Tag Archives: Pass Laboratories INT-60


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Pass Laboratories INT-60

Pass Laboratories INT-60

Link do zapowiedzi: Pass INT-60

Opinia 1

Szukając jakiegoś niezobowiązującego punktu zaczepienia do niniejszego wstępniaka przez dłuższy czas cierpiałem na przysłowiową niemoc twórczą i miałem totalną pustkę w głowie. Po prostu czarna rozpacz. Nic tylko usiąść i nie, nie płakać, bo chłopaki nie płaczą (chyba, że ze śmiechu na „Minionkach”), tylko nalać sobie jedną, albo najlepiej od razu dwie szklaneczki wybornego irlandzkiego destylatu o jakże adekwatnej do sytuacji nazwie „Writers Tears”. Zanim jednak przystąpiłem do organizowania sobie odpowiedniego entourage’u spojrzałem za okno a widok zasnutego stalowo-czarnymi chmurami sprowadził na mnie natchnienie. O ile bowiem większości niezorientowanej w temacie populacji sformułowanie „nadchodzi zima” niewiele powie, to już miłośnicy wielosezonowej sagi „Gra o tron” zwrot „Winter is coming” znają i kojarzą lepiej niż dobrze. W końcu to motto rodu Starków a że przy okazji pasuje do aktualnej aury to tym lepiej dla niego. Ja jednak nie o tym, gdyż bohater niniejszej recenzji na zimowe chłody wydaje się być wręcz idealnym kompanem a wszyscy Ci, którzy z najprzeróżniejszych i bardzo często zupełnie od nich niezależnych przyczyn nie mogą sobie nie tylko pozwolić, co nawet pomarzyć o kominku z pewnością pokochają go miłością wielką i równie gorącą jak on sam. O kim, a raczej czym mowa? O nie tyle najmniejszej, gdyż akurat to określenie do dzisiejszego gościa zupełnie nie pasuje, co raczej mniej pokaźnej integrze Pass Laboratories o sumbolu INT-60.

Patrząc na physis 60-ki niezwykle trudno oprzeć się wrażeniu, że coś bliźniaczo podobnego już gdzieś, kiedyś widzieliśmy. Szybki research w pamięci, kilka kliknięć w naszej wyszukiwarce i wszystko staje się jasne. Toż to wykapany INT-250, którego gościliśmy w naszych systemach niemalże równe dwa lata temu. Dokładnie ten sam układ przycisków, projekt plastyczny i generalnie można uznać, że wszystko jest takie samo a różnice dotyczą praktycznie niezauważalnych niuansów. Od swojego starszego brata 60-ka jest co prawda prawie dwanaście kilogramów lżejsza lecz dziwnym trafem akurat ten szczegół jest niespecjalnie zauważalny, gdyż przy takiej bryle nawet 42 kg potrafią dać w kość. W dodatku, pomimo spadku wysokości o pi razy oko 4 cm o 2 mm wzrosła głębokość i warto mieć to na uwadze, gdyż blisko 55 cm audiofilskie cacko nie wszędzie ma szansę wygodnie się usadowić. A właśnie, skoro jesteśmy przy planowaniu lądowiska dla „małego” Passa nie można nie wspomnieć o jego dość zauważalnej, wynoszącej 53 °C temperaturze. Bierze się ona stąd, że pomimo tego, iż w rubryce z danymi jak byk widnieje klasa AB, to spokojnie możemy odetchnąć z ulgą, gdyż to w pewnym sensie taki pic na wodę i mydlenie oczu ekologom. Okazuje się bowiem, że INT-60 to tzw. High Bias Amplifier, w którym płynne przejście do wspomnianej klasy AB następuje dopiero mniej więcej w połowie mocy znamionowej, czyli przekładając to na nasze – pierwsze 30 W dostajemy w klasie A. Nie wiem jak to będzie wyglądać u Państwa, ale u mnie owe 30 W w zupełności wystarczało, co nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę, że w każdym kanale pracuje po 20 mosfetów.
Nie chcąc jednak wyjść na lenia, bądź co gorsza osobę nieuprzejmą zamiast odsyłać Was do wcześniejszej recenzji po raz wtóry zreferuję charakterystyczne dla tytułowego Passa detale natury wizualnej. I tak na masywnym, stanowiącym front, płacie szczotkowanego aluminium centralne miejsce zajmuje podświetlony na niebiesko potężny bulaj wskaźnika prądu pracy tranzystorów wyjściowych. Po jego lewej stronie, w biegnącym prze całą szerokość frontu wgłębieniu umieszczono włącznik, cztery przyciski selektorów wejść a powyżej nich niewielkie okienko wskazujące na wybraną siłę głosu natomiast po prawej, w tym samym wyżłobieniu oczko czujnika IR i guzik wyciszenia. Nad nimi znalazło się adekwatne do gabarytów urządzenia pokrętło głośności. Boki wzmacniacza szczelnie zakrywają imponujące i jak zdążyłem nadmienić bardzo mocno nagrzewające się w trakcie pracy ostre radiatory. Ściana tylna to klasyka gatunku. Znajdziemy tam zarówno uchwyty ułatwiające przenoszenie „maleństwa”, rewelacyjne, pojedyncze terminale głośnikowe Furutecha ze sprzęgłem, zdublowane wyjścia liniowe w standardzie RCA i XLR, oraz oczywiście wejścia w podobnej konfiguracji, z tą tylko różnicą, że w przypadku dwóch pierwszych par do wyboru mamy zarówno RCA, jak i XLR a pozostałe dwie pary to RCA. Nie zabrakło również trójbolcowego gniazda zasilającego IEC i włącznika głównego, którego najlepiej użyć raz – włączając wzmacniacz a następnie zapomnieć aż do terminu najbliższego i to dłuższego urlopu.

A jak tytułowy „maluch” gra? Najogólniej rzecz ujmując na swój sposób zaskakująco. Zwykło się bowiem uważać, że Passy grają milusim, bezpiecznym i odczuwalnie ocieplonym dźwiękiem zdolnym otulić słuchacza niczym kaszmirowy pled a tymczasem wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że INT-60 w temacie definicji i rozdzielczości ma do powiedzenia pozornie nawet więcej aniżeli większa 250-ka. Z premedytacją napisałem „pozornie”, gdyż o ile starsze rodzeństwo uwagę zwraca spektakularnością i niczym nieskrępowaną swobodą a dopiero w dalszej kolejności ową rozdzielczością to 60-ka z oczywistych względów nie mogąc pochwalić się takim samym „powerem” nieco inaczej rozkłada akcenty. Co ciekawe oferowany przez nią sposób prezentacji zarówno na pierwszy, jak i kolejne rzuty ucha wyraźnie wskazuje na pewną wyczynowość, czy wręcz „usportowienie” dźwięku. Już wyjaśniam o co chodzi. Otóż topowa integra Passa niczym klasyczny, potężny, dysponujący ponadnormatywnym zapasem mocy muscle car w stylu Dodge’a Challengera SRT Demon (6,2 l, V-8, 808 KM) niczego nikomu udowadniać nie musi a do wszystkiego co ma zagrać podchodzi z pobłażliwym uśmiechem i robi to nawet bez najmniejszej zmiany tętna. Natomiast 60-ka dysponując znacząco mniejszą mocą, by osiągnąć podobny efekt musi wchodzić na zdecydowanie wyższe obroty i przez to bliżej jej do Nissana GT-R Nismo (3,8 l, podwójnie doładowane V6, 600 KM).
Odchodząc już od motoryzacyjnych analogii i wchodząc na nasze – audiofilskie podwórko warto zwrócić uwagę na świetną kontrolę, jaką nad nawet trudnymi do prawidłowego wysterowania kolumnami, za jakie niewątpliwie należy uznać Gaudery Arcona 80 sprawuje 60-ka. Najniższe składowe są niezwykle zwarte, skondensowane i zróżnicowane na tyle, że wsłuchując się w partie czy to gitary basowej, czy stopy perkusji bez trudu jesteśmy w stanie wskazać moment trącenia struny/uderzenia w naciąg, cofnięcia palca/stopy i pracę struny/naciągu. Nie muszę chyba dodawać, że przy takiej wręcz aptekarskiej dokładności legendarny PRaT osiąga topowe noty. Nic się nie wlecze, nie snuje i nie gubi nawet podczas najbardziej karkołomnych aranżacji. Jeśli mi Państwo nie wierzycie na słowo proponuję wypożyczyć tytułową integrę co najmniej na weekend, potrzymać włączoną pod prądem przez jakieś osiem godzin (od razu po wybudzeniu ze stand-by jest nazbyt zachowawcza na średnicy a swoje prawdziwe oblicze pokazuje po około 3-4 kwadransach) i poczęstować ją albumem „Thunder” supergrupy S.M.V w składzie Stanley Clarke, Marcus Miller, Victor Wooten. Tę prawdziwą ucztę dla miłośników i fanów gry na basie w wirtuozerskim wydaniu może trudno nazwać dziełem od strony artystycznej, ale technicznie i brzmieniowo to prawdziwy majstersztyk pokazujący możliwości współczesnej sekcji rytmicznej a biorąc pod uwagę, iż na każdym utworze słychać, że ww. trio po prostu świetnie się bawi to i nam udziela się ich wyborny nastrój.
Jeśli zaś chodzi o wspomnianą średnicę, to po osiągnięciu wynoszącej 53 °C temperatury roboczej wzmacniacz zachowuje się niczym przysłowiowy drut ze wzmocnieniem niemalże całkowicie znikając z toru stając się całkowicie transparentnym tak pod względem barwy, jak i nasycenia. Gregory Porter na „Nat „King” Cole & Me” czarował głębokim i aksamitnym tembrem swojego głosu a Carla Bruni na „French Touch” w najlepsze szeleściła i skrzypiała usuwając kamień nazębny lubujących się w tego typu ekstremalnych doznaniach słuchaczom. Tutaj nie było zmiłuj, nie było taryfy ulgowej i wszystkie tak zalety, jak i wady lądowały na srebrnej tacy. I wcale nie chodzi o to, że Pass był bezlitosny dla słabszych nagrań i nieco mniej szczodrze obdarzonych przez Stwórcę talentami artystów, gdyż ani złośliwie nie eksponował potknięć ekipy technicznej czy post-procesu, ani też nie piętnował ewentualnych braków warsztatowych muzyków i wokalistów, lecz przedstawiał nieraz do bólu prawdziwy, ale obiektywny spektakl, osąd tak zaprezentowanego status quo pozostawiając odbiorcy. Oczywiście nic nie stało na przeszkodzie, by ów neutralną, daleko posuniętą skromność nieco na własną modłę zmodyfikować, co wcale nie okazało się takie trudne, gdyż Pass bardzo wdzięcznie reagował na zmiany okablowania tak sygnałowego, jak i zasilającego, gdzie z Furutechem NanoFlux-NCF poprzeczka precyzji i dynamiki wędrowała o kilka centymetrów wyżej, za to z Acoustic Zenem Gargantua II do głosu dochodził hollywoodzki rozmach.
Niejako na deser zostawiłem górę pasma, którą określić należy mianem akuratnej. Nie jest bowiem ani wycofana, czy zaokrąglona ani tym bardziej zbytnio ofensywna, czy wręcz szklista. Sposób jej prezentacji jest w pełni zgodny z pomysłem na średnicę i przez to ich spójność jest równie homogeniczna i płynna jak przechodzenie Passa z pracy w klasie A do AB. Ono po prostu się dzieje a już samego momentu przejścia zauważyć nie sposób i tyle. Dzięki temu „Minione” Anny Marii Jopek potrafi pochłonąć naszą uwagę bez reszty, gdyż z jednej strony nasze zmysły pieści usytuowany w górnych rejestrach wokal AMJ a z drugiej otulani jesteśmy „mechatą łapą” zasiadającego za fortepianem Gonzalo Rubalcaby a wszystko dzieje się tu i teraz. I w tym momencie dochodzimy do pierwiastka wspólnego z już wielokrotnie przywoływaną 250-ką, gdyż również w niniejszym przypadku mamy do czynienia z natywną, atawistyczną wręcz umiejętnością porywania słuchacza w wir wydarzeń i przenoszenia go w miejsca i czas, gdy konkretne nagranie powstawało. Zanim więc zasiądziecie Państwo do odsłuchu sugeruję jakoś w miarę akceptowalnie się odziać, bo powyciągane dresy i T-shirt z okładką „Seasons in the Abyss” Slayera niespecjalnie będą korespondowały z pełnymi ciszy i skupienia wnętrzami cysterskiego monastyru Abbaye de Noirlac goszczącymi Michela Godarda z zespołem podczas realizacji fenomenalnego albumu „Monteverdi – A Trace of Grace” .

Jak więc wypadałoby traktować tytułowego Passa INT-60? Jako jedynie przystawkę, wstęp do osiągów i potęgi topowego INT-250? Śmiem twierdzić, że w żadnym wypadku nie, za to jako nieco inaczej rozkładającą firmowe akcenty alternatywę już tak. Te dwie zasadniczo zbliżone do siebie pod względem barwy i generalnie pomysłu na dźwięk konstrukcje niezaprzeczalnie łączy firmowa szkoła brzmienia, jednak o ile mocniejsza integra praktycznie do każdego, nawet najbardziej karkołomnego wyzwania muzycznego podchodzi ze stoickim spokoje, to mniejszy, będący bohaterem niniejszej recenzji lubi nieco „podkręcić śrubę” i pokazać słuchaczom, że ład i timing zaczynają się od zdyscyplinowania kolumn, co też z dziką radością czyni.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35; Audionet Planck; AVM Audio OVATION MP 6.2
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXAD-10
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Audionet Watt
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Jak potwierdzona wieloma pozytywnymi opiniami melomanów audiofilska wieść niesie, pochodzący zza wielkiej wody (USA) producent high-endowych systemów wzmacniania sygnału audio PASS Laboratories jest ostoją muzykalności wykorzystujących jego produkty systemów. Naturalnie jego sznyt grania z racji różnorodności poglądów zainteresowanych jakością dźwięku użytkowników czasem odbierany jest jako delikatnie mówiąc zbyt krągły i spowalniający kreowane w naszych samotniach, zapisane na srebrnych krążkach wydarzenia muzyczne, ale wszystkich zaintrygowanych produktami bohatera dzisiejszego sparingu spieszę uspokoić, że owa grupa krytyków należy do zdecydowanej mniejszości, a jeśli miałbym być w stosunku do nich lekko złośliwym, powiedziałbym, iż delektują się latającymi w eterze żyletkami, a nie muzyką. Ale ok. koniec złośliwości, czas na przedstawienie punktu zapalnego dzisiejszego sparingu, czyli okupującego niższe pozycje w portfolio marki zintegrowanego wzmacniacza wspomnianej marki Pass Laboratories INT-60, który swój testowy bój w naszej redakcji zawdzięcza warszawskiemu dystrybutorowi Audio Klan.

Opisywanie produktów Pass-a jest tak prawdę mówiąc pisaniem w kółko o ty samym, gdyż oprócz rozpoznawalności w sferze wartości sonicznych, tytułowy brand może pochwalić się z łatwością zapadającym w pamięć designem swoich wyrobów. To z reguły są mocno rozdmuchane gabarytowo i ciężkie konstrukcje. Oczywiście tytułowa sześćdziesiątka jest ze wszystkich najmniejsza, ale i tak w porównaniu z potencjalną konkurencją dość wysoka, za sprawą usytuowanych na bokach wielkich radiatorów szeroka i w konsekwencji użycia wydajnych transformatorów chodzi w wadze super ciężkiej. Kreśląc kilka słów o froncie integry tak prawdę mówiąc rozprawiamy nad głównym punktem rozpoznawalności marki, gdyż wszystkie modele mającej swoje pięć minut na naszym portalu są bliźniaczo do siebie podobne. Mianowicie na srebrnej, wykonanej w technice szczotkowanego aluminium płaszczyźnie mimo sporej ilości akcesoriów manipulacyjno-informacyjnych dzięki umiejętnemu rozlokowaniu i dobraniu stosownej wielkości każdego z nich panuje stoicki spokój. Zgłębiając zatem nieco dokładniej ofertę awersu bardzo łatwo jest wyodrębnić następujące akcenty: biegnący w poziomie przez całą szerokość dolnych parceli półokrągły frez z wkomponowanymi weń sześcioma przyciskami funkcyjnymi i okienkiem odbiornika fal pilota zdalnego sterowania, w centrum mieniący się błękitną poświatą, przypominający tarczę zegara, wskazówkowy miernik prądu transformatorów (trzeba głośno grać, lub zapiąć ciężkie do wysterowania kolumny, aby się poruszył, co świadczy zapewnianiu niezbędnej ilości mocy dla każdej konfiguracji), z lewej strony wspomnianego cyferblatu skryty w prostokątnym okienku wyświetlacz poziomu głośności, a z prawej sporej wielkości gałka wzmocnienia. Podążając ku tylnej ściance wzmacniacza i patrząc na sześćdziesiątkę z lotu ptaka na jej dachu widzimy ułatwiającą grawitacyjną wentylację wnętrza serię podłużnych otworów, a na ściankach bocznych przypominające gałązki bożonarodzeniowych choinek, monstrualnych rozmiarów radiatory. Rewers sześćdziesiątki podobnie do frontu dzięki solidnej powierzchni również napawa designerskim spokojem, a mimo to znajdziemy na nim solidny zestaw wejść liniowych w standardzie RCA i XLR, wyjście z przedwzmacniacza na zewnętrzną końcówkę mocy (RCA/XLR), pojedyncze terminale kolumnowe, zacisk uziemienia, gniazdo zasilania i dwa ułatwiające logistykę tego co by nie mówić wagowego monstrum pałąki. Jak z powyższych danych można wywnioskować, spełniając wszelkie zadania dla wzmacniacza zintegrowanego testowany Pass INT-60 nie usiłuje nikogo mamić bardzo modnymi w obecnych czasach dodatkami wewnętrzny typu DAC, tylko skupia się na najważniejszym zadaniu, czyli wzmacnianiu sygnału, co mam nadzieję w żołnierskich słowach uda mi się wyłożyć w dalszej części tekstu, na który serdecznie zapraszam.

Rozpoczynając tekstowe streszczenie możliwości sonicznych tytułowej integry nie wiem, czy dla wszystkich zainteresowanych, ale przynajmniej dla mnie pierwszą ważną informacją testu jest fakt muśnięcia przekazu nutą świeżości. O co chodzi? Nic nadzwyczajnego, tylko wpinając naszego bohatera w swój system w porównaniu z przywołanymi z czeluści szarych komórek modelem 250 oczekująca na opinię INT-60 w domenie delikatności przestała forsować mocne wysycanie średnicy. To oczywiście nadal jest przypisana temu producentowi szkoła grania, ale seria wytypowanych dla uwypuklenia tego zjawiska płyt wyraźnie pokazała, iż w tym zakresie częstotliwościowym wydarzenie muzyczne ma nieco inny poziom gęstości, a to skutkuje ciekawą nutką witalności. To w pierwszej chwili dla ortodoksyjnych wielbicieli amerykańskiego stylu kreowania świata muzyki może być prztyczkiem w nos, ale zapewniam, że po kilku płytach z takiego postawienia sprawy z powodzeniem wyłapywałem wiele pozytywnych odczuć typu dodatkowe doświetlenie wirtualnej sceny muzycznej, czy delikatne zebranie się w sobie często skopanego realizacyjne, a przez to rozlewającego się po podłodze kontrabasu, czyli w pozytywnym odbiorze typowe zjawisko coś za coś. Jednak bez względu na to, jak przeciwnicy i zwolennicy delikatnej korekty brzmienia ową, nieco inną prezentację odbierają, ważna jest również umiejętność prezentacji bardzo dobrze rozbudowanej w głąb i szerz wirtualnej sceny muzycznej, bez czego nie bylibyśmy w stanie duchowo przenieść się w realia proponowanego nam przez muzyków świata dźwięków. I gdy tak przedstawiony rysunek walorów brzmieniowych miałbym opisać na kilku przykładach płytowych, okazałoby się, że wszystko, bez najmniejszego wyjątku miało swoje bardzo dobre, ale i minimalnie złe strony. Jak to możliwe? Proszę bardzo. Weźmy na początek koncertowy projekt Johna Zorna „Masada First Live 1999”. Takie realizacje ze względu na pewien ciężki do opanowania podczas grania na setkę żywioł pozwalają na nieco więcej w sferze idealnego trafienia w punkt barwy, czy wirtualnej kreacji danego instrumentu. Ba taka swoista jazda bez trzymanki z proponowanego przez opiniowany piec lekkiego odpowietrzenia środka pasma często bardzo korzysta, gdyż w pewien sposób potęguje uczucie szybkości narastania dźwięku, a to przecież w odbiorze live jest wodą na młyn pełnego zaangażowania w projekt muzyczny. I właśnie w taki sposób odebrałem przywołaną kompilację. Sprawa odbioru specyfiki grania miała się nie może diametralnie, ale z pewnością nieco inaczej, gdy w transporcie CD-ka wylądował krążek z damską wokalistyką w wykonaniu Diany Krall „The Look Of Love”. Dlaczego? Nie, nie było jakiejś spektakularnej porażki. Powiem więcej, było to nieco inne, ale nadal dobre odtworzenie tej pozycji płytowej, z tą tylko różnicą, że brak spodziewanego nasycenia średnicy spowodował utratę generowanych przez wspomnianą divę pokładów erotyki śpiewanych tekstów. Instrumenty choć oszczędniejsze w energię jeszcze sobie radziły, ale pani na scenie przestała śpiewać tylko dla mnie i skłaniałbym się nawet ku opinii, iż najzwyczajniej w świecie zaczęła odbębniać zakontraktowaną sesję nagraniową. Naturalnie przejaskrawiam zaistniałą sytuację, ale w takim tonie odebrałem tę płytę po przejściu na podążający drogą najwyższych modeli PASSa osobisty system odniesienia. Ale to nie wszystko. Nie żebym kopał leżącego, ale cofniecie średnicy natychmiast rozochociło do brylowania wyższe rejestry, które nadal były dalekie od krzyku, ale czasem bez przyczyny dawały o sobie znać (typowy efekt czegoś za coś). Jednak po raz kolejny studzę okrzyki dezaprobaty, to są spostrzeżenia wagi niuansów, a nie diametralnej dominaty, dlatego przy pochopnym wykluczaniu pozycji z listy odsłuchu zalecam ostrożność. Z racji powielania się wyartykułowanych w kilku ostatnich linijkach tekstu spostrzeżeń nie widzę sensu dalszego rozpisywania się nad innymi przykładami płytowymi, gdyż z jednej strony nic nowego by to nie wniosło, a mogłoby to być odebrane jako próba siłowej obrony testowanego wzmacniacza, czego uwierzcie mi, INT-60 PASSa z taką prezentacją w swojej lidze cenowej nie potrzebuje, gdyż z powodzeniem poradzi sobie z większością prężącej muskuły konkurencją.

Nie wiem jak dla Was, ale kreujące się końcowe wnioski z testu wydają się być ciekawe. Niby oszczędniej na środku, a nawet dla mnie zakochanego w magii centrum pasma akustycznego nie było to degradacją. Owszem, w wymagających erotyki kobiecego głosu temat znacznie się uwypuklał, ale weźcie pod uwagę, że raz, na punkcie wysycenia dźwięku jestem trochę skrzywiony, a dwa, przecież to Wy i Wasze zestawy będziecie decydować, co jest dobre, a co złe. Co ciekawe, po tej konfrontacji jestem przekonany, że może nie idealnie w punkt, ale bardzo mocno temat pokolorowania świata muzyki można by poprawić roszadami kablowymi, a to jak znakomicie się orientujecie, stawia bohatera testu w ciekawym świetle. Gdzie widziałbym tego z wyglądu muskularnego, a w sferze fonii delikatnie wysublimowanego Amerykanina? Szczerze? Wszędzie. No może z wyjątkiem melomanów stawiających na ponadprzeciętną szybkość, żeby nie powiedzieć toczącego krew z uszu przekazu (opisane odchudzenie centrum pasma jest dla nich zbyt delikatne), ale z racji różnorodności wzorców neutralności muzyki każdego z nas, tylko osobiste zderzenie z propozycją zza wielkiej wody może dać odpowiedź, czy PASS jest cacy, czy be.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Audio Klan
Cena: 37 999 PLN

Dane techniczne:
Moc wyjściowa: 2 x 60 W (8 Ω); 2 x 120 W (4 Ω)
Klasa pracy: AB
Wzmocnienie: 29/35 dB
Pasmo przenoszenia: -6 dB @ 80 KHz
Zniekształcenia (1 kHz, full power): 1%
Współczynnik tłumienia: 150
Impedancja wejściowa: 45 kΩ
Regulacja głośności: w 63 krokach po 1dB każdy
Wejścia liniowe: 4 pary (dwie pary RCA/XLR + dwie pary RCA)
Wyjścia liniowe: para RCA, para XLR
Temperatura pracy: 53 °C
Pobór mocy: 375 W
Wymiary (S x W x G): 483 x 190.5 x 541 mm
Waga: 42 kg

System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA