóż podczas dotychczasowych sesji odsłuchowych ten uzbrojony w metalowe sztabki i przejmujące wibracje od płaskich blaszek różnej długości rury instrument zazwyczaj kreował bardzo pięknie, czyli niesamowicie krągłe, soczyste i dźwięcznie frazy nutowe. Przyznam szczerze, że to jest jeden z najbardziej cenionych przeze mnie instrumentów i jak dla mnie najlepszy występ zaliczył na obecnie posiadanej Miyajimie Madake. Tymczasem okazało się, że gdy do wspomnianych artefaktów barwowych dodamy szczyptę rozdzielczości, czyli rozbudowanie fazy ataku pałek na metalowe sztabki, a potem nieco mniej masywne, ale nadal soczyste ich wybrzmiewanie przy bardzo płynnym przejściu jednej fazy w drugą świat staje się jeszcze piękniejszy, a co chyba ważniejsze prawdziwszy. Przecież dźwięk nie jest jedynie zbiorem nawet najpiękniejszych wybrzmień, tylko bardzo złożonym procesem w skład którego wchodzą: proces uderzenia, czytelność oddania brzmienia samej sztabki, następnie płynne przeniesienie tonu do rury rezonansowej, by na końcu mienić się milionem odcieni danej częstotliwości w eterze. Przesadzam? A jakże, do niedawna również podobnie myślałem. Ale świat w swym pięknie i nieobliczalności za pomocą naszej bohaterki brutalnie to zweryfikował, za co jestem mu bardzo wdzięczny. Podążając z tematem oceny tytułowej wkładki dalej nie będę sztucznie rozwadniał tekstu i tendencyjnie rozpisywał się nad fantastyczną prezentacją wszelkich kompilacji jazzowych i występów stricte recitalowych – patrz seria fotografii z przykładowymi płytami, gdyż jak z pewnością się spodziewacie, było podobnie do duetu G. Burtona I R. Townera. To byłoby powielanie tych samych formułek, czyli informacji, że każda wygenerowana przez wspomnianych muzyków nuta miała identyczną do opisanych w pierwszej płycie historię swojej inicjacji i zwieńczenia. Dlatego też bezpieczniej dla mnie i samej zainteresowanej będzie, gdy przyjrzymy się procesowi słuchania zdecydowanie cięższej muzy. Co mam na myśli? A jakże, na tapet wskoczy znany mi na wylot free jazz Kena Vandermarka z płyty „The Vandermark 5”. To co prawda jest kompilacja kilku zarejestrowanych w krakowskim klubie Alchemia koncertów, ale ich energia i wyczuwalny pomiędzy muzykami flow z łatwością pozwalają mi wychwycić ewentualne potknięcia odtwarzającej tamte wydarzenia komponentów. I jak, coś poszło nie tak? Na pohybel malkontentom nic z tych rzeczy. Co ciekawe. Nawet tak wymagający odpowiedniego wysycenia i pewnego odcienia szarości stroik saksofonu w zderzeniu z pakietem rozdzielczości nie wykazywał najmniejszych problemów podczas realizacji zamierzeń artysty grania pełnymi płucami. To z jednej strony był odpowiednio okraszony wibracjami dźwięk drewna, a z drugiej pełna energii wzmocniona wygiętą w kształcie fajki pełna pomruków masa powietrza. A gdy do tego dodamy dobrze oddane tempo grania koncertów, okaże się, że mamy drive, masę i piękną paletę soczystych wybrzmień. A przypominam, obydwie wkładki porównywałem w tym samym torze, co ewidentnie unaocznia, że rozdzielczość – nie mylić z ilością górnych rejestrów i rozjaśnieniem przekazu – jest najważniejszym aspektem dobrej jakości dźwięku. Przecież jasno napisałem, że stacjonująca na stałe grała zdecydowanie masywniej, a mimo to w żadnej konfiguracji (posiadana i testowa) nie odczuwałem ani przeciążenia, ani odchudzenia świata muzyki, a to tylko potwierdza, że opiniowana dzisiaj Japonka Murasakino Sumile MC bez względu na zastaną konfigurację i słuchany styl muzyczny swoimi umiejętnościami jest w stanie pokazać potencjalnemu użytkownikowi piękno uwielbianego przez niego świata dźwięków.

Szczerze powiedziawszy skreślenie akapitu końcowego, mimo zaskakująco pozytywnego przewartościowania posiadanego na co dzień świata analogu, nie przychodzi mi zbyt łatwo. I nie chodzi mi w tym momencie o zarzut siłowego drukowania meczu, tylko umiejętności Waszej interpretacji zalet Sumile MC w przypadku osobistego zmierzenia się z nią we własnym zestawieniu. Znam sporą liczbę pozytywnie zakręconych na punkcie analogu audiofilów i wiem, że nie zawsze największa zaleta danej konfiguracji jest za taką przez nich uważana. Większość stawia na muzykalność, co bardzo często za sprawą lekkiego pompowania średnicy jest ewidentną przykrywką braku rozdzielczości, a czasem nawet szkodliwych zniekształceń. Mam nadzieję, że takim stwierdzeniem nie przysporzę sobie wrogów, ale uwierzcie mi, w ten sposób ratuje się wielu producentów, co potrafi wyłapać jedynie bardzo wyedukowana grupa słuchaczy. Dlatego też, gdybyście w przedzakupowym starciu odczuli dotychczas niespotykaną transparentność dźwięku, spróbujcie przyjrzeć się spójności całego pasma. Prześledźcie je od strony płynnego przejścia momentu zainicjowania dźwięku przez artystę po całkowite jego wygaśnięcie. Jeśli usłyszycie z pozoru mniej krągły, ale za to zdecydowanie obfitszy w informacje, a po głębszym zastanowieniu nadal bardzo bogaty w odcienie kolorów przekaz, zastanówcie się, czy czasem nie jest to bliższe naturze. Przecież muzyka nie jest zbiorem w pierwszym odczuciu pozytywnie odbieranych soczystych plam, tylko pakietem wielobarwnych wybrzmień każdego instrumentu. Ja wiem, że takiego odbioru muzyki trzeba się nauczyć, ale zapewniam Was, gdy zrozumiecie, o co w całej zabawie, nawet z nośnikami cyfrowymi włącznie chodzi, nigdy więcej nie powiecie, że dobrze skonfigurowany gramofon jest synonimem nadmiernej gładkości i przesadnego wysycenia. To ma być zdroworozsądkowy bilans pomiędzy muzykalnością, oddechem i rozdzielczością, przekazu co bez najmniejszego naciągania faktów oferuje opiniowane dzisiaj dzieło japońskiej sztuki konstruowania wkładek gramofonowych Murasakino Sumile MC.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Audio Atelier
Cena: 34 900 PLN

Dane techniczne:
Typ: MC
Materiał wspornika: bor
Pasmo przenoszenia: 10 – 50.000 Hz
Napięcie wyjściowe: 0,35mV / 1kHz
Impedancja wewnętrzna: 1,2Ω
Siła nacisku: 1,9g – 2,1g
Masa: 14,5 g

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Murasakino

Murasakino Sumile MC
artykuł opublikowany / article published in Polish

Dawno nie testowaliśmy wkładek gramofonowych, prawda? Dlatego też, niejako w ramach rekompensaty dla miłośników 33 i 45 obrotów, udało nam się pozyskać na redakcyjne odsłuchy prawdziwe dzieło analogowej sztuki – Murasakino Sumile MC.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Murasakino

Audiofil 2017

Przed nami trzecia i ostatnia tegoroczna dwudniowa prezentacja wrocławskiego Audiofila. Odbędzie się ona już w najbliższy weekend, w dniach 7.10 i 8.10. bieżącego roku, w godzinach: od 12.00 do 15.00 i od 16.00 do 19.00, w Sali Konferencyjnej Hotelu Qubus – Wrocław ul. Św. Marii Magdaleny 2. Wstęp wolny!
Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami jej gospodarzami będą: Audio Atelier i Moje Audio. Poniżej informacje jakie otrzymałem od wyżej wymienionych gospodarzy:

Na wystawę zaprosiliśmy jedną z najciekawszych postaci europejskiej sceny audio, właściciela i głównego konstruktora Thöress Puristic Audio Apparatus – pana Reinharda Thöressa.
Thöress to niewielka manufaktura sprzętu audio, znana przede wszystkim entuzjastom świetnego dźwięku.
Kompletna oferta firmy to obecnie osiem produktów: dwa przedwzmacniacze (w tym jeden gramofonowy), dwie monofoniczne końcówki mocy, dwa modele kolumn podłogowych oraz dwa wzmacniacze zintegrowane.
Szybki rzut oka na specyfikację oraz wygląd rzeczonych produktów daje bardzo konkretną informację, którą drogę obrał właściciel firmy. Papierowe membrany głośników, wysoka skuteczność, wszędobylskie lampy, w tym mało znane NOS-y, a także estetyka sporej części produktów rodem z lat 70. lub wcześniejszych to nie przypadek. Do tego typu produktów trzeba mieć zacięcie. Nie robi się ich też po to, żeby zarobić miliony. Nie tędy droga.

Postaramy się dla Państwa zaprezentować większość tych wspaniałych urządzeń w tym przede wszystkim najnowszy przedwzmacniacz Reinharda model DFLH (dual function line & head) oraz monofoniczne wzmacniacze mocy na lampie 845. Pokażemy także dwa wzmacniacze zintegrowane F2A11 oraz Hybrid Triode Integrated a także kolumny modele 2CD12 (97 dB) oraz 1D8 (90 dB).
W czasie naszego pokazu zaprezentujemy także unikalny przedwzmacniacz gramofonowy. Konstrukcja Reinharda Thöressa z Akwizgranu umożliwia nie tylko wybór krzywej korekcyjnej, ale i możliwość kształtowania na bieżąco przebiegu charakterystyki częstotliwościowej. Zakresy tonów niskich, przełomu basów i średnicy oraz sopranów można regulować niezależnie za pomocą przełączników obrotowych.
Wszystkie urządzenia są produkowane ręcznie w Aachen. Lutowanie punkt-w-punkt to jest kredo Reinharda, niezależnie czy w grę wchodzą wzmacniacze czy kolumny.
Rzeczą wyjątkowej powagi wg naszego konstruktora jest fakt, że nie kupuje on gotowych transformatorów. Zarówno wyjściowe, jak i mocy wytwarza sam i – nie ukrywam – niezaprzeczalnie jest to niemały powód do dumy. Mało tego, szef firmy Thöress osobiście nawija uzwojenia cewek… za pomocą wyprodukowanej w 1964 roku specjalnej maszyny niemieckiej firmy Auman. Mało tego, urodził się w tym samym roku, co uznaję za wyjątkowo ciekawy, wręcz zabawny zbieg okoliczności.
Ponieważ w czasie naszej prezentacji będziemy grali tylko z płyty winylowej postanowiliśmy pokazać gramofon równie ciekawy jak produkty marki Thöress.
Gramofon Cantano W/T to skromny w wyrazie, bardzo wyrafinowany w budowie projekt pana Olivera von Zedlitza. Oliver jest właścicielem berlińskiej firmy CNC-Gronemann GmbH in Berlin. Głównym polem zainteresowań CNC-Gronemann, i to od 50 lat, jest produkcja elementów o wysokiej precyzji przeznaczonych do zastosowań medycznych i dla laboratoriów. Jej właściciel jest wielkim fanem analogu. Gramofony Cantano przez 13 lat kilkakrotnie zmieniały swój kształt. Przetestowano setki materiałów i ich kombinacji, przeegzaminowano wiele różnych koncepcji. Cantano W/T jest ich szczytowym osiągnięciem.
Wkładka – unikalny produkt japońskiej marki Murasakino Sumile MC.
Okablowanie – kable prądowe, sygnałowe oraz głośnikowe z firm Hijiri oraz Harmonix;.
Dzięki uprzejmości Galerii Audio wszystkie urządzenia będą zaprezentowane na fantastycznie zaprojektowanych i wyglądających stolikach firmy Harmonium.
Mamy nadzieję, że wielu melomanów i audiofilów skorzysta z możliwości posłuchania muzyki w warunkach naszego pokazu.

Serdecznie zapraszamy
Audio Atelier/ Moje Audio

 

I już na sam konie dwa słowa ode mnie, przed nami kolejna bardzo dobrze zapowiadająca się prezentacja. Wspaniała unikalna elektronika, coś specjalnego dla miłośników lampy i analogu. Obecność obowiązkowa!

 

Serdecznie zaprasza Piotr Guzek IMPRESARIAT