Opinia 1
O tym, że bycie dystrybutorem dóbr doczesnych z segmentu Hi-Fi i High-End, to wbrew pozorom nie jest łatwy kawałek chleba wiedzą chyba wszyscy zainteresowani. Z jednej strony trzeba bowiem dbać o posiadane marki, z drugiej, żeby być na bieżąco i nie dać się wmanewrować na jakąś mieliznę, cały czas trzymać rękę na pulsie, a w tzw. międzyczasie rozglądać się za nowymi,mogącymi wzbogacić nasze portfolio, nabytkami. Jednym słowem idealne zajęcie dla jednostek cierpiących na bezsenność (doba ma przecież tylko 24 godzinny) a przy tym posiadających iście stalowe nerwy, oczy z tyłu głowy (konkurencja nie śpi), ekstrawertyczną naturę i najlepiej brata bliźniaka, żeby cały ten ogrom obowiązków ogarnąć. Czasem jednak bywa tak, iż pomimo naszych najszczerszych chęci i wzmożonych starań przewrotny los pod postacią właścicieli i osób decyzyjnych, urzędujących w siedzibach dystrybuowanych przez nas marek postanawia co nieco, w wydawałoby się sensownym status quo, pozmieniać. Proszę mnie tylko źle nie zrozumieć. Niniejszy wstępniak nie powstał bynajmniej w celu zmiękczenia Państwa serc i wzbudzenia empatii, oraz szukania zrozumienia dla losu branży, z którą przecież niejednokrotnie utrzymujecie równie częste kontakty co my, gdyż każdy wypracowuje wzajemne relacje według własnych reguł, lecz dość krętymi ścieżkami prowadzi do celu, którym są tzw. zawirowania natury dystrybucyjnej. Niby nic nadzwyczajnego i zjawisko tyle powszechne, co częste, że nikogo nie powinno już dziwić. Są jednak sytuacje, które jednak zaskoczyć potrafią i to nie tylko samych zainteresowanych, lecz zupełnym przypadkiem również i nas. Nie wierzycie? Oto dwa dość ciekawe przykłady z jakimi zetknęliśmy się w ponad pięcioletniej historii naszego magazynu i w dodatku oba z tego roku. Pierwszy miał miejsce w styczniu, gdzie dokładnie w chwilę po publikacji recenzji Audio Physic Avantera III otrzymaliśmy informację o zmianie reprezentanta ww. marki na naszym rynku, a drugi właśnie dzieje się na Państwa oczach. Chodzi mianowicie o włoską manufakturę Pathos Acoustics, której topową i nad wyraz długo wyczekiwaną integrę, czyli model Inpol Heritage, mamy zaszczyt zaprezentować. A co ów uroczy włoski wzmacniacz zintegrowany ma wspólnego z powyższą tematyką? Okazuje się, iż całkiem sporo, gdyż na testy dotarł do nas z Krakowa – od ówczesnego dystrybutora – Audio Anatomy a w tzw. międzyczasie markę pod swoje skrzydła przyjęła Sieć Salonów Top HiFi & Video Design.
O ile wcześniej przez nas recenzowanego niemalże desktopowego ClassicRemix-a zaliczyć można było do wagi lekkiej i dość przystępnie wycenionego Hi-Fi, to dzisiejszy gość już od progu donośnym głosem oznajmia, że żarty się skończyły i najwyższy czas na „zabawki dla dużych chłopców”. Proszę się tylko nie śmiać, bowiem Inpol Heritage nie dość, że pakowany jest w solidną, wykonaną z grubej sklejki skrzynię, to w dodatku owa skrzynia posiada szalenie przydatne i ułatwiające proces kółka. Nie jest to jednak li tylko zamontowany dla picu bajer lecz przejaw troski o wszystkich tych, którzy mieliby się zmierzyć z włoskim flagowcem sam na sam, gdyż o ile z 60 kg ładunkiem większość samców Alfa powinno sobie poradzić, to już gabaryty skrzyni, a przede wszystkim nierównomierne rozłożenie masy powodują dość poważne komplikacje. Całe szczęście całość jest jak widać w naszej relacji z unboxingu całkiem mobilna, więc przynajmniej na tym etapie żadnych przykrych niespodzianek nie przewidujemy. Oczywiście przedstawicielkom Płci Pięknej (może z wyjątkiem Marit Bjørgen) szczerze odradzamy nawet myśl o próbie samodzielnej akomodacji tytułowego „maleństwa” we własnym systemie. Do wyłuskania wzmacniacza z tej jakże pancernej skorupki przyda się też stosowny wkrętak a najlepiej elektryczna wkrętarka, gdyż choć samych śrub jest tylko osiem, to są one dość długie i jeśli tylko nie pracujemy na co dzień w pit-stopie F1, to chwilkę może nam to zająć.
Sam wzmacniacz, choć niezbyt stara się kultywować powszechne stereotypy o włoskim zamiłowaniu do wszelakich rustykalności prezentuje się wprost obłędnie, nader umiejętnie łącząc typowo industrialną estetykę zespolonych ze sobą prostopadłościennych form z podkreślającymi wysmakowany design dodatkami. Proszę się tylko uważnie przyjrzeć i zwrócić uwagę, iż pomimo nad wyraz absorbujących gabarytów a przede wszystkim ponad półmetrowej głębokości i blisko 60 kg wagi Pathos wcale nie wygląda ciężko, czy też przysadziście. A to wszystko dzięki sprytnemu zabiegowi optycznej lewitacji właściwej części korpusu „zawieszonej” pomiędzy dwiema płaszczyznami radiatorów o piórach układających się w nazwę marki, ozdobnej drewnianej listwie u dołu i świetnie kontrastującemu z nią błękitnie podświetlonemu pasowi szkła, za którym ukryto niewielki wyświetlacz i dwa wychyłowe wskaźniki mocy. Dodając do tego charakterystyczne, przypominające nakrętkę jakiejś futurystycznej kapsuły, pokrętło regulacji wzmocnienia mamy świetny przykład szeroko akceptowalnej niebanalności. Chociaż, to przecież jedynie preludium do trakcji czekających na nas na płycie górnej, gdzie w dedykowanych i zabezpieczonych nastroszonymi piórami komorach pysznią się pracujące w stopniu wejściowym cztery roztaczające bursztynową poświatę lampy – po parze ECC803S Tung-Sola i 6H30 Sovteka, za którymi straż sprawują cztery wyzywająco czerwone łapiące za oko cylindry kondensatorów. Dalszą część powierzchni płyty górnej pokrywa gęsta perforacja, która wraz ze wspomnianymi radiatorami odpowiada za chłodzenie tego bądź co bądź w pełni zbalansowanego i pracującego w czystej klasie A 80 W układu.
Widok ściany tylnej co słabsze psychicznie jednostki może wprawić w stan permanentnej tremy, gdyż bogactwo i przepych interfejsów wprost onieśmiela. Złocone terminale głośnikowe są podwójne, choć jeśli dysponujecie zakonfekcjonowanymi widłami przewodami głośnikowymi do bi-wiringu, to … lepiej je zmieńcie, bo podpiąć da się tylko w dolne. Całe szczęście z resztą przyłączy nie ma takiego problemu a do dyspozycji mamy dwie pary XRL-ów, cztery pary RCA i po parze RCA i XLR-ów na wyjściu. Widoczne na zdjęciach gniazda cyfrowe w dostarczonym na testy egzemplarzu były jedynie „martwymi” zaślepkami ze stoickim spokojem oczkującymi na implementację opcjonalnego modułu przetwornika HiDac Mk2, jednak nie będę się nad tym zagadnieniem w tym momencie pastwił, tym bardziej, że tego typu rozwiązanie prezentuje się o niebo lepiej od straszącego oczodołami Thraxa Enyo. W komplecie znajduje się też, elegancki i nad wyraz minimalistyczny, stosowny pilot.
No dobrze, wygląd, wyglądem, jednak wydając sześćdziesiąt pięć tysięcy na nieważne jak oszałamiającej urody integrę większość z Was oczekiwałaby co najmniej poprawnego grania. I w tym momencie musze Was drodzy Państwo rozczarować, gdyż Pathos Inpol Heritage pomimo całej tej designerskiej otoczki jest rasową, zaliczającą się do grupy super-integr high-endową konstrukcją a nie kosztownym bibelotem mający za zadanie pompować ego jego właściciela. W tym przypadku płacimy bowiem nie tylko za wzornicze wodotryski, ale i zupełnie poważne brzmienie. Brzmienie potężne, gęste i słodkie, które od pierwszych nut jasno daje do zrozumienia jaką estetykę reprezentuje i że w tym pojedynku nie zamierza brać jeńców. Dziwne i niespotykane w miałkim, nijakim i zarazem sterroryzowanym fałszywą poprawnością polityczną świecie podejście do tematu? Cóż, skoro sam producent gra w otwarte karty twierdząc, że to właśnie audiofile dla audiofilów Inpola Heritage stworzyli, to przecież nie będziemy sobie wzajemnie brzydko mówiąc wciskali kitu i udawali, że ognista Włoszka, do jakiej z pewnością można porównać Pathosa jest oziębłą i wyniosłą …, mniejsza z tym kim i skąd.
Inpol gra bowiem dźwiękiem czasem wręcz nieprzyzwoicie i lubieżnie wysyconym, pełnym iście karmelowej słodyczy, choć ani nie popada w zbytnią misiowatość poluzowując dół pasma, ani też niespecjalnie jest skory do asekuranckiego zaokrąglania góry. W zamian za to stawia na emocje i bezdyskusyjną przyjemność odbioru pozwalając słuchaczowi decydować, czy chce delektować się spektaklem muzycznym jako nierozerwalną, monolityczną całością, czy też z trybu syntezy przejdzie do analizy z uwagą śledząc poczynania konkretnych muzyków. Aby rozwiać ewentualne wątpliwości co do zbytniej „lepkości” konsystencji, czy tez spowolnienia przekazu w ramach rozgrzewki zaserwowałem włoskiej amplifikacji jeden z niewielu „samplerów”, których odsłuch nie wywołuje u mnie reakcji alergicznych, czyli „Bolero!: Orchestral Fireworks” w wykonaniu Minnesota Orchestra pod batutą Eiji Oue. I? Wybornie! Nadal gęsto, ale zarazem niezwykle intensywnie i energetycznie. To tak, jakby do lampki Singetona dostać aromatyczne i zarazem mocne espresso. Rozumieją Państwo analogię? Mamy moc, bogactwo aromatów a jednocześnie na tyle skomplikowaną wielowarstwowość, że na delektowaniu się taką właśnie kombinacja moglibyśmy spędzać całe dnie do puki serce, albo wątroba by nam nie zastrajkowały. A tak już na serio to właśnie na takiej, referencyjnie nagranej symfonice doskonale słychać, że jeśli tylko się chce, no i oczywiście potrafi, to będąc miłośnikiem szeroko rozumianej muzykalności wcale nie trzeba rezygnować z rozdzielczości i cieszenia się typowo audiofilskim planktonem. Pomijając jednak fakt istnienia nieprzebranej rzeszy konkurencyjnych urządzeń epatujących górą pasma bez porównania intensywniej i z iście laboratoryjną pieczołowitością oddających najlżejszy szmer tła, to śmiało można powiedzieć, iż Pathos zachowując umiar i właściwą sobie manierę grania niezwykle daleki jest od serwowania słuchaczom impresjonistycznych plam zamiast prawidłowo ogniskowanych źródeł pozornych. Słychać bowiem wszystko a jedynie egzystujące na granicy słyszalności wybrzmienia potrafią wygasać szybciej aniżeli z naszymi dyżurnymi końcówkami Reimyo i Brystona.
Na rockowo – orientalnym, przebogatym w najprzeróżniejszej maści perkusjonalia i przeszkadzajki „Avalon” Sully’ego Erny do głosu doszła kolejna natywna cecha Inpola, czyli zamiłowanie do podkreślania namacalności partii wokalnych i to zarówno męskich, jak i żeńskich. Zaznaczam jednak, iż chodzi o samą namacalność a nie mało eleganckie przybliżanie i powiększanie wokalistów. Tutaj „tuning” dotyczył głównie soczystości, saturacji i swoistego „lampowego” dopalenia całości. Śmiem wręcz twierdzić, że ten niezwykle homogeniczny efekt finalny mógłby zaskoczyć niejednego sceptyka rozwiązań hybrydowych. Tym bardziej, że część odsłuchów prowadziłem nie tylko na naszych dyżurnych ISIS-ach, lecz również na równolegle testowanych słowackich, opartych na ceramicznych drajwerach Accutona, uroczych podłogówkach Neo Alpha, które w jego towarzystwie potrafiły oczarować tak wysyceniem, jak i gładkością przekazu. Cuda? W żadnym wypadku. Raczej synergia i wzajemne dopasowanie. Tylko tyle i aż tyle.
Pathos Inpol Heritage okazał się prawdziwym zawodnikiem wagi ciężkiej, który nie tylko zna swój potencjał, lecz do swoich umiejętności potrafi przekonać słuchaczy. W dodatku jego pojawienie się w portfolio Sieci Salonów Top HiFi & Video Design wydaje się bardzo udanym ruchem dystrybutora poszukującego godnego następcy dla klasycznych modeli Classé, które nader często zestawiane były m.in. z kolumnami B&W. Z czystej ciekawości spróbowałbym też wysokich modeli Elaca, bo coś czuję w kościach, że włoska słodycz polubiłaby się z otwartością JET-ów, w jakie są wyposażone.
Ps. A dla uważnych i zainteresowanych obiektem niniejszej dywagacji Czytelników mamy nie lada gratkę. Otóż testowany egzemplarz, który jak można było zobaczyć w sesji z unboxingu dotarł do nas w iście dziewiczym stanie, jest oferowany przez Audio Anatomy w wielce atrakcyjnej cenie promocyjnej.
Marcin Olszewski
Opinia 2
Nad tytułową marką Pathos Acoustics, co prawda dość dawno, bo około dwóch i pół roku temu, ale miałem przyjemność się już pochylić. To był idący z duchem czasów niezbyt drogi, a mimo to w zależności od potrzeb konkretnego klienta oferujący dużą funkcjonalność typu wewnętrzny DAC, czy streamer, hybrydowy wzmacniacz zintegrowany ClassicRemix. Nie bez znaczenia jest tez fakt, iż tamto starcie, pomimo niezbyt wygórowanej ceny produktu zakończyło się całkiem pozytywną puentą. Dlaczego o tym wspominam? Otóż w dzisiejszym odcinku testowym po raz kolejny na recenzencki tapet trafił wyrób tej stacjonującej na Półwyspie Apenińskim audiofilskiej stajni. I po raz kolejny będziemy rozprawiać o tak zwanej integrze. Jednak tym razem nie będzie to przysłowiowa zabawka z dołu portfolio przywołanego do tablicy wytwórcy, tylko brutalnie nadwyrężający mój kręgosłup podczas działań natury logistycznej, wielki i ciężki, zdecydowanie droższy, ale również oferujący podobne do tańszej konstrukcji dodatki wzmacniacz zintegrowany Inpol Heritage. I gdy spróbujemy zderzyć ze sobą obie wspomniane konstrukcje, natychmiast na myśl przychodzi mi kilka niezobowiązujących pytań typu: Jak bohater dzisiejszego spotkania wypadnie na tle zdecydowanie tańszej konstrukcji?. Czy oferowana jakość dźwięku usprawiedliwia tak duży rozrzut cenowy pomiędzy obydwiema konstrukcjami?. I wreszcie najważniejsze, czyli jak w wartościach bezwzględnych wypadnie na tle High End-owej konkurencji? O nie, za wcześnie na odpowiedzi. W celu przekonania się co i jak, zapraszam do zapoznania się z poniższym tekstem, w którym bez owijania w bawełnę postaram się miarę strawnie o wszystkim opowiedzieć. Puentując ten akapit jestem zobligowany poinformować Was, iż o ile możliwość skreślenia tych kilku strof zawdzięczamy dotychczasowemu – krakowskiemu dystrybutorowi Audio Anatomy, to obecnie włoska marka znalazła się pod skrzydłami Sieci Salonów Top HiFi & Video Design.
Będący nad wyraz długo wyczekiwanym obiektem pożądania sporej grupy miłośników muzyki Inpol Heritage jest rasowym przedstawicielem wagi ciężkiej. Blisko 60 kilogramów nawet podczas krótkotrwałej aplikacji na docelowym stoliku na długo pozostawia po sobie skutki typu ból kręgosłupa. To zaś z dużą dozą prawdopodobieństwa pozwala snuć domysły o co najmniej dobrym brzmieniu wzmacnianego przez Pathosa systemu audio. Zanim jednak przejdziemy do konkretów, przywołam kilka ważnych dla potencjalnego zainteresowanego aspektów wzorniczych i wyposażeniowych. Patrząc na bryłę opisywanego wzmacniacza z lotu ptaka staje się jasne, że konstruktorzy poszaleli. I nie chodzi mi tylko o same gabaryty, czy wygląd, ale również zerkając do trzewi wsad elektroniczny, gdyż obudowa zdaje się być wypełniona po brzegi, a dodam, iż przybyły na testy egzemplarz było gołym wzmacniaczem, bez opcjonalnego modułu przetwornika cyfrowo-analogowego. Przybliżając aparycję naszego bohatera należy wspomnieć, że już sama kolorystyka – czerń skrzynki skrywającej układy elektryczne i srebro monstrualnych radiatorów w kształcie logo marki bez najmniejszych problemów jest w stanie wpisać się w większość potencjalnych salonów. A to dopiero przygrywka, gdyż designerzy w swej dbałości o pokazanie piękna każdego detalu poszli zdecydowanie dalej. Bardzo wysoki front w górnej części wyposażono w mieniący się błękitem wielofunkcyjny wyświetlacz z wychyłowymi wskaźnikami i kilkoma ważnymi informacjami podczas codziennego użytkowania. Poniżej niego, bliżej prawego boku zaimplementowano wielką gałkę wzmocnienia. Zaś dolną część awersu delikatnie zagłębiono i wykończono egzotycznym drewnem, na którym zlokalizowano pozwalające na podstawowe sterownie funkcjami wzmacniacza dwa guziki i jedno wejście USB dla wewnętrznego DAC-a. Opisując wygląd i wyposażenie dachu spieszę donieść, iż podzielono go na dwie strefy. Bliższa przedniego panelu jest ostoją dla wykorzystanych w układzie elektrycznym lamp elektronowych i stacjonujących tuż za nimi ubranych w czerwone kubki kondensatorów. Tylna zaś, z racji ważnej funkcji grawitacyjnego wentylowania wzmacniacza, jest większa i naszpikowana czterema sekcjami małych otworów. Krótki research rewersu w przeciwieństwie do pewnego rodzaju skromności przed momentem opisywanych części obudowy jest rajem dla najnowszej generacji audiofila. Dlaczego? Spójrzcie. W ofercie przyłączeniowej widzimy podwojone terminale kolumnowe, sekcję wyjść sygnału analogowego z regulacją wzmocnienia PRE OUT, a także baterię wejść analogowych: RCA/ XLR i cyfrowych: USB, ETHERNET, COAXIAL i OPTICAL. Wieńczącym całość oferty gniazd jest wejście zasilania IEC, a ogólnej obsługi Pathosa dodawany w komplecie startowym pilot zdalnego sterowania. Przyznacie, że przy bardzo spokojnym ogólnym wyglądzie Inopl Heritage w temacie kompatybilności z docelowym zestawem mamy do czynienia z rasowym debeściakiem.
Rozpoczynając miting po walorach sonicznych tytułowej integry z przyjemnością donoszę, iż oferowany przez nią dźwięk jest kontynuacją wyglądu i gabarytów. Wpinając ją w tor jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki możemy cieszyć się majestatycznym, ale co ważne nie pozbawionym mikro-detali przekazem muzycznym. Dlaczego wspomniałem o unikaniu utraty mikro-informacji? Otóż pośród konkurencji bardzo częstym jest pompowanie dźwięku rzekomą muzykalnością, ale w zamian za to tracimy na świeżości i czytelności wydarzenia muzycznego. Tymczasem Włosi nie zapędzili się w tym temacie w kozi róg i uzyskawszy dobrą wagę i wysycenie dźwięku zadbali o jego swobodę wybrzmiewania. Naturalnie to jest pewnego rodzaju stawianie na konkretny sznyt grania, ale na szczęście na tyle wyrafinowane, że odbieramy to w domenie przyjemnej, a nie jej siłowo umuzykalnianej prezentacji. Ok. Jest eufonicznie. A co ze spójnością poszczególnych zakresów częstotliwościowych? Nic nie wyskakuje przed szereg? Tutaj mam kolejną dobrą wiadomość. Przy fantastycznie wspierających się nawzajem tonach niskich i średnich, również górny zakres nie ma tendencji do własnej nadinterpretacji zapisanych na srebrnych krążkach nut. To zaś oznacza, że jest delikatnie cofnięty, ale gdy wymaga tego materiał muzyczny, przepięknie błyszczy. Czy czasem mi go nie brakowało? Powiem szczerze, że nie, ale z autopsji wiem, iż znajdą się tacy, którzy bez szacunku do swojego narządu słuchu będą narzekać na jego zbyt dużą kulturę. To oczywiście nie oznacza, że się tacy delikwenci się nie znają, tylko albo są lekko głusi albo lubią latające w eterze żyletki. A że nie ma na świecie sprzętu spełniającego wymagania wszystkich melomanów, spokojnie możemy przejść nad tym wywodem do porządku dziennego. Pathos gra kulturalnie i albo to bierzesz z dobrodziejstwem całego inwentarza, albo szukasz gdzie indziej. A trzeba dodać, iż przy całej otoczce stawiającego na gęstość muzyki grania, budowana przez niego wirtualna scena jest książkowa dla tego szczebla wtajemniczenia sprzętu audio, czyli oferująca świetną lokalizację muzyków we wszystkich jej wektorach typu szerokość, głębokość, czy wysokość. Gdybym miał w cały wywód wtrącić kilka pozycji płytowych, powiedziałbym, że w estetyce gładkiej, fantastycznie wysyconej, ale nie pozbawionej witalności prezentacji wypadała prawie cała moja płytoteka. Czy to muzyka wokalna diw pokroju Diany Krall lub Cassandry Wilson, czy muzyka dawna, wszystko aż tryskało głębią koloru. Każda nuta kipiała soczystością, a przy tym dźwięcznością. To była feeria pławienia się w pięknie kobiecego głosu na tle fantastycznie wspierających go składów instrumentalnych. Co ciekawe, podczas kilkunastodniowej zabawy ani przez moment nie odczułem przekroczenia granicy zatracania czytelności wydarzenia muzycznego. Było gęsto, ale ze smakiem. Nieco inaczej wypadała twórczość jazzowa ECM. W tym przypadku jedynym do czego mógłbym na siłę się przyczepić, nie był nawet nieco bardziej grający pudłem rezonansowym niż zawsze kontrabas, tylko waga wysokich tonów. Owszem ciekawie wybrzmiewały, ale jak dla mnie trochę zbyt ciemnym złotem, przez co w stosunku do codziennej referencji zbyt szybko gasły. Ale ostrzegam, włoski wzmacniacz wskoczył w przypadkowa układankę, dlatego też proszę pod tym kątem dobrać odpowiedni filtr, gdyż w innym wypadku najzwyczajniej go skrzywdzicie. Na koniec serii srebrnych krążków przywołam starcie włoskiego ogiera z muzyką lekko elektroniczną spod znaku Depeche Mode „Exciter”. Efekt? Podobnie do jazzu. Wszystko bardzo dobrze, tylko dla ortodoksyjnych wielbicieli tego typu muzyki może okazać się, ze otrzymują zbyt mało przysłowiowego cykania, czyli przekładając na język bardziej wstrzemięźliwych w szafowanie krytycznymi epitetami osobników w momencie elektronicznego tutti muzyka była zbyt zachowawcza. Czy to źle? Niestety na to pytanie musicie odpowiedzieć sobie sami. Dla mnie było ok.
Gdy przywołane w poprzednim akapicie informacje zbierzemy w jedną w miarę neutralną całość, okaże się, że decydując się na tytułowego Pathosa Inpol Heritage wkraczamy w świat pięknie pokolorowanej, a przez to przyjemnej dla ucha melomana, muzyki. Nie wiem, czy to jest Wasza bajka, ale ze swojej strony powiem jedno. Gdybym stał na rozstaju dróg zajmowanego przez włoski piec pułapu cenowego, nawet przez moment nie zastanawiałbym się, czy brać go na testy. To jest moja estetyka grania. A co dodatkowo jest nie do przecenienia, wszystko co napisałem, opierałem na przypadkowej dla niego konfiguracji, co pozwala domniemać, iż przy odrobinie chęci mógłbym skroić jego możliwości do swoich potrzeb. Czy jest to oferta dla wszystkich? Naturalnie, że nie. Ale znajdźcie mi takie urządzenie, a stawiam dobrego Single Malta. Jednak śmiało mogę powiedzieć, nawet audiofile stawiający na szybkość i konturowość w momencie delikatnego poddania się urokowi soczyście podanych zapisów nutowych w opiniowanej propozycji włoskiego Pathosa z pewnością mogliby znaleźć coś dla siebie. Niemożliwe? Cóż, to możecie potwierdzić tylko Wy w bezpośrednim starciu, do którego z czystym sumieniem zachęcam.
Jacek Pazio
Urządzenie do testów dostarczył: Audio Anatomy
Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design
Cena: 64 999 PLN (egzemplarz demonstracyjny w Audio Anatomy – 36 000 PLN)
Dane techniczne:
Zastosowane lampy: 2 x ECC803S tung-sol, 2 x 6H30 Sovtek
Moc wyjściowa: 2 x 80W@ 8 Ω,
Pasmo przenoszenia: 2 Hz – 200 kHz ± 0.5db
Max napięcie wejściowe: 10V RMS
Czułość wejściowa: 780 mVRMS
Impedancja wejściowa: 20 kΩ
Zniekształcenia THD: 0,1% @ 80W
Stosunek sygnał/szum: > 100dB
Wzmocnienie: 33 dB na RCA, 39 dB na XLR
Wejścia:
– Analogowe: 2 pary XRL, 4 pary RCA
– Cyfrowe (opcjonalne) po dodaniu płytki HiDac Mk2: 1 USB typ “B”, 1 SPDIF coaxial, 1 SPDIF optical
Wyjścia: 1 para Pre out RCA, 1 para Pre out XLR
Wymiary (G x S x W): 555 x 450 x 230 mm
Waga: 58 kg
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Co prawda od oficjalnej premiery flagowej integry Pathos Acoustics o dość jednoznacznej nazwie InPol Heritage upłynęły niemalże dwa lata, to praktycznie dopiero teraz na rynek zaczęły trafiać jego finalne wersje. Korzystając zatem z nadarzającej się okazji, iż do Polski też trafiło małe co nieco (ot „drobne” 58 kg i to już po wyłuskaniu ze skrzyni) udało nam się pozyskać jeden z egzemplarzy na redakcyjne testy.
cdn. …
Najnowsze komentarze