Opinia 1
Coś mi się wydaje, iż zawartość dzisiejszego wstępniaka dla postronnych, nieobeznanych z audiofilskim realiami obserwatorów może być nie lada zaskoczeniem, gdyż wbrew obecnie panującym trendom część znanych nam wytwórców znacznie więcej za Wielki Chiński Mur eksportuje aniżeli z CHRLD pozyskuje. I powiem szczerze, że powyższa obserwacja nie dotyczy li tylko światowych tuzów, lecz również małych, czasem jednoosobowych rodzimych marek. Jednak chcąc prześledzić genezę ww. zjawiska wypadałoby się cofnąć o ponad dekadę, do roku 2012, kiedy to w ramach wiosennej wyprawy w nieznane udało mi się odwiedzić Anssi’ego Hyvönena (założyciela, właściciela i spiritus movens Amphiona) a wraz z nim zajrzeć w zakamarki nie tylko siedziby głównej, lecz również szalenie zaawansowanej na tamte czasy stolarni, jak i spotkać się z przedstawicielami zarówno salonów audio, by niejako na deser pomyszkować w studiu masteringowym (Chartmakers), oraz nagraniowo-testowym (królestwie Martina Kantoli z Nordic Audio Labs). I to właśnie podczas tamtej wizyty Anssi pół żartem, pół serio stwierdził, że kiedy większość branży na potęgę ściąga z Państwa Środka co tylko może, bądź wręcz przenosi tam jeśli nie całość, to lwią część własnej produkcji, to on – Amphion idąc niejako pod prąd znaczący procent wyprodukowanych przez siebie, lokalnie kolumn właśnie tam kieruje. I tak sobie wtedy pomyślałem, że ciekawe, czy cos takiego byłoby możliwe u nas – nad Wisłą. I wiecie Państwo co? Dożyliśmy czasów, kiedy to i w Polsce powstają delicje, które cieszą się szalonym zainteresowaniem oraz poważaniem wśród azjatyckich melomanów i audiofilów. Wystarczy tylko wspomnieć Audiomicę, Fezz Audio, Franc Audio Accessories, czy WK Audio którzy, ilekroć udaje mi się zamienić chociaż słowo podkreślają, że Chiny i generalnie Azja od dłuższego czasu stanowią ich główne rynki zbytu. Z jednej strony trochę przykro, że lokalna sprzedaż najdelikatniej rzecz ujmując „na pstrym koniu jeździ”, lecz z drugiej realia są takie a nie inne i jeśli tylko koniunktura sprzyja, to warto z sytuacji korzystać. Dlatego też niezmiernie cieszy fakt, iż do owego, na swój sposób elitarnego z racji swej zaradności grona możemy śmiało zaliczyć już kilkukrotnie goszczącą na naszych łamach manufakturę, czyli NxLT Next Level Tech. A skoro o niej mowa, to jak się z pewnością Państwo domyślacie jej obecność nie jest dziełem przypadku, lecz pokłosiem radosnej twórczości stojącego za nią Roberta Słowińskiego, który tym razem był łaskaw przekazać nam do zaopiniowania swoje najmłodsze dziecko, czyli interkonekty Ether XLR na których test serdecznie zapraszamy.
Jak powyższe zdjęcia dowodzą unifikacja nie jest wyłącznie domeną największych graczy, lecz również i na stricte manufaktoryjno-butikowym poziomie ma rację bytu. Ba, śmiem wręcz twierdzić, że zestawienie jakiś czas temu opisywanych przez nas Flame’ów z tytułowymi Etherami mogłoby przypominać zabawę w „znajdź X różnic”, bądź stać się impulsem do wizyty u okulisty celem doboru nowych, silniejszych szkieł. Aby się o tym przekonać trzeba jednak nasz mroczny obiekt pożądania wyłuskać z tym razem czarnego a nie srebrnego jak poprzednio wyściełanego gąbką eleganckiego kuferka, a potem już można rozpoczynać ww. zabawę, gdyż począwszy od opalizującej plecionki zewnętrznej koszulki, poprzez średnicę samego przewodu na biżuteryjnych wtykach Oyaide Focus 1 w wersji XLR (przy RCA są to Oyaide Genesis RCA) skończywszy wszystko jest, pomijając oznaczenie modelu dokładnie takie samo.
Z kolei trzewia Etherów to już zupełnie inna bajka i inne podejście do tematu, gdyż zamiast autorskiej kombinacji srebrnych i miedzianych solid core’ów w podwójnym ekranie tym razem Robert zdecydował się na linki z czerwonej miedzi O.F.C. , dzielone na dwa osobne przebiegi per pin w otulinie ze spienionego polipropylenu, który dodatkowo został laserowo ponacinany, Jakby tego było mało przewodniki poddawane są podwójnej kriogenizacji i zabezpieczone czterema, bądź pięcioma (w zależności od wersji) ekranami, przy czym ostatni z nich jest precyzyjnie naciągany i pleciony zgodnie z opracowaną przez NxLT technologią oraz z napięciem optymalnym dla uzyskania najlepszego brzmienia, co poniekąd przypomina strojenie instrumentów strunowych.
Niby parametry i „surowce” same z siebie nie grają, jednak skoro mogący pochwalić się „płynącym” w swych żyłach srebrem Flame kusił niezwykłym wyrafinowaniem i rozdzielczością, to niejako podświadomie po w pełni miedzianym Etherze można byłoby spodziewać się m.in. pogłębienia i właściwego miedzi dociążenia, wysycenia przekazu. Tymczasem już pierwszy kontakt z ciężkim i szorstkim, niemalże garażowym graniem w stylu „Fatal Design” Entwine, czy „The Name Lives On” Texas Hippie Coalition dla jednostek pozbawionych stalowych i grubych jak postronki nerwów mógł być nad wyraz traumatycznym przeżyciem. Rodzime łączówki stawiają bowiem na niezwykłą ekspresję i bezpardonowość prezentacji wykorzystując dosłownie każdy, nawet najmniejszy pretekst by spuścić ze smyczy swe cerbery odpowiedzialne za kąsanie naszych synaps ognistymi gitarowymi riffami, czy sypiącymi iskrami blachami. Nie ma również co liczyć na złagodzenie i wypolerowanie ewentualnych chropowatości, więc miłośnicy wycofanej i asekuracyjnie zaokrąglonej góry już po pierwszym utworze takowymi walorami się charakteryzującym mogą czym prędzej udać się na z góry upatrzone pozycje. Nie oznacza to jednak, że Ether cokolwiek w liniowości prezentacji na własną modłę modyfikuje i przeinacza, gdyż tak nie jest. Po prostu oddaje pełnię energii od samego dołu po samą górę niespecjalnie będąc przy tym zainteresowanym braniem jakichkolwiek jeńców. Dlatego też jeśli tylko cokolwiek w systemie w którym przyjdzie mu grać nie do końca jest takie, jakim być powinno, to prawdopodobieństwo usłyszenia owych anomalii będzie graniczyć z pewnością. Za to, gdy niczego nie trzeba będzie poprawiać, bądź maskować bardzo szybko okaże się, że tytułowe łączówki dzięki swej natywnej energetyczności i bezpośredniości artykulacji są w stanie zyskać przychylność nie tylko miłośników ostrego łojenia, lecz i gustujących w zdecydowanie bardziej wyrafinowanych klimatach melomanów. Proszę tylko rzucić uchem na to, co dzieje się na „Benevolo: Missa si Deus pro nobis & Magnificat” Le Concert Spirituel / Hervé Niquet, gdzie przy mniej rozdzielczym okablowaniu tracimy bolesny bezlik informacji pochodzących zarówno z samego polifonicznego wykonania (zamykający album „Magnificat” rozpisany jest na 16 !!! głosów) , jak i wręcz onieśmielającej akustyki paryskiej Katedry Matki Boskiej Libańskiej (Cathédrale Notre-Dame du Liban). A tu wyraźne oddalenie wokalistów nawet w najmniejszym stopniu nie wpływa ani na namacalność przekazu, ani zdystansowanie się słuchacza od rozgrywającego się przed nim misterium. Mamy fenomenalną gradację planów, iście laserową precyzję ogniskowania źródeł pozornych i to, o czym zdążyłem już wspomnieć – wierność oddania realiów kubatury w jakiej dokonano rejestracji. Może to i swoiste podstawy w High Endzie, ale prawdę powiedziawszy dawno już nie słyszałem tak namacalnego, holograficznego odwzorowania wysokości na jakiej znajduje się sklepienie i tego co dzieję się pod nim, czyli zarówno wygaszania, jak i w pełni kontrolowanego „kłębienia” się dźwięków, które nic a nic nie ma wspólnego z pozbawionym jakichkolwiek reguł i zasad bałaganem panującym we frapującej większości współczesnych budynków. A NxLT Next Level Tech Ether owe detale pokazuje nawet nie tyle jak na dłoni, co na srebrnej tacy, lecz prezentując je daleki jest od ich piętnowania w przypadku niedoskonałości, bądź napastliwego wypychania przed szereg w celu wymuszonego takim działaniem „obcmokania”. Ocena ma leżeć i leży po naszej – słuchaczy stronie a że dzięki brakowi jakichkolwiek oznak zawoalowania wymagających samodzielnych działań o charakterze niemalże ekshumacyjnym to tylko wypada się cieszyć.
Choć cena na to może nie wskazywać śmiem twierdzić iż NxLT Next Level Tech Ether jest jednym z bardziej wymagających interkonektów na rynku, co niejako definiuje go jako świetnego partnera stricte High Endowej elektroniki, gdzie przynajmniej z założenia błędów i potknięć być nie powinno a decyzja zakupu zależy li tylko od indywidualnych preferencji brzmieniowo-estetycznych nabywców. Dlatego też niespecjalnie dziwią mnie informacje o pojawianiu się tytułowych łączówek w systemach, gdzie spodziewać by się można zdecydowanie droższego, aniżeli nasze rodzime, okablowania. W końcu z powodzeniem można na powyższym przykładzie udowodnić, że „pieniądze nie grają” a więc i z tak przystępnymi cenowo przewodami można powalczyć o high-endowe laury. O ile tylko za High End uważamy możliwie wierne odwzorowanie rzeczywistości a nie jej mniej, bądź bardziej podkolorowaną, a więc tym samym wypaczoną, interpretację.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable; Quantum Science Audio (QSA) Violet & Red + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Jeśli choć trochę interesujecie się rodzimym działem kablarskim, z pewnością orientujecie się, iż tytułowy podmiot jest dość prężnie rozwijającym się tego rodzaju bytem. Co bardzo istotne, można powiedzieć, że już bytem międzynarodowym, gdyż co prawda wszystkich rynków zbytu nie pamiętam, ale swoich przedstawicieli ma obecnie m.in. w Niderlandach, Chinach i jest na etapie mocnego wejścia na rynek USA. Dlatego chyba nikogo nie zdziwi fakt, że biorąc pod uwagę wyartykułowany kontekst prężnego światowego rozwoju podwrocławskiej marki NxLT jesteśmy bardzo radzi z dotychczasowych kontaktów z większością jej produktów sygnałowych. Jakich? Lista nie jest przesadnie długa, bo i oferta dopiero się rozrasta, jednak na chwilę obecną możemy przywołać ciekawe starcia z analogowymi łączówkami XLR serii Water, Air i Flame, oraz skądinąd od czasu testu goszczącą w obydwu naszych systemach odniesienia cyfrówką LAN serii Flame. Przyznacie zatem, że co nieco o tym wytwórcy wiemy. Co tym razem dostarczył nam do oceny? Cóż, co prawda kolejny raz zderzymy się z okablowaniem sygnału analogowego, jednak z napotkanych informacji w sieci od już zadowolonych klientów jasno wynika, że z czymś brzmieniowo niezwykle zaawansowanym. Czym konkretnie? Panie i panowie, miło jest mi poinformować zainteresowanych, iż w tym odcinku testowym na redakcyjny tapet trafił z obecnie szczytowy kabel Next Level Tech Eter XLR.
Co wiemy na temat polskiego kabla? Pokrótce wygląda to tak. Jako przewodnik wykorzystano wykonywaną na zamówienie czerwoną miedź O.F.C.. Sygnał przesyłany jest dwoma żyłami wykonanymi z linek. Tak wykonane przebiegi otulono najlepiej wypadającym brzmieniowo w tej roli spośród wielu tego typu półproduktów piankowym Polipropylenem. Same przewodniki najpierw zostały podwójnie kriogenizowane, następnie ekranowane firmowo naciąganą, usztywniającą konstrukcję niczym strojenie instrumentu strunowego plecionką. Istotnym zagadnieniem według producenta jest także oznaczona na koszulce kierunkowość kabla. Jeśli chodzi o terminację testowanego modelu XLR, w tym celu posłużono się wtykami Oyaide Focus 1. Przewody przed wyjazdem do potencjalnego nabywcy są wygrzewane, by po tym zabiegu trafić do zgrabnego aluminiowego kuferka ze stosownym certyfikatem wespół z wygrawerowanymi na koszulkach numerami, potwierdzającym oryginalność produktu.
Jak tytułowy XLR poradził sobie z udowodnieniem, iż wyprzedzający go o krok, generowany przez zadowolonych posiadaczy pozytywny szum wokół niego nie jest wyssanym z ich palca pobożnym życzeniem? Przyznam bez ogródek, to bardzo poważne granie. Energetyczne, szybkie, zwarte i dźwięczne, czyli idące z obecnymi trendami nie tylko pomysłodawców zabawek audio, ale również szerokiej rzeszy potencjalnych nabywców. Żadnego podlizywania się piewcom magii ponad wszystko bliżej nieokreślonymi plamami, jako przyjemnie brzmiące dla ucha wirtualne byty lub nadmiernym podkręcaniem emocji nazbyt dużą ilością finalnie nudnej plastyki, tylko dobrze skorelowane w domenie ekspresji i nasycenia uderzenie muzyką. Od czarowania co prawda nie w aż tak mocno przesadzonym, jak przed momentem pisałem, tylko zdroworozsądkowo dobranym stylu, obecnie jest stojąca o oczko niżej seria Flame. Tam dostajemy fajnie pokolorowany, nieco bardziej tłusty, jednakże nadal pełen życia spektakl. Ether zaś w założeniu konstruktora to w pozytywnym tego słowa znaczeniu pokazujące radość, pazur i nieprzewidywalność brzmienia muzyki szaleństwo w najczystszej postaci. Ale żebyśmy się dobrze zrozumieli, przekaz nadal cechuje dobre wysycenie średnicy, mocne pokazanie niskich rejestrów i otwartość, czyli wszystko jest na swoim miejscu. Ale jak to bywa, powołanie do życia jakiejkolwiek konstrukcji nie jest dziełem przypadku, tylko realizacją bardzo konkretnego celu. Jakiego? Wspominałem o tym dwa zdania wcześniej. Chodzi o dobrze rozumiane szaleństwo wizualizowania wydarzeń scenicznych, bez czego słuchanie nawet najbardziej ulubionych kawałków staje się nieznośnie monotonne, a przez to na dłuższą metę wręcz męczące. I nie ma znaczenia jaką muzykę zapodamy, gdyż dotyczy to zarówno rocka, jak i interpretacji twórczości Claudio Monteverdiego. W obydwu przypadkach musimy dostać dobrze kontrolowaną energię podbudowaną mikro i makro-dynamiką. Cel jest chyba jasny. Chodzi bowiem o to, aby gdy wymaga tego materiał kreowany przez wokalno-gitarowo-perkusyjną formację dostać niezbędnego kopa tudzież w przypadku brylowania wycyzelowanych wirtuozersko barokowych uniesień w kubaturach kościelnych oprócz odpowiedniego osadzenia w masie najdelikatniejszego dźwięku, dzięki odpowiedniej ostrości rysunku zwizualizować go w idealnym punkcie na wirtualnej scenie. Zapewniam, każdy przypadek dla wielu zbyt „ładnie” wypadających brzmieniowo komponentów audio – zwracam uwagę na celowe wzięcie słowa ładnie w cudzysłów – jest swoistą wspinaczką w Himalajach. Niestety aby z nimi choćby powalczyć, trzeba być „jakimś”. Nie jednym z wielu podobnych zawodników wielkiej rodziny kablarskiej, tylko oferować coś więcej aniżeli bezpieczną poprawność polityczną. I w moim odczuciu opiniowany kabel sygnałowy NxLT Ether XLR jest właśnie „jakiś”. Co to oznacza w tym konkretnym przypadku? Jest umiejętnie skrojony według receptury konstruktora. Szybki, energetyczny, nasycony, jednak na tle większości konkurencji z moich obserwacji ma dwie ciekawie wypadające cechy. Naturalnie przez każdego z nas w danym systemie mogące być różnie interpretowane, ale jedno jest pewne, cechy są łatwo wychwytywalne i daję sobie obciąć rękę, że właśnie z ich powodu kabel jest tak znakomicie odbierany przez rynek. W tym przypadku piję do dwóch aspektów powodujących uczucie zwiększenia szybkości narastania sygnału i jego ciekawej transparentności. Pierwszym jest mocniejsze dopuszczenie do głosu przełomu wyższego basu i niższej średnicy, co daje muzyce obieranego przez nas jako nadającego jej życia „kopa” w efekcie bujającego przysłowiową nóżką. Natomiast drugi to doświetlenie z lekkim utwardzeniem i minimalnym skróceniem wybrzmienia, czyli dosadniejsze pokazanie wyższej średnicy przekładające się na wzmocnienie efektu czuwania kabla nad bezkompromisowością podania całości muzyki. Nadal w ramach zdrowego rozsądku, jednak ewidentnie raczej zdecydowanie, aniżeli zbyt swobodnie. Z Ether-em druga opcja niestety nie przejdzie i dlatego po wpięciu go w tor każda, powtarzam, każda muzyka tętni tak istotnym dla wielu melomanów pełnym rozmachu życiem. Raz opisującym szorstkość i agresję rockowych awantur, a po zmianie repertuaru czarującym nas majestatycznym rozwibrowaniem pojedynczej struny. Oczywiście czy idealnym w odbiorze dla każdego, to już inna i do tego bardzo osobista sprawa. Jednak bez względu na wszystko jedno jest pewne, dzięki opisanym zaletom obcowanie z muzyką przy udziale opiniowanego kabla nigdy nie jest nudne, bo pełne niezbędnej do dotarcia jej sedna ekspresji. Gdybym miał zderzyć ze sobą dwa znajdujące się bezpośrednio koło siebie w cenniku kable Flame i Ether, powiedziałbym, że ten pierwszy odzwierciedla porę pełnego czerwieni zachodu słońca, zaś najnowszy jest budzącym nas do życia o czwartej rano, rześkim i wyraźnie rozświetlonym przez wschodzące słońce porankiem. I myślę, że przywołany na samym początku, idący krok przed pojawieniem się w sieci jakichkolwiek testów sukces Ethera jest właśnie skutkiem naśladowania tak uwielbianego przez nas radosnego poranka. Czyli tłumacząc ową metaforę z języka polskiego na nasz dialekt chodzi o to, że Ether to dobrze rozumiany zastrzyk sonicznej adrenaliny, bez której dla wielu muzyka nie ma szans na odpowiednie wyartykułowanie zawartych w niej emocji.
Komu dedykowałbym XLR NxLT Ether? Powiem tak. Jeśli znudziło Was słuchanie muzyki zawsze pięknej, krągłej i ze wszech miar bezpiecznej od strony wyrazistości, to nie, że powinniście, ale wręcz musicie skrzyżować szpady z naszym bohaterem. Nie będzie owijania w bawełnę, co da Wam niezbędny do ponownego zakochania się w już znanym materiale zastrzyk fajnie zaaplikowanej nieobliczalności. A co z resztą populacji audiomaniaków? Cóż, melomanom zakochanym w pławieniu się w bliżej nieokreślonych, ogólnie bardzo przyjemnych w odbiorze plamach dźwiękowych raczej bym go nie polecił. Nie tędy droga. Natomiast prawdopodobnie ku Waszemu zdziwieniu w najmniejszym stopniu nie odżegnywałbym od Ethera osobników pozornie mających już rześko skonfigurowane systemy. Dlaczego? A choćby z banalnego powodu innej interpretacji brzmienia poszczególnych składowych. Nie raz w duchu przekonywałem się, że doszedłem do mety, gdy tymczasem podobne do dzisiejszej próby pokazały, jak nasze gusta się zmieniają i czasem dobrze jest zweryfikować, czy aby nie jesteśmy na jeszcze niesygnalizowanym przez nasz ośrodek zarządzania ciałem rozstaju dróg. Takim sposobem przez ostatnie 3 lata wymieniłem większość zabawek w systemie. Czy u Was będzie podobnie z rzeczonym kablem? Jak to jednak zwykle w życiu bywa weryfikacja tego wiąże się z aplikacją go w konkretne środowisko.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kabel USB: ZenSati Silenzio
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints Ultra Mini
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Producent/dystrybucja: Next Level Tech
Ceny:
XLR: 11 923 PLN / 0,75 m; 13 122 PLN / 1 m (+ 1 199 PLN / 0,25m)
RCA: 10 110 PLN / 0,75 m; 10 988 PLN / 1 m (+ 878 PLN / 0,25m)
Najnowsze komentarze