Inicjujący naszą dzisiejszą pogadankę zestaw pre-power mającej swe korzenie w Japonii marki Phasemation wielu z Was z pewnością przypomina sobie ze stosunkowo niedawno edytowanego na naszych łamach testu wraz z austriackimi kolumnami Lumen White Kyara. Jeśli tak, nie zdziwiłbym się, gdyby z ust lekko złośliwego czytelnika padło samoczynnie nasuwające się pytanie typu: „Po co w takim razie to swoiste odgrzewanie kotletów?”. I pewnie się zdziwicie, ale z mojej strony nie będzie jakiejś wyszukanej, trafiającej w ego takiego delikwenta ciętej riposty, tylko proste wyjaśnienie zaistniałej sytuacji. O co chodzi? Wbrew pozorom dla generującego niezbyt duży pakiet mocy (27W) zestawu opartego podwojoną lampę 300B o coś bardzo ważnego, czyli swoistą testową powtórkę z rozrywki, tylko w tym przypadku ze zdecydowanie bliższymi topologii szklanym bańkom, opartymi o papierowe przetworniki, mogącymi pochwalić się skutecznością na poziomie 90 dB, stacjonującymi u mnie na co dzień austriackimi kolumnami Trenner&Friedl ISIS. Zainteresowani jesteście Państwo wynikiem takiej konfiguracji? Jeśli odpowiedź jest twierdząca, zapraszam na kilka akapitów spostrzeżeń ze sparingu testowego przedwzmacniacza liniowego CA-1000 i monofonicznych końcówek mocy MA-2000, których wizytę w moich progach zawdzięczamy przychylnie nastawionemu do zaproponowanej konfiguracji krakowsko-warszawskiemu dystrybutorowi Nautilus.
Rozpoczynając krótkie informacyjne memo o goszczonej elektronice od przedwzmacniacza po pierwszym kontakcie wzrokowym wydawałoby się, że elektryczna topologia trzech osobnych skrzynek jest typowym powielaniem wykorzystującej podobne rozwiązania konkurencji. Tymczasem temat wygląda zgoła inaczej. Mianowicie największa obudowa nie jest sercem układu, czyli elektroniką z płytkami przedwzmacniacza dla obydwu kanałów, tylko skrywa w sobie układ zasilania i zawiaduje sygnałami wysyłanymi do przyobleczonych w mniejsze obudowy monobloków z sekcjami wzmacniającymi. Dziwne? Patrząc od strony małej popularności podobnego rozwiązania pewnie tak, ale analiza pod kątem odseparowania czułych układów od prądów wirowych transformatorów w pełni popiera takie podejście do tematu. Kreśląc kilka zdań na temat samych obudów warto wspomnieć, że prawdopodobnie nie bez wpływu na efekt soniczny układy elektryczne posadowiono na będącej podstawą każdej ze skrzynek drewnianej platformie, a zewnętrzne okrycie wykonano z osiągających solidną grubość, wpadających w kolor jasnego złota i wykończonych w technice szczotkowania aluminiowych płatów blachy. Przywołując dane dotyczące oferty przyłączeniowo-sterującej centralki preampu spieszę donieść, iż na przełamującym monotonię, bo lekko pochylonym ku tyłowi w swej górnej części, froncie znajdziemy od lewej: włącznik główny, serię przycisków wejść liniowych z widniejącymi tuż nad nimi niebieskimi diodami w roli potwierdzenia wyboru jednego z nich, dwa nieduże pokrętła (OUTPUT i LEVEL+/- 6 dB), przycisk MUTE, sprawiającą bardzo dobre wrażenie wizualne dużą gałkę wzmocnienia sygnału i całkowicie na prawej flance dwa guziki balansu kanałów. Ale opis frontu nie byłby kompletny, gdybym nie wspomniał dodatkowo o zlokalizowanym z lewej strony gałki wzmocnienia cyfrowym wyświetlaczu oddawanej mocy i z prawej serii diod pokazujących poziom ustawienia wspomnianego balansu pomiędzy kanałami. Plecy naszego sterownika ograniczono jedynie do przyjmowania prądu i rozdzielania sygnałów do dwóch sekcji właściwego przedwzmacniacza, dlatego też wyposażono je jedynie w gniazdo zasilające IEC i cztery okrągłe – po dwa na każdy kanał – wielopinowe terminale.
Przechodząc z opisem do mniejszych skrzynek i pisząc o ich froncie mogę jedynie poinformować, iż idąc tropem designu centrali zawiadowczej górna ich część również pochyla się do tyłu, ale za to w swej ascezie obsługi manualnej proponuje jedynie błękitną diodę sygnalizująca pracę urządzenia. Zaś tylny panel pełniąc rolę typowego przedwzmacniacza obdarzono w trzy wejścia liniowe w standardzie RCA i XLR, jedno wyjście RCA/XLR, gniazdo ATT OUT, zacisk uziemienia i dwa podobne do tych w zasilaczu tylko w odmianie męskiej okrągłe przyłącza prądowe i sterujące.
Gdy doszliśmy z opisem do fantastycznie prezentujących się monofonicznych monobloków zauważamy, iż budowa naśladuje bardzo sprawdzoną przez świat miłośników lamp bryłę, czyli platformę nośną dla usytuowanych z przodu lamp i ukrytych jej w tylnych parcelach transformatorów. Ale Japończycy nie byliby sobą, gdyby nieco nie dopieścili tego aspektu i gdy przywołane trafa ukryli w jednej wielkiej skrzyni, będące sercem konstrukcji lampy (w tym para 300 B na kanał) przykryli licującą z dachem obudowy transformatorów, naszpikowaną sekcjami otworów wentylacyjnych na bokach i górnej płaszczyźnie, zaślepioną od przodu hartowaną szybą swoistą altanką. Powiem szczerze, na tle prawie identycznie wyglądającej konkurencji taka ubrana w szybę klatka naprawdę świetnie się prezentuje. Przedstawiając pakiet danych o rewersie końcówek MA-2000 z przyjemnością informuję, że otrzymujemy do dyspozycji odczepy dla kolumn 4 i 8 Ohm jedno wejście liniowe RCA i gniazdo zasilające. Wieńcząc ten akapit ostatnią informacją jestem zobligowany wspomnieć, że do sterowania całością zestawu producent w wyposażeniu standardowym oferuje bardzo solidnie wyglądającego i pomimo niewielkiej ilości przycisków sterującego wszystkimi funkcjami, adekwatnie do designu przedwzmacniacza wykończonego pilota.
Przyglądając się testowanemu zestawieniu nie sposób odżegnać się od poprzedniego starcia z kolumnami Lumen White Kyara. Co prawda obydwa testy odbyły się przy użyciu całkowicie innych konstrukcji, ale po nabraniu odpowiedniego dystansu śmiało mogę powiedzieć, że tak poprzedni, jak i obecny występ pomimo stawiania na zdecydowanie inne akcenty brzmienia opiewają w bardzo pozytywne wnioski. Naturalnie każdy sparing bardzo mocno determinowały przetworniki zastosowane w danych zespołach głośnikowych, ale tytułowy set w obydwu przypadkach według mnie wyszedł z przysłowiową tarczą. Dlaczego? Nie wiem, jak to zrobił, ale za pierwszym razem potrafił tak umiejętnie podejść barwowo uważane przez wielu audiofilów za bezduszne przetworniki ceramiczne, że te nawet nie wiedząc kiedy chodziły według jego wytycznych jak na smyczy. Owszem, brzmienie nadal cechowała nieposkromiona ochota do pokazywania wszelkich niuansów zapisanych na płycie, ale zawsze było to okraszone pięknem w domenie ciepłej średnicy i złota w górnych rejestrach uwielbianych przez szerokie rzesze melomanów blasku lamp 300B. W takim razie co wydarzyło się w tym podejściu? Cóż, lampa w elektronice i papier w kolumnach dla wielu miłośników dobrej jakości dźwięku jest wręcz elementarzem w procesie dobierania poszczególnych komponentów toru audio. I chyba nie muszę nikogo przekonywać, że w moim przypadku nastąpiła pełna synergia tych dwóch składowych. Używany przeze mnie na co dzień zestaw oparty o wzmocnienie tranzystorowe nigdy nie był w stanie zaoferować takiej plastyki dźwięku. Wpięcie Phasemation w tor zaowocowało nadaniem muzyce tak oczekiwanego w większości mojej płytoteki pierwiastka namacalności i duchowości. Wszytko ewaluowało w stronę delikatnego złagodzenia krawędzi źródeł pozornych, ale w najmniejszym stopniu nie odbierałem tego jako utratę jakichkolwiek danych, tylko nadanie każdej nucie odpowiedniego dla poznania piękna muzyki sznytu jej akcentowania. Co więcej. Takie podanie materiału w przestrzeni międzykolumnowej w większości przypadków potęgowało efekt namacalności słuchanego wydarzenia muzycznego. Pisząc wprost, znacznie zyskiwał na prezentacji efekt sceny 3D. A dlaczego przed momentem napisałem, że tak było w większości przypadków? To proste. Przecież muzyka elektroniczna rządzi się innymi prawami i każde, nawet najwspanialsze podanie jej w estetyce łagodzenia krawędzi obciążone jest utratą jej przenikliwości. Ale zalecam spokój, gdyż i ten rodzaj muzy nie był przez japoński zestaw kaleczony, tylko nazwałbym to podany w nieco bardziej przystępnej eterycznie formie dla słuchających opery, jazzu, czy muzyki dawnej melomanów. I żeby nie było podejrzeń o siłowe pochlebianie naszym bohaterom na początek serii płyt wybrałem krążek z elektroniką grupy The Acid „Liminal”. Efekt? Nie wiem, czy mi uwierzycie, ale w tym przypadku prawie każda nuta wpisywała się w oczekiwania muzyków. Stwierdzenie “prawie każda” oznacza, że jedynie przestery i preparowane przenikliwymi piskami wokalizy czasem z mocnym postawieniem nacisku na słowo “czasem” okazywały się zbyt kulturalne. Reszta, włącznie z trzęsącymi moim pomieszczeniem nisko schodzącymi pomrukami było trzymane w oczekiwanych przeze mnie ryzach kontroli. Słowo harcerza, sam byłem bardzo pozytywnie zaskoczony, a to przecież miał być Palec Boży dla tego zestawu. Po takim obrocie sprawy przyszła pora na coś bardziej adekwatnego dla tego typu konstrukcji, czyli na recenzenckiej tapecie wylądował najnowszy album Adama Bałdycha & Helge Lien Trio „Brothers”. Ta przepojona duchem często płaczliwie brzmiących skrzypiec i przekomarzającego się z nimi fortepianu płyta pokazała, jak całkowicie inaczej niż mam na co dzień, ale nadal pięknie, a rzekłbym nawet, że w pewnych aspektach piękniej można pokazać ten sam materiał. To było idealne spiętrzenie możliwości sonicznych dobrej lampy i skutecznych, uzbrojonych w celulozowe przetworniki kolumn. Oczywiście ważnym dla oddania z jednej strony monumentalności, a z drugiej dużej swobody wybrzmiewania fortepianu aspektem była wielkość głośnika basowego (15”) i średniotonowego (22 cm), ale jak wspomniałem, to jest konfiguracyjny elementarz i tak prawdę mówiąc owe przewidywane bardzo dobre współbrzmienie testowanego zestawienia było zaczynem do ponownego zmierzenia się z tą, nie wiem dlaczego jak dotąd mało znaną na naszym rynku marką. Sięgając głębiej w zapamiętany pakiet pozytywnych odczuć tego krążka z przyjemnością przywołam jeszcze kilka innych pozytywnych aspektów, jakimi są fantastyczne oddanie głębi i szerokości wirtualnej sceny muzycznej, a także wydawałoby się trudne do ponadprzeciętnego zrealizowania przez stawiającą na eufonię lampę 300B jej napowietrzenie i nie zgłaszająca uwag kontrola pracy kontrabasu. Tak w porównaniu do tranzystora muzyka tryskała dobrem lampy, ale podczas testu takowej nie można z tego czynić zarzutów, tylko należy pokazać, jak umiejętnie obroniła się przed zaszufladkowaniem jako miłe, ale obciążone co prawda bardzo przyjemnym dla ucha, występującym w tanich konstrukcjach uśrednianiem przekazu. Ten przedstawiciel szklanych baniek pokazał, jak robią to najlepsi. Naturalnym, bo spowodowanym fantastycznym odbiorem poprzedniej produkcji płytowej odruchem była długa seria podobnych kompilacji, aż na koniec przyszedł czas na coś z portfolio mocnego rocka, czym okazał się być materiał koncertowy z orkiestrą symfoniczną zespołu Metallika „S&M”. Złośliwi przeciwnicy lamp prawdopodobnie węszą porażkę? Ale spokojnie mogą obejść się smakiem, gdyż podobnie do muzyki granej na komputerach mocny rock pokazał, jak soczyście mogą grać bardzo ważne dla tej formacji gitary i jak efektownie wypada przy tym nie tylko nasączona sporą masą, ale całkiem dobrze jak na lampę tryskająca energią stopa perkusji. To była na tyle ciekawa feeria atakujących mnie zewsząd, włącznie z reakcją publiczności i mocno zaznaczonymi pasażami kontrabasowych pomruków, orkiestry koncertowych wydarzeń, że kilka kawałków puszczałem sobie po dwa razy, co jest u mnie wskazującym na pozytywny wydźwięk słuchanego materiału ewenementem.
Rozprawiając wstępnie z dystrybutorem na temat dzisiejszego testu gdzieś w podświadomości miałem nadzieję, że podczas słuchania tak skonfigurowanego zestawu przekaz będzie co najmniej ciekawy. Ale po tych kilkunastu dniach zabawy z Japońskim pomysłem na zagospodarowanie w układach elektrycznych swoich konstrukcji dwóch królewskich lamp 300B bez naciągania faktów mogę powiedzieć, iż efekt przerósł moje oczekiwania. Co ciekawe, takiego odbioru sprawy nie pokrzyżował nawet materiał będący poza zainteresowaniem posiadaczy podobnych konstrukcji, czyli naładowana energią modulowanych pasaży basowych i wszelakich pisków muzyka elektroniczna. Owszem, ortodoksyjny wielbiciel takich produkcji znalazłby jakiś punkt sporny, ale osobiście pokazując mu z czym mamy do czynienia walczyłbym z nim o dobry wynik testowanego zestawienia do ostatniej kropli krwi. Zatem spinające ten test w jedną klamrę pytanie brzmi: “Czy tytułowy zestaw jest dla każdego?”. I tutaj po raz kolejny muszę odnieść się do obydwu odbytych na naszych łamach testów. Biorąc pod uwagę obydwa starcia stwierdzam, że po uwzględnieniu tendencji Japończyków stawiania na magię dźwięku teoretycznie tak. Jedyną kwestią będzie tylko końcowy sznyt brzmieniowy, który idąc za informacjami w poprzednich akapitów mocno determinują docelowe kolumny. Jednak bez względu na wykorzystane zespoły głośnikowe głównym dobrem ich współpracy z produktami CA-1000 i MA-2000 będzie w dobrym tego sowa znaczeniu muzykalność przez duże “M”. Naturalnie wszystko będzie obracać się w estetyce brzmienia wybranych kolumn – inaczej przy użyciu membran ceramicznych, a inaczej papierowych, ale zawsze całość będzie dobrze przyprawione.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Nautilus
Ceny:
Phasemation CA-1000: 149 000 PLN
Phasemation MA-2000: 149 000 PLN
Dane techniczne:
Phasemation CA-1000
Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 20 kHz
Czułość wejściowa:500/1000 mV (RCA/XLR)
Impedancja wejściowa: 47 kΩ
Wzmocnienie: 6/12/18 dB
Stosunek S/N:-100 dBV (10μV):A-NET
Separacja międzykanałowa: >100 dB
Pobór mocy: 43 W (115 lub 230 V, 50/60 Hz)
Impedancja wyjściowa: 100 Ω
Wymiary (WxHxD):
214 x 118 x 355 mm (wzmacniacz)
434 x 118 x 374 mm (control)
Waga:
7.5 kg/szt. (wzmacniacz)
14 kg (control)
Phasemation MA-2000
Impedancja wejściowa: 47 kΩ
Wzmocnienie: 27 dB
Szum własny: 200 μV
Moc nominalna: 25 W
Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 40 kHz
Odczepy głośnikowe: 4 lub 8 Ω
Pobór mocy: 160 W
Wymiary (WxHxD): 270 x 245 x 433 mm
Waga: 20 kg/szt.
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport Reimyo CDT-777, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Choć z dzieloną amplifikacją Phasemation CA-1000 & MA-2000 mieliśmy już przyjemność przy okazji testów Lumen White Kyara uznaliśmy, ze warto się im przyjrzeć podczas solowych występów i z nieco łatwiejszymi do wysterowania kolumnami …
cdn…
Opinia 1
Jak znana zdecydowanej większości populacji audiofilów wieść gminna niesie, przetworniki ceramiczne są jednymi z najcięższych do zaaplikowania w kolumnach pomysłów branży głośnikowej. Naturalnie, bez względu na ten dla wielu oczywisty fakt, jak wszystko na tym ziemskim padole oparte o porcelanowe membrany kolumny mają tyle samo zwolenników co przeciwników. I nie ma znaczenia, jakie to są liczby, ważnym jest, że na chwilę obecną poszczególne obozy w swych osądach są bardzo mocno okopane i żaden nie chce oddać przeciwnikowi nawet pół łokcia pola walki. Dlatego też mając na celu choćby zdawkowe zbliżenie obydwu ugrupowań do siebie coraz częściej pojawiają się konstruktorzy, którzy na ile to jest możliwe, starają się pogodzić obydwa światy, czyli sprawić, aby będące składową jednego z dzisiejszych produktów głośniki niemieckiego Accutona dały się napędzić niezbyt mocnym setem lampowym. Niemożliwe? Nawet nie wiecie, jak się mylicie, co niniejszym testem postaram się Wam udowodnić. Tak tak, będziemy rozprawiać o zaproponowanym przez jednego dystrybutora tak zwanym „Systemie Marzeń”, który jest w stanie zmusić z pozoru wiejące chłodem porcelanowe membrany do dźwięku przyjaznego nawet dla otwartych na inny punkt widzenia miłośników systemów lampowych. O czym mowa? Miło mi poinformować, iż to podejście testowe opiewać będzie zestaw składający się z: austriackich kolumn Lumen White KYARA, japońskiego zestawu pre-power Phasemation MA 2000 + CA 1000, japońskiego odtwarzacza CD/SACD Accupchase DP-720 i okablowania holenderskiego Siltecha w topowej specyfikacji Triple Crown. Puentując wstępniak chyba nie odkryję Ameryki, gdy zdradzę, iż całość sprzętu, nie bez problemów logistycznych, do redakcji dostarczył krakowsko-warszawski Nautilus.
Z racji mnogości urządzeń biorących udział w relacjonowanym spotkaniu testowym aby Was nie zanudzić, akapit wizualizacyjno-manualny pod względem tekstowym postaram się nieco zminimalizować. Zatem idąc za obietnicą i rozpoczynając od początku toru jako pierwszym zajmiemy się odtwarzaczem Accupchase DP-720. Ten będąc typowym przedstawicielem tej stajni jest ostoją piękna w najczystszej postaci. Ubrana w polakierowaną na wysoki połysk skrzynkę elektronika i mieniący się szampańskim złotem front pokazują, jak powinien wyglądać zaliczający się do segmentu High End produkt. Przybliżając nieco jego ofertę przyłączeniowo-użytkową wspomnę, iż na jego przednim panelu znajdziemy centralnie umieszczone okienko z najważniejszymi dla użytkownika informacjami typu: rodzaj wejścia, informacje o zaaplikowanej płycie, czy obsługiwany format. Nieco poniżej tego delikatnie zaciemnionego informatora o stanie urządzenia zlokalizowano majestatycznie wysuwającą się szufladę na srebrne krążki i licujące z nią dwa włączniki funkcyjne. Całość oferty sterowania uzupełniają znajdujące się na poziomie przywołanej tacki na płyty, ale osadzone znacznie bliżej boków przyciski (z lewej: POWER, EXT/DSP i SACD/CD, a z prawej: PLAY, PAUSE, BACK, NEXT, STOP). Raport tylnej ścianki donosi o serii wejść cyfrowych: USB, OPTICAL, HS-LINK, COAXIAL, wyjściach w standardach XLR / RCA i gnieździe zasilającym. Kreśląc kilka zdań o elektronice wzmacniającej sygnał nie mogę nie wspomnieć o bardzo zbliżonym do źródła złotym odcieniu produktów Phasemation. Sam przedwzmacniacz składa się z trzech komponentów, z tą tylko w stosunku do większości konkurencji różnicą, że zasilanie i sterowanie znajduje się jednej dużej skrzynce, a same układy przedwzmacniacza w dwóch mniejszych. Naturalnie takie rozwiązanie wymusza na poszczególnych komponentach zastosowanie na ich plecach odpowiednich gniazd realizujących połączenia prądowe i sygnałowe, ale biorąc pod uwagę fakt Waszego śledzenia załączonych fotografii wiem, że na ich podstawie sami dokładne to przestudiujecie. Gdy temat rewersu przedwzmacniacza linowego mamy już za sobą, zdradzę, że fronty małych skrzynek w swej skromności oferują jedynie sygnalizujące ich prace diody, a przedni panel głównej, będącej swoistym centrum dowodzenia patrząc od lewej strony serię przycisków, dwa pokrętła, okienko poziomu wysterowania, gałkę wzmocnienia i na prawej przyciski wyboru przypisanych funkcji i diody informujące o ustawieniu balansu pomiędzy kanałami. Przechodząc do końcówek mocy należy przywołać ich zrealizowaną przy pomocy dwóch lamp 300B (do procesu testowego dostarczono lampy manufaktury TAKATSUKI) w układzie SE moc 25W, a temat sterowania i przyjmowania sygnałów zamyka się jedynie w włącznikach na frontach i wejściach sygnału w standardzie RCA, terminalach kolumnowych dla obciążeń 4/8 Ohm i gniazdach zasilających na plecach. Dochodząc do wydaje się najważniejszego punktu spotkania, czyli samych kolumn i idąc za informacjami producenta okazuje się, iż są dość łatwym obciążeniem, gdyż oferują skuteczność na poziomie 89.5 decybeli. Jak wspominałem we wstępniaku, wszystkie przetworniki są ceramiczne, bądź ceramiczno-aluminowe pochodzą od niemieckiego Accutona, a bryłę obudowy nie można określić inaczej niż osobiste spotkanie ze sztuką w najczystszej postaci. Pokryte naturalnym egzotycznym fornirem i polakierowane na wysoki połysk, wszędobylskie obłe kształty nie tylko pięknie prezentują się w każdym, nawet najbardziej wyszukanym pomieszczeniu, ale przy okazji pomagają w wygaszaniu wewnątrz konstrukcji zazwyczaj bardzo szkodliwych fal stojących. Jak widać na zdjęciach, na froncie zlokalizowano cztery przetworniki (wysoko-tonowy, średnio-tonowy i trzy basowce), zaś tylny panel pozwala na połączenie kolumn ze wzmacniaczem w trybie biwiringu i za pomocą dostarczonych w komplecie dwóch rodzajów „dusz” umożliwia delikatne dostrojenie finalnego brzmienia. Zbliżając się ku końcowi tego mimo skrótowego potraktowania tematu trochę długiego akapitu dodam, iż całość konfiguracji okablowano topową serią holenderskiej marki Siltech w odmienia Triple Crown (sieciowe, sygnałowe i kolumnowe), co ewidentnie pokazuje, że dystrybutor stając na wysokości zadania niczego nie pozostawił bardzo różnie wypadającemu przypadkowi, tylko temat tego testu domknął na ostatni guzik.
Zanim rozpocznę dzielenie się z Wami zaobserwowanymi spostrzeżeniami, zaznaczę jedynie, że zderzenia z tak drogimi systemami zawsze obciążone są bardzo wysoko zawieszoną poprzeczką w domenie generowanego dźwięku. Naturalnie, powinny wyróżniać się bardzo dobrym brzmieniem, ale jak to zwykle bywa, często każdy gra w nieco inny sposób i aby nie wyrządzić nikomu krzywdy, należy być bardzo otwartym na to co się usłyszy. A jakby tego było mało, czasem znając specyfikę danego rozwiązania pewnych artefaktów należy nawet oczekiwać. A czy ja osobiście byłem na coś przygotowany? Powiem szczerze, naturalnie, że tak. Przecież grałem głośnikami ceramicznymi i nie ma takiej możliwości, aby weszły w sznyt przekazu angielskich Harbeth’ów, czy choćby moich ISIS-ów. Dlatego aplikując opisywane zestawienie w moim pokoju interesowało mnie tylko jedno: „Jak mocno uchodzącej za najszlachetniejszą lampie 300B uda się ucywilizować stawiające na kontur i ostre cięcie uzbrojone w porcelanowe głośniki kolumny Lumen White KYARA. Efekt? Bez naciągania faktów oznajmię, że bardzo dobry. Oczywiście w prezentacji nadal słychać było manierę „porcelanek”, a nie „papierzaków” ale tak zmysłowego ich podania jak dotąd nie udało mi się zaznać. Gdybym miał w kilku zdaniach sprecyzować pozytywy opisywanego „Systemu Marzeń”, powiedziałbym, że otrzymałem rysowaną wyraźną, ale nad wyraz gładką kreską bezkresną głębię wirtualnej sceny. Pozycjonowanie poszczególnych źródeł pozornych było tak mocno wyśrubowane, że tego co swobodnie słyszałem podczas obcowania z opisywanym zestawem testowym po przejściu na system odniesienia nader często mocno się doszukiwałem. Ok. Kreowanie świata w domenie wizualizacji wypadło wzorowo. A co z resztą składowych przekazu muzycznego? Tutaj kłania się właśnie wspominane na początku tego akapitu wyczulenie na oczekiwane artefakty. Chodzi mianowicie o raczej oscylujące bliżej neutralności niż mój codzienny, solidnie pokolorowany zestaw wysycenie i unikającą przeciążenia masę dźwięku. Ale jak zaznaczyłem, nie można mieć pretensji o coś, co jest naturalną pochodną zastosowanych komponentów, a tym bardziej, gdy przyjrzymy się temu bliżej, tak jak w dzisiejszej odsłonie nagle okazuje się bardzo mocno oddalone od typowej maniery podobnych produktów. Zagmatwałem? Już wyjaśniam. Mówi ę o dalekiej od znanej wszystkim specyfice grania tytułowego zestawienia, czyli nie ostro, szybko i bezduszne, tylko może nie w kolorystyce złotej jesieni, ale gładkie, świeże i z wyraźnie wyczuwalną duszą do grania muzykowanie. Tak, dla mnie skażonego ociekającym barwą przekazem przydałoby się nieco więcej masy na środku pasma, ale za to moje kolumny nie budują tak głębokich przestrzeni i nie oferują takiej witalności. Niestety, zawsze jest coś za coś i jestem prawie pewien, że gdy odbiję się od przysłowiowej bandy przekraczającego punkt neutralności wysycenia dźwięku, pierwsze kroki podczas ewentualnych zmian skieruję właśnie w stronę napędzanych lampą kolumn typu Lumen White. Gdy temat sznytu grania mamy z grubsza zreferowany, na kilku przykładach płytowych postaram się pokazać, jak mieniący się szampańskim złotem i pięknem naturalnego forniru poszczególnych klocków układanki zestaw radzi sobie w warunkach bojowych. Na początek weźmy repertuar Christiny Pluchar „Teatro d’Amore” . Szczerze powiedziawszy nie sądziłem, że ta przecież bardzo wymagająca pod względem barwy twórczość wypadnie tak wciągająco. Rozmach wokalizy z oddaniem okalającego artystów tła był na najwyższym poziomie. Ba nawet głosy artystów specjalnie nie narzekały na oszczędność w wysyceniu dolnego środka (główne role śpiewane to sopran i kontratenor). Owszem, po kilku taktach ową oszczędność na podstawie użytego podczas tej sesji nagraniowej instrumentarium bez problemu wyłapywałem, ale patrząc na całość nie odbierałem tego jako szkodliwego wynaturzenia, tylko inny sposób oddania tego wydarzenia. Naturalnie, gdy któregoś razu gościłem większą grupę znajomych i dobiegającą z kolumn muzykę byłem zmuszony zbliżając się do maksimum zdecydowanie pogłośnić, momentami dało się wyczuć ogólną utratę równowagi tonalnej w stronę wyszczuplenia. Ale natychmiast stając w obronie naszego obiektu zainteresowania zaznaczę, że podczas unikającego dyskotekowych głośności słuchania (przecież do dyspozycji mamy jedynie 25W) wyartykułowany temat nie występował. Jako kolejny przykład płytowy posłużyła mi najnowsza kompilacja Gary Peacock Trio „Tangents”. Tak jak w przypadku muzyki dawnej, tak i tutaj większość przekazu z dobrodziejstwa swobody grania czerpała pełnymi garściami, a jedynym narzekającym na zbyt witalne granie instrumentem był kontrabas, który delikatnie zatracił wspomagane pudłem rezonansowym wybrzmiewanie strun. Reszta generatorów dźwięku oczywiście z blachami na górze, ale i stopą perkusji na dole wydawały się być ukontentowane (kiedy była potrzeba, podłoga potrafiła zadrżeć). I gdy tak płyta za płytą wszystko wypadało co najmniej ciekawie, przyszedł czas na elektronikę spod znaku Massive Attack „Blue Lines”. I wiecie co? To chyba jedyny gatunek muzyczny, który znacznie częściej niż inne pokazywał, gdzie mu się nie podoba. To ma być szybkość i energia sztucznych tworów nutowych, a tymczasem nasz złożony do celów testowych kombinat sprzętowy owszem szybkości nie żałował, ale najniższe, nie występujące w naturze pomruki mimo ochoty do pokazania prawdy oddawał zbyt lekko. Słowem, szybko, przenikliwie, ale w najniższych rejestrach zbyt kulturalnie, na co ortodoksyjni wielbiciele takich produkcji z pewnością mogliby ponarzekać. Ale umówmy się, nikt przecież nie kupuje zestawu audio za cenę apartamentu w centrum Warszawy, żeby słuchać na nim pozbawionych szacunku dla narządów słuchu tworów muzycznych. Zaproponowany do zaopiniowania zestaw ewidentnie skierowany jest do melomanów i jeśli tylko ów miłośnik dobrej jakości dźwięku będzie stawiał na jego magię, z pewnością się nie zawiedzie.
Przyznam szczerze, mimo zapewnień aplikujących system w moich progach pracowników Nautilusa, że zderzę się z magią w wydaniu Accutona, po doświadczeniach z wieloma podobnymi konstrukcjami konkurencji na to spotkanie sam na sam miałem przygotowany spory margines tolerancji. Tymczasem większość słuchanego przeze mnie materiału muzycznego bez problemu potrafiła mnie w pozytywnym tego słowa znaczeniu zadziwić, żeby nie powiedzieć zauroczyć. Owszem, zwiększenie ilości decybeli przy przecież niezbyt mocnych jak na potrzeby kolumn lampach czasem powodowało przenikliwość prezentacji. Ale przecież wspominałem, że były to okazjonalne wyskoki, których podczas osobistego kontaktu z muzyką ani razu nie wywołałem. A gdy tylko w napędzie lądował warty karmienia moich narządów słuchu projekt muzyczny, okazywało się, że mimo bardzo mocnego osobistego skrętu ku podkolorowaniu przekazu słyszałem wiele bardzo pożądanych, a u mnie nie tak spektakularnie wypadających cech. Do kogo zatem adresowany jest opisywany zestaw? Jak wspomniałem, w pierwszym rzędzie do melomanów stawiających na magię dobiegających do jego uszu swobodnie podanych, bezkresnych pokładów dźwięku. Jednak w drugiej kolejności nie odżegnywałbym się od polecenia go prawie wszystkim, gdyż mimo delikatnie wyczuwalnego sznytu grania porcelanowych przetworników system robi to na tyle gładko i czarująco, że nie zdziwiłbym się, gdyby nawet największy przeciwnik w osobie ortodoksyjnego lampiarza znalazł w tej konfiguracji czegoś ciekawego dla siebie. A jako wręcz idealny przykład tej teorii zaproponuję siebie, który będąc ze swoją układanką zdecydowanie bliżej przegrzania panującej atmosfery, w przypadku roszad systemowych z pewnością wykonałby kolejną, tym razem ocierającą się o decyzję zakupową próbę testową. A to chyba o czymś świadczy.
Jacek Pazio
Opinia 2
Niestety za oknem plucha, o romantycznej złotej polskiej jesieni przypominają co najwyżej reklamy funduszy emerytalnych a każdy z nas na miarę własnych możliwości radzi sobie ze związanym z pożegnaniem lata przygnębieniem. Jedni sięgają po wszelakiej maści samoopalacze mniej bądź bardziej udanie symulujące resztki wakacyjnej opalenizny, inni „jasne pełne” zastępują szkockimi destylatami a my, jak przystało na rasowych audiofilów, znaleźliśmy swój własny sposób na jesienną chandrę. Nie mówię, że od czasu do czasu nie sięgamy po szklaneczkę słomkowo-złotej ambrozji z Islay, bo sięgamy, ale przede wszystkim reaktywujemy nasz autorski cykl spotkań z tzw. „systemami marzeń”. Wyszliśmy bowiem z założenia, że dystrybutorzy i producenci powinni mieć szansę nie tylko podczas corocznego Audio Video Show i innych, nieco mniej popularnych eventów, prezentowania swoich autorskich konfiguracji. Skoro bowiem dysponujemy miejscem umożliwiającym wstawienie nawet takich „maleństw” jak Avantgarde Acoustic Trio, czy Trenner & Friedl Duke wielką niefrasobliwością z naszej strony byłoby ww. okoliczności przyrody nie wykorzystać. I w miarę skromnych możliwości wykorzystujemy. Jednak dziwnym zbiegiem okoliczności ostatnia recenzja ze wspomnianego cyklu nie dość, że pojawiła się na naszych łamach na samym początku bieżącego roku, to była niejako pokłosiem prezentacji mającej miejsce właśnie podczas zeszłorocznego Audio Video Show i tylko grzecznie czekającej na swoją kolej, gdy w naszym OPOSie gościł potężny system bułgarskiego Thraxa. Mowa oczywiście o austriackim systemie marzeń w skład którego weszła elektronika Ayona i kolumny Lumen White White Light Anniversary. Cóż zatem przygotowaliśmy tym razem? Całkiem zgrabne nawiązanie do ostatniego testu, nieco przewrotną konfigurację towarzyszącej elektroniki i iście niemoralną propozycję okablowania całości. Tak, tak drodzy Państwo. Po prostu dystrybutor, z resztą słusznie, uznał, że skoro ma być system marzeń, to niech taki będzie i zgodnie ze staropolskim, „czym chata bogata, tym rada” ustawił u nas set w skład którego weszły odtwarzacz CD/SACD Accuphase DP-720, dzielona amplifikacja Phasemation CA-1000 & MA-2000, kolumny Lumen White Kyara, oraz okablowanie Siltech Triple Crown.
Jak sami Państwo widzą wbrew obowiązującym regułom i niejako również naszym własnym doświadczeniom krakowsko – warszawski Nautilus nieco przewrotnie, wraz z opartymi na Accutonach Lumen White’ami zamiast spodziewanego potężnego „pieca” dostarczył … 25W triodową amplifikację Phasemation z przepięknymi lampami Takatsuki TA-300B (opcja dostępna za dopłatą) na pokładzie. Oprócz pary takowych perełek w każdym monobloku znajdziemy jeszcze stabilizująca 2A3, sterującą 12AX7A i prostowniczą JAN 5R4G Philipsa. Całość zamknięto w stylowej klatce, której front stanowi szyba pozwalająca cieszyć wzrok widokiem rozżarzonych baniek a jednocześnie mieć pewność, że buszującym po domu milusińskim nic z ich strony nie grozi. Dla towarzystwa i zachowania wzorniczej spójności wraz z ww. końcówkami trafił do nas również dedykowany przedwzmacniacz CA-1000 w którym czytelny wyświetlacz, przyciski wyboru źródeł i potężną oferującą 46 kroków, sprzęgniętą z hybrydowym układem z przekaźnikami, gałkę głośności zamontowano w module zasilając-sterującym, natomiast część sygnałowo-wzmacniającą podzielono na dwa odrębne moduły przypisane prawemu i lewemu kanałowi. Konstrukcja jest oczywiście lampowa i oparta na bańkach ECC803 (12AX7) pracujących w systemie SRPP (Serial Regulated Pull-Push) z buforem wyjściowym na podwójnych triodach 6922 (6DJ8). Lampy pracują bez sprzężenia zwrotnego. W roli prostownika użyto lampy 5U4G. Każdy z modułów dysponuje trzema gniazdami RCA i trzema XLR, w przypadku których zastosowano transformator zmieniający sygnał na niezbalansowany. Nie muszę dodawać, że całość skąpana jest w nad wyraz ekskluzywnym szampańskim złocie a drewniane podstawy tylko podkreślają urzekająco rustykalną szatę wzorniczą. Jak się jednak okazuje wykorzystanie drewna nie wynikało jedynie z walorów czysto estetycznych, gdyż producent otwarcie przyznaje, iż głownie chodziło o wynikające z natywnej anizotropowości tego naturalnego materiału cechy antywibracyjne.
W roli źródła wystąpił utrzymany dokładnie w takiej samej estetyce odtwarzacz CD/SACD Accuphase DP-720 będący najwyższym zintegrowanym dyskofonem w ofercie tego japońskiego wytwórcy. Wyżej jest już tylko duet DP-950/DC-950, z którym zdążyliśmy się już jakiś czas temu zaznajomić. Jeśli szlachectwo zobowiązuje, to już patrząc na bryłę 720-ki mamy pewność, ze w jej żyłach płynie nie błękitna, lecz wręcz szafirowa krew i o ile ustawione tuż obok niej Phasemation jest niezaprzeczalnie eleganckie, to przy Accu prezentuje się niczym siostra szarytka przy którymś z purpuratów. Głębia iście fortepianowej politury drewnianej skrzyni stanowiącej ozdobną nakładkę na wykonany w wysokowęglowej stali korpus, oraz bardziej złoty aniżeli klasycznie szampański satynowy front sprawiają iście piorunujące wrażenie, Dodając do tego onieśmielającą zielonkawą poświatę centralnie umieszczonego logotypu i dostojeństwo pracy masywnego, firmowego napędu można nabrać przekonania, że niezwykle trudno będzie nam znaleźć równie dopracowanego konkurenta. Oczywiście jak przystało na urządzenie spełniające kryteria XXI-wiecznego rynku na tylnej ściance oprócz oczywistych wyjść analogowych w standardzie RCA i XLR odnajdziemy pełne spektrum wejść cyfrowych włącznie z akceptującym 192 kHz/24 bit gniazdem USB i firmowym, zdolnym obsłużyć 24 MHz/1bit DSD autorskim HS-Linkiem. Dla miłośników wszelakich maści wiwisekcji i zabaw z lutownica dodam tylko, że sekcję cyfrową oparto w nim na ośmiu równolegle pracujących układach ES9018 ESS Technology Inc.
Najmniejsze Lumeny to nadal pokaźnych rozmiarów trójdrożne podłogówki, w których za średnicę i najwyższe tony odpowiadają przetworniki ceramiczne (istnieje możliwość dopłaty do diamentowych tweeterów) a za bas trzy ceramiczno-aluminiowe wypukłe sandwiche z neodymowo-kobaltowymi układami magnetycznymi. Jednak w przeciwieństwie do konstrukcji Gauder Akustik charakteryzujących się bardzo stromym (50-60 dB/oktawę) spadkiem symetrycznych zwrotnic wysokiego rzędu w Lumenach zastosowano układy pierwszego rzędu z 6 dB spadkiem na oktawę a eliminację charakterystycznych dla Accutonów rezonansów powierzono dodatkowym obwodom.
A teraz najlepsze i najbliższe m.in. ze względu na posiadane wykształcenie memu sercu, czyli obudowy. Pomijając ich nad wyraz finezyjny, inspirowany lutnią kształt, kosztowne forniry i perfekcyjną fortepianową powłokę lakierniczą najważniejsze jest to, czego na pierwszy rzut oka nie widać. Chodzi bowiem o to, że nie dość, że „skrzynie” Lumenów wykonano z giętej sklejki, co aż takie dziwne, mając na uwadze ich pofałdowaną bryłę nie jest, to sam budulec już taki zwykły nie jest. Po pierwsze wykonywany jest pod dyktando, zgodnie z zaleceniami wyłącznie dla Lumen White’a, po drugie stanowi autorską mieszankę różnych gatunków i grubości poszczególnych fornirów, po trzecie obróbka odbywa się tak, aby nie przecinać ich włókien i po czwarte zamiast powszechnie stosowanych klejów syntetycznych w procesie zespalania używa się klasycznego kleju kostnego, czyli wszystko odbywa się zgodnie z tradycją. Wnętrze pozbawione jest wytłumienia a same konstrukcje pod względem akustycznym są pewną, nad wyraz zaawansowaną wariacją nt. obudowy otwartej, lecz pozbawionej swoich oczywistych wad. Śladowej szerokości ściana tylna nie pozostała jednak otwarta na całej swej długości, lecz pozostawiono na niej jedynie niewielki otwór stratny Airflow, który można, gdy zajdzie taka potrzeba, zasklepić dedykowanym, przykręcanym elementem ze sklejki.
No i na koniec, będące jak to mawia klasyk piłki kopanej „truskawką na torcie” holenderskie okablowanie Siltech z topowej serii Triple Crown, do której wreszcie, wcale nie tak dawno dołączył przewód zasilający.
No i to by było na tyle jeśli chodzi o część wprowadzającą i krótką charakterystykę każdego z elementów dostarczonego przez ekipę Nautilusa toru audio i skoro mamy tę część już z głowy spokojnie możemy przejść do rzeczy najważniejszej, czyli do brzmienia tej jakże intrygującej audiofilskiej układanki. I tutaj zaczynają się schody, gdyż po peanach jakimi uczciliśmy wizytujące u nas wraz z elektroniką Ayona przecudnej urody White Light Anniversary wydawałoby się, że nic sensownego napisać nie sposób. W końcu nie od dziś wiadomo jak (nie tylko) porcelanowe Accutony grają i albo się je kocha, albo niekoniecznie, ale obojętność wydaje się być w stosunku do nich pojęciem zupełnie obcym. Tak przynajmniej uważałem do niedawna, czyli do momentu, gdy tytułowy set wylądował w naszym OPOSie. Wróćmy jednak jeszcze na chwilę do grudniowo-styczniowej recenzji wyższego modelu Lumen White’ów. Wspominałem wtenczas o dość powszechnej cesze, jaką przynajmniej na moje ucho odznaczały się wszystkie znane mi konstrukcje oparte o najnowsze, wypukłe aluminiowo-ceramiczne sandwiche. Chodzi mianowicie o delikatne zamglenie – semitransparentną matowość reprodukowanego przez nie pasma, z którym to problemem White Light Anniversary poradziły sobie wybornie minimalizując do niemalże niemierzalnego – niezauważalnego poziomu. Pytanie, czy osiągnięto na drodze modyfikacji samych drajwerów, czy z pomocą aktywnych, używanych wtenczas, zwrotnic pozostawało otwarte aż do teraz, gdy otrzymaliśmy w pełni konwencjonalne Kyary. I właśnie tutaj dochodzimy do clue, gdyż może nie w kategoriach bezwzględnych, co po prostu czysto subiektywnych gustów model tańszy i nieco mniejszy austriackiego producenta gra dla nie po prostu … lepiej. Oczywiście biorę pod uwagę diametralnie inną elektronikę towarzyszącą, ale Lumeny stały u nas na tyle długo, że nie tylko z gęsto grającym źródłem Accuphase’a i wręcz organiczną soczystością uzbrojonych w Takatsuki Phasemationami zdążyły swoje odsłużyć i za każdym razem było niby inaczej, ale dokładnie tak samo zjawiskowo, więc śmiem twierdzić, że to nie tylko wypadkowa całego systemu, ale ich natywna cecha.
A całość zagrała nad wyraz uzależniająco – gładko, rozdzielczo i niekoniecznie tak, jak można byłoby się po secie z Accutonami na końcu spodziewać. Niby podobnie gęstą, lekko ocieploną estetyką charakteryzowały się swojego czasu Estelony, ale Lumeny dodają do tego ponadprzeciętną swobodę, zauważalnie lepszą motorykę połączoną z konturowością źródeł pozornych i przede wszystkim napowietrzenie kreowanej sceny muzycznej. Prezentację dostarczonego przez Nautilusa systemu można porównać do fotografii wykonanej topowej klasy średnioformatowcem w stylu Hasselblada H5D-200c MS przy promieniach wschodzącego, bądź zachodzącego słońca. Mamy zatem wręcz idealne połączenie plastyczności z nieosiągalną dla większości konkurentów rozdzielczością a to wszystko przy całkowitym braku wymuszenia i wyczynowości. Jest to granie swobodne, wirtuozerskie, lecz niemalże od niechcenia i bez jakichkolwiek prób usilnego przyciągnięcia naszej uwagi tanimi sztuczkami i efekciarstwem. Dlatego też w bezpośrednim starciu z nastawionymi na pierwszy efekt i złudny zachwyt tytułowy system może wypaść zdecydowanie mniej przebojowo. Warto jednak dać mu dłuższą chwilkę pograć i samemu ocenić, czy zależy nam na jednosezonowym hicie w stylu „Macareny”, czy jednak wolimy nieprzemijający geniusz Louisa Armstronga, Milesa Davia, lub Nat King Cole’a.
Przechodząc do muzycznych przykładów, czyli konkretów na których wszyscy chętni mogą nausznie zweryfikować naszą radosną twórczość bajkopisarską zacznę od dość krytycznego repertuaru, czyli szeroko pojętej wokalistyki w wykonaniu płci pięknej. W tym celu sięgnąłem po trzy, ostatnio najczęściej przeze mnie eksploatowane albumy – pełen gorących portugalskch rytmów „Peregrinaçâo” Dulce Pontes, zupełnie oderwany od współczesnej estetyki folkowo nordycki „LYS” L.E.A.F i tradycyjnie bałkański, oszczędnie zaaranżowany „Damar” Amiry Medunjanin. Trzy wydawnictwa, trzy różne historie i trzy diametralnie inne estetyki, które w sposób bezapelacyjny pokazywały cechy charakterystyczne każdej z płyt a raczej każdej z wokalistek na nich zarejestrowanych. Mamy zatem nieco szorstki, zadziorny głos Dulce Pontes, dziewczęco – szczebioczący a zarazem jedwabiście gładki Kati Ran, czy wreszcie umiejscowiony gdzieś pomiędzy nimi, przepełniony spokojem, poruszający Amiry Medunjanin. Łączy je za to zerowa sztuczność, brak parcia na szkło i sama naturalność, która tym razem przybiera całkowicie materialną postać.
Swobodę i zaskakująco holograficzną wieloplanowość usłyszeć można na możliwie purystycznie zrealizowanych nagraniach, gdzie uwagi nie rozpraszają jak się okazuje całkowicie zbyteczne ozdobniki a clou stanowią jedynie artyści i przestrzeń, w jakiej nagrania dokonano. Dlatego też nie odmówiłem sobie przyjemności odsłuchu „Graduału Wiślickiego” Stoltzer Ensemble / Robert Pożarski, gdzie już i tak dopieszczony pod względem akustycznym OPOS przybrał iście sakralne gabaryty pod sklepieniem których generowane przez wokalistów i organy dźwięki miały nie tylko gdzie się rozpędzić, ale i w pełni naturalnie wybrzmieć.
Niejako na zakończenie zostawiłem coś bardziej energetycznego i ostrzejszego – „Skin Deep” Buddy’ego Guy’a, gdzie bez najmniejszych problemów oddane zostały zarówno drajw, jak i typowo klubowo-koncertowa atmosfera nagrania. Brzmienie gitar było akuratne – ani zbyt matowe, ani zbyt rozświetlone, czy zaokrąglone. Kiedy trzeba riff potrafił zakłuć ale też niepotrzebnie nie przekraczał granicy gdzie realizm przechodzi w zbytnią ofensywność.
Powiem szczerze, że tego typu pomysł na dźwięk, który zaproponowała autorska, dostarczona przez Nautilusa, kombinacja marek Accuphase, Phasemation, Lumen White i Siltech nie tylko zasługuje na miano ekstremalnego High Endu, co w pewien, swoisty sposób owo pojęcie definiuje. Nie sztuką jest bowiem wziąć wszystko to, co w danym momencie najdroższego ma się na półkach, lecz cały myk polega na ty, aby tak połączyć odpowiednie komponenty ze sobą aby osiągnąć jak najbardziej homogeniczny i możliwie uzależniający dla słuchaczy rezultat. I ta sztuka krakowsko-warszawskiej ekipie Nautilusa się bezdyskusyjnie udała, gdyż prawdę powiedziawszy dawno nie było sytuacji abyśmy niemalże z zegarkiem w ręku odliczali z Jackiem minuty do momentu, gdy tylko będziemy mogli odłożyć nasze codzienne obowiązki na bok, rozsiąść się wygodnie w fotelach i zacząć delektować ulubioną muzyką.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Nautilus
Ceny:
Accuphase DP-720: 79 900 PLN
Phasemation CA-1000: 149 000 PLN
Phasemation MA-2000: 149 000 PLN
Lumen White Kyara: 45 000 €
Siltech Triple Crown IC XLR/RCA: 20 000 € / 2 x 1m, 27 500 € / 2 x 1,5m
Siltech Triple Crown Speak: 50 000 €/ 2 x 2,5m
Siltech Triple Crown Power: 13 000 €/1,5m
Dane techniczne:
Accuphase DP-720
Wejścia cyfrowe, HS-LINK (RJ-45), Koaksjalne, Optyczne, USB; EXT DSP: HS-LINK (RJ-45), Koaksjalne
Częstotliwość próbkowania:
RCA: 32 kHz, 44,1 kHz, 48 kHz, 88,2 kHz, 96 kHz, 176,4 kHz, 192 kHz (16 do 24 bitów, 2-kanałowe PCM)
Optyczne: 32 kHz do 96 kHz,
HS-LINK: 2,8224 MHz (1-bit, 2-kanałowy DSD)
Przetwornik cyfrowo-analogowy: ośmiokanałowy układ MDSD (sygnał DSD), ośmiokanałowy układ MDS++ (sygnał PCM)
Pasmo przenoszenia: 0,5 – 50 000 Hz (+0, -3 dB)
Całkowite zniekształcenia harmoniczne (THD): 0,0006% (20 – 20 000 Hz)
Odstęp sygnału od szumu: 119 dB
Dynamika: 116 dB (wejście 24-bitowe, filtr dolnoprzepustowy wyłączony)
Separacja między kanałami: 117 dB (20 – 20 000 Hz)
Napięcie/impedancja wyjściowa: XLR: 2,5 V/50 Ω, RCA: 2,5 V/50 Ω
Regulacja sygnału wyjściowego: 0 dB do -80 dB w krokach co 1 dB (cyfrowa)
Pobór mocy: 31 W/standby – 0,3 W
Wymiary (S x W x G): 477 x 156 x 394 mm
Waga: 28 kg
Phasemation CA-1000
Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 20 kHz
Czułość wejściowa:500/1000 mV (RCA/XLR)
Impedancja wejściowa: 47 kΩ
Wzmocnienie: 6/12/18 dB
Stosunek S/N:-100 dBV (10μV):A-NET
Separacja międzykanałowa: >100 dB
Pobór mocy: 43 W (115 lub 230 V, 50/60 Hz)
Impedancja wyjściowa: 100 Ω
Wymiary (WxHxD):
214 x 118 x 355 mm (wzmacniacz)
434 x 118 x 374 mm (control)
Waga:
7.5 kg/szt. (wzmacniacz)
14 kg (control)
Phasemation MA-2000
Impedancja wejściowa: 47 kΩ
Wzmocnienie: 27 dB
Szum własny: 200 μV
Moc nominalna: 25 W
Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 40 kHz
Odczepy głośnikowe: 4 lub 8 Ω
Pobór mocy: 160 W
Wymiary (WxHxD): 270 x 245 x 433 mm
Waga: 20 kg/szt.
Lumen White Kyara
Budowa: 3-drożna, Airflow
Obudowa: optymalizowana pod kątem rezonansów sklejka
Przetworniki:
– 1 x 1″ ceramiczna kopułka wysokotonowa
– 1 x 5” ceramiczny głośnik średniotonowy
– 3 x 7,5″ głośnik niskotonowy typu sandwicz (ceramika/aluminium) ze specjalnymi, neodymowo-kobaltowymi magnesami
Impedancja nominalna: 5 Ω
Skuteczność (1 W/1 m): 89,5 dB
Rekomendowana moc wzmacniacza: 30 W – 200 W
Pasmo przenoszenia: 26 Hz lub 30 Hz – 40 kHz (-3 dB)
Punkty przecięcia zwrotnicy: 350 Hz/3000 Hz
Zwrotnica: 6 dB/oktawę
Okablowanie wewnętrzne: własnej produkcji
Tłumienie Airflow – zmienne:
– otwarty mały port = 26 Hz
– otwarty duży port = 30 Hz
Wymiary (W x S x G): 1190 x 300 x 600 mm
Waga: 60 kg/szt.
System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Najnowsze komentarze