Opinia 1
W minioną niedzielę, kiedy przeważająca większość „normalnej” części naszej populacji zasiadała do rodzinnego obiadu, my podążaliśmy w kierunku Okęcia, by … Nie, nie tym razem – na jakieś dalsze wojaże jeszcze przyjdzie czas. By … w ramach działań wyprzedzających zbliżające się wielkimi krokami Audio Video Show zapoznać się z wizją stojącego za rodzimą manufakturą audio – Lampizatora, konstruktora i pomysłodawcy – Łukasza Fikusa. Nie ma bowiem co się czarować – zarówno na AVS, jak i wszelakich imprezach masowych wszystkiego jest w bród z wyjątkiem czasu potrzebnego na chociażby pobieżne zapoznanie się z prezentowanymi dobrami doczesnymi. Dlatego też takie indywidualne, sprofilowane spotkania pozwalają w pozbawionej presji czasu atmosferze zorientować się nie tylko co w danym portfolio się znajduje, lecz przede wszystkim kto za wszystkie sznurki w tym spektaklu pociąga.
Z okien zlokalizowanego na dziesiątym piętrze Airport Hotel Okęcie przestronnego Aviator Bar & Lounge roztaczał się przepiękny widok na panoramę Warszawy z jednej i nie mniej intrygujący na pasy startowe z drugiej strony. Słowem okoliczności przyrody wydawać by się mogły wprost idealne, by w ekskluzywnej przestrzeni klubowej z filiżanką aromatycznej kawy w dłoni oddać się niezobowiązującej kontemplacji. Pech jednak w tym, iż dokonana przez Organizatorów aranżacja dostępnej przestrzeni i ustawienie całego systemu wzdłuż panoramicznych, o zgrozo pozbawionych jakichkolwiek rolet, zasłon itp. okien spowodowały, że większość z przybyłych słuchaczy zmuszona była patrzeć na prowadzącego pod ostre, oślepiające wręcz światło. A trzeba pamiętać, że ostatnia niedziela była nad wyraz słoneczna, więc ilość lumenów jakimi bombardowane były nasze gałki oczne przyprawiała o prawdziwy ból głowy. Mniejsza jednak z tym, bo akurat muzyki się słucha a nie ogląda, więc zawsze można było zamknąć oczy, co przy percepcji nausznej raczej pomaga a nie przeszkadza. Gorzej ze zdjęciami, ale proszę nam wierzyć, że robiliśmy co w naszej mocy, by coś z niedzielnej prezentacji na „kliszach” zostało.
Jak się miało jednak okazać tytułowe „Odsłuchy” to nad wyraz pojemne wyrażenie, gdyż de facto samego słuchania przygotowanego przez Łukasza Fikusa materiału muzycznego, jak na kilkugodzinny miting, było stosunkowo niewiele, za to informacje, jakimi postanowił się z nami podzielić w pełni to rekompensowały.
Pierwszy kwadrans upłynął na krótkiej charakterystyce Lampizatora, który z jednoosobowej firmy ewoluował do zatrudniającej na stałe około dziesięciu osób i współpracującej z mniej więcej stałym gronem bytów doradczych firmy. W dodatku firmy mającej jasno sprecyzowany model biznesowy nastawiony przede wszystkim na rynki zagraniczne, w odbiorcach rodzimych upatrując nie głównego a jedynie uzupełniającego źródła przychodów. Dziwne? Smutne? Bynajmniej – na pewno zdroworozsądkowe i oparte na twardych faktach. Skoro bowiem Lampizator nie tylko działa, ale i zyskuje na popularności sukcesywnie rozszerzając swoje portfolio, to znaczy, że droga jaką obrał jest całkiem słuszna. Niestety uzależnianie własnego być albo nie być od chłonności lokalnego rynku złożonego ze znajomych, znajomych znajomych i itd. sprowadza większość rodzimej branży do brzydko mówiąc wegetacji. Dlatego też oprócz Lampizatora nie dziwi nastawienie na eksport takich marek jak Audiomica Laboratory, Franc Audio Accessories, czy Gigawatt. Mając bowiem stabilną sieć odbiorców można spokojnie poświęcić się doskonaleniu własnej oferty i nowym rozwiązaniom.
A właśnie, w tym momencie dochodzimy do jednej z najciekawszych, zaprezentowanych przez Łukasza Fikusa, tez dotyczących obarczania winą za określoną sygnaturę brzmienia kości DAC-ów, które tak naprawdę owej cechy nie posiadają, bo posiadać nie mogą. Te demonizowane kawałki krzemu odpowiadają bowiem jedynie (oczywiście w dużym uproszczeniu) za obliczenia i wydawanie komend pozostałym komponentom, co one (owe komponenty) mają z otrzymanymi sygnałami/danymi robić. Krótko mówiąc to tak jakby uważać, że wynik działania matematycznego w Excelu jest uzależniony od zastosowania procesora Intela, bądź AMD. Skąd więc owe różnice się biorą? Z aplikacji DACów. Okazuje się bowiem, iż przerażająca większość producentów odtwarzaczy i przetworników cyfrowo analogowych, obsesyjnie wręcz jest wierna datasheetom dostarczanym wraz z układami elektronicznymi przez ich wytwórców, skupiając się głównie na obudowywaniu takich „gotowców” własnego pomysłu peryferiami. Dlatego też Lampizator z premedytacją nie podaje z jakich układów korzysta, gdyż jak to stwierdził sam konstruktor sięga praktycznie po wszystkie dostępne na rynku DAC-i i co równie istotne … stosuje je zamiennie.
Kolejny z poruszanych tematów, dotyczył powodu zastosowania lamp w urządzeniach Lampizatora, które wybrane zostały nie ze względu na swoją stereotypową, eufoniczność i właśnie „lampowość” a na skrócenie i uproszczenie samej topologii układów. Oczywiście nie pominięto kwestii dostępności poszczególnych modeli, typów lamp, możliwości pewnej „customizacji” wersji z bieżącej produkcji i oczywiście zaleceń, oraz przeciwwskazań związanych z zagadnieniami natury logistycznej typu „czemu nie należy kupować/przesyłać używanych lamp”.
To jednak, jak się miało okazać, było jedynie preludium do części właściwej, w której de facto okazało się, iż prawdziwych napędów CD już tak naprawdę nie ma. W roli poddawanego wnikliwej wiwisekcji nieszczęśnika wystąpił oparty na referencyjnym, szalenie masywnym mechanizmie VRDS-NEO transport CD/SACD Esoteric P-03. Czyli teoretycznie płyty CD/SACD odtwarzane z takiego cudu techniki powinny czuć się jak przysłowiowy pączek w maśle. Bynajmniej nie przeczę, że tak się nie czują, jednak „brutalne” – manualne (przy zdjętej pokrywie górnej) zatrzymanie odtwarzanej płyty wywołało … absolutnie nic. Dosłownie, muzyka dalej płynęła jak gdyby nigdy nic a z głośników nasze uszy pieścił jedwabisty głos Deana Martina. Cud? Niestety nie – to rzeczywistość. Okazuje się bowiem, że VRDS-NEO nie jest współczesnym transportem CD, lecz „pancernie” opakowanym transportem DVD/SACD, który odczytuje serwowane mu krążki z dajmy na to 52 krotną prędkością a następnie odczytane dane zapisuje w znajdującym się za nim buforze, z którego dopiero, tak zmagazynowane ruszają w dalszą drogę. Oznacza to mniej więcej tyle, że równie dobrze można było zastosować w jego miejsce najzwyklejszy plastikowy napęd komputerowy.
Komuś zrobiło się słabo? No to niech lepiej weźmie czym prędzej coś na serce, bo będzie jeszcze ciekawiej. Skoro bowiem mamy do czynienia z transportem SACD i sam producent się chwali, iż sygnał DSD „przesyłany jest bez jakiejkolwiek konwersji”, to wydawałoby się, że na wyjściu cyfrowym takowy sygnał zostanie podany. I rzeczywiście – wydaje się, bo DAC-i przystosowane do standardowego sygnału PCM tego nie odczytają, jednak rzut okiem na oscyloskop wskaże, że jak najbardziej jest to PCM, jednak poddany autorskiemu „scramblingowi”.
No i jeszcze prawdziwa wisienka na torcie. O ile samo powstanie formatu DSD nie budzi zbytnich emocji, gdyż powszechnie wiadomo, iż na początku lat 90-ych ubiegłego tysiąclecia Sony opracowało go w celu możliwie szybkiej i przy tym taniej archiwizacji posiadanych zbiorów muzycznych, to okazuje się iż jest to format bynajmniej nie cyfrowy a jak najbardziej analogowy. Aby udowodnić powyższą tezę Łukasz Fikus posłużył się dość prostym eksperymentem. Odtwarzając plik DSD na komputerze pod przewód USB przesyłający ów sygnał na zewnątrz, zamiast spodziewanego DAC-a podłączył … najzwyklejszy w świecie głośnik, z którego popłynęła zniekształcona, bo zniekształcona i na bardzo niskim poziomie głośności, ale bezapelacyjnie muzyka w owym „pliku” zapisana. Czemu wziąłem plik w cudzysłów? Cóż, trudno tego nie zrobić, gdy okazuje się iż tak naprawdę cyfrowy jest jedynie „kontener”, czyli znaczniki początku i końca, oraz swoisty identyfikator mówiący DAC-om, cóż z jego analogową zawartością należy zrobić. Dlatego też, niejako zupełnie przy okazji, wypłynęła kwestia „brzmienia” i wpływu na nie przewodów USB. Skoro bowiem płyną przez nie sygnały analogowe, to trudno traktować je inaczej aniżeli pozostałe wersje interkonektów.
Po takiej dawce emocji zarządzono krótką przerwę regeneracyjną, podczas której na stole pojawił się … urodzinowy tort. Okazało się bowiem, iż w niedzielę przypadały urodziny Łukasza Fikusa, który właśnie w gronie rodziny, współpracowników i przybyłych na odsłuchy audiofilów postanowił świętować kolejny krzyżyk na karku.
Życząc Jubilatowi dalszych sukcesów serdecznie dziękujemy za zaproszenie i szalenie miło spędzone niedzielne popołudnie.
Marcin Olszewski
Opinia 2
Tak się jakoś złożyło, że miniony tydzień zapewnił nam udział w dwóch bardzo ciekawych muzyczno-technicznych wydarzeniach. O co chodzi? Już tłumaczę. Spójrzcie na naszą stronę startową. Jej analiza z pewnością przypomni Wam naszą czwartkową wizytę na zorganizowanej w Muzycznym Studiu Polskiego Radia im. Agnieszki Osieckiej prezentacji jubileuszowego wydania płyty Johna Lenona “Imagine”. I gdy wydawałoby się, że do końca tygodnia nic ciekawego nie powinno się już wykluć, w słoneczną niedzielę (07.10.2108) w Airport Hotel Okęcie z ciekawością zaliczyliśmy spotkanie z Łukaszem Fikusem – właścicielem cieszącej się znacznie większą popularnością na świecie, aniżeli na naszym rodzimym rynku (choć ostatnimi czasy zaczyna się to zmieniać) marki Lampizator.
Tematem przewodnim spotkania było przybliżenie informacji przybyłym słuchaczom na temat bardzo modnego ostatnimi czasy formatu DSD. Naturalnie zanim gospodarz doszedł do clou, w kilku, ale za to bardzo zrozumiałych słowach przybliżył nam genezę powstania, potem okres rozwoju, a na koniec stan obecny i widoki na ewentualną przyszłość swojego dynamicznie rozwijającego się dziecka, jakim jest przynoszący nam chlubę za granicą brand Lampizator. Nie będę przelewał na klawiaturę pełnego pakietu usłyszanych informacji (trzeba było pojawić się osobiście), ale jednio z przyjemnością mogę Wam przekazać. Chodzi o fakt wręcz uwielbiania przez Pana Łukasza lamp elektronowych. Ale nie z racji sentymentu do dawnych lat, czy jej ciepła nie tylko oddawanego przez szkło jako wynik pracy żarników, czy wnoszącego dawkę eteryczności do muzyki, tylko z uwagi na bardzo łatwą aplikację w dążeniu do ekstremalnie dobrego grania w porównaniu do ogólnie panujących na rynku półprzewodników. Zdziwieni? Ja przyznam się szczerze, że po kilku niezobowiązujących spotkaniach z jego urządzeniami, ale przed opisywanym mitingiem byłem i to bardzo. Dlaczego? Stali bywalcy for internetowych powinni gdzieś się na to natknąć, ale jeśli nie, przypomnę, iż w jednej z moich wypowiedzi na temat produktu Lampizatora (model jest nieistotny) padło stwierdzenie, że nie słyszę zbytnio lampy w tak naszpikowanej nimi konstrukcji. Jak wspomniałem, wówczas wcześniej tego nie rozumiałem, gdyż zazwyczaj lampa w torze ma jedno, znane wszystkim zadanie, ale po tym weekendowym spotkaniu wiem, czego szuka, jak stara się to zrealizować i jakich środków używa, aby z jego systemu popłynęła spełniająca powstałe podczas projektowania urządzenia założenia muzyka. To jest nastawiony na swobodę i otwarte granie przekaz, w którym próżno szukać nazbyt ugładzonych bytem szklanej bańki w torze dźwięków. Czy to jest bajka dla wszystkich, to jest już inna para kaloszy, ale fakt jest faktem, to z czym miałem okazję zderzyć i słyszałem w tą niedzielę, nigdy nie szło drogą sznytu soczystej i gęstej lampy, a dodatkowo z tego co po monologu właściciela marki można się domyśleć, kolejne konstrukcje raczej w tę stronę nie podryfują.
A co z tym nieszczęsnym DSD? Otóż według opinii Łukasza Fikusa nie jest to plik cyfrowy, tylko analogowy. Zaś cyfrowymi są jedynie niezbędne do zakodowania i potem odczytania zapisanego w jak to nazwał magmie DSD pakietu danych informatyczne narzędzia. Bredzi? Nie jestem w tej materii specjalistą, ale na potwierdzenie swoich teorii prelegent pokazał kilka trików z jednym bardzo mocno potwierdzającym jego wywód dowodem w postaci podłączenia bezpośrednio do kabla USB z wysyłanym sygnałem DSD zwykłego głośnika. Efekt? A jakże, popłynęła muzyka. Oczywiście cicha, bo bez wzmocnienia, ale fakt jest faktem, gdyby tymi drutami płynęły zera i jedynki, analogowy przetwornik nie wydał by najmniejszego tchnienia. Tymczasem z łatwością można było rozpoznać kto i co w tym momencie śpiewał. Czary? Nie wiem, nie znam się, dlatego jeśli potrafią coś udowodnić, a ja nie mam kontr teorii, z reguły słucham mądrzejszych.
Nie wiem, jak odebraliście opisaną w ostatnich linijkach poprzedniego akapitu informację na temat uważanego przez wielu za cyfrowy format DSD, ale bez względu na Wasze ewentualne oburzenie lub nie, pozwolę sobie tym według mnie optymistycznym, bo obalającym tezę cyfrowości tego pliku akcentem zakończyć tę relację. Czy wyrwana rodzinie ostatnia niedziela warta była takiego poświęcenia? Po tym czego udało mi się doświadczyć, uważam, że tak. Mało tego. Jeśli gdzieś w Waszych rejonach będzie odbywać się podobna pogadanka (a wiem, że takie są planowane), nie wahajcie się z podjęciem decyzji o pojawieniu się na niej, tylko klepcie miejsce na prezentacji. Nawet jeśli nie zmienicie swoich poglądów, warto jest znać inny, po doświadczeniach na żywym organizmie jednak poparty popierającymi tezę wynikami punkt widzenia. Ja ze swojej strony dziękuję gospodarzowi za dostarczony pakiet ciekawostek i miłą oprawę tego niedzielnego popołudnia, a Was po raz kolejny namawiam do wzięcia udziału w następnych tego typu wydarzeniach. Naprawdę warto.
Jacek Pazio
Najnowsze komentarze