Tag Archives: Pixel Magic Systems Ltd.


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Pixel Magic Systems Ltd.

Lumïn D3

Link do zapowiedzi: Lumïn D3

Opinia 1

Patrząc na rynek oraz na oczekiwania konsumentów jak na dłoni widać zarówno bogactwo ofert, jak i jasne komunikaty potencjalnych nabywców, co do tego, że ma być prosto, łatwo i zarazem niedrogo. A i jeszcze możliwie nieabsorbująco gabarytowo i ekologicznie, bo w mikro-kawalerkach miejsca jest jak na lekarstwo a prąd jakoś tanieć nie chce. Dlatego też takim powodzeniem cieszą się wszelakiej maści kombajny integrujące w swych mikrych ciałkach, to co jeszcze do niedawna potrzebowało kilku a w ekstremalnych przypadkach wręcz kilkunastu osobnych urządzeń. Oczywiście mowa tu o rynku konsumenckim, gdyż High-end rządzi się swoimi własnymi prawami, gdzie nieustająco rozmiar ma znaczenie a dzielenie przysłowiowego włosa na czworo i rozbijanie każdego komponentu na czynniki pierwsze jest na porządku dziennym. Wróćmy jednak na ziemię i skupmy się na ofercie adresowanej „zwykłemu” zjadaczowi chleba chcącemu cieszyć tak oczy, jak i uszy czymś zauważalnie wyższych lotów aniżeli zalegająca marketowe półki plastikowa masówka. I właśnie dla takiego „targetu” Pixel Magic Systems Ltd., czyli właściciel marki Lumïn od około dekady utrzymuje w swym portfolio swoisty ulgowy bilet wstępu do świata streamingu, czyli zintegrowane (dysponujące wbudowanym DAC-iem i regulacja głośności) plikograje oznaczone literą D. Jak z pewnością wierni czytelnicy pamiętają, wiosną 2015 r. przyszło nam z takową budżetową propozycją Hongkończyków się spotkać pod postacią prekursora rodu D1 a teraz, dzięki uprzejmości wrocławskiego Audio Atelier, na redakcyjny tapet trafiło kolejne, już trzecie pokolenie o wszystko mówiącym oznaczeniu D3, które w kilku zdaniach pozwoliliśmy sobie poniżej opisać.

Zabawę w znajdź X różnic śmiało możemy sobie darować, gdyż poza jednym drobiazgiem „na plecach” D3 od D2 nie różni się absolutnie niczym. Chociaż …, chociaż sam producent wspomina, iż najnowsza inkarnacja anodę (srebrną bądź czarną) jaką wykończono aluminiowy korpus odziedziczyła nie po swym poprzedniku a po wyżej urodzonej P1-ce, przez co nie tylko zyskała na „jedwabistości”, lecz przede wszystkim stała się mniej łasa na pozyskiwanie materiału daktyloskopowego i tym samym łatwiejsza do czyszczenia / utrzymania w czystości. Z rzeczy oczywistych front wykonano z solidnego płata aluminium a korpus z giętej, również aluminiowej blachy. Centrum ściany przedniej zajmuje niewielki zielonkawo-błękitny wyświetlacz informujący o tytułach i parametrach odtwarzanych treści a w przypadku uaktywnienia cyfrowej regulacji siły głosu o nazwie Leedh Processing również o nastawach „wirtualnego potencjometru”. Brak jakichkolwiek pokręteł i przycisków jasno daje do zrozumienia, iż do sterowania potrzebować będziemy jakiegoś „pilota” i jest to bardzo dobry trop, gdyż takowy jako wyposażenie opcjonalne w katalogu Lumïna się znajduje. Jeśli komuś nie w smak dodatkowy drenaż portfela, to do pełni szczęścia wystarczy mu pracujący pod kontrola Androida/iOS-a dowolny smartfon/tablet, na którym da się zainstalować autorską aplikację integrującą zarówno obecne w sieci domowej i wpięte w zadek odtwarzacza dyski, jak również najpopularniejsze serwisy streamingowe oraz platformę TuneIn Radio z rozgłośniami z najdalszych zakątków świata. Z jej pomocą dokonujemy również wszelkich nastaw i zmian konfiguracji począwszy od zdefiniowania dyżurnego odtwarzacza i ścieżki podstawowego repozytorium, poprzez aktywację wspomnianej regulacji głośności, zarządzanie upsamplingiem a nawet wygaszenie diod w gnieździe Ethernet.
Zerkając na ścianę tylną z jednej strony mamy praktycznie wszystko to, co znamy z dwóch poprzednich odsłon podstawowego streamera Lumïna, więc jest OK, gdyż przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka, a z drugiej można mieć w tym temacie nieco „mieszane” odczucia. Jednak po kolei. Patrząc od lewej do dyspozycji otrzymujemy po parze wyjść analogowych w standardzie RCA i XLR, wyjście cyfrowe BNC, zacisk uziemienia, 1GB port Ethernet i podwójne gniazdo USB do obsługi zewnętrznych pamięci masowych. Listę zamyka zintegrowane z komorą bezpiecznika gniazdo zasilające IEC, oraz włącznik główny. No i w tym momencie można mieć bądź to pozytywne, bądź też właśnie nie do końca entuzjastyczne przemyślenia, gdyż o ile w porównaniu do D2-ki należy pochwalić ekipę producenta za naprawienie wcześniejszego ergonomicznego „babola” i obrócenie gniazda o 180° (teraz komora bezpiecznika jest na górze, przez co odstęp gniazda do „okapu” zauważalnie wzrósł), więc wreszcie daje się zaaplikować w nim przewody zakończone normalnymi a nawet masywnymi wtykami (poprzednio wchodziły zazwyczaj tylko „slimy” w stylu FI-C15 / CF-C15 NCF(R) a przy odrobinie szczęścia FI-28 Furutecha), to już na tle założyciela rodu D1 powodów do euforii najzwyczajniej nie widzę. Czemu? Cóż, może i dołączany do pra-przodka zewnętrzny zasilacz nie był najwyższych lotów, ale był … odłączany, więc ewentualny tuning zajmował dosłownie kilka sekund i co oczywiste był całkowicie odwracalny i zarazem bezinwazyjny. A tak, czyli od drugiej generacji, gdzie impulsowe zasilanie trafiło do trzewi D, chcąc z azjatyckiego malucha wycisnąć wszystko co najlepsze trzeba będzie przeprowadzać podobną co w U2 Mini operację na otwartym sercu. Pozostając w roli wiecznego malkontenta zwróciłbym również uwagę na brak jakiegokolwiek wejścia cyfrowego, przez co wspominane na wstępie „wszystkomanie” D3-ki staje pod lekkim znakiem zapytania, gdyż z racji nieobecności stosownego interfejsu jego integracja np. z odbiornikiem TV / dekoderem kablówki staje się niemożliwa. A szkoda, bo miejsca na nawet samotnego optyka (o wspierającym ARC HDMI nawet nie wspominając) jest aż nadto. Czego z resztą podobnie wyceniony i niewiele większy Auralic Altair G 1.1 jest najlepszym przykładem. Z drugiej strony takie podejście do tematu, przynajmniej patrząc przez pryzmat portfolio producenta, można zrozumieć, gdyż, jeśli ktoś naprawdę szuka integracji, to raczej powinien zainteresować się takowe interfejsy i atrakcje oferującym P1 Mini.
Podobną huśtawkę emocjonalną serwują nam trzewia, gdyż choć D3-ka chwali się korzystaniem z dobrodziejstw, w tym mocniejszym procesorem, najnowszej platformy streamingowej Hongkończyków zapewniającej obsługę PCM do 384 kHz i DSD do 11,2896 MHz (DSD256), to już kość DAC-a (ESS SABRE32 ES9028Pro) jest pojedyncza. A przecież zarówno w 1-ce, jak i 2-ce każdy z kanałów miał swój własny układ przetwornika (Wolfson WM8741). Całe szczęście sekcja analogowa pozostała symetryczna, więc jeśli podobnie zaprojektowana jest reszta Państwa toru, to korzystanie z połączenia po XLR-ach wydaje się wielce wskazane.

Brzmienie D3, choć nadal zgodnie z firmowym wzorcem możemy z powodzeniem uznać za wręcz jedwabiście gładkie i nieco ocieplone, oraz uzależniająco organicznie homogeniczne i koherentne, to nie da się nie zauważyć, iż na tle starszych, zintegrowanych modeli ewoluowało ono pod kątem rozdzielczości. Nie jest to co prawda jeszcze ten poziom co moja podrasowana U2-ka Mini podpięta pod przetwornik Vitusa SCD-025 Mk.II przewodem droższym od naszego dzisiejszego bohatera (ZenSati Zorro), ale kierunek zaobserwowanych zmian jest jak najbardziej zgodny. W dodatku mając na świeżo w pamięci charakter Aurendera N150 śmiem uznać D3-kę, pomimo zbliżonej „muzykalności”, za nieco bardziej rześką i rozdzielczą. W rezultacie nawet zazwyczaj nieco duszne, czy wręcz klaustrofobiczne „Apeiron” Five The Hierophant zyskało na przestrzenności i głębi a dźwięk zastępującego wokal saksofonu nie tylko czarował soczystością barw, lecz również potrafił zaabsorbować szorstkością faktur. Podobnie było z definicją pozostałych źródeł pozornych, które pomimo niejako nadrzędnej harmonii współistnienia były precyzyjnie umieszczane na szerokiej i sugestywnej pod względem głębi scenie. Oczywiście w porównaniu zarówno ze swoim szlachetniej urodzonym rodzeństwem, jak i okupującą wyższe półki konkurencją sama gradacja planów, czy też aura pogłosowa zostały nieco uproszczone, lecz śmiem twierdzić, iż większości adekwatnych klasą systemach szans na podobne obserwacje i uwagi raczej nie będzie. Będzie za to zadowolenie z faktu umownego „uanalogowienia” przekazu i przyjemnego ucywilizowania nazbyt kanciastych form artystycznego wyrazu, co bynajmniej nie oznacza uśrednienia i grania „na jedno kopyto” wszystkiego jak leci, lecz jedynie troskę o to, by ewentualne, wynikające z mizerii materiału źródłowego artefakty nie odebrały nam całej przyjemności z odsłuchu. Dlatego też, choć różnicowanie jakości „wsadu” jest na wysoce satysfakcjonującym poziomie, więc różnice pomiędzy granymi z NAS-a plikami, streamem z TIDAL-a i kontentem internetowych rozgłośni radiowych są oczywiste i bezdyskusyjne a kolejność w jakiej je ustawiłem wcale nie jest przypadkowa, to z powodzeniem można uznać wszystkie powyższe opcje za w pełni użyteczne. Ot, wystarczy pogodzić się ze spłyceniem sceny, pogrubieniem kreski definiującej detale aparatu wykonawczego oraz wygładzeniem faktur i tyle. Niemniej jednak to, co Lumïn robi od lat z wręcz mistrzowską wirtuozerią, to namacalność i wysycenie wokali. I nie ma znaczenia, czy przed mikrofonem stoi czarujący Michael Bublé, czy groźnie wydziera się Tom Araya, bądź Roberta Mameli sprawdza wytrzymałość naszych rodowych skorup, gdyż za każdym razem otrzymujemy zaskakująco realistyczne odwzorowanie i niemalże fizyczną materializację wykonawcy w naszym pomieszczeniu odsłuchowym, co biorąc pod uwagę wielce przystępną cenę D3-ki warte jest podkreślenia i w pełni zasługuje na skomplementowanie.

I jeszcze jedno. O ile przy standardowej – konwencjonalnej konfiguracji z zewnętrznym, dysponującym własną regulacją głośności wzmocnieniem, czy to w formie zintegrowanej, czy też dzielonej, oferowaną przez Lumïn-a warto dezaktywować, to już stawiając na skrajny minimalizm i decydując się na system z „gołą” końcówką, bądź idąc jeszcze dalej – na aktywne zespoły głośnikowe Leedh Processing robi niesamowicie pozytywną robotę. Nie kastruje bowiem dźwięku z jego natywnej rozdzielczości a jedynie dyskretnie i z umiarem pod ww. względem limituje. Żeby jednak tego doświadczyć trzeba mieć jakiś, najlepiej pochodzący z nieco wyższego pułapu, punkt odniesienia.

Lumïn D3 nie wyważa już otwartych przez swoich poprzedników drzwi, nie sposób również uznać go za model będący nowym, rewolucyjnym otwarciem nowej ery w historii Pixel Magic Systems Ltd. Jest to raczej przejaw w pełni zrozumiałej ewolucji i dostosowywania jego możliwości do zmieniających się realiów i wymagań rynku wynikających m.in. z konieczności posiadania większych mocy obliczeniowych. A, że niejako przy okazji wytwórcy udało się zauważalnie poprawić jego walory soniczne (vide wspomniana rozdzielczość) i funkcjonalne (odwrócenie gniazda zasilającego), to tylko wyszło mu na dobre. Dlatego też rozglądając się za uniwersalnym i po prostu dobrze grającym odtwarzaczem plików Lumïn D3 na listę do odsłuchu trafić powinien.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio; AudioSolutions Figaro L2
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Powiem tak. Bez względu na to, czy Wam się to podoba, czy nie, markę Lumïn w kwestii streamowania muzyki bez jakiegokolwiek naciągania faktów można nazwać mainstreamową. I nie dlatego, że jestem posiadaczem jednej z jej konstrukcji, tylko z uwagi na fakt, że w rozmowach o tego typu źródłach jest konstrukcją tak zwanego pierwszego wyboru do prób testowych. Oczywiście finalne decyzje bywają różne, jednak bez dwóch zdań ten brand jest w lidze rozdającej karty w dziedzinie słuchania muzyki z plików. Lidze, która oprócz oferty dobrego dźwięku może pochwalić się szeroką ofertą produktową od niedrogich, czystych transportów i pełnoprawnych źródeł (transport + przetwornik w jednym), przez obydwie propozycje ze średniej półki cenowej, po uznane konstrukcje brylujące w segmencie High End. Tak tak, Lumïn jest obecny na każdym pułapie wtajemniczenia w dziedzinie jakości oferowanego dźwięku. Co tym razem dotarło w nasze progi? Zapewniam, że urządzenie bardzo ciekawe, bo celujące w możliwości finansowe tak zwanego zwykłego Kowalskiego, czyli oferujące dobry dźwięk za stosunkowo niewielką kwotę. A konkretnie? Otóż dzięki logistycznym staraniom wrocławskiego Audio Atelier w tym spotkaniu zmierzymy się z kompletnym źródłem plikowym z regulowanym poziomem sygnału wyjściowego, co bardzo ciekawe, zajmującym pierwszy szczebelek na drabince cenowej, streamerem Lumïn D3.

Jak obrazują zdjęcia, D3-ka w kwestii ubrania układów elektrycznych podąża drogą posiadanego przeze mnie modelu U2 Mini, czyli wykorzystuje identyczną obudowę. To niewielka skrzynka z nieco większym niż obrys jej samej awersem z grubego płata aluminium. Naturalnie front podobnie do wspomnianego Mini został wyposażony w mieniący się błękitem, lekko zagłębiony, wielofunkcyjny wyświetlacz. Urządzenie stoi na czterech miękko wyściełanych stopach. Zaś rewers spełniając obietnice producenta co do finalnego generowania sygnału analogowego przez D3-kę jest uzbrojony po przysłowiowe zęby. To oznacza, że może pochwalić się zestawem wyjść analogowych RCA/XLR, wyjściami cyfrowymi BNC, USB, gniazdem sieciowym LAN, zaciskiem masy, gniazdem zasilania IEC i głównym włącznikiem. Jako zabezpieczenie przed przypadkowym zblokowaniem urządzenia na plecach znajdziemy także malutki otwór resetowania ustawień do wartości fabrycznych. Jeśli chodzi o obsługiwane formaty i platformy streamingowe, Lumïn obsługuje wszystko, co jest najważniejsze na rynku audio. Dlatego też jeśli interesują Was techniczne drobiazgi, po wiedzę jak to dokładnie wygląda, zapraszam do tabelki pod stosownymi opisami przeprowadzonych testów.

Jakie cechy brzmienia zaprezentował tytułowy streamer? Zanim przejdę do konkretów ważna informacja, mimo możliwości posłuchania go jako czystego transportu test zrobiłem w wersji dedykowanej dla klienta, czyli jako źródło z wyjściem analogowym do przedwzmacniacza liniowego. Efekt? To była ewidentna szkoła Lumïna. Dobra waga dźwięku, solidny dół i otwarta góra pasma pokazywały go jako orędownika równego grania. Nasyconego i dźwięcznego, jednak bez nadmiernego faworyzowania żadnego z podzakresów. Może bez wyczynowości w domenie ostrości krawędzi dźwięku i w pełni kontrolowanego zejścia w czeluści dolnych partii, ale nie oszukujmy się, jeśli coś tak uniwersalnego – transport, przetwornik i funkcja przedwzmacniacza w jednym – kosztuje tyle co mój dawca jedynie zer i jedynek (U2 Mini), to chcąc zaprezentować fanie brzmiące urządzenie, w pierwszej kolejności trzeba zapewnić spójność prezentacji. I taką też drogą poszli inżynierowie Lumïna. Takim to sposobem zapewnili mi bardzo muzykalny, dzięki temu bez jakichkolwiek oznak znudzenia przebieg procesu testowego. I to bez najmniejszych problemów w pełnym spektrum słuchanego materiału muzycznego od zapisów sakralnych w interpretacji Jordi Savalla „El Cant de la Sibil-la” począwszy, na mocnym graniu okraszonego elektroniką rocka spod znaku formacji Coldplay „Ghost Stories” skończywszy.
W pierwszym przypadku muzyka potrafiła czarować nie tylko wielobarwnością brzmienia nie tylko wokalizy i fantastycznie zaaranżowanego występu instrumentarium, ale również ulokowaniem ich bytów na z rozmachem wizualizowanej pod sufit goszczącego muzyków klasztoru, wirtualnej scenie z wszechobecnym echem włącznie. To był pełnoprawny spektakl muzyczny. Naturalnie w porównaniu z najlepszymi konstrukcjami tego producenta nieco uśredniony, jednak mierząc siły na zamiary znakomity, bo bez problemu wywołujący istotne dla tego rodzaju muzyki emocje. Emocje związane tak z duchową stroną przekazu muzycznego, jak i z utrzymaniem niezbędnej dla takiego odbioru jakości prezentacji.
W drugim rodzaju materiału D3 również bez problemu sobie radził. A to dlatego, że jak pisałem, grał z dobrą wagą i równo, co pozwoliło uzyskać adekwatny poziom energii do tego rodzaju muzyki, a dzięki braku limitacji górnego zakresu odpowiednio napowietrzyć pełne ekspresji kawałki. Raz były to popisy stricte szybkie, innym razem wolne, czasem mocne, a nierzadko śpiewane z pełnego gardła popis, ale dzięki przywołanym aspektom natury utrzymania odpowiednio równego traktowania każdego niuansu dźwięku, całość zabrzmiała w podobnym tonie fajności, jak muzyka barokowa. Z założenia bez naciskania na pełnowymiarową audiofilskość, za to spójnie, co było wodą na młyn dobrego występu Lumïna również w tym repertuarze. A gdy przypomnę informację, że rozmawiamy o tak zwanym „starterze”, nie mogę określić naszego bohatera inaczej, aniżeli jako bardzo dobrą, bo zrównoważoną w zestawieniu cena / jakości ofertę dla rozkochanego w muzyce melomana.

Jak spuentuję powyższy opis brzmienia tytułowego źródła plikowego? W żołnierskich słowach powiem tak. Jedynymi osobnikami mogącymi mieć jakieś ale w stosunku do Lumïna D3 będą wielbiciele nadmiernej analityczności dźwięku. D3 drogą celowego zabijania muzykalności prezentacji raczej nie pójdzie. Owszem, to ma być granie pełne wigoru i blasku, jednak w dobrej komitywie z wagą poszczególnych bytów. Jeśli zatem to jest też Waszym konikiem w obcowaniu z ukochaną muzyką, sprawa jest prosta. Lumïn powinien być jednym z pierwszych na naprawdę krótkiej liście odsłuchowej tego typu konstrukcji. Dlaczego krótkiej? Jak pisałem, jest pełnoprawnym przedstawicielem plikowego mainstreamu, do którego większość konkurencji dopiero aspiruje.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumïn U2 Mini + switch QSA Red
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kabel USB: ZenSati Silenzio
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints Ultra Mini
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Audio Atelier
Producent: Pixel Magic Systems Ltd.
Cena: 11 790 PLN

Dane techniczne
Obsługiwane częstotliwości: do DSD256 / 1-bit, PSM do 384kHz / 16–32-bit
Zastosowany przetwornik: ESS SABRE32 ES9028Pro
Upsampling: do DSD256 i PCM 384kHz dla wszystkich plików
Wejścia: Ethernet RJ45 network 1000Base-T; 2 x USB dla pamięci masowych (pojedyncza partycja FAT32, exFAT, NTFS)
Wyjścia analogowe: para XLR (6Vrms); RCA (3Vrms)
Wyjście cyfrowe: BNC SPDIF (PCM 44.1kHz–192kHz / 16–24-bit; DSD (DoP) 2.8MHz / 1-bit
Obsługiwane protokoły:UPnP AV, Roon Ready, TIDAL Connect, Spotify Connect, AirPlay 2, QPlay for QQMusic
Natywne wsparcie: TIDAL, MQA, Qobuz, KKBox, TuneIn Radio.
Wymiary (S x G x W): 300 x 244 x 60 mm
Waga: 2.5kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Pixel Magic Systems Ltd.

Lumïn U2

Link do zapowiedzi: Lumïn U2

Opinia 1

Zakładam, że doskonale, znaczy się z autopsji, znacie Państwo takie sytuacje, gdy pozornie czysto kosmetyczny update systemu, bądź przesiadka na nowszy/wyższy model komputera, smartfona, czy nawet samochodu zamiast cieszyć wywołuje iście atawistyczną agresję i skok ciśnienia jak po otrzymaniu rachunku za energię elektryczną wyliczoną wg. nowych stawek. Zastanawia się wtedy człowiek po co to wszystko mu było i co go podkusiło do tego, by kliknąć „pobierz”, czy też „kup teraz”. Ot klasyczny przykład, gdy nowe – lepsze staje się wrogiem starego – dobrego. To, co zawsze było pod ręką i co uruchamialiście nawet po omacku nagle emigruje w zupełnie bezsensowne i niemające nic a nic wspólnego z ergonomią miejsce a to, dzięki czemu dany produkt przez lata spełniał nasze oczekiwania nagle zostało usunięte, bo ktoś „na górze” po przeanalizowaniu kilku statystycznych danych uznał, że spokojnie – z racji niezbyt imponującej popularności / klikalności spokojnie można wrzucić do kosza i zapomnieć o temacie. Jeśli macie dość takich frustrujących niespodzianek sugeruję przed kolejną decyzją o zmianie / zakupie nieco uważniej prześledzić opinie użytkowników i zgłębić temat wybierając produkty, których wytwórcy może nie tyle czytają w myślach swoich odbiorców, co po prostu mają na uwadze ich opinie i w miarę możliwości starają się do nich dostosować / ustosunkować. Śmiem twierdzić, iż do tego elitarnego grona można zaliczyć hongkoński Pixel Magic Systems Ltd., którego większość z nabywców kojarzy za sprawą marki Lumïn. I właśnie z jej portfolio, dzięki uprzejmości wrocławskiego Audio Atelier udało nam się pozyskać na testy transport cyfrowy o symbolu U2.

Pod względem aparycyjnym nasz dzisiejszy gość, przynajmniej na pierwszy rzut oka nic a nic nie zmienił się w porównaniu ze swoim protoplastą, czyli pierwszym Lumïnem, który jak z pewnością wierni czytelnicy pamiętają nazywał się po prostu … Lumïn, czy też następnym pokoleniem – U1. Chociaż czujny obserwator z pewnością zauważy, że początkowo zewnętrzny zasilacz ewoluował do postaci modułu mieszczącego się w trzewiach jednostki głównej, czyli dokładnie tak, jak ma to miejsce w przypadku niedawno u nas goszczącej T3-ki i co równie istotne korpus, wbrew temu co drzewiej bywało, zamiast wykonanej z monolitu wyfrezowanej „skorupy” przybrał w ramach optymalizacji kosztów własnych nieco mniej bezkompromisową – skręcaną postać. Co za tym idzie nawet pomimo umieszczenia w trzewiach zasilania waga U2 w porównaniu do U1 spadła aż o 2 kg (6 vs 8 kg).  Mniejsza jednak o niuanse, gdyż U2-ka nadal zbudowana jest, wprost fenomenalnie – z grubych aluminiowych płyt i łukowatego frontu wyciętego z bloku aluminium w centrum którego wyfrezowano stosowną wnękę na charakterystyczny błękitny wyświetlacz, który może na tle konkurencyjnych, wysokorozdzielczych ekranów (vide Rose RS150B) wygląda zastanawiająco ascetycznie, czy wręcz anachronicznie, jednakże przekazuje podstawowe informacje tak o odtwarzanym w danym momencie materiale, jak i m.in. głośności (o ile tyko korzystamy z firmowej i co najważniejsze bezstratnej regulacji Leedh Processing). Zgodnie z tradycją próżno szukać tu jakichkolwiek manipulatorów, więc bez dedykowanej a co najważniejsze dostępnej zarówno na iOS-a, jak i Androida (co np. dla Auralica nadal jest poza zasięgiem) apki (można również posiłkować się linnowskim Kazoo i przy okazji zyskać obsługę z poziomu desktopu Windows) / Roona się nie obędzie. Jeśli jednak ktoś chciałby uwolnić się od wszechobecnych smartfonów i przynajmniej nawigować „po staremu”, to warto mieć na uwadze, iż hongkońska ekipa specjalnie z myślą o właśnie takich malkontentach przygotowała klasyczny, acz nad wyraz ekskluzywny (w końcu życzą sobie za niego drobne 1,4kPLN) akrylowo-cynkowy pilot zdalnego sterowania, którego odbiornik należy po prostu wpiąć w wolny port USB.
I tym oto sposobem wylądowaliśmy na zapleczu, na którym to, pod charakterystycznym okapem, umieszczono szeroki wachlarz wyjść cyfrowych obejmujący AES/EBU, BNC, koaksjalne, optyczne i USB, oraz wejścia – dwa porty USB dedykowane zewnętrznym pamięciom masowym/ww. pilotowi, sieciowe (LAN-owskie) optyczne SFP (Small Form Factor Pluggable) i klasyczne RJ45 – oba gigabitowe, zacisk uziemienia i zintegrowane z włącznikiem głównym oraz komorą bezpiecznika gniazdo zasilające IEC.
Trzewia, to sprawdzony w boju patent, czyli zajmująca większość powierzchni płyta główna ze zgodnie z zapewnieniami producenta nowym – mocniejszym procesorem, układem DSP Altera Cyclone IV, dedykowanym każdemu ze złącz kontrolerami oraz zamkniętym w aluminiowym katafalku liniowym zasilaniu opartym na klasycznym toroidzie.

Zgodnie ze wstępniakiem i powiedzeniem o przyzwyczajeniu będącym drugą naturą człowieka śmiem twierdzić, że jeśli chodzi o interfejs firmowej aplikacji, to ze świecą szukać równie udanej i intuicyjnej a przy tym tak stabilnej alternatywy. Dlatego też będąc od lat wiernym akolitą marki sięgając po każdy kolejny model sygnowany przez Lumïna nie muszę tracić nawet chwili coraz bardziej cennego czasu na opanowywanie jego funkcji z poziomu menu ww. interfejsu. Ot po prostu odświeżam listę dostępnych w domowej sieci urządzeń, wybieram wizytujące moje skromne progi ustrojstwo a cały set-up ogranicza się do dosłownie kilku kliknięć w znane na pamięć suwaki.
Podobnie jest z brzmieniem – na tyle charakterystycznym i wpisującym się w firmowy „kanon piękna”, że już od pierwszych taktów, o ile tylko jesteśmy w stanie określić własne preferencje, będziemy wiedzieli czy kolejny wypust rezydującej w Science Park Shatin ekipy wpisuje się w nasze gusta, czy też musimy szukać dalej. I powyższej tezy bronić będę bynajmniej nie z powodu własnych doświadczeń z jeśli pamięć mnie nie zawodzi … ośmioma Lumïnami i perspektywy subiektywnych przyzwyczajeń, co obserwacji rynku i reakcji potencjalnych nabywców. Chodzi bowiem o to, że tytułowa marka od zarania swych dziejów stawiała na uzależniającą wręcz muzykalność i bogactwo barw, przy czym im dalej szła w integrację, tym ta sygnatura stawała się bardziej dominująca. Był to bowiem jeden ze sztandarowych przykładów na to, że na wskroś cyfrowe źródła potrafią zagrać nieraz bardziej analogowo, cokolwiek by to miało znaczyć, od de facto analogowych konkurentów. Od razu jednak pozwolę sobie zaznaczyć, iż pomimo zaliczania się do grona wiernych odbiorców daleki byłem od bezgranicznego i bezkrytycznego zarazem, znaczy się ślepego, podążania za powyższym trendem zatrzymując się niejako w pół drogi, czyli na poziomie „gołych” transportów, których finalny sznyt modelowałem odpowiednio dobranymi przetwornikami.
A U2 w owe trendy wpisuje się wręcz idealnie podążając drogą wyznaczoną przez swoje „budżetowe” i mniej wyrośnięte rodzeństwo, czyli goszczący u mnie od niemalże dwóch lat U2 Mini. Oferuje bowiem wybitną wręcz rozdzielczość, lecz nie w jej nazbyt surowej – analitycznej odmianie, lecz na wskroś naturalnej i nader udanie romansującej ze wspomnianą muzykalnością i wysyceniem, co doskonale słychać na dyżurnym materiale testowym, za jaki od dłuższego czasu uznaję album „Tomba sonora” Stemmeklang i Kristin Bolstad na którym wyrafinowana polifonia wyłania się z wręcz lepkiego i wilgotnego mroku, więc aby pokazać pełnię bogactwa poszczególnych głosów, złożoną strukturę aury pogłosowej i tzw. „oddech” naprawdę trzeba się postarać i nie da się tego osiągnąć idąc na skróty. I tytułowy Lumïn doskonale to wie, bo właśnie w takich onirycznych klimatach (do listy dorzucę jeszcze surowy i pełen odgłosów lasu „Sól” Gealdýr) czuje się jak ryba w wodzie. Mamy więc precyzyjną gradację planów, brak tendencji do wypychania pierwszego planu przed szereg i łatwość w kreowaniu sceny we wszystkich trzech wymiarach – w tym jakże istotnej wysokości. Do głosu dochodzi niezwykła czystość przekazu kreowanego na absolutnie zaczernionym tle, które przyjmuje tu postać nie zdecydowanie łatwiejszego do osiągnięcia aksamitnego koca spowijającego uczestników nagrania niczym smolisto-czarny namiot a bezkresnej otchłani, w której każdy z dźwięków może dowolnie długo gasnąć. I tu od razu pozwolę sobie na małą dygresję, gdyż nie omieszkałem zweryfikować sensowności / skuteczności stosowania oferowanego przez transport upsamplingu, choć w przypadku maksymalnej przetwarzanej prze U2-kę częstotliwości DSD i PCM wypadało by mówić o down-samplingu, więc pozwolę sobie użyć po prostu obejmującego dowolną zmianę – tak w górę, jak i w dół, częstotliwości próbkowania pojęcia resamplingu. I mówiąc wprost jest ono wyraźnie słyszalne i objawia się może nie tyle ociepleniem, co „uanalogowieniem” – zaokrągleniem przekazu, co w zbyt analitycznych konfiguracjach może okazać się świetnym rozwiązaniem. Jednak w moim systemie owa sygnatura dość mocno przypominała brzmienie zintegrowanych plikograjów Lumïna, bądź wcześniejszych inkarnacji ich transportów, gdzie szeroko rozumiana eufonia stawiana jest ponad rozdzielczością a akurat tego chciałem uniknąć, więc przez większość odsłuchów ww. funkcjonalność, podobnie jak wszystkie wyjścia, oczywiście poza USB, po którym de facto tytułowy plikograj gra najlepiej, miałem zdezaktywowaną.
Kolejną, zakładam, że nurtującą nie tylko mnie, lecz również osoby stojące przed dylematem, klasyczne osiołkowi w żłobie dano, kwestią są ewentualne różnice w porównaniu z U2 Mini, a co za tym idzie sensowność dopłaty do U2. No i tu już robi się nieco grząsko, gdyż o ile z „gołym” – fabrycznym „miniakiem” pełnowymiarowy i wyżej urodzony bratanek, znaczy się bohater niniejszego testu, robi praktycznie co chce, deklasując go pod każdym względem, czyli rozdzielczości, precyzji obrazowania, rozmachu kreowanej sceny, dynamiki, definicji i kontroli basu, czy nawet saturacji, to już w starciu z wyposażonym w zewnętrzny zasilacz Farad Super3 moim egzemplarzem … najdelikatniej rzecz ujmując może liczyć co najwyżej na remis. Jasnym zatem jest, że robotę robi w tym przypadku zasilanie a sprawę różnic w solidności chassis rekompensuję u siebie dociążeniem miniaka budżetowym substytutem Eliminatora Thixara (1270 g stalowym odbojnikiem do drzwi Livarno) oraz ww. 1,6 kg Faradem.
Niemniej jednak, odkładając na bok modyfikacyjną samowolkę U2 gra po prostu świetnie i kompletnie. Nawet na oscylującym pomiędzy rock-operowym patosem a niemalże mainstreamową miałkością „Moonglow” Avantasii wypada co najmniej bardzo dobrze. Potężne orkiestracje, imponujące partie wokalne i ociekające słodyczą riffy z Lumïnem w torze wypadają zniewalająco. Materiał zyskuje na energetyczności, kusi wieloplanowością i sprawia, że nawet dość plastikowe klawisze aż tak bardzo nie odstają od reszty instrumentarium. Ponadto, pomijając ww. wpływ resamplingu nie sposób zarzucić U2-ce nawet śladowych tendencji do zbytniego wygładzania i ocieplania przekazu, więc zapuszczając się w ekstrema w stylu „The Moon Lights The Way” Grain Of Pain mamy pewność, iż Doom / Death metalowa estetyka nie zostanie zbytnio uładzona a unoszących się w powietrzu piekielnych wyziewów nie zastąpi aromat smażonych pancake’ów i popcornu. Co jednak istotne nie ma mowy o uśrednianiu przekazu i graniu na jedno kopyto, gdyż czystsze i wręcz liryczne fragmenty (vide tytułowy „The Moon Lights The Way”) wyraźnie wyróżniają się na tle złowrogiego growlu i iście apokaliptycznych kakofonii.

W ramach podsumowania mogę jedynie napisać tylko tyle, że mając na tapecie Lumïna U2 widać / słychać, że ekipa Pixel Magic Systems Ltd. sumiennie odrobiła pracę domową i mając w swym portfolio również U2 Mini nie pozostawia potencjalnych nabywców samych sobie z myślami o ewentualnej kanibalizacji, czy też kroku w bok a nie w górę wewnątrz firmowego katalogu. U2 jest bowiem pod każdym względem od swojego mniejszego bratanka lepszy i wynika to, pomijając ewentualne niuanse natury hard i soft-ware’owej (m.in. złącze SFP), z dwóch podstawowych kwestii – klasycznego, czyli liniowego zasilania i solidniejszej obudowy. Czy powyższe ulepszenia są adekwatne do dwukrotnej różnicy w cenie pomiędzy ww. modelami? Cóż, jeśli tylko nie czujecie się Państwo na siłach samodzielnie zmodyfikować miniaka, tracąc przy tym gwarancję, z pewnością tak. Dostajecie bowiem topowy, oparty o najnowsza platformę sprzętową transport w adekwatnej jego klasie obudowie i przyszłościowymi interfejsami. Mając jednak na stanie egzemplarz U2 Mini, któremu okres „ochronny” minął i dysponując 10+ kPLN, zamiast zamieniać go na większego brata bardziej skłaniałbym się ku jego podrasowaniu za pomocą Farada Super10, bądź innego porównywalnej klasy zasilacza liniowego (Plixir Statement BDC?), gdyż skoro z Super3 dorównuje U2, to z flagowym zasilaniem może być tylko lepiej.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II
– DAC: Aries Cerat Heléne
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Mniemam, iż wszyscy zdajemy sobie sprawę, że chcąc dotrzeć do jak największej grupy klientów każda marka jest zmuszona do stopniowania cen swoich produktów, co wprost przekłada się na ich zaawansowanie techniczne. Naturalnie stara się robić to z jak najmniejszą stratą jakości brzmienia, ale fakt proponowania kilku jakościowych opcji w zakresie jednego portfolio jest niezaprzeczalnym faktem. Czy to źle? Bynajmniej, bowiem dzięki temu jeśli z jakiś życiowych powodów nabywamy startowy model danej linii, wiadomym jest, że mamy znakomitą większość zalet konstrukcji flagowej. Skąd to wiem? Oczywiście z autopsji, której finałem jest dzisiejszy test starszego brata mojego transportu plików. Którego? Otóż dzięki zabiegom wrocławskiego dystrybutora Audio Atelier w ostatnim czasie miałem okazję przekonać się, jakie są różnice brzmieniowe pomiędzy posiadanym przeze mnie, pochodzącym z Hong Kongu podstawowym transportem z zasilaniem wtyczkowym Lumïn U2 Mini i jego pełnowymiarową wersją opartą o rozbudowane zasilanie transformatorowe U2. Czy gra mimo wyraźnej różnicy w cenie pomiędzy obydwoma urządzeniami jest warta świeczki? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie w dalszej części tekstu.

Pierwszą i najważniejszą cechę opisywanej dzisiaj konstrukcji już wymieniłem i chodzi oczywiście znacznie bardziej rozbudowane zasilanie. Mam na myśli zastosowanie nie tylko bardziej zaawansowanego rozwiązania, ale dodatkowo jego aplikację w obudowie z resztą układów elektrycznych zamiast bardzo kolidujących plikowym z trendem minimalizmu sprzętowego dodatkowych zewnętrznych bytów, jak to miało miejsce np. w U1-ce. Ale to nie koniec istotnych zmian, bowiem w przypadku wersji U2 mamy do czynienia z solidniejszą, minimalizującą szkodliwe wibracje i zazwyczaj poprawiającą walory soniczne danego komponentu obudową. Chodzi o zmianę prostego, niedużego, poza stosunkowo grubym płaskim frontem skręconego z cienkich aluminiowych blach prostopadłościanu, na typową dla marki Lumïn, wykorzystującą masywne płaty glinu, dzięki temu solidniejszą od strony technicznej i ładniejszą wzorniczo tym razem z wypukłym, przez to ładniejszym wzorniczo przednim panelem, estetyczną skrzynkę. Jeśli chodzi o akcesoria manipulacyjno-przyłączeniowe, oczywiście na przedniej połaci znajdziemy mieniący się błękitem wyświetlacz, natomiast na plechach baterię stosownych wyjść, gniazdo zasilania i zacisk uziemienia. W skład tych pierwszych wchodzą terminale: AES/EBU, BNC, SPDIF, OPTICAL, 3xUSB, OPTICAL NETWORK, NETWORK i przycisk resetujący ustawienia urządzenia do stanu fabrycznego. Ciekawostką tego modelu jest możliwość dokupienia pilota zdalnego sterowania. Co prawda wszystko możemy zrobić za pomocą aplikacji, jednak miło jest mieć możliwość zwiększania i zmniejszania poziomu głośności z poziomu tak zwanego leniucha. W temacie technikaliów w telegraficznym skrócie zdradzę jedynie, że nasz bohater obsługuje protokoły audio MQA, DSD, Tidal, Spotify i Qobuz, a w kwestii próbkowania radzi sobie z materiałem DSD 512 oraz PCM 768.

Jak myślicie, czy naturalną koleją rzeczy okupiona większymi kosztami gra w postaci zakupu pełnowymiarowej wersji Lumïna U2 warta jest przysłowiowej świeczki? W moim mniemaniu jak najbardziej. Już Mini zagrał z takim zaangażowaniem w pokazanie świata muzyki od strony odpowiednio zbalansowanej i naturalnie czytelnie podanej energii, że mimo codziennego chadzania przeze mnie nieco innymi ścieżkami generowania sygnału audio – raczej CD i analog – nie wrócił już do dystrybutora. To nawet dla mnie było pewnego rodzaju zaskoczeniem, gdyż mimo przesłuchania sporej ilości tego typu konstrukcji dopiero Lumïn zagrał w estetyce bliskiej mojemu sercu, czyli z dobrą wagą i nienachalną, acz czytelną krawędzią źródeł pozornych. Co zatem na tym tle zrobił tytułowy U2? Przecież jego młodszy brat już się sprawdził? Cóż, też tak myślałem. Jednak kolejny raz przekonałem się, jak duży wpływ na dźwięk danej konstrukcji ma odpowiednie zasilanie. W tym przypadku była to zamiana z impulsowego „zakłócacza sieci” na zrobiony po bożemu układ transformatorowy. Efekt? Wszystko nabrało jeszcze większych rumieńców. W pierwszej kolejności zyskała tak ważna dla mnie energia i co najistotniejsze w sukurs za tym poszła rozdzielczość przekazu – nie mylić z rozjaśnieniem. W odpowiedzi na taki ruch natychmiast poprawiła się mikro i makro-dynamika prezentacji, co znacząco wpłynęło nie tylko na wgląd w nagranie, ale również bezpośredniość i większą namacalność. Ale jedna ważna uwaga. Wbrew zwyczajowym feedbackom takiego działania u wielu producentów wydarzenia sceniczne nawet o pół kroku nie podryfowały w stronę męczącej na dłuższą metę wyczynowości, a przez to nachalności podania. Owszem, wszystkiego było więcej i czytelniej zdefiniowanego, jednak w odbiorze okazywało się być jedynie poprawą timingu i wielobarwności grania, ze szczególnym uwzględnieniem środkowego i dolnego pasma. A chyba nikomu nie muszę uświadamiać, że dobrze zaprezentowany bas – z odpowiednią energią, kontrolą i rozdzielczością – całkowicie inaczej ustawia proporcje budowania realiów muzycznych z projekcją górnego zakresu włącznie. I właśnie tak zareagował mój skonfigurowany ma czas testu w oparciu o naszego bohatera system. Dosłownie i w przenośni wybuchł feerią radośniej podanych i bardziej zaangażowanych w oddanie impulsu muzycznych opowieści. A przecież zmiany dotyczyły jedynie innego sposobu zasilania urządzenia i spakowania jego trzewi w solidniejszą obudowę. Cuda? Nic z tych rzeczy, po prostu fizyka.
Chcąc zrozumiale pokazać na czym polegały zmiany, w tym teście zamierzenie posłużę się materiałem omawianym przy okazji wersji Mini. Wówczas podparłem się dość trudnymi krążkami w postaci koncertowego zapisu rockowej grupy Metallica z udziałem sekcji symfonicznej „S&M” oraz typowego przedstawiciela elektroniki, czyli znanego wszystkim teamu Yello „Toy”. Jak wynika z poprzedniego starcia, już wówczas dzięki odpowiedniemu ustawieniu wagi i pilnowaniu niezbędnej czytelności przekazu wspomniane grupy wypadły bardzo dobrze. Był drive, energia i tryskająca radością swoboda wypełniania mojego pomieszczenia nieskrępowaną ilością przyjemnie odbieranych decybeli. Co zatem stało się, gdy poprawiliśmy zasilanie? Naturalnie wszystkie aspekty wspomniane na samym początku tego akapitu. Ta w momencie słabo radzącego sobie z równowagą tonalną systemu, pozbawiona jakiejkolwiek litości muzyka dzięki poprawieniu sekcji prądowej dostała jakby dodatkowego kopa. Jednak nie w sensie bezkrytycznego masowania trzewi monotonnymi pomrukami i tłustymi uderzeniami, tylko zaskakująco sprecyzowanym w domenie utrzymania odpowiedniej rozdzielczości podkręcenia pulsu muzyki. Pełniejszego, przez to pozwalającego bardziej odczuć energetyczne zamierzenia artystów, ale nadal piekielnie punktualnego i gdy wymagał tego materiał zaskakująco przyjemnie rozwibrowanego. Dzięki temu mimo większej esencjonalności impulsu nie było zlewania się modulacji sonicznych formacji Yello w jedno pozbawione amplitudy buczenie, zaś w repertuarze rockmenów bez względu na mocniejszą soczystość gitarowych riffów i podstawę basową sporej sekcji kontrabasów dostałem pełen pakiet impulsów wytwarzających każdy, nawet pojedynczy dźwięk. Niby niewiele, ale gdy rozprawiamy o zakresie niskich rejestrów, zapewniam, to jest naprawdę bardzo wiele, żeby nie powiedzieć kamień milowy. Na tyle zjawiskowy, że życzę wszystkim, aby z pozoru tak prosty upgrade dawał aż tak dobre, co istotne słyszalne, a nie jedynie spisane w odezwie od producenta w instrukcji obsługi wyniki brzmieniowe, czego nazbyt często zdarza mi się doświadczyć.

Jaki będzie finał powyższego testu? Naturalnie bez dwóch zdań potwierdzam od zawsze krążącą w naszym światku tezę, że dobre zasilanie to podstawa. Zatem jeśli macie Lumïna U2 w wersji „Mini”, a obcowanie z plikami jest Waszym chlebem powszednim, jeśli tylko jesteście przygotowani finansowo, bezwarunkowo powinniście przeskoczyć poprzeczkę wtajemniczenia o oczko wyżej. Flagowy Lumïn U2 i zagra znacznie lepiej i wygląda o wiele lepiej, a nie oszukujmy się, to są bardzo rzadko chodzące ramię w ramię zalety jakiegokolwiek upgrade’u sprzętu audio z jednej linii produktowej. Na szczęście rzadko nie oznacza nigdy.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumïn U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Audio Atelier
Producent: Pixel Magic Systems Ltd.
Cena: 23 900 PLN

Dane techniczne
Natywna obsługa: max. DSD512 (22.5MHz), max. 768kHz/16–32 bit
Upsampling (wszystkie formaty): max. DSD256, max. PCM 384kHz
Obsługiwane formaty: DSD (DSF (DSD), DIFF (DSD), DoP (DSD)); PCM: FLAC, Apple Lossless (ALAC), WAV, AIFF; skompresowane stratnie MP3, MQA
Natywna obsługa: Roon Ready, Spotify Connect, MQA, TIDAL, TIDAL Connect, Qobuz, TuneIn, AirPlay.
Wyjścia cyfrowe:
– USB (PCM 44.1–768kHz / 16–32-bit; max DSD512)
– BNC SPDIF (PCM 44.1kHz–192kHz / 16–24-bit; DSD (DoP, DSD over PCM) 2.8MHz / 1-bit)
Komunikacja: Ethernet Network 1000Base-T; SFP 1000Base-T Gigabit Ethernet, 2 x USB dla pamięci masowych (pendrive’y, dyski USB HDD/SSD z pojedynczą partycją FAT32, exFAT, NTFS)
Wymiary (S x G x W): 350 x 350 x 60.5 mm
Waga: 6kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Pixel Magic Systems Ltd.

Lumïn T3

Opinia 1

Po nieco surowym i niezdarnym T-600, granym przez Arnolda Schwarzeneggera T-800, T-1000 w którego wcielili się Robert Patrick i Lee Byung-hun oraz zjawiskowo … zabójczym T-X (Terminatrix) z twarzą (i nie tylko) Kristanny Løken przyszła pora na model T3, jednak predestynowany do … nazwijmy na potrzeby wstępniaka, reprodukcji a nie anihilacji i mający na swym celowniku nie rodzaj ludzki a … wszelakiej maści pliki i strumienie danych zapisane w zerach i jedynkach treści muzyczne posiadające. Jak się z pewnością zdążyliście Państwo domyślić bynajmniej nie mamy zamiaru w ramach niniejszej epistoły eksplorować radosnej twórczości Jamesa Camerona a z racji przewodniej tematyki naszego magazynu pozwolimy skupić się na portfolio Lumïna a dokładnie na streamerze o symbolu T3, który zawitał w naszej redakcji dzięki uprzejmości dystrybutora marki – wrocławskiego Audio Atelier.

Nie da się ukryć, że choć osobiście preferuję ponadczasową czerń, to nawet w naturalnym srebrze aluminium T3 prezentuje się może nie tak imponująco jak ostatnio u nas goszczący P1, lecz nadal nad wyraz atrakcyjnie. Nie wykluczam, iż jest to zasługą idealnych proporcji i użytych materiałów, gdyż masywny, lekko wypukły i pochylony front ze schowanym w trapezoidalnym wykuszu niewielkim wyświetlaczem plus minimalistyczny, prostopadłościenny korpus z blisko półcentymetrowej grubości aluminiowych płyt wydają się wieczne i na tyle harmonijne, że znudzić się nimi i opatrzeć nie sposób. Udając się na zaplecze uwagę zwraca zgodne z tradycją cofnięcie ściany tylnej względem obrysu płyty górnej i ścian bocznych, co z jednej strony oszczędza zerkającym od góry ciekawskim widoku plątaniny nie zawsze najpiękniejszego okablowania, lecz z drugiej bez podniesienia urządzenia, bądź zajścia go od tyłu, ewentualnie wpinania „po palcu”, aplikacja stosownych przewodów do najwygodniejszych niestety nie należy. Całe szczęście zintegrowane z komorą bezpiecznika trójbolcowe gniazdo zasilające obrócono o 180°, więc bez większych problemów da się w nim umieścić nawet masywny / o dużej średnicy wtyk. Oczywiście oprócz prądu wypada tytułowego Lumïna nakarmić i co nieco z niego wycisnąć poprzez pozostałe interfejsy. I tak, patrząc od lewej do dyspozycji mamy zestaw analogowych gniazd wyjściowych RCA i XLR, zacisk uziemienia, wyjście S/PDIF BNC, port Ethernet RJ45 i dawno niewidziane w zintegrowanych streamerach Lumïna wyjście … USB. Listę zamyka włącznik główny okupujący prawy narożnik. Czyli bez cienia złośliwości można stwierdzić, że niby mamy wszystko czego od zintegrowanego streamera można oczekiwać, jednak patrząc na to, co w znacząco niższej cenie oferuje Auralic Altair G1.1, bądź jedynie nieco droższy Altair G2.1 dziwi niechęć projektantów Lumïna do choćby próby rozszerzenia roli T3-ki z li tylko źródła do pełnoprawnego koncentratora / DAC-a wzorem wspomnianej bezpośredniej konkurencji. Tak, tak. Doskonale zdaję sobie sprawę, że jak ktoś chce cieszyć się takimi przywilejami a jednocześnie wykazuje chęć pozostania wiernym tytułowej marce, to nic nie stoi na przeszkodzie, by zdecydował się na P1-kę, lecz coś czuję w kościach, że przynajmniej w naszych realiach ekonomicznych przeważająca większość potencjalnych nabywców dokonując stosownych porównań kto, co i za ile oferuje niekoniecznie musi skłaniać się ku naszemu bohaterowi. Dość jednak marudzenia. Jeszcze tylko rzut na podwozie, gdzie przytwierdzono cztery solidne, podklejone filcem aluminiowe nóżki.
Zapuszczając żurawia do trzewi szybko zorientujemy się, że zarówno płyta główna, jak i moduł zasilacza zamiast przymocować do dokręcanej podstawy podwieszono pod „sufitem”, co znacząco wpłynęło na redukcję ewentualnych wibracji pochodzących od podłoża. Nie wdając się zbytnio w szczegóły wspomnę jedynie, iż jak przystało na aspirującego do rangi high-endowego gracza T3 może pochwalić się obecnością nie jednej a dwóch, pracujących równolegle (po jednej na kanał) 8-kanałowych kości przetworników ES9028PRO SABRE w trybie dual mono i dedykowanym im dwoma ultra-precyzyjnymi zegarami (femto clocki na chwilę obecną zarezerwowane są dla flagowych P1 i X1). Kluczowy jest jednak fakt, iż nasz dzisiejszy gość bazuje na najnowszej, obejmującej zarówno hardware, jak i software platformie dedykowanej obróbce plików. Jest zatem szybszy, bardziej wydajny a jednocześnie gotowy na przyszłe upgrade’y.
No i tu pozwolę sobie na małą, inspirowaną działaniami udoskonalającymi dygresję, bowiem zamknięty w szczelnej kapsule moduł zasilacza jest … impulsowy, więc patrząc z ortodoksyjnie audiofilskiej perspektywy nie do końca „koszerny”. Całe szczęście nic nie stoi na przeszkodzie, by o ile tylko nie mamy dwóch lewych kończyn górnych z ich pomocą pewnych modyfikacji dokonać, tym bardziej, że na rynku dostępne są gotowe KIT-y, jak daleko nie szukając u „zasilaczowego specjalisty” Teddy’ego Pardo. Jeśli zatem kogoś impulsowość T-3-ki w oczy kole zawsze może owe lęki i fobie własnym sumptem zaleczyć.
Miło za to ze strony producenta, iż sekcję analogową potraktował już z odpowiednim pietyzmem, przez co sygnał prowadzony w niej jest w postaci zbalansowanej, dual mono, więc obecność na zakrystii XLR-ów jest w pełni uzasadniona, co z resztą podkreśla zastosowanie osobnych kondensatorów wyjściowych dla gniazd RCA i XLR. A właśnie, podobnie do swojego rodzeństwa T3-ka oferuje możliwość wypuszczania sygnału analogowego o stałym, jak i regulowanym poziomie a więc z powodzeniem można bezpośrednio wpiąć ją w końcówkę mocy, bądź aktywne monitory. Regulacja głośności może odbywać się zgodnie z firmowym oprogramowaniem, bądź z wykorzystaniem wielce udanego i bezstratnego algorytmu Leedh Processing Volume control. Jakby tego było mało z poziomu menu możemy wybrać, czy chcemy by na wyjściu max. napięcia wyjściowe wynosiły standardowe 2 i 4V (RCA/XLR), czy też 3 i 6V.
Jak z pewnością Państwo zauważyliście na wyposażeniu nie ma pilota, choć taka opcja, odkąd w portfolio takowe akcesorium https://www.luminmusic.com/lumin-ir-control-package.html się pojawiło jest dostępna, jednak nie umniejszając jej roli zdecydowanie wygodniej i szybciej jest skorzystać z dedykowanej, dostępnej na Androida i iOSa aplikacji Lumïn App a jeśli ktoś, podobnie do mnie, często korzysta podczas słuchania z komputera pracującego pod kontrolą popularnych okienek, to z pomocą przychodzi linnowskie Kazoo. Oczywiście można również całość ogarnąć z poziomu Roona.

Przechodząc do części poświęconej brzmieniu a de facto jeszcze przed rozpoczęciem odsłuchów, których podsumowaniem miał być niniejszy akapit zachodziłem w głowę cóż takiego T3-ka pokaże. W końcu nigdy nie ukrywałem faktu, iż o ile zintegrowane rozwiązania Lumïn-a lubiłem i szanowałem za niesamowitą słodycz i muzykalność przekazu, to na własne potrzeby każdorazowo, znaczy się dwukrotnie, wybierałem sygnowane przez ekipę z Hong Kongu „gołe” transporty – najpierw U1 Mini, by po kilku latach przesiąść się na U2 Mini. Powodami takich a nie innych decyzji była bowiem wręcz atawistyczna potrzeba większej transparentności a co za tym idzie zdolność różnicowania zarówno reprodukowanego materiału, jak i zmian sprzętowych zachodzących w torze, w jakim przyszło im pracować. Nie oznacza to jednak, że reszta ich „pociotków” grała wszystko na jedno kopyto, bo tak nie było i nie jest, lecz na przestrzeni ostatnich kilku…dziesięciu lat w ujęciu globalnym a dekady skupiając się na twórczości Pixel Magic Systems Ltd. udało mi się wykształcić zdolność wyłapywania sygnatur charakterystycznych dla danego wytwórcy. I mówiąc wprost zintegrowane źródła Lumïn-a nieco zbyt wyraźnie dawały o sobie znać. Co wcale nie oznacza, że to źle, gdyż większość z ich świadomych nabywców właśnie za zapisaną w kodzie DNA hongkońskich streamerów muzykalność i soczystość dałoby się pokroić. Tymczasem pełniący u mnie dyżur U2 Mini wyraźnie od powyższej estetyki odchodził kierując swe kroki ku właśnie rozdzielczości i transparentności suto podlanych dynamiką i … . I T-3 wydaje się podobną drogą zmierzać. Oferuje zatem znacząco lepszą przestrzenność, wspomnianą rozdzielczość a co zatem idzie również definicję źródeł pozornych plus coś, co każdorazowo wywoływało uśmiech na mej twarzy, czyli dynamikę i to zarówno skali mikro, jak i makro. Nie jest to może poziom U2-ki spiętej z pełniącym rolę DAC-a Ayonem CD-35 (Preamp + Signature), ale trudno się temu dziwić biorąc pod uwagę fakt dość zauważalnej różnicy cen. Niemniej jednak np. na „Tales of the Wind” Micha Gerbera ilość powietrza, swoboda prezentacji i umiejętność pokazania całego bogactwa mikro-dźwięków i całej złożoności planktonu otaczającego muzyków była umownie rzecz ujmując mało „lumïn-owa”. Ba, śmiem wręcz twierdzić, że T-3-ka zagrała swobodniej i mniej krągło od ostatnio goszczących u nas … Auralica Vega G2.2 i Aurendera A200. Zaskoczeni? Ja również. Zaoblenie konturów było prawie pomijalne a krągłość skrajów pasma przywodziła bardziej na myśl typowo analogowe stereotypy/wzorce a nie klasyczne, asekuracyjne wycofanie dbające o to, by jakimś nieprzyjemnym dźwiękiem nie wyrwać słuchacza z błogiego letargu. Doskonale to słychać na koncertowym wydawnictwie „Orkestra” Jaël z towarzyszeniem Klaipédos Kamerinis Orkestras, gdzie sybilanty (do testów polecam „Werum syttt dir so truurig”) są wyraźne, namacalne i wręcz odważne, ale jednocześnie nie przekraczają cienkiej czerwonej linii ofensywności. Lumïn czaruje, ale nie zalewa wszystkiego lepkim syropem klonowym i za to należą mu się w tym momencie w pełni zasłużone brawa. Z kolei zmiana repertuaru na taki z łagodnością i wyrafinowaniem niewiele mający wspólnego, jak np. „In Requiem” Paradise Lost z jednej strony pokazała nieco ucywilizowane oblicze szarpidrutów, ale jednocześnie dopalając materiał energetycznie sprawiła, że zabrzmiał on z jeszcze większą potęgą i mocą przejeżdżając po zmysłach słuchaczy niczym walec drogowy po podróbkach zegarków. Jednak zamiast monotonnego dudnienia i przysłowiowej ściany dźwięku z pozornej kakofonii Lumïn z łatwością był w stanie wyekstrahować nie tylko poszczególne partie instrumentów, co również umieścić je we właściwych miejscach na scenie i proszę mi wierzyć na słowo a jeszcze lepiej samemu przekonać się nausznie, iż ów rozstaw daleki był od jedno, bądź dwuwymiarowości, lecz kusił zaskakującą trójwymiarowością i holografią. A jeśli komuś mało, to polecam świetnie zrealizowany album „Descent” Orbit Culture, który z racji niezwykłego natłoku agresywnych riffów i miażdżącej trzewia perkusji na niezbyt rozdzielczych systemach prowadzi do natychmiastowego ich przytkania trudną do przełknięcia ognistą magmą. Tymczasem nasz gość z tym iście piekielnym wsadem poradził sobie aż nadto dobrze stawiając na wykop i energię a nie drobiazgowe cyzelowanie każdego dźwięku, na które przy tak ekstremalnych tempach po prostu nie ma czasu i miejsca.

Podsumowując tę nadspodziewanie sążnistą epistołę chciałbym jedynie zakomunikować tym, którzy szukają prostych i jasnych komunikatów w stylu dobre/złe, brać/nie brać, że Lumïn T3 wart jest zainteresowania. Z jednej strony łączy bowiem muzykalność i organiczną koherencję swoich protoplastów, lecz z drugiej oferuje również zdecydowanie lepszą rozdzielczość i energetyczność przekazu. Jeśli więc rozglądacie się Państwo za w pełni funkcjonalnym streamerem i niespecjalnie zależy Wam na traktowaniu go jako centrum sterowania Waszym cyfrowym ekosystemem, to wybór tytułowego plikograja powinien z nawiązką spełnić Wasze oczekiwania.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB; Lumin T3
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF; Esprit Audio Alpha
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Ostatnimi czasy świat w swej pogoni za jak najbardziej przyjaznym sposobem obcowania z zakorzenioną w naszych sercach muzyką, postawił na tak zwany streaming. Jest łatwy w obsłudze, od ręki daje dostęp do praktycznie całych światowych zasobów płytowych i co najważniejsze, coraz częściej może pochwalić się znakomitą jakością oferowanego dźwięku. Czy to opcja dla każdego, temat do rozstrzygnięcia pozostawiam Wam, jednak fakt jest faktem, że od słuchania muzyki z plików spora część populacji melomanów nie widzi odwrotu. Powód? Naturalnie pierwszym z brzegu jest wspomniana bezproblemowa obsługa i dostęp, jednak dla wielu chyba najważniejszym wymieniona przeze mnie na końcu, a dla nich najistotniejsza soniczna jakość źródeł plikowych. Źródeł, których co prawda na naszym rynku jest niezliczona ilość, jednak jednym z najbardziej rozpoznawalnych jest dzisiejszy bohater w postaci Lumïna. Idąc z duchem czasu obsługuje wszystkie formaty we wszystkich częstotliwościach próbkowania, a dodatkowo dzisiaj testowana konstrukcja na pokładzie posiada nawet przetwornik D/A z regulowanym wyjściem sygnału. To zaś sprawia, że chcąc mieć minimalistyczny system, można takie urządzenie podłączyć bezpośrednio do końcówki mocy. O czym mowa? Pewnie się orientujecie, bowiem od jakiegoś czasu odnosząc sukcesy sprzedażowe jest już na naszym rynku, a mam na myśli będący w dystrybucji wrocławskiego Audio Atelier streamer z funkcją DAC-a ze wspomnianą regulacją sygnału wyjściowego Lumïn T3.

Jeśli chodzi o aparycję T3-ki, ta w stosunku do posiadanego przeze mnie U1 Mini jest znacznie poważniejsza. Po pierwsze jest większa gabarytowo, a jej obudowa to w znakomitej większości grube płaty lotniczego aluminium. Po drugie może pochwalić się ładniejszym designem, z którego najważniejszą cechą jest przyjemnie dla oka zaokrąglony front. Ten naturalnie spełniając przy okazji funkcję informacyjną w swoim centrum został wyposażony w osadzony w trapezowym okienku, mieniący się turkusową poświatą na czarnym tle wyświetlacz. Jeśli chodzi o tylną ściankę, ta zwyczajowo u Lumïna w przykrytej daszkiem górnej połaci obudowy ofercie posiada niezbędny zestaw wyjść analogowych i cyfrowych plus port Ethernet. Całości wyposażenia rewersu dopina naturalnie nieodzowne w urządzeniach elektronicznych gniazdo zasilania i główny włącznik. Tak zgrabnie prezentujący się plikograj finalnie posadowiono na czterech niezbyt wysokich, okrągłych stopach. Co do obsługiwanych funkcji i standardów przesyłu danych temat przywołałem nieco wcześniej, a w krótkich żołnierskich słowach brzmiał: robi wszystko ze wszystkim co cyfrowe. Jak widać, rzeczona T 3-ka może pochwalić się nie tylko wizualną gracją, ale również maksymalna funkcjonalnością.

Co mam do powiedzenia w temacie sposobu na muzykę tytułowego Lumïna T3? Powiem szczerze, mimo wyczuwanego od pierwszego momentu firmowego sznytu brzmieniowego skubany jest ciekawy. Z jednej strony świat muzyki w jego wydaniu kipi gładkością i plastyką, a za to z drugiej stroni od przeciążenia czy forsowania efektu wiejącego nudą uśredniania przekazu. A do tego należy dorzucić jeszcze ciekawy pakiet energii i przyjemny w odbiorze, fajny, bo odbierany bez przerysowania, kreowany przez nienachalne, za to lotne wysokie tony oddech. Efekt tego jest taki, że T3 nie forsując nadmiernie kreowania żadnej składowej dźwięku typu: mocne nasycenie tudzież nadmierna gładkość, czy ostrość rysunku wirtualnej sceny w pierwszych minutach obcowania u wielu może powodować wrażenie nijakości. Jednak nie od dzisiaj wiadomym jest, że wszystko co natychmiast nas zachwyca, nawet nie po jakimś czasie, gdyż osłuchany meloman łapie to w kilka minut, tylko dosłownie po kilku utworach często staje się nie do zniesienia, Cała zabawa w kreowaniu wirtualnego świata polega na umiejętnym wyważeniu energii, gładkości i świeżości dobiegającej do nas muzyki inaczej albo nas zamęczy, albo zwyczajnie uśpi. Dlatego tak pozytywnie odebrałem brzmienie naszego bohatera, gdyż idealnie trafia w przed momentem wygłoszoną wyliczankę. Dzięki czemu bardzo dobrze radził sobie z prawie pełnym spectrum nurtów muzycznych. O co chodzi z tym prawie? Otóż w rocku mógłby być nieco agresywniejszy. Jednak ku zrozumieniu sytuacji należy wziąć pod uwagę moją celową bierność w idealnym zestrojeniu testowanego źródła z resztą systemu pod kątem muzyki buntu, co notabene z łatwością mogłem uczynić. Po porostu chciałem przekazać Wam, jak nasz bohater rzucony na głęboką wodę bez koła ratunkowego radzi sobie w zastanej konfiguracji, czyli pokazać jego najważniejsze cechy, a nie jak można docelowo go przekabacić na własne widzi mi się. Usilne strojenie w konkretnym kierunku nic nikomu by nie dało, dlatego wolałem zostawić go au naturel, a mimo to wyszedł z tarczą. Tak z tarczą, gdyż lekko uwypuklając występ w mocnym graniu miałem na myśli – jak na rocka – zbytnią powściągliwość w kreowaniu górnych rejestrów, które jak wspomniałem są, ale służą raczej pokazaniu najgłębszych pokładów emocji u romantyków, niż wiecznie zbuntowanych osobników z objawami ADHD. Ale co ciekawe, w znakomitej ilości przypadków słabych realizacji tego rodzaju muzy cechy Lumïna były wręcz ratunkiem przed natychmiastową zmianą repertuaru, gdyż pozwalały na bezbolesne mocniejsze podkręcenie gałki wzmocnienia, co w tych przypadkach jest wręcz zalecane. Tak więc chcąc być fair w tej kwestii powinienem zadać się pytanie: „Czy przed momentem opisałem problem, czy pozwalający słuchać każdej muzyki, finalnie ciekawy niuans brzmienia Lumïna?”. Dla mnie to jest raczej opcja numer dwa. Opcja, która przy reszcie świetnych projekcji muzyki jazzowej, klasycznej, czy wokalnej pozwala wygłosić tezę pewnego rodzaju uniwersalności T3-ki. Na tyle mogącej Was pozytywnie zaskoczyć, ze nie zdziwiłbym się, gdyby nawet wierni słuchacze zespołów typu AC/DC, Metallica, czy Led Zeppelin już podczas wstępnych odsłuchów znaleźli z nim nić porozumienia. Przecież nie samym rockiem nawet najbardziej zafiksowany człowiek żyje, a co dopiero mówić o normalnych zjadaczach chleba. Dla tych tytułowa konstrukcja jest zapewnieniem pozytywnych wrażeń w 99 procentach słuchanego repertuaru, gdyż w sobie tylko znany sposób potrafi pokazać muzykę od strony głębokich uczuć, a przy tym zwyczajnie nas nie znudzić. Ba, powiem więcej, wręcz zachęci do poszukiwań innych interesujących nas opowieści muzycznych. Nasz bohater to niby bełnokrwisty, ale jednak w kontekście cena/jakość na tle szerokiej rodziny, nad wyraz ciekawie wypadający Lumïn. On po prostu coś w sobie ma.

Czy poleciłbym bohatera niniejszego spotkania każdemu melomanowi obcującemu z plikami? Jak najbardziej. Jednak zdaję sobie również sprawę, że niektórzy będą poszukiwać wyczynowości w oddawaniu prawdy o słuchanej muzyce. Mam na myśli raczej będące wykoślawieniem muzyki podkreślanie skrajów pasma w postaci forsowania mocnego, często monotonnego basu lub z pozoru niosących więcej informacji, a tak naprawdę podkręconych zniekształceniami wysokich tonów. Niestety inżynierowie z Hongkongu wiedzą, o co w naszej zabawie chodzi i projektując model T3 postawili na pozbawioną nachalności spójność, gdyż to jest prosta droga do sukcesu. Czy również w Waszym przypadku, niestety weryfikacja tego nie jest już pod moją jurysdykcją. Ja co mogłem, to zrobiłem, czyli opisałem czarno na białym, co może wydarzyć się u Was po ewentualnym telefonie do dystrybutora w sprawie naszego punktu zapalnego dzisiejszej epistoły.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumïn U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Audio Atelier
Producent: Pixel Magic Systems Ltd.
Cena: 24 000 PLN

Dane techniczne
Natywna obsługa: max. DSD512, max. 384 kHz/16–32 bit, MQA
Upsampling (wszystkie formaty): max. DSD256, max. PCM 384kHz
Obsługiwane formaty: DSD (DSF (DSD), DIFF (DSD), DoP (DSD)); PCM: FLAC, Apple Lossless (ALAC), WAV, AIFF; skompresowane stratnie MP3, MQA
Natywna obsługa: Roon Ready, Spotify Connect, MQA, TIDAL, TIDAL Connect, Qobuz, TuneIn, AirPlay.
Wyjścia cyfrowe:
– USB (PCM 44.1–384kHz / 16–32-bit; max DSD512)
– BNC SPDIF (PCM 44.1kHz–192kHz / 16–24-bit; DSD (DoP, DSD over PCM) 2.8MHz / 1-bit)
Komunikacja: Ethernet Network 1000Base-T
Wyjścia analogowe: para RCA, para XLR
Napięcie wyjściowe: 3V (RCA); 6V (XLR)
Wymiary (S x G x W): 350 x 350 x 60.5 mm
Waga: 6kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Pixel Magic Systems Ltd.

Lumin U2 Mini

Link do zapowiedzi: LUMIN U2 Mini

Opinia 1

Kiedy blisko cztery lata temu, czyli w październiku 2018 r. recenzowaliśmy Lumina U1 Mini jego cena wynosiła 9 590 PLN. Co ciekawe dokładnie tyle samo trzeba było za niego zapłacić jeszcze w tym roku a to już bardzo dobrze świadczy nie tylko o samym producencie, co i lokalnej dystrybucji, gdyż lockdownowo-covidowe zawirowania, problemy natury logistycznej, dramatyczne braki podzespołów, etc. przyzwyczaiły nas do tego, że wraz z każdą kolejną dostawą interesujących nas urządzeń pojawiały się „aktualizacje” cenników. Wspominam o tym już na wstępie nie bez przyczyny, gdyż wszyscy doskonale widzimy co dzieje się na rynku, z resztą nie tylko audio, a istna galopada cen jasno daje do zrozumienia, że tanio, to już niestety było. Dlatego też, gdy wiosną zaczęły docierać do nas informacje o odświeżeniu hongkońskiego portfolio i zastąpieniu małej U1-ki jej uwspółcześnioną inkarnacją – U2 niejako z automatu zaczęliśmy zachodzić w głowę jak bardzo ewentualny upgrade – przesiadka na transport nowej generacji akolitów marki zaboli. Tymczasem, gdy tylko pierwsze egzemplarze U2 Mini dotarły nad Wisłę okazało się, że strach ma wielkie oczy i zamiast spodziewanego leczenia kanałowego Lumin serwuje nam co najwyżej usunięcie płytki nazębnej winszując sobie za swój najnowszy transport wielce akceptowalne … 10 990 PLN.

Pod względem aparycji U2 Mini zauważalnie „wyładniał” i to nie tylko w czarnej anodzie, która, przynajmniej na moje astygmatyczne oko, zawsze prezentowała się lepiej, lecz również naturalnej – srebrnej (surowego aluminium). Jest to zasługa zmiany sposobu wykończenia frontu, który zamiast szczotkowania uzyskał, wzorem P1-ki jedwabistą satynowość, co nie tylko poprawiło jego estetykę, co ułatwiło jego czyszczenie (już tak nie zbiera materiału daktyloskopowego). Jednak sam projekt plastyczny oraz gabaryty pozostały bez zmian. Ścianę przednią z grubego płata aluminium zdobi jedynie centralnie umieszczony niewielki trzywierszowy czarno-niebeski wyświetlacz (o trzech poziomach jaskrawości i możliwości całkowitego wygaszenia), pod którym nadrukowano dyskretny firmowy logotyp. Korpus wykonano z solidnego giętego profilu aluminiowego, który niczym rękaw nasuwa się na podstawę urządzenia. Z kolei na schowanych pod charakterystycznym, znanym z poprzednika „daszkiem” plecach niby wszystko jest po staremu, choć czujne oko powinno zauważyć pewien drobiazg. Zanim jednak do niego dojdziemy wylistujmy, to co stanowi swoisty constans, czyli dostępne interfejsy sygnałowe. Patrząc od lewej szczęśliwi nabywcy otrzymują wyjścia AES/EBU, koaksjalne BNC i RCA, optyczne, dwa USB (pod które z powodzeniem można podpiąć pamięci masowe) i port Ethernet. Natomiast nie tyle novum, co znacznie poprawiającą ergonomię modyfikacją jest obrócenie gniazda zasilającego o 180°. Co to ułatwia? Całkiem sporo. Okazuje się bowiem, że choć przy recenzowaniu U1 Mini szczerze cieszyłem się, że jego konstruktorzy nie poszli obraną wtenczas przez Szkotów z Linna drogą praktycznie uniemożliwiającą aplikację innych, aniżeli płaskich wtyków zasilających, dzięki czemu pod tylny wykusz konfekcja w stylu Furutechów FI-28R jeszcze się mieściła, to z biegiem lat okazało się, że już 48-ek, bądź 50-ek raczej tam nie wsmykniemy. A dzięki wspomnianej, zwiększającej prześwit między gniazdem a krawędzią górną nawisu o komorę bezpiecznika, rotacji a i owszem, w dodatku bez obaw o porysowanie audiofilskiej biżuterii. Niby drobiazg a cieszy.
Kolejnym drobiazgiem, jest coś, czego na pierwszy rzut oka nie widać, czyli materiał, jakim podklejono antywibracyjne aluminiowe nóżki. O ile bowiem w U1 była to karbowana guma, to tym razem producent zdecydował się na rodzaj miękkiego filcu/sukna, co z jednej strony znacznie skuteczniej zapobiega ewentualnym uszkodzeniom (o skali niewielkich śladów i mikro-rysek) powierzchni, na jakich stawiamy transport, lecz z drugiej utraciliśmy ich właściwości samohamowne. Czyli tam, gdzie U1 stał jak przyklejony, tam – w identycznych warunkach U2 zaczyna „ślizgać” się jak Katarina Witt w Calgary. Oczywiście pozwalam sobie w tym momencie na delikatną hiperbolę, lecz przykładowo Furutech FP-3TS762 na U1-ce nie robił najmniejszego wrażenia a U2-kę na dzień dobry obrócił o niemalże 90°. Szybkie śledztwo wykazało również, że pewne znaczenie może mieć fakt, iż nowa inkarnacja jest o 0,5 kg lżejsza od swojego protoplasty, co summa summarum może ową chęć do pląsów intensyfikować. Całe szczęście na co dzień transport stoi u mnie dociążony 1270 g stalowym odbojnikiem do drzwi Livarno (budżetowy substytut Eliminatora Thixara), więc ww. zjawisko śmiało mogę uznać za niebyłe, choć warte wspomnienia, dla wszystkich tych, którzy takowego balastu nie stosują.

W trzewiach uwagę zwraca nie tylko zmiana kolorystyki laminatu z głębokiego błękitu na czerń, co kompletnie nowa topologia. Przede wszystkim o ile wcześniej sekcja ze stanowiącym serce urządzenia procesorem była na płycie głównej jedynie osłoniona przed wzrokiem ciekawskich przewymiarowanym aluminiowym radiatorem, to w obecnej inkarnacji została ona nie tylko zaktualizowana – zaimplementowano mocniejszy procesor, co relegowana na własną płytkę drukowaną, którą z kolei umieszczono nad płytą główną a sam radiator został dopasowany do gabarytów chłodzonej kości. Zmiany dotknęły również sekcję głównego zegara – teraz pracują w nim cztery osobne master-clocki. W rezultacie o ile U1 Mini swoją pracę w zakresie resamplingu kończył na DSD128, to już U2 zdolny jest upsamplować dowolny sygnał cyfrowy do DSD256. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie natywnego odtwarzania DSD512 o ile tylko spięty z transportem Lumina DAC z takimi częstotliwościami sygnału sobie poradzi a nam takie pliki uda się zdobyć. Nie zabrakło również pełnej zgodności z MQA. Widoczna na płycie głównej kolejna duża kość, czyli układ FPGA Altera Cyclone IV co prawda nie został fizycznie zmieniony, lecz zapisany w nim kod uległ pełnemu dostosowaniu do nowej architektury i możliwości nowej platformy.
Do wyjaśnienia pozostała kwestia delikatnej redukcji wagi, za którą, zgodnie z zapewnieniami producenta stoi przeprojektowanie samej obudowy, oraz nóżek, o których już zdążyłem wspomnieć, a które w U2-ce pochodzą od nowego poddostawcy.

Skoro kwestie walorów estetycznych i zagadnienia budowy wewnętrznej mamy z grubsza omówione najwyższa pora na wzięcie pod lupę brzmienia naszego bohatera. Jest to o tyle istotne, że ograniczając się do stricte kosmetycznych różnic w wyglądzie i zdecydowanie poważniejszego przeprojektowania trzewi, snując przypuszczenia co do ewentualnych zmian brzmienia można byłoby asekuracyjnie stwierdzić, że na dwoje babka wróżyła. Czyli albo producent zdecydował się zaoferować stare brzmienie w nowym wdzianku, bądź zupełnie nową odsłonę tego, do czego zdążył przez ostatnie lata przyzwyczaić swoich odbiorców, gdyż o ile do zintegrowanych streamerów Lumina przylgnęła łatka ponadprzeciętnie muzykalnych i zarazem gęstych źródeł, to już ich pozbawione sekcji analogowej transporty, czyli U1 i U1 Mini grały i co warte podkreślenia nadal grają zdecydowanie bardziej rozdzielczo i transparentnie, ewentualne modelowanie dźwięku pozostawiając przetwornikom. Przesiadając się zatem z używanego przez ostatnie lata U1 Mini byłem szalenie ciekaw, cóż tym razem zaoferuje ekipa z Hong Kongu i … I psując nieco niespodziankę oraz niwecząc spodziewane budowanie napięcia niczym w thrillerach Hickocka śmiem twierdzić, że U2 Mini to zupełnie nowe rozdanie i nowa generacja cyfrowych transportów w ofercie Lumina. Z jednej strony mamy bowiem dość oczywistą, stricte natywną, posługując się nieco lapidarnym określeniem, muzykalność a z drugiej aspekt rozdzielczości i napowietrzenia sceny reprezentuje porażająco wyższy pułap. O skali progresu w stosunku do protoplasty niech najlepiej świadczy fakt, iż gdy z głośników popłynęły pierwsze dźwięki „Tomba sonora” Stemmeklang i Kristin Bolstad byłem w stanie przysiąc, że zapomniałem po testach wypiąć z toru APEX-a … dCSa, gdyż takiego przyrostu wolumenu informacji i rozbudowy głębi sceny po U2-ce po prostu się nie spodziewałem. Mówiąc bez ogródek, to nie jest ten pułap cenowy i podobnych wrażeń można by oczekiwać po przynajmniej dwukrotnie droższym Auralicu Aries G2.1. Aura pogłosowa i samo wygasanie poszczególnych dźwięków okazały się klasą samą w sobie a progres dorównywał przesiadce z moich, bądź co bądź świetnych, dyżurnych Acrolinków 7N-A2070 Leggenda na ostatnio recenzowane stricte ultra high-endowe Hemingway Z-core Σ.
Równie euforyczne notatki poczyniłem w trakcie odsłuchu mocno niepokojącego soundtracku „She Will” autorstwa Clinta Mansella gdzie ściana za kolumnami uległa absolutnej dematerializacji a pędzący dotąd w szaleńczym tempie czas przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Co ciekawe progres dotyczył również definicji źródeł pozornych, które z U2-ki stały się nie tyle bardziej wykonturowane i kreślone wyraźniejsza kreską, co po prostu bardziej realne i namacalne. Może i na papierze to niewielka różnica, jednak na tzw. ucho okazuje się tą z gatunku fundamentalnych i definiujących odbiór. Nagle bowiem przestajemy zastanawiać się, czy to, co słyszymy jest dalsze, bądź bliższe naszym wyobrażeniom jak powinno brzmieć, gdyż właśnie to, co do naszych uszu dociera jest w pełni zgodne ze znanym z realnego świata wzorcem.
Zmiana repertuaru na progresywno – stonerowy „Moonsoon” rodzimej (wodzisławskiej) formacji Gallileous a następnie sięgający jeszcze potężniejszych brzmień album „Przeklęty” Radogosta jasnym stało się, że tego typu komplikacje są niczym innym jak wodą na młyn tytułowego transportu, który bez najmniejszej zadyszki był w stanie oddać zarówno uderzenia podwójnej stopy, niszczycielskie blasty, jak i pierwotnie dziką agresję gitarowych riffów. I to bez krztyny tak złagodzenia na drodze obniżenia równowagi tonalnej i wycofania góry, jak i prób wyostrzenia poprzez odchudzenie przekazu i podbicie analityczności. Dostajemy dzięki temu dokładnie to, co zostało zapisane w materiale źródłowym – bez interpretacji i autorskich wariacji, czy też dominującej „firmowej” sygnatury. Jeśli ktoś liczy na jakiekolwiek czary i tzw. „magię”, szczególnie z kiepsko zrealizowanych nagrań, to bardzo mi przykro, ale na pewno nie pod tym adresem. Powiem nawet więcej – już U1-ka była pod tym względem bardziej nie tyle litościwa, co humanitarna, gdyż z racji niższej rozdzielczości przymykała oko na pewne mankamenty natury technicznej, których na U2-ce ukryć już nie sposób. Proszę mnie tylko dobrze zrozumieć U2 Mini nie piętnuje i nie epatuje czy to błędami realizacyjnymi, czy też mankamentami warsztatowymi samych wykonawców, lecz słysząc je lepiej i wyraźniej z U2-ki sami dochodzimy do wniosku, że na niektórych krążkach komuś rzeczywiście nie chciało się przyłożyć i przyszedł do pracy a nie pracować. Tylko tyle i aż tyle.
Jeśli jednak chcielibyśmy oszczędzić sobie przykrych niespodzianek, to zawsze możemy pozostać w kręgu jazzu i klasyki, gdyż zarówno „We Get Requests” Oscar Peterson Trio, gdzie „Maharadży fortepianu” towarzyszą Ray Brown na kontrabasie i Ed Thigpen na perkusji, jak i „Holst: The Planets – World Premiere Recording of Asteroids” w wykonaniu Berliner Philharmoniker pod batutą Sir Simona Rattle nijakich anomalii same w sobie nie kryją. Za to wręcz obezwładniająca na powyższych albumach jest zdolność tytułowego transportu do oddania nie tylko iście dramatycznych różnic w głośności pomiędzy najcichszymi, jak i najgłośniejszymi fragmentami (Holst), jak i mikrodynamiki (Peterson). Co prawda skala owych zjawisk jest zauważalnie mniejsza aniżeli po przesiadce z Mephisto na Apexa w systemie Jacka, niemniej jednak to właśnie o takie, pozorne niuanse w tej zabawie chodzi. Proszę tylko zwrócić uwagę na długość i bogactwo wybrzmień blach Thigpena – one nie są „głuche” i jednowymiarowe – na Luminie doskonale słychać ich złożoność i naturalne, powolne wygasanie, o ile tylko nie zostaną w ramach określonej frazy mechanicznie „zgaszone”.

Dość jednak tych ochów i achów. W związku z tym, zamiast kolejnej porcji superlatyw najwyższa pora na jakieś mniej więcej wyważone, acz wybitnie, jak to u nas bywa, subiektywne podsumowanie. Otóż, o ile pod względem aparycji zmiany w porównaniu do protoplasty są niewielkie, lecz nie dość, że miłe oku, to poprawiające, z małym wyjątkiem (vide podklejenie nóżek), ergonomię, to już pod względem brzmieniowym mamy do czynienia z progresem nie o jeden, lecz co najmniej dwa stopnie. Nie twierdzę jednak, że Lumin U2 Mini jest najlepszym cyfrowym transportem, jaki ludzkość widziała i słyszała, lecz śmiało mogę założyć, że nie tylko do oczekiwanych za niego przy kasie ok. 11 kPLN lecz i lekko licząc do przynajmniej dwukrotności wspomnianej kwoty śmiało może startować w szranki z wystawianymi przez konkurencję urządzeniami.
A jeśli chodzi o mnie, to choć od dłuższego czasu rękami i nogami bronię się przed modyfikacjami prywatnego systemu, to w tym wypadku skazany byłem na sromotną porażkę i bezwarunkową kapitulację. Krótko mówiąc dostarczony przez wrocławskie Audio Atelier testowy egzemplarz idzie dalej w świat, a w tzw. międzyczasie zdążyłem złożyć zamówienie na swoją prywatną sztukę, równolegle szukając w odmętach domowych szaf kartonu po do tej pory dzielnie się broniącej U1-ce. Trzeba bowiem wyraźnie zaznaczyć, iż U2 Mini jest znacznie lepszy od swojego protoplasty, nic przy tym U1-ce nie ujmując, a jednocześnie pomijalnie droższy. Skoro więc można mieć wyższej klasy źródło za praktycznie taką samą kwotę, co generację starszy model, to trudno z takiej okazji nie skorzystać.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Być może się zdziwicie, ale jestem zdania, że nieubłaganie mijający czas w pewien sposób jest dla nas – melomanów swoistym zbawieniem. Chodzi oczywiście o korzyść ze znanej wszystkim zasady, że jeśli ktoś stoi w miejscu, z uwagi na szybki postęp technologii tak naprawdę się cofa. To jest karma długotrwałego bytu na rynku dosłownie każdego rodzaju działalności gospodarczej, dlatego też nie dziwi fakt, że co jakiś czas nawet najbardziej dopracowane konstrukcje mają swoich następców. I nie ma znaczenia, czy rozprawiamy o branży samochodowej, militarnej, czy interesującej nas audio, bowiem wszyscy jak jeden mąż nie chcąc wypaść z rynku konsekwentnie udoskonalają swoje portfolio. I z takim przykładem zmierzymy się dzisiaj. A będzie to następca niewątpliwie kultowego streamera Lumin U1 Mini, którego stosunkowo niedawno zastąpił dostarczony do naszej redakcji przez wrocławskiego dystrybutora Audio Atelier model Lumin Mini tym razem oznaczony sygnaturą U2. Zaskoczeni, że coś przez wielu użytkowników uważanego za znakomite odchodzi w niepamięć? Niestety jak wspomniałem, to standard. Standard na zapoznanie się z oceną zaistnienia którego, czy okazał się progresem, czy jedynie skokiem w bok, zapraszam do kilku poniższych akapitów.

Tytułowy streamer spod znaku Lumina swoimi gabarytami nie odbiega od aparycji swojego protoplasty i tak jak widoczny na pierwszych sześciu zdjęciach U1 jest niewielkim urządzeniem z wykonanym z grubego płata aluminium frontem. Frontem, w centrum którego znajdziemy jedynie prostokątny, teoretycznie średniej wielkości, jednak na tyle czytelny, że znakomicie informujący użytkownika o stanie urządzenia, wykorzystywanym sygnale i słuchanym materiale muzycznym, mieniący się błękitem prezentowanych informacji, wielofunkcyjny wyświetlacz. Żadnych zbędnych przycisków, czy pokręteł, tylko lekko zagłębione, będące centrum informacji okienko. Jeśli chodzi o kwestię wyposażenia tylnego panelu, ten w odróżnieniu od poprzednika otrzymał pozwalające zastosować często sporą rozmiarowo wtyczkę, odwrócone o 180 stopni, zintegrowane z głównym włącznikiem i bezpiecznikiem gniazdo zasilania oraz będącą potwierdzeniem dobrego wyboru, identyczną serię terminali typu: LAN, 2 x USB, Ground, Optical, COAX w standardach RCA i wieńczące całość oferty przyłączy gniazdo AES/EBU. Co zatem oprócz inaczej usadowionego gniazda IEC różni obydwie konstrukcje? Naturalnie w pierwszej kolejności niestety niewidoczne gołym okiem bez rozkręcania, nieco przeprojektowane trzewia oraz w odróżnieniu do szczotkowanego aluminium poprzednika obecne wykończenie obudowy procesem anodowania. A co z obsługiwanymi formatami? Zapewniam, tak jak w protoplaście wszystko jest w jak najlepszym porządku, jednak chcąc uniknąć zbędnego rozwadniania tekstu, po dokładną wiedzę z czym Lumina U2 Mini „się je”, zapraszam do zwyczajowej tabeli pod obydwoma testowymi opiniami.

Gdy doszliśmy do clou spotkania i przyszedł czas wyłożenia kart na stół, z pewnością spora grupa posiadaczy Lumina U1 Mini zachodzi w głowę, co można w nim poprawić. Przecież znakomicie radząca sobie na rynku jedynka była dobrze usadowiona w barwie, przy tym nieźle panowała nad kontrolą najniższych rejestrów, a wszystko okraszała przyjemnie wypadającymi, bo niekłującymi w uszy, ale dobrze wybrzmiewającymi wysokimi tonami. Wypisz wymaluj coś dla znaczącej większości populacji melomanów bez jakiegokolwiek strachu o potencjalną konfiguracyjną wpadkę. A jeśli tak, to jaki był sens zmiany warty na wersję U2 Mini? Owszem, ludzie lubią nowalijki, tylko czy włożony wysiłek inżynierów w najlepszym wypadku nie skończył się przysłowiowym skokiem w bok? I wiecie co? Sens był. I to jaki!
W wydaniu U-dwójki muzyka zyskała dosłownie w każdym aspekcie. Co więcej. W całym pasmie od dolnego zakresu, przez środek, po wysokie tony. A słowem, a raczej słowami – kluczami są większa energia przekazu i lepsza rozdzielczość. To zaś przełożyło się na poprawę rytmiki i w dobrym tego słowa znaczeniu oczekiwanej agresji wydarzeń scenicznych, serwując mi rzeczy, a raczej zapisane w materiale dźwiękowe artefakty, które dotychczas były jakby w tle. Zawsze je słyszałem, jednak traktowałem jako coś drugorzędnego, bo ledwie zasygnalizowanego w oddali, gdy tymczasem w jazzowej muzyce kontemplacyjnej spod znaku RGG „Mysterious Monuments On The Moon” okazywało się, że bez nich ich projekt jakby był okaleczony. Co prawda dopóki nie usłyszymy danego materiału w pełnej krasie aż tak brutalnie do tego nie podchodzimy, jednak po zapoznaniu się z pełnym spektrum wiedzy na jego temat, orientujemy się, ile dotychczas traciliśmy. Co w tym przypadku? Otóż nowa wersja Lumina znacznie dokładniej pokazywała pracę każdego muzyka. Począwszy od perkusisty – przyjemniej w odbiorze rozdrobnione sonicznie lekkie muśnięcia i mocne uderzenia bębnów przeplatane bezkreśnie wybrzmiewającymi przeszkadzajkami, przez pianistę – okraszone większym pakietem informacji na przemian szarpanie strun i płynna gra dłuższych pasaży tudzież większa zadziorność zaskakujących akordów, po preparującego grę na „przerośniętych skrzypcach” kontrabasistę, każdy z nich grał niby to samo, ale jakby inaczej. Jednakże to inaczej było nie tylko pożądane, ale dla mnie znacznie bliższe prawdzie o muzyce, bo wyczuwalnie bardziej namacalne.
Owa sytuacja w identyczny sposób przekładała się na cięższe gatunki muzyczne. Czy to koncertowa Metallica „S&M”, czy elektronika formacji Yello „Toy”, najważniejsze działania nowej odsłony streamera z serii „U” w postaci rozdzielczości i dodatkowej energii były przekuwane w lepsze pokazanie najdrobniejszych niuansów muzycznych. Jednak co bardzo istotne, nigdy nie zaobserwowałem niekontrolowanego zbliżania się dźwięku do przekroczenia progu dobrego smaku. Panowie z Lumina w sobie tylko znany sposób tak umiejętnie podkręcili zjawiskowość prezentacji, że wyłuskując z tła nawet najbardziej spektakularne piki soniczne, nie dając im wyjść przed szereg jedynie mocniej zaznaczali ich byt. To bardzo ważne, gdyż dla przykładu w przywołanym materiale „Toy” brak kontroli nad swobodą zawieszania w eterze mocnych nut skończyłoby się przysłowiowym pękaniem szkliwa na zębach. To oczywiście jedna strona medalu. Naturalnie piję do materiału rockowego wspieranego sekcją symfoniczną. W tym przypadku ogólna witalność i pakiet timingu znakomicie pomagały wychwycić z nie oszukujmy się, naładowanej dawką koncertowych decybeli wirtualnej stadionowej sceny, pracę przykładowego kilkuosobowego składu kontrabasów, czy skrzypiec. W słabej wersji odtworzenia przywołane sekcje są jedynie większą lub mniejszą plamą, gdy tymczasem oczywiście są zebrane w grupę, ale jednak pojedyncze źródła, co U-dwójka w stosunku do poprzednika znacznie lepiej unaoczniła. Wydaje się, że to niedużo, ale zapewniam, otrzymujemy całkowicie zmieniony, oczywiście znacznie lepszy punkt widzenia na słuchany materiał.

Wieńcząc powyższy opis jestem winny Wam opinię, czy nowe wcielenie Lumina Mini – w tym przypadku w specyfikacji U2 – warte jest przysłowiowej świeczki w postaci przesiadki na ocenianą nowość. Z autopsji wiemy, że nowość nie zawsze jest ewidentnym progresem, tylko lekkim przesunięciem priorytetów, a przecież nie o to podczas zmian w systemie na poziomie źródła chodzi. Na szczęście w tym przypadku temat jest jasny jak słońce, gdyż poprawa jakości oferowanego dźwięku jest znacząca. Na tyle rozległa – przypominam o cechach najważniejszych typu: lepsza rozdzielczość i motoryka, że jeśli w muzyce poszukujecie fajnej barwy, dobrej kontroli dolnego zakresu i żywej projekcji górnego pasma, że tytułowy Lumin U2 Mini ma wielką szansę na zawładnięcie sercami znakomitej większości populacji nie tylko melomanów, ale również dzielących włos na czworo audiofilów. Czym obronię tak wymowną opinię? Spokojnie, nie będę strzępił języka na powtarzanie zalet, tylko nie do końca przekonanych odeślę do powyższego opisu procesu odsłuchowego, z którego jasno wynika, że mamy do czynienia z urządzeniem wartym jeśli nie kupna w ciemno, to przynajmniej osobistego zapoznania się. Naprawdę warto.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition,
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II

Dystrybucja: Audio Atelier
Producent: Pixel Magic Systems Ltd.
Cena: 10 990 PLN

Dane techniczne
Natywna obsługa: max. DSD512, max. 768kHz/16–32-bit, MQA
Upsampling (wszystkie formaty): max. DSD256, max. PCM 384kHz
Komunikacja: Ethernet RJ45 network 1000Base-T; USB obsługuje pamięci flash drive, USB HDD (pojedyncza partycja FAT32, exFAT lub NTFS)
Wyjścia cyfrowe:
2 x USB: Natywnie DSD512; PCM 44.1–768kHz/16–32-bit
Optyczne, Coax RCA, Coax BNC, AES/EBU: DSD64 (DoP64, DSD over PCM); PCM 44.1kHz–192kHz/16–24-bit
Obsługiwane protokoły: UPnP AV, Roon Ready, TIDAL Connect, Spotify Connect, Flac lossless Radio stations, Apple AirPlay, Gapless Playback, On-Device Playlist
Obsługiwane formaty audio:
– bezstratne: DSF (DSD), DIFF (DSD), DoP (DSD); PCM : FLAC, Apple Lossless (ALAC), WAV, AIFF;
– kompresowane stratnie: MP3, MQA Wymiary (S x G x W): 300 x 244 x 60 mm
Waga: 2,5 kg