Opinia 1
Uczciwie przyznam, że na dobrą sprawę niniejszej recenzji miało po prostu nie być, bowiem pomimo świadomości istnienia i nawet sięgających dekady wstecz kontaktów natury recenzenckiej z wyrobami producenta bohaterów niniejszej epistoły wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że jeśli już, to spotkamy się dopiero za czas jakiś – przy okazji testów flagowej serii Empire. Jednak plany planami, założenia założeniami, a przewrotny los wbrew wszystkiemu, z logiką włącznie, sam pisze dla nas scenariusze. Zaczęło się bowiem zupełnie niewinnie, od … słuchawek, a dokładnie Audeze LCD-5, do których postanowiliśmy zorganizować odpowiedni napęd i korzystając z okazji powrotu oficjalnej dystrybucji … Myteka zupełnie niezobowiązująco pozyskaliśmy niezwykle udany wzmacniacz słuchawkowy THX AAA™ HPA, który de facto miał się pojawić wyłącznie w drugoplanowej roli. Okazało się jednak, iż reprezentuje tak wysoki poziom, że nie mogliśmy pozostać na jego wdzięki obojętni, co też miało swój finał w postaci dedykowanej recenzji. A potem już poszło z górki, gdyż idąc za ciosem i zdając sobie sprawę z popularności systemów z racji swoich gabarytów kwalifikujących się do puli rozwiązań desktopowych czym prędzej zabezpieczyliśmy tytułowy duet, czyli przetwornik cyfrowo-analogowy Mytek Liberty DAC II wraz ze stereofoniczną końcówką mocy Brooklyn Amp+.
Jak już zdążyliśmy w ramach relacji ze spontanicznego unboxingu pokazać oba maluchy trafiają na sklepowe półki w pudełkach znacznie mniejszych aniżeli okablowanie z jakiego korzystamy na co dzień. Ot, zwykłe wyściełane pianką, czarne kartonowe boxy z powodzeniem mogące zmieścić się w szkolnym plecaku. W dodatku ich zawartość wydaje się podejrzanie lekka, bowiem o ile 2kg przetwornika jeszcze da się jakoś logicznie wytłumaczyć, to już 3kg w przypadku 250 W (przy 8Ω) końcówki mocy budzi w pełni racjonalny niepokój. Ów niepokój potęguje kontakt natury organoleptycznej, gdyż wykonane a aluminiowych blach korpusy i solidne płaty frontów też na ową wagę niewątpliwie wpływają, więc automatycznie kurczy się pula przewidziana na trzewia. Sam DAC to nawet nie tyle połówka co wręcz 1/3 standardowego, pełnowymiarowego urządzenia Hi-Fi, jednak na 14 cm, ozdobionym płytkowym motywem froncie producentowi całkiem zgrabnie udało się rozplanować złocone wyjście słuchawkowe, cztery kolumny po cztery diody informujące o wybranym wejściu, rozdzielczości/kodowaniu MQA i częstotliwości próbkowania, przycisk selektora wejść/włącznika głównego oraz otoczone aureolką diod pokrętło głośności pełniące również rolę wyciszenia (wciśniecie aktywuje mute). Płytę górną zdobi firmowy nadruk, oraz logotyp wkomponowany w siatkę niewielkich przewierceń pełniących nie tylko dekoracyjną, co przede wszystkim funkcjonalną rolę wywietrzników odprowadzających nadmiar ciepła z wnętrza korpusu. Ściana tylna, z racji ograniczonej przestrzeni stanowiła zdecydowanie trudniejsze wyzwanie, niemniej jednak i tutaj większość elementów ma w pełni logiczne umiejscowienie. Patrząc od lewej napotkamy trójbolcowe gniazdo IEC w którego bezpośrednim sąsiedztwie umieszczono dwa złocone gniazda SPDIF. I tu pojawia się pewien problem, gdyż ww. terminale umieszczono na tyle blisko, że praktycznie nie sposób podłączyć pod DAC-a przewodu zakonfekcjonowanego standardowym – wyposażonym w cylindryczny korpus wtykiem z portfolio uznanych dostawców jak daleko nie szukając Furutech, Oyaide, czy Wattgate, więc trzeba się ratować niższej klasy wtykami w stylu Furutecha FI-15G/R PLUS lub wręcz niskoprofilowymi FI-C15 NCF R. Następnie umieszczono wejście optyczne Toslink, USB i AES/EBU a sekcję analogową reprezentuje para XLR-ów i para RCA. Z kolei wnętrze już żadnych kontrowersji nie budzi. W pierwszej kolejności uwagę przykuwa zdecydowanie przewymiarowany 60W toroid współpracujący z baterią kondensatorów o łącznej pojemności 48 000 μF. Konwencjonalne wejścia cyfrowe obsługuje kontroler Burr-Brown PCM9211, z kolei USB opiekuje się XMOS U11690C20, skąd sygnał trafia do kości przetwornika ESS Sabre ES9038. Ww. układ z powodzeniem radzi sobie z sygnałami PCM 768 kHz/ 32 bit o DSD do 512, i to natywnie, a dzięki współpracy z programowalną kością STMicroelectronics sprzętowo dekoduje MQA. Regulacja głośności działa w domenie cyfrowej, więc cieszy fakt, iż do osiągnięcia standardowych i użytecznych / akceptowalnych podczas codziennego użytkowania poziomów decybeli Liberty trzeba porządnie „odkręcić”, więc ewentualne straty w większości konfiguracji nie powinny być zbyt bolesne. A właśnie. Liberty posiada na wyposażeniu pilota zdalnego sterowania, którym jest elegancki aluminiowy leniuch Apple’a.
Z racji swoich „imponujących” 216 mm stereofoniczna końcówka mocy Brooklyn Amp+ prezentuje się nieco poważniej od towarzyszącego mu przetwornika. Oczywiście to niewinny żart, lecz po prostu trudno, przynajmniej na początku znajomości, przejść do porządku dziennego, iż taki „plecakowy” maluch zdolny jest oddać, i to nie tylko na papierze, po 250W na kanał. Trzeba jednak przyznać, iż pomijając niepozorną posturę i iście musze 3kg Brooklyn prezentuje się nader elegancko. Spora w tym zasługa minimalistycznego „dłutowanego” frontu zalotnie łypiącego na użytkownika umieszczonym w lewym górnym narożniku podświetlanym logotypem i oferującego jedynie niewielki włącznik główny, którym również dokonujemy selekcji koloru podświetlenia ww. logotypu, które możemy sobie sami wybrać i dopasować do własnego widzimisię, bądź iluminacji pozostałych urządzeń w naszym systemie, a żeby było jeszcze ciekawiej, to paleta barw obejmuje kilkanaście opcji. Płyta górna jest powiększoną wersją tego, co znamy już z DAC-a i słuchawkowca, więc dla porządku dodam tylko, że również i ściany boczne przypominają szwajcarski ser. Ścianę tylną podporządkowano zasadom symetrii, której oś wytycza centralnie umieszczone gniazdo zasilania IEC po bokach którego mamy pojedyncze, zakręcane i wyposażone w zapobiegające przypadkowemu zwarciu kołnierze, których pokłosiem jest brak kompatybilności z większością widełek, więc chcąc oszczędzić sobie nerwów i zbytnio nie narażać urządzenia na uszkodzenie lepiej darować sobie próby implementacji posiadanego okablowania i przesiąść się na „bananową”/BFA konfekcję. Kierując się ku bocznym krawędziom natrafimy na wejścia XLR i RCA. Z ponadnormatywnych dodatków warto zwrócić uwagę na port USB umożliwiający aktualizację firmware’u i dziewięciopozycyjny DIP Switch pozwalający ustawić nie tylko wzmocnienie, lecz również przestawić w Brooklyna w tryb zbalansowany, bi-amp i zmostkowanego monobloku podwajając jego moc do imponujących 500 W przy 8Ω. Zgodnie z informacjami producenta „+” od pierwotnej, pozbawionej „krzyżyka” wersji różni się przede wszystkim zastosowaniem szybszych tranzystorów MOSFET, których prędkość przełączania wzrosła z 450 do 650kHz, co automatycznie poszerzyło obsługiwane przez nie pasmo przenoszenia. Ponadto filtracja wyjściowa została przesunięta ze standardowych 30kHz do 50kHz. Bazę, czyli zaimplementowane D-klasowe końcówki mocy stanowią moduły (U-PRO1?) znanego m.in. ze wzmacniaczy Gato Audio (DIA-250S, DIA-400S) i Jeff Rowland (535, Continuum S2) duńskiego producenta Pascal Audio.
Nawet nie tyle wpinając w swój system, co w lwiej części go zastępując – w roli źródła pozostał Lumin U1 Mini, zachodziłem w głowę cóż dobrego może z tego wyniknąć. W końcu moje dyżurne Contoury do najłatwiejszych obciążeń nie należą, dwudziestokilkumetrowy salon też ma swoją kubaturę a i ja z reguły gustuję w nazwijmy to dyplomatycznie dość problematycznym dla audiofilsko ukierunkowanych wytwórców repertuarze. Jednak już pierwsze takty pozornie dość niewdzięcznego, hard-rockowego „Rise” Revolution Saints rozwiały moje wątpliwości, bowiem tak dynamika, jak i autentyczna radość z grania zupełnie nie wskazywały na jakiekolwiek ograniczenia mocowe tytułowej amplifikacji, jak i pejoratywną w wydźwięku studyjną sterylność przetwornika. Jest to o tyle istotna uwaga, gdyż przeglądając bezmiar Internetu kilkukrotnie natrafiłem na opinie iż poprzednik „Plusa”, znaczy się Brooklyna, grał liniowo, niezwykle dynamicznie, jednak w kategoriach bezwzględnych operował raczej po „jaśniejszej stronie mocy”, a tego akurat o naszym dzisiejszym bohaterze powiedzieć nie mogłem. Nie dość bowiem, że całkiem udanie nawet nie tyle maskował, co litościwie odwracał uwagę od natywnej matowości i dwuwymiarowości nagrania, to dwoił się i troił, by oddać zaraźliwą motorykę albumu. Jednak po dłuższej chwili zacząłem rozumieć, co użytkownicy jego protoplasty mogli mieć na myśli wspominając o owej „jasności”. Chodzi bowiem o to, iż Brooklyn+ jest niesamowicie cichym wzmacniaczem. Jego szum własny jest praktycznie niesłyszalny, więc żadne artefakty, mgiełki i inny pseudo-audiofilski plankton nie otaczają źródeł pozornych, które kreślone są ani nie za grubą ani nie za cienką kreską, lecz dokładnie tak, jak zostały zarejestrowane, więc dla części odbiorców może wydawać się to zbyt sterylną wizją w porównaniu z do tej pory poznawanego zza „przybrudzonej szyby” muzycznego świata.
Gitarowe riffy budowały nastrój i pieściły uszy, perkusja niczym metronom odmierzała rytm a wokale, cóż…, jeśli macie Państwo słabość do repertuaru Journey, to i Revolution Saints polubicie. O ile jednak od strony tak warsztatowej, jak i muzycznej nie sposób się do czegokolwiek przyczepić, to już w kwestiach realizacyjno – jakościowych z Myteków wychodzi ich „studyjny” rodowód. I choć, tak jak już zdążyłem wspomnieć, brak odpowiedniej głębi i pewną matowość podczas odsłuchu niespecjalnie piętnowały, to już w trakcie testów porównawczych nie miały skrupułów by nad wyraz rzetelnie różnicować reprodukowany materiał, a co za tym idzie wskazywać na ewidentne różnice m.in. w rozdzielczości i czystości dźwięku pomiędzy ww. wydawnictwem a zaskakująco dobrze, bądź wręcz wyśmienicie zrealizowanym „Black Market Enlightenment” Antimatter, gdzie bas jest fenomenalnie zdefiniowany i zapuszcza się w bardzo problematyczne dla znacznej części amplifikacji regiony, trójwymiarowość sceny nie jest tylko pustym hasłem, lecz w pełni namacalnym faktem a głos Micka Mossa niesie ze sobą potężny ładunek emocjonalny i charakteryzuje się fenomenalną namacalnością. Z premedytacją skonfrontowałem ze sobą te dwa albumy, by unaocznić zdolność tytułowych maluchów do rozwijania skrzydeł wraz ze wzrostem wyrafinowania i jakości materiału źródłowego, o ile bowiem na kiepskim, bądź poprawnym „wsadzie” będą one grały po prostu poprawnie, to już przy zdecydowanie bardziej wysokokalorycznej strawie pokażą swoje o niebo atrakcyjniejsze i usytuowane na kilka stopni wyższym pułapie możliwości.
Dokonując chwilowego rozdzielenia tytułowej parki i skupiając się na solowych występach poszczególnych jego składowych okazało się, iż Liberty DAC II z moim dyżurnym, nomen omen również posiadającym silne korelacje z segmentem pro-audio, Brystonem 4B³ idzie w owej drodze na szczyt o krok, bądź nawet dwa dalej. Jest bowiem niezwykle rozdzielczym a jednocześnie dalekim od przejawiającej się chęcią rozbicia każdego dźwięku na atomy nadmiernej analityczności, gdyż mówiąc możliwie zrozumiałym dla ogółu językiem gra muzykę a nie surowe i dość przypadkowo ze sobą powiązane dźwięki. Jest to jednak bardzo rzetelne i solidne granie, gdzie nie ma miejsca na euforyczną spontaniczność, dążenie do efektu Wow!, który w fazie pierwszej fascynacji może decydować o zakupie, jednak przy dłuższej znajomości najczęściej staje się zmorą, czy wręcz irytującym przekleństwem wymuszającym na odbiorcy ciągłą ekscytację. Nie oznacza to bynajmniej jakiegoś zdystansowania, czy powściągliwości, gdyż przynajmniej w moim systemie Liberty okazał się o dziwo bardziej „emocjonalnym” i ukierunkowanym ku „cywilnemu” odbiorcy przetwornikiem aniżeli znacznie od niego droższy Meitner MA 3, choć z drugiej strony wyraźnie mniej wysyconym i soczystym, gdy zestawiłem go zarówno z pierwszą, jak i II-ą (test wkrótce) odsłoną Ayona CD-35. Po prostu, jak to w życiu, wszystko zależeć będzie tak od kontekstu, jak i środowiska w jakim przyjdzie mu pracować. Nie da się jednak ukryć, że budując możliwie kompaktowy, oparty o cyfrowe źródła system, czy to z aktywnymi kolumnami, czy wzmacniaczem mocy ten uroczy maluch z powodzeniem może stanowić nie tylko punkt wyjście, lecz również odniesienia dla pełnowymiarowej konkurencji.
Z kolei Brooklyn Amp+ pomimo bazowania na D-klasowych modułach mocy gra zdecydowanie bardziej prawdziwie i rozdzielczo od swoich, szczególnie bazujących na modułach ICE Power konkurentach. O ile bowiem po okresie chorób wieku dziecięcego i związanych z tym perturbacjach, wysokomocowe amplifikacje wykorzystujące mniej, bądź bardziej „customizowane” impulsowe gotowce zyskują coraz szerszą akceptację nawet wśród High-Endowych odbiorców, to nie da się ukryć, iż większość z nich, chcąc może nie tyle ukryć, co podświadomie zrekompensować brak klasycznych tranów, bądź roztaczających aurę „magiczności” lamp, dąży do możliwie ładnej, gładkiej i aż nazbyt wymuskanej i wygładzonej estetyki. A Mytek tego całe szczęście nie robi. Smyczki na „Vivaldi: The Four Seasons” Giuliano Carmignoli z Venice Baroque Orchestra mają właściwą sobie szorstkość, a klawesyn, pomimo i tak mistrzowskiej rejestracji nadal kryje w sobie sporo brzęczących naleciałości, których Brooklyn nie tonizuje i nie dociąża. Nie próbuje też epatować posiadaną mocą, nie spektakularyzuje, nie podkręca sztucznie tempa i nie powiększa źródeł pozornych właściwie – zgodnie z rzeczywistością prezentując ich gabaryt. Zamiast wyrywać się przed szereg stara się usunąć w cień i możliwie dokładnie wykonywać to, do czego został stworzony – wzmacniać sygnał wprowadzając w życie ideę przysłowiowego „drutu ze wzmocnieniem”.
W ramach możliwie skondensowanego podsumowania pozwolę sobie na przewrotną puentę. Otóż Mytek Liberty DAC II & Brooklyn Amp+ są świetnym przykładem na to, jak bardzo można pomylić cię w ich ocenie bazując li tylko na wyglądzie, a przede wszystkim gabarytach. Niepoważna rozmiarówka Myteków nie ma bowiem nic a nic wspólnego z ich możliwościami sonicznymi, które zarówno w przypadku przetwornika, jak i końcówki mocy dla większości odbiorców będą stanowiły przysłowiowy strzał w dziesiątkę, gdyż ze świecą szukać na rynku równie kompaktowych, równie dobrze grających i równie uniwersalnych urządzeń.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Jak wspominałem w niedawnym teście wzmacniacza słuchawkowego amerykański Mytek jest na etapie tak zwanego drugiego otwarcia. Naturalnie od zawsze był mocnym graczem na rynku, jednak nie ma się co oszukiwać, ostatnimi czasy więcej się o nim mówiło, aniżeli się go widziało. Na szczęście Jankesi nabrali wiatru w żagle, że po ostatnim starciu z piecykiem słuchawkowym nie mogliśmy odmówić sobie zapoznania się z dostarczonym do nas przez przedstawicielstwo marki na naszym rynku Mytek Europe, zestawem pre-power. Co prawda z uwagi na planowe stopniowanie poznawania portfolio marki, to nadal jest tak zwana seria desktopowa – czytaj nieduże, a przez to łatwe do postawienia na małych powierzchniach biurek komponenty, jednak zapewniam, ów zestaw w postaci przetwornika cyfrowo/analogowego z regulowanym wyjściem Mytek Liberty DAC II i stereofonicznej końcówki mocy Mytek Brooklyn Amp+ mimo niewielkich rozmiarów mają wielkie serce do odtwarzania muzyki.
Co prawda obydwa omawiane komponenty są różnych rozmiarów – końcówka przy takiej samej wysokości i głębokości jest mniej więcej o 1/3 szersza od przetwornika, w kwestii obudowania elektronicznych trzewi spokojnie możemy mówić o tak zwanej unifikacji tematu. Świadczą o tym nie tylko bliźniacze wykonanie obydwu domków dla układów elektrycznych, ale również designerskie akcenty na ich górnych powierzchniach w postaci wyłaniającego się z pozornie luźno rozrzuconych, przy okazji realizujących grawitacyjną wentylację urządzenia małych otworów, logo marki. Naturalnie z racji pełnienia innych zadań każdy front i tylny panel są inaczej wyposażone. DAC na awersie oferuje użytkownikowi gniazdo słuchawkowe, guzik selektora wejść, cztery pionowe bloki białych diod oraz okalaną diodami wskazującymi zadany poziom wzmocnienia gałkę Volume. Jego zakrystię zaś okupują gniazdo zasilania IEC, wejścia cyfrowe SPDiF, Toslink, USB, AES/EBU i wyjścia analogowe RCA, XLR. Jeśli chodzi o końcówkę mocy, ta na ile to możliwe, mając być atrakcyjną wizualnie na całej połaci przodu została ozdobiona perforacją w stylu plastra miodu i wzbogacona o usytuowane w lewym górnym rogu podświetlane w kilku kolorach logo marki, natomiast z tyłu zajmując jego pełną powierzchnię uzbrojona w gniazdo zasilania, wejścia liniowe RCA/XLR oraz zaciski kolumnowe. Skromnie? Bynajmniej, bowiem ten niepozorny maluch jest swoistym Herkulesem, gdyż dzięki zaprzęgnięciu do pracy klasy D z powodzeniem oddaje moc na poziomie 250W przy 8 i 300W przy 4 Ohm-ach, co jak udowodnią załączone przeze mnie fotografie, pozwala na prądowe zaspokojenie nawet najbardziej wymagających zespołów głośnikowych. Na ile w kwestii jakości, to postaram się wyłożyć w kilku poniższych apostrofach.
Gdy na tle niemieckich dwumetrowców widzi się tak małą elektronikę, w głowie każdego obserwatora z automatu rodzi się długa lista obaw. Oczywiście najbardziej nurtująca rodzi pytanie, czy te dwie mieszczące się na stoliku dla jednego typowego produktu audio, zabawki młodego miłośnika muzyki będą w stanie wydobyć z takich kolosów nawet nie fajny, ale choćby akceptowalny dźwięk. Skala porównawcza jest na tyle porażająca, że nawet ja, notabene nie raz mający doświadczenie z podobnymi wizerunkowymi pojedynkami co do wyniku sonicznego, byłem może nie pełen obaw, ale co najmniej ostrożnie nastawiony. Tym czasem temat dźwiękowych niedopowiedzeń prysł od pierwszego taktu muzyki. I nie było to siłowe szukanie pozytywów, tylko pełne zdziwienia odnotowywanie usłyszanych ciekawych aspektów dobiegającej do mnie muzyki. A pełne zdziwienia, gdyż ten amerykański maluch dzięki swobodnemu generowaniu 300W mocy z wykończonymi w złowrogiej czerni Gauderami Berlina RC 11 Black Edition nie tylko sobie radził, ale w dobrym tego słowa znaczeniu, dosłownie nimi miotał. Z jakim efektem?
Zagrał zjawiskowo mocnym, a przy tym kontrolowanym basem, plastyczną i dobrze skompilowaną w kwestii informacji średnicą, a całość okraszały nieźle radzące sobie, bo bogate w wybrzmienia wysokie tony. Było mocno, szybko i z fajnym drivem. Na szczęście nie wyczynowo, co bez problemu pozwalało zatopić się w każdego rodzaju muzyce. Każdorazowe włożenie do transportu poczynań grup typu AD/DC „Back In Black”, czy Riverside „Wasteland” powodowało w pełni kontrolowane istne trzęsienia ziemi. Nie tylko w domenie pracy bębniarzy, ale również gitarowych pasaży i wyrazistego wokalu. W każdym przypadku dramatycznie innego w swej specyfice, ale na tyle wyrazistego, że nawet nie znając danego materiału muzycznego, każdą grupę można było rozpoznać właśnie po oddaniu specyfiki ich głosu. W czym zatem tkwiła świetność prezentacji tego materiału? W unikaniu utraty kontroli wzmacniacza nad kolumnami skutkującej projekcją nieprzyjemnej kakofonii. W tym przypadku bez względu na poziom głośności wszystko było odpowiednio pokładane. Co ciekawe nie tylko w odniesieniu do roli poszczególnych muzyków w danym kawałku każdego projektu muzycznego – mówię o popisach solowych, ale również rozkładu na odpowiednio poukładanej w wektorach szerokości i głębokości wirtualnej scenie.
W podobnym tonie odebrałem sparing z jazzem spod znaku Paula Bley’a „When Will The Blues Leave”. Fajna kontrola pracy kontrabasu, dostojność fortepianu i mimo pewnego sznytu grania zestawu – o tym za moment, swoboda w oddaniu zabawy perkusisty z przeszkadzajkami były na dobrym poziomie. Nie złapałem zestawu na jakimkolwiek niedomówieniu. W zależności od tego, czy do głosu dochodził szaleńczo prowadzony kontrabas Garego Peacocka, czy majestatycznie snujący się fortepian Paula Bley’a tudzież energetycznie uderzana perkusja Paula Motiana, skonfigurowany testowo system nie tylko natychmiastowo, ale do tego z odpowiednim flow realizował zamierzenia muzyków. I choćby za to należą się duże brawa.
Na koniec kilka zdań o elektronice. Elektronice, przy której przyszedł czas na rozwikłanie zagadki sznytu grania niepozornych Amerykanów. Otóż chodzi o pewnego rodzaju wyczuwalną ostrożność prezentacji w bezpośredniości górnego zakresu i krawędziach poszczególnych dźwięków. Owszem, góry jest dużo i do tego lotnej, zaś rysunek wydarzeń muzycznych wyraźny, jednak wszystko znakomicie słyszalnie nosi znamiona konsekwentnej plastyki i lekkiego zaokrąglenia. Nie jest tak ostro i przenikliwie, jak oczekiwałby tego wielbiciel wytworzonych przez komputery zapisów nutowych. Całość jest wyczuwalnie gładka, a dzięki temu dla wielu przyjemna, dlatego w przed momentem opisanych nurtach nie jest tak bardzo stygmatyzująca. Jednak chcąc uspokoić nerwowe dusze nie mówię, że to jest pietą Achillesa w muzycznych podróżach tropem zespołów Depeche Mode, czy Acid, jednak gdy ktoś oczekuje od tych projektów muzycznych pełnego spektrum doznać dźwiękowych, wyartykułowana plastyka górnego zakresu i czasem delikatne, acz wyczuwalne zaokrąglenie projekcji nieco je łagodzą. Nie na poziomie dramatu, ale jednak pewnego rodzaju racjonalizm da się zauważyć. Jednakże zaznaczam, ostatnie uwagi są typowym szukaniem dziury w całym, gdyż patrząc na nierówną walkę elektroniki z kolumnami wynik testu był znakomity.
Komu dedykowałbym pochodzący zza wielkiej wody tandem? Pewnie się zdziwicie, ale nie zauważam najmniejszych przeciwwskazań dla nikogo. Powód? Jest kilka. Po pierwsze rozmiar. Po drugie wielofunkcyjność. Po trzecie osiągi. I to nie tylko mocowe na papierze, ale te w realnym starciu plus jakościowe w kwestii projekcji fajnego świata muzyki. Tak, z pewnym sznytem brzmieniowym, ale konia z rzędem temu, kto nawet nie na tym, ale nawet na znacznie wyższym pułapie cenowym, znajdzie coś bez swojego znaku szczególnego w domenie fonii. Zapewniam, to jest utopia, Dlatego jeśli zastanawiacie się nad czymś kompaktowym z prawie nieograniczonymi możliwościami konfiguracyjnymi – piję do kwestii ostatnimi czasy trudnych do wysterowania kolumn głośnikowych, amerykański zestaw Mytek Liberty DAC II & Brooklyn Amp+ powinien być pierwszym na potencjalnej liście odsłuchowej. Zapewniam, co najmniej Was zaskoczy. A jeśli nawet nic z tego nie wyjdzie, spędzony z nim czas będziecie uważać za przyjemny dla duszy melomana.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
Źródło:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition,
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
Dystrybucja: Mytek Europe
Producent: Mytek Audio
Ceny
Mytek Liberty DAC II: 1 495 €
Mytek Liberty Brooklyn Amp: 2 495 €
Dane techniczne
Mytek Liberty DAC II
Obsługiwane sygnały cyfrowe:
– PCM: do 768 kHz/ 32 bit (w tym DXD),
– DSD do DSD512, natywnie.
– MQA (dekoder sprzętowy)
Układ przetwornika: ESS Technology Sabre ES9038 chipset
Wejścia cyfrowe:
– USB2 Class2 (OSX, Linux),
– AES/EBU (PCM do 192 kHz, DSD64 DoP),
– 2 x S/PDIF (PCM do 192 kHz, DSD64 DoP),
– Toslink/ADAT 2 x S/PDIF (PCM do 192 kHz, DSD64 DoP)
Wyjścia analogowe: XLR, RCA
Wzmacniacz słuchawkowy: 300 mA, 3 W; max. impedancja 0,1 Ω
Zegar taktujący: niskoszumny o 10 ps jitterze
Zasilanie: transformator toroidalny 60 W z automatycznym dopasowaniem napięcia zasilającego
Wymiary (S x G x W):: 140 x 225 x 44 mm
Waga: 2 kg
Mytek Liberty Brooklyn Amp+
Moc wyjściowa: 2 x 250 W/8Ω; 2 x 300 W/4Ω; zmostkowane 500 W/8Ω ; 600 W /4Ω
Pasmo przenoszenia: 0Hz – 30kHz (+/- 3dB)
Odstęp sygnał/szum: >121 dB
Zniekształcenia THD: <0.001%
Współczynnik tłumienia: >400
Wymiary (S x G x W): 216 x 225 x 44 mm
Waga: 3kg
Najnowsze komentarze