Opinia 1
Przez blisko sześć lat, ależ ten czas gna, prowadzenia SoundRebels nie tylko wydawało nam się z Jackiem, lecz byliśmy wręcz autentycznie przekonani, iż pomimo nieustającej ofensywy „ekologicznych” i wysokowydajnych, pracujących w klasie D, układów wzmacniających całkiem nieźle się przed nimi broniliśmy. Jesteśmy przecież starzy, zmanierowani, mamy swoje przyzwyczajenia (i uprzedzenia), więc po cóż dystrybutorzy, doskonale znając nasz wysoce ambiwalentny stosunek do owych rozwiązań mieliby nas uszczęśliwiać na siłę. Przecież to nie tylko wbrew logice, lecz i ich własnym interesom. A tak obowiązuje obustronny układ o nieagresji – Wy nie drażnicie, my się nie pastwimy i wszyscy są zadowoleni. Traf jednak chciał, że nierozłącznie kojarzący się z wszelakiej maści remanentami, podsumowaniami i rachunkami sumienia lat ubiegłych styczeń skłonił nas właśnie do takiego remanentu podkusił i czarno na białym wyszło, że te wszystkie nasze fochy i kręcenie nosem nie na wiele się zdały, gdyż zupełnym mimochodem i niepostrzeżenie na naszym koncie znalazło się, lekko licząc aż dziewięć, mogących pochwalić się pracującymi w klasie D stopniami wyjściowymi urządzeń. Nie wierzycie Państwo? My również nie mogliśmy się z tym pogodzić, ale liczby nie kłamią. Wszystko rozpoczął Auralic z monoblokami Merak, potem pojawił lifestyle’owy Roksan Oxygene, dość niepozorna,przynajmniej na tle starszego rodzeństwa, końcówka Classe Sigma AMP2, dwaj przybysze ze Szwecji, czyli Primare A34.2 i A60, płaska niczym opłatek Wadia Intuition 01 PowerDac, minimalistyczny Lumin M1, gabinetowy SPEC RSA-717 EX a na koniec chromowany sandwich, czyli Devialet Expert 440 Pro. Jakby tego było mało białostockie Rafko wpadło na dość, przynajmniej pozornie, karkołomny pomysł, żeby do powyższej listy D-klasowych specjałów dorzucić co nieco od siebie i to w dodatku pod postacią zestawu reprezentującego zaledwie dolne rejony naszych zainteresowań. Szaleńcy? Bardzo możliwe, ale skoro sami za tak całkiem normalnych się nie uważamy uznaliśmy, że trzeba dać im szansę i wzięliśmy na warsztat nad wyraz kompaktowy, i to nie tylko wg. amerykańskiej rozmiarówki, zestaw, na obecną chwilę nazwijmy go umownie pre+power NuPrime DAC-10H + ST-10.
Jak już zdążyłem nadmienić zarówno NuPrime DAC-10H, jak i towarzysząca mu stereofoniczna końcówka mocy ST-10 najdelikatniej rzecz ujmując do największych nie należą. Ustawione obok siebie zajmują bowiem tyle miejsca, co standardowych gabarytów urządzenie, o ile tylko mamy do czynienia z zastępstwem w wersji slim, bo NuPrime’y również i za wysokie się są – ot mało imponujące 6 cm wszystkiego. Mamy zatem dwa podłużne, nieco futurystycznej, lub jak kto woli militarno – kosmicznej urody korpusy (jakby ktoś wzorował się na modernistycznej Bibliotece Publicznej Seattle, tylko zamiast szkła użył pokrytego farbą maskującą aluminium a następnie całość sprasował), z których jeden pełni rolę amplifikacji a drugi przetwornika, przedwzmacniacza, oraz wzmacniacza słuchawkowego i to właśnie jemu przyjrzymy się w pierwszej kolejności.
Zanim jednak przejdziemy do opiewania walorów wizualnych i brzmieniowych dzisiejszych bohaterów pozwolę sobie na małą dygresję dotyczącą historii samej marki, bo nie tylko nazwa, ale i projekt plastyczny osobom nieco dłużej zajmującym się tematyką audio powinny wydawać się dziwnie znajome. I tak też jest w rzeczywistości, gdyż za NuPrime stoi nie kto inny, tylko pan Jason Lim, który w 2005 r. był założycielem NuForce. Jak to jednak w biznesie bywa nie wszystko zawsze idzie tak, jak powinno i w 2014 pan Lim zmuszony był sprzedać swoją firmę Optomie. Jednak najwidoczniej już wtedy miał dokładnie opracowany awaryjny plan B, gdyż Optoma przejęła nazwę i część know-how natomiast prawa do najbardziej interesujących, przynajmniej z naszego punktu widzenia, patentów i projektów dotyczących rozwiązań audio opartych na układach impulsowych pan Lim raczył był zostawić sobie. Dzięki temu i części starego zespołu bardzo szybko powołał do życia nowy byt – właśnie NuPrime’a.
Wracając jednak do naszego DAC-10H bez nawet cienia złośliwości można stwierdzić, iż z im większej odległości będziemy na niego patrzyli, tym bardziej może nam się podobać, lub jak kto woli niepodobać mniej. Stanowiący Jego panel przedni kanciasto i asymetrycznie, przynajmniej w płaszczyźnie poziomej, wyciosany masywny blok aluminium zdobi w centralnej części firmowe logo, po którego lewej stronie mamy wyjście słuchawkowe 6.3 mm a z prawej … również wyjście słuchawkowe, lecz tym razem zbalansowane – w standardzie XLR-4. W większości przypadków byłby to powód do pochwał i komplementów, lecz w NuPrime’ie ktoś wpadł na pomysł, by zamiast znormalizować średnice obu otworów, w których oba gniazda się znajdują, zachowując tym samym optyczną równowagę, lewy oczodół zlecił mniejszy od prawego i dla podkreślenia owej asymetrii otoczył je wypolerowanymi (chromowanymi?) pierścieniami. W rezultacie powstało coś, co ma jedno oczko bardziej … Całe szczęście interfejs komunikacyjny już takich kontrowersji nie budzi, gdyż diodowy wyświetlacz ukryto w mikro otworach, przez co odczyt z jednej strony możliwy jest praktycznie wyłącznie na wprost, ale za to nie ma problemów z irytującą iluminacją podczas wieczorno – nocnych odsłuchów. Nader komfortową a co najważniejsze intuicyjną obsługę zapewnia ustawiony wzdłuż swoistego dziubka rządek przycisków odpowiedzialnych za wybór źródła, regulację głośności i tryb pracy sekcji przedwzmacniacza – niskie/wysokie wzmocnienie.
Ściana tylna, ze względu na swoją niezbyt pokaźną powierzchnię wydaje się nieco zatłoczona, ale uczciwie trzeba przyznać, że producentowi udało zachować się na niej iście wzorowy porządek. Patrząc od lewej jest tam zintegrowane z włącznikiem głównym i bezpiecznikiem gniazdo zasilające IEC, wyjście triggera i sekcja cyfrowa obejmująca po dwie pary wejść koaksjalnych i optycznych obsługujących sygnały PCM 24 bit/192 kHz, pojedyncze USB zdolne obsłużyć 24/384 kHz i DSD256, oraz dwie pary analogowych wejść RCA. Sekcja wyjściowa obejmuje za to po parze gniazd RCA i XLR.
Jedną z charakterystycznych cech NuForce’ów było to, że pomimo wiary w możliwości układów impulsowych pan Lim pozostawał wierny konwencjonalnym rozwiązaniom zasilania i tak też jest i tym razem. Za dostawy energii odpowiada zatem wyposażony w niezależne dla poszczególnych sekcji odczepy transformator toroidalny. Sercem układu jest pracujący w konfiguracji stereofonicznej 8-kanałowy przetwornik cyfrowo – analogowy ESS Sabre ES9018 współpracujący z interfejsem USB XMOS a regulacja głośności odbywa się, całe szczęście, w domenie analogowej – w 99 krokach po 0,5 dB i odpowiada za nią scalona drabinka JRC 72320 z prestiżowej linii Muses. I jeszcze jedno – głośność dla każdego z wejść ustawiamy osobno, więc wreszcie można skompensować sobie różnice pomiędzy poszczególnymi źródłami. Na wyposażeniu znajduje się też solidny pilot zdalnego sterownia.
Ze stereofoniczną końcówką mocy ST-10 będzie zdecydowanie mniej roboty, gdyż na prawym skraju jej frontu znajdziemy jedynie niewielką błękitną diodę informującą o stanie pracy a na przeciwległym końcu zlicowany przycisk wybudzania/usypiania. Jest jeszcze centralnie umieszczony logotyp, ale to oczywista oczywistość. Zdecydowanie ciekawiej przedstawia się ściana tylna, gdzie mamy powtórkę z rozrywki, jeśli chodzi o doprowadzenie zasilania, ale już terminale głośnikowe mogą się spodobać ze względu na swą solidność i zdolność przyjęcia praktycznie dowolnej konfekcji. Niestety pierwszy zachwyt i entuzjazm mijają w momencie próby podpięcia do nich przewodów zakończonych masywnymi widłami, gdyż niewielka wysokość urządzenia i ich skośny rozstaw zmusza do wykonywania dość karkołomnych ekwilibrystyk mogących zapewnić nie tylko stabilne połączenie, ale i możliwość wpięcia w sąsiadujące z terminalami głośnikowymi wejścia XLR stosownych interkonektów. Oczywiście miłośnicy RCA nie będą mieli takich problemów, bo akurat te gniazda są zdecydowanie dalej. Aha. Warto uważać na hebelkowy przełącznik wejść, który też się tam wraz z portem triggera znalazł.
Za głównego winowajcę 5 kg. wagi ST-10 można uznać pokaźnych rozmiarów transformator toroidalny z niezależnymi odczepami dla obu kanałów, w których pracują 150 W D-klasowe końcówki mocy, do których sygnał dostarczany jest w formie zbalansowanej, więc jeśli tylko istnieje ku temu możliwość lepiej grać po XLR-ach.
Po części poświęconej wyglądowi i budowie warto byłoby w końcu przejść do akapitu poświęconemu brzmieniu i to też właśnie czynię, z jedną drobną dygresja. Otóż w materiałach informacyjno – reklamowych polski dystrybutor łaskaw jest podawać iż ST-10 jest urządzeniem pracującym w klasie A+D, co najogólniej rzecz biorąc jest li tylko zgrabnym zabiegiem czysto marketingowym, wynikającym ze świadomych działań samego producenta, który chcąc nadać finalnemu brzmieniu wspomnianej końcówki odpowiednio „audiofilskiego” wypełnienia i analogowości wzmocnił drugą harmoniczną (H2). Powyższa dygresja pojawiła się tutaj jednak nie bez przyczyny, gdyż pokazuje pewne podprogowe działania mające niejako już na starcie ustawić wynik spotkania poprzez skupienie uwagi słuchacza na konkretnych składowych dźwięku. Całe szczęście mając na koncie odsłuchy i recenzje niejednego D-klasowca a jednocześnie będąc przedstawicielem bajkopisarskiego obozu recenzentów śmiało mogę powiedzieć, że bajerować to my, ale nie nas. Tym bardziej, że przynajmniej jak dla mnie wewnątrz urządzeń elektrony mogą nosić nawet krasnoludki, byleby tylko dochodzący z kolumn dźwięk spełniał moje własne normy jakościowe. A to, co zaprezentował duet NuPrime jak najbardziej je spełniał. Powiem nawet więcej. Jak na tak niepozorne pudełeczka skala, dynamika i rozmach dźwięku spokojnie można było uznać za odwrotnie proporcjonalne do gabarytów elektroniki je generującej. To całkiem nieźle wpisujące się w stereotypy „amerykańskie granie” z wykopem i spontanicznością, gdzie nikt specjalnie nie dzieli włosa na czworo, za to gdy zaczyna się zabawa, to aż wióry lecą. Pomijając, przynajmniej na razie bas, z którym D-klasowe wzmacniacze zawsze, no może prawie zawsze, dobrze sobie radziły, to w przypadku NuPrime’ów bardzo sympatycznie wypada również średnica i góra pasma. To właśnie tutaj wkracza do akcji wspomniana we wstępnej dygresji druga harmoniczna i robi efekt „technicoloru”. Całość prezentowana jest dzięki temu w nieco bardziej pastelowych – kinowych, aniżeli nakazywałyby sztywne ramy neutralności, barwach, ale bez przekraczania cienkiej czerwonej linii, za którą kontury tracą swoje krawędzie a scena dźwiękowa zaczyna przypominać alkoholowo-narkotyczne urojenia będącej w nieustającym ciągu zapomnianej przez Boga i ludzi gwiazdy rocka. Tutaj raczej chodzi o zaakcentowanie aspektu barw i konsystencji, mięsistości poszczególnych źródeł pozornych aniżeli bezwzględnego wciskania ich w nakrochmalone szablony. Dzięki temu słychać to, co trzeba a jednocześnie nawet na bardziej analitycznych, chłodniejszych nagraniach nie jesteśmy atakowani ciągłymi sybilantami a efekty przestrzenne i jakże kochany przez audiofilów „oddech” pozostają nienaruszone. Taka estetyka świetnie sprawdzała się na koncertowym albumie „Farat” Anny Marii Jopek, gdzie po pierwsze sama wokalistka nieco litościwiej postanowiła potraktować nasz zmysł słuchu a po drugie towarzyszące tej rejestracji oklaski przestały brzmieć aż tak szeleszcząco, niczym rzęsisty deszcz padający na sztywny brezent.
Z kolei chropawym, bluesowym riffom i równie szorstkiemu wokalowi Tinsley’a Ellisa na „Winning Hand” udało się zachować właściwą sobie granulację i nikt nie próbował niczego ugładzać, przyczesywać i polerować. Za to współczynnik przytupywania należy określić mianem wybornego. Bas był krótki, sprężysty, trójwymiarowy i jak na tę cenę wykazywał zaskakujące zróżnicowanie wybrzmień. Niby nie wybijał się przed szereg, ale też i nie odpuszczał nawet najmniejszej okazji, by dać znać, że czuwa i cały czas jest na swoim miejscu. Dlatego też warto od czasu do czasu dać mu się wyszaleć i włączyć coś w stylu jubileuszowej składanki „100% Scooter (25 Years Wild & Wicked)” Scootera a jeśli wolimy nieco mniej dyskotekową estetykę, to dajmy na to „Anastasis” Dead Can Dance. Dzięki temu wszyscy, może z wyjątkiem sąsiadów, będą szczęśliwi a nam odpadnie problem odkurzania membran głośników.
W ramach swoistego, podyktowanego najzwyklejszą ludzką ciekawością, eksperymentu postanowiłem sprawdzić jak oba NuPrime’y sprawują się solo i jak się miało okazać, to był bardzo dobry pomysł. Po pierwsze sam DAC-10H jasno dał do zrozumienia, że nie brak mu ani analityczności, ani rozdzielczości a im wyższej jakości materiał mu dostarczymy, tym więcej na jego wyjściach będziemy w stanie uzyskać i co ciekawe owa uwaga dotyczy nie tylko wejść cyfrowych, lecz i analogowych, które wcale nie znalazły się na jego plecach przez przypadek. Oczywiście DSD po USB górował nad resztą, ale przepaści nie było. Jeśli zaś chodzi o ST-10, to podpięta pod mojego dyżurnego Ayona CD-35 pokazała, że potrafi zagrać jeszcze lepiej aniżeli w firmowym duecie a oprócz świetnego basu może pochwalić się też równie intrygującą, nieco wypchniętą średnicą, a i na górze, przy odpowiednio dobranym okablowaniu można mówić o blasku.
Tylko jedna uwaga – oba urządzenia są może nie tyle wrażliwe, co po prostu potrafią się odwdzięczyć za dobre kable i to nie tylko sygnałowe, ale i zasilające, więc od razu uprzedzam, że nie warto na nich oszczędzać.
Choć tytułowy zestaw NuPrime DAC-10H + ST-10 wydaje się być dość niecodzienną, jak na nasze standardy, propozycją to uczciwie trzeba przyznać, że te amerykańskie maluchy dzielnie się broniły i kontakt z nimi wcale nie okazał się karą za grzechy i smutnym obowiązkiem. Wręcz przeciwnie, gdyż niezbyt przez nas hołubiona kasa D, w wydaniu serwowanym przez pana Jasona Lima, ma do zaoferowania zaskakująco szeroki wachlarz zalet a biorąc pod uwagę nad wyraz korzystną relację jakości do ceny może okazać się świetnym rozwiązaniem wszędzie tam, gdzie warunki lokalowe wykluczają potężne i rozbudowane instalacje audio a zarazem przyda się mocny i stawiający na drajw system. Warto też pamiętać o możliwościach samego DAC-10H, który dzięki dopracowanej i wydajnej prądowo sekcji wzmacniacza słuchawkowego powinien spełnić oczekiwania większości spędzających długie godziny w swych drogocennych nausznikach melomanów.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXAD-10
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; McIntosh MA 8900
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Analizując dotychczasowe zachowanie rynku audio co najmniej jedna, a jestem pewny, iż zgodzicie się ze mną, że spokojnie możemy mówić o dwóch idących z duchem czasów, mocno rozpychających się w ówczesnych realiach obcowania z muzyką nurtach. Jakich? Pierwszy to używanie wszelkiego rodzaju odtwarzaczy plików audio w roli pełnoprawnych źródeł dźwięku, a drugim zastosowanie bardzo wydajnej klasy “D” w naszych zabawkach. I gdy szerzej popatrzymy na faktyczny udział każdego z wymienionych tematów w naszym hobby, okaże się, że gdy słuchanie muzyki z plików jest już normalnością, to wspomniany sposób generowania mocy komponentów audio będąc od dawna w natarciu i przez lata zbierając spore pokłosie sukcesów cały czas walczy o pełnoprawny byt w ich trzewiach. W jakim celu w ten sposób rozpocząłem nasze dzisiejsze spotkanie? Otóż tym razem na recenzencką tapetę trafił hołdujący minimalizacji strat energii elektrycznej przez maksymalizację wydajności układów stpni wyjściowych (klasa D) zestaw amerykańskiej marki NuPrime w postaci przetwornika cyfrowo analogowego DAC-10H i stereofonicznej końcówki mocy ST-10. Puentując rozbiegówkę jestem zobligowany dodać, iż opiekę nad tytułową marką na naszym rynku sprawuje białostocki dystrybutor Rafko.
Spoglądając na projekt plastyczny naszych bohaterów ewidentnie widać, że temat designu bez specjalnego naciągania faktów ręka w rękę idzie z duchem nowoczesności. Na czym opieram to twierdzenie? Po pierwsze, otrzymujemy wpisującą się w oczekiwania nowoczesnych domostw minimalizację otulających elektronikę obudów, a po drugie, mimo owej, jak na dzisiejsze standardy audio dla wymagających audiofilów, miniaturowości urządzenia są bardzo bogato wyposażone. Kreśląc kilka zdań bliższego opisu każdego z komponentów należy zeznać, iż obydwa, z drobnymi – określającymi aplikację odpowiednich terminali funkcyjnych różnicami, wykorzystują taką samą obudowę. Obcując bliżej z przetwornikiem cyfrowo-analogowym oferującym również funkcję przedwzmacniacza liniowego i wzmacniacza słuchawkowego – DAC-10H zauważamy niewielką skrzynkę z frontem w kształcie zogniskowanego w poziomie przysłowiowego klina. Ale myliłby się ten, kto sądziłby, że rozmiar w kwestii wyposażenia tego maleństwa miał jakikolwiek negatywnie determinujący wpływ. Otóż na przywołanym, wydawałoby się skromnym awersie znajdziemy usadowione na zewnętrznych flankach górnej płaszczyzny klina dwa wejścia słuchawkowe (jedno w standardzie Jack, a drugie wielopinowego XLR-a), a pomiędzy nimi mieniące się niebieską poświatą piktogramy wykorzystywanego wejścia i obsługiwanej przez przetwornik cyfrowy częstotliwości próbkowania z poziomem głośności. Ale to nie koniec wyliczanki, gdyż na dolnej płaszczyźnie frontowego szpica konstruktorzy zmieścili dodatkowo serię przycisków do manualnego sterowania tą z racji obsługi gęstych formatów skomplikowaną centralką zarządzania sygnałami audio. Krótki research pleców udowadnia determinację pomysłodawców w dążeniu do maksymalizacji funkcji patrząc od lewej strony oferuje: zintegrowane w głównym włącznikiem i bezpiecznikiem gniazdo zasilania, dwa wejścia liniowe RCA, kilka sztuk terminali wejść cyfrowych (2 x COAX, 2 x OPTICAL i jedno USB), by na prawej zlokalizować po jednym wyjściu liniowym RCA i XLR. Wieńcząc pakiet danych na temat DAC-10H wszelkich piewców lenistwa natychmiast uspokajam, nie obawiajcie się, w trosce o wygodnickich w komplecie startowym producent przewidział równie odlotowego wizualnie pilota zdalnego sterowania.
Próbując przerzucić Wasze myśli na stereofoniczną końcówkę mocy potwierdzam, piecyk wykorzystuje bliźniacze opakowanie. Jedynymi, wymuszonymi nieco inną funkcjonalnością różnicami na froncie są: z lewej strony włącznik inicjujący działanie, a z prawej niebieska dioda informacyjna o stanie gotowości do użytkowania i na panelu tylnym ponownie przedstawiając ofertę od lewej: identyczne do przetwornika zintegrowane gniazdo zasilania, pojedyncze zaciski kolumnowe i na prawym skrzydle rozdzielone hebelkowym włącznikiem wyboru wejścia liniowe XLR i RCA. Reasumując wszystkie zawarte w tym akapicie informacje, z szacunkiem należy przyznać, marka w sferze wyposażenia naszych bohaterów stanęła na wysokości zadania.
Co prawda rzadko tak bywa, ale opiniowanie dzisiejszego zestawu miało bardzo płynny przebieg. O co chodzi? Niby o nic specjalnego, ale gdy zazwyczaj dostarczone do redakcji komponenty raz podłączone grają ze sobą przez cały okres testu, w tym podejściu z racji wielofunkcyjności DAC-10H i chęci sprawdzenia zalet końcówki mocy ST-10 w popisie solowym poszczególne części układanki zaliczyły występy również w pojedynkę. Rozpoczynając jednak przelewanie opinii na klawiaturę od pełnego seta głównym spostrzeżeniem jakie nasuwa się po kilkudniowym obcowaniu z wykorzystaniem wewnętrznego przetwornika D/A Nuprime’a jest duża ochota do pokazania naszpikowanego sporą ilością informacji świata muzyki. W stosunku do punktu odniesienia Amerykanin przesunął tonację przekazu o opół oczka wyżej, a jak się można spodziewać, taki zabieg spowodował, że muzyka dostała dodatkową dawkę witalności. Naturalnie momentami przekaz muzyczny nie oferował już tak bardzo lubianej przeze mnie erotyki w zasługujących na podobne odczucia nurtach muzycznych, ale należy też wziąć pod uwagę, iż jestem nieco sfokusowany na ocierający się o mocne poczucie intymności świat dźwięków, co dla wielu potencjalnych zainteresowanych może być pewnego rodzaju wskazówką co do raczej bliższego neutralnemu poziomu barwowego pracujących w tandemie naszych bohaterów. Ale gdy mogłoby się wydawać, że takie ustanowienie punktu “G” preferowanego przez NuPrime’a dźwięku w mojej opinii nie będzie w stanie zebrać jakichkolwiek ciekawych opinii (choć w odniesieniu do ceny zestawu w żadnym wypadku nie można mówić o jakimkolwiek problemie, tylko sznycie grania), jak to zwykle bywa, gdy set oddał nieco co prawda miłej dla ucha, ale mogącej spowodować przegrzanie wydobywających się z kolumn dźwięków, gęstości przekazu, w zamian zyskał bardzo dużo w zakresie szybkości i zwartości dźwięku. Co ważne, to zebranie się w sobie dźwięku w stosunku do wzorca nie odbiło się kolącym uszy przejaskrawieniem przekazu, tylko otworzeniem wyższego środka i minimalnym wzrostem danych w zakresie najwyższych tonów, a mimo to nadal z przyjemnością pławiłem się w już nieco żywszych, ale nadal okraszonych nutą krągłości krawędzi zapisach nutowych. Mało tego, nic a nic nie straciła na tym budowana szeroko i głęboko wirtualna scena muzyczna.
Tak wyglądała pierwsza część testu. W kolejnym kroku w konfiguracji zestawu zmieniłem sygnał źródłowy i zamiast karmienia DAC-10H ciągami zer i jedynek podałem mu protokół analogowy miedzianymi kablami RCA Hijiri. Efekt? Cóż, dla mnie, a z pewnością dla wielu z Was zaskakująco pozytywny, gdyż dźwięk nabrał nieco gęstości, przez co całość prezentacji bardzo zbliżyła się do moich preferencji. Niczym kameleon produkty zza wielkiej wody pokazały, że gdy tylko odpowiednio przyłożymy się do doboru reszty toru, jesteśmy w stanie zrealizować swoje oczekiwania soniczne. I przyznam szczerze, w takim połączeniu przebiegła zdecydowana większość testu. Muzyka w zależności od stawianych akcentów jednym razem w przypadku jazzu i repertuaru barokowego czarowała miłą barwą i unikaniem wyostrzenia górnych rejestrów, by w przypadku ostrej jazdy bez trzymanki (wszelkiego rodzaju rock i elektronika) powściągając zapędy nadpobudliwości opisywany duet potrafił ciekawie wyeksponować ważne dla rocka ciężkie brzmienie gitar lub rodem z komputera mocne modulacje sztucznych dźwięków. I gdy czasem w tej mocniejszej odmianie dźwięków zapragnąłem pojechać na max’a, szybkim ruchem wykorzystywałem możliwości stawiającego na większy wgląd w naganie, a przez to delikatne podkręcenie wyrazistości wbudowanego DAC-a. Fantastyczne nie sądzicie? Na koniec zabawy jako główna niewiadoma wystąpiła sama końcówka mocy. I tutaj największe pozytywne zaskoczenie. Temat przesuwania tonacji muzyki zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i nagle zaczęło się sprawiające zaskakująco wiele przyjemności żonglowanie płytami. Zwartość minimalnie zaokrąglonego w stosunku do ponad dziesięciokrotnie droższego pieca (Reimyo) basu plus minimalnie mniej soczysta średnica, a wszystko doświetlone tylko delikatnie zaokrąglonymi wysokimi rejestrami pokazały, że za relatywnie małe pieniądze możemy otrzymać dźwięk, którego często próżno szukać u zdecydowanie droższej konkurencji. A przecież to jest nadal walcząca o równouprawnienie w sprzęcie audio klasa “D”. Wydaje się to być niemożliwe, ale to najprawdziwsza prawda.
Relacjonowana dzisiaj przygoda potwierdziła jedną, ale za to bardzo ważną prawdę o audio. Jaką? Przecież wszyscy spotkaliśmy się z tezą, że coś taniego nie może dobrze zagrać. Tymczasem wychwycone podczas testu niuanse wyraźnie pokazały, że owszem, bez odpowiedniego podejścia do tematu końcowy efekt może wypaść różnie, ale gdy tylko zadbamy o najdrobniejsze szczegóły, jesteśmy w stanie wejść na poziom dźwięku zarezerwowany dla nielicznych. Ale ale. Bez względu na prawdziwość skreślonych przed momentem dwóch zdań o jednym nie możemy zapomnieć. O czym? Chodzi o dobrze skonstruowane, a przez to mogące pokazać na co je stać produkty audio. A takimi w tym przypadku okazały się pochodzące od amerykańskiego producenta NuPrime DAC-10H i ST-10. Bez ich możliwości sonicznych i konfiguracyjnych nie osiągnąłbym zapisanego w tej opowieści zadowolenia ze słuchanej muzy. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że rozprawiamy o zabawkach dla zwykłego Kowalskiego, co pokazuje wyraźny progres tego typu naszpikowanych funkcyjną ofertą urządzeń. Dlatego reasumując podniesione w tekście punkty jedno mogę powiedzieć na pewno, jak tak dalej pójdzie, systemy podążające drogą tytułowego Nuprime’a są bardzo bliskie zawojowania audiofilskiego świata. Nie wierzycie? Potwierdzenie tego stanu rzeczy wydaje się być proste, wystarczy zapoznać się z możliwościami opiniowanych dzisiaj komponentów, a to już Wasza działka. Ja tylko sprawdziłem, czy warto i czego można się spodziewać.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Rafko
Ceny:
NuPrime DAC-10H: 7 995 PLN
NuPrime ST-10: 7 275 PLN
Dane techniczne
NuPrime DAC-10H
Moc ciągła (RMS): 4 W
Przetwornik DAC: SABRE32 Reference ES9018K2M
Procesor sygnału: FPGA
Zniekształcenia THD: <0.0003 %
Pasmo przenoszenia: 10 – 80.000 Hz
Separacja kanałów: 93 dB
Wejścia cyfrowe: 2 optyczne, 2 koaksjalne, USB
Wejścia analogowe: 2 pary RCA
Wyjścia analogowe: para RCA, para XLR
Wyjście słuchawkowe: 6.3mm duży jack, XLR
Zużycie prądu: 14W
Wymiary (W x S x G): 5.9 x 21.5 x 38.3 cm
Waga: 4.8 kg
NuPrime ST-10
Moc ciągła (RMS): 2 x 150 W
Klasa wzmacniacza: D
Stosunek sygnał/szum: 110 dB
Pasmo przenoszenia: 0 – 60.000Hz
Impedancja wejściowa: 23.500 Ω
Wzmocnienie: 28 dB
Wymiary (W x S x G): 5.9 x 21.5 x 39.4 cm
Waga: 5kg
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Najnowsze komentarze