Tag Archives: NIME Audiodesign Mya


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. NIME Audiodesign Mya

NIME Audiodesign Mya

Link do zapowiedzi: NIME Audiodesign Mya

Opinia 1

Wertując nasze dotychczasowe zmagania testowe bardzo łatwo można się zorientować, że co jak co, ale z małymi kolumnami, z racji sporego gabarytowego salonu odsłuchowego, mierzymy się stosunkowo rzadko. Owszem, kilka przypadków miało swoje pięć minut, ale za każdym razem zmuszeni byliśmy brać poprawkę na nieco mniejszy rozmach generowanego dźwięku. Czy to się sprawdza? Co prawda podobnych spotkań było niewiele, ale na podstawie tych odbytych muszę powiedzieć, że i owszem. Co więcej, za każdym razem te uzbrojone w przetworniki “maluchy” bez najmniejszych problemów pokazywały, że wielu zdecydowanie większych rozmiarowo konkurentów w kwestii budowania głębokiej wirtualnej sceny muzycznej i łatwego znikania z niej po zamknięciu oczu może się od nich uczyć. Dlatego też, gdy nadarzyła się kolejna okazja zaopiniowania kolumn monitorowych nie było trzeba nas namawiać i już w pierwszej, poświęconej logistyce rozmowie temat został zaakceptowany. A z czym będziemy mieli do czynienia? Panie i panowie, mam przyjemność przedstawić Włoszki z krwi i kości (rozwinięcie tego zwrotu w części poświęconej budowie produktów), a konkretnie mówiąc kolumny podstawkowe Nime Audiodesign Mya, których opieki dystrybucyjnej na naszym rynku podjął się krakowski dystrybutor Audio Anatomy.

Akapit dotyczący budowy i wyglądu tytułowych kolumn bez specjalnego wprowadzania w meandry pochodzenia już przy pierwszym spojrzeniu na fotografie kieruje nasze przypuszczenia na znajdujący się na południu Europy land w kształcie buta. Co może być tego przyczyną? Bez żartów. Przecież takiego połączenia próbującego nawiązać do wzorców z filmów science fiction designu wyszukanej bryły i chwytającej za oko kolorystyki nie można się nauczyć. To trzeba wyssać z mlekiem matki, która jest rodowitą mieszkanką Półwyspu Apenińskiego, inaczej może po odebraniu odpowiedniej szkoły w pewien sposób zbliżymy się do włoskiego wysmakowania, ale będzie to co najwyżej próba doścignięcia zmysłu autochtonów, a nie równoprawny artystycznie projekt. Zatem jak to wygląda? Na pierwszy rzut oka dość kanciasto, ale w tych ostrych rysach bez problemu znajdziemy inspirację filmami typu „Obcy”, czy „Predator”. A gdy dorzucimy do tego blask połyskującego srebra frontu z wkomponowanymi weń ceramicznymi przetwornikami, kontynuujące akcent chromu, będące wariacją litery „X”, stabilizujące kolumny na podłożu stelaże i włącznie z jednonogim standem czerwień „Red Ferrari” reszty obudowy, okaże się, że takie połączenie jest w stanie spełnić nawet najbardziej wyszukane gusta naszych drugich połówek. Puentując ten akapit nie można nie wspomnieć, iż dla ułatwienia podłączenia kolumny do zastanego zestawu audio terminale dla kabli głośnikowych zlokalizowano w dolnej części podstawek, a jeśli chodzi o elektryczną aplikację przetworników, mamy do czynienia z konstrukcjami dwudrożnymi.

Jak sygnalizowałem już we wstępniaku, każdorazowe zastąpienie moich trzydrzwiowych szaf filigranowymi monitorkami zmusza mnie do odpowiedniego nastawienia się na zdecydowanie mniejszy udział masy dźwięku podczas słuchania znanych mi płyt. To z jednej strony jest pewnego rodzaju urozmaiceniem testowych pojedynków, ale z drugiej, jeśli coś w przecież dość przypadkowo skonfigurowanym systemie nie iskrzy, temat zaczyna być nieciekawy. I wiecie co? Szczerze powiedziawszy, patrząc na wysiłki konstruktorów w kierunku pięknego wyglądu tuż przed wciśnięciem guzika PLAY byłem pełen obaw, czy aby cała para nie poszła w gwizdek, czyli przekładając na nasze, czy dźwięk nie jest jedynie przystawką do aparycji. I? I tutaj pozytywne zaskoczenie, gdyż to, co wydobywało się z tych dzieł sztuki użytkowej, jawiło się jako bardzo zrównoważony przekaz. Przekaz, który nie krzyczał i nie był przesadnie kanciasty, co biorąc pod uwagę przyklejoną do zastosowanych głośników łatkę szorstkości, szarości i braku pierwiastka muzykalności teoretycznie nie powinno się wydarzyć. A tym czasem, okazało się, ze się da i to na tyle ciekawie, że przy odpowiednim odkręceniu gałki wzmocnienia nawet w moim zdecydowanie za dużym dla testowanych konstrukcji pomieszczeniu dało się poczuć zalążki odpowiednio masywnego basu. Cuda panie, cuda. Naturalnie należy brać siły na zamiary i nie oczekujcie przestawiania ścian, jednak z pewnością to, czego doświadczyłem w dziedzinie niskich rejestrów przez te kilkanaście tygodni nazwałbym sporym zaskoczeniem in plus. Jednak najważniejszą cechą naszego obiektu zainteresowania jest zadziwiająco gładka średnica. Nie przeczę, musiałem wykonać drobną żonglerkę kablami, a i sama elektronika jest nastawiona na gęste granie, ale zapewniam, efekt był bardzo dobry. I gdy do kompletu zalet dorzucę artykułowaną wcześniej umiejętność znikania z pomieszczenia i budowania spektakularnej sceny, samoczynnie zrodzi się niezobowiązująca rada typu: jeśli macie małe pomieszczenia i jesteście w stanie wygenerować odpowiednią liczbę banknotów NBP, Nime Audiodesign Mya mają duże szansę spełnić Wasze nawet najbardziej wyszukane w domenie dźwięku (o wyglądzie już wspominałem) oczekiwania. Macie chęć na dawkę informacji z konkretnymi płytami w roli głównej? Proszę bardzo. Rozpocznijmy do najnowszego krążka wirtuoza kontrabasu Garego Peacock’a z kolegami w kompilacji „Tangents”. Pierwszym co przykuło moją uwagę, był solidny pakiet informacji o pracy instrumentu front mena, którym w tym przypadku był kontrabas. Wszelkie pasaże po gryfie oddane były w zatrważająco (w dobrym tego słowa znaczeniu) szybki sposób. Oczywiście chciałoby się w tym momencie dopalić całość odpowiednią dawką wypełnienia, ale fizyki nie da się przeskoczyć i momentami w temacie udziału w muzyce pudła rezonansowego starszego brata skrzypiec było nieco ubogo. Co prawda wcześniej wspominałem, iż przy odpowiedniej głośności świat basu nabierał rumieńców, ale przecież nie da się słuchać jazzu na poziomach zarezerwowanych dla muzyki rockowej, czy elektronicznej. Niemniej jednak, przy odpowiednim filtrze i zdaniu sobie sprawy, że melomani z kubaturą pomieszczenia sięgającą 100 metrów sześciennych nie są grupą docelową włoskich kolumn, na tle bywającej u mnie konkurencji całość wypadała bardzo dobrze. Ale to nie koniec słodzenia testowanym konstrukcjom, gdyż jestem zobligowany poinformować Was, iż bez względu na fakt, jak odbierzecie przed momentem głoszone opinie, najważniejsze dla tego typu muzyki aspekty typu: głębia i rysunek źródeł pozornych były najwyższych lotów. Jako drugą, mającą pokazać nie tylko zalety, ale i pewnego rodzaju wynikające z samej konstrukcji problemy pozycję wybrałem pochodzącą z Bałkanów Amirę Medunjanin i jej produkcję „Silk & Stone”. W tym przypadku wyraźnie słychać było, że głośniki ceramiczne nigdy nie zagrają jak celulozowe, co tutaj akurat nie było takie złe, gdyż dawały bardzo dobry wgląd nie tylko w artykulację artystki, ale również ciekawie ożywiały będące znakiem rozpoznawczych tamtych stron struny gitar. Tak, było bardzo otwarcie, ale ze smakiem, za który niejeden wielbiciel bezpośredniego grania oddałby nerkę. Na koniec bez najmniejszych oporów mogę powiedzieć, że pomogę naszym bohaterkom, gdyż wspomnę o muzyce elektronicznej, która z założenia powinna być słuchana dość głośno, a to idąc za wcześniejszymi ustaleniami znacznie pomaga w ich całościowym odbiorze. Mam na myśli zespół Yello i znaną z moich zmagań płytę „Touch”. Owszem, nie było trzęsienia ziemi w pierwszym kawałku, ale to, co w dziedzinie basu udało się wygenerować naszym maluchom, wywoływało uśmiech na mojej twarzy, a do tego było okraszone odpowiednią dla tego typu muzy sztucznie wygenerowaną przez syntezatory maestrią alikwot. Sam nie wierzę, że to piszę, ale tak to odebrałem i będę tego bronił w każdej kuluarowej rozmowie ze znajomymi.

Czytając powyższy tekst z pewnością nasunie się Wam refleksja, że miałem do czynienia z czymś wyjątkowym. Małe, piękne i do tego sprawiające dużo radości podczas słuchania muzyki. To wydaje się być niemożliwe, ale zapewniam, cały test był jednym wielkim pozytywnym zaskoczeniem. Jednak abyście Wy odebrali kolumny Mya marki Nime Audiodesign w podobny do mnie sposób, musicie spełnić kilka warunków. Pierwszym jest dysponowanie mocnym wzmacniaczem,. Drugi wymaga dobrego przygotowania się do procesu okablowania systemu. Na koniec chcąc być spokojnym o pozytywny wynik w trzecim punkcie choć nie jako przymus, ale zalecałbym posiadanie ciemno grającej elektroniki. Jeśli któryś z podpunktów koncertowo zlekceważycie, to albo wzmak nie uciągnie głośników ceramicznych, albo zbyt jasny zestaw towarzyszący kolumnom spowoduje upływ krwi z uszu. Ale natychmiast uspokajam, aby osiągnąć wymienioną jako ostatnia spektakularną porażkę, musielibyście nie mieć pojęcia o konfiguracji systemów audio, o co nikogo czytającego nasze przygody z High Endem nie śmiem nawet podejrzewać.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Opinia 2

Na przestrzeni kilkuletniej historii naszego magazynu udało nam się posłuchać i co najważniejsze wpiąć we własne tory audio dość pokaźny zbiór kolumn o nad wyraz szerokim spektrum tak rozmiarowym, jak i cenowym. W celu zobrazowania rozpiętości opisywanej przez nas oferty rynkowej wspomnę o swoistych, goszczących u nas ekstremach w stylu miniaturowych, filigranowych wręcz Trenner&Friedl ART i stojących na przeciwległym krańcu skali ich pobratymcach – Duke’ach, strzelistych Dynaudio Evidence Platinum, czy też tubowych Avantgarde Acoustic Trio. Jednym słowem do wyboru, do koloru a przy tym, z oczywistym wyjątkiem Avantgarde’ów wszystkie goszczące u nas kolumny wyglądały jak … kolumny właśnie. Oczywiście doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z istnienia konstrukcji swą aparycją zbliżonych bardziej do wymyślnych instalacji przestrzennych i współczesnych, nieraz bardzo śmiałych i futurystycznych rzeźb, lecz do powyższego faktu podchodziliśmy bardziej jak do ciekawostki natury przyrodniczej aniżeli istotnego trendu mogącego zagrozić pudełkopochodnemu kolumnowemu mainstreamowi. I pewnie żylibyśmy sobie dalej w tym błogostanie nieświadomości, gdyby nie pojawienie się w ofercie krakowskiego dystrybutora Audio Anatomy włoskiej marki NIME Audiodesign o której wyrobach można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że są konwencjonalne i mainstreamowe, bo takie po prostu nie są i już. Jeśli zatem poszukują Państwo niebanalnego wzornictwa i zamiast wstydliwie wtapiać w tło chcielibyście możliwie wyeksponować posiadane kolumny, to … sugeruję z uwagą zapoznać się z niniejszą recenzją zjawiskowych, otwierających portfolio wspomnianej manufaktury, monitorów Mya.

Patrząc na bryłę Nimesów trudno znaleźć istniejący na ziemi (tej ziemi) jakikolwiek ich odpowiednik. Jeśli jednak poszerzymy nieco horyzonty i popatrzmy w górę okaże się, iż takowy, zgodny z nimi wzorzec istnieje, choć pociecha z jego egzystencji jest nazwijmy to delikatnie żadna. Mowa bowiem o legendarnym, powołanym do życia przez Ridley’a Scotta Obcym a dokładnie jego czerepie. Zauważają Państwo podobieństwo? Ano właśnie. Całe szczęście Mye zamiast traktować populację homo sapiens jako jednorazowe wdzianka dla swojego potomstwa wybrały spa w Maranello i lubieżnie wyzywającą czerwień Ferrari. Dzięki temu zamiast krwiożerczych bestii w naszym OPOSie wylądowały włoskie i w dodatku skore do uciech wszelakich bliźniaczki.
Zespolone na stałe z pochylonymi ku tyłowi, ustawionymi na rozczapierzonych, chromowanych łapach standami kolumny dzięki drapieżnej rozszerzającej się w kierunku słuchacza bryle wydają się szykować do ataku. Ich optyczną dynamikę podkreślają czerwony lakier fortepianowy i chromowane, trapezoidalne fronty. Wbrew pozorom geometria ich brył nie wynika jedynie ze względów czysto estetycznych, lecz u podstaw niniejszego projektu leży czysta fizyka (vide obliczenia) mająca na celu redukcję nie tylko wewnętrznych rezonansów, co i powstających już na zewnątrz kolumn – wynikających z dyfrakcji zniekształceń dźwięku. Również same, wykorzystane przez producenta – ukryte za metalowymi maskownicami ceramiczne przetworniki Accutona (25mm tweeter i 27cm mid-woofer) nadają całości mocno industrialnego charakteru. Za najspokojniejszą pod względem wzorniczym płaszczyznę można uznać jedynie ich czarną, przyozdobioną wylotem układu bass refleks ścianę tylną.
Jak z pewnością zdążyli Państwo zauważyć jak na razie nie wspomniałem ani słowem o terminalach głośnikowych, których należy szukać … tuż przy podłodze – na eleganckiej tabliczce znamionowej przytwierdzonej do nogi standu. To pojedyncze, lecz najwyższej jakości WBT-y NextGen a ich lokalizacja okazuje się mieć niebagatelne znaczenie nie tylko dla wszystkich tych, którzy na widok zwisających z wysokości kilkudziesięciu przewodów popadają w ciężką nerwicę i stany lękowe o wątpliwych walorach natury estetycznej nawet nie wspominając, co przede wszystkim ze względów czysto praktycznych. O ile bowiem przy niezbyt ciężkim a przy tym wiotkim okablowaniu problemy natury użytkowej jakoś da się przeboleć, to przy sztywnych i masywnych drutach już tak różowo nie jest. Zaproponowana w Nime lokalizacja przyłączy okazała się dla nas wręcz zbawienna, gdy wraz z równolegle testowanymi Lumen White’ami otrzymaliśmy kompletny set Siltechów Triple Crown a jak wiadomo to nie są ani zbyt wiotkie, ani tym bardziej lekkie „druty”.

Nie ukrywam, że z dostawą tytułowych monitorów związane były nasze pewne obawy, gdyż w większości znanych nam w Hi-Fi przypadków łapiący za oko design nad wyraz rzadko idzie w parze z choćby akceptowalnym brzmieniem a i obecność markowych przetworników potrafi zamiast pomagać być przysłowiowym gwoździem do trumny. Tym bardziej, gdy mowa o ceramicznych Accutonach, które najdelikatniej rzecz ujmując nie są najłatwiejsze w aplikacji, co pokazał przykład dość dyskusyjnych pod względem uniwersalności, nomen omen również włoskich Albedo Aptica . Krótko mówiąc nie mając bladego pojęcia czego możemy się po NIME spodziewać delikatnie je rozpakowaliśmy (co uwieczniliśmy w stosownej zajawce) i zaczęliśmy niezobowiązująco wygrzewać, gdyż zgodnie z zapewnieniami dystrybutora ich przebieg był praktycznie zerowy. O dziwo pierwsze, jeszcze nieśmiałe generowane przez Mye dźwięki okazały się na tyle intrygujące, że początkowe obawy prysły jak bańki mydlane a nam ewidentnie zeszło związane z nimi ciśnienie. Abstrahując powiem od wybitnie śmiały design włoskie monitory grały nie dość, że całkiem normalnie – czyli bez udziwnień, co po prostu dobrze. I to zupełnie niewygrzane! Kiedy standardowy, jednak okres ochronny minął wzięliśmy się za ostre strzelanie, bo nawet od najładniejszych monitorów za ponad 50 kPLN oczekiwaliśmy nieco więcej aniżeli tylko „dobrze”. W dodatku, skoro Jacek pastwił się nad nimi z użyciem własnego i na stałe rezydującego w OPOSie tranzystorowego systemu redakcyjnego ja postanowiłem nieco zaryzykować i większość odsłuchów prowadziłem z użyciem dzielonej, lampowej amplifikacji Phasemation CA-1000 & MA-2000 a jako kolumnowy punkt odniesienia wybrałem zamiast ISISów oparte również na drajwerach Accutona … Lumen White’y Kyara. Ot taka moja wrodzona krnąbrność, żeby jeśli tylko jest ku temu okazja, to na własne uszy sprawdzić, jak to właściwie jest z tą wręcz legendarną trudnością z prawidłowym wysterowaniem ceramików. Szczerze powiem, że do niniejszego eksperymentu niejako pośrednio skłoniła mnie jedna z ostatnich rozmów z dr. Rolandem Gauderem, który właśnie w lampach i to o dziwo wcale nie najmocniejszych widział wdzięcznych partnerów dla swoich, opartych na wiadomych przetwornikach kolumn.
I jak? Śmiem twierdzić, że świetnie, gdyż dźwięk oferowany przez Mye przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Pierwsze co zwracało uwagę to zaskakujący jak na tak niewielkie, dwudrożne konstrukcje, mocny i przy tym nisko schodzący bas, który w naszym blisko czterdziestometrowym oktagonie okazał się całkowicie wystarczający. Oczywiście stojące tuż obok Kyary w tym temacie potrafiły zdecydowanie więcej, lecz biorąc pod uwagę drastyczną różnicę gabarytów (o cenie nawet nie wspominając), to wykazującym zamiłowanie do motoryzacyjnej kolorystyki Włoszkom należą się w tym momencie w pełni zasłużone brawa, gdyż materiałem testowym, jakim się posiłkowałem był album „Thunder” super tria Stanley Clarke, Marcus Miller, Victor Wooten, gdzie oprócz trzech gitar basowych sporo do powiedzenia mają również perkusjonalia. Skomplikowane linie melodyczne, wieloplanowa struktura poszczególnych kompozycji i wirtuozerskie popisy frontmanów nie dość, że nie nużyły słuchaczy, to i samym kolumnom nie sprawiły większych problemów. Oczywiście fani iście koncertowych poziomów głośności i typowego dla systemów PA „kopiącego” basu zamiast NIME z pewnością wybiorą Everesty JBLa, ale nie tylko dla „normalnego” przedstawiciela homo sapiens, lecz i dla zmanierowanego, jak piszący te słowa, tetryka motoryka, dynamika i tzw. PRAT (Pace, Rhythm, and Timing) nie pozostawiały wątpliwości, że z Myami nudzić się nie sposób.
Kolejnym stereotypem z jakim przyszło się zmierzyć tytułowym bliźniaczkom był mówiący, iż z ceramicznych tweeterów słodyczy i połączonej z rozdzielczością otwartości uzyskać się nie da. Najwidoczniej jednak Nico Memoli (właściciel marki) nic o tym nie wiedział, gdyż NIME ani myślą stawiać na matowość śmiało zmierzając w kierunku kremowo-karmelowej gładkości wyznaczonej swojego czasu przez starsze modele Estelona. Nawet zazwyczaj nieco matowy głos Joan Osborne na „Songs of Bob Dylan” nabrał nieco słodyczy i blasku znacząco zyskując na jakości. Sięgnięcie po klasyczną wokalistykę – „Dolce Duello” Cecilii Bartoli, której na wiolonczeli akompaniuje Sol Gabetta wraz z Cappella Gabetta również okazało się trafną decyzją. Nie dość bowiem, że sam mezzosopran koloraturowy Bartoli otrzymał wielce przyjemną konsystencję, co kontury wspomnianego instrumentu smyczkowego, który swymi gabarytami ewidentnie przypadł do gustu tytułowym monitorkom, zaskakiwały stabilnością i wyrazistością.
Na koniec, żeby niniejsza recenzja nie przypominała ociekającej lukrem laurki postanowiłem dać nieco NIME do wiwatu i w odtwarzaczu wylądował symfoniczny krążek „S&M” … Metallicy. Na zdrowy rozsądek to nie miało szans skończyć się happy endem. Wspomagani wielkim aparatem wykonawczym giganci heavy metalu, czterdziestometrowe i w dodatku wysokie pomieszczenie w połączeniu z bądź co bądź dość niewielkimi monitorkami to wręcz idealny przepis na porażkę. Tymczasem w Mye wstąpiło jakieś złe, bo na orkiestrację największych przebojów „Mety” rzuciły się jak szczerbaty na suchary z zaskakującym entuzjazmem i swobodą wypełniając naszego OPOSa solidnym i noszącym wyraźne znamiona potęgi dźwiękiem. I to wszystko z zaledwie 25W lampowymi końcówkami w roli amplifikacji. Cuda, bądź moja zbyt daleko posunięta konfabulacja? Ani to, ani to drodzy Państwo. Powyższe zjawisko nosi bowiem miano synergii a takowa właśnie miała podczas niniejszego testu miejsce. Tylko tyle i aż tyle.

Choć konfiguracja systemu, w którym mające podobnież największy wpływ na finalne brzmienie kolumny kosztują mniej więcej tyle, co pojedyncze przewody zasilające a wzmocnienie jest od nich sześciokrotnie droższe, wydaje się dość kuriozalnym pomysłem, to praktyka, vide niniejszy test, dowodzi iż w tym szaleństwie jest metoda i czasem mniej znaczy lepiej. Oczywiście nie próbuję nikogo nakłaniać, by mając sporej wielkości -kilkudziesięciometrowe pomieszczenie odsłuchowe na upartego „ubierał się” w tytułowe NIME Audiodesign Mya, ale już w 20-25 metrach ich odsłuch znacząco zyskuje na sensowności. I niech nie zmyli Was ich typowo lifestyleowa aparycja – to są rasowe monitory i to z najwyższej półki. Nie wierzycie? To posłuchajcie, inaczej zweryfikować mojego bajkopisarstwa się nie da.

Marcin Olszewski

Dystrybucja: Audio Anatomy
Cena: 53 750 PLN

Dane techniczne:
Przetworniki: 25 mm ceramiczny wysokotonowy, 170 mm ceramiczny średnio-niskotonowy
Pasmo przenoszenia: 40 Hz – 20 kHz
Skuteczność: 88 dB
Impedancja: 8 Ω
Rekomendowana moc wzmacniacza: 15 – 120 W
Wymiary (razem ze standem W x S x G): 1080 x 280 x 700 mm
Waga: 30 kg

System wykorzystywany w teście:
Odtwarzacz CD/SACD: Accuphase DP-720
Przedwzmacniacz: Phasemation CA-1000
Końcówki mocy: Phasemation MA-2000
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”; Lumen White Kyara
Kable głośnikowe: Siltech Triple Crown
IC RCA: Siltech Triple Crown
XLR: Siltech Triple Crown

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. NIME Audiodesign Mya

NIME Audiodesign Mya
artykuł opublikowany / article published in Polish

W ramach antydepresyjnej profilaktyki i dzięki uprzejmości krakowskiego dystrybutora Audio Anatomy właśnie rozpoczęliśmy burzliwy romans z oszałamiającej urody Włoszkami – parą futurystycznych monitorów NIME Audiodesign Mya.

cdn. …