Tag Archives: Pathos Acoustics


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Pathos Acoustics

Pathos Lògos MkII

Link do zapowiedzi: Pathos Logos Mk2

Opinia 1

Oprócz zwyczajowego polowania na co smakowitsze nowości a więc uczestnictwa w czysto umownym branżowym „wyścigu” / „czelendżu” (ukłon w kierunku korpoludków) o tytuł szczęśliwca, któremu przypadnie w udziale premierowa ocena jeszcze pachnącego fabryką i dopiero mającego wylądować na sklepowych półkach debiutanta nie mamy najmniejszych oporów przed przyjmowaniem pod redakcyjny dach starych wyjadaczy i prawdziwych weteranów udowadniających swoją długowiecznością, że wiek to tylko liczba a jeśli coś zrobi/zaprojektuje się porządnie na początku, to i o jego impregnację na upływający czas martwić się nie trzeba. Tak też było i tym razem, bowiem wypada wspomnieć, iż pierwsza odsłona Pathosa Lògos, bo to nad nim będziemy się w ramach niniejszego spotkania pastwić, światło dzienne ujrzała w 2009r. a aktualna – oznaczona jako MkII inkarnacja pojawiła się na rynku po pięciu latach, czyli szybko licząc właśnie stuknął jej pierwszy „krzyżyk”, znaczy się 10 lat a tym samym zdetronizowała jakiś czas temu przez nas opisywanego a już nieprodukowanego Bouldera 865. Oczywiście w tzw. międzyczasie ww. włoska konstrukcja przechodziła mniej, bądź bardziej poważne zabiegi odmładzające, jak chociażby upgrade modułu DAC-a do postaci akceptującej 32bit/384kHz, jednak całe szczęście nikt nie wpadł na (irracjonalny) pomysł zmiany szaty wzorniczej, obok której nie sposób przejść obojętnie. Jeśli zatem kogoś nurtuje cóż takiego potrafi dostarczony przez Audio Anatomy / High End Alliance, zasługujący niemalże na status emeryta hybrydowy wzmacniacz zintegrowany Pathos Lògos MkII, to nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zaprosić zainteresowanych miłośników archeologii na ciąg dalszy.

Jeśli patrząc na powyższe zdjęcia zastanawiacie się Państwo, czy przypadkiem już czegoś podobnego u nas nie widzieliście, to jak najbardziej macie rację, gdyż podobieństwo sprawcy dzisiejszego zamieszania do goszczącego u nas jesienią 2021r. bratanka – Inpol² MkII jest aż nazbyt oczywiste. Identyczny aluminiowy front, charakterystyczne, układające się w nazwę marki radiatory, trójkątny „wyłom” na lampy są bliźniacze i tylko dzielącego korpus na pół „przedziałka” z bezwstydnie krwistoczerwonymi kondensatorami brak. Od razu uchylę rąbka tajemnicy, iż takowe – w liczbie czterech sztuk (po 22 000 µF każdy) również na pokładzie Lògos-a się znajdują, lecz dyskretnie ukryte w trzewiach i to pod głównym laminatem. Zanim jednak zanurkujemy pod płytę górną, którą zdobi osiem okrągłych i zabezpieczonych metalową siatką otworów wentylacyjnych skupmy się na widocznych gołym okiem niuansach. A tych, jak to u Włochów bywa nie brakuje.
Zacznę jednak od drobnego przytyku, gdyż po raz kolejny z autentycznym i do bólu szczerym smutkiem muszę zauważyć, iż również i tym razem trafił do nas egzemplarz z czarną a nie o niebo bardziej atrakcyjną – wykonaną z tropikalnego drewna Padouk wstawką. Nie wiem, czy tylko ja jestem taki dziwny i zmanierowany, że gustuję w „rustykalnościach”, intarsjach, skórzanych wstawkach, etc., i jeśli tylko mogę unikam smutnych czerni? Mniejsza jednak z tym, gdyż sprawę ratuje osadzony na wtopionej w łukowato wygięty, blisko dwucentymetrowej grubości płat aluminiowego frontu, drewnianej wyspie charakterystycznie ścięty cylinder regulacji głośności na którego czole umieszczono okrągły czerniony bulaj czerwonego, dwuznakowego wyświetlacza. Ów regulator sprzęgnięto ze 100-krokowym układem Burr Brown PGA2310 i co istotne poziom sygnału dla każdego z wejść ustawiamy indywidualnie, więc z łatwością możemy zniwelować różnice głośności pomiędzy poszczególnymi źródłami. W dodatku jego obrotowość ograniczono jedynie do delikatnego przekręcenia w lewo/prawo i automatycznego powrotu do pozycji spoczynkowej. Po prawej stronie umieszczono dwa niewielkie i co istotne całkowicie … anonimowe – nieopisane dwa bliźniacze przyciski – górny stand-by i dolny odpowiedzialny za sekwencyjny wybór źródła. Nie sposób również nie zauważyć wspomnianego trójkątnego wyłomu, w którym pyszni się zwielokrotniona lustrzanymi odbiciami parka, pracujących w sekcji preampu podwójnych triod 6922 (ECC88) Electro-Harmonixa.
Rzut oka na akrylową ścianę tylną nie tylko nie rozczarowuje, lecz udowadnia, że jednak Włosi alergii na opisy, oznaczenia i generalnie poprawiający ergonomię porządek nie mają i jak chcą są w stanie wszystko z iście szwajcarska precyzją ogarnąć. Obie flanki zajmują pojedyncze terminale głośnikowe, które choć dysponujące niekiedy problematycznymi kołnierzami akurat tym razem bez większych problemów akceptują nawet solidne widły. Patrząc od lewej pod terminalami ulokowano hebelkowy włącznik główny, a tuż obok trójbolcowe gniazdo zasilające IEC i zakręcany dekielek komory bezpiecznika. Na ich wysokości napotkamy jeszcze dwie pary solidnych gniazd wejściowych XLR a tuż nad nimi baterię wy/wejść RCA z wyjściem na zewnętrzną końcówkę mocy, rejestrator, pięć par wejść liniowych i niestety będące w otrzymanej sztuce jedynie zaślepkami interfejsy cyfrowe – dwa koaksjalne i pojedynczy port USB (32bit/384kHz).
W zestawie znajdziemy stosowny pilot zdalnego sterowania, który na przestrzeni lat ewoluował z drewniano-stalowej hybrydy ze złotymi/srebrnymi (przy wersji czarnej) wzorem płyty czołowej oczywiście nieopisanymi przyciskami do postaci widocznej na powyższych zdjęciach, gdzie stosowna, ułatwiająca obsługę ikonografika już się pojawiła.

Jeśli zaś chodzi o trzewia, to sygnał z gniazd wejściowych biegnie solidnymi przewodami ku frontowi, gdzie rezydują wspomniane lampy i reszta układów A-klasowego przedwzmacniacza. Z kolei tranzystorowy, pracujący w klasie AB 110 W stopień wyjściowy obejmuje pionowo usytułowane i przymocowane do radiatorów płytki – każda z trzema parami mosfetów. Zasilanie, w tym klasyczne trafo El i ww. kwadrę kondensatorów, ukryto pod będącym nośnikiem większości układów laminatem i … tu pozwolę sobie na małą dygresję, bowiem oprócz głównego i zarazem łatwo-dostępnego na ścianie tylnej bezpiecznika Pathos może pochwalić się kolejnymi … siedmioma (!!!) na płycie głównej, więc jeśli tylko ktoś do tematu tuningu podchodzi w sposób absolutnie bezkompromisowy, to tu ma prawdziwe pole do popisu.
I jeszcze tylko uwaga natury użytkowej, bowiem Lògos podczas pracy zauważalnie się nagrzewa oddając przy tym sporo ciepła, więc pomimo dysponowania wspomnianymi otworami wentylacyjnymi i radiatorami z wdzięcznością przyjmie jakąś „otwartą” a jeszcze lepiej narażoną na permanentne przeciągi miejscówkę. Dlatego też w trosce o jego długowieczność lepiej nie próbować umieszczać go w mocno zabudowanych szafkach o utrudnionej cyrkulacji powietrza.

A co do brzmienia, to choć utarło się twierdzenie, iż współczesna technologia rozwija się w tempie godnym japońskiej Shinkansen, to dziwnym zbiegiem okoliczności nie sposób estetyki grania Lògosa określić mianem archaicznej, oldschoolowej, czy też wyraźnie nadgryzionej zębem czasu i co najwyżej budzącej nostalgię za latami (nie)słusznie minionymi. Nic z tych rzeczy, bowiem tytułowa integra Pathosa już od pierwszych taktów „Vagabond” Ulfa Wakeniusa udowadniała, że z powodzeniem radzi sobie nawet z potężnymi podłogówkami (AudioSolutions Figaro L2) będąc w stanie okiełznać po duecie 233mm wooferów na stronę, to jeszcze nader udanie łączy lampową słodycz i holografię z timingiem i motoryką tranzystorów. Może i pod względem precyzji kreślenia źródeł pozornych i wolumenu / potęgi wyraźnie ustępowała 300W Vitusowi, lecz śmiem twierdzić, iż bez bezpośredniego porównania raczej nikt przy zdrowych zmysłach zarzutów o jakiejkolwiek limitacji w jej kierunku by nie artykułował. Potrafi jednak stawiając na pierwszym miejscu koherencję i spoistość przekazu pokazać zarówno otwartość oraz rozdzielczość jak i soczystość dźwięku nie popadając ani w zbytnie utwardzenie, ani nazbyt lampową krągłość. Ba, pyszniące się na froncie bańki dają jedynie pewną charakterystyczną holografię i komunikatywność dyskretnie uatrakcyjniając i dosaturowując średnicę, lecz bez jej zmiękczenia i przegrzania. Natomiast z racji, iż na ww. krążku sekcję rytmiczną reprezentuje jedynie darbuka Michaela Dahlvida wspomagana basem i wiolonczelą Larsa Danielssona do oceny jakości najniższych składowych pozwoliłem sobie sięgnąć po nieco bardziej wymagający materiał, gdzie jakiekolwiek spowolnienie i rozmiękczenie przejawia się totalnym kataklizmem i potknięciem o własne sznurówki. Mowa o ostatnimi czasy nader intensywnie eksploatowanym przeze mnie metalcore’owym „Searching for Solace” The Ghost Inside. I…, i Pathos nie tylko dał radę zarejestrowanym tamże perkusyjnym galopadom blastów, dzikim rykom i ognistym riffom, co zagrał je z niezwykłą werwą zapuszczając się w rejony zazwyczaj zarezerwowane dla zdecydowanie bardziej muskularnej konkurencji. Pewnej pikanterii sprawie dodaje również fakt, iż właśnie pod względem timingu i motoryki Lògos w tak ekstremalnych klimatach znacząco góruje nad jakby nie patrzeć szlachetniej urodzonym Inpol²-em MkII , który charakteryzowała uroczo dystyngowana maniera prowadzenia basu. A tutaj tak wyraźnej sygnatury nie odnotujemy, gdyż choć co nieco pod kątem plastyczności i wspomnianej koherencji jest podkręcone, lecz działania Włocha są zdecydowanie mniej inwazyjne a tym samym wyraźniej zmierzające w kierunku może nie pełnej transparentności, co większej dyskrecji w oznajmianiu własnej obecności w torze. Szalenie zyskuje na tym jego uniwersalność, gdyż trudno będzie mu trafić w ekosystem i repertuar, w którym mógłby sobie w domenie czysto „technicznej” nie poradzić. Oczywiście, jak przy każdym komponencie audio kluczowe będą i tak gusta oraz preferencje samych odbiorców / potencjalnych nabywców, ale tak jak wspomniałem decyzja uzależniona będzie od gustów, o których przecież się nie dyskutuje, a nie ewentualnych niedociągnięciach konstrukcyjno – brzmieniowych.

Choć Pathos Lògos MkII nie budzi respektu swoimi gabarytami a jedynie zachwyca designem jednostki gustujące w tak nieoczywistych formach, to oprócz szalenie nieobojętnej szaty wzorniczej jest pełnokrwistym i zaskakująco uniwersalnym wzmacniaczem zdolnym zagrać praktycznie każdy repertuar i wysterować większość dostępnych na rynku kolumn tak z adekwatnego mu, jak i znacznie przekraczającego jego zaszeregowanie, zakresu cenowego. Dlatego też jeśli tylko Lògos MkII znajdzie się w Państwa zasięgu, to gorąco namawiam do jego posłuchania, gdyż jest ewidentnym przykładem na to, że zarówno pod względem aparycji, jak i brzmienia nic a nic się nie zestarzał.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio; AudioSolutions Figaro L2
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Na przestrzeni ostatnich kilku lat nie raz i nie dwa z wielką przyjemnością przekonaliśmy się, że włoski ogier Pathos to ostoja muzykalności. I nie ma znaczenia, czy rozmawiamy o komponentach wzmacniających kolumny, czy ostatnio coraz bardziej modne słuchawki, dźwięk z tej stajni zawsze jest orędownikiem pokazywania piękniejszej, czyli gładkiej i dźwięcznej strony muzyki. Oczywiście. nie jest to żaden przypadek, tylko wypadkowa podjętych przez mocodawców marki wyborów konstrukcyjnych, które w tym przypadku oznaczają aplikacje lamp elektronowych w wewnętrznych układach elektrycznych. Jednak nie ma się co oszukiwać, aby finał był odpowiedniej jakości, o zastosowaniu szklanych baniek trzeba mieć pojęcie. Na szczęście inżynierowie tytułowego brandu kolokwialnie mówiąc wiedzą, z czym to się je, dlatego z wielką przyjemnością informuję, iż w tym razem dzięki krakowskiemu dystrybutorowi Audio Anatomy udało się na pozyskać na testy hybrydowy wzmacniacz zintegrowany Pathos Lògos Mk2.

Nasz bohater to sporej wielkości stosunkowo ciężka konstrukcja. Jednak mając niebanalne pochodzenie – naturalnie mowa o Włoszech – obudowa skrywająca trzewia nie mogła być prostym, przez to nudnym prostopadłościanem, tylko czymś na kształt dzieła sztuki użytkowej. Ów stan jest na tyle poważną sprawą, że z pozoru nawet banalne, bo mające jedynie odprowadzić nadmierne ilości wytwarzanego ciepła radiatory nie są prostymi płaskownikami z pionowymi skrzydełkami, tylko aluminiowym odlewem w kształcie logo marki. Co prawda ten zabieg widoczny jest jedynie z tak zwanego lotu ptaka, ale nawet jeśli urządzenie jest schowane na zapewniającej odpowiednią wentylację dolnej półce i tego nie widać, fajnie jest wiedzieć, że producent przykłada wagę do najdrobniejszego szczegółu swojego wyrobu. A to nie jedyny fajny wizualny aspekt Lògosa. Kolejnym ciekawym zabiegiem designerskim jest półkolisty aluminiowy front z trójkątnym klinem w którym umieszczono czarną poprzeczną belkę z okrągłym, chromowanym pokrętłem głośności z czytelnym, czerwonym wyświetlaczem poziomu wzmocnienia oraz na utworzonej w ten sposób platformie dwie otulone koszami ochronnymi mające swój udział w finalnym brzmieniu wzmacniacza lampy. Przyznacie, wygląda to znakomicie, a to nadal nie koniec dbałości i odpowiedni odbiór wzrokowy konstrukcji. Tym razem mam na myśli kontrastującą czernią ze srebrem radiatorów górną połać obudowy, w której w tylnej części zorientowano serię osłoniętych srebrną siatką, dbających o odpowiedni poziom temperatury wewnątrz skrzynki siedmiu otworów wentylacji grawitacyjnej. Jeśli chodzi o tylny panel, wygląda imponująco. I mimo, tego, że wersja testowa nie była w topowej odsłonie – urządzenie można doposażyć w opcjonalny wewnętrzny przetwornik D/A, to jednak widać na niej 3 wejścia cyfrowe (1 x USB i 2 x SPDiF), dwa wejścia analogowe w wersji XLR oraz pięć RCA, jedno wyjście TAPE OUT wraz z przelotką PRE OUT, pojedyncze zaciski kolumnowe, gniazdo zasilania, bezpiecznika i hebelek głównego włącznika. Naturalnie w komplecie ze wzmacniaczem znajdziemy zgrabnego pilota zdalnego sterowania. Wieńcząc opis budowy dodam jeszcze, iż nasz bohater oprócz bycia hybrydą, jest konstrukcją w pełni symetryczną i może pochwalić się oddawaną mocą na poziomie 2 x 110W przy obciążeniu 8 Ohm.

Jak wspominałem, poprzednie konstrukcje tytułowego producenta w kwestii brzmienia zawsze stawały po stronie muzykalności. Oczywiście nie za wszelką cenę, tylko z dobrym konsensusem pomiędzy esencjonalnością i odpowiednim konturem źródeł pozornych. Naturalnie w całym przedsięwzięciu sonicznym bardzo istotny udział miało zastosowanie szklanych baniek, które zapewniały typową dla nich dźwięczność i homogeniczność prezentacji. Na szczęście jednak był to jedynie pewnego rodzaju estetyczny dodatek, a nie maniera grania. I chyba nikogo nie zdziwi fakt podążania tą drogą dzisiejszej konstrukcji. Konstrukcji, która o dziwo dość swobodnie prowadziła moje wymagające kolumny. Naturalnie nie była to kontrola na poziomie monstrualnego duńskiego Apex-a, ale nie raz byłem pełen podziwu, jak ten piękny Włoch pokazywał, że cała inżynierska para nie poszła w przysłowiowy gwizdek – piję do designu, ale została przekuta również w zaskakująco dobry występ od strony wydolności mocowych. Występ pełen energii średnicy, dobrego pokazania dolnych partii pasma akustycznego oraz będących pochodną wolnych elektronów rozwibrowanych złotem wysokich tonów. To naturalnie z racji naturalnego unikania zbytniego konturowania przekazu – to jak wspominałem, kwestia zamierzony wyborów konstrukcyjnych – faworyzowało lżejsze gatunki muzyczne, ale jak często się okazywało, także te mocne wypadały bardzo dobrze. Może bez szaleńczej ostrości, czy dobitnie odczuwalnych twardych kopnięć dźwiękiem, ale nadal nie tylko z ochotą, ale również wyraźnymi symptomami w dobrym słowa znaczeniu znęcania się nad słuchaczem ekspresyjnymi przebiegami nutowymi czy to mocnych gitar, czy nienawistnej wokalizy.
W pierwszym przypadku materiałem testowym możliwości Lògosa Mk2 był najnowszy krążek oficyny ECM mainstreamowego teamu Jarrett, Peacock, Motian zatytułowany „The Old Country”. Dzięki jego ofercie brzmieniowej było to znakomicie oddane wydarzenie koncertowe, które oprócz bardzo dobrego odwzorowania wirtualnej sceny w kwestii rozmiarów i lokalizacji muzyków oraz publiczności w eterze, aż kipiało od przyjemnie dla ucha podanych popisów artystów. W przypadku fortepianu czasem były to mocne, może nie idealnie narysowane w domenie krawędzi ataku, ale za to pełne energii nisko brzmiące akordy, zaś innym razem rozwibrowane i kolorowe wyższe dźwięki. Jeśli chodzi o kontrabas, dostałem fajnie, bo esencjonalne, a przy tym nierozlazłe, jedynie minimalnie podkręcone od strony ilości wypełnienie dźwięku pudłem rezonansowym. Za to perkusja dawała same pozytywne popisy od mocnej stopy, po przeszywające eter, wiszące w nim bez kośćca, posłodzone przez posmak lampy dźwięczne blachy. Jednym słowem na tym poziomie cenowym Pathos Lògos Mk2 pokazał, jak powinien brzmieć ten krążek. Płynnie, dźwięcznie, co finalnie pozwalało przenieść się duchem na dopiero teraz wydany na płycie koncert.
Z drugiej strony sceny muzycznej na tapecie wylądował Slayer z materiałem „God Hates Us All”. Finał? Może nie był to iście masochistyczny miting rodem z bezdusznego tranzystora w klasie AB, ale zapewniam, nadal oferował dobry timing oraz nieco podkolorowana, za to z dobrą agresję. Całość zabrzmiała jakby przyjemniej, ale konsekwentnie wymagająco od strony przyswajania mocnych uderzeń wściekłą muzą. I wiecie co? Jestem w stanie pokusić się o stwierdzenie, że wielu z Was, w szczególności stroniących od tego typu twórczości w przypadku zderzenia z nią ucho w ucho wybrałoby opcję z Lògosem w roli wzmacniacza. Dlatego, że jak pisałem, było łagodniej, a mimo to z niezbędnym pazurem. Mało tego, z uwagi na fakt, iż materiał zrealizowany jest dość słabo, mimo wychowania się na tego rodzaju popisach dla własnej przyjemności czasem bardziej utożsamiałem się z prezentacją Włoskiego wzmacniacza. Jak to możliwe? Zwyczajnie to co robił, czynił z umiarem nie zabijając specyficznego ducha tego rodzaju muzyki.

Czy powyższy opis może sugerować, że włoski wzmacniacz Pathos Lògos Mk2 jest ofertą godną polecenia? W moim odczuciu jak najbardziej. Choćby z powodu posmaku lamp w jego grze nie dla bezwzględnie całej populacji audiofreaków, ale jestem skłonny podnieść tezę, że gdy podczas wyborów będziemy obracać się w kwotach zbliżonych do jego ceny, wielu melomanów po zderzeniu z nim będzie miało niezły orzech do zgryzienia, czym z oferty konkurencji ewentualnie go poskromić. Oferując sporą moc, barwne i energetyczne naprawdę jest groźny. A wszystko wypada na tyle ciekawie, że nawet hołubiąc nieco ostrzejszemu graniu ciężko będzie odmówić mu kompetencji do spełniania naszych oczekiwań brzmieniowych. Spróbujcie, a sami się przekonacie.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kabel USB: ZenSati Silenzio
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints Ultra Mini
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Audio Anatomy
Sprzedaż detaliczna: High End Alliance
Producent: Pathos Acoustics
Cena: 27 500 PLN + 3 750 PLN za HiDac Mk2

Dane techniczne
Moc wyjściowa: 2 × 110 W RMS / 8 Ω
Pasmo przenoszenia: 5Hz – 140KHz ± 0,5dB
Max. sygnał wejściowy: 6V RMS
Czułość wejściowa: 500mV RMS (39dB Gain)
Impedancja wejściowa: 32 kΩ RCA, 20 kΩ XLR
Współczynnik tłumienia: 360 / 8 Ω
Zniekształcenia THD: 0,02% @ 1W; 0,2% @ 110W
Odstęp sygnał/szum: >90dB
Wejścia analogowe:: 2 pary XRL; 5 par RCA
Wejścia cyfrowe (opcjonalne – po instalacji modułu HiDac Mk2): 1 USB – B, 2 x SPDIF coaxial
Wyjścia: para RCA Pre out, 1 RCA sub out
Pobór mocy: 200W @ 100WPC Msx; 130W bez sygnału; < 0,5W standby
Wymiary (S x W x G): 430 x 170 x 420 mm
Weight: 28 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Pathos Acoustics

Pathos Classic One MkIII

Opinia 1

Dziwnym zbiegiem okoliczności ostatnim, recenzowanym przez nas przedstawicielem zintegrowanych amplifikacji był dość nietypowy, jak na stereotypy związane z Półwyspem Iberyjskim, nieco industrialny wzmacniacz Norma Revo IPA-140. Nie minął jednak miesiąc a w naszej redakcji pojawiła się kolejna włoska produkcja, lecz tym razem będąca właśnie ucieleśnieniem wszelkich powszechnych skojarzeń dotyczących urządzeń mających w swoim rodowodzie wpisaną słoneczną Italię. W dodatku konstrukcja na swój sposób legendarna i wręcz ikoniczna, gdyż obecna na rynku w niemalże niezmienionej formie … i tutaj powinny zagrzmieć fanfary … od 22 (słownie dwudziestu dwóch) !!! lat. Tak, tak mili Państwo, to nie pomyłka a ewenement na skalę światową, bowiem pierwsza inkarnacja naszego gościa ujrzała światło dzienne w 1996, druga w 2002 a trzecia, nad którą już dosłownie za chwilę się pochylimy, cieszy oczy i uszy nabywców, i tutaj kolejna niespodzianka, od … 2006 r., czyli jakby nie patrzeć od bagatela dwunastu lat. W dodatku przez ów kilkunastoletni okres wersja MkIII doczekała się w naszych rodzimych periodykach audio zaledwie jednej recenzji, dlatego też czym prędzej przechodzimy do clue.

Pomimo pozornej niezmienności formy, po nieco bardziej wnikliwej analizie okazuje się, iż MkIII jednak różni się od swojego poprzednika. Zmiany obejmują nie tylko detale widoczne gołym okiem, lecz i te, ukryte nieco głębiej i choć korci mnie, by już na wstępie je wymienić, opis walorów wizualnych rozpocznę standardowo – od wrażeń natury ogólnej. A jest co kontemplować, gdyż design jedynki, pomimo niemalże ćwierć wieku na karku nic a nic się nie zestarzał, czyli spokojnie można zaliczyć go, obok Salmy Hayek i Halle Berry do zjawisk, których czas się nie ima. Niezwykle wąską, lecz zaskakująco głęboką (blisko półmetrową) bryłę zagospodarowano z niezwykłym smakiem i wyrafinowaniem. Na froncie przyozdobionym niewielką czarną, bądź drewnianą wyspą z firmowym logotypem ulokowano jedynie dwa toczone pokrętła – jedno pełniące rolę selektora wejść a drugie odpowiedzialne za regulację głośności, dwuznakowy czerwony wyświetlacz i hebelkowy włącznik główny. Przenosząc się na płaszczyznę górną napotkamy parę chronionych eleganckimi koszyczkami lamp przedwzmacniacza, za nimi parę wyzywająco czerwonych potężnych kondensatorów o pojemności 22 000 µF każdy, następnie prostopadłościenną klatkę z transformatorami wyjściowymi za którą skromnie przycupnęło trafo zasilające. Zrozumiałą ciekawość może budzić widok umieszczonych właśnie na płycie górnej terminali głośnikowych, lecz rzut oka na zatłoczoną ścianę tylną powinien w zupełności wystarczyć zamiast tysiąca słów. Panuje tam bowiem wzorowy porządek, a z racji dość ograniczonej powierzchni dołożenie jeszcze dwóch par terminali głośnikowych mogłoby okazać się nad wyraz kłopotliwe ze względów czysto ergonomicznych. Tzn. niby dla chcącego nic trudnego i znane są w historii ludzkości takie przypadki, lecz wiązałoby to się z automatyczną koniecznością rezygnacji z obsługi przewodów zakonfekcjonowanych widłami na rzecz uzależnienia się od wtyków bananowych, bądź co gorsza BFA. A tak zakończone widłami przewody nie sprawiają najmniejszego kłopotu a na plecach Pathosa znajdziemy parę wejść XLR, cztery pary RCA i wyjście na zewnętrzy rejestrator. Oprócz nich warto wspomnieć o obecności trójbolcowego gniazda zasilającego i nakrętce bezpiecznika ulokowanych tak, że bez problemu można podpiąć pod One’a nawet monstrualnej średnicy zasilające kabliszcza. A co do wspominanych zmian w porównaniu do wcześniejszych odsłon naszego dzisiejszego gościa, to całe szczęście nie trzeba godzinami ślęczeć nad zdjęciami bawiąc się w znajdź pięć szczegółów, gdyż Włosi byli na tyle uprzejmi, żeby z własnej woli wyspowiadać się z dokonanych modyfikacji. I tak – pojawiły się nowe wzmacniacze operacyjne sterujące pracującymi w stopniu wyjściowym MOSFET-ami, za regulację głośności odpowiada wzmacniacz Burr-Brown (wcześniej CS3310 Crystala), dodano stopień zabezpieczający układy wyjściowe, zainwestowano w nowe zaciski głośnikowe chroniące przed przypadkowym zwarciem, transformator zasilający otrzymał nowy, elegancki dekielek ze stali nierdzewnej i na koniec novum dedykowane użytkownikom zza wielkiej wody, czyli nowe transformatory przeznaczone do pracy z napięciem 130V. Wśród powyższych nowinek nie sposób jednak odnaleźć żadnych stosownych informacji dotyczących zaimplementowanych na pokładzie jedynki lamp, więc jedynie na podstawie przeprowadzonego na własną rękę niewielkiego śledztwa mogę poinformować, iż dostarczony na testy egzemplarz został wyposażony w parę 6922 Electro-Harmonix-ów a na rynku bez trudu można natrafić na wersje uzbrojone w Sovteki 6922 lub nawet JJ-e ECC88.
Regulacja głośności odbywa się w krokach co 0,5dB , lampowa sekcja preampu pracuje w klasie A, a stopień końcowy pierwsze 12W oddaje w klasie A, by potem przejść do AB.
Dołączony w komplecie pilot też jest ciekawy – ortodoksyjnie minimalistyczny, czteroprzyciskowy i pozbawiony wszelakich oznaczeń. Jak jednak podpowiada logika jedna para miniaturowych guziczków odpowiada za regulację głośności a druga za sekwencyjny wybór źródła. Warto przy okazji wspomnieć, iż dołączane do pierwszych wersji One „leniuchy” umożliwiały jedynie sterowanie natężeniem dźwięku.
A na koniec mała niespodzianka dla cierpliwych a zarazem uważnych czytelników. Otóż na spodzie wzmacniacza znajduje się niewielki przełącznik, dzięki któremu Classic One MKIII może stać się monofoniczną końcówką mocy dysponującą imponującymi 270W.

Ponieważ dostarczony na testy egzemplarz okazał się być fabrycznie nowym urządzeniem, z którego jeszcze nikt nawet nie ściągnął folii pierwszy tydzień jego bytności upłynął mi głównie na kontemplacji jego walorów wizualnych, a do odsłuchów zabrałem się dopiero w momencie, gdy miał na liczniku ponad 200 godzin pracy. I w tym momencie, czyli już na wstępie, należy pewne rzeczy sobie wyjaśnić. Otóż Classic One jest, jak sama jego nazwa wskazuje klasycznym przykładem i ucieleśnieniem wszystkiego tego, co w swoim DNA Włosi od blisko ćwierćwiecza starają się przekazać nabywcom sygnowanych przez Pathosa produktów. To zawodnik starej daty i ani myśli tego ukrywać, więc warto pomiędzy nim, a niedawno przez nas testowanym Inpolem Heritage, będącym przedstawicielem zupełnie nowej odsłony postawić wyraźną kreskę. Nie oznacza to bynajmniej, że ekipa z Vicenzy zerwała ze swoim dziedzictwem a jedynie cały czas, utrzymując przy życiu klasyczne evergreeny, stara się dotrzeć do nowych, mających nieco odmienne preferencje odbiorców. Za to trzecia odsłona Classica to taki crème de la crème wszystkich skojarzeń z tytułową marką związanych. W dodatku w najlepszym wydaniu, w którym połączono maksimum zalet wykorzystanych technologii. Mamy zatem lampową słodycz i rozdzielczość, oraz moc i dynamikę tranzystorów, słowem wszystko to, co do szczęścia audiofilom i melomanom potrzeba. Wystarczy tylko postarać się o „szybkie” i potrafiące nisko zejść kolumny, by sprawę repertuaru uzależniać li tylko od własnych preferencji a nie ograniczeń systemu. Weźmy na ten przykład piekielnie szybki album „Inhuman Rampage” DragonForce, gdzie nie ma nawet chwili na oddech a power-metalowa jazda bez trzymanki trwa nieprzerwanie od pierwszej do ostatniej sekundy i prawdę powiedziawszy nikt przy zdrowych zmysłach z podobnie do Pathosa wycenionym lampowcu nie powinien po niego sięgać. Tymczasem włoska hybryda bez najmniejszych problemów była w stanie oddać zarówno impet perkusyjnych blastów idących ramię w ramię z szarpnięciami basu, jak i wirtuozerskie przebiegi po gitarowych gryfach okraszone równie imponującymi wokalizami. Efekt finalny przypominał słodko-pikantną mieszankę papryczek odmiany Carolina Reaper z musem mango, którym to, iście diabelskim specyfikiem, było mi dane raczyć się podczas ostatniej wizyty w meksykańskiej restauracji. Słodycz lamp idealnie równoważyła bezpardonowość Mosfetów sprawiając, że nawet przy takim, niezaprzeczalnie ekstremalnym repertuarze przyjemność z odsłuchu była bezsprzeczna i nawet niezbyt audiofilska realizacja nie była w stanie jej zepsuć.
Podobnie sprawy się miały na zdecydowanie bardziej cywilizowanym J-POP-ie, czyli „Perfect Crime” Mai Kuraki. Dziewczęcy, szczebiocący głos Mai został świetnie „wycięty” z syntetycznego tła, dzięki czemu prezentacja zyskała na trójwymiarowości i nabrała tzw. oddechu. Równie pozytywne wrażenie wywoływała kontrola prowadzenia basu, który ani myślał niezdefiniowanymi plamami snuć się przy podłodze, lecz odzywał się dokładnie wtedy, kiedy powinien, karnie pilnując swojego miejsca w szeregu. Nie da się jednak ukryć, że obecności lamp Pathos bynajmniej się nie wstydzi i jeśli tylko ma ku temu sposobność, to stara się w wielce wysublimowany sposób o tym fakcie słuchaczowi przypomnieć. Na powyższej manierze korzystają wszelakiej maści byty sceniczne, których wrodzona anemiczność emisji zazwyczaj prowadzi do zbytniej eteryczności rejestrowanych występów a tym samym pewnego niedosytu u słuchaczy. Tymczasem Classic One dodając od siebie małe co nieco był w stanie tchnąć wystarczająco dużo energii, by nawet Ane Brun dane było zaistnieć na tle towarzyszącej jej na „Live At Berwaldhallen” Swedish Radio Symphony Orchestra pod batutą Hansa Eka, co uczciwie trzeba przyznać jest nie lada wyzwaniem. Jednak owo „dopalenie” nie miało w sobie nic a nic z brzydko mówiąc prostackiego wypchnięcia pierwszego planu i wpakowaniu Bogu ducha winnej wokalistki na kolana uchachanej publiki, lecz jedynie dosaturowanie i delikatne wzmocnienie podzakresu przełomu średnicy i wysokich tonów, gdzie ludzkie ucho jest najbardziej wrażliwe. Może i jest to odstępstwo od laboratoryjnej transparentności, ale przecież konfigurując nasze systemy w przeważającej większości przypadków dążymy do jak największej przyjemności a nie kurczowo trzymamy się możliwie surowego i odartego z jakichkolwiek oznak piękna purystycznego dogmatu.

Patrząc na tempo i kierunek zmian zachodzących w branży audio tytułowy Pathos Classic One MkIII jawi się niczym ostatni z gatunku prehistorycznych dinozaurów, czy też mitycznych smoków, który ze stoickim spokojem trwa i obserwuje, ten cały otaczający go galimatias. Obserwuje i co ciekawe niewiele sobie z tego robi, wiedząc, że mody i trendy się zmieniają a klasyczne, rasowe, oparte na sprawdzonych rozwiązaniach i przede wszystkim uczciwie wycenione Hi-Fi zawsze znajdzie świadomych własnych oczekiwań odbiorców. Jeśli zatem nie gonicie Państwo za sezonowymi nowinkami i zamiast wyczynowości szukacie liczonej w dekadach stabilizacji, to „najnowsza” – egzystująca na rynku zaledwie dwanaście lat, inkarnacja Classica One będzie spełnieniem Waszych marzeń.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXAD-10; Auralic ARIES G1
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Wierni czytelnicy naszych opiniotwórczych przygód z dużą dozą pewności już po samym tytule tego odcinka bez większych problemów zorientują się, iż spotkanie z tytułową marką nie jest naszym pierwszym recenzenckim starciem. To zaś pozwala mi sądzić, że większość z Was pamięta również wyniki wcześniejszych testowych sparingów. Jednak jak to w życiu bywa, z biegiem czasu jako owoc naturalnego procesu zapełniania naszego ośrodka zarządzania ciałem nowymi danymi pewne informacje mimo woli uciekają nam z pamięci, dlatego też ewentualnym zapominalskim przypomnę, iż poprzednie występy owego brandu zazwyczaj konkludowały pełną ciekawych spostrzeżeń puentą. To zaś biorąc pod uwagę status zajmowania pozycji w cenniku poprzednio opisywanych i będącego punktem zapalnym dzisiejszego spotkania produktów dla wielu malkontentów może być zaczynem do zadania nadającego sens naszej dzisiejszej pogadanki pytania typu: „Po co, po serii dobrze wypadających recenzji drogich komponentów kopać się z niższej klasy aniżeli poprzednicy początkiem oferty? Żeby zaszkodzić”. I tutaj wbrew pozorom mam bardzo dobrą ripostę. I nie chodzi nawet o dbałość o portfel poruszającego się w tym przedziale cenowym zwykłego Kowalskiego. Tak, na testy dotarła najprostsza konstrukcja działu wzmacniania sygnału audio, ale jeśli pomysłodawca utrzymuje w ofercie dany model bez zmian od ponad dekady, sprawa przyjrzenia się tak mocno ugruntowanej pozycji nabiera całkowicie innego wymiaru. Wymiaru nasuwającego pytanie: „Co zapewniło tej konstrukcji tak długi staż na rynku?”. O jakim producencie mowa? Panie i panowie mam przyjemność przedstawić Wam bardzo dobrze znaną chyba wszystkim miłośnikom muzyki włoską markę Pathos, która od lat z biznesowym powodzeniem szczyci się wykorzystującym zarówno lampy elektronowe jak i tranzystory hybrydowym wzmacniaczem zintegrowanym PATHOS CLASSIC ONE MK III, którego wizytę zawdzięczamy Sieci Salonów Top HiFi & Video Design.

Rzeczony model wzmacniacza zintegrowanego jest typową dla zaprzęgających szklane bańki w swych trzewiach platformą nośną dla usytuowanych z przodu przywołanych przed momentem lamp, tuż za nimi ubranych w schludne kubki kondensatorów, osłoniętych ozdobnymi obudowami transformatorów i obok nich pojedynczych terminali kolumnowych. Jak to u Włochów zazwyczaj bywa, wydawałoby się prozaiczna w swoim istnieniu obudowa i reszta wkomponowanych w nią komponentów zawsze są ważnymi elementami dobrego postrzegania produktu, dlatego też w domenie kolorystyki Classic MK III wykorzystuje szczotkowane srebro dolnej części korpusu, czerń jej górnego pokładu, bursztynową poświatę żarzących się lamp, czerwień pojemników dwóch kondensatorów, a także połyskującego srebra i czerni opakowań traf. Nie wiem, co na taki zestaw barw powiecie Wy, ale ja przyznam się, że nawet w dobie osobistego hołdowania dość monotonnemu połączeniu srebra z jasnym zlotem moich Japończyków dałem się z łatwością przekonać. Ale zaznaczam. To nie jest bezładny designerski jarmark, tylko umiejętne połączenie mocno odcinających się od siebie, a w bezpośrednim zestawieniu bardzo dobrze współbrzmiących wizualnie kolorystycznych akcentów. Jak to możliwe? Słowem kluczem jest pochodzenie pomysłodawców produktu, czyli w tym przypadku Włochy. To jest mekka artystycznych trendów, która nawet w tak odległym od potocznie uznawanej za godną zwracania na siebie uwagi ogólnie pojętej sztuki dziale audio udowadnia, że niczego nie pozostawia przypadkowi, tylko na ile to możliwe, stara się pokazać swą spuściznę z jak najlepszej strony. Kreśląc kilka zdań na temat frontu nie zaskoczę Was długimi wyposażeniowymi wyliczankami. Głównym akcentem wizualnym jest wkomponowana w centrum, patrząc z lotu ptaka, w poprzecznym przekroju przypominająca kształt oka bryła, w którą od przodu zaimplementowano połyskujące chromem sterujące funkcjami typu głośność i wybór wejść pokrętła, a na jej dachu usytuowano logo producenta. Ale to nie koniec danych o tej części urządzenia, gdyż uzupełnieniem oferty manualnej awersu Classica są zlokalizowany na lewej flance niezbyt skomplikowany funkcyjnie wyświetlacz i na prawej stronie hebelkowy włącznik. Jeśli chodzi o tylny panel przyłączeniowy opisywanego malucha, mimo ogólnej prostoty wyposażony jest bardzo sensownie, bowiem w zestawie wejść liniowych oprócz kilku w standardzie RCA zaproponowano również często pożądane przez użytkowników jedną parę XLR. Aplikacyjnym zwieńczeniem rewersu jest niezbędne do przyswajania odpowiedniej dawki energii elektrycznej gniazdo zasilania IEC i wieczko bezpiecznika. Na koniec dodam, że miłym akcentem dbałości konstruktora o potencjalnego klienta jest dostarczany w startowym komplecie prosty w budowie, ale obsługujący wszelkie funkcje wzmacniacza pilot zdalnego sterowania.

Podczas przybliżania świata malowanego przez nasz obiekt zainteresowań w moich wywodach będzie pojawiał się jeden pewnik. Jaki? Przecież to oczywiste. Miałem do czynienia z pełnym najlepszych cech lamp elektronowych dźwiękiem. Oczywiście jego wyrafinowanie było stosowne do zajmowanej pozycji w portfolio marki, ale zapewniam, że przywołane we wstępniaku długie lata produkcji tego modelu bez istotnych zmian są gwarantem porównywalnej z konkurencją jakości w kontekście cena/jakość. Co do oznacza dokładnie? Aplikując Pathosa Classic One MK III w mój tor audio, przeniosłem się w wysmakowany w estetyce szklanej bańki przekaz muzyczny. Słuchając ulubionej muzyki zanurzałem się w przepięknie wysyconej średnicy, która będąc nadrzędnym aspektem brzmienia delikatnie podporządkowała sobie obydwa skraje pasma akustycznego. Naturalnie nie oznaczało to mówiąc kolokwialnie przyduchy wysokich tonów i buły na basie, tylko przy dobrym oddaniu każdego z rejestrów nie pozwalało na ich wyskakiwanie przed szereg. Czy to źle? Dla mnie wręcz idealnie, gdyż lepiej jest zderzyć się z pewnego rodzaju spójnym pomysłem sonicznym, niż po pierwszym efekcie „łał” chadzających swoimi drogami granicznych podzakresów w konsekwencji dłuższego obcowania z nimi być zmęczonym lub najnormalniej w świecie do nich zniechęconym. Pathos na szczęście konsekwentnie dozował udział każdego z pasm w swojej prezentacji, co może nie niestety, ale jednak w naturalnej konsekwencji powodowało różny odbiór poszczególnych nurtów muzycznych. Ale nie w estetyce nie nadawania się do słuchania, tylko nieco innego zapatrywania muzyków na końcowy wynik ich twórczości. O co chodzi? Weźmy na przykład twórczość stawiającą na duchowość i emocje typu muzyka dawna lub wokalistyka. Jako przykład idealnie pasuje znana sporej grupie miłośników emocjonalnej muzyki Joun Sun Nah w produkcji „Lento”. Artystka podczas prezentacji swoich umiejętności wokalnych przy użyciu tytułowej konstrukcji emanowała zarezerwowaną jedynie dla układów lampowych eufonią wybrzmiewania poszczególnych gardłowych fraz, za co wielu z nas kocha jej płyty, a czego nie jest w stanie oddać wzmacniacz tranzystorowy. Mało tego. Piękna Koreanka nie stała sama na wirtualnej scenie, tylko w fantastyczny sposób w wykreowaniu zamierzonego pomysłu na wciągnięcie nas w wir śpiewanych tekstów pomagał jej dobrze wkomponowany w całość zespół instrumentalistów. Owszem, kontrabas nie był wycięty żyletką, a wysokie tony nie przecinały wirtualnej sceny z ekspresją brzytwy, ale jak wspominałem kilka zdań wcześniej, dostałem bardzo zrównoważony, a przez to fantastycznie wpisujący się w zamierzenia koreańskiej divy materiał. Co ciekawe, budowany przede mną wirtualny świat, mimo współpracy wzmacniacza z monitorami w stosunku do innych podobnych konfiguracji nie budował bezkresnej przestrzeni, tylko stawiał raczej na bardziej intymne, owocujące lepszym wglądem w mimikę twarzy piosenkarki, bliższe niż zazwyczaj usadowienie mnie na widowni. Czy to dobrze? Jak to zwykle bywa, wszystko zależy od preferencji. Ja bez dwóch zdań oznajmiam, iż było bardzo ciekawie. W podobnym tonie wypadała również muza stricte jazzowa spod znaku ECM. Wszystko było idealnie spójne i zrównoważone. I co w tym momencie wydaje się być bardzo ważne, w dobrym odbiorze przecież tej wymagającej czasem ostrych krawędzi dźwięków muzyki nie przeszkadzał mocny sznyt tonizującej skraje pasma lampy. Naturalnie słychać było pewne uśrednienia, ale biorąc pod uwagę estetykę grania wspomagających wzmacniacz Pathosa w recenzenckiej walce duńskich kolumn Dynaudio, gdy tylko w procesie doboru zespołów głośnikowych weźmiemy poprawkę na ich ogólny sposób prezentacji, już na starcie bez problemu jesteśmy w stanie skorygować wszelkie ewentualne końcowe niedociągnięcia. Rozsądne myślenie? Myślę, że tak. U mnie każdy test obciążony jest przypadkowością połączenia, co mam nadzieję Wy odpowiednio interpretujecie. Nieco inaczej sprawy idealnego oddania muzyki wyglądały w momencie słuchania rocka lub naszpikowanej świstami, przesterami i sejsmicznymi pomrukami elektroniki. Oczywiście nie była to porażka, tylko nieco łagodniejsze podanie tego typu twórczości. Ale powiedzmy sobie szczerze, ortodoksyjni wielbiciele maltretowania swojego narządu słuchu do wyrazistości skrajów pasma akustycznego mieliby kilka uwag. Jednak patrząc na ten temat z drugiej strony jeśli ktoś swój organ przyswajania dźwięków zamierzenie planuje niszczyć głośnymi piskami lub ze szkodą dla rytmiki serca wywoływać sztuczne trzęsienia Ziemi, z pewnością swe poszukiwania skieruje w inną, daleką od lampy, bądź też hybrydy ofertę elektroniki. Dzisiaj rozprawiamy o wzmacniaczu stawiającym na artyzm, a nie agresję zapisów nutowych i krzywdzącym byłoby czepiać się, że coś z założenia skonstruowane do czegoś innego, delikatnie przesuwa aspekt ostatniego szlifu będących poza jego zakresem zainteresowań nurtów muzycznych. Jakim materiałem w tym momencie się posłużyłem. Nic specjalnego. Wystarczyły krążki zespołu ACID „Liminal” i koncertowy zapis występów Metallici „S&M”. Ale po raz kolejny powtarzam, to nie był strzał w plecy opiniowanej konstrukcji, tylko przełożenie jej zalet na niewpisujący się w możliwości materiał. Wszelkie zabawy ze sztucznymi dźwiękami grupy ACID i energia gitarowych riffów, czy stopy perkusji Metallici albo były zbyt gładkie, albo nie oddawały idealnego ataku. Ale, ale, żeby pokazać mój pozytywny odbiór nawet takiej, nieco różniącej się od wzorca prezentacji z czystym sumieniem choćby w momencie Waszego pławienia się w muzycznym hałasie jestem w stanie zarekomendować wszystkim zmierzenie się z tym modelem włoskiego wzmacniacza. Owszem, nie zanotujecie krzyku, czy biblijnego Armagedonu, ale nie zdziwiłbym się, gdybyście wynieśli z tego starcia jak najlepsze doświadczenia. Niemożliwe? Bynajmniej. Jednak pod warunkiem, że nie jesteście złośliwi.

Jak wynika z powyższego tekstu, zajmujący najniższe miejsce w hierarchii oferty marki Pathos Classic MK III ma swój wyraźny sznyt grania. Na szczęście lista za i przeciw sugeruje również zależność końcowego odbioru od naszego punktu odniesienia i oczekiwań sprzętowych. Jednak co w tym wszystkim jest najważniejsze, o umiejętności przekazania zamierzeń artystów przez Włocha nigdy nie powiemy w kontekście problemów. Owszem, czasem końcowy efekt soniczny nieco odejdzie od wzorca, ale przypominam, iż zbiór naszego postrzegania muzyki jest tak rozległy, że naprawdę trzeba być zatwardziałym miłośnikiem ciężkiej muzy, aby skreślić Włocha z potencjalnej listy odsłuchowej. I wiecie co? Chyba tylko tacy ekstremiści w kontakcie z nim skazani są na ewentualną porażkę, zaś wszyscy inni z pełną tego wyrażenia odpowiedzialnością według mnie z łatwością powinni znaleźć z nim nić porozumienia.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”, Dynaudio 40 ANNIVERSARY
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Statement
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design
Cena: 10 999 PLN

Dane techniczne
Moc wyjściowa:: 2 x 70W / 8 Ω, 2 x 130W / 4 Ω, w trybie mono (zbridgowany) 270W
Pasmo przenoszenia: 2Hz – 100KHz
Stosunek sygnał/szum: 90dB
Zniekształcenia THD: <0.05%
Wejścia analogowe: 1 para XLR, 4 pary RCA
Wyjścia: 1 para RCA
Impedancja wejściowa: 100 kΩ
Wymiary (S x W x G): 225 x 155 x 490 mm
Waga: 11 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Pathos Acoustics

Pathos Inpol Heritage

Link do zapowiedzi: Pathos InPol Heritage

Opinia 1

O tym, że bycie dystrybutorem dóbr doczesnych z segmentu Hi-Fi i High-End, to wbrew pozorom nie jest łatwy kawałek chleba wiedzą chyba wszyscy zainteresowani. Z jednej strony trzeba bowiem dbać o posiadane marki, z drugiej, żeby być na bieżąco i nie dać się wmanewrować na jakąś mieliznę, cały czas trzymać rękę na pulsie, a w tzw. międzyczasie rozglądać się za nowymi,mogącymi wzbogacić nasze portfolio, nabytkami. Jednym słowem idealne zajęcie dla jednostek cierpiących na bezsenność (doba ma przecież tylko 24 godzinny) a przy tym posiadających iście stalowe nerwy, oczy z tyłu głowy (konkurencja nie śpi), ekstrawertyczną naturę i najlepiej brata bliźniaka, żeby cały ten ogrom obowiązków ogarnąć. Czasem jednak bywa tak, iż pomimo naszych najszczerszych chęci i wzmożonych starań przewrotny los pod postacią właścicieli i osób decyzyjnych, urzędujących w siedzibach dystrybuowanych przez nas marek postanawia co nieco, w wydawałoby się sensownym status quo, pozmieniać. Proszę mnie tylko źle nie zrozumieć. Niniejszy wstępniak nie powstał bynajmniej w celu zmiękczenia Państwa serc i wzbudzenia empatii, oraz szukania zrozumienia dla losu branży, z którą przecież niejednokrotnie utrzymujecie równie częste kontakty co my, gdyż każdy wypracowuje wzajemne relacje według własnych reguł, lecz dość krętymi ścieżkami prowadzi do celu, którym są tzw. zawirowania natury dystrybucyjnej. Niby nic nadzwyczajnego i zjawisko tyle powszechne, co częste, że nikogo nie powinno już dziwić. Są jednak sytuacje, które jednak zaskoczyć potrafią i to nie tylko samych zainteresowanych, lecz zupełnym przypadkiem również i nas. Nie wierzycie? Oto dwa dość ciekawe przykłady z jakimi zetknęliśmy się w ponad pięcioletniej historii naszego magazynu i w dodatku oba z tego roku. Pierwszy miał miejsce w styczniu, gdzie dokładnie w chwilę po publikacji recenzji Audio Physic Avantera III otrzymaliśmy informację o zmianie reprezentanta ww. marki na naszym rynku, a drugi właśnie dzieje się na Państwa oczach. Chodzi mianowicie o włoską manufakturę Pathos Acoustics, której topową i nad wyraz długo wyczekiwaną integrę, czyli model Inpol Heritage, mamy zaszczyt zaprezentować. A co ów uroczy włoski wzmacniacz zintegrowany ma wspólnego z powyższą tematyką? Okazuje się, iż całkiem sporo, gdyż na testy dotarł do nas z Krakowa – od ówczesnego dystrybutora – Audio Anatomy a w tzw. międzyczasie markę pod swoje skrzydła przyjęła Sieć Salonów Top HiFi & Video Design.

O ile wcześniej przez nas recenzowanego niemalże desktopowego ClassicRemix-a zaliczyć można było do wagi lekkiej i dość przystępnie wycenionego Hi-Fi, to dzisiejszy gość już od progu donośnym głosem oznajmia, że żarty się skończyły i najwyższy czas na „zabawki dla dużych chłopców”. Proszę się tylko nie śmiać, bowiem Inpol Heritage nie dość, że pakowany jest w solidną, wykonaną z grubej sklejki skrzynię, to w dodatku owa skrzynia posiada szalenie przydatne i ułatwiające proces kółka. Nie jest to jednak li tylko zamontowany dla picu bajer lecz przejaw troski o wszystkich tych, którzy mieliby się zmierzyć z włoskim flagowcem sam na sam, gdyż o ile z 60 kg ładunkiem większość samców Alfa powinno sobie poradzić, to już gabaryty skrzyni, a przede wszystkim nierównomierne rozłożenie masy powodują dość poważne komplikacje. Całe szczęście całość jest jak widać w naszej relacji z unboxingu całkiem mobilna, więc przynajmniej na tym etapie żadnych przykrych niespodzianek nie przewidujemy. Oczywiście przedstawicielkom Płci Pięknej (może z wyjątkiem Marit Bjørgen) szczerze odradzamy nawet myśl o próbie samodzielnej akomodacji tytułowego „maleństwa” we własnym systemie. Do wyłuskania wzmacniacza z tej jakże pancernej skorupki przyda się też stosowny wkrętak a najlepiej elektryczna wkrętarka, gdyż choć samych śrub jest tylko osiem, to są one dość długie i jeśli tylko nie pracujemy na co dzień w pit-stopie F1, to chwilkę może nam to zająć.
Sam wzmacniacz, choć niezbyt stara się kultywować powszechne stereotypy o włoskim zamiłowaniu do wszelakich rustykalności prezentuje się wprost obłędnie, nader umiejętnie łącząc typowo industrialną estetykę zespolonych ze sobą prostopadłościennych form z podkreślającymi wysmakowany design dodatkami. Proszę się tylko uważnie przyjrzeć i zwrócić uwagę, iż pomimo nad wyraz absorbujących gabarytów a przede wszystkim ponad półmetrowej głębokości i blisko 60 kg wagi Pathos wcale nie wygląda ciężko, czy też przysadziście. A to wszystko dzięki sprytnemu zabiegowi optycznej lewitacji właściwej części korpusu „zawieszonej” pomiędzy dwiema płaszczyznami radiatorów o piórach układających się w nazwę marki, ozdobnej drewnianej listwie u dołu i świetnie kontrastującemu z nią błękitnie podświetlonemu pasowi szkła, za którym ukryto niewielki wyświetlacz i dwa wychyłowe wskaźniki mocy. Dodając do tego charakterystyczne, przypominające nakrętkę jakiejś futurystycznej kapsuły, pokrętło regulacji wzmocnienia mamy świetny przykład szeroko akceptowalnej niebanalności. Chociaż, to przecież jedynie preludium do trakcji czekających na nas na płycie górnej, gdzie w dedykowanych i zabezpieczonych nastroszonymi piórami komorach pysznią się pracujące w stopniu wejściowym cztery roztaczające bursztynową poświatę lampy – po parze ECC803S Tung-Sola i 6H30 Sovteka, za którymi straż sprawują cztery wyzywająco czerwone łapiące za oko cylindry kondensatorów. Dalszą część powierzchni płyty górnej pokrywa gęsta perforacja, która wraz ze wspomnianymi radiatorami odpowiada za chłodzenie tego bądź co bądź w pełni zbalansowanego i pracującego w czystej klasie A 80 W układu.
Widok ściany tylnej co słabsze psychicznie jednostki może wprawić w stan permanentnej tremy, gdyż bogactwo i przepych interfejsów wprost onieśmiela. Złocone terminale głośnikowe są podwójne, choć jeśli dysponujecie zakonfekcjonowanymi widłami przewodami głośnikowymi do bi-wiringu, to … lepiej je zmieńcie, bo podpiąć da się tylko w dolne. Całe szczęście z resztą przyłączy nie ma takiego problemu a do dyspozycji mamy dwie pary XRL-ów, cztery pary RCA i po parze RCA i XLR-ów na wyjściu. Widoczne na zdjęciach gniazda cyfrowe w dostarczonym na testy egzemplarzu były jedynie „martwymi” zaślepkami ze stoickim spokojem oczkującymi na implementację opcjonalnego modułu przetwornika HiDac Mk2, jednak nie będę się nad tym zagadnieniem w tym momencie pastwił, tym bardziej, że tego typu rozwiązanie prezentuje się o niebo lepiej od straszącego oczodołami Thraxa Enyo. W komplecie znajduje się też, elegancki i nad wyraz minimalistyczny, stosowny pilot.

No dobrze, wygląd, wyglądem, jednak wydając sześćdziesiąt pięć tysięcy na nieważne jak oszałamiającej urody integrę większość z Was oczekiwałaby co najmniej poprawnego grania. I w tym momencie musze Was drodzy Państwo rozczarować, gdyż Pathos Inpol Heritage pomimo całej tej designerskiej otoczki jest rasową, zaliczającą się do grupy super-integr high-endową konstrukcją a nie kosztownym bibelotem mający za zadanie pompować ego jego właściciela. W tym przypadku płacimy bowiem nie tylko za wzornicze wodotryski, ale i zupełnie poważne brzmienie. Brzmienie potężne, gęste i słodkie, które od pierwszych nut jasno daje do zrozumienia jaką estetykę reprezentuje i że w tym pojedynku nie zamierza brać jeńców. Dziwne i niespotykane w miałkim, nijakim i zarazem sterroryzowanym fałszywą poprawnością polityczną świecie podejście do tematu? Cóż, skoro sam producent gra w otwarte karty twierdząc, że to właśnie audiofile dla audiofilów Inpola Heritage stworzyli, to przecież nie będziemy sobie wzajemnie brzydko mówiąc wciskali kitu i udawali, że ognista Włoszka, do jakiej z pewnością można porównać Pathosa jest oziębłą i wyniosłą …, mniejsza z tym kim i skąd.
Inpol gra bowiem dźwiękiem czasem wręcz nieprzyzwoicie i lubieżnie wysyconym, pełnym iście karmelowej słodyczy, choć ani nie popada w zbytnią misiowatość poluzowując dół pasma, ani też niespecjalnie jest skory do asekuranckiego zaokrąglania góry. W zamian za to stawia na emocje i bezdyskusyjną przyjemność odbioru pozwalając słuchaczowi decydować, czy chce delektować się spektaklem muzycznym jako nierozerwalną, monolityczną całością, czy też z trybu syntezy przejdzie do analizy z uwagą śledząc poczynania konkretnych muzyków. Aby rozwiać ewentualne wątpliwości co do zbytniej „lepkości” konsystencji, czy tez spowolnienia przekazu w ramach rozgrzewki zaserwowałem włoskiej amplifikacji jeden z niewielu „samplerów”, których odsłuch nie wywołuje u mnie reakcji alergicznych, czyli „Bolero!: Orchestral Fireworks” w wykonaniu Minnesota Orchestra pod batutą Eiji Oue. I? Wybornie! Nadal gęsto, ale zarazem niezwykle intensywnie i energetycznie. To tak, jakby do lampki Singetona dostać aromatyczne i zarazem mocne espresso. Rozumieją Państwo analogię? Mamy moc, bogactwo aromatów a jednocześnie na tyle skomplikowaną wielowarstwowość, że na delektowaniu się taką właśnie kombinacja moglibyśmy spędzać całe dnie do puki serce, albo wątroba by nam nie zastrajkowały. A tak już na serio to właśnie na takiej, referencyjnie nagranej symfonice doskonale słychać, że jeśli tylko się chce, no i oczywiście potrafi, to będąc miłośnikiem szeroko rozumianej muzykalności wcale nie trzeba rezygnować z rozdzielczości i cieszenia się typowo audiofilskim planktonem. Pomijając jednak fakt istnienia nieprzebranej rzeszy konkurencyjnych urządzeń epatujących górą pasma bez porównania intensywniej i z iście laboratoryjną pieczołowitością oddających najlżejszy szmer tła, to śmiało można powiedzieć, iż Pathos zachowując umiar i właściwą sobie manierę grania niezwykle daleki jest od serwowania słuchaczom impresjonistycznych plam zamiast prawidłowo ogniskowanych źródeł pozornych. Słychać bowiem wszystko a jedynie egzystujące na granicy słyszalności wybrzmienia potrafią wygasać szybciej aniżeli z naszymi dyżurnymi końcówkami Reimyo i Brystona.
Na rockowo – orientalnym, przebogatym w najprzeróżniejszej maści perkusjonalia i przeszkadzajki „Avalon” Sully’ego Erny do głosu doszła kolejna natywna cecha Inpola, czyli zamiłowanie do podkreślania namacalności partii wokalnych i to zarówno męskich, jak i żeńskich. Zaznaczam jednak, iż chodzi o samą namacalność a nie mało eleganckie przybliżanie i powiększanie wokalistów. Tutaj „tuning” dotyczył głównie soczystości, saturacji i swoistego „lampowego” dopalenia całości. Śmiem wręcz twierdzić, że ten niezwykle homogeniczny efekt finalny mógłby zaskoczyć niejednego sceptyka rozwiązań hybrydowych. Tym bardziej, że część odsłuchów prowadziłem nie tylko na naszych dyżurnych ISIS-ach, lecz również na równolegle testowanych słowackich, opartych na ceramicznych drajwerach Accutona, uroczych podłogówkach Neo Alpha, które w jego towarzystwie potrafiły oczarować tak wysyceniem, jak i gładkością przekazu. Cuda? W żadnym wypadku. Raczej synergia i wzajemne dopasowanie. Tylko tyle i aż tyle.

Pathos Inpol Heritage okazał się prawdziwym zawodnikiem wagi ciężkiej, który nie tylko zna swój potencjał, lecz do swoich umiejętności potrafi przekonać słuchaczy. W dodatku jego pojawienie się w portfolio Sieci Salonów Top HiFi & Video Design wydaje się bardzo udanym ruchem dystrybutora poszukującego godnego następcy dla klasycznych modeli Classé, które nader często zestawiane były m.in. z kolumnami B&W. Z czystej ciekawości spróbowałbym też wysokich modeli Elaca, bo coś czuję w kościach, że włoska słodycz polubiłaby się z otwartością JET-ów, w jakie są wyposażone.

Ps. A dla uważnych i zainteresowanych obiektem niniejszej dywagacji Czytelników mamy nie lada gratkę. Otóż testowany egzemplarz, który jak można było zobaczyć w sesji z unboxingu dotarł do nas w iście dziewiczym stanie, jest oferowany przez Audio Anatomy w wielce atrakcyjnej cenie promocyjnej.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Nad tytułową marką Pathos Acoustics, co prawda dość dawno, bo około dwóch i pół roku temu, ale miałem przyjemność się już pochylić. To był idący z duchem czasów niezbyt drogi, a mimo to w zależności od potrzeb konkretnego klienta oferujący dużą funkcjonalność typu wewnętrzny DAC, czy streamer, hybrydowy wzmacniacz zintegrowany ClassicRemix. Nie bez znaczenia jest tez fakt, iż tamto starcie, pomimo niezbyt wygórowanej ceny produktu zakończyło się całkiem pozytywną puentą. Dlaczego o tym wspominam? Otóż w dzisiejszym odcinku testowym po raz kolejny na recenzencki tapet trafił wyrób tej stacjonującej na Półwyspie Apenińskim audiofilskiej stajni. I po raz kolejny będziemy rozprawiać o tak zwanej integrze. Jednak tym razem nie będzie to przysłowiowa zabawka z dołu portfolio przywołanego do tablicy wytwórcy, tylko brutalnie nadwyrężający mój kręgosłup podczas działań natury logistycznej, wielki i ciężki, zdecydowanie droższy, ale również oferujący podobne do tańszej konstrukcji dodatki wzmacniacz zintegrowany Inpol Heritage. I gdy spróbujemy zderzyć ze sobą obie wspomniane konstrukcje, natychmiast na myśl przychodzi mi kilka niezobowiązujących pytań typu: Jak bohater dzisiejszego spotkania wypadnie na tle zdecydowanie tańszej konstrukcji?. Czy oferowana jakość dźwięku usprawiedliwia tak duży rozrzut cenowy pomiędzy obydwiema konstrukcjami?. I wreszcie najważniejsze, czyli jak w wartościach bezwzględnych wypadnie na tle High End-owej konkurencji? O nie, za wcześnie na odpowiedzi. W celu przekonania się co i jak, zapraszam do zapoznania się z poniższym tekstem, w którym bez owijania w bawełnę postaram się miarę strawnie o wszystkim opowiedzieć. Puentując ten akapit jestem zobligowany poinformować Was, iż o ile możliwość skreślenia tych kilku strof zawdzięczamy dotychczasowemu – krakowskiemu dystrybutorowi Audio Anatomy, to obecnie włoska marka znalazła się pod skrzydłami Sieci Salonów Top HiFi & Video Design.

Będący nad wyraz długo wyczekiwanym obiektem pożądania sporej grupy miłośników muzyki Inpol Heritage jest rasowym przedstawicielem wagi ciężkiej. Blisko 60 kilogramów nawet podczas krótkotrwałej aplikacji na docelowym stoliku na długo pozostawia po sobie skutki typu ból kręgosłupa. To zaś z dużą dozą prawdopodobieństwa pozwala snuć domysły o co najmniej dobrym brzmieniu wzmacnianego przez Pathosa systemu audio. Zanim jednak przejdziemy do konkretów, przywołam kilka ważnych dla potencjalnego zainteresowanego aspektów wzorniczych i wyposażeniowych. Patrząc na bryłę opisywanego wzmacniacza z lotu ptaka staje się jasne, że konstruktorzy poszaleli. I nie chodzi mi tylko o same gabaryty, czy wygląd, ale również zerkając do trzewi wsad elektroniczny, gdyż obudowa zdaje się być wypełniona po brzegi, a dodam, iż przybyły na testy egzemplarz było gołym wzmacniaczem, bez opcjonalnego modułu przetwornika cyfrowo-analogowego. Przybliżając aparycję naszego bohatera należy wspomnieć, że już sama kolorystyka – czerń skrzynki skrywającej układy elektryczne i srebro monstrualnych radiatorów w kształcie logo marki bez najmniejszych problemów jest w stanie wpisać się w większość potencjalnych salonów. A to dopiero przygrywka, gdyż designerzy w swej dbałości o pokazanie piękna każdego detalu poszli zdecydowanie dalej. Bardzo wysoki front w górnej części wyposażono w mieniący się błękitem wielofunkcyjny wyświetlacz z wychyłowymi wskaźnikami i kilkoma ważnymi informacjami podczas codziennego użytkowania. Poniżej niego, bliżej prawego boku zaimplementowano wielką gałkę wzmocnienia. Zaś dolną część awersu delikatnie zagłębiono i wykończono egzotycznym drewnem, na którym zlokalizowano pozwalające na podstawowe sterownie funkcjami wzmacniacza dwa guziki i jedno wejście USB dla wewnętrznego DAC-a. Opisując wygląd i wyposażenie dachu spieszę donieść, iż podzielono go na dwie strefy. Bliższa przedniego panelu jest ostoją dla wykorzystanych w układzie elektrycznym lamp elektronowych i stacjonujących tuż za nimi ubranych w czerwone kubki kondensatorów. Tylna zaś, z racji ważnej funkcji grawitacyjnego wentylowania wzmacniacza, jest większa i naszpikowana czterema sekcjami małych otworów. Krótki research rewersu w przeciwieństwie do pewnego rodzaju skromności przed momentem opisywanych części obudowy jest rajem dla najnowszej generacji audiofila. Dlaczego? Spójrzcie. W ofercie przyłączeniowej widzimy podwojone terminale kolumnowe, sekcję wyjść sygnału analogowego z regulacją wzmocnienia PRE OUT, a także baterię wejść analogowych: RCA/ XLR i cyfrowych: USB, ETHERNET, COAXIAL i OPTICAL. Wieńczącym całość oferty gniazd jest wejście zasilania IEC, a ogólnej obsługi Pathosa dodawany w komplecie startowym pilot zdalnego sterowania. Przyznacie, że przy bardzo spokojnym ogólnym wyglądzie Inopl Heritage w temacie kompatybilności z docelowym zestawem mamy do czynienia z rasowym debeściakiem.

Rozpoczynając miting po walorach sonicznych tytułowej integry z przyjemnością donoszę, iż oferowany przez nią dźwięk jest kontynuacją wyglądu i gabarytów. Wpinając ją w tor jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki możemy cieszyć się majestatycznym, ale co ważne nie pozbawionym mikro-detali przekazem muzycznym. Dlaczego wspomniałem o unikaniu utraty mikro-informacji? Otóż pośród konkurencji bardzo częstym jest pompowanie dźwięku rzekomą muzykalnością, ale w zamian za to tracimy na świeżości i czytelności wydarzenia muzycznego. Tymczasem Włosi nie zapędzili się w tym temacie w kozi róg i uzyskawszy dobrą wagę i wysycenie dźwięku zadbali o jego swobodę wybrzmiewania. Naturalnie to jest pewnego rodzaju stawianie na konkretny sznyt grania, ale na szczęście na tyle wyrafinowane, że odbieramy to w domenie przyjemnej, a nie jej siłowo umuzykalnianej prezentacji. Ok. Jest eufonicznie. A co ze spójnością poszczególnych zakresów częstotliwościowych? Nic nie wyskakuje przed szereg? Tutaj mam kolejną dobrą wiadomość. Przy fantastycznie wspierających się nawzajem tonach niskich i średnich, również górny zakres nie ma tendencji do własnej nadinterpretacji zapisanych na srebrnych krążkach nut. To zaś oznacza, że jest delikatnie cofnięty, ale gdy wymaga tego materiał muzyczny, przepięknie błyszczy. Czy czasem mi go nie brakowało? Powiem szczerze, że nie, ale z autopsji wiem, iż znajdą się tacy, którzy bez szacunku do swojego narządu słuchu będą narzekać na jego zbyt dużą kulturę. To oczywiście nie oznacza, że się tacy delikwenci się nie znają, tylko albo są lekko głusi albo lubią latające w eterze żyletki. A że nie ma na świecie sprzętu spełniającego wymagania wszystkich melomanów, spokojnie możemy przejść nad tym wywodem do porządku dziennego. Pathos gra kulturalnie i albo to bierzesz z dobrodziejstwem całego inwentarza, albo szukasz gdzie indziej. A trzeba dodać, iż przy całej otoczce stawiającego na gęstość muzyki grania, budowana przez niego wirtualna scena jest książkowa dla tego szczebla wtajemniczenia sprzętu audio, czyli oferująca świetną lokalizację muzyków we wszystkich jej wektorach typu szerokość, głębokość, czy wysokość. Gdybym miał w cały wywód wtrącić kilka pozycji płytowych, powiedziałbym, że w estetyce gładkiej, fantastycznie wysyconej, ale nie pozbawionej witalności prezentacji wypadała prawie cała moja płytoteka. Czy to muzyka wokalna diw pokroju Diany Krall lub Cassandry Wilson, czy muzyka dawna, wszystko aż tryskało głębią koloru. Każda nuta kipiała soczystością, a przy tym dźwięcznością. To była feeria pławienia się w pięknie kobiecego głosu na tle fantastycznie wspierających go składów instrumentalnych. Co ciekawe, podczas kilkunastodniowej zabawy ani przez moment nie odczułem przekroczenia granicy zatracania czytelności wydarzenia muzycznego. Było gęsto, ale ze smakiem. Nieco inaczej wypadała twórczość jazzowa ECM. W tym przypadku jedynym do czego mógłbym na siłę się przyczepić, nie był nawet nieco bardziej grający pudłem rezonansowym niż zawsze kontrabas, tylko waga wysokich tonów. Owszem ciekawie wybrzmiewały, ale jak dla mnie trochę zbyt ciemnym złotem, przez co w stosunku do codziennej referencji zbyt szybko gasły. Ale ostrzegam, włoski wzmacniacz wskoczył w przypadkowa układankę, dlatego też proszę pod tym kątem dobrać odpowiedni filtr, gdyż w innym wypadku najzwyczajniej go skrzywdzicie. Na koniec serii srebrnych krążków przywołam starcie włoskiego ogiera z muzyką lekko elektroniczną spod znaku Depeche Mode „Exciter”. Efekt? Podobnie do jazzu. Wszystko bardzo dobrze, tylko dla ortodoksyjnych wielbicieli tego typu muzyki może okazać się, ze otrzymują zbyt mało przysłowiowego cykania, czyli przekładając na język bardziej wstrzemięźliwych w szafowanie krytycznymi epitetami osobników w momencie elektronicznego tutti muzyka była zbyt zachowawcza. Czy to źle? Niestety na to pytanie musicie odpowiedzieć sobie sami. Dla mnie było ok.

Gdy przywołane w poprzednim akapicie informacje zbierzemy w jedną w miarę neutralną całość, okaże się, że decydując się na tytułowego Pathosa Inpol Heritage wkraczamy w świat pięknie pokolorowanej, a przez to przyjemnej dla ucha melomana, muzyki. Nie wiem, czy to jest Wasza bajka, ale ze swojej strony powiem jedno. Gdybym stał na rozstaju dróg zajmowanego przez włoski piec pułapu cenowego, nawet przez moment nie zastanawiałbym się, czy brać go na testy. To jest moja estetyka grania. A co dodatkowo jest nie do przecenienia, wszystko co napisałem, opierałem na przypadkowej dla niego konfiguracji, co pozwala domniemać, iż przy odrobinie chęci mógłbym skroić jego możliwości do swoich potrzeb. Czy jest to oferta dla wszystkich? Naturalnie, że nie. Ale znajdźcie mi takie urządzenie, a stawiam dobrego Single Malta. Jednak śmiało mogę powiedzieć, nawet audiofile stawiający na szybkość i konturowość w momencie delikatnego poddania się urokowi soczyście podanych zapisów nutowych w opiniowanej propozycji włoskiego Pathosa z pewnością mogliby znaleźć coś dla siebie. Niemożliwe? Cóż, to możecie potwierdzić tylko Wy w bezpośrednim starciu, do którego z czystym sumieniem zachęcam.

Jacek Pazio

Urządzenie do testów dostarczył: Audio Anatomy
Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design
Cena: 64 999 PLN (egzemplarz demonstracyjny w Audio Anatomy – 36 000 PLN)

Dane techniczne:
Zastosowane lampy: 2 x ECC803S tung-sol, 2 x 6H30 Sovtek
Moc wyjściowa: 2 x 80W@ 8 Ω,
Pasmo przenoszenia: 2 Hz – 200 kHz ± 0.5db
Max napięcie wejściowe: 10V RMS
Czułość wejściowa: 780 mVRMS
Impedancja wejściowa: 20 kΩ
Zniekształcenia THD: 0,1% @ 80W
Stosunek sygnał/szum: > 100dB
Wzmocnienie: 33 dB na RCA, 39 dB na XLR
Wejścia:
– Analogowe: 2 pary XRL, 4 pary RCA
– Cyfrowe (opcjonalne) po dodaniu płytki HiDac Mk2: 1 USB typ “B”, 1 SPDIF coaxial, 1 SPDIF optical
Wyjścia: 1 para Pre out RCA, 1 para Pre out XLR
Wymiary (G x S x W): 555 x 450 x 230 mm
Waga: 58 kg

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA