Tag Archives: Musikmesse 2017


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Musikmesse 2017

Musikmesse 2017

W kalendarzu większości audiofilów od lat egzystuje kilka imprez, na których osobista obecność, bądź chociażby pilne śledzenie pojawiających się czy to w trakcie, czy też od razu po  relacji wydaje się oczywistą oczywistością. W styczniu jest C.E.S (Vegas), w maju High End (Monachium), we wrześniu berlińska IFA i oczywiście listopadowe Audio Show. W tzw. międzyczasie najwierniejsi akolici referencyjnych dźwięków pojawiają się jeszcze na CanJamie, Axponie, RMAFie, niezliczonych azjatyckich show-ach i tak na upartego jeśli tylko czasu i środków by starczyło to może nie co weekend, ale co dwa-trzy można znaleźć całkiem sensowny pretekst do podróży. Jeśli do tej listy dopiszemy koncerty ulubionych wykonawców i tematyczne festiwale bardzo szybko okaże się, że doba staje się zdecydowanie za krótka a tzw. niezagospodarowany czas wolny przestaje mieć jakąkolwiek rację bytu. Dlatego też w podążaniu za związanymi z naszym hobby imprezami trzeba umieć zachować umiar i wybierać te, które rzeczywiście coś nam dają,  ubogacają, bądź po prostu wprawiają w wyśmienity nastrój. W naszym przypadku na obowiązkowej short-liście były do tej pory dwa stołeczne eventy, czyli Audio Show i Dom Inteligentny, monachijski High End i cykliczne spotkania czy to w ramach muzycznych eksploracji w Studiu U22, czy niestety chwilowo zawieszonego wrocławskiego Audiofila. I tak żyliśmy sobie w błogiej nieświadomości o tym, że coś niepostrzeżenie nam umyka. I stan taki trwałby pewnie nadal, gdyby nie Audio Klan, który postanowił nam pokazać dystrybuowaną przez siebie markę, czyli Yamahę od nieco innej, aniżeli ma to miejsce podczas audiofilskich spotkań, strony i zaprosił na odbywające się we Frankfurcie Międzynarodowe Targi instrumentów i akcesoriów muzycznych Musikmesse 2017.

Oczywiście świadomość, że Yamaha to nie tylko Hi-Fi, ale i instrumenty muzyczne, czy motory, silniki i inne ustrojstwa cały czas egzystowała w naszych mózgownicach, jednak co innego mieć o tym jako-takie pojęcie a co innego móc może nie wszystkiego, ale nieco szerszego spektrum osobiście doświadczyć. O ile jednak dział motocyklowy dane mi było nieco bliżej poznać już w zeszłym roku w ramach zorganizowanego w położonej w Gerno di Lesmo siedzibie Yamaha Motor Racing eventu Yamaha MusicCast Round 2, to część pro-audio i czysto muzyczna pozostawała jedynie bladym wyobrażeniem. Tymczasem we Frankfurcie na w pierwszej chwili przytłaczającej swym ogromem przestrzeni targów japoński producent mając do dyspozycji czterokondygnacyjny Portalhaus mógł z nieco większym aniżeli na typowo audiofilskich wystawach rozmachem pochwalić się swoim asortymentem, który nie tylko można było obejrzeć i dotknąć, lecz przede wszystkim użyć i na własne uszy przekonać się jak radzą sobie z nim profesjonaliści w ramach większych i mniejszych projektów muzycznych.

Zacznijmy jednak od naszej działki, czyli Hi-Fi, które to akurat w przypadku Yamahy – za sprawą rewolucyjnej technologii MusicCast przenika zarówno do „dywizji” profesjonalnej, jak i właśnie muzycznej. I tak też było tym razem, gdyż praktycznie do woli mogliśmy (oczywiście na miarę posiadanych umiejętności) znęcać się nad wyposażonymi w ww. kanał komunikacji fortepianami (z rodziny Disklavier), pianinami Clavinova a także poznać gorącą, dopiero co wprowadzoną nowość – adapter / bezprzewodowy odtwarzacz sieciowy Yamaha MusicCast WXAD-10 a w raz z nim wreszcie dodaną obsługę serwisu TIDAL. Wróćmy jednak do klawiszy, gdyż o ile działanie MusicCasta w firmowych fortepianach i pianinach już mieliśmy okazję doświadczyć, to tym razem do grona wzbogaconych o ww. funkcjonalność instrumentów dołączyły iście high-endowe dzieła sztuki sygnowane przez … legendarnego Bösendorfera. Niby biorąc pod uwagę fakt, że austriacka marka od 2008 należy do Japończyków taki stan rzeczy nie powinien nikogo dziwić, niemniej jednak takie połączenie sięgającej 1828 r. historii i ultranowoczesnej technologii rodem z Kaju Kwitnącej Wiśni dla większości zwiedzających był prawdziwą niespodzianką.
Niezwykle intrygująco wypadła również eksploracja oferty skierowanej na rynek pro, gdzie jak się okazało MusicCast nie tylko jest obecny, ale stanowi niejako pomost łączący wspomniane wcześniej segmenty japońskiej oferty w nieraz niezwykle rozbudowanych i skomplikowanych instalacjach, gdzie oprócz fortepianów i systemów multi-room do głosu dochodzi typowa domowa inteligencja, czy nawet aparatura studyjno – koncertowa.

Nie zabrakło oczywiście jakże miłych oczom większych i małych chłopców przepięknych jednośladów, choć akurat w ich przypadku możliwości do testu tym razem niestety nie było.

Kontynuując watek około-audiofilski pośród nieprzebranego mnóstwa instrumentów i elementów wyposażenia studiów nagraniowych udało mi się wyłowić dwie ekspozycje fińskiego Amphiona, który równie dobrze co na rynku Hi-Fi radzi sobie w branży pro. Trudno się z resztą temu dziwić, gdyż Ansi Hyvonen od lat wychodzi z założenia, że sytuacją idealną jest taka, gdy począwszy od nagrania, poprzez mastering i na odsłuchu kończąc najlepiej jest mieć możliwość korzystania z możliwie zbliżonych do siebie technologicznie, konstrukcyjnie a przede wszystkim brzmieniowo rozwiązań. Słuszność takiego podejścia potwierdzają opinie ni tylko użytkowników końcowych, co najznamienitszych przedstawicieli branży studyjnej, a więc całkowicie nieczułej na audiofilskie farmazony z Brucem Swedienem i Jesperem Kydem włącznie.

Kolejna marką, która zwróciła moją uwagę była zupełnie nieznana, zajmująca się produkcją ustrojów akustycznych i obudów kolumn głośnikowych pochodząca z Łotwy manufaktura aija. Jak widać na załączonych zdjęciach obudowy prezentują się świetnie a jakość wykonania nie pozostawia miejsca na jakąkolwiek krytykę, tym bardziej, że pokazane we Frankfurcie „skrzynki” ewidentnie wyglądały na dedykowane rynkowi konsumenckiemu a nie profesjonalnemu, co niejako jasno daje do zrozumienia, że Łotysze mają chrapkę na kawałek naszego – audiofilskiego tortu. Co z resztą bardzo cieszy, gdyż mając świadomość problemów z jakimi borykają się m.in. nasi rodzimi producenci szukając solidnych dostawców obudów daje spore szanse na sukces. Pytanie tylko, czy cena 999 € nie okaże się przypadkiem zbyt dużym wyzwaniem. Pożyjemy, zobaczymy.

Wśród grona świetnie rozpoznawalnych brandów nie mogło zabraknąć Pioneera, który ze swoją DJ-skim katalogiem przyciągnął spore grono miłośników zarówno winylowego, jak i cyfrowego skratchowania.

No dobrze. Naskrobałem co nieco o rzeczach na których jako-tako się znam, więc czas najwyższy wkroczyć w obszar po którym poruszam się niemalże po omacku i swoją rolę ograniczam głównie do roli biernego odbiorcy. Krótko mówiąc doszliśmy do momentu, w którym przechadzając się pośród ekspozycji kuszących najprzeróżniejszymi instrumentami mogłem co najwyżej je podziwiać i niejako przy okazji wsłuchiwać się w to, co na nich wygrywają inni. A proszę mi wierzyć, że to, co dzieje się na Musikmesse przekracza wszelkie wyobrażenie. Niby targi instrumentów rządzą się swoimi prawami, lecz nigdy bym nie przypuszczał, że tego typu impreza jest w stanie przyciągnąć takie rzesze uzdolnionych ludzi. Może zabrzmi to niezbyt realnie, ale praktycznie na każdym stoisku można było usłyszeć nie tylko dorosłych, ale i ledwo co odrośnięte od ziemi szkraby, którzy po prostu grali i robili to dobrze. W dodatku czynili to z taką naturalnością, jakby przyszli do sklepu kupić buty, czy kurtkę i po prostu je przymierzali. Efekt co prawda w pierwszej chwili mógł wydawać się nieco kakofoniczny, lecz dosłownie już po chwili z łatwością dało się wyławiać co ciekawsze „jamy” i podążać w ich kierunku.

Ekspozycje z instrumentami pozwoliłem sobie podzielić tematycznie, co z resztą dokonali również sami organizatorzy starając się w poszczególnych halach kumulować producentów parających się danym segmentem i nie wywoływać niepotrzebnych niesnasek związanych z zagłuszaniem się jednych przez drugich. I tak na pierwszy ogień idą wszelakiej maści skrzypce i wiolonczele – zarówno te klasyczne, jak i mocno futurystyczne – zelektryfikowane.

Drugi przystanek mojej frankfurckiej marszruty stanowiły dęciaki, wśród których moją uwagę przykuły egzemplarze dostępne w dość intrygujących barwach, co wyraźnie wskazuje na to, że chęć podkreślenia własnej indywidualności dotyczy nie tylko gwiazd rocka.

A teraz instrumenty, które jeszcze do niedawna budziły jakby nie patrzeć dość pejoratywne skojarzenia, czyli akordeony, którymi koszmarnie fałszując zamęczali w środkach komunikacji miejskiej przedstawiciele dość nieokreślonych narodowości. Tymczasem prezentowane na Musikmesse instrumenty nie dość, że wykonane w większości przypadków z kunsztem dorównującym jajom Fabergé w rękach obecnych na targach wirtuozów potrafiły wprawić w zachwyt.

Wśród prezentowanego instrumentarium nie mogło oczywiście zabraknąć instrumentów klawiszowych i oprócz zaprezentowanych już wcześniej fortepianów i pianin Yamachy można było zapoznać się z ofertą innych światowych legend w stylu Kawai, czy Steinway & Sons, lub wybierać z portfolio mniej znanych firm.

Niezwykle miłym doświadczeniem okazały się również prezentacje harf i to nie tylko tych klasycznych, ale i bardziej mobilnych – elektrycznych, które swoją soczystością i zadziornością potrafiły wprawić w konsternację niejednego fana ostrego łojenia. Jednak zanim przejdziemy do gitarowych riffów i nieco cięższych klimatów pozwolę sobie zwrócić uwagę na oscylujący w zupełnie innej estetyce instrument, czyli japońskie Koto, którego brzmieniem przez blisko pół godziny, z zapewne dziwnym wyrazem twarzy, się delektowałem, gdyż grające na nim filigranowe dziewczę okazało się prawdziwą mistrzynią umiejącą połączyć eteryczność i oszałamiającą wręcz szybkość z muzykalnością i spokojem. Niby pod względem systematycznym powinienem koto umieścić wraz z gitarami, ale finezją i wysublimowaniem zdecydowanie bliżej mu właśnie do harf, więc niech przynajmniej w mojej relacji wraz z nimi zostanie.

Skoro jesteśmy przy gitarach, to uczciwie trzeba przyznać, że instrumenty te, oprócz perkusjonaliów (o których dosłownie za chwilę) należały do najliczniej reprezentowanych źródeł dźwięków. Począwszy od klasycznych akustyków po wersje wzbogacone o najprzeróżniejsze przystawki i equalizery na typowych elektrycznych wiosłach skończywszy można było wybierać i przebierać w setkach, jeśli nie tysiącach modeli i wzorów. Najlepsze jednak było to, że praktycznie po każde wiosło można było sięgnąć, zdjąć ze ściany, usiąść z nim przy stoliku, wpiąć się w piec, czy w inną przystawkę i na zupełnym luzie sobie pograć. O ile przy „cywilnych” wersjach nie wzbudzało to zbytnich emocji, to już sięgając po ESP LTD Kirka Hammetta, czy sygnowanego przez Steve’a Vai’a Ibaneza można było poczuć dziwne mrowienie w palcach. Ale to właśnie było najlepsze, że nie ważne na czym gra się na co dzień można było przyjść i zagrać na gitarach z górnej, czy wręcz najwyższej półki i nikt nie powiedział, zostaw, odłóż, nie dotykaj, tylko obsługa była po to, żeby pomóc, doradzić i pokazać drzemiący w danym modelu potencjał.

Podobnie było z „garami”. Wystarczy z resztą popatrzeć kto do nich siadał i jaką radochę ludzie z tego bębnienia mieli.

Niejako przy okazji, skoro wraz z Musikmesse odbywały się targi Prolight + Sound wypadało co najmniej na nie kurtuazyjnie wstąpić i porozglądać się co w trawie piszczy. Jednak wbrew pozorom tutaj wcale nie było ciszej, gdyż o ile na muzykę na żywo nie dane mi było trafić, lecz za to większość z wystawców próbowało zaprezentować potencjał drzemiący w przywiezionych do Frankfurtu systemach, więc poziom obecnych w przestronnych halach decybeli wcale nie ustępował temu z Musikmesse.

A na deser zostawiłem to, co okazało się nie tylko miłym dodatkiem, co tak naprawdę istotą i główna atrakcją mojego wyjazdu, czyli większe i mniejsze koncerty, które odbywały się praktycznie nieprzerwanie przez cały czas targów. Niektórych wykonawców można było posłuchać w kilku konfiguracjach, tak personalnych, jak i systemowych, co dawało możliwość ocenienia zarówno ich możliwości warsztatowych, jak i samego sprzętu jakiego zazwyczaj używają i tak np. współpracujący z Yamahą Dennis Hormes pojawił się w „pawilonie” Yamahy w ramach projektu Dennis Hormes Band w czwartek, by już w piątek na głównej scenie, w ramach rodziny Cordiala wejść w skład „dream teamu”: Martin Engelien, Gil Edwards, Victor Smolski, Dirk Brand, Pitti Hecht, Chuck Plaisance, Jutta Weinhold Musik, Manni von Bohr grającego takie przeboje jak „Paint it Black” czy „Wild horses” The Rolling Stones.
Miłośnicy nieco bardziej minimalistycznych form też z pewnością nie czuli się zawiedzeni, gdyż w ramach cyklu prezentacji Yamaha Drums pojawił się m.in. Gerry Brown, który ze stoickim spokojem i wrodzonym feelingiem potrafił niezwykle płynnie przejść od leniwych pasaży po iście piekielną nawałnicę dźwięków.

Lecąc do Frankfurtu na Musikmesse miałem, jak się szybko okazało, całkowicie błędne przekonanie, że targi te będą niewinną rozgrzewką przed zbliżającym się wielkimi krokami monachijskim High Endem. Niestety życie bardzo szybko zweryfikowało moje wyobrażenia o niemieckich targach dając mi do zrozumienia, że czysto audiofilskie imprezy mają się nijak do tego, co tak naprawdę dzieje się na rynku muzycznym i w dziedzinie pro-audio. Dodatkowo o ile podczas dedykowanych audiofilom imprez muzyka na żywo stanowi li tylko dodatek, okrasę całości, to na Musikmesse właśnie ona jest najważniejsza i przez całe cztery dni targów można się w niej nurzać i otaczać do woli. W dodatku, w większości przypadków serwowana jest w formie najprawdziwszej, pierwotnej i możliwie mało przetworzonej, przez co będącej niedoścignionym wzorcem, do którego w Hi-Fi i High-Endzie uparcie i niestety bezowocnie dążymy.
Na koniec pragnę serdecznie podziękować ekipie Yamahy, oraz przedstawicielom dystrybutora – warszawskiego Audio Klanu, za możliwość uczestnictwa w tak imponującej imprezie jaka było tegoroczne Musikmesse i Prolight + Sound a przy okazji możność poznania portfolio Yamahy ze zdecydowanie szerszej aniżeli dotychczas perspektywy.

Marcin Olszewski