Tag Archives: Nergal


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Nergal

Behemoth ‘I Loved You At Your Darkest’

Oficjalna inauguracja sezonu spotkań z cyklu „Piątki z Nową Muzyką” 2018/19 w Studiu U22, czyli przedpremierowy odsłuch i mini koncert Riverside związany z nadchodzącą wielkimi krokami (to już 28 września) premierą albumu „Wasteland” na tyle wysoko ustawiła poprzeczkę, iż na ponad tydzień wstrzymałem się od szukania okazji do ewentualnych porównań, a jeśli mnie pamięć nie myli były przynajmniej dwie. Jednak na miniony piątek zaplanowane zostało wydarzenie, które bardziej wrażliwą część regularnie pojawiającego się w Alejach Ujazdowskich grona napawało lekką trwogą, a u reszty wywoływało przyspieszone tętno i niebezpieczny błysk w oku. Jeśli zastanawiacie się Państwo któż taki mógłby aż tak diametralnie różne emocje wzbudzić, spieszę z wyjaśnieniem, iż chodzi o byt sceniczny niepozostawiający chyba nikogo, kto o nim słyszał, obojętnym a zarazem jeden z najlepiej rozpoznawalnych na całym świecie polskich zespołów muzycznych. Co prawda obszar natury estetycznej, jaki łaskawa była owa formacja zagospodarować jest na tyle ekstremalny, że większość popularnych rozgłośni woli o nim nawet nie wspominać, lecz patrząc na szczelnie wypełnione kluby, sale koncertowe a nawet plenerowe połacie pól, jak na dłoniwidać, iż na brak fanów narzekać nie powinna. Mowa oczywiście o naszym rodzimym „metalowym” produkcie eksportowym, czyli Behemocie, który w Studiu U22 zjawił się w pełnym składzie, by w ramach działań promocyjnych przedpremierowo przedstawić licznie zebranej publiczności swój najnowszy album „I Loved You At Your Darkest”.

O ile Mariusz Duda przy anonsowaniu „Wasteland” co i rusz starał się zaakcentować, że Riverside nie są de facto formacją prog-metalową i generalnie kojarzenie ich z estetyką ciężkiego brzmienia jest nieco naciągane, o tyle w przypadku Behemotha nikt ani ze strony zespołu, ani publiczności nawet nie próbował dyskutować o nurcie, którym Behemoth od lat podąża. Trudno bowiem oczekiwać, by nagle ikona black, brutal, technical, i o tam jeszcze sobie Państwo z ekstremów zażyczą, death metalu postawiła na szokującą metamorfozę celując w target dajmy na to „Lata z radiem”. Z resztą od dłuższego czasu Adam Nergal Darski zapowiadał, iż najnowsze wydawnictwo będzie ekstremalne, radykalne, jak zwykle bluźniercze, lecz i bardziej zróżnicowane niż dotychczasowe produkcje. Jest zatem nadal piekielnie ciężko, szaleńczo szybko i perfekcyjnie pod względem warsztatowo – technicznym. Wbrew pozorom nie jest to jednak bezrefleksyjna młócka dla samej młócki, lecz głęboko przemyślany zbiór kompozycji, wzbogacony o nadające całości odpowiedniej podniosłości orkiestracje (siedemnastoosobowa orkiestra pod dyrekcją Jana Stokłosy). W dodatku oprócz standardowego składu do mikrofonu zostały dopuszczone również jednostki zaskakująco małoletnie, których niewinne głosiki w konfrontacji ze złowróżbnym growlem wywołują iście piorunujące wrażenie. Powyższy fakt wywołał pytania dotyczące stanu umysłu rodziców zdolnych wystawić swe ukochane latorośle na zgubny wpływ Nergala, lecz jak widać takowe się znalazły, co biorąc pod uwagę jak przesympatyczną osobą frontman Behemota jest poza sceną raczej nie powinno nikogo dziwić.

Jak sami Państwo widzicie nie tylko sięgający, lecz i forsujący (i to wraz z ościeżnicą) bramy piekieł repertuar bynajmniej nie przeszkadzał składowi Behemotha świetnie się podczas piątkowego wywiadu bawić, tryskać humorem (hasłem przewodnim i hasztagiem wieczoru stało się „xxxxxskie prosecco”) i na zupełnym luzie opowiadać o cieniach i blaskach związanych z realizacją najnowszego albumu. Widać było, że powoli zaczyna schodzić z nich ciśnienie a z osiągniętego efektu są autentycznie dumni. Każdy miał coś ciekawego o swojej działce do powiedzenia a tematyka rozmowy obejmowała zarówno inspiracje warstwy tekstowej, jak i perypetie związane z poszukiwaniem masteringowca zdolnego sprostać oczekiwaniom, wyobrażeniom zespołu o docelowym brzmieniu.

Po odsłuchu płyty i zakończeniu części oficjalnej zespół, zamiast zaszyć się w zakamarkach „strefy vip”, nad wyraz spontanicznie udzielał się towarzysko nie tylko zachęcając do korzystania ze specyfików dostępnych w barze, lecz również pozując do pamiątkowych zdjęć z fanami.

Marcin Olszewski

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Nergal

Editors w U22

Choć w Warszawie praktycznie codziennie można wybierać, jak nie przymierzając w ulęgałkach, we wszelakiego rodzaju imprezach muzycznych, to dziwnym zbiegiem okoliczności najmilej wspominam te ze … Studia U22. I wcale nie chodzi o jakiś mniej, lub bardziej udany product placement, czy też „kumoterstwo”, lecz o pewną nieosiągalną dla większości tzw. „imprez masowych” atmosferę, oraz wynikającą z samego metrażu intymność, a co za tym idzie niemożność przyjęcia pozycji li tylko pasywnego obserwatora. Czegoś takiego nie była w stanie zagwarantować ani Progresja, gdzie wielokrotnie miałem okazję podziwiać Riverside, ani scena stołecznego Hard Rock Cafe z jednym z ostatnich koncertów Keitha Caputo zanim stał się … Miną Caputo. Po prostu ekipa U22 ma to szczęście, że gości u siebie Artystów, którzy odarci z całej tej „gwiazdorskiej otoczki” i medialnego szumu są w stanie w sposób całkowicie bezpośredni nie tylko porozmawiać z zebraną publicznością, ale i zagrać „na żywca” – bez ściemy, poprawiaczy, czy playbacku. Dziwne? W dzisiejszych czasach niestety tak i to bardzo, gdyż coraz częściej słuchacze zamiast prawdziwego, czyli z krwi i kości muzyka/wokalisty/zespołu otrzymują dość miernej jakości substytut – produkt stworzony przez którąś z wielkich wytwórni i co gorsza stworzony tylko wyłącznie dla kasy. Dlatego też takie wieczory jak te ze Smolikiem i Kevem Foxem, formacjami Lemon, Amarok, czy Me and That Man są dla mnie swoistym punktem odniesienia. Tym razem miało być podobnie, gdyż do Studia U22 zapowiedziano przybycie, i jak zaraz udowodnię, fakt ten jak najbardziej miał miejsce, gdyż w piątkowy wieczór pojawili się trzej dżentelmeni – Tom Smith, Justin Lockey i Elliott Williams znani szerszej publiczności jako … Editors.

Zanim jednak wspomniana trójka zaprezentowała kilka utworów w aranżacjach unplugged Tom Smith i Justin Lockey (Elliott Williams dotarł prosto z lotniska dopiero na „mini live”) musieli najpierw zmierzyć się z gradem pytań, jakimi zasypał ich sam Piotr Metz. Jak to zwykle w takich sytuacjach bywa nie obyło się bez żartów, krótkiego opisu prozy życia, gdy komponowaniem można zająć się dopiero po odstawieniu dzieciaków do szkoły, oraz dylematów związanych z wyborem wersji utworów, które finalnie miały znaleźć się na tytułowym krążku.

Przedpremierowy odsłuch „Violence” odbył się na niezwykle ciekawym systemie będącym nader intrygującą mieszanką High-Endu i segmentu Pro-Audio, w skład którego weszły: pracujący w roli transportu odtwarzacz CD/SACD Marantz SA-10, przetwornik cyfrowo – analogowy Lampizator Pacific, przedwzmacniacz Octave Audio HP 700, aktywne monitory Sveda Audio blipo wspomagane topowymi, również aktywnymi, modułami basowymi Chupacabra. O stoliki i zasilanie zadbał rodzimy Acoustic Dream.
A teraz coś, czego z reguły przy tego typu okazjach staram się z oczywistych, wynikających z przypadkowości konfiguracji nie robić, czyli kilka słów o brzmieniu. Jeśli bowiem zestawiony pozornie dość spontanicznie set gra tak, że nie tylko przybyli goście, ale i obecny w pierwszym rzędzie zespół, kolokwialnie mówiąc zbiera szczęki z podłogi, to parafrazując fanatycznego, odzianego w czerń, klasyka „wiedz, że coś się dzieje”. Połączenie niczym nieskrępowanej dynamiki z fenomenalną rozdzielczością i wzorcową kontrolą najniższych składowych bezapelacyjnie pokazywało przewagę modułowych zespołów głośnikowych Sveda Audio nad „cywilną”, pojawiającą się do tej pory w U22 konkurencją. Dodatkowo swoje trzy grosze, przynajmniej jeśli chodzi o tzw. eufonię dorzucił DAC Lampizatora i w rezultacie spokojnie można było mówić o prawdziwej referencji. Czy powyższy efekt da się jeszcze powtórzyć przy innej okazji niestety nie wiem, lecz śmiem twierdzić, że na to, co zostało zaprezentowane w miniony piątek warto było czekać, gdyż oferowana jakość dźwięku dzielnie broniła się podczas konfrontacji z mającą dosłownie za chwilę nastąpić częścią „live” a to mówi przecież samo za siebie. Jesli zaś chodzi o sam, przedpremierowy materiał, to … nie psując niespodzianki powiem tylko tyle, że jest on bardziej mroczny i mocniejszy, cięższy od tego, czym do tej pory raczyła nas ekipa Editors.

Krótką przerwę natury organizacyjnej można było wykorzystać na konsumpcję, uzupełnienie płynów (szczególnym powodzeniem cieszyły się bursztynowe destylaty Ballantine’s) …

Podziwianie oldschoolowo – vintage’owego kącika przygotowanego przez ekipę Nomos …

I oczywiście kuluarowe rozmowy, od których nie stronił m.in. obecny na spotkaniu Adam „Nergal” Darski. No dobrze, nie przedłużając serdecznie zapraszam na krótką fotorelację z jedynego w swoim rodzaju akustycznego mini koncertu Editors:

Serdecznie dziękując za zaproszenie i patrząc z perspektywy czasu, na dynamikę rozwoju Studia U22, nie zdziwiłbym się, gdyby za jakiś czas w Alejach Ujazdowskich zagościli np. Stonesi, tym bardziej, że w lipcu ma się odbyć ich warszawski koncert …

Marcin Olszewski

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Nergal

’Songs Of Love And Death’

W ramach cyklu „Piątków z nową  muzyką” wczoraj, czyli w środę w Studiu U22 dobył się połączony z mini koncertem przedpremierowy odsłuch pierwszego albumu grupy Me and That Man – 'Songs Of Love And Death’. Dla osób niewtajemniczonych i nie śledzących zbyt uważnie polskiej sceny rockowej nadmienię, że tytułowy projekt to dzieło Nergala (Adama Darskiego) i Johna Portera, którym towarzyszą jednoznacznie kojarzony z jazzem Wojciech Mazolewski (kontrabas), oraz Łukasz Kumański (perkusja). Na płycie pojawiają się również goście i tak w „Better The Devil I Know” słychać fenomenalne partie Hammonda, które mistrzowsko zagrał Michał Łapaj z Riverside a na „Cross My Heart And Hope To Die” akordeon … Czesława Mozila. Album w Polce wydany został przez Agorę, a na Zachodzie przez Coo­king Vinyl.

Podpytywani przez Piotra Metza frontmani zdradzili, że pomysł  zrodził się w głowie Nergala przy okazji nagrań płyty „Psychocountry” Maleńczuka a poszczególne utwory powstawały nie tylko w iście ekspresowym tempie, lecz również były nagrywane niemalże na setkę. Bowiem zamiast kombinować i w nieskończoność dopieszczać każdy dźwięk muzykom zależało na uchwyceniu autentyczności i spontaniczności towarzyszącej całej sesji.
W efekcie połączenia tych dwóch wielkich indywidualności powstał album wyjątkowy, mroczny i piękny. Surowe brzmienia, oszczędna instrumentacja i niebanalne, mroczne teksty idealnie wpisują się w życiorysy obu Panów. W estetyce zbliżonej do klimatów, w których niepodzielnie króluje Nick Cave & Bad Seeds tytułowy duet można byłoby porównać do połączenia sił przez Johnny’ego Casha i  Toma Aray’i (Slayer). To twarde, męskie granie bez curkowania, puszczania oka ku zmanierowanej publice, czy silenia się na sztuczną przebojowość. Sięga do korzeni bluesa, country, czy właśnie cave’owskiej odmiany rocka i czerpie z niego pełnymi garściami, jednak nie stawia na oczywistość i bezrefleksyjna kalkę a pokazanie całości poprzez własny „gotycki” pryzmat. Dlatego też choć z łatwością powinniśmy odnaleźć piętno Doorsów, Toma Waitsa, czy właśnie Casha, szczególnie z okresu powstawania serii „American” a jedną z najbardziej oczywistych inspiracji usłyszymy w utworze „Voodoo Queen” bazującym na riffie jednoznacznie kojarzącym się z  „Runaway” Dela Shannona, to trudno zarzucić temu wydawnictwu nawet śladową wtórność.  Mówił z resztą o tym sam Nergal – kiedy w Stanach, czy UK trwał w najlepsze blues-rockowy boom w Polsce społeczeństwo było „gwałcone Mazowszem”, więc oczywistym wydaje się, że mamy jeszcze sporo do nadrobienia i właśnie ten projekt takim celom między innymi służy.


Sześciotrackowa playlista stworzona przez Nergala na potrzeby wczorajszego spotkania nie dość, że została odtworzona , dzięki uprzejmości Gości, ze studyjnych plików, to w dodatku na świetnym, skomponowanym przez warszawskiego Horna (dystrybutora obu marek) systemie Audio Researcha (odtwarzacz CD6, , przetwornik cyfrowo analogowy DC 9, wzmacniacz zintegrowany VSi75) napędzającego kolumny Sonus faber Elipsa Red a o komfort energetyczny powyższej elektroniki dbała rodzimej produkcji listwa Acoustic Dream.

Jednak najlepsze czekało na nas na końcu i choć dzięki operatywności TIDALa już od ubiegłego piątku znajdowałem się w gronie szczęśliwców mogących zapoznać się z zawartością ’Songs Of Love And Death’ uczciwie powiem, że nie przypuszczałem, że dane mi będzie usłyszeć ten materiał nie tylko na żywo, co w wybitnie kameralnym otoczeniu. A tak właśnie się stało. Nergal i John Porter złapali za gitary i po prostu dali czadu. Na totalnym luzie, bez cienia pozerki po prostu zagrali kilka „kawałków” ku szalonej uciesze stłoczonych w U22 gości.

Serdecznie dziękując Organizatorom za zaproszenie uczciwie musimy stwierdzić, że tak wysoko ustawioną, jak wczorajszego wieczora poprzeczkę trudno będzie przeskoczyć, ale … mam nadzieję, że ekipa U22 jeszcze nie raz i nie dwa nas zaskoczy. Zatem do zobaczenia.

Marcin Olszewski