Tag Archives: PMA-1700NE


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. PMA-1700NE

Denon PMA-1700NE

Opinia 1

Nie wiem jak Państwo, ale ja jeszcze pamiętam i ze smutkiem wspominam okres słusznie miniony, gdy największe światowe koncerny audio po prostu zachłysnęły się kinem domowym i praktycznie z dnia na dzień, może nie tyle dokonały permanentnej anihilacji stereofonicznej oferty urządzeń klasy Hi-Fi, co wstydliwie zaczęły ją wygaszać, pozostawiając w swych katalogach ich mniej, bądź bardziej udane substytuty w postaci zestawów mini w stylu Yamahy PianoCraft. Całe szczęście u jednych wcześniej, u innych nieco później, a u części wcale (co rynek odpowiednio zweryfikował), pomroczność jasna minęła, do głosu doszły resztki zdrowego rozsądku i klasyczne stereofoniczne komponenty wróciły nie tylko do łask, ale i na sklepowe półki. Jednak w większości przypadków powyższa pobudka i próba jak najszybszego nadrobienia zaległości nie polegała na spontanicznym wynajdywaniu koła na nowo, lecz na zdroworozsądkowej kontynuacji tego, co swojego czasu odstawili na boczny tor. Wystarczyło bowiem wziąć cieszącą się wcześniej wśród nabywców dużą popularnością i estymą konstrukcję, zafundować jej lekki lifting dokładając to i owo podkreślającego nowoczesność, dorobić odpowiednio poetycką, odwołującą się do chlubnej historii beletrystykę i voilà – przepis na powrót do gry o serca i portfele złotouchych melomanów gotowy. Do grona pionierów, którzy nie tylko postanowili oderwać się od snującego się w wielokanałowej malignie peletonu, lecz którym takowa ucieczka po prostu się udała, z pewnością można zaliczyć Denona, czyli markę, która mając na swoim koncie wiele udanych konstrukcji jedyny problem jaki wtenczas musiała rozwiązać dotyczył mnogości opcji do wyboru. Ot klasyczny casus osiołka. Koniec końców zdecydowano się na tzw. ofertę środka, z której to najświeższą inkarnacją, dzięki uprzejmości rodzimego dystrybutora – warszawskiego Horna, przyszło nam się zmierzyć w ramach niniejszego testu. Mowa bowiem o wzmacniaczu zintegrowanym Denon PMA-1700NE, czyli konstrukcji, którą wraz z dopiero co recenzowanymi przewodami Hemingway Audio śmiało możemy zaliczyć do puli powystawowych pamiątek z tegorocznego High Endu.

A teraz, zanim zwyczajowo przejdziemy do opisów wyglądu i budowy, uznałem za stosowne przedstawić Państwu krótki rys historyczny połączony z ekshumacją przodków naszego dzisiejszego bohatera. Warto bowiem mieć świadomość, iż PMA-1700NE nie wziął się znikąd, np. na skutek objawienia jakiego doznał jeden z inżynierów należący do ekipy R&D japońskiego koncernu, lecz jest którąś tam (zaraz ustalimy którą) inkarnacją modelu, który swój debiut miał dawno, dawno temu.
Zastanawiacie się Państwo kiedy światło dzienne ujrzał praprzodek i zarazem protoplasta rodu? Otóż w 1997/8 r. i był to model PMA-1500R, natomiast na otwarcie nowego millenium – w 2000r. pojawiła się jego poprawiona wersja PMA-1500R MkII. A potem nastąpił wspomniany we wstępniaku, iście biblijny (Rdz 41, 26-28), okres posuchy i stereofonicznego głodu, który trwał do 2006 r., czyli powołania do życia nowej odsłony dwukanałowych wzmacniaczy dumnie przyozdobionych dopiskiem AE, czyli „Advanced Evolution”. Jej prekursorem był wielce udany, przywracający wiarę w rozsądek korporacyjnej wierchuszki PMA-1500AE. I tu pozwolę sobie na mały przystanek, gdyż do listy z nazwą i datą narodzin chciałbym dorzucić jeszcze jeden, dość istotny parametr. Jaki? Cenę, która przynajmniej w teorii powinna wskazywać na rynkowe realia z jakimi przychodziło i przychodzi mierzyć się konsumentom. A za pierwszą „nowożytną” 1500-kę trzeba było wtenczas wyasygnować 3 995 PLN. Kolejna odsłona, czyli PMA-1510AE pojawiła się w 2010 r. i kosztowała 4 000 PLN, czyli uwzględniając ówczesną inflację (1,0 – 4,2%) nie tylko nie podrożała, co wręcz staniała. Potem jednak poszło z górki, bowiem za PMA-1520AE w 2014 r. przy kasie oczekiwano od nabywców już 5 500PLN. Kolejna „dobra zmiana” (jeden z bardziej absurdalnych oksymoronów ostatnich czasów), czyli zastąpienie „Advanced Evolution” dopiskiem NE oznaczającym nieco sekciarskie (w znaczeniu grupy odklejonych od rzeczywistości religijnych oszołomów) hasło „New Era” ów trend utrzymała i za PMA-1600NE w 2017 r. dystrybutor winszował sobie okrąglutkie 7 000 PLN. Nie powinien zatem dziwić fakt, iż debiutujący podczas ostatniego (AD 2022) monachijskiego High Endu, będący bohaterem niniejszej epistoły, model PMA-1700NE wyceniono na … 9 499 PLN. Cóż zatem oprócz ceny w tzw. międzyczasie, czyli przez ostatnie ćwierćwiecze i siedem (tak, tak – 1700NE jest siódmym (!) pokoleniem) generacji się zmieniło? Cóż, moc od zarania dziejów na pewno nie, gdyż tak jak w 97-ym, tak i teraz integra zdolna jest oddać 2x70W/8Ω, jednak warto wspomnieć, iż od 1600NE interesująca nas linia Denona wzbogaciła się o układ DAC-a. Żeby jednak nie było tak różowo producent zrezygnował wówczas z we/wyjść na i z sekcji przedwzmacniacza / końcówki mocy. Całe szczęście po części swoje wcześniejsze faux pas nieco w aktualnej odsłonie zatuszował przywracając bezpośrednie wejście na końcówkę mocy, co pozwala na współpracę integry z zewnętrznym przedwzmacniaczem/procesorem a tym samym integrację z systemami kina domowego. Pół żartem, pół serio można byłoby uznać, że porównanie 1700-ki do odsmażanego kotleta wymagałoby interwencji sanepidu, więc uznajmy, że pozostając w kręgu tradycyjnych rodzimych kulinariów mamy do czynienia z bigosem, któremu jak wiadomo wielokrotne podgrzewanie nie tylko nie szkodzi, co wręcz intensyfikuje walory smakowe.

Mając całą genealogię z głowy spokojnie możemy wrócić na stare tory i zgodnie z tradycją pochylić się nad aparycją naszego gościa. A ta wstydu Japończykom z pewnością nie przynosi. Na srebrnym (dostępne jest również czarne „malowanie”) szczotkowanym i delikatnie podfrezowanym wzdłuż górnej krawędzi, aluminiowym froncie centralne miejsce zajmuje masywna, toczona i również aluminiowa gałka regulacji głośności. Na lewo od niej usytuowano trzy mniejsze pokrętła podstawowej equalizacji (bass/treble) i balansu między kanałami a nad nimi trzy aktywatory z dedykowanymi diodami – trybu analogowego, skrócenia ścieżki sygnału poprzez pominięcie wszelkich regulacji (source direct) oraz wybór korekcji przedwzmacniacza gramofonowego (MM/MC). Lewy narożnik przypadł w udziale włącznikowi głównemu z niewielką diodą i złoconemu gniazdu słuchawkowemu 6,3mm. Z kolei na prawo mamy niewielkie okno monochromatycznego wyświetlacza informującego o wybranym źródle i parametrach otrzymywanego sygnału oraz obrotowy selektor źródeł. Korpus to standardowy na tym pułapie cenowym zestaw profili z giętej, perforowanej stalowej blachy o grubości 1mm, jednak z racji obecności wewnętrznych przegród i wzmocnień jego sztywność nie pozostawia niedosytu.
Tylna ściana prezentuje się również całkiem satysfakcjonująco. Patrząc od lewej wydzielono na niej sekcję cyfrową obejmującą zdublowane wejścia optyczne, pojedyncze koaksjalne i obowiązkowe w dzisiejszych czasach USB, pod którymi przycupnęły we/wyjścia dla zewnętrznych czujników IR. Domenę analogową reprezentują – sekcja przedwzmacniacza gramofonowego z dedykowanym zaciskiem uziemienia, trzy pary wejść liniowych i stałonapięciowe wyjście na rejestrator. Nie zabrakło też wspomnianego wcześniej wejścia bezpośrednio na końcówkę mocy. Brak za to XLR-ów, ale w żadnej z poprzednich odsłon ich nie było, więc i tym razem na nie zbytnio nie liczyłem. Terminale głośnikowe są solidne i podwójne a wyliczankę zamyka dwubolcowe gniazdo zasilające IEC. Dla uspokojenia dodam, że trzeciego bolca nie znajdziecie Państwo nawet w jubileuszowej 110-ce. W kartonie oprócz czule otulonego styropianowymi wytłoczkami głównego lokatora, nie zabrakło również standardowego przewodu zasilającego, którego tak wyciąganie, jak i użycie mija się z celem, oraz zdecydowanie bardziej przydatnego pilota zdalnego sterowania. Co prawda, jak dobrze poszukać na dnie pudła pewnie spoczywać będzie instrukcja obsługi, ale skoro jej zdigitalizowana wersja zalega na firmowych serwerach, to zasadnym wydaje się pytanie o sensowność marnowania i tak już mocno przetrzebionego drzewostanu, na coś, co i tak raczej większości nabywców nie zainteresuje.

Zapuszczając żurawia do trzewi przy odrobienie dobrej woli / złośliwości (niepotrzebne skreślić) moglibyśmy uznać, że Denon jest grupą niezwykle przywiązanych do tradycji pasjonatów i jeśli raz coś dobrze zrobi, a to coś cały czas działa, to tego nie rusza i niepotrzebnie nie kombinuje. Wystarczy bowiem porównać wnętrza mającego już na karku ćwierć wieku PMA-1500R i tytułowego PMA-1700NE, by poczuć lekkie déjà vu, gdyż tak naprawdę topologia pozostała niezmienna a ewolucja dotyczy uaktualniania poszczególnych, pojedynczych komponentów na współczesne wersje. To oczywiście spore uproszczenie i spłycenie tematu, ale trudno odmówić Japończykom konsekwencji. A tak już na serio, to z nader istotnych kwestii warto wspomnieć, iż w zasilaniu mamy umieszczone po lewej stronie wnętrza dwa solidne – klasyczne transformatory EI, z których każdy zasila „swój” kanał. Ponadto wydzielono w nich osobne uzwojenia dla obwodów cyfrowych i sterowania. Centrum szczelnie wypełnia laminat końcówki mocy z łapiącą za oko parką solidnych kondensatorów, oraz biegnącymi wzdłuż jego boków grzebieniami aluminiowych radiatorów, do których tranzystory wyjściowe nie zostały przymocowane bezpośrednio, lecz za pośrednictwem dodatkowych miedzianych płyt znacząco poprawiających oddawanie ciepła. I tu pozwolę sobie na drobną dygresję, gdyż co prawda tak producent, jak i dystrybutorzy w materiałach reklamowych zaklinając rzeczywistość usilnie budują wizerunek 1700NE jako potężnej 140W integry, to warto mieć na uwadze, że wykorzystany w ww. konstrukcji stopień wyjściowy oparty o pracujące w układzie push pull najnowsze układy UHC-MOS oddaje 2x70W/8Ω, a moc 140W pojawia się dopiero przy 4Ω obciążeniu. Czyli teoretycznie jest to prawda, choć idąc tym tropem mogliby chwalić się długością … wiadomo czego, podając ją wraz z … kręgosłupem.
Powodów do wbicia szpili nie daje z kolei sekcja cyfrowa, gdzie ulokowano autorskie rozwiązanie Denona, czyli układ Advanced AL32 Processing Plus interpolujący sygnały wejściowego (jedynie z gniazd cyfrowych) do postaci 32 bit/384 kHz i tak przetworzony strumień danych kierujący do kości przetwornika Burr-Brown PCM1795.

Zasiadając do odsłuchu PMA-1700NE cały czas z tyłu głowy kołatało mi pytanie jak bardzo najnowsza integra Denona odstaje od wielce udanego jubileuszowego flagowca, czyli potężnego PMA-A110. Krzywdzące podejście do tematu? Bynajmniej. Co prawda w chwili naszego testu, czyli w styczniu 2021r. 110-ka „chodziła” po 16 499 PLN, to w tzw. międzyczasie zdążyła „awansować” do pułapu 19 kPLN, czyli niemalże dwukrotności kwoty, jaką trzeba na 1700NE wyasygnować przy kasie. Trudno zatem spodziewać się doznań na nawet nie takim samym, co po prostu zbliżonym poziomie wyrafinowania i intensywności, więc zasadnym jest stosowne obniżenie poprzeczki wymagań, by mówiąc wprost niepotrzebnie się nie nakręcać a finalnie rozczarować.
Wystarczyły jednak pierwsze takty nagranego w szwedzkim Fascination Street Studios albumu „The Sacrament of Sin” (za konsoletą zasiadł znany ze współpracy z Arch Enemy, Amon Amarth i Kreatorem Jens Borgen) formacji Powerwolf, by głęboko odetchnąć z ulgą i autorytatywnie stwierdzić, że jest nie tylko dobrze, co bardzo dobrze. W telegraficznym skrócie już na starcie, znaczy się w trybie source direct gra tak, znaczy się nie dokładnie tak, lecz w stylu swojego starszego i szlachetniej urodzonego rodzeństwa przełączonego w tryb Analog Mode 2, czyli nie tylko z odłączonym zasilaniem obwodów cyfrowych, lecz również wygaszonym wyświetlaczem. Zamiast bowiem pewnej zachowawczości i zdystansowania nasz dzisiejszy gość poszedł na przysłowiowy żywioł bezpardonowo udowadniając, że nadgorliwi marketingowcy nic a nic nie muszą mu sztucznie wydłużać i powiększać a suche dane techniczne o realnych walorach brzmieniowych mówią dokładnie tyle samo, co lista ingrediencji o finalnym smaku potrawy. Może i 1700-ka ma tylko 70W, jednak gra tak, jakby każdy z tych Watów był liczony podwójnie, bądź pochodził z lampowca wyposażonego w stare dobre amorficzne trafa Tamury. Skoro bowiem patetyczne orkiestracje (szczególnie, jeśli sięgniemy po wydanie „The Symphony of Sin”), wgniatające w fotel basiszcze, kościelne chóry i ostre power-metalowe riffy okraszone szkolonym w kierunku opery wokalem Attili Dorna nawet przez moment nie są poddawane uspokojeniu, odchudzeniu i spowolnieniu, tylko przetaczają się przez pokój odsłuchowy niczym niszczycielskie tornado, to chyba nie ma obaw, że mocy, bądź energii, czy to na średnicy, czy też skrajach reprodukowanego pasma Denonowi zabraknie. A jeśli dodamy do tego jakże uroczą tematykę w stylu spalenia na stosie polskiej czarownicy („Fire and Forgive”), czy skłonności zakonnych siostrzyczek do igraszek z demonami („Demons Are A Girl’s Best Friend”) jasnym stanie się, że na brak wrażeń nie powinniśmy narzekać. A to przecież dopiero niewinny wstęp do dalszej zabawy i ekstatycznych pląsów, gdyż tuż za rogiem czai się iście power-metalowa galopada, czyli „Nightside of Siberia”.
Choć brzmienie 1700NE jest żywsze i bardziej bezpardonowe od tego zapamiętanego z jubileuszowego modelu, to trudno zarzucić mu ponadnormatywną ekscytację, czy sztuczne podkręcania tempa. Po prostu nie limituje on zarówno motoryki, jak i dynamiki czy to w skali mikro, czy makro. Aby jednak to docenić warto odpowiednio go dopieścić, gdyż o ile na zwykłym, załączanym w komplecie „komputerowym” OEM-ie najdelikatniej rzecz ujmując zbytnio nie angażuje się tak w reprodukcję właściwej intensywności barw, jak i komunikatywność przekazu, to po aplikacji wysokiej klasy okablowania (zakładam, że większości użytkowników do pełni szczęścia wystarczy Acoustic Zen Gargantua, bądź nawet Furutech FP-3TS762) Denon budzi się do życia i zaczyna wykazywać chęć do grania. Szczególnie wyraźnie słychać to na materiale z naturalnym instrumentarium, gdzie właśnie naturalne – znane z natury, brzmienia od razu dają nam znać, czy jest OK, czy też gdzieś po drodze coś nie do końca się spięło. Przykładowo na „Officium” Jana Garbarka w towarzystwie The Hillard Enseble z „komputerówką” i budżetowym okablowaniem sygnałowym/głośnikowym nie dość, że gubimy znaczną część aury pogłosowej, to i gradacja planów wydaje się umowna. Tymczasem, gdy o audiofilskie tętnice i żyły zadbamy, jasnym stanie się, że kable po prostu słychać i 1700-ka nie ma najmniejszego zamiaru tego ukrywać. Ba, ona wręcz pyszni się wpiętą w zadek nawet high-endową biżuterią dwojąc się i trojąc, by pokazać, że jest jej godna.

Wydawać by się mogło, że przy naszych codziennych standardach i mozolnej eksploracji high-endowych ekstremów sięgnięcie po przynajmniej z perspektywy profilu naszego magazynu mocno budżetową konstrukcją będzie najdelikatniej rzecz mówiąc formą kurtuazyjnego samoumartwienia. Okazało się jednak, że tytułowy Denon PMA-1700NE nie ma najmniejszych powodów do wstydliwego przemykania opłotkami droższej konkurencji. Oczywiście nie gra na poziomie po wielokroć droższych konstrukcji, jednak jego obecność w torze trudno uznać za powód do zmartwień. Nie dość bowiem, że gra naprawdę dynamicznie i muzykalnie, to jeszcze jest na tyle bogato wyposażony, że z powodzeniem właśnie pod niego można komponować cały system świadomie rezygnując czy to z dedykowanego – zewnętrznego przedwzmacniacza gramofonowego, czy też zamiast zintegrowanego streamera wybrać sam, w dodatku wyższej klasy transport.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Mam nadzieję, że bez względu na zajmowany szczebelek zaawansowania w tematyce audio jeden fakt jest dla Was oczywisty jak słońce. Naturalnie chodzi o pulę marek tak zwanego pierwszego wyboru, czyli oferujących dobrą korelację ceny do jakości brzmienia. Oczywiście, każda z nich naturalną koleją rzeczy prezentuje nieco inny sznyt brzmieniowy, jednak zazwyczaj na tyle bezpieczny i łatwy do okiełznania, że konia z rzędem temu, kto nie poradzi sobie z ich odpowiednią konfiguracją. Jakie to marki? Lista jest długa, a przy tym na tyle banalnie łatwa do wytypowania przez praktycznie każdego adepta sztuki obcowania z muzyką, że bez szkodliwego rozwadniania tekstu przejdę do clou dzisiejszego spotkania. A będzie nim najnowsza odsłona wzmacniacza zintegrowanego z funkcją przetwornika cyfrowo/analogowego i phonostage’a pochodzącej z kraju kwitnącej wiśni, skądinąd kultowej japońskiej marki Denon PMA-1700NE, o którego wizytę w naszych progach zadbał warszawski dystrybutor Horn.

Rzeczona integra to średniej wysokości, o typowej szerokości i głębokości, wizualnie świetnie prezentująca się konstrukcja. Oczywiście to zasługa kolorystyki w „rozwodnionym” odcieniu szampańskiego złota, ciekawie pofalowanego frontu i wykonania obudowy z nowocześnie wyglądającego aluminium. Wspomniany awers mimo ożywiającego go, płynnego zapadnięcia się górnej części ku tyłowi oraz aplikacji na nim sporej baterii manipulatorów nie został szkodliwie wizualnie przeładowany i oferuje: pięć gałek – centralna Volume, 3 z lewej strony: BASS, TREBLE, BALANCE, prawa – selektor wejść, guzik inicjacji pracy, gniazdo słuchawkowe, trzy przyciski funkcyjne: Analog Mode, Source Direct oraz wybór wkładki MM/MC, a także wieńczące projekt plastyczny okienko wyświetlacza oznajmiającego wykorzystywane wejście i parametry otrzymywanych sygnałów cyfrowych. Górna połać obudowy jest ostoją serii wentylujących trzewia poprzecznych otworów – piecyk oferuje 70W przy 8Ohm i podczas pracy może nie jakoś dramatycznie, ale lekko się nagrzewa. Zaś tylny panel jak na niezbyt drogą konstrukcję jawi się jako w pozytywnym tego słowa znaczeniu czyste szaleństwo, gdyż oprócz typowych dla wzmacniaczy podwójnych zacisków kolumnowych, gniazda zasilania i sekcji wejść liniowych w standardzie RCA, proponuje użytkownikowi dodatkowo wejście na wewnętrzny przedwzmacniacz gramofonowy wespół z zaciskiem masy, a całość bogactwa oferty dopełnia panel gniazd cyfrowych – dwa optyczne i po jednym USB oraz SPDiF. Oczywiście Denon nie byłby Denonem, gdyby w komplecie startowym nie zadbał o pojawienie się systemowego pilota zdalnego sterowania.

Czym może pochwalić się nasz bohater? Zaskakującą energią i swobodą grania. Bez wysiłku prowadził moje kolumny, a przy okazji potrafił pokazać ważne niuanse każdego słuchanego w danym momencie nurtu muzycznego. A potrafił dlatego, że począwszy od dolnego pasma umiał wytworzyć mocną, a przy okazji nieźle kontrolowaną falę uderzeniową, w środku oferując dobry bilans barwowy nie gubił rozdzielczości, zaś w górnych rejestrach fajnie, bo żywo, jednak bez natarczywości zawieszał brylujące tam wszelkiego rodzaju artefakty. To zaś powodowało, że kilkudniową zabawę z opiniowanym piecykiem odebrałem jako zbór z jednej strony przyjemnych, a z drugiej w oparciu o wiedzę, że bawię się przedstawicielem segmentu Hi-Fi, przyjemnie zaskakujących doznań sonicznych. To było na tyle uniwersalne poruszanie się po meandrach muzyki, że nie straszne były mu nie tylko ataki rozwścieczonych rockmenów spod znaku AC/DC „Power Up”, ale również stroniące od buntu trio Torda Gustavsena z najnowszym materiałem „Opening”.
W pierwszym przypadku nie tylko potrafił nieźle kopnąć stopą perkusji, ale przy tym pokazać, że gitary w tej formacji są jej być, albo nie być. Nie tylko zasygnalizował ich zadziorność, ale przy okazji zafundował im odpowiednią masę, co dla podobnych do mnie wielbicieli wyżywania się na przysłowiowych wiosłach jest podstawowym kryterium oddania ducha tego zespołu. I co ciekawe, nie miało znaczenia na jakim poziomie głośności słuchałem tej płyty, bowiem jedynym problemem okazywała się zbyt mała dla posiadanych kolumn kubatura pomieszczenia.
Jeśli chodzi o drugi zespół, temat ciekawości prezentacji opiewał na inne aspekty. W tym przypadku w pierwszej kolejności chodziło o dobre poukładanie muzyków na wirtualnej scenie. Bez tego dostajemy bliżej nieokreślony sceniczny miszmasz, gdy tymczasem każdy z muzyków mimo walki o wspólny dobry występ jest swoistym solistą. Czasem w znaczeniu przed momentem, a czasem dosłownym – przypominam o częstych popisach każdego z nich z osobna, dlatego dobrze wiedzieć, gdzie posadowił go realizator i przy okazji, czy odzwierciedla to wizję poukładanej sceny. Drugim ważnym tematem była umiejętność dobrej artykulacji i utrzymania wybrzmiewania dźwięku. Przecież każdy byt sceniczny ma swój początek i koniec. Jednak za każdym razem inaczej powstaje i inaczej się kończy, bez wyraźnego pokazania czego w tego typu muzyce nie odda się jej istoty. Istoty jaką jest częsta gra pojedynczą, raz dłuższą, a raz krótszą, delikatną i mocniejszą nutą. Niby nuda, jednak gdy zestaw potrafi odpowiednio pokazać wspomniane niuanse, gdy posiadamy w duszy choćby odrobinę romantyzmu, nagle rozumiemy, co autor danego utworu lub płyty miał na myśli. I wiecie co? Z tym repertuarem Denon również sobie dobrze poradził. Może nie wzbił się na poziomy ekstremalnego High Endu, ale wyraźnie dawał do zrozumienia, że rozumie istotę dobrej projekcji tych zapisów nutowych.

Na koniec testu postanowiłem sprawdzić, co potrafi wewnętrzny przetwornik D/A. W efekcie przepięcia się z Vivaldiego oczywiście wszystko uległo lekkiemu uśrednieniu, jednak co istotne, nie zatraciło swobody pokazania wyżej wymienionych cech tak w muzyce rockowej, jak i jazzowej. Było nieco lżej, jednak nadal z dobrym konsensusem barwowym, co w momencie docelowego wykorzystania dac-a odpowiednią konfiguracją kablową można lekko przekuć na swoja modłę. Ważne, że muzyka żyła. Reszta zależeć będzie od naszej wiedzy, co z czym połączyć, aby uzyskać zamierzony efekt.

Reasumując powyższy wywód bez jakiegokolwiek naciągania faktów jestem zobligowany stwierdzić, iż tytułowy wzmacniacz Denon PMA-1700NE jest nie tylko uniwersalny, ale również bezpieczny dla znakomitej większości potencjalnych zainteresowanych. Powodem jest w miarę neutralne i do tego pełne energii granie, które w razie potrzeby da się nieco podrasować. Ale zapewniam Was, nawet bez tego – pije do naginania jego brzmieniowej rzeczywistości – spotkanie z Japończykiem będzie zbiorem raczej pozytywnych, niż negatywnych doświadczeń, co powoduje, że jeśli jesteście na rozstaju konfiguracyjnych dróg, rzeczony piecyk powinniście rozważyć na docelowej licie odsłuchowej. Naprawdę warto.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition,
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II

Dystrybucja: Horn Distribution
Producent: Denon
Cena: 9 499PLN

Dane techniczne
Moc wyjściowa: 2 x 70 W/8 Ω, 2 x 140 W/4 Ω
Wejścia analogowe: 3 pary RCA, para phono MM/MC, 1 x main-in (Ext Pre)
Wejścia cyfrowe: 2 x optyczne, koaksjalne (max. 192kHz/24bit), USB typu B (PCM ~384kHz/32bit; DSD ~11.2MHz (DoP))
Wyjścia: 1 x tape-out
Zniekształcenia THD: 0,01%
Wzmocnienie: 29 dB
Pasmo przenoszenia: 5 Hz – 100 kHz (-3 dB)
Odstęp S/N: 89 dB (MM); 74 dB (MC); 106 dB (line-in)
Czułość wejściowa: 2,5 mV (MM); 200 μV (MC); 125 mV (line-in)
Impedancja wejściowa: 47 kΩ (MM); 100 Ω (MC); 19 kΩ (line-in)
Maksymalne zużycie energii: 295 W; 0,2W (standby)
Wymiary (S x W x G): 434 x 135 x 410 mm
Masa: 17,6 kg