Tag Archives: power cable


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. power cable

Audio Phonique Singularity AC
artykuł opublikowany / article published in Polish

Choć obeznanym w temacie manufaktura Audio Phonique zapewne kojarzy się przede wszystkim z elektroniką, to eksplorację jej katalogu rozpoczynamy od … przewodów zasilających Singularity AC.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. power cable

ZenSati Cherub Power

Opinia 1

Tym razem w ramach niezobowiązującej i wprowadzającej w temat rozbiegówki pozwolę sobie zwrócić Państwa uwagę na aspekt ekonomiczno-logiczny wyrobów audio, oraz ich analogię do pozostałych dziedzin naszej egzystencji. Oczywistym i niepodlegającym dyskusji faktem bowiem jest, iż decydując się na „zabawę” w High-End wkraczamy w świat dóbr luksusowych znajdujących się na przeciwległym końcu listy ludzkich zachcianek aniżeli tzw. artykuły pierwszej potrzeby. Mówiąc wprost, choć trudno w to uwierzyć, nie tylko da się bez nich żyć, lecz o zgrozo przeważająca część populacji homo sapiens właśnie tak czyni, nie tylko nie zawracając sobie głowy spędzającymi sen z audiofilskich powiek problemami, co wręcz nie mając nawet świadomości istnienia takowych. Mniejsza jednak o to, bo kluczowy jest jedynie „luksusowy” obszar w jakim będziemy się poruszać i w którym to cenę winduje znane nazwisko, szlachetne materiały, wyrafinowana/kontrowersyjna forma, unikalność/oryginalność/złożoność/prostota (niepotrzebne skreślić) konstrukcji i oczywiście popyt. Jak łatwo się domyślić kombinacja powyższych składowych jest całkowicie dowolna a życie nauczyło nas, że czasem zarówno bez którejkolwiek z powyższych da się osiągnąć sukces, jak i spełniając wszystkie kryteria ponieść sromotną porażkę. Ja jednak nie o tym, gdyż i tak finalnie sprawą kluczową jest to, czy ktoś za to, co stworzyliśmy będzie skłonny stosowną kwotę wyasygnować. Jeśli tak, problem z głowy. Jeśli jednak nie, to zaczynają się schody, szukanie winnych i analiza gdzie popełniliśmy błąd. Załóżmy jednak, że biznes się „spina”, grono zadowolonych nabywców rośnie i teoretycznie wszystko byłoby OK, gdyby nie pojawienie się nienależących do naszego „targetu” sceptyków, którzy dziwnym zbiegiem okoliczności postanowili autorytatywnie stwierdzić, iż to co znalazło się w naszym portfolio jest zdecydowanie za drogie. I zupełnie nieistotne, czy dla nich, czy generalnie. Znaczy się po prostu za drogie i już. Absurd, bądź lokalna anomalia ograniczona li tylko do branży audio? Niekoniecznie. Wystarczy bowiem zerknąć do „sieci”, by przekonać się, iż z racji zbliżającego się tłustego czwartku dyżurnym tematem powoli stają się pozornie mało absorbujące uwagę i trudne do jednoznacznie ekskluzywnej kwalifikacji … pączki. Tak, tak – pączki, a dokładnie ich ceny, które w zależności od renomy wytwórcy bez większych oporów przekraczają pułap 20 PLN za sztukę. Słychać oburzone głosy, że to „rozbój w biały dzień” (w 2023r. wg. Wiadomości spożywczych (dostęp 24/01/2024) marketowe kosztowały 0,29 – 3,99 PLN), sprawa wymagająca co najmniej interwencji UOKiK-u, czy też mówiąc wprost „dojenie naiwnych”. Sęk jednak w tym, że chętnych nie brakuje a lwia część konsumentów niespecjalnie czuje się wyd … znaczy się nabita w butelkę, otwarcie przyznając, iż wolą mniej a lepiej, co też oznacza, że relacja jakość/cena jest dla nich wysoce satysfakcjonująca, niespecjalnie czując chęć wnikania w detale – jednostkowe ceny, czy też pochodzenie ingrediencji składających się na zaklętą w kulistej bryle bombę kaloryczną. Dlatego też zamiast niepotrzebnie się nakręcać sugeruję zachować zdrowy rozsądek i pogodny dystans do otaczającej nas rzeczywistości nie zaprzątając sobie głowy tym na co wpływu nie mamy a dokonując własnych i co najważniejsze nieprzymuszonych wyborów kierować się własnymi zmysłami mierząc siły na zamiary. Jeśli zatem możemy na coś sobie pozwolić i owo „coś” spełnia pokładane w nim nadzieje i oczekiwania, to raczej nie ma się nad czym dłużej zastanawiać.
Życie jest bowiem zdecydowanie za krótkie i nieprzewidywalne, by cokolwiek odkładać na później, bo tego później może albo nie być, albo może być dalece odbiegające od naszych pobożnych życzeń. A jeśli w tym momencie zastanawiacie się Państwo jakiż cel ma powyższy, zaskakująco sążnisty wstępniak, to spieszę z wyjaśnieniem, iż jest to nic innego jak tylko podkład pod budzący niezrozumiałe emocje, podobnie jak wspomniane pączki, temat dzisiejszego spotkania, czyli okablowania zasilającego, którego reprezentantem jest nie kto inny, jak pochodzący z Danii a dostarczony przez stołeczny Audiotite srebrzysty ZenSati Cherub Power.

Jak już zdążyłem napomknąć ZenSati Cherub Power jest srebrny, połyskliwy i przynajmniej pod względem wartości postrzeganej niewiele ustępuje swemu nieco szlachetniej urodzonemu rodzeństwu z serii Seraphim. Pod względem ergonomii, pomimo całkiem słusznej średnicy, przewód jest nad wyraz wdzięczny do układania i zaginania a ponadto zaskakująco … lekki.
Jeśli zaś chodzi o technikalia, to o ile poprzednio jeszcze co nieco udało nam się wygrzebać, to tym razem informacji mamy jak na lekarstwo. Chyba tylko na otarcie łez i zamknięcie ust największym krzykaczom producent raczył był niezobowiązująco wspomnieć, iż użył przewodników ze srebrzonej miedzi i … to by było na tyle. Ani słowa o budowie, geometrii i średnicach/przekrojach przewodników, ekranowaniu, etc. Jedno wielkie nic. Wnikliwe oko dostrzeże jednak na wtykach logo Furutecha, więc przynajmniej wiadomo kto dostarcza „wsady” do własnym sumptem wykonywanych korpusów.

Nie mając zatem żadnego punktu zaczepienia pozwalającego jeszcze przed odsłuchem z większą, lub mniejszą trafnością wytypować preferowane przez naszego gościa miejsce w systemie do testu podszedłem praktycznie bez żadnych oczekiwań. Powiem nawet więcej – cenę sprawdziłem dosłownie tuż przed publikacją, więc przez blisko dwa tygodnie zabawy nawet nie próbowałem patrzeć na jego poczynania poprzez pryzmat, jak się miało okazać wcale niebagatelnej – oscylującej w okolicach 50 kPLN, kwoty. Niemniej jednak czy to w roli życiodajnej arterii dla lampowego źródła (Ayon CD-35 Preamp + Signature), czy 300W integry (Vitus Audio RI-101 MkII) duński przewód sprawdzał się wprost wybornie wtapiając się w system i znikając z toru niczym doświadczony snajper Jægerkorpset (duńska jednostka specjalna) wśród leśnego poszycia. Oferował bowiem to, co w danym momencie było potrzebne i konieczne w reprodukcji konkretnego materiału nie tylko nie narzucając swojej sygnatury i charakteru, co jedynie dbając o nieskrępowany przepływ życiodajnego prądu. A ten okazał się krytyczny przy brutalnym a zarazem onieśmielająco złożonym i wieloplanowym „Χ Ξ Σ’ -The Seven Seals of the Apocalypse-(Revelation 5:7)” Sakisa Tolisa, gdzie oprócz płynnie przechodzącego od czystego, głębokiego wokalu do groźnego growlu sprawcy całego zamieszania dochodziły jeszcze partie chóralne i instrumentalna apokalipsa dopełniająca dzieła zniszczenia utrzymanych w rytualno-etnicznej hellenistycznej estetyce utworów. Tutaj nie ma miejsca ani na potknięcia, ani na półśrodki. Jakiekolwiek odchudzenie i przedobrzenie z ofensywnością kończy się krwawieniem z oczu i uszu bardziej obfitym aniżeli przy Eboli a próby łagodzenia, czy też niewystarczająca energetyczność dramatyczną utratą czytelności, spadkiem motoryki i transformacją dalszych planów w monolityczny odlew, w którym rozróżnić poszczególnych partii nie sposób. A Cherub tylko sobie znanym sposobem był w stanie nad tym całym pozornie niezbornie kakofonicznym rozgardiaszem nie tylko zapanować, co nadać mu zaskakująco logiczną i uporządkowaną formę. Zamiast jednak focusować się na stricte matematycznej precyzji, czy też laboratoryjnej sterylności udało się mu, przewodowi znaczy się, oddać natywną spontaniczność oraz iście atawistyczną mroczną agresję nagrań. Bas dorównywał punktualnością japońskim kolejom lecz już już jego konsystencja zależała od tego czy akurat z atomową siłą odzywała się stopa, czy też do głosu dochodziła kanonada blastów, czyli potrafił być w jednej chwili mięsisty i krągły, by za moment pokazać swe chrupkie i twarde oblicze.
Na zdecydowanie bardziej cywilizowanym repertuarze, za jaki pozwolę sobie uznać folkowo-coldwave’owy „One – In the Dark” TVINNA do głosu dochodziły jeszcze takie niuanse jak fenomenalne różnicowanie naturalnego – akustycznego instrumentarium i elektroniczno-syntetycznych wypełniaczy, oraz wciągająca bardziej aniżeli chodzenie po bagnach głębia sceny. Jeśli dodamy do tego trójwymiarowość zawieszonych w przestrzeni wokalnych polifonii i stronienie od przaśnych „skoczności” kompozycji jasnym jest, że powyższe wydawnictwo za każdym razem grało od pierwszej do ostatniej nuty. Co istotne wiernie zostało oddane „oblanie” elektroniką fizycznych instrumentów zamiast prób przemycenia ordynarnej wklejki przypominającej nieudolne zabawy w Photoshopie, więc nie było efektu „rozwarstwienia” a jedynie uszy pieściła kojąca koherencja i homogeniczność. Co do średnicy i góry pasma to ZenSati stawiał na komunikatywność, bezpośredniość i orzeźwiającą, krystaliczną czystość. Tylko żeby była jasność, nie oznaczało to jakiegokolwiek, nawet śladowego ochłodzenia, czy też wyostrzenia a jedynie oddanie pełni witalności drzemiącej w usytuowanej na szczycie częstotliwościowej skali dźwięków. Bez ich (nad)interpretacji, dosładzania, czy też zaokrąglania. Dlatego warto mieć świadomość, że Cherub niczego nie zamaskuje i nie poprawi tak jeśli chodzi o reprodukowany repertuar, jak i sam system w którym przyjdzie mu egzystować. On jedynie odda charakter i potencjał spiętej nim elektroniki, więc zanim po niego się sięgnie warto choć przez chwilę zastanowić się, czy rzeczywiście na taką dawkę prawdy jesteśmy gotowi.

Nie da się ukryć, że ZenSati Cherub Power to przewód z jednej strony niezwykle wdzięczny tak pod względem ergonomii, jak i brzmienia, bo ani nic dla siebie nie zachowuje, jak i nic od siebie nie dodaje, lecz z drugiej równie bezkompromisowy, gdyż nie czuje się w obowiązku czegokolwiek maskować i poprawiać. Jeśli jednak zależy Państwu na uwolnieniu dynamicznego potencjału drzemiącego w Waszych systemach bez majstrowania przy ich równowadze tonalnej i generalnie natywnym charakterze, to kontakt z duńską sieciówką może okazać się biletem w jedną stronę.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF; Esprit Audio Alpha
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Jestem święcie przekonany, że nawet początkujący melomani zdają sobie sprawę z faktu bardzo mocnego udziału Duńczyków w tworzeniu światowego segmentu gospodarki związanego z domowym audio. Od kolumn, przez elektronikę, po okablowanie jak kraj długi i szeroki Skandynawowie od lat kultywują działalność w tworzeniu konstrukcji, na ile to możliwe, pozwalających nam jak najbardziej zbliżyć się do sedna emocji zawartych w muzyce. Jak pewnie się domyślacie i co naturalnie można zweryfikować przy pomocy naszej wyszukiwarki, kilka starć z konstrukcjami stamtąd mieliśmy okazję zaliczyć. Czy to kolumny Dynaudio Consequence, tudzież Confidence 60, czy elektronika spod znaku Gato Audio, za każdym razem były to fajne przygody. Naturalnie Dania stoi również okablowaniem, którego za sprawą tytułowej high-endowej marki Zensati i jej modelu Seraphim mieliśmy niedawno okazję posmakować. A, że smakowały wybornie, po szybkich konsultacjach z dystrybutorem w poczuciu pewnego rodzaju obowiązku w stosunku do Was postanowiliśmy kontynuować testowy research oferty tego brandu. Co tym razem trafiło na tapet? Z jednej strony patrząc na poprzednie spotkanie temat jest skromniejszy, jednak zapewniam, iż równie ciekawy. Chodzi o dystrybuowany przez warszawski Audiotite kabel sieciowy Zensati Cherub. W hierarchii stojący oczko bliżej od Seraphim-a, ale cóż z tego, gdy swoim brzmieniem potrafił zaczarować nawet tak wymagające zestawy, jak nasze redakcyjne zbieraniny.

Gdy przyszedł czas na informacje o budowie i technikaliach naszego bohatera, podobnie do modelu Seraphim wiemy naprawdę niewiele. Tylko tyle, że w kwestii przewodnika mamy wysokiej czystości miedzią pokrytą czystym srebrem. Tak przygotowany przebieg każdego sygnału z zastosowanymi wtykami łączony jest nie na bazie lutowania, tylko cały czas udoskonalaną autorską techniką bezpośredniego zaciskania zapewniającą zamknięte punkty połączeń. Każdy produkt wykonywany jest ręcznie i finalnie otulany świetnie prezentującą się wizualnie srebrzysta plecionką.

Nie będę się specjalnie rozwodził. tylko już na starcie powiem, iż sygnatura brzmienia Cheruba jest bardzo zbliżona do Seraphim-a. Co to oznacza? Otóż w głównej mierze różni je podejście do wyrażania ekspresji muzyki. Nadal przekaz jest pełen energii, a przy tym dobrze kontrolowany, plastyczny, jednak z pełną paletą informacji, ale nasz bohater na tle starszego brata w oddaniu ofensywności każdego niuansu jest minimalnie wycofany. To źle? Nic z tych rzeczy, bowiem opisujemy cechy kabla z niższej serii na tle oferty z wyższej półki, dlatego wygłoszona opinia wygląda tak niefortunnie i jest po trosze krzywdząca. Co mam na myśli pisząc o krzywdzie? Otóż owe „wycofanie” w znakomitej większości przypadków może być odbierane jako bardzo pożądana cecha pozytywna. Chodzi mianowicie o to, że zachowanie Cheruba na tle poprzednika odbierałem jako dobrze rozumianą kulturę grania. Bez dodatkowego świecenia w górnych rejestrach, wzmacniania poczucia generowanego przez system drive’u i ogólnego podkręcania energii całości wydarzenia scenicznego, co notabene Serphim robił znakomicie, jednak zawsze chciał być tym najlepszym. Tymczasem oferowany w dobrym tego słowa znaczeniu spokój i fajna równowaga emocjonalna przekazu Cheruba powodowały, że każdy rodzaj muzyki, nawet ten podkręcony jakościowo i z przeciwległego bieguna spaprany przez masteringowców grały bardzo dobrze. Bez zbędnych fajerwerków, tylko z dbałością o odpowiednie oddanie ducha każdego numeru. Dzięki temu formacje rockowe z Metallicą oraz AC/DC na czele oraz samplery oficyny Stockfisch Record nie oferowały męczącej nadpobudliwości. I żeby nie było, w obydwu przypadkach mówię o tym samym, gdyż pomijając jazgotliwą marność produkcji metalowych kawałków wspomniane wydawnictwo płytowe w imię rozumianej jedynie przez nich poprawy rozmachu prezentacji dość mocno, a przez to nierzadko boleśnie lansuje nadmierną wyrazistość górnych rejestrów i wyższej średnicy swoich produktów płytowych. A gdy tak podane artefakty wzmocnimy dodatkowym pakietem witalności, może skończyć się to tak zwanym pękaniem szkliwa na zębach. Dlatego Cherub mimo zajmowania niższego szczebelka na drabince jakościowej marki Zensati wydaje się być bardziej uniwersalnym kablem od złotego rodzeństwa. To oczywiście nie będzie regułą, gdyż wiadomym jest, że co system, to inne potrzeby, inna reakcja na ten sam kabelek i dodatkowo inne widzi mi się słuchacza, ale opisany umiar w dawkowaniu wyrazistości to cecha pokazująca jego brzmieniową dojrzałość. Dojrzałość polegającą na pokazaniu odpowiedniego pulsu oraz różnorodność energii generowanej przez każde źródło pozorne, a nie sztucznym podkręcaniu timingu i ofensywności projekcji. To brzmieniowo bardzo równy kabel i to jest jego największa zaleta.

W jakim środowisku sprzętowym ulokowałbym naszego bohatera? Powiem tak. Jak wspominałem, to bardzo równy, a przez to uniwersalny kabel. Cechuje go dobra kontrola niskich rejestrów, mocne osadzenie w masie i otwarta, acz stroniąca od nadinterpretacji góra pasma, co sprawia, że ewentualna porażka jest możliwa jedynie w przypadku wpięcia go w bardzo źle skonfigurowany od strony wagi dźwięku system. Owszem, mogą zdarzyć się inne nie do końca udane podejścia konfiguracyjne, ale będzie to jedynie efekt rozmijania się oczekiwań słuchacza na poziomie niuansów, a nie słabego występu jako takiego. Dlatego jeśli poszukujecie czegoś odpowiednio esencjonalnego i do tego nie tracącego na szybkości narastania sygnału muzycznego, Cherub powinien znaleźć się na Waszej liście potencjalnych prób na żywym organizmie. Jest tego wart.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Audiotite
Producent: ZenSati
Cena: 46 790 PLN / 1m; 51 690 PLN / 1,5m; 56 590 PLN / 2m

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. power cable

Stealth Audio Dream 20-20

Opinia 1

Dziś rozpocznę nietypowo, bowiem od pewnej dotyczącej obszaru naszych zainteresowań sytuacyjnej retrospekcji. Otóż jakiś czas temu braliśmy udział w powystawowej kolacji, podczas której, jak to zwykle w tego typu przypadkach bywa, daleka od formalności atmosfera sprzyjała nader spontanicznej wymianie opinii i dzieleniu się na gorąco poczynionymi obserwacjami. Tym oto sposobem staliśmy się świadkami dyskusji uznanych wytwórców górnopółkowych kolumn i elektroniki konstatujących, iż to, co powstaje w ich zakładach wynika głównie z przywiązania do tradycji i przyzwyczajenia, lecz jeśli mieliby ponownie zaczynać od zera, to tak naprawdę w ciemno startowaliby od … kabli. Żart? Jeśli tak, to niezamierzony, jednak patrząc na audiofilski rynek trudno nie zauważyć prawdziwej klęski urodzaju wszelakiej maści mniej, bądź bardziej profesjonalnych producentów wiadomego asortymentu. Oczywiście żywot takowych bytów w lwiej części nie przekracza jednego, góra dwóch sezonów, czym upodabnia je do Jętek (Ephemeroptera) i jedynie nieliczni mają szansę na zapuszczenie korzeni w świadomości odbiorców budując zapewniający w miarę stabilną egzystencję popyt. Niemniej jednak nie sposób zaprzeczyć, że próg wejścia do gry w przypadku przewodów jest zdecydowanie niższy aniżeli w jakimkolwiek innym segmencie audio, no może z wyjątkiem akcesoriów, choć i tam dostęp do wysokogatunkowych materiałów, obrabiarek CNC i zaawansowanego know-how staje się kluczowy. Warto również mieć na uwadze, że o ile umowne dolna i średnia półka są w stanie zadowolić się poprawnie zakonfekcjonowanymi i przyodzianymi w mniej, bądź bardziej fikuśne koszulki i oploty ogólnodostępnymi przewodami uznanych wytwórców oferujących swe produkty „z (kilo)metra” na potrzeby właśnie takiej – OEM-owej oferty, o tyle High-End wymaga nieco większego „zaangażowania”. Oczywiście nie oznacza to, że każdy mający chrapkę na audiofilski Olimp musi posiadać prywatną hutę, lecz własny wkład intelektualny powinien znacząco wykraczać poza umowny rebranding. I właśnie z przedstawicielem bazującym na własnych i zarazem unikalnych rozwiązaniach dedykowanych najbardziej wymagającym odbiorcom przyszło nam się spotkać, gdyż dzięki uprzejmości łódzkiego Audiofastu trafił do nas przewód zasilający dwukrotnie już u nas goszczącej pewnej amerykańskiej manufaktury. O kim, a raczej o czym mowa? O Stealth Audio Dream 20-20, na którego recenzję serdecznie zapraszamy.

Jeśli mielibyśmy pozycjonować testowane przez nas przewody li tylko przez pryzmat ich zewnętrznej (użyte przewodniki na razie zostawmy w spokoju, choć zaraz do nich wrócimy) średnicy, to pomijając oparte na osobnych przebiegach Argento Audio Flow Master Reference Extreme i nasze rodzime WK Audio The Red tytułowe 20-ki bez większych problemów łapią się na srebro plasując się tuż za mało „komercyjnymi” a zarazem dość problematycznymi aplikacyjnie Bautami, stając na drugim stopniu podium ex aequo z niedawno do nas dostarczonym Signal Projects UltraViolet Power. Mówiąc wprost Dream 20-20 robi piorunujące wrażenie już samym swym wyglądem, który o dziwo nie jest przejawem bądź to kompleksów, bądź megalomanii jego twórcy a jedynie pochodną wręcz obsesyjnej dbałości o swoisty dobrostan ukrytych pod czarno – burgundowym peszlem ułożonych zgodnie z autorską geometrią przewodów. Zacznijmy jednak od tego, co widać gołym okiem. A po wysmyknięciu z firmowych tekstylnych pokrowców widać tyle, że jest na czym oko zawiesić, gdyż poza wielce imponującą średnicą i akcentującym dostojność umaszczeniem mamy fenomenalną, w dodatku autorską konfekcję i nie mniej intrygujący, ruchomy pierścień – tuleję tuningową STEALTH, za pomocą której, przynajmniej zgodnie z zapewnieniami producenta, możemy … modelować brzmienie przewodu. Wspomniane wtyki nie są jednak ogólnodostępnymi modelami z katalogów Furutecha, Oyaide, czy Wattgate’a a własnym opracowaniem ekipy pod wodzą Serguei’a Timacheva. Ich ozdobione firmowym szyldem korpusy wykonano z włókna węglowego (podobne rozwiązanie stosuje Vermöuth Audio w serii Reference) a wtyk IEC dodatkowo wzmocniono czterema teflonowymi wkładkami zapewniającymi optymalne dopasowanie do gniazda. Styki są odlane z litego srebra i w przeciwieństwie do większości dostępnych na rynku już od fabrycznej nowości wyglądają na … nieco sfatygowane. To wszystko z powodu ich natywnej matowości wynikającej z procesu produkcji w trakcie którego najpierw podlegają piaskowaniem tlenkiem glinu a następnie kolejnemu piaskowaniu, lecz tym razem szklanymi mikro-kulkami. Jakby tego było mało bolce uziemiające nie są gładkie a karbowane (żebrowane) przez co uzyskano większą stabilność połączenia w gnieździe ściennym / listwy / kondycjonera (niepotrzebne skreślić).
Same przewody wykonano z miedzianej „skrętki” a dokładnie 220 indywidualnie izolowanych okrągłych przeplecionych przewodników, których wiązki wykonane są w autorskiej (zastrzeżonej) konfiguracji, i tu zacytuję materiały informacyjne „„rozproszonej wiązki LITZ”, która wywiera najmniejszy nacisk na przewody i zapewnia najmniejszą możliwą interakcję elektryczną i elektromagnetyczną między przewodami niż jakiekolwiek inne znane konfiguracje lub geometria. Każda wiązka przewodów jest zamknięta w oddzielnej, hermetycznie zamkniętej rurze para-próżniowej STEALTH (odpowiednik 15-krotnej próżni). Połączenie para-próżni i rozproszonego LITZ jeszcze bardziej zmniejsza wszelkie formy interakcji między wiązkami przewodów, a ponadto – dzięki wyjątkowo niskiej efektywnej stałej dielektrycznej – zapewnia bardzo niskie magazynowanie energii (…)”. Uff… Sami musicie Państwo przyznać, że na zwykły i zaskakująco popularny w branży kablarskiej rebranding / cięcie na odcinki i konfekcjonowanie ogólnodostępnych przewodów ze szpuli to nie wygląda. Powyższe rozwiązania przekładają się nie tylko na walory natury estetycznej – vide pokaźna średnica i zaskakująca wiotkość, lecz również na parametry stricte techniczne. I tak, efektywna grubość miedzianych przewodników wynosi AWG ZERO, co odpowiada litemu miedzianemu drutowi o średnicy powyżej 10 mm (dokładnie 11,684 mm) a ich rezystancja to jedynie 0,3Ω na …1 kilometr(!).

Przejdźmy jednak do sedna, czyli brzmienia, bo może i kwiecista beletrystyka opiewająca technologiczne zawiłości i robiące wrażenie chyba wyłącznie na laboratoryjnych nerd-ach parametry dają jakieś wyobrażenie co pod daną koszulką siedzi, to już właśnie o brzmieniu mówi tyle co nic. A Dream do powiedzenia ma zaskakująco wiele i ani myśli się z tym ukrywać. Co to oznacza? Ano to, że topowy przewód Stealth Audio daleki jest od maskowania swojej obecności tak od strony wizualnej, jak i brzmieniowej, bowiem mówiąc wprost po prostu go równie dobrze widać, co słychać. Już od pierwszych taktów „Into The Purgatory” japońskiej formacji Galneryus wyraźnemu przesunięciu uległy kluczowe akcenty prezentacji. I nie chodzi o to, że nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pozornie znane na pamięć płyty słyszymy i poznajemy na nowo, lecz o spojrzenie na ów, bądź co bądź znany, materiał z nieco innej perspektywy. Zazwyczaj bezpardonowy i obecny w moim systemie dzięki Furutechowi Nanoflux NCF  atak ustąpił pierwszeństwa przestrzenności i głębi sceny. Ponadto kontury z kreślonych twardym zostały poprawione zdecydowanie miększym ołówkiem całe szczęście nic a nic nie tracąc ze swojej definicji. Wspominam o tym nie bez przyczyny, gdyż zazwyczaj zaokrąglenie brył sprawia, iż rozmywa się ich ogniskowanie a niczego takiego Stealth przemycić nie próbował. Nie dało się jednak nie odnotować faktu, że stanowiąca swoisty egzoszkielet motoryka nieco spuściła z tonu przechodząc w tryb bliższy relaksowi aniżeli wyczynowości. Bynajmniej nie uważam tego za wadę a jedynie inny punkt widzenia pewnych aspektów, które przyzwyczaiłem się odbierać w taki właśnie sposób. Ponadto powyższa transformacja sprawiła, że nawet przy bliskich koncertowym poziomom głośności próżno było szukać utwardzenia, czy też ofensywności na bądź co bądź dalekim od łagodności power metalowym łomocie. I tu kolejna ciekawostka, gdyż powyższa tonizacja i ucywilizowanie nie tylko nie powodowały mokrej pluszowości porównywalnej z zasłonięciem kolumn grubą kotarą i ustawienia ich na mięsistym dywanie, a z zachowaniem pełnej rozdzielczości zadbanie o miłą uchu plastyczność i organiczność odgrywanego repertuaru. W dodatku zachowany został ładunek, potencjał energetyczny materiału, lecz zamiast kąsać co i rusz zmysły słuchaczy uległ kumulacji wewnątrz struktury nagrania i tam groźnie powarkiwał i prężył muskuły. Tym samym nasze, pozbawione cyklicznych szturchnięć zmysły niemalże automatycznie z trybu analizy przechodzą do syntezy a my sami zaczynamy się odprężać i relaksować. Jeśli ktoś w tym momencie wątpi, by taka sensoryczna sjesta była możliwa przy podawanych z prędkością światła ognistych riffach i opętańczych partiach perkusji, to zaręczam, że tak właśnie z Dreamem w torze jest. Od razu jednak zaznaczę, iż nie należy się w owym relaksie doszukiwać post – pavulonowego rozluźnienia i niezborności ruchów, gdyż niczego takiego nie odnajdziecie a jeśli chodzi o doszukiwanie się drugiego dna i ukrytych niejednoznaczności, to też muszę Państwa rozczarować, gdyż finalnie napotkacie jedynie większą swobodę i niewymuszoność. W dodatku intensywność sygnatury tytułowego przewodu można w łatwy sposób stopniować poprzez przesuwanie na jego osi wspomnianej tulei tuningowej Stealth. Nie twierdzę jednak, że jest to kwestia kilku – kilkunastu minut by autorytatywnie stwierdzić, że to jest to, gdyż dostrajanie Dreama to raczej zabawa na długie zimowe wieczory i spokojna ocena obserwowanych zmian. Warto też do tej tulejowej equalizację zaprząc któregoś z domowników, by ewentualne zmiany brzmieniowe obserwować nie ruszając się z dyżurnego miejsca odsłuchowego, tym samym eliminując ewentualne dodatkowe zmienne.
A jak wypada oparty na ciszy i niemalże cyzelowaniu każdej nuty repertuar? Śmiem twierdzić, że jeszcze lepiej, gdyż natywny spokój i oszczędność formy eleganckich jazzowych miniatur na „Ghosts” formacji Michael Wollny Trio okazał się przysłowiową woda na młyn amerykańskiego pytona. To właśnie tu pełne melancholii kompozycje niespiesznie opowiadane przez fortepian lidera, któremu akompaniują Tim Lefebvre na kontrabasie i Eric Schaefer za perkusją zyskują jeśli nie drugą młodość, bo materiał jest dość świeży, to na pewno na atrakcyjności. Zawieszone w aksamitnej czerni dźwięki są niezwykle gładkie, przesycone spokojem i pełne kremowej konsystencji. Patrząc na instrumentarium i estetykę ww., albumu skojarzenia z twórczością „naszego” Leszka Możdżera wydają się nader oczywiste, choć już po pierwszych kilku utworach jasnym powinno się stać, ze Wollny intensywniej romansuje z dźwiękowym minimalizmem grając mniej i oszczędniej. I właśnie ta oszczędność formy pozwala zasmakować wyborności każdego z generowanych przez niewielki skład fraz, które Dream podkreśla, wysyca i poleruje do iście jubilerskiej postaci. Nuda i zbędna egzaltacja? Nic z tych rzeczy. Raczej wyrafinowanie i zdolność ukazania składających się na muzykę dźwięków nie jako pojedynczych elementów a niezwykle koherentnej, idealnie do siebie całości, Scena budowana jest z właściwym dystansem, rozmieszczenie muzyków na niej nie pozostawia miejsca na jakąkolwiek pomyłkę a my wygodnie rozsiadając się w ulubionym fotelu wreszcie mamy ich tylko dla siebie. Czy trzeba lepszej rekomendacji? Zakładam, że niekoniecznie, ale … w tym momencie wkracza na scenę drugi Dream, który Audiofast w tzw. międzyczasie dosłał i który postanowił co nieco wywrócić do góry nogami. Co? Generalnie wszystko, gdyż o ile zakładając z góry po odsłuchu pojedynczego przewodu można byłoby domniemywać iż dwa będą poczynione obserwacje jedynie dublować i intensyfikować, to  tym razem było zupełnie na opak, gdyż zamiast dalszego zmiękczenia i podkreślania plastyczności dubel Dreamów znacząco poprawił swoją konturowość i precyzję w kreśleniu źródeł pozornych przy jednoczesnym zachowaniu koherencji i gładkości przekazu. Cud? Niekoniecznie. Raczej wskazówka, że jeśli pojedynczy, tytułowy przewód przypadnie Państwu do gustu, to dwa ustawią poprzeczkę doznań jeszcze wyżej.

Jak mam cicha nadzieję z powyższego tekstu wynika Stealth Audio Dream 20-20 nie jest przewodem, który można czy to wizualnie, czy to sonicznie w prawidłowo skonfigurowanym systemie ukryć. Jednak, choć znikanie nie jest jego najmocniejszą stroną trudno mieć o to do niego pretensję. Nie dość bowiem, że sama jego obecność, znaczy się widok, budzi zainteresowanie postronnych obserwatorów, to i brzmieniowo pokazuje reprodukowany przez nasz audiofilski ołtarzyk materiał od tej bardziej wyrafinowanej i dojrzałej a tym samym piękniejszej, bardzie atrakcyjnej strony. Ponadto z racji przekroju użytych przewodników aplikować można go zarówno do źródeł, jak i nawet prądożernych końcówek mocy, więc i uniwersalnością nie ma co sobie głowy zaprzątać. Jeśli zatem szukacie Państwo w muzyce piękna, ukojenia i wspomnianej dojrzałości a więc wiecie czego tak naprawdę szukacie, to topowy Dream 20-20 może być dla was końcem owych poszukiwań. Szczególnie, gdy pojawi się w większej ilości. Czego szczerze Wam życzę.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Franc Audio Accessories Ceramic Disc TH + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Pewnie nie tylko ja, ale również wielu z Was nie raz spotkało się ze stwierdzeniem typu: „przecież kable audio nie są żadną kosmiczną, technologią dlatego ciężko jest zrozumieć ich stosunkowo częstą wysoką cenę”. Niestety owa maksyma bardzo często ma swoje pełnoprawne uzasadnienie, gdyż wielu producentów najzwyczajniej w świecie ubiera wyprodukowane seryjne przez tuzów tego rynku druty ze szpuli w piękne szaty dorabiając przy okazji do już swoich „wypustów” piękne odezwy do klienta o ponadczasowości zastosowanych rozwiązań. Na szczęście taka sytuacja nie jest standardem, czego idealnym potwierdzeniem okazuje się być mająca na naszych łamach już trzecią odsłonę amerykańska marka Stealth Audio. Naciągam fakty? Bynajmniej, bowiem gdy dojdziemy do zaznaczam, skrótowego opisu zastosowanych firmowych rozwiązań technicznych, przekonacie się, iż to czyste konstrukcyjne szaleństwo. Na tyle ciekawie przekładające się na finalne brzmienie, że gdy łódzki dystrybutor Audiofast po interesującym starciu z interkonektem Śakra V.16 XLR oraz cyfrową sygnałówką Octava AES/EBU zaproponował testowy miting z flagową sieciówką tego brandu, decyzja mogła być tylko jedna – bierzemy na tapet. Takim to sposobem w poniższej opowieści zderzymy się urodziwym wizualnie i gabarytowo referencyjnym kablem sieciowym Stealth Audio Dream 20-20 AC.

Nie oszukujmy się, pierwsze wstępniakowe jaskółki o szaleństwie konstrukcyjnym naszego bohatera znakomicie widać gołym okiem. To oczywiście średnica kabla ledwo mieszczącego się w firmowych wtykach. I nie jest to wynik niegdyś stosowanego ubrania cienkiego drutu w wąż ogrodowy i otulenie go ładnym peszlem – tak tak, kiedyś takie tweeki były praktykowane, tylko finał zastosowania wielu osobno izolowanych i specjalnie plecionych miedzianych żył przewodnika. Co w kwestii budowy zdradza nam producent? Otóż tytułowy Dream może pochwalić się złożoną konstrukcyjnie i grubą ścieżką uziemienia oraz zastosowanymi firmowymi wtykami ze znacznie niższą od konkurencji (na poziomie 16-krotności) rezystancją styków. W swym przekroju posiada 220 cieniutkich, osobno izolowanych, okrągłych i firmowo skręconych przewodników. Poszczególne wiązki wykonano z zastrzeżonej konfiguracji – rozproszonej wiązki LITZ oraz zamknięto w hermetycznej rurze para-próżniowej (odpowiednik 15-krotnej próżni). W temacie wtyków mamy do czynienia ze srebrem jako półprodukt do wykonania „użebrowanych”, czyli jakby po-ząbkowanych na swojej powierzchni, przez to poprawiających jakość połączenia styków oraz z pewnego rodzaju elastycznymi, bo wykorzystującymi w swojej strukturze cztery teflonowe wkładki korpusami. Ale to nie koniec ciekawostek. Chodzi mianowicie o możliwość swoistej korekty brzmienia tego kabla poprzez przesuwanie po jego zewnętrznym obrysie tulejki tuningującej. Nie powiem, to żmudny i działający tylko w pewnym zakresie proces, ale jak daje możliwość maksymalnego dostrojenia kabla do zastanego zestawu, to nie pozostaje nam nic innego, jak przyklasnąć temu pomysłowi. Tak prezentujące się, zaznaczam, że jedynie pokrótce opisane kable w celach utrzymania najlepszej jakości wykonuje się ręcznie, a na koniec testuje na specjalnie do tego skonstruowanej maszynie.

Gdy po garści informacji o technikaliach rzeczonego kabla dotarliśmy do opisu jego ingerencji w tor audio, na początek zaznaczę, że test miał dwa oblicza. Pierwsze w oparciu o jedną sztukę w transporcie CD oraz drugie przy wykorzystaniu podwojonego zestawu w celu zasilenia pełnego źródła, czyli CEC-a TL0 3.0 i przetwornika D/A dCS Vivaldi DAC 2. Dlaczego to takie istotne? Sam jestem zaskoczony, ale podczas wstępu ze zdublowaną ilością Dream-ów w torze przekaz ciekawie ewaluował. O co chodzi? Spokojnie, druga sieciówka w stosunku do wersji singlowej spowodowała li tylko fajny progres dźwięku. Mianowicie gdy jedna znakomicie dociążała i zwiększała energię przekazu bez ograniczeń w swobodzie jego projekcji, drobnym zmianom ulegały również krawędź i atak. Nie było to w najmniejszym stopniu problematyczne, jednak fakt faktem, że wyczuwalne. Muzyka nadal kipiała ochotą do pokazywania radości i spektakularności jej bytu w eterze, jednak feedbackiem wykorzystania pojedynczego kabla było pozwalające na wielogodzinne słuchanie muzyki jej osłodzenie i uplastycznienie. Pełne mocnego uderzenia i natychmiastowości reakcji na odtwarzany materiał, jednak w estetyce większego uprzyjemniania obcowania z nią. To źle? Nic z tych rzeczy, gdyż mimo, iż taki stan z automatu bardzo mocno faworyzował materiał spod znaku muzyki spokojniej i kontemplacyjnej, ta z drugiego bieguna. również sporo na tym zyskiwała. Oczywiście najwięcej na nadawaniu esencjonalności i energii w środku pasma, ale co ciekawe bez specjalnych szkód w oddawaniu bezpośredniości. Łagodniejszej niż czasem byśmy tego oczekiwali, jednak w żadnym wypadku nie przekraczającej dobrego smaku. Co zatem wydarzyło się po aplikacji dwóch Dream-ów?
Sam nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale przy utrzymaniu stanowczości podania muzyki w kwestiach wagi i energii poprawiła się krawędź prezentacji i pewnego rodzaju jej twardość. I o dziwo okazało się, że to była nawet bardzo oczekiwana zmiana, gdyż nie tylko nie zaszkodziła muzyce łatwej lekkiej i przyjemnej, ale odbierałem to jako poważny zastrzyk w jej poprawnym odtworzeniu. Naturalnie mówimy o skutku „owego utwardzenia dźwięku” w stosunku do części testu z jednym kablem, gdyż lepszej czytelności nabrały kontury poszczególnych źródeł pozornych, bez czego obraz choć przyjemny wydaje się być rozmyty, a przez to znacznie miej namacalny. Taki zaś obrót sprawy sprawił, że nie tylko bajkowo wypadał repertuar spod znaku wszelkich odmian jazzu i wokalistyki, ale również bajkowo, tylko w odmianie brutalności okazały się wybrzmiewać popisy formacji z obozu AC/DC, Metallici, czy Black Sabbath. Nagle system zaczął kolokwialnie mówiąc oczekiwanie mną targać energią i wyrazistością zwartego ataku, bez czego wspomniani artyści po krótkim czasie stają się po prostu nudni. A przecież nuda w ich przypadku do gwóźdź do przysłowiowej trumny, do wbicia którego za sprawą zdublowania kabli sieciowych Stealth Audio dla mnie jako wieloletniego wielbiciela tego typu muzy na szczęście nie doszło. Co oznacza tak odmienne oblicze dwóch podejść testowych?
W moim mniemaniu wyjaśnia dwie istotne sprawy. Po pierwsze – powielanie testowanej konstrukcji w torze nie powodowało efektu szkodliwej dominaty estetyki grania danego okablowania w konkretnym systemie. A po drugie – tak jak w moim przypadku dubel ewidentnie pozwalał wycisnąć z niego najlepsze cechy. Owszem, z wnoszonym przez kabel sznytem energetycznego i tajemniczo ciemnawego grania, ale bez nachalnego naginania brzmieniowych cech na swoją modłę. W tym przypadku ze strony testowo skonfigurowanego seta dostałem mocne, odpowiednio ciężkie, ale przy tym zrywne i rytmiczne uderzenie, czyli takie jakie akurat ja uznaję za bardzo dobre.
I gdy wydawałoby się, że tym optymistycznym akcentem zakończę ten test, mam w zanadrzu jeszcze jedną informację. Chodzi oczywiście o podjęcie próby dostrajania dźwięku przy pomocy ruchomych tulei na zewnętrznym obrysie kabla. To było o tyle ciekawe, że przecież miałem do dyspozycji dwa kable, czyli więcej opcji. W efekcie testowej zabawy opisane przed momentem aspekty mogłem lekko podkreślić lub złagodzić, co dodatkowo staje się ewidentną wodą na młyn recenzowanej konstrukcji. Czy gra jest warta świeczki, ocenicie sami. Ważne, że mamy dodatkowy soniczny tweak do wykorzystania w służbie wyciskania z systemu ostatnich soków.

Jak spuentuję powyższy słowotok? Przyznam szczerze, że gdy w przypadku pojedynczego kabla opinia byłaby obciążona drobnymi niuansami natury zaokrąglania ataku dźwięku – oczywiście należy wziąć pod uwagę mój zestaw z jego ograniczeniami i potrzebami, to już przy dwóch sztukach ocena bez jakiegokolwiek naciągania faktów jest jednoznaczna w postaci bezwarunkowo „bardzo dobra”. Bardzo dobra, bo kabel oferuje znakomitą energię dźwięku. Bardzo dobra, bo nie ogranicza swobody jego projekcji. I po raz trzeci bardzo dobra, bo odpowiednio rysuje jego wyrazistość. Czy to oferta dla każdego? Powiem tak. Jak to w życiu bywa prawdopodobnie nie, ale spróbować co najmniej warto. Jeśli jednak z jakiś przyczyn się nie „dogadacie”, to przynajmniej będziecie bogatsi o doświadczenia z fajnie podaną muzyką. A to przecież w naszym hobby jest bezcenne.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II

Dystrybucja: Audiofast
Producent: Stealth Audio
Cena: 39 850 PLN / 1,5m, 4 980 PLN za dodatkowe 0,5m

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. power cable

Thrax Istrum

Opinia 1

Po konkurencyjnych konstrukcjach z tak egzotycznych zakątków naszego globu jak Bali, czy Korea Południowa przyszła pora na przysłowiowe pięć minut wyrobu z jednej strony mającego odpowiedni rodowód, lecz z drugiej będącego swoistym novum w portfolio pewnego … bułgarskiego i dość regularnie pojawiającego się na naszych łamach producenta. Jak się z pewnością Państwo domyślacie chodzi o Thrax Audio a jeśli śledzicie publikowane w mediach społecznościowych niezobowiązujące zajawki, to już wiecie, że chodzi o uzupełniający ich ofertę przewód zasilający Istrum, który zawitał do nas na gościnne występy dzięki uprzejmości katowickiego RCM-u.

O wyglądzie naszych dzisiejszych gości (otrzymaliśmy dwa bliźniacze egzemplarze) można napisać tylko tyle, że łączą ponadczasowy minimalizm formy z dyskretną elegancją dodatków. Sam, wsmyknięty w czarny, opalizujący peszel przewód jest niezbyt gruby, acz nie sposób nie zauważyć jego lekkiej sprężystości. Rolę elementu dekoracyjnego i jak zaraz wyjaśnię nie tylko dekoracyjnego, pełni kruczoczarny, niewielki aluminiowy bloczek przyozdobiony logotypem producenta, oznaczeniem modelu i numerem seryjnym. Uwagę zwracają również ekskluzywne, rodowane wtyki Furutecha z serii 48.
Z wiadomych względów niuanse natury technicznej są i pozostaną słodką tajemnicą producenta, tym bardziej, że o istnieniu tytułowych kabli nie dowiemy się zaglądając na jego stronę. Jednak prywatnymi kanałami co nieco od Rumena Artarskiego – sprawcy całego zamieszania, udało mi się wyciągnąć. Otóż, miedziane żyły będące wiązkami cienkich przewodników (multi-strand) są skręcone i dodatkowo wytłumione/stabilizowane za pomocą odlewu warstwowego, który zapobiega ich drganiom mechanicznym i wzajemnym interferencjom spowodowanym przepływem prądu. Sam przewód jest ekranowany, aby nie działał jako antena w środowisku EMI/RFI i jakby tego było mało producent użył umieszczonego w ww. bloczku, miedzianego cylindra z uzwojeniem z amorficznego kobaltu, aby stworzyć tłumik prądów wirowych. Dzięki temu w przypadku gwałtownej zmiany prądu w miedzianym cylindrze pojawi się element stratny. A jak widać na powyższych zdjęciach konfekcji dokonano znakomitymi 48-kami Furutecha.

Z racji zastosowanych wtyków Instrum przypomniały mi uzbrojonego w bliźniacze Furutecha FP-S35TC i prawdę powiedziawszy owe skojarzenia nie dotyczyły bynajmniej aspektów czysto wizualnych, gdyż Japończyk czarował satynowo – oliwkowym umaszczeniem, lecz przede wszystkim … dźwięku. Co więcej, niespecjalnie mnie to zdziwiło, gdyż już wielokrotnie dane było nam się przekonać, iż co jak co, ale to właśnie zastosowana konfekcja, czyli wtyki odciskają wyraźne piętno na finalnym brzmieniu przewodu i jeśli tylko jest ku temu sposobność nie ma co na nich oszczędzać (vide porównanie FI-28R / FI-E38R z Fi-50 NCF®). I tak też było tym razem, gdyż już od pierwszych taktów „Immutable” Meshuggah bułgarskie sieciówki wyraźnie dały do zrozumienia, że nie po drodze im do krainy łagodności i otulania słuchaczy delikatną kołderką pluszowych dźwięków, co niewątpliwie cieszy, gdyż pojawienie się jakiejkolwiek łagodności i miękkości na ww. krążku wskazywałoby na poważne problemy konfiguracyjne posiadanego systemu. Krótko mówiąc ściana gitarowych, ciężkich jak dowcip prowadzącego Familiadę, lecz pozbawionych natywnej mu czerstwości wojskowych sucharów riffów imponuje rozmachem a wspomagana potężnym basem perkusja niemiłosiernie smagana przez zasiadającego za nią Tomasa Haake’a brzmiały jak M61 Vulcan wspierany ciężkim ostrzałem artyleryjskim. Sieją zniszczenie, rozrywają na strzępy i nie biorą jeńców. Jest zatem piekielnie ciężko, lecz daleko tej pozornej kakofonii od monotonnego dudnienia, gdyż połamana polirytmia idzie tu w parze z iście szwajcarską dokładnością i precyzją. Jest tylko jedno „ale”, otóż w tym nazwijmy to lapidarnie „łomocie” ze świecą szukać laboratoryjnej techniczności, czy prosektoryjnego chłodu, który potrafią wprowadzić zbyt „chrupko” brzmiące – stawiające kontur ponad „body” przewody. Tutaj wyraźnie słychać nie tylko „białko” – czynnik ludzki, ale i fakt, że Szwedzi stawiają na naturalność swych poczynań, a nie jak się najczęściej okazuje perfekcyjne czyszczenie i korygowanie materiału, jak chociażby poprzez sięganie po Beat Detective w Pro Toolsie. Jak zdążyłem już nadmienić całość poraża potęgą i Thraxy owej skali i ładunku energetycznego nie limitują. Słychać, że Haake gra mocno, wyraźnie siłowo, ale niezwykle stabilnie a każde przekraczanie kreski taktowej jest świadomym środkiem artystycznego wyrazu a nie przypadkiem przy pracy, bądź efektem zbytniej nerwowości przewodów.
W nieco bardziej cywilizowanym i w dodatku pozbawionego prądowego dopalenia repertuarze, za jaki bez wątpienia można uznać „Paganini: Diabolus in Musica” w wykonaniu Salvatore Accardo i London Philharmonic Orchestra profity wynikające z obecności bułgarskich przewodów były nie mniej satysfakcjonujące. Nie dość, że w pełni byliśmy w stanie doświadczyć dynamiki właściwej wielkiemu aparatowi wykonawczemu, co rozdzielczość prezentacji pozwalała na pełen wgląd w jego skład. Partie poszczególnych sekcji były podane jak na srebrnej tacy, dzięki czemu nawet w tutti („Paganini: Violin Concerto No. 2 in B Minor, Op. 7, MS. 48 – III. Rondo à la”) bez trudu można nie tyle wyłowić, co po prostu usłyszeć rześki i lśniący … trójkąt. Zwracam na ten detal uwagę nie bez przyczyny, gdyż częściowo jego partie pokrywają się z wejściami gran cassy, co raczej mu nie pomaga. Jednak Istrum świetnie różnicują gradację planów zachowując właściwy rozkład / rozmieszczenie instrumentarium, więc choć bęben wielki operuje w zdecydowanie innej wadze i mocy, to bliżej usytuowany trójkąt bez problemu ma szansę dojść do głosu i nie zginąć w natłoku informacji. Ponadto owa wyśmienita rozdzielczość nie wyklucza nie mniej wyrafinowanej muzykalności, której Thraxom nie sposób odmówić, gdyż oprócz czytelnych konturów i precyzji w lokalizacji źródeł pozornych nie brak jakże miłego uszom body i soczystości, choć już pod względem dosaturowania trudno uznać je za jakoś specjalnie dopalone, czy wręcz przegrzane. Ot operują one w okolicach szerokorozumianej neutralności, co tylko dobrze im wróży jeśli chodzi o uniwersalność zastosowań i współpracę z szerokim spectrum urządzeń. Oczywiście z pewną ostrożnością podchodziłbym do ich aplikacji w systemach zbyt analitycznych, czy wręcz anorektycznych pod względem wypełnienia konturów treścią, gdyż Thraxy same z siebie niczego nie dołożą i z próżnego, podobnie jak Salomon, nie naleją, lecz w pozostałych przypadkach ich obecność wydaje się wielce pożądana.

Choć bułgarskiego Thraxa, przynajmniej jeśli chodzi o przewody zasilające, najdelikatniej rzecz ujmując trudno uznać za markę pierwszego wyboru to Instrumy nader dobitnie pokazują, że Rumen Artarski wie o co w tej materii chodzi. Wysokiej klasy konfekcja, wzorowe wykonanie, co wbrew pozorom nawet w High-Endzie nie jest standardem, są miłym dodatkiem do wysokiej próby brzmienia, które z racji swej rozdzielczości i dynamiki powinno stać się wystarczającym powodem, by choćby z czystej ciekawości rzucić na tytułowe sieciówki uchem we własnym systemie.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Franc Audio Accessories Ceramic Disc TH + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Jak zapewne wielu z Was wie, pochodzący z Bułgarii Thrax Audio jest jednym z ciekawszych podmiotów gospodarczych na naszym rynku. Powodem jest oczywiście mające wiele występów na łamach Soundrebels jej dość pokaźne portfolio, z którego oprócz gramofonu mieliśmy chyba wszystko, co pojawiło się w cenniku od przykładowych kolumn Lyra, przez końcówki mocy Teres, Dionisos ze Step-Upem Trajan włącznie. To zawsze były na tyle ciekawe propozycje, że gdy w ofercie brandu pojawiało się coś nowego, nie tylko bez problemu, ale również z wielką ciekawością jak wypadnie braliśmy to na recenzencki tapet. A trzeba przyznać, co przed momentem zaznaczałem, począwszy od kolumn, a skończywszy na elektronice trochę tego było. I gdy wydawałoby się, że Rumen Artarski – pomysłodawca tytułowego podmiotu gospodarczego nie jest w stanie już niczym nas zaskoczyć, to jednak to zrobił. Co mam na myśli? Otóż po ustabilizowaniu swojej oferty w kwestii szerokiej gamy komponentów audio postanowił spróbować sił w temacie okablowania. Z racji osobistego zaprojektowania wszystkiego co wdrożył w życie zna jego sznyt grania, dlatego doszedł do wniosku, iż dobrze byłoby w zakresie jednej marki zaproponować klientowi pełne spektrum produktów do wygenerowania dźwięku. Takim to sposobem pierwszą propozycją z puli okablowania systemu audio został dostarczony przez katowicki RCM kabel sieciowy Thrax Audio Istrum.

Jeśli chodzi o tematykę natury technicznej, w przeciwieństwie do obecnej tendencji nadawania tego typu produktom słusznych przekrojów nasz kabel sieciowy nie jest specjalnie gruby. I dobrze, gdyż w przypadku niedoborów w przestrzeni „zasprzętowej” nie stawia specjalnego oporu w kwestii docelowego ułożenia w docelowym miejscu. Jak zatem producent wybrnął z problemu opasłości finalnej średnicy opisywanej sieciówki? Niestety za wiele się nie dowiedzieliśmy. Z tego co udało się nam wyłuskać w stosownym mailu z zapytaniem, wiemy, iż kabel wykonany jest z wysokiej czystości miedzi, pleciony w technologii multistrand, w sposób minimalizujący szkodliwe wibracje przewodnika wewnątrz oplotu i przy okazji broni się przez zakłóceniami typu RFI. Ale to nie koniec zdobytych danych, bowiem budowa Istriuma opiewa dodatkowo na cylinder z uzwojeniem z amorficznego kobaltu jako swoisty tłumik prądów wirowych, ubranie go w opalizującą czarną plecionkę i zaterminowanie ofertą japońskiego Furutecha.

Jak unaoczniają fotografie, proces testowy kabla prądowego Thrax-a odbył się przy użyciu dwóch egzemplarzy. Zabieg był celowy, gdyż po chwilowej próbie z jedną sztuką jako dawca energii dla transportu CEC-a, serwując drugą przetwornikowi dCs- a chciałem przekonać się, czy powielanie tej konstrukcji w torze nie spowoduje zbytniej dominacji oferowanego sznytu grania. Na szczęście poza minimalnym podniesieniem poziomu oddziaływania na moją układankę nic złego się nie stało. Co to oznacza? Otóż konstruktor naszego punktu zainteresowania znakomicie znając estetykę brzmienia swojej elektroniki postawił na tchnięcie weń szczypty esencji i energii. Jednak nie jako monotonnego pakietu przesadnej ilości w kwestii ilości cukru w cukrze, niekontrolowanej wagi, tylko naturalną koleją rzeczy lekko zaokrąglając krawędzie dźwięku pełną energii, niezakłócającą drive’u muzyki esencję. Tłumacząc na nasze dźwięk staje się przyjemnie tłustszy, jednak nie zapomina przy tym o akcentowaniu rytmu, ataku oraz po takim obrocie sprawy nieco płynniejszym w odbiorze kreowaniu blasku muzyki. W efekcie takiego działania słuchany materiał bardziej pulsuje. To zaś sprawia, że nawet będąc orędownikiem szybszego grania po dosłownie kilku utworach nawet przez moment owa maniera nie jest odbierana jako potencjalny minus, tylko staje się bardzo ciekawym spojrzeniem na ten sam materiał. Z jednej strony bardziej krągły, za to z drugiej konsekwentnie utrzymujący najważniejsze w dobrej kondycji dla wydarzeń scenicznych niuanse typu: kontrola nieco obszerniejszego basu, pakiet informacji soczystszej średnicy i lekko ocielone, ale nadal dźwięczne górne rejestry. A jeśli tak, to chyba nikogo nie zdziwi fakt dobrego radzenia sobie z pełnym spektrum twórczości nutowych. Bez znaczenia, czy mowa o przysłowiowym plumkaniu jazzowych trio, tudzież kobiecej wokalizy, czy nawet wściekłym rocku, gdyż każdy ze wspomnianych sposobów zadowalania melomanów bez problemu dziwnym trafem czerpał z dobra niesionego przez kabel Thrax-a. Raz bułgarski kabel nasycał głos artystki, innym razem nie przekraczając poziomu dobrego smaku fajnie podkręcał motorykę gry kontrabasu, by na koniec poprawić pracę perkusisty i gitarzystów podczas rockowych wybryków. Za każdym razem zmiany szły w podobnym kierunku, a mimo to nie powodowały poczucia uśrednienia odbioru przecież czasem dalekich od siebie w temacie sposobu na przypodobanie się słuchaczowi nurtów muzycznych. Jak to możliwe? Po prostu, wszystko aplikowane jest dość punktowo, co sprawia, że naprawdę trzeba mieć bardzo źle dobrany system, aby oferta Thrax-a się nie obroniła.

Wieńcząc dzieło tego testu z niekłamanym spokojem ducha jestem w stanie stwierdzić, iż tytułowy Thrax Audio Istrum powinien dobrze odnaleźć się w znakomitej większości potencjalnych systemów. Oczywiście wniesie do każdego z nich swoje trzy barwowe grosze, jednak tylko przesadny poziom nasycenia zastanej układanki audio – przypominam, iż moja również jest orędownikiem mocnej barwy, a nie cierpiała podczas sesji testowej – może zniweczyć końcowy soniczny konsensus. Wszyscy inni, z rozpaczliwymi poszukiwaczami szczypty dodatkowej barwy w przez lata konfigurowanym zestawie w szczególności, mają bardzo duże szanse na znalezienie nici porozumienia bułgarskim pomysłem na dawcę energii elektrycznej. Jest tylko jednio „ale”. Tak jak ja trzeba skrzyżować z nim testowe szpady. Jak? Łatwizna. Miejsce dostępności znajdziecie w wyliczance pod testem.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II

Dystrybucja: RCM
Producent: Thrax
Cena: 2 000€

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. power cable

WK Audio The Red English ver.

Link do zapowiedzi (en): WK Audio The Red

Opinion 1

Many of us are aware that Hi-Fi, and especially High-End, is a very niche, if not an elite hobby, when we look at the price tags of the components interesting the golden-eared, becoming more and more terrified. And all the others are more or less consciously denying that knowledge. But the facts, well collected and professionally aggregated, do not lie. It turns out, that the last published poll in Poland in August 2018, by the company CBOS, paints a quite apocalyptic picture of our reality. At first glance things do not look bad, as 65% of the respondents declare they listen to music on a daily basis. The leader of the pack is the age range between 18 and 24 (77%), followed by 25-34 (75%) and 35-44 (70%). This means, that the older the questioned person was, the less he or she was inclined to listen to music. Regarding the sources of the music listened to, the paid streaming services account for 8%, CD/DVD for 14% and vinyl for 2%. A second study, conducted from 17 to 29 November 2020, called “Musical choices of the youth” by Kantar Polska S.A. and conducted on youngsters aged between 12 and 17 years, showed, that while 67% of them is listening to music at least once a week, yet they buy this music on physical media, only 10% is listening to files or streaming services. And please remember – this is per week! And things get even worse. Already the “Report from assessing the music market for the Ministry of Culture and National Heritage” from December 2013 showed, that “89% of the respondents listens to music online using a computer, and more than half (53%) using a smartphone”; while the source for that was in 65% YouTube and similar free services, while the streaming platforms had only 4% share. And now for the best part. Do you know, which percent of the responders uses a stereo system for listening to files downloaded from the Internet or to recordings available online? 26%. So we are a niche of a niche, a museum and a cabinet of curiosities locked under a glass dome of mannerisms. And it looks like this state of things does not bother us, as despite the late pandemic turmoil, the branch is doing surprisingly well, novelties are a plenty, and the problems, if any, are regarding the availability of the goods and not about people not being interested with them. But we are a quite hermetic bunch, so nobody should be surprised, that most of the offerings that reach the market, despite some unique assets attributable to specific manufacturers, still have a lot of things, that someone else already shown earlier, or we know from a different application. The balance between the proprietary and the copied becomes key. And this is the case we are looking at today, as we are taking a look at top power cord The Red from the Polish company WK Audio.

The construction, and the looks, being the result of the former, are completely different and the accents are placed differently, than with the model The Air, we tested before Christmas Eve in 2019. Even more, looking at the details, we could easily claim, that they are inconsistent, as it is well known, that a client once “caught” likes consistency within a brand, and sticking to once chosen principles. And here are practically none. Of course the wooden box is normalized and unified, also the cable is terminated with the sub-top (in the meantime a new set of plugs was introduced to market with the flagship PROJECT-V1) Furutech 50 NCF plugs, but all the rest has as much in common with its predecessor as a car with a cartridge. Instead of a standard twisted cable hidden under a single sheath, the top cable from WK Audio, The Red, has three individual, parallel runs, separated with aluminum separators and massive splitters, placed about a few centimeters from the plugs, with the company logo etched on them. As you maybe guessing, or the faithful readers amongst you may remember, this kind of approach is not something especially original, as similar solutions were utilized by, for example, the Danish Argent in their top line of products Flow Master Reference Extreme, and that not only for power cables, but also for interconnects, which we were hosting in our systems some time ago. However in terms of color, conform with the naming, and construction, the company from Plichtow differs significantly from its Scandinavian competition. First of all it is … red, probably because the name “The Red” gives everybody quite clear information, secondly, it uses high purity copper, instead of silver, and thirdly, if those two were not enough, each of the wires has a different construction. This is key information, because with signal and loudspeaker cables it makes sense to orient it with appropriate direction, with power cables (maybe except the DC ones) the direction cannot be mistaken, but we still need to have proper polarity. And returning to the construction, although the manufacturer is not very keen on revealing his secrets, about what and how he implemented in the Red, he finally told us, that the combined cross-section of the wires is a whopping 18mm², so 5 more than in The Air. In addition, much attention was devoted to the aspect of combatting vibration, what translated in careful choice of materials used to protect the conductors from harmful influence. The distancers and splitter have a role to play in that too. It is also worth mentioning, that The Red is handmade, what taking into account the popularity of the WK Audio products in China does not leave any time for boredom or leisure for Witold Kaminski, the owner and constructor of this Polish brand.

But enough of the digressions not related to the main questions about sound. Instead of focusing on plugs, sheaths or bending ability, which actually is quite fine, taking into account the size and weight of the cable, it is now time to describe maybe not the sound of the cable itself, but more how it influences the components connected to the power using it. In the very beginning, it needs to be underlined, that The Red announces to cities and world – Urbi et Orbi – its presence, so all of you, trying to find a possibly transparent cable, devoid from any character, can forgo the rest of the review, or at least read it as something of an aberration of the surrounding reality, that does not fully fit in your individual taste. Putting the sound aside, as another sidestep, it is worth noticing, that the tested cable, due to its construction, is quite absorbing in terms of application, so it not only requires a lot of space to be placed freely, but also its significant weight can levitate not so heavy electronics, or make it spontaneously and uncontrollably move around on your rack.
Returning to the topic, the sonic signature, the first aspect, which draws attention, is the juiciness and “vastness” of the generated sound, very nice to the ears. In most systems this effect might be seen as a kind of unplugging, or unclogging the main artery, as due to its significant cross-section The Red is more or less predestined to high power amplifiers, or other devices that have a big appetite for the electric current coming from the wall. This is why most of the time in my system it spent plugged into the back of the 300W Bryston 4B³, and I must confess, that for a long time no other cable from similar price range gave me so much joy. Instead of splitting the sound into atoms and splitting the hair in four, the WK Audio builds a very engaging spectacle, very well based on a bass foundation and served as a whole and not as a combination of individual components. In addition there is a lot of the mentioned bass and energy enclosed within it, but first of all, even on the disc full of bass murmurs “New Moon Daughter” by Cassandra Wilson it is very hard to find any signs of overdoing, or any attempts to grab the other parts of the sound spectrum, what is not so obvious with the fleshy double bass and dark vocals of the singer. And secondly, despite the slight upping and drawing of the contours with a slightly thicker line than I am used to on a daily basis, you cannot accuse it of any averaging, or simplification in terms of selectivity or differentiation. Additionally the soundstage is not reaching forward, at least when we are talking about the first plane. The depth of the stage is explored much more eagerly, so we can avoid placing the soloists on the lap of the listeners. Finally it is a jazz mystery and not a lap dance in an inferior bar in Las Vegas.
Going slightly further in the climates not very comfortable for most systems, operating on the verge of Electro and Industrial “Eat Me Alive” by SWARM, with its synthetic murmurs, whistles and beats filled the whole room with tremor, and if something was to be only an etheric reverb, then it was, and if something was to remind of shooting a heavy machine gun, then a salvo almost teared everything apart in its path. Interestingly, the apocalypse in the lower registers did not prevent the midrange to become more saturated, resulting in the vocal layer, dominated by female vocals, to prone with sex appeal, and the strong, even intensive treble, did not lose pace, but was a true ornament and dot on the “i” adding appropriate, predatory taste to it all.
Now in my opinion, The Red handled rock, and at that the more heavy end of it, starting with the “Over the Horizon Radar” by Jorn, only touching heavy-metal, to the classic of thrash, the “Countdown to Extinction” by Megadeth, issued by MoFi, even better. The reason for that seems obvious, as, if my memory serves me well, I did not encounter a lover of this kind of sounds, who would not prefer a bit of extra weight on the sound, some stronger and thicker line drawing the contours, and the mentioned accent on the higher bass, and choose the anorectic ticking of “The End of Life” by Unsun instead. And with The Red in the system everything became more spectacular and gained on volume what not only made the sound more attractive, but in most cases brought appropriate tonal balance back to the, usually, quite light made recordings.

So can the WK Audio The Red be regarded as a proposal for everybody? Half jokingly half seriously I could say it is not, as some lovers of D-class power amplifiers, with feather weight, might have issues with uncontrolled levitation. But now fully seriously, if your systems is not too obese and does not sound too thick, then applying The Red will only add vigor and will nicely up the drive, showing, that it is worth giving a second chance even to older rock recordings. And one more thing – comparison to the predecessor. Seemingly The Air was more accurate and precise, but it is The Red, which has much more swing and dynamics, so you should be able to swallow its higher price quite easily and just admit, that it fully deserves the top spot in the portfolio of the company from Plichtow.

Marcin Olszewski

System used in this test:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Network player: Lumin U2 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Digital source selector: Audio Authority 1177
– Turntable: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Phonostage: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Power amplifier: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Loudspeakers: Dynaudio Contour 30 + Brass Spike Receptacle Acoustic Revive SPU-8 + Base Audio Quartz platforms
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– Digital IC: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– USB cables: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference
– Speaker cables: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Power cables: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Power distribution board: Furutech Pure Power 6 NCF + Furutech PROJECT-V1
– Wall power socket: Furutech FT-SWS(R)
– Anti-vibration platform: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + Silent Angel S28 + Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Ethernet cables: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence + Artoc Ultra Reference + Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Table: Solid Tech Radius Duo 3
– Acoustic panels: Vicoustic Flat Panels VMT

Opinion 2

I hope that you are as happy as I am, when we are about to test a product coming from a Polish company. For me this is very positive, as many of such encounters have shown us lately, that those companies are successful in closing in the gap to the big world. Of course this is not an easy task, as the competition is not sleeping. But when we have the opportunity to test another product from a small, and relatively fresh, manufacture in short time, this is the more heartwarming. So what is the company I am talking about? Please stay calm – you know them, I assure you. Today I will show you the newest approach to music by the Plichtow based cable manufacturer WK Audio, which supplied us with his flagship product, the power cable The Red.

As it often happens, there is no chance to learn about all the solutions used by the manufacturer in its product. On one hand, I can understand that approach, but on the other, the only things that I was able to learn, were the usage of high purity copper conductors, proprietary winding of the conductors, different for each signal path – this parameter determines, that you need to carefully detect the hot pin in the wall socket or power strip and a lot of effort put into the elimination of harmful interference between the wires, for that purpose three aluminum separators were used, keeping the wires in equal distance, and finally minimizing vibration with the use of two splitters on both ends of the cable, just before the top plugs from the Japanese Furutech line. However all the rest of the technicalities is the sweet secret of the manufacturer, so I will just add, that the noble looking cable, placed in red sheaths, is sent to the clients in a nice, wooden box, covered with perforated foam on the inside. As you can see, in the age, where everything can be mimicked, there is not much information to work with, but even though, the available ones show clearly, that the constructor went a slightly different way, than its competition with regard to placing the conductors in the cable. And if the chosen path was the best one, we will check in a moment.

I must confess, that I had a very clear observation from the moment I plugged in the tested cable in my system. But what is most important, this was correlating very much with the assessment of the previously tested power cable from this manufacturer. I mean the understanding of the constructor, how a somewhat universal product should present itself. But why only “somewhat universal”? Please stay calm, I am not looking for any stir ups about the tested cable, I am just reminding you, there is not any one solution that fits all. There exists no truly universal item, that would resolve all the needs and ills of our world, but there are some items, that fit more or less the needs of a wide variety of clients. And while the first cable we tested, The Air, favored the lower midrange, supporting it with a solid dose of well controlled energy, The Red was far more mature in terms of reproducing the musical events. I mean, that while similar to its predecessor it presented the system with a brilliant body, it did so within the full spectrum of frequencies, and it did not forget about leaving the sound appropriate breathing space. This time it did not favor anything, and hence it did not close off the freedom of reverberations of the individual sounds, important for a given musical spectacle. Unfortunately The Air did tone down the treble slightly, and pushed out the midrange. In contrast The Red went through the whole sound spectrum, from the strong and hard bottom, through the midrange, which reproduced well the magic of music, to the lit upper registers. And the most interesting thing is, that this was not an observation on the verge of perception, but on the level of sound, that that was pleasant for the true reception of music. There was no kicking, no tiring of the listener with an overly big amount of low murmurs, but we dealt here with energy, well embedded in each range. Immediately everything started to pulsate with timing, which is not easy to get on this price level. It was universal enough, that I can claim, that it can defend itself even during reproduction of the most ethereal music. Of course if you must, you can find something to not be happy about – like that things are too offensive, and thus a bit too blunt in Baroque music, but I assure you, even if someone notices that, taking into account the universality mentioned by me, the avoidance of tiring pumping of the sound, he or she will not describe it as pure evil, but just a signature slightly different to what was expected. Yes, a signature, not an issue, as The Red did everything with grace. It sounded clear and energetic, but not on your nose, and this was the main asset for me. It had no problem in putting all kinds of rock music in appropriate mass, surprising me nicely with unexpectedly strong and juicy guitar riffs, or energetic vocals, full of revolt. It brilliantly created all kinds of electronic music, on one hand presenting me with seismic, and painful for my ears, murmurs, while a moment later, the ether was cut with a whistle or rasping clipping. But it was also able to show, that in jazz, playing with silence, all is not about only showing an ideally decaying, individual sound, but also about showing its vibration, and thus sonic intimacy. Are you surprised with such turn of events? In the beginning I wrote about The Red clearly injecting a dose of energy into the sound. And this energy is not always the most important aspect of the presentation. But please remember, that I also wrote, that it acts in the full spectrum of frequencies, and by that, I did not feel any of the subranges sticking out. Just after it was applied, the whole spectacle came to life, so it offered and increased volume without pulling the rope to any side, and that was its main aspect, in my opinion, something that was surprising positive in its perception.

Now is the tested power cable tailored for everybody? You may be surprised, but I could recommend it to probably every person. Of course my opinion is supported with knowledge, that any of the subranges is favored, but just the whole reproduced music has a load of joy added. And this allows to think, that even the well composed systems, after applying the WK Audio The Red, will be able to show something, the potential buyer would never expect. For once it could be the brilliant timing, another time the surprising energy, yet another a brilliant contours of the virtual sources placed in ether, but never painful overdraw. So when you are looking for that kind of accessory for your system, it should be worth checking for yourself, if you and the tested cable could go along. Do you not agree?

Jacek Pazio

System used in this test:
Source:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– DAC: dCS Vivaldi DAC 2.0
– Master clock: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
– Preamplifier: Gryphon Audio Pandora
– Power amplifier: Gryphon Audio Mephisto Stereo
– Loudspeakers: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– Speaker Cables: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
IC XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
Digital IC: Hijiri HDG-X Milion
Power cables: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
– Table: SOLID BASE VI
– Accessories: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI, antivibration platform by SOLID TECH, Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V, Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– Power distribution board: POWER BASE HIGH END
– Acoustic treatments by Artnovion
Analog stage:
Drive: Clearaudio Concept
Cartridge: Essence MC
Step-up: Thrax Trajan
Phonostage: Sensor 2 mk II

Polish distributor: RCM
Manufacturer: WK Audio
Price: 4 500€ / 1,5m (in Europe)

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. power cable

David Laboga Custom Audio GR-AC-Connect vs G-AC-Connect

Opinia 1

Skoro sam Albert Einstein stwierdził, że „Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów”, to tak na dobrą sprawę mając na koncie wnikliwe testy wpływu konfekcji na finalne brzmienie przewodu Furutech FP-3TS762 śmiało moglibyśmy uznać, że autorytatywnie stwierdziwszy, iż takowe różnice są, to nie ma co kombinować, tylko uznać to za oczywistą oczywistość i przejść nad nią do porządku dziennego. W razie czego, gdyby nasza radosna twórczość byłaby niewystarczająca zawsze moglibyśmy podeprzeć się firmowymi wypustami Oyaide, czyli do niedawna ich jedynym w ofercie przewodem zasilającym TUNAMI GPX dostępnym zarówno z wtykami P/C-046 Special Edition „ITALIAN RED”, jak i P/C-004 Special Edition „ASPIRIN WHITE”. O ile jednak w przypadku Oyaide obie opcje są od siebie pod względem ceny niezbyt odległe (2 490 vs. 3490 PLN), natomiast same wtyki P/C-046 wykonywane są z brązu fosforowego pokrywanego złotem i palladem a P/C-004 z miedzi berylowej pokrytej platyną i palladem, to już we wspominanym Furutechu zmiana konfekcji miała charakter oczywistego upgrade’u. Oznaczała bowiem przesiadkę z dość budżetowych rodowanych FI-28R / FI-E38R na wtenczas topowe piezo-ceramiczne z serii FI-50 NCF (R). Pomijając jednak owe niuanse natury metalurgicznej dziwnym zbiegiem okoliczności ani razu nie poruszyliśmy budzącej zaskakująco silną polaryzację wśród konsumentów przewody zasilające słyszących (na niesłyszących pozwolę sobie w tym momencie spuścić zasłonę milczenia, a na zaprzeczających zdolności usłyszenia czegokolwiek, w dodatku bez prób słuchania … wywrotkę gruzu) kwestii może nie tyle wyższości, co wydawać by się mogło oczywistych różnic pomiędzy wtykami złoconymi i rodowanymi. Jednak co się odwlecze, to nie uciecze a skoro ostatnimi czasy nawiązaliśmy współpracę, czyli przekładając z polskiego na nasze zaczęliśmy eksplorować portfolio rodzimej – wrocławskiej manufaktury David Laboga Custom Audio, to ciężkim grzechem zaniedbania byłoby udawanie Greka i przymykanie oka na fakt, iż właśnie w tymże katalogu ramię w ramię egzystują obok siebie bliźniacze modele w obu typach konfekcji. Tym oto sposobem nieuchronnie zbliżamy się do finału tego nieplanowanie rozwlekłego wstępniaka, gdyż po miło wspominanych odsłuchach uzbrojonego w rodowane piezo-ceramiczne 48-ki (R) NCF przewodu zasilającego GR-AC-Connect przyszła pora na jego bratobójczy pojedynek z zakonfekcjonowaną złoconymi 46-kami (G) wersją G-AC.

Skoro całą firmową genealogię i opis walorów tak wizualnych, jak i szczątkowych niuansów natury konstrukcyjnej zdążyliśmy już zainteresowanym przybliżyć w ramach testu DLCA (David Laboga Custom Audio) GR-AC-Connect, to wszystkich zainteresowanych stosownymi informacjami odsyłam do ww. źródła, a pozostałym jedynie nadmienię, iż na wrocławskie przewody zasilające nanizano szaro-czarno-brązowy pleciony peszel ochronny (Viablue Stone?) oraz zdecydowanie bardziej rozbudzające zmysły, pełniące rolę antyrezonansowych izolatorów, masywne prostopadłościenne puszki splitterów z nadrukami informującymi o przeznaczeniu, producencie, modelu i długości. Oczywiście w obu przypadkach – u obu pacjentów, różnice dotyczą jedynie nazwy i samej konfekcji, czyli przesiadki z rodowanych 48-ek na złocone 46-ki. Dla świętego spokoju jeszcze nadmienię, iż ani nazwa, ani same wtyki nie mają wpływu tak na walory estetyczne (choć 48-ki są polerowane na wysoki połysk a 46-ki są satynowo-szczotkowane) i mechaniczne – oba przewody pomimo zauważalnego ciężaru dają się nader wdzięcznie układać.

Zanim przejdę do części poświęconej ewentualnym zmianom i różnicom natury sonicznej pomiędzy tytułowymi przewodami pozwolę sobie na dwie, mogące nieco naświetlić zaistniałą sytuację dygresje. Pierwszą jest nawet nie tyle sugestia, co wręcz rekomendacja producenta dotycząca aplikacji G-AC-a do źródeł (szczególnie cyfrowych) a GR-AC-a do sekcji wzmocnienia. Żeby jednak nie było tak różowo czas na dygresję nr. dwa, czyli moje osobiste preferencje i przyzwyczajenia. Jeśli ktokolwiek z grona naszych czytelników zastanawia się cóż mają one do gadania spieszę wyjaśnić, iż całkiem sporo, gdyż przynajmniej w moim systemie lwia część okablowania zasilającego nie dość, że właśnie rodem stoi, to jakby było tego mało dedykowana jest właśnie źródłom cyfrowym, a z kolei we wzmocnieniu mam kabliszcze ze złotymi wtykami. Przechodząc do konkretów z podwójnego, rodowanego gniazda ściennego (osobna linia zasilająca na dedykowanym bezpieczniku) Furutech FT-SWS-D (R) NCF do końcówki Bryston 4B³ „biegnie” wyposażony w złocone wtyki Acoustic Zen Gargantua II, oraz wychodzi do rodowanej listwy Furutech e-TP60ER przewód Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R). Z kolei, z owej listwy do streamera idzie kolejny Furutech FP-3TS762 na wtykach FI-28R / FI-E38R a do CD/DAC-a/Pre Ayona Furutech Nanoflux Power NCF. Krótko mówiąc kompletnie na odwrót i wbrew temu, co zaleca pan David. Zgodnie jednak z tym co swojego czasu wyśpiewywał niejaki Mr.Zoob („Mój jest ten kawałek podłogi
Nie mówcie mi więc, co mam robić!”) uznałem, że taka konfiguracja lepiej się u mnie sprawdza / bardziej mi się podoba i tej wersji będę się trzymał uczciwie przyznając się do przedkładania rodu ponad złoto.
Skoro jednak dysponowałem dwiema równorzędnymi opcjami nie pozostało mi nic innego niż schować własne preferencje w kieszeń i z możliwie otwartą głową spróbować organoleptycznie skonfrontować teorię z praktyką. Początek był łatwy do przewidzenia, gdyż już podczas poprzednich występów GR-AC był na tyle przekonujący, iż ustępująca mu miejsca Gargantua niemalże poczuła ekscytację przed czekającą ją podróżą pokornie uznając jego absolutną dominację. Trudno było o inny werdykt skoro rodowana Laboga oferowała bardziej rozdzielczy, o większym wolumenie i lepszej kontroli dźwięk. Drugi etap pozostawał jednak cały czas wielką niewiadomą, gdyż polegał na zastąpieniu zdecydowanie wyższych od Acoustic Zena lotów Furutecha Nanoflux Power NCF złoconym G-AC-Connectem. Skoro jednaj powiedziało się „A”, trzeba powiedzieć i „B”. Szybka roszada okablowania i … zrobiło się na pewno inaczej, lecz z pewnością nie gorzej. Tak, tak. Sam nie za bardzo wierzyłem w powyższe, wynikające z nausznych obserwacji wnioski, ale tak właśnie było. Oczywiście zmianie uległ charakter narracji, gdyż pojawiły się nader miłe mym uszom akcenty złotej słodyczy i soczystości, lecz ani motoryka, ani timing nic a nic nie straciły ze swej natychmiastowości. Efekt można było porównać do tego, co w większości przypadków daje dekantacja dobrych i ciężkich win (niech to będzie jakiś urugwajski Tannat), gdzie początkowa zadziorność i pikantność płynnie przechodzi w urzekającą krągłość i złożoność bukietu. Co ciekawe, choć kontury kreślone były nieco miększą, podkreślę jeszcze raz – nieco, czyli chodzi o przesiadkę z ołówka dajmy na to 4H na 3H a nie na 2B, kreską , to gros zmian dotyczyło praktycznie średnicy i w nieco mniejszym stopniu góry pasma. Przykładowo na „’Round M: Monteverdi Meets Jazz” wokal Roberty Mameli był bardziej zmysłowy a używając bardziej ogólnych, opartych na własnych, niekoniecznie stereotypowych, skojarzeniach stwierdziłbym, że bardziej … „włoski” – bardziej temperamentny i ognisty. Podobne różnice zaobserwowałem porównując G-AC z GR-AC, więc pozwolą Państwo, że od tej pory dalsze opisy będą dotyczyły właśnie zmian pomiędzy tytułowymi przewodami. Górne rejestry brzmiały bardziej perliście i na swój sposób cieplej. Proszę mnie tylko dobrze zrozumieć – to nie był efekt wycofania, bądź przycięcia pasma, gdyż wolumen informacji pozostał nienaruszony a jedynie suwak temperatury barwowej przesunięto z neutralnego światła studyjnego w kierunku złotego zachodu słońca. Różnica może i natury kosmetycznej, jednak każdy fotograf wie, że właśnie tuż po wschodzie i nieco przed zachodem takie ciepłe i miękkie światło robi najlepszą robotę. I tak też jest w tym przypadku – kontent się nie zmienia a jedynie perspektywa, bądź optyka go obejmująca.
Chcąc jednak mieć pewność, czy przypadkiem owe ozłocenie i zaakcentowanie zmysłowości nie okaże się zgubne dla repertuaru niewiele z ową urzekającą zmysłowością mającego wspólnego nieco przewrotnie sięgnąłem po krążek, któremu nie wiadomo kiedy stuknęło 40 lat, czyli „The Number of the Beast” Iron Maiden. Dla nieobeznanych z klasyką wspomnę tylko, że to dość energetyczne granie oparte na wpadających w ucho riffach, zasuwającej na wysokich obrotach sekcji rytmicznej i zarazem pierwszy album formacji z niejakim Bruce’em Dickinsonem za mikrofonem. Ot radosny heavy metal o dość dyskusyjnej jakości realizacji, po który sięgam najczęściej z pobudek czysto sentymentalnych aniżeli chcąc doświadczyć jakiegoś audiofilskiego misterium. A z G-AC nie wiedzieć jakim cudem do owego stanu niemalże sakralnego uniesienia było zaskakująco blisko. Co prawda cud się nie zdarzył i nie pojawiła się jakże wyczekiwana głębia sceny, gdyż na upartego nadal można było wskazać co najwyżej trzy i to dość płytkie plany, ale już zazwyczaj jazgotliwie cykająca góra i osuszona średnica przeszły wielce udaną metamorfozę dotyczącą ich wyrafinowania i ukrwienia. Pojawiła się przyoblekająca kościany szkielet tkanka, „gary” i blachy, z którymi żegnał się Clive Burr dostały kilka dodatkowych Dżuli. W tym wypadku jasnym stało się, że jest nie tylko inaczej, co po prostu lepiej.

W ramach podsumowania chciałbym tylko upewnić się, że wspominałem o tym, że preferuję rodowane wtyki. Bo wspominałem. Prawda? No i teoretycznie dalej mógłbym iść w zaparte twierdząc, że zdania nie zmienię. Problem w tym, że David Laboga zasiał w mym wydawać by się mogło ugruntowanym przekonaniu ziarno zwątpienia. Ziarno, które na razie kiełkuje małym „ale”, więc na razie postanowiłem nie wykonywać zbyt gwałtownych ruchów, choć nie wykluczam, że właśnie złota wersja David Laboga Custom Audio G-AC-Connect koniec końców u mnie wyląduje, lecz nie tyle z przekory, co bądź to przyzwyczajenia, bądź specyfiki posiadanej konfiguracji nie do końca jestem przekonany, czy jej docelowym miejscem będzie zadek lampowego źródła, czy tranzystorowej końcówki mocy. Czas pokaże, a na razie gorąco zachęcam do osobistych porównań, tym bardziej, że w przypadku tytułowych przewodów na pytanie którą wersję statystyczny słuchacz chciałby sobie zostawić najczęstszą odpowiedzią będzie … oba. Nie wierzycie? Posłuchajcie sami – w końcu na tym ta cała zabawa polega.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Jeśli choć odrobinę jesteście w temacie, z pewnością wiecie, iż kwestia sonicznego wpływu okablowania na finalne brzmienie zestawu audio u wielu osobników homo sapiens nadal budzi bardzo dużo kontrowersji. Owszem, oponenci zgadzają się w kwestii ich nieodzowności, jednak li tylko jako dostarczyciele prądu, sygnału analogowego bądź cyfrowego, jednak z kategorycznym dementi w temacie ich mniejszego lub większego modelowania brzmienia elektroniki. Niestety nie docierają do nich żadne argumenty, że dla przykładu inny splot oraz grubość przewodnika, jego ekranowanie, czy izolacja finalnie wnoszą swoje „trzy grosze”. Nie i już. Oczywiście to wolny kraj i każdy myśli i robi co mu się żywnie podoba. Jednak gdy nie zgadzają się z nami – czytaj znakomicie zdającymi sobie sprawę z wpływu powyższych zabiegów na nasze układanki – w kwestii wpływu skomplikowania budowy okablowania, to jak myślicie, co powiedzą, jeśli tak jak w dzisiejszym teście sprawy mają się identycznie już na poziomie zastosowania innych wtyczek? Spokojnie, znam ich odpowiedź. Będzie dla nas raczej rozczarowująca. Dlatego pozostawiając ich w błogim szczęściu niesłyszenia owych zmian, znajdujących się po mojej stronie barykady melomanów tym razem zapraszam na zderzenie dwóch rodzajów wtyczek z portfolio japońskiego Furutecha zaaplikowanych na identycznym od strony budowy kablu zasilającym David Laboga Custom Audio. Zainteresowani? Jeśli tak, zatem nie pozostaje mi nic innego, jak zdradzić, iż dzięki zaangażowaniu wspomnianego rodzimego producenta do naszej redakcji trafiły dwie sieciówki. Testowana niedawno na bazie rodowanych wtyków o specyfikacji GR-AC oraz jako kontrpartner wykorzystująca złocone wtyki G-AC.

Naturalnie tak jak w przypadku pierwszego spotkania, również tym razem wiedza na temat wewnętrznej budowy naszego bohatera jest bardzo zdawkowa. Jedyne co wiemy, to fakt wykonania firmowego splotu na bazie różnej czystości i różnej średnicy miedzianych drutów. Zero wiedzy na temat ekranowania, izolacji. Za to wiemy, że zdobiące kable dwie prostopadłościenne puszki nie służą do ukrycia jakichkolwiek układów elektrycznych modelujących dźwięk, tylko schludnej zmiany średnicy z środkowego grubszego na cieńszy wymiar średnicy tuż przez wtykami. Służą za to do nadrukowania nazwy modelu kabla mi logo marki. Tak jak w przypadku modelu z końcówkami rodowanymi, również wersja złocona osiąga w standardzie 1.8 mb długości i pakowana jest w nadającą produktowi ekskluzywności, wyściełaną gąbką, estetyczną drewnianą skrzynkę.

Czy zaproponowane dzisiaj do konfrontacji dwa uzbrojone jedynie w inne rodzaje wtyczek kable sieciowe naprawdę spowodowały zmianę ostatecznego brzmienia tego samego systemu? Niestety lub stety – to zależy od zajmowanego stanowiska, ale ich inną ingerencję słychać było dosłownie od pierwszych nut. To oczywiście nie były zmiany na poziomie zastąpienia kolumn z przykładowych tubowych Avantgarde Acoustic typowymi przedstawicielami brytyjskiej szkoły brzmienia marki Harbeth, jednak nie oszukujmy się, mimo wszystko korekta brzmienia była ewidentna. Gdybym miał ją skrótowo określić, powiedziałbym, że przekaz nabrał dostojności. Jednak nie zwyczajowego zamulenia, tylko często oczekiwanego podniesienia poziomu body słuchanej muzyki. Co istotne, bez jakichkolwiek strat w domenie swobody jej prezentacji i oddechu, tylko jako podkręcenie pod względem nasycenia i ogólnego ocieplenia. Co to oznacza? Niby nic specjalnego, jednak w momencie chęci zwiększenia barwowej estetyki grania swojej układanki temat jawi się goła inaczej. W zderzeniu z wersją rodowaną, czyli już świetnie bilansującą wagę dźwięku, jego rozdzielczość i dobre oddanie ataku, użycie wtyczek złoconych pchnęło zmiany w kierunku podniesienia progu emocjonalności przekazu. Tylko jedna istotna uwaga. Otóż ten proces niczego po drodze nie degradował. Owszem, kreska rysująca źródła pozorne nieco się pogrubiła i atak nie mógł już pochwalić się szybkością narastania spod znaku myśliwca F-16, jednak w połączeniu z większym udziałem muzyki w muzyce odbierałem to jako coś wręcz oczekiwanego. To kolokwialnie mówiąc na „sucho” w starciu z wieloma podobnymi, niestety nieudanymi zabiegami konkurencji może wyglądać na pobożne życzenia, ale zapewniam Was, w realnym zderzeniu okazało się być najprawdziwszą prawdą. Muzyka mieniła się większą feerią barw, poszczególne dźwięki będąc bardziej krągłe dłużej wybrzmiewały, a wokaliza aż kapała od intymnych artefaktów. Nic tylko zatopić się w słuchanym materiale i zapomnieć o Bożym świecie. I muszę się przyznać, że tak też się działo. To jest na tyle narkotyczne sposób prezentacji, że mimo codziennego optowania z bardziej zebranym przekazem, kilkukrotnie złapałem się na oderwaniu ducha od ciała, czyli zamierzając posłuchać jednego utworu do zmiany repertuaru przywoływał mnie dopiero powrót soczewki lasera do stanu zero. I nie było znaczenia, czy słuchałem muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej pokroju Melody Gardot, kontemplacyjnego jazzu, czy rockowego szaleństwa, gdyż za każdym razem system znakomicie się bronił. Z jednej strony czarował paletą barw, a z drugiej nie psuł wrażenia dobrej dynamiki słuchanej muzyki. Jasne, że cały czas mając w głowie swój wzorzec, wiedziałem, ile zaterminowany złoconymi wtykami kabel mnie od niego odsunął. Na szczęście dla niego w sobie tylko znany sposób nigdy nie przekroczył cienkiej czerwonej linii impresjonistycznej nadinterpretacji. Jak to robił, nie ma pojęcia. Ważne, że wyszedł z tego starcia z tarczą. O innym odcieniu i wadze, ale jednak z ze wspomnianym orężem na piersi.

Gdzie widziałbym opiniowany dzisiaj główny punkt programu? Bez problemu praktycznie wszędzie. Jednak ze szczególnym uwzględnieniem zestawów potrzebujących szczypty emocji. I nie chodzi o jakiekolwiek zamulanie przekazu, tylko pozbawione efektów ubocznych podniesienie jego esencjonalności. A jak z resztą populacji melomanów? Spokojnie. Naturalnie wszyscy poszukiwacze ataku i przenikliwości prezentacji ponad wszystko mogą lekko pokręcić nosem, jednak jeśli tylko w ocenie nie będą złośliwi, nawet w momencie nadawania na innych falach z pewnością docenią sens ubrania tytułowego David Laboga Custom Audio w złocone wtyki w firmowej specyfikacji G-AC Connect.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition,
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II

Producent: David Laboga Custom Audio
Ceny (Netto)
David Laboga Custom Audio GR-AC-Connect: 1,8m / 2710 € (wersja EU), 2840 € (wersja UK), 2710€ (wersja US); + 650€ za każde dodatkowe 50cm
David Laboga Custom Audio G-AC-Connect: 1,8m / 2560 € (wersja EU), 2690 € (wersja UK), 2560€ (wersja US); + 650€ za każde dodatkowe 50cm

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. power cable

Synergistic Research Galileo SX AC

Opinia 1

Skoro zaledwie dwa tygodnie temu puściliśmy w świat recenzję jeszcze gorącej nowości z Kraju Kwitnącej Wiśni, czyli topowego i zarazem limitowanego przewodu zasilającego Furutech PROJECT-V1 uznaliśmy, że dla równowagi warto byłoby przyjrzeć się nieco dłużej egzystującej na światowych rynkach i operującej na podobnych, iście stratosferycznych, pułapach cenowych konkurencji. W związku z powyższym w tzw. międzyczasie dokonywaliśmy wielce ubogacających naszą wiedzę i poszerzających horyzonty odsłuchów amerykańskiego zawodnika, który już swoją aparycją może wpędzić niejednego chcącego stanąć z nim w szranki śmiałka w niemałe kompleksy. Jeśli bowiem czynnikiem nadrzędnym rywalizacji miało by być pierwsze wrażenie, to właśnie dostarczonemu przez łódzki Audiofast przewodowi Synergistic Research Galileo SX AC śmiało można byłoby przyznać zwycięskie laury. Co prawda pod względem wagi i średnicy Galileo ustępuje nieco rodzimym Bautom, niemniej jednak rzadko kiedy trafia się okazja cumowania do nadbrzeża, znaczy się gniazda ściennego, własnego systemu aż tak imponującymi „warkoczami”. Jeśli zatem zastanawiają się Państwo, czy również w zasilaniu rozmiar ma znaczenie i co tak naprawdę daje ostatnie 1,5m przewodu pomiędzy ściennym gniazdem a elektroniką, nie pozostaje nam nic innego niż zaprosić Was do dalszej lektury naszych wybitnie subiektywnych refleksji.

Nie da się ukryć, iż mieniący się elegancką czernią Synergistic Research Galileo SX AC już od progu formułuje swe stricte high-endowe aspiracje. Jednak zamiast ostentacyjnego epatowania błyskotkami i krzykliwymi dodatkami, mamy do czynienia ze zdecydowanie bardziej wyrafinowanym wzornictwem. Splecione niczym lina okrętowa przewody otulono wspomnianymi opalizującymi czarnymi koszulkami, od strony źródła życiodajnej energii transparentna termokurczka wychodzi poza złocony wtyk na dobre kilkanaście centymetrów, więc warto mieć ten fakt na uwadze, przy próbie aplikacji tytułowego przewodu we własnym systemie. Mniej więcej w trzech czwartych jej (termokurczki) długości umieszczono opaskę stabilizującą terminale dla modułów tłumiąco – tuningowych a jakby tego było mało po chwili nasz wzrok napotyka przywodzący na myśl tłumik (znaczy się akcesorium strzeleckie) tajemniczy carbonowy cylinder, którego rolą pozwolę sobie zająć się dosłownie za moment. Pomimo dość znacznej średnicy Galileo okazuje się nader wdzięczny pod względem układania, choć należy pamiętać o jego nader adekwatnym do gabarytów ciężarze i o ile tylko są ku temu warunki poprowadzić go na zakładam, że dobieranych na słuch podkładkach.
Jak już sama, inspirowana tematyką marynistyczno-baśniową (takielunek Czarnej Perły), aparycja sugeruje również budowa wewnętrzna tytułowego kabliszcza daleka jest od prostoty i banału. Po pierwsze nie da się nie zwrócić uwagi na zlokalizowany w pobliżu wtyku wejściowego masywny carbonowy cylinder. Jest to bowiem szwajcarski aktywny zasilacz / kondycjoner odpowiedzialny za generowanie prądu podkładu dla żył zasilających. Zgodnie z firmową nomenklaturą należy określać go mianem komórki UEF, czyli Active Uniform Energy Field / UEF EM Cell do którego budowy, oprócz wspomnianej carbonowej „skorupy”, użyto również grafemu a w roli dielektryka PTFE. Skoro jednak jesteśmy przy ponadnormatywnych atrakcjach z pewnością zauważyli Państwo obecność trzech terminali umożliwiających wpięcie dwóch zmniejszających poziom szumów modułów aktywnego biasu Galileo Black Active i modelujących finalne brzmienie pasywnych, choć z racji generowanej błękitnej iluminacji zapewniających wielce intrygujące efekty świetlne, modułów tuningowych UEF (Gold lub Silver). Trzy przewodzące wiązki również nie są identyczne. Jedna opisana jako Galileo High Current Silver Matrix zawiera pięć przewodników z monokrystalicznego srebra o miedzianych rdzeniach w dielektryki PTFE i ekranie ze srebrnej siatki poddanej procesowi Quantum Tunneling. Druga składa się z przewodnika Tricon 4 generacji o geometrii Tri-Axial, czyli monokrystalicznego Silver Copper Matrix z osobnym przewodem uziemienia ekranu realizowanego w technologii Ground Plane, dielektryka PTFE a trzecia z trzech żył z monokrystalicznego srebra o czystości 99,9999% w rurkach powietrznych – Silver Air String ekranowanych w technologii UEF Ground Plane. W roli konfekcji wykorzystano firmowe wtyki SR Pure Gold.
Jeśli zaś chodzi o wygrzewanie, to oczywiście po wpięciu w docelowy system audio warto dać Galileo czas na akomodację, jednak jeszcze przed opuszczeniem fabryki przewody nie dość, że są traktowane prądem o napięciem 1 miliona (!) V, to dodatkowo przechodzą dwuetapowemu, pięciodniowemu wygrzewaniu, więc docierając do odbiorcy końcowego mają już co nieco na liczniku.

Skoro walory wizualne naszego gościa wyzwoliły niemalże niekontrolowany strumień szczerych superlatyw, a przy tym na świeżo w pamięci dokonania Furutecha PROJECT-V1, przystępując do krytycznych odsłuchów miałem na tyle wysoko postawioną poprzeczkę, że zanim pierwsze dźwięki oderwały się od kolumn cały czas z tyłu głowy miałem obawy związane ze zbyt wygórowanymi oczekiwaniami. Kiedy jednak w ramach niezobowiązującej rozgrzewki sięgnąłem po niezobowiązującą symfonikę, czyli fenomenalny album „Vienna”, czyli nader lekkostrawną składankę w wykonaniu Chicago Symphony Orchestra pod batutą samego Fritza Reinera wszelkie wątpliwości pękły jak bańka mydlana. Skala i rozmach generowanej sceny nie tyle porażały, co budziły w pełni uzasadnione zdziwienie. Nie dość bowiem, że mój, jakże daleki od ospałości 300W Bryston zaczął grać z taką werwą i drajwem jakby gdzieś z tyłu pojawił się jego brat bliźniak i dzięki temu mógłbym je zmostkować „wyciągając” drobne 900W przy 8 Ω, to jeszcze ogrom rozgrywającego się przede mną spektaklu choć dalece wykraczał poza ramy wyznaczane przez kolumny wprost idealnie wpisywał się w rozmiarówkę właściwą wielkiej symfonice. Co istotne Galileo nie próbował niczego powiększać i rozdmuchiwać, co przy tak licznym składzie mogłoby jedynie doprowadzić do zbytniej gigantomanii i po chwilowym zauroczeniu do przesytu i świadomości sztuczności całego efektu. A tak wszystko było jak należy a efekt swoistego „odetkania” a tak naprawdę redukcji „przeskalowania” oparto na nieograniczonej wręcz dynamice przy jednoczesnym zapewnieniu kontroli poszczególnych składowych. Ponadto nie sposób było zarzucić Synergisticowi tendencji do podkręcania tempa i usilnego szukania ekstremalnych emocji tam gdzie ich nie ma. Dlatego spokojniejsze i cichsze fragmenty wręcz rozleniwiały słuchaczy swą iście karmelową konsystencja, by przy tutti poderwać publikę na równe nogi potężną ścianą dźwięku.
Śmiem twierdzić, iż pod względem równowagi tonalnej i wysycenia nasz dzisiejszy gość z zaaplikowanym modułem UEF Gold wydaje się swoistym rozwinięciem wszystkich tych zalet mojej dyżurnej Gargantui II, z powodu których od wielu lat nie potrafię się z nią rozstać. O ile jednak Acoustic Zen ewidentnie dźwięk na swoją modłę niejako robi, to Galileo jedynie uwalnia drzemiący w nim, czyli dźwięku potencjał tak energetyczny, jak i emocjonalny dbając przy tym, by nie tylko nie popaść w zbytnią przesadę, lecz by również nie być posądzonym o zbytnią zachowawczość. Dlatego też dba nie tylko o właściwy wolumen i proporcje, co przede wszystkim o niezwykłą klarowność przekazu – szczególnie po przesiadce na UEF Silver. Dzięki temu zarówno zarejestrowanym na wspomnianym albumie smyczkom i dęciakom nie brakuje blasku a jednocześnie nie sposób określić ich energię jako osłabioną, bądź konturów jako zaokrąglone. A to, że nie napotykamy przy ich konsumpcji nawet śladowych ilości granulacji i szorstkości powstałej na skutek brudów płynących z sieci a nie de facto wynikających z natywnych cech instrumentarium, to już zupełnie inna bajka i pokłosie skutecznej filtracji. O ile jednak w 99% przypadków wszelakiej maści filtracja w filtrach i kondycjonerach wraz z zanieczyszczeniami zabiera również mniej, bądź bardziej bolesną porcję „audiofilskiego planktonu” i mikrodetali, to tutaj owych składowych nie tracimy, więc zamiast kompromisu gdzie coś jest kosztem czegoś, mamy jak to mawiał klasyk wyłącznie „plusy dodatnie”.
Nastrojowe i zarazem minimalistyczne wydawnictwa dwóch Avishai Cohenów, czyli nagrany we francuskim Studios La Buissonne „Naked Truth” Avishai Cohena – trębacza i zarejestrowany w szwedzkim Ninento Studios „From Darkness” Avishai Cohena – kontrabasisty pokazały, że pomimo pewnej spektakularyzacji przekazu serwowanej przez amerykański przewód również w tak oszczędnych formach Galileo świetnie się odnajduje. Kluczową i zarazem immanentną cechą odciskającą swe największe „piętno” (cudzysłów pojawia się tu nie bez przyczyny, gdyż określa sygnaturę bez jakichkolwiek pejoratywnych skojarzeń) była absolutna wręcz czerń tła. Inaczej rzecz ujmując oprócz wzajemnych interakcji uczestniczących w nagraniach muzyków, ich dźwiękowych dialogów, przenikania się fraz i aury pogłosowej generowanych przez użyte instrumentarium panowała kompletna cisza i właśnie owa czerń. Co ciekawe eliminacja wszelakiej maści pasożytniczych artefaktów i tzw. „szumu tła” wcale nie oznaczały nienaturalnej sterylności i antyseptyczności dźwięku a jedynie jego niesamowitą czystość i nieskalaność. W dodatku możliwość żonglowania modułami UEF pozwalała na pełną dowolność zmiany narracji z bardziej wysyconej i przyprószonej złotem na bardziej rozdzielczą i precyzyjną.
No dobrze, a co jeśli podstawowym środkiem artystycznego przekazu jest właśnie brud, krzyk i przynajmniej dla osób postronnych – nieobeznanych z tematem najzwyklejszy hałas, bądź w najlepszym wypadku kakofonia? Weźmy pod lupę takie arcydzieło jak „All Hope Is Gone” formacji Slipknot , gdzie piekielnie szybka podwójna stopa i opętańcze blasty wespół ze wściekłymi gitarowymi riffami w tzw. okamgnieniu robią krwawą miazgę z naszych trzewi a drący się wniebogłosy (za chwilę wytchnienia można uznać jedynie balladowy „Snuff” i bonusowe „Vermilion Pt. 2″(Bloodstone mix) oraz „Til We Die”) Corey Taylor niemalże wyskakuje z głośników. I? I skłamałbym, gdybym nie uznał właśnie takiego – niezwykle brutalnego i bezpardonowego repertuaru za największego beneficjenta pojawienia się w moim systemie Galileo SX. Dociążenie przekazu, podkręcenie saturacji i krwistość, soczystość góry oraz średnicy sprawiły, że właśnie takie krążki zyskiwały nie tylko druga młodość, co łapiąc wiatr w żagle nader dobitnie pokazywały, że da się z metalu wycisnąć wszystko co najlepsze i wcale nie trzeba zdawać się wyłącznie na lampową amplifikację. Wystarczył tylko założony UEF Gold lub nawet brak elementu tuningującego a nie sposób było oderwać się od dobiegających naszych uszu dźwięków.
W kategoriach bezwzględnych, czyli na tle Furutecha PROJECT-V1 tytułowy Galileo SX AC zarówno w wersji sauté, jak i z założonym modułem UEF Gold wypada nieco ciemniej budując jednocześnie pierwszy plan bliżej a przez to sprawiając, że operujący na nim artyści stają się bardziej namacalni – ich materializacja jest bardziej zauważalna i oczywista. Całe szczęście ma mowy o bezpardonowym pakowaniu się słuchaczom na kolana, co o ile w przypadku udzielającej się przy mikrofonie w formacji Null Positiv niejakiej Elli Berlin nie byłoby takie złe (mówię z własnego punktu widzenia), to już przy Marilyn Mansonie wolałbym zajmować miejsca w dalszych rzędach. Wracając do konkretów oba przewody różnią się również podejściem w kwestii samej perspektywy, gdyż Furutech akcentuje głębię i gradację planów a Synergistic rozstawia muzyków nieco płycej, lecz za to szerzej. Nie są to jakieś diametralnie inne punkty widzenia, lecz na potrzeby niniejszej recenzji pozwoliłem sobie je przywołać, gdyż doskonale zdaję sobie sprawę, iż ile systemów i odbiorców, tyle opinii a każdy i tak i tak wybiera konkretne brzmienie pod własne gusta a dobrze mieś choć blade pojęcie co dany element naszej drogocennej układanki wnosi ze sobą w posagu.

Pomimo najszczerszych chęci nie jestem w stanie ukryć nie tylko zwykłej sympatii, co przemożnej chęci zatrzymania w swoim systemie Synergistic Research Galileo SX AC, który nader umiejętnie balansował pomiędzy iście hollywoodzkim rozmachem a klasycznym efektem Wow!, z tą tylko różnicą, iż ani razu cienkiej czerwonej linii przedobrzenia i przesytu nie przekraczał. Tak jak zdążyłem już wspomnieć uatrakcyjniał przy tym przekaz w sposób niejako tożsamy z tym, do czego zdążył przyzwyczaić mnie Acoustic Zen Gargantua II, jednak w każdym aspekcie wprowadzanych zmian i upgrade’ów robił to bez porównania lepiej i z większa klasą. Szukając elektronicznych analogii śmiem twierdzić, iż porównanie obu przewodów przypomina sparring Gryphona Diablo 300  z Antileonem – niby i tu, i tu mamy ten sam sznyt, to samo DNA, jednak dopiero wyższy model pokazuje palcem o co tak naprawdę w High-Endzie chodzi. Oczywiście z racji dość mocno drenującej rodzinny budżet ceny nie ma co liczyć, by Synergistic Research Galileo SX AC stał się popularną pozycja na audiofilskich listach zakupowych, jednak jeśli tylko ktoś z Państwa może sobie na niego pozwolić, to gorąco zachęcam do wypożyczenia i odsłuchów we własnych czterech kątach, gdyż jego muzykalność i wręcz zaraźliwa energetyczność powinny być w stanie pobudzić do życia nawet nieco zbyt ospałe systemy, a tam gdzie w poszukiwaniu prawdy ktoś poszedł o krok, bądź dwa za daleko z analitycznością przywrócić właściwe proporcje i sprawić, że zamiast pojedynczych dźwięków wreszcie usłyszycie muzykę.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Jedno jest pewne. Zaawansowane podejście do tematyki obcowania z muzyką w najlepszej jakości odtwarzania wymaga umiejętnego doboru okablowania. To bez jakiegokolwiek naginania faktów jest tak zwane abecadło audiomaniaków, bez opanowania którego nie ma szans na pełne wykorzystanie potencjału jakiegokolwiek zestawu. A jeśli tak, naturalną koleją rzeczy jest dbałość producentów o zaoferowanie klientom szerokiej palety jakościowej tego typu atrybutów. Każdy z nich dwoi się i troi, aby spełnić potencjalne oczekiwania na wszelkich pułapach jakościowych od segmentu Hi-Fi po High End. Dobrym przykładem takiego podejścia do tematu jest amerykański Synergistic Research. Co prawda znany jest z różnej maści akcesoriów – przypominam o naszych zmaganiach z podstawkami serii MIG oraz switchem ethernet-owym UEF, jednak trzon jego oferty to wszelakie okablowanie od sygnałów analogowych, przez cyfrowe, po sieciowe. Ów akcent jest na tyle mocny, że gdy jakiś czas temu nasze serca zaskarbiły sobie najpierw przewód Ethernet-owy Galileo SX, a potem z tej samej serii kolumnowy Galileo SX SC, po owocnych rozmowach z łódzkim dystrybutorem AudioFast nie mogliśmy odmówić sobie sprawdzenia, jak tym razem wypadnie kabel sieciowy z tej serii – Galileo SX AC.

Jak to w tej serii jest standardem, mamy do czynienia z konstrukcyjnym szaleństwem w domenie splotu przewodników, ich rodzajów, jakości izolowania i ekranowania. Z tego tez powodu, temat budowy na ile się da, jedynie skrótowo przybliżę. Podobnie do innych kabli tej linii mamy do czynienia z kilkoma wykonanymi w nie tylko według konkretnej specyfikacji splotu, ale również z użyciem różnych przewodników, na koniec skręconymi wokół siebie, naturalnie odpowiednio ekranowanymi i izolowanymi warkoczykami. W skład tak uformowanego przebiegu kabla wchodzi między innymi monokrystaliczne srebro nie tylko jako przewodnik, ale również odpowiednio usytuowany ekran, miedź jako rdzeń w jednej ze skrętek oraz dielektryk PTFE. Oczywiście to nie koniec technologicznych nowinek, gdyż na przebiegu kabla znajdziemy dodatkowo zaaplikowaną aktywną komórkę UEF w postaci otulonego karbonem walca, moduł Galileo Black Activ, a także gniazda do zastosowania pasywnych modułów tuningowych Gold UEF i Silver. Jeśli chodzi o terminację naszego bohatera, ten bazuje na firmowych rozwiązaniach i może pochwalić się od strony gniazda modelem SR G07 Pure Gold, a od strony urządzenia SR Pure Gold IEC. Co bardzo istotne, każdy wykorzystany przewodnik przed trwającym 4,5 godziny ręcznym montażem gotowego kabla sprawdzany jest pod kątem kierunkowości, a przed opuszczeniem fabryki zostaje poddany rozbitemu na dwa procesy, pięciodniowemu okresowi wstępnego wygrzewania. Tak przygotowany produkt do klienta trafia z zgrabnym, wyposażonym w dwa pasywne moduły – gold i silver – kartonowym pudełku.

Czym zaskoczył mnie opiniowany kabel sieciowy? Po pierwsze świetnym wglądem w nagranie. Po drugie swobodą prezentacji. Po trzecie dobrym balansem tonalnym. Po czwarte energią przekazu. Po piąte znakomitą kontrolą niskich rejestrów. Po … Pisać dalej? Spokojnie, nie zamierzam, gdyż nasz bohater nie potrzebuje aż takiego gloryfikowania jego walorów. Wystarczyłyby trzy pierwsze, jednak aby podkreślić jego „fajność”, zamierzenie i mam nadzieję, że zauważyliście, iż z przymrużeniem oka przedłużałem ową, na wskroś tendencyjną wyliczankę. Po prostu po wpięciu Galileo SX AC w tor wszystko zostało pokazane jak na dłoni. I nie chodzi mi jedynie o oddech i rozdzielczość środka pasma, ale również, a jestem skłonny powiedzieć, że przede wszystkim rozciągnięcie basu i często skrywane przez nawet dobrze radzące sobie w tym wycinku charakterystyki produkty konkurencji, faktury basu. Nagle okazało się, że w projekcji muzyki nie chodzi jedynie o dobre ustawienie muzyków na wirtualnej scenie, ich namacalność oraz dobry konsensus wagi i swobody prezentacji, ale również o pokazanie najdrobniejszych niuansów pojedynczej nuty. W teorii góra ma być dźwięczna, pełna wibracji, jednak bez przerysowania. Środek esencjonalny, ba nawet czasem intymnie kapiący wokalnymi artefaktami, ale nigdy nazbyt tłusty. Natomiast niskie rejestry oprócz odpowiednio zebranego kopnięcia, powinny również umieć utrzymać kontrolowaną energię, a przy okazji nie zapominać o oddaniu najdrobniejszych faktur chadzających w tej częstotliwości instrumentów. Przepis na sukces jest jak widać bardzo prosty. Niestety zazwyczaj w wielu przypadkach konkurencji zawsze gdzieś coś jeśli nawet nie kuleje, ale co najmniej pozostawia trochę do życzenia, czego podczas kilkunastodniowej zabawy z Amerykaninem nie zauważyłem. Czy to oznacza, że Jankes jest bez wad i nie da się lepiej? Spokojnie, takie twierdzenie jest zwyczajną utopią z prostego powodu. Mianowicie wiadomym jest, że co system lub potencjalny nabywca, to całkowicie inne oczekiwania i nie ma szans na zaspokojenie wszystkich. Ja tylko twierdzę, że na bazie swoich doświadczeń w znanym mi systemie, Galileo SX AC zagrał na poziomie zarezerwowanym dla najlepszych. Powód? Gdy słuchałem jazzowych projektów z wielkimi kotłami w tle, membrana tak jak powinna, nie kończyła swojej pracy li tylko na zasygnalizowaniu uderzenia w nią, tylko prawie w nieskończoność pokazywała skomplikowanie wygaszania tego impulsu. Natomiast gdy w napędzie wylądowała płyta z damską wokalizą, okazywało się, że oprócz pławienia się w smaczkach kolokwialnie mówiąc pracy jej przełyku, dostawałem świetne wyważenie ilości palca, struny i pudła rezonansowego wtórującego jej kontrabasu. A gdy wybór padł na epatowanie rozmachem i swobodą prezentacji, rozlegający się w budowlach kościelnych saksofon nie tylko, że bardzo czytelnie wypełniał całość kubatury, to fenomenalnemu podpieraniu się wszechobecnym echem nieskończenie trwał. Bez jakiejkolwiek nadinterpretacji, tylko w zgodzie bliskiej prawdziwym realiom. Czy to wystarczy, aby nasz punkt zapalny zaliczyć do najlepszych? W moim odczuciu jak najbardziej. A chciałbym dodatkowo zaznaczyć, że to co przed momentem opisałem, odbywało się w wersji sauté, czyli bez dostarczanych w komplecie pasywnych modułów dostrajających finalne brzmienie kabla. A jeśli tak, to chyba nie muszę nikogo przekonywać, iż mamy do czynienia z czymś bardzo uniwersalnym. Być może nie mogącym spełnić wszystkich oczekiwań, jednak bardzo mocno je ograniczającym ich potencjalny zbiór.

Wieńcząc powyższy opis jestem zobligowany ocenić, czy nasz bohater jest w stanie rozkochać w sobie całość populacji homo sapiens. A jeśli nie, to kogo i dlaczego nie. I wiecie co? Mimo moich – nie oszukujmy się, peanów na jego temat, nie mam dobrych wieści. Wszystkich niestety nie zadowoli. Jednak śmiem twierdzić, że owych oponentów będzie dosłownie promil potencjalnych zainteresowanych. Powód jest banalny. Otóż jedyną wadą opiniowanego dzisiaj kabla sieciowego Synergistic Research Galileo SX AC jest brak oznak nadmiernego dociążania dźwięku, potocznie zwanego kontrolowanym zamuleniem. Niestety nie po to amerykańscy inżynierowie zastosowali w jego budowie pełne spektrum swoich technologicznych nowinek, żeby takimi przyziemnymi, spowodowanymi złą konfiguracją zastanego systemu, zabiegami finalnie zabijał ducha odtwarzanej muzyki. Owszem, przy pomocy dodanego do zestawu złotego modułu rzeczywistość można lekko nagiąć, jednak na brutalne ruchy panowie zza oceanu nie mogli sobie pozwolić.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition,
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II

Dystrybucja: Audiofast
Producent: Synergistic Research
Ceny: 31 370 PLN / 1,5m + 2 610 PLN za dodatkowe 30 cm; 150 PLN dopłata za wtyk C19

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. power cable

Furutech PROJECT-V1 English ver.

Opinion 1

We mentioned that many times before, that fluctuation of product models in the budget segment was happening in almost seasonal cycles, at least it did before the Covid and war times, in the Hi-Fi upper shelves and High-End, this turnaround happened in a much more relaxed way. Of course there were novelties and changes, but their frequency was in average around five years, what allowed for planned purchases. It also meant, that when we decided to buy something off those higher shelves, then this product will continue to live for a while, and even if something potentially better would come to the market, we would easily find people interested in what we have, should we decide to change for the newer product. And the manufacturer himself might even propose to take older item back, and would end up paying only a reasonable sum for the upgrade. This was also the case with Furutech, where new models appeared only from time to time, and the higher we looked in the catalogue, the quieter and stabler things were. Yet, completely out of the blue, the news came, that the Japanese decided to shock their acolytes with a palace coup, and maybe not dethrone the reigning NanoFlux-NCF, but degrade it a little, by introducing a new flagship model, the crown jewel of their 30 year’s history. But before things came together, once more concrete things started appearing, and not only rumours, we received, in total secrecy, the first cable shipped to Poland, which at that time did not even have a name, and was provided to us courtesy of the Katowice based RCM, the Polish distributor of Furutech. We had a look, we did touch it and listen to it, we told our opinions about it and … silence fell. However the cable returned to us once more weeks later, this time with a package of information directly from Tokyo, an official name and lifted embargo. This meant that we could finally publish our observations. So, if you were wondering what we will be reviewing this time around, I am extremely happy to announce, that we had the privilege of testing the top power cord from Furutech, the PROJECT-V1.

According to logic and simple economic calculation, you could think, that the newer model would utilize an updated, cleaner, better, etc, version of the previously used conductors, and you do not think too much about the used plugs. Especially when the top 50 NCF are a class of their own. Yet, someone with decision power at Furutech thought, that when you are putting a new ruler on the throne, around five years after the previous one (the first version of the NanoFlux appeared in 2015 and the NanoFlux-NCF with better plugs about one year later), then you also want to improve those connectors. This is the reason that the plugs, and the massive sleeves the PROJECT-V1 carries, were designed from scratch. Of course the proprietary anti-static and anti-resonance material NCF was used, combined with special nylon isolation. Seemingly this combination sounds familiar, but this time each carcass was made from four-layered, hybrid unidirectional carbon fiber and NCF, covered with a special hardened, clear, dampening coating. So looking from the outside we have the mentioned hardened, clear coating, below it the hybrid carbon fiber and NCF composite, another layer of NCF, this time combined with unidirectional carbon fiber and finally the internal layer is made from NCF nylon resin. The connectors within the plugs were made from α(Alpha) copper covered with non-magnetic rhodium and mounted in NCF bases. As a result, the carcasses of the plugs for the V1 evolved from the silvery-grey plaid in the NanoFlux-NCF towards a more grey-black, pearl mass, reminding me of a structured plaster of sorts. The external nylon sheath is shiny black, so the whole is at the same time imposing and elegant. Another, quite substantial item, especially in terms of ergonomics and every day usage, is the much higher weight and stiffness of the V1 compared to its predecessor, and this is something you really need to take into account when applying it. Finally another important difference. To date, all Furutech cables arrived in fully cardboard, or cardboard with a viewing port (e.g. The Astoria E & Empire E), then this time the Japanese went all out and the V1 was supplied in an elegant wooden box.

When we look at the conductors used inside our today’s guest, Furutech decided to use a proprietary three layer, coaxial combination of silver plated Alpha-OCC and Alpha-DUCC (Dia Ultra Crystallized Copper) conductors, a combination of the two best conductors the manufacturer has at its disposal. I will just mention, to give credit where it is due, that the supplier of the mentioned wires is Mitsubishi Cable Industries Ltd. The whole cable is double shielded and double isolated, additionally it has a special hybrid polyethylene isolation, enriched with ceramic-carbon dust, which has dampening properties. The external sheath is not only to feast the eyes, it has also the task to minimize tension and resonances of the cable. It has high elasticity and is made from a cross-woven soft (0.02mm) and hard (0.25mm) polypropylene.
Do you think it is complicated? If yes, then now you need to really pay attention, as we are coming to the point and will now vivisect the top Furutech, which can easily be described as the most advanced cable that appeared in the Japanese portfolio. To not get lost in the description I will split the upcoming information into two sections – the first one will be about the conductors themselves, while the second one – about the layers of the cable surrounding those wires. Are you ready? Then let us begin.
The core of each conductor is composed of a bundle of 127 individual wires, rotated right, each with diameter of 0.18mm silver coated α-OCC copper. The intermediate layer is made from 37 α-DUCC (7N) copper wires, rotated left. The outer layer is made from 43 α-DUCC copper wires, rotated right again. This results in a 10AWG cross-section (or 5.267mm2 if you prefer metric). I can see the vicious smile of those big poweramp users amongst you. The whole is wrapped in double isolation with internal layer made from FEP (Fluoropolymer) and the external from high quality polyethylene. The three runs are stabilized by polyester fibers, while the complete set is covered by a paper coat. This whole roll is then surrounded with a layer of PVC with nano-ceramic and carbon dust, and upon that we have the first shield, made from α copper foil. A second shield goes on top, this time made from α copper braid. This is again wrapped in paper, then a flexible nylon sheath and another layer of paper. Next we have special dampening tubes, with a diameter of 4.0mm each. Then we have a layer of cellulose wrap, another layer of PVC with nano-ceramic and carbon dust and finally an external, flexible nylon sheath. And that is it. I wish all the luck to all the copycats, who would like to try to replicate this in a garage.

After the very elaborate, also for me, description of the construction of the tested cable, there is now time to, extremely subjectively, describe its impact on my test system. It is worth noting, that, like mentioned in the introduction, I had the chance to host the V1 twice, so the falsification of the results, by me being very excited to listen to this novelty, is very low, and can be regarded as negligible. You can only make a first impression once, so during a second encounter, only routine matters. This is the reason, that when I was making the assessments, I caught myself on more or less conscious toning down any signs of excitement and enthusiasm, coming from the perceived nuances. But it was very hard to sit down calmly, as each and every time I put the PROJECT-V1 against the brilliant NanoFlux-NCF, it bounced off the latter and showed what it can really do. The definition of the sound stage, the precision of the creation of virtual sources, or the gradation of the planes, gained a completely new quality, but interestingly their evolution was not based on artificial contouring through sharpening, something you achieve in photography using the unsharp mask, or even eye soaring HDR, but by reproducing the proper proportions and realism. This does not mean, that the NanoFlux “created” the sound and only the PROJECT-V1 reproduced the sound, not interfering with its contents, but just that the higher model does it better, in a more natural and refined way. Additionally, the swing and naturality it has, exclude the wow! effect by their nature. Instead, after plugging in the V1, everything becomes more natural, organic and better absorbable by the listener. However if you would only look at the “ingredients” from which both cables were “cooked”, then you might think, that the NanoFlux, due to the gold particles in its bloodstream, would be the more rounded, darker and coherent one. Yet, the PROJECT-V1, using its silver coated copper, turns out to be the darker and seemingly quieter one. And I wrote “quieter” on purpose, as in absolute categories, our today’s hero declasses its predecessor in all aspects, starting from micro and macro dynamics and ending with resolution. And you do not need to reach for the extreme to experience this, as even on the very elegant interpretation of classical music, the album “Vivaldi: Concerti per archi II” and the fresh from the press “Vivaldi 12 Concertos Op.3 ‘Estro Armonico’, Bach Keyboards Arrangements” by Rinaldo Alessandrini and Concerto Italiano the palpability and realism of the performance struck similar to being there in the audience when the pieces were recorded. It is seemingly only a small baroque piece – only a dozen performers on stage – but in this case, both in terms of the ensemble performing and the cable, it is not about the count (people and wires), but about quality. If you sit down in your comfortable listening chair and put on any of the mentioned albums, you will let the vivid pace of music carry you. And if you reach this, very demanded, state during listening, you should be able to easily hear, that the flagship Furutech reproduces the complicated music notation with appropriate tact and refinement, while at the same time being very true to the reality, by which I mean a live event.
When we look at the harpsichord, which, regardless of what you think of it, is quite an ungrateful instrument, as while it has similar size to its sibling, the piano, yet regarding the scale and nobleness of the sounds it generates, it can rather be compared to a … mandolin. It is quite clinking and small sounding, and the more often it sounds, the more irritation it generates. Yet the Italians, and the tested cable, could extract all of the best qualities from this, not overly graceful, instrument, beginning with depth and ending with the mass of sound. Of course you would be searching in vain for expression, which is native to the string instruments accompanying it, but in the role of a baroque rhythmic section it fared so well, that its presence evolved from an annoying necessity, to a fully justified buckle, binding the individual pieces into a logical whole. The wealth of decaying sounds and a certain flow, being the contradiction of the stiff convenances usually associated with classical music, did not allow it to become boring. But the more time I spent with this kind of music, based on natural instruments, the more I became convinced, that the naturality and intensity of the sound provided by the V1, does not result from favoring any of the sound generating contraptions, but rather from allowing them the most comfortable environment to work with, their wellbeing, as it were. This boiled down to eliminating any parasitic artefacts and anomalies, which often not only degrade, but sometimes even distort and change the original sounds.
Comparing the tested Furutech to a similarly extreme competition, it could not be overlooked, that put against the Synergistic Research Galileo SX AC (review coming shortly), the Japanese cable starts to build the stage behind the speakers, and the further planes are going surprising far. This is the reason, the listener gains a phenomenal insight into the recording, while at the same time keeping this a perspective conform with nature – without any artificial blow-ups, close-ups, or more generally speaking, exaggeration.
Changing, and at the same time slightly modernizing, the repertoire by reaching for the prog-rock “Noise Floor” by Spock’s Beard, it became clear, that the denser and more complicated the action on the stage gets, the more at ease the Furutech feels with it. Multiple planes and neck-breaking melodic lines? Orchestrations mixed with guitar riffs, solid drums and percussion (again played by Nick D’Virgilio)? This poses no problem at all, and you can see, that this is not the summit of the Japanese cable’s abilities, but only an innocent warm-up. Even with the prog-metal, and dangerously close to thrash-metal, gallopade (the double kick sounds here like a fast firing, heavy machine gun) “Long Night’s Journey into Day” by Redemption, you could discern absolutely no shortness of breath. Something that cannot go unnoticed is, that there is absolutely no nervousness and no attempt and upping the tempo. Everything is delivered to the point and served as it should be – al dente, what means that the differentiation of the bass goes hand in hand with its ability to reach regions, where instead of hearing the individual frequencies, we just feel them with our whole body, so there is cannot be any talk about thinning or drying it out. The guitars are fiercely stingy, they drill inside our brain like a drilling machine at the dentist, yet they do not fall into being overly offensive. They still carry appropriate weight and punch, so this is not just a metallic clamour, but rather white hot metal, incinerating those, who come too close, while having the mass appropriate for that destruction, and an almost magnetic coherence and velvety smoothness. This is also the proof, that even a disc with heavy music can be recorded and mastered at least good, and eventual issues with reproduction may come not from its deficiency, but from the limitations of the reproducing audio gear. I probably do not need to mention, that the Furutech PROJECT-V1 does not have any such limitations.

Trying to summarize that, what the Furutech PROJECT-V1 presented in my system, with true reluctance, and badly concealed despair, I came to the conclusion, that while its presence was very much to my liking, the time I needed to unplug it, was as traumatic as root canal treatment by a dentist. You cannot fool the human nature. We were programmed in such a way, that we get quickly accustomed to something good, and when we need to lower our flight attitude, we perceive it as a very painful experience. That was the case this time. This is the more telling, that when I removed the PROJECT-V1 from my system, I returned to the, phenomenal on its own, NanoFlux-NCF. The problem was, that the V1 turned out to play in a completely different league. A league, where only a select few have access to. Fortunately enough, thanks to RCM, I had the privilege to host it twice, and gain very valuable experience. At the same time I could again raise the bar of my very private absolute, a perspective I will apply when reviewing other cables that will fall in my hands.

Marcin Olszewski

System used in this test:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Network player: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Digital source selector: Audio Authority 1177
– Turntable: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Phonostage: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Power amplifier: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Loudspeakers: Dynaudio Contour 30 + Brass Spike Receptacle Acoustic Revive SPU-8 + Base Audio Quartz platforms
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– Digital IC: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– USB cables: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference
– Speaker cables: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Power cables: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Power distribution board: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Wall power socket: Furutech FT-SWS(R)
– Anti-vibration platform: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + Silent Angel S28 + Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC; Innuos PhoenixNet
– Ethernet cables: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence + Artoc Ultra Reference + Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Table: Solid Tech Radius Duo 3
– Acoustic panels: Vicoustic Flat Panels VMT

Opinion 2

I do not know how you see it, but in my opinion, the Japanese brand Furutech escapes the stereotypical view of audio brands existing on the market. I mean with this, that it has two aspects to its products. They carry their own portfolio of ready made products, but at the same time a wealthy palette of half-products, like cables on spools and all kinds of confection dedicated to them. Is this madness? Are they trying to cut the branch they are sitting on? Absolutely not, as this is ongoing for years, and still Furutech is a brand, which is even recognized by my wife, a person completely not interested in our hobby. This is the result of the engineers of the mentioned company are not slacking, but consistently introduce new patents, with the NCF technology being a recent example. And when it would seem, that after this milestone, the research and development department could go on vacation, it turns out, that the Japanese present to the world their newest and, importantly, most technologically complicated product in the company’s history. I am talking about the hero of this test, the Furutech Project-V1, a product not leaving any illusions even when you look at it – as it is substantial in size, provided to us for testing by the Katowice based RCM.

Starting the abbreviated description of the tested cable, let me say this: if the Japanese talk in their company materials, directed to their potential clients, about high complication of the construction, then in case of Furutech, it is like that in one hundred percent. Seemingly we have here only three conductors, but let me assure you, this is only the iceberg summit of the technical advancement of the cable. Let me provide you with a very shortened version of the construction. The conductors are made from silver coated copper Alpha OCC and Alpha DUCC. Upon those a dual-layer isolation was placed, made from fluor-polymer and polyethylene. Next, there this “three-pack” is encased with polyester fibers and a paper tube, that sets its diameter. Another step outwards and we have a nano-ceramic enriched PVC sheath, dampened with carbon powder. This complicated sandwich is again placed in a paper tube, which functions as a soft, antivibration stabilizer of the whole construct. Finally the whole is again dampened with carbon powder and PVC tubes, enriched with nano-ceramic. Of course, the fathers of this model would not be satisfied, if they would not fight for the best signal transfer with appropriate shielding, so the cable has double shields outside of the first dampening layer of carbon particles and nano-ceramic PVC. One layer of the shield is made from copper foil, the second one – from a copper braid. The whole cable is placed inside a nicely looking, opaque black braid sheath. Now you must confess, we are talking about a construction madness. But why do that? Of course, this is all for getting the best results in transmitting lifegiving electric energy. Now about the plugs used to terminate the cable. We have here the most recent models, dedicated to this cable. The cable has two different diameters – in the middle, it is about 1.5 times thicker than its ends, so the manufacturer opted to conceal the places, where the diameter changes with barrels, looking almost identical to the plugs, both visually, as with regard to the used technologies. Finalizing this very short description of the very complicated construction of the V1, I will just mention, that the standard length of the Furutech power cord is 1.8m.

When, after a few listening sessions, which turned out great, I started to think, how to best approach the topic of telling you the most important characteristics of the tested product, I was a bit baffled, and did not really know how to do it, until I received the information about its construction from the company marketing department. Evidently, the cable presented itself very interestingly, in an unexpected way, but in the good meaning of that word, I would even go as far, as calling it phenomenal. But I was not sure, how to phrase all the nuances I heard, and not spoil the test. Should I praise it from the start? Or maybe try to build-up tension gradually? Fortunately, the company materials helped me not only with the description of the cable’s internals, but also in terms of how to describe its sound. Of course, I read that kind of information every time I am testing something, but in most cases, those are just wishful thinking. But fortunately most cases does not mean all cases, so I was glad, that also with this aspect, the tested brand showed, how to care for the reputation it has built during the many years of being on the market. So what were the Japanese writing about?
They wrote about high resolution of the musical spectacle, with special attention not for the treble, but lower and medium ranges. Also about improving projection and palpability of the virtual sound stage by lowering the amount of noise. About coherent and controlled bass. About the energy of the reproduced music. And brilliant dynamics of the presentation, thanks to all the things mentioned before. So how did I perceive it?
You might be surprised, but in the first moment, the perceived “expression” of the sound got pushed back. The sound stopped asking forcefully for applause. But when I read the assumptions of the manufacturer, this push back just turned out to be the result of those. This was an evident case, when the seemingly harmful “less” turns into the expected “more” in the end. The keyword here is resolution – achieved not by the usual upping of tonality or slight thinning of the upper midrange, but by removal of the background noise, which allows the softest bits and pieces of the musical information to come forward. And those are just the first results of resolution improvement, as due to the increased transparency of the lower octaves, those started to reach far more down, the midrange became more readable, as expected, and the treble, which was a bit less intensive at first contact, exploded with a wealth of micro-details. If that would not be enough, the tested Furutech power cord clearly confirmed, that you can convert the effort of cleaning power supplied to your audio system into pure energy, and not into averaging of the sound. The bass and midrange became more dense, but not at all thinned, anorectic or edgy; they became nicely pulsating, with rounded edges, sounding with more energy and brilliantly vibrant.
Up until this test, I thought that I reached the mythical Olympus in that aspect, yet the V1 showed me clearly, how much I was mistaken. And you need to know, that I was using only one piece of it, powering the CD transport. So what would happen, if I would apply this cable, with its multiple isolators and shields, in the DAC or use more than one? Truly? First of all – I had only one cable at my disposal. Secondly – I was afraid to plug it in elsewhere in my system. This fear was caused by the outstanding, and during the test absolutely brilliant, handling of the most demanding genres of music by the system. Against expectations, this genre was not rock madness, ruthless electronics, or even big symphonics, but jazz, exposing the sound of the double bass, like Paul Bley and similar artists, the multi-coloured virtuoso bow work, as well as the phenomenal sound of the viola da gamba, like the one from the Jordi Savall repertoire. What is the reason for that? To verify the resolution of the sound, you just need to find a seemingly monotone playing single instrument, which in capable, virtuoso hands, turns into a phenomenal piece of art, something very difficult to reproduce. Yes, big, symphonic orchestra is also a good example, but if something as simple as the mentioned “blown-up violins” is important for you, then you will easily know, where the phenomenon of the tested cable is. For me this was a knockout. A brutal one. Because it did not happen after desperately searching for positive aspects of it, but just after a few minutes of casual listening after plugging it in. I did not think, that improvement of resolution can influence the projection of energy in the mid and lower range of the sound spectrum that much, with s general explosion of information throughout the whole range – and I need to remind you about the treble being seemingly quieter. The contrabass and the viola started showing the state of their strings each and every millisecond, while having received an injection of vitality, expanding the decay of the notes. Additionally, visible improvement happened to the attack, which became much more condensed and boiling with energy, while not having artificially sharpened edges.
It is difficult for me to express my state of mind, in which I was placed by the tested power cable. However if I would still try to do that, it would be total excitement, a feeling I mostly forgot, because of the quality of my system. This excitement happened not only due to the described resolution per se, although it worked on my brain like narcotics, but through its input in the reproduction of a very palpable and extended in each direction – width, depth and height – musical world, which was visualized, in 3D terms, much better, than usual.
This was so consequential, that I caught myself many times on unconscious focusing on the smallest movements of the bow on the string, and the sonic effect of that movement, instead of looking at the musical piece as a whole. And please do not worry – I did not loose anything during those moments, I know those pieces by heart, but this state of mind was the result of very minute way of showing the musical material. This subconsciously invited me to start searching for the beginning and the end of the vibration of any given string, yet without being choked by the technicalities of the viola and bass players employed to achieve this results. I was still listening to the same recordings. They had the attack, energy, speed of rhythm changes, finesse and unlimited decay of the notes. But in the configuration with the Japanese cable plugged in, the refinement and way of providing information was on a level, that my system did not achieve before. A miracle? Not by any means – just the effect of hard work of the research and development department of Furutech.

So how would I classify our tested hero? Whom would I recommend it? You may be surprised, but I have very trivial responses to both questions. The first response is the argument, that the characteristics presented by the tested cord are unique in every aspect. And I am not thinking about the masterful amount and quality of bass, midrange and treble, but about the brilliant balancing of essence, energy and information carried by those ranges, and all being just means of painting a palpable world of music. Of course it was as real, as current technology of recording music on discs allows it to be. Regarding the second question, the answer is, that anyone should be invited to test it out, regardless of the sound aesthetics achieved by his or hers audio system. This recommendation is based on the splendid resolution of the tested cable, which I described above. This cable was capable of upping my system to the yet unheard levels of quality, while having a dense and dark projection. Do you think, that I am stretching facts now? Try it out for yourself, and you will know. Alas, everything good must come to an end. What do I mean by that? I am not sure what will finally become of that, but initially the Furutech Project-V1 power cable was to be limited to only 40 pieces. And if this is really the case, I urge you to hurry, and borrow it for even a casual listening, and I will not be surprised, when you decide to leave it plugged in your stereo. And that means, that this small pool, distributed around the world, may be exhausted in just weeks. So be warned – in this case not the price, but availability may be your biggest enemy.

Jacek Pazio

System used in this test:
Source:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– DAC: dCS Vivaldi DAC 2.0
– Master clock: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
– Preamplifier: Gryphon Audio Pandora
– Power amplifier: Gryphon Audio Mephisto Stereo
– Loudspeakers: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– Speaker Cables: Synergistic Research Galileo SX SC
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– IC XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
– Digital IC: Hijiri HDG-X Milion
– Power cables: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
– Table: SOLID BASE VI
– Accessories: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI, antivibration platform by SOLID TECH, Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V, Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– Power distribution board: POWER BASE HIGH END
– Acoustic treatments by Artnovion
Analog stage:
Drive: Clearaudio Concept
Cartridge: Essence MC
Step-up: Thrax Trajan
Phonostage: Sensor 2 mk II

Polish distributor: RCM
Manufacturer: Furutech
Price: 8000€ / 1,8m

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. power cable

David Laboga Custom Audio GR-AC-Connect English ver.

Link do zapowiedzi (en): David Laboga Custom Audio GR-AC-Connect

Opinion 1

Usually, due to capability restrictions, demand and economics, many smaller companies, being just the owner or employing just a few employees, restrict their catalog to one, or maybe two products, at least in their initial stages of existence. This is understandable, as in case the endeavor misfires, the losses are, let me put it diplomatically, acceptable. But when the recognizability of the brand grows bigger, when the number of clients increases, the demand for new/higher/lower models appears, then very quickly the portfolio grows to an almost “corporate” size. You could stay in your area of comfort, and stubbornly produce only those two initial models, but you need to understand, that this becomes a kind of “one shot”, when we can persuade a certain buyer to purchase only once, and that is it. And where is then the space for brand recognition, for the slow advancement on the steps of progress and refinement? Long things short, if in the beginning a small offering makes economical and logical sense, when you plan to stay on the market for longer, you should have a drawer of ready projects for future use, when things go well. And here we are dealing with a perfect example of this, in the form of practically the work of one person, who entered this enhanced stage of his company, as after our, very nice indeed, encounter with the Ruby Ethernet cable, we got for testing another, quite polarizing product in the audiophile community, the power cord David Laboga Custom Audio GR-AC-Connect.

The decision to mention the vastness, or lack thereof, of the company portfolio did not come to me by chance, as while the Wrocław based manufacturer, who does not even have a working web page, for what the owner sincerely apologises, and who’s distribution is mostly done through “whisper marketing”, it turns out, that David Laboga Custom Audio has quite a worked out catalog. And at that, one that encompasses all kinds of audio cabling, mostly in five different classes of technological advancement, with a choice between rhodium or gold plated confectioning.
Coming back at our dark product of desire, the DLCA (David Laboga Custom Audio) GR-AC-Connect, it is placed on the fourth level, counting from the bottom, or second from the top, with the DR series following it (with rhodium plated plugs), NR and QR. The top place is occupied by 3DR series. As appropriate for the silver medallist, it is supplied in an elegant, wooden box – you can see it in our unboxing session. The cable itself looks very attractive. The “snakelike”, grey-black-brown woven sheath (Viablue Stone?) supported by massive rectangular splitter boxes, which have also the function of anti-resonance isolators, with printing informing about the manufacturer, model, length and destination. The used plugs are very nicely looking 48 NCF from Furutech, coming from the Piezo Ceramic series, and the conductors are made from copper wires of different cross-section and construction. I could not get any more information about the technicalities from the manufacturer, as Mr. David is very sparse in sharing that info, being convinced, that the a product should defend itself based on sound, and the technical parameters do not say anything about its class. A nice surprise is the flexibility of the GR-AC-Connect, what is not so obvious giving its cross-section and weight. Maybe it is not really flabby, but a kind of inertia, that when placed in a certain position, it does not have the tendency of bouncing back, and it can be routed in, sometimes, very neck breaking ways. The situation is further helped by the thinner fragments, extending from the mentioned boxes to the plugs, which should allow to place our hero in any rack without too much ado.

Moving to listening, and as usual, when we do not know the history of a supplied product (and this one carried no signs of usage) I devoted the first few days to burn it in, and to try and get as much information as possible from the manufacturer about it. And while the cable reached full capacity fairly quickly, or if you like, stopped showing a tendency to make dramatic sound changes, the only information I was able to gather, is that it should fare best with big power amplifiers. This was a clear hint, that my Gargantua II would have some time off. Some quick gymnastics and the GR-AC-Connect ended up connected to the back of the 300W Bryston and … things started to become interesting. First of all, it was undisputed, that it is better than with the Acoustic Zen. Secondly, the changes for the better were in all aspects of the sound, not only in part of the key ones, and thirdly, the improvement was also to the volume of the sound, something, where the Acoustic Zen was not easily defeated. This was a clear sign, that the Polish cable must have a significant cross-section supplying the life-giving energy from the wall to the amplifier. A significant thing was, that together with the increased volume and mass of the sound generated with my system, there was no slowing down, no thickening of the contours of the lines delineating the virtual sound sources. Of course on synthetic and other material reaching down to the deepest areas of hell, in the likes of “Tina Snow” by Megan Thee Stallion, the loosening of the lowest notes was evident, but it was how this was recorded, and if this lowest bass would be kept in boundaries, then we would need to start being worried. The Laboga reached lower than the Acoustic Zen, so the bass murmurs were not only audible, but also pretty perceptible. On the much more audiophile “Khmer” by Nils Petter Molvaer, the effect of applying the Polish cable was even more readable. The precision of defining the natural instruments in space contrasted phenomenally with the synthetic, impressionistic blurs of ambient background. Interestingly, the trumpet of the leader did not lose anything of its “brass”, it was just slightly heavier and more golden in the middle of the sound spectrum it reproduces. This made it sound more mature, more noble, but still aggressive. But wait… I know this sound signature well. A quick change and … yes, precisely. A similar sound in my system is offered by the Furutech Nanoflux, with the difference being the GR-AC-Connect saturating the midrange more, what makes for example the “House of Gold & Bones, Part 2” by Stone Sour stings with more romantism, starting with the dark ballads and ending with the merciless banging and roaring of Corey Taylor. Half jokingly, half seriously one could say, that the mentioned album is seen by the Furutech from the industrial-metal perspective, while the Laboga stoner-metal perspective. Seemingly both points of view come from the same source, while the nuances allow to build a different perspective. The double kick on “Peckinpah” does maybe not have such a thin contours, but it compensates this nuance with bloody juiciness. On the other hand, the guitars in both versions, have the proper amount of “dirt” and granulation, and at the same time avoid artificial softening and becoming civilized. This should not be surprising in case of the Nanoflux, while with the GR-AC, it should be underlined and complimented, taking into account its saturating and thickening nature.
I made similar observations with classical music. The splendid „Paganini: Diabolus in Musica” by Salvatore Accardo with the London Philharmonic Orchestra sounded sweet, a bit facetiously, but indisputably splendid, as in this case, the emotional boost of the violin only improved its attractiveness, and to be clear – most virtual sources remained unchanged, and at the same time, they were extracted form the background of the orchestra more suggestively. This does not mean, that Accardo was enclosed in a glass box, as his interactions with the Londoners were as natural as they were obvious, the soloist just got an additional spotlight on him.

You cannot deny it, this must be said openly, that the David Laboga Custom Audio GR-AC-Connect is a cable, that fully earns the high-end tag. Despite a delicate signature, it does not only fully convey the information about the music played by the system powered by it, but it also does not limit the dynamics of even high powered amplification, what sometimes is a burden of people owning such amps. We can easily claim, that it combines the finesse, refinement and high energy throughput, what puts it in a very strong position compared to the competition. And at the same time, it only heightens the appetite for the top 3DR, although seeing the price tag, over two times higher, compared to the tested cable, the threshold of expectations for the Wrocław made flagship cable really runs high now.

Marcin Olszewski

System used in this test:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Network player: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Digital source selector: Audio Authority 1177
– Turntable: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Phonostage: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Power amplifier: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Loudspeakers: Dynaudio Contour 30 + Brass Spike Receptacle Acoustic Revive SPU-8 + Base Audio Quartz platforms
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– Digital IC: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– USB cables: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference
– Speaker cables: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Power cables: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Power distribution board: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Wall power socket: Furutech FT-SWS(R)
– Anti-vibration platform: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + Silent Angel S28 + Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC; Innuos PhoenixNet
– Ethernet cables: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence + Artoc Ultra Reference + Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Table: Solid Tech Radius Duo 3
– Acoustic panels: Vicoustic Flat Panels VMT

Opinion 2

As most of you know, trying to avoid repeating the same statements over and over in our descriptions, we try to use synonyms wherever possible. An ideal example are verbs like “company” or “manufacturer”. You cannot use them over and over, hence the usage of terms like “brand”, “stable”, “maker”. It is true, the meaning of all those is not exactly the same, there are minute differences, but you know immediately what we mean. And when it seems, that everything fits perfectly in its place, it happens, that some synonym, that saves us from repetition, becomes a much more adequate, or prestigious, description. In this time of globalization, I am thinking about “manufacture”. It not only reveals what we mean in terms of size, as it is small entity, but also it describes the pietist approach of this entity to its products. So what am I aiming at? Let me explain. Once again, in today’s text, you will have the opportunity to meet again, the Polish family endeavor David Laboga Custom Audio, a company that fulfils all the characteristics of a manufacture, yet sells its products to customers all around the world. However this time, after the surprisingly good reception of the Ruby Ethernet, enclosed in natural leather, we have another example of attention to all visual and sonic details from the Laboga brand, the GR-AC-Connect, which occupies the second highest spot in the price list.

Trying to put something together something about the construction of this cable, but due to the protection of the know-how by the manufacturer, we know only, that the conductor is based on a proprietary weave of copper wires of different purity and cross-section. Unfortunately we do not have any knowledge about the used products for shielding and isolation of these conductors. What we do know, is, that the visible boxes are not covers for any kind of more or less worked out filters, but a necessity to change the diameter of the cable before the plugs, and are filled with ballast to stabilize the cable, combatting vibrations. The last proper bit of information is the termination of the cable with plugs made by the Japanese Furutech and the covering of the thicker and thinner cable section in sheaths with a dark-yellow theme. In terms of logistics – the GR is provided to the potential buyer in a plywood box, covered inside with a graphite foam, and the company logo burned on the top lid.

What can I tell about our hero? For many of you it will be great news, as the main characteristic is the energy of the middle of the midrange. But reaching it happens in a somewhat specific way, as despite putting the sound this way, there is no trace of any kind of averaging. So what is all this about? After plugging the GR-AC-Connect into the system, we have the impression, that the expression of music is slightly pushed back, what seems at first, like less light is being shone on the virtual stage. There is no mud or brutal switching off the lights, but it is like for its projection less varnish was used, and hence it sparkless less. But after a few minutes it turns out, that this is a wrong interpretation of what is really happening. It turns out, that the sound is slightly darker, but it does not lose any transparency, the amount of information provided is really like before the change of cabling. However it is not completely the same, as it is directed towards an increase of pulse and energy of the music. It is still full of breath and spice in the upper registers, but with the difference, that we should not search for any kind of ultra-performance, what translates proportionally into a change of priorities towards energy of the events on the stage. Everything becomes more noble, but we still have an abundance of strong, multicolored lower registers, vivid and essential, yet fully informative midrange. Interestingly, this is such a natural presentation, that when after accommodation I returned to the pre-test configuration, in some aspects I needed to get accustomed again to the presentation, that was a master for me. I do not know how this is happening, but I caught myself on this at least twice. I like the taste of uncompromised vitality of music, but it turned out, that when it is skillfully civilized, it was also to my taste. So where is the catch? Truly? I do not know and frankly, I do not care. What is important, is how the Polish manufacturer fared in the end. As you can see from what I wrote, it did very positively. But what about music?
Let me put it this way. It does not make sense to write much about the individual genres, as each one of them, and every time, it will take advantage of all the assets of the tested cable. In effect, only their timbral priorities changed, which never ended in the music being too heavy. It was a bit more essential, but never with an overweight. This made rock music, but also all kinds of contemplative one, had a very good freedom of presentation, but with more perceived energy. Energy, that upped its palpability, and thus the feeling of integration with the musicians. This is seemingly not much, but in terms of coming as close as possible to the musician in our room, this really means a lot.

Is this power cord for everyone? If you are not trying to save your “shaky” systems, but are just looking for a more energetic look at the music, then I would say yes. This is a product, which has the center of gravity placed closer to the saturation of the sound, but never crosses the border of good taste. My system is proof of that. Like I mentioned before, the product from David Laboga Custom Audio changed the “G” spot, but in such an interesting way, that the return to the standard setup did not end with a sigh of relief, but with a moment of accommodation to a different way of sounding, not better, but maybe just ideally hitting my expectations of how it should sound. Are you surprised? If yes – they you probably know what to do, don’t you?

Jacek Pazio

System used in this test:
Source:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– DAC: dCS Vivaldi DAC 2.0
– Master clock: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
– Preamplifier: Gryphon Audio Pandora
– Power amplifier: Gryphon Audio Mephisto Stereo
– Loudspeakers: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– Speaker Cables: Synergistic Research Galileo SX SC
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– IC XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
– Digital IC: Hijiri HDG-X Milion
– Power cables: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
– Table: SOLID BASE VI
– Accessories: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI, antivibration platform by SOLID TECH, Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V, Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– Power distribution board: POWER BASE HIGH END
– Acoustic treatments by Artnovion
Analog stage:
Drive: Clearaudio Concept
Cartridge: Essence MC
Step-up: Thrax Trajan
Phonostage: Sensor 2 mk II

Manufacturer: David Laboga Custom Audio
Prices (Net): 1,8m / 2710 € (EU), 2840 € (UK), 2710€ (US); + 650€ each additional 50cm

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. power cable

David Laboga Custom Audio GR-AC-Connect

Opinia 1

Ze względów wynikających z własnych mocy przerobowych, popytu i uwarunkowań ekonomicznych, większość małych wytwórców, czyli jedno – , bądź kilkuosobowych manufaktur swoją ofertę, przynajmniej w początkowym stadium egzystencji, ogranicza do jednej, góra dwóch propozycji. Jest to o tyle rozsądne posunięcie, że w przypadku niepowodzenia przedsięwzięcia straty są nazwijmy to dyplomatycznie akceptowalne. Jeśli jednak rozpoznawalność takiego bytu rośnie, klientów przybywa, a wraz z nimi zaczyna się „ssanie rynku” na nowe/wyższe/niższe modele, to nagle okazuje się, że nie wiadomo kiedy, ale portfolio zaczyna puchnąć do niemalże „korporacyjnego” poziomu. Można oczywiście się okopać na z góry upatrzonych pozycjach i uparcie robić tylko wspomniane dwa modele, jednak warto mieć w tym momencie świadomość pewnej „jednostrzałowości”, czyli mówiąc wprost konkretnego nabywcę do zakupu jesteśmy w stanie nakłonić raz i to by było na tyle. A gdzie miejsce na budowanie rozpoznawalności marki, gdzie możliwość sukcesywnego pięcia się po kolejnych szczeblach zaawansowania i wyrafinowania? Krótko mówiąc o ile na początek skromna oferta pod względem logicznym i ekonomicznym się jeszcze broni, to planując działalność na dłużej niż rok-dwa warto mieć w przysłowiowej szufladzie co najmniej kilka kolejnych, czekających na rozwój wypadków projektów. I właśnie z przykładem takiego – już rozwiniętego stadium praktycznie jednoosobowej działalności po raz kolejny się spotkamy, gdyż po szalenie miło przez nas wspominanej łączówce Ruby Ethernet przyszła pora na równie, nomen omen polaryzujący audiofilsko zorientowaną publiczność temat, czyli przewód zasilający David Laboga Custom Audio GR-AC-Connect.

Poruszona we wstępniaku tematyka zasobności firmowego portfolio nie wzięła się znikąd, bowiem pomimo braku własnej strony, za co ww. wrocławski producent szczerze przeprasza posypując głowę popiołem i modelu sprzedaży bezpośredniej opartej w znacznej mierze na tzw. marketingu szeptanym okazuje się, iż David Laboga Custom Audio dysponuje zaskakująco opasłym katalogiem. W dodatku katalogiem obejmującym wszelakiej maści okablowanie do zastosowań audio i to z reguły w pięciu stopniach zaawansowania technologicznego, a jakby tego było mało z możliwością doboru złoconej, bądź rodowanej konfekcji.
Wracając jednak do naszego dzisiejszego mrocznego obiektu pożądania DLCA (David Laboga Custom Audio) GR-AC-Connect plasuje się na czwartej pozycji od dołu, czyli na drugim stopniu podium, mając pod sobą serię DR (wtyki rodowane),NR i QR, a nad jedynie flagowy 3DR. Przy okazji, jak na srebrnego medalistę przystało dostarczany jest w eleganckim, drewnianym pudełku, któremu udało załapać się na sesję unboxingową. Sam przewód prezentuje się nader atrakcyjnie. „Wężopodobny”, szaro-czarno-brązowy pleciony peszel ochronny (Viablue Stone?) uzupełniają pełniące również rolę antyrezonansowych izolatorów masywne prostopadłościenne puszki splitterów z nadrukami informującymi o przeznaczeniu, producencie, modelu i długości. Do konfekcji użyto łapiących za oko, pochodzących z serii Piezo Ceramic, rodowanych 48-ek NCF Furutecha, a w roli przewodników wykorzystano miedziane żyły o zróżnicowanym przekroju i budowie. Więcej szczegółów natury technicznej od producenta niestety nie udało mi się uzyskać, gdyż pan David w dzieleniu się własnymi pomysłami jest nad wyraz lakoniczny wychodząc z założenia, że produkt ma się bronić brzmieniem a parametry o klasie takowego niewiele mówią. Miłą niespodzianką jest podatność GR-AC-Connect na zginanie, co przy jego średnicy i wadze wcale nie jest takie oczywiste. Może nie jest to dosłowna wiotkość a raczej swoisty bezwład, niemniej jednak ułożony w ustalonej pozycji przewód nie ma tendencji do sprężynowania, będąc jednocześnie przyjemnie podatnym na nieraz karkołomne wygibasy. Sytuację dodatkowo poprawiają cieńsze, wychodzące z ww. puszek, biegnące do wtyków odcinki, dzięki którym nawet w ciasnej szafce powinno dać się naszego gościa bez większych trudności zaaplikować.

Przystępując do odsłuchów i jak już zdążyliśmy się przyzwyczaić nie mając wiedzy na temat ewentualnego przebiegu dostarczonego egzemplarza (brak jakichkolwiek oznak sfatygowania) pierwszych kilka dni poświęciłem na jego rozgrzewkę w tzw. międzyczasie próbując od producenta wyciągnąć jakiekolwiek informacje co i jak w nim umieścił. O ile sam przewód dość szybko osiągnął pełnię swoich możliwości, bądź jak kto woli przestał wykazywać tendencje do dramatycznych zmian brzmienia, o tyle jedyne, co udało mi się stalkingiem wywalczyć była sugestia, że obiekt testu powinien najlepiej sprawdzić się w towarzystwie mocnych końcówek mocy. Był to zatem nader jasny sygnał, że moja dyżurna Gargantua II będzie miała chwilę wolnego. Szybka gimnastyka, GR-AC-Connect wylądował w zadku 300W Brystona i … zaczęło się robić ciekawie. Po pierwsze fakt, że jest lepiej niż z Acoustic Zenem był niezaprzeczalny. Po drugie zmiany na lepsze dotyczyły całości a nie jedynie części kluczowych aspektów, a po trzecie poprawa dotyczyła również wolumenu dźwięku, czego z reguły Acoustic Zen tak łatwo nie odpuszczał. Był to niewątpliwie znak, że rodzimy przewód też musi mieć zacny przekrój żył życiodajną energię z gniazdka dostarczających. Co istotne, wraz ze wspominanym wzrostem wolumenu a więc i masy generowanego przez mój system dźwięku nie szło jego spowolnienie, czy pogrubienie konturów źródła pozorne kreślących. Oczywiście na syntetycznym i zapuszczających się do piekielnych czeluści materiale w stylu „Tina Snow” Megan Thee Stallion poluzowanie najniższych składowych było ewidentne, jednak tak właśnie owa radosna twórczość została zarejestrowana i jakby nagle najniższy bas został ujęty w karby należałoby się zacząć martwić. Laboga schodziła jednak znacznie niżej od Acoustic Zena, więc basowe pomruki nie tylko były słyszalne, lecz również doskonale odczuwalne. Na zdecydowanie bardziej audiofilskim „Khmer” Nilsa Pettera Molværa efekt aplikacji rodzimego kabliszcza był jeszcze bardziej czytelny, gdyż precyzja definiowania zawieszonego w przestrzeni naturalnego instrumentarium fenomenalnie kontrastowała z syntetycznymi, impresjonistycznymi plamami ambientowego tła. Co ciekawe trąbka leadera nie tracąc nic ze swojej „blaszaności” została delikatnie dociążona i pozłocona w środku reprodukowanego przez siebie pasma, przez co brzmiała dojrzalej i dostojniej, lecz nadal zadziornie. Zaraz, zaraz. Przecież doskonale znam taką sygnaturę. Szybka roszada i … dokładnie tak. Podobne brzmienie oferuje przecież w mojej układance Furutech Nanoflux z tą tylko różnicą, że GR-AC-Connect nieco bardziej wysyca średnicę, przez co np. „House of Gold & Bones, Part 2” Stone Sour kąsa z większym romantyzmem poczynając od mrocznych ballad na bezpardonowym łojeniu i iście zwierzęcym ryku Coreya Taylora skończywszy. Pół żartem, pól serio można byłoby stwierdzić, że na ww. album Furutech patrzy z perspektywy industrial- a Laboga stoner – metalu. Niby oba punkty widzenia wywodzą się z tego samego źródła, lecz właśnie niuanse pozwalają budować im nieco inną narrację. Podwójna stopa na „Peckinpah” na rodzimym okablowaniu może nie ma takiej cienkiej kreski konturu, za to rekompensuje ów niuans krwistą soczystością. Z kolei gitarom w obu odsłonach udało się zachować właściwy sobie brud i granulację a tym samym uniknąć sztucznego wygładzenia i ucywilizowania, co o ile w przypadku Nanofluxa niespecjalnie powinno dziwić, co już w GR-AC już takie, właśnie ze względu na jego dosaturowująco-zagęszczającą sygnaturę, warte jest podkreślenie i skomplementowania.
Podobne obserwacje poczyniłem na klasyce. Wyśmienity „Paganini: Diabolus in Musica” Salvatore Accardo z London Philharmonic Orchestra zabrzmiał słodko, nieco krotochwilnie, ale bezdyskusyjnie wybornie, gdyż w tym przypadku emocjonalne „dopalenie” skrzypiec jedynie zwiększyło ich atrakcyjność, dla jasności – wielkość źródeł pozornych pozostała bez zmian, a przy okazji sugestywniej wyodrębniło je z tła orkiestry. Nie oznacza to bynajmniej zamknięcie Accardo w szklanej klatce, gdyż jego interakcje z Londyńczykami są tyleż naturalne, co oczywiste, a jedynie skierowanie na solistę dodatkowej wiązki światła.

Nie ma co owijać w bawełnę, tylko otwarcie trzeba przyznać, iż David Laboga Custom Audio GR-AC-Connect to przewód zasilający w pełni zasługujący na miano high-endu. Pomimo delikatnej własnej sygnatury nie tylko przekazuje pełnię informacji o reprodukowanej przez zasilany nim system muzyce, lecz również nie limituje dynamiki nawet wysokomocowych amplifikacji, co nieraz stanowi bolączkę ich posiadaczy. Śmiało zatem możemy stwierdzić, iż łączy w sobie finezję, wyrafinowanie i wysoką przepustowość energetyczną, co stawia go w bardzo mocnej pozycji na tle konkurencji, a jednocześnie tylko zaostrza nasz apetyt na topowy 3DR, choć biorąc pod uwagę ponad dwukrotną różnicę w cenie, w stosunku do naszego dzisiejszego bohatera, poprzeczka wymagań w stosunku do wrocławskiego flagowce szybuje na wybitnie morderczy pułap.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Jak znakomita większość z Was się orientuje, chcąc uniknąć powtarzania pewnych zwrotów lub określeń, czyli tak zwanego „masła maślanego” w naszych opisach, staramy się używać zastępujących je homonimów. Idealnym przykładem na to są słowa: „firma” lub „producent”. Nie da się ich bezboleśnie gramatycznie wkleić w tekst n-razy, dlatego z powodzeniem zastępujemy innymi typu: brand, stajnia tudzież manufaktura. Co prawda każdy z tych ostatnich w dokładniejszym tłumaczeniu ma minimalnie inne znaczenie, jednak wtajemniczeni czytelnicy natychmiast widzą o co nam chodzi. I gdy wydawałoby się, że wszystko jest na swoim miejscu, jak to zwykle w życiu bywa, czasem będący dla nas swoistym ratunkiem niepozorny homonim w odniesieniu do danego podmiotu gospodarczego staje się określeniem nie tylko bardziej adekwatnym, ale również podnoszącym jego wizerunkowy prestiż. Oczywiście w dobie często szkodliwej jakościowo globalizacji mam na myśli frazę „manufaktura”. Nie tylko zdradza, o co nam chodzi, czyli na tle wielkich koncernów działalność o niezbyt wielkich rozmiarach, ale dodatkowo wyraża zarezerwowany dla tego typu gospodarczego bytu pietyzm podejścia do związanych z jego egzystencją tematów. Co kombinuję? Już wyjaśniam. Otóż w dzisiejszym teście po raz kolejny będziemy mieli możliwość zapoznania się z w pełni wyczerpującą znamiona manufaktury, w znakomitej większości eksportującą swoje wyroby do klienteli z szerokiego świata, rodzinną firmą David Laboga Custom Audio. Jednak tym razem, po zaskakująco dobrym odbiorze ubranego w ręcznie szytą naturalną skórę kabla Ruby Ethernet, jako próba sprawdzenia zasadności mojego wywodu w kwestii dbałości o każdy szczegół nie tylko wizualny, ale również soniczny produktów spod znaku teamu Laboga, do naszej redakcji dotarł okupujący drugie miejsce w cenniku kabel sieciowy GR-AC-Connect.

Próbując skreślić coś na temat budowy rzeczonego kabla, niestety z uwagi na ochronę know how działań producenta wiemy jedynie, że w kwestii przewodnika jest oparty o firmowy splot różnej czystości i różnej średnicy drutów miedzianych. Niestety w błogiej niewiedzy pozostajemy również w odniesieniu do kwestii wykorzystanych półproduktów jako ekranowanie oraz izolację owego przewodnika. Wiemy natomiast, iż widoczne prostopadłościenne puszki nie są ostatnimi czasy modnymi „domkami” dla mniej lub bardziej rozbudowanych filtrów, tylko wymuszonymi konstrukcyjnie modułami zmiany średnicy kabla tuż przed wtykami i wypełnione specjalnym balastem służą jedynie stabilizacji, czyli de facto do walki ze szkodliwymi wibracjami. Ostatnią pewną informacją jest terminacja naszego bohatera wtykami japońskiego Furutecha, oraz ubranie grubszych i cieńszych odcinków kabla w przyjemną dla oka czarno-szarą z motywami ciemnej żółci plecionkę. Jeśli chodzi o temat logistyki GR-a, ta w celach sprawienia dobrego wrażenia na potencjalnym nabywcy odbywa się w wykonanej ze sklejki, wyściełanej wewnątrz grafitową pianką, z wypalonym na wieczku logo marki zgrabnej skrzynce.

Co ciekawego mogę powiedzieć o naszym bohaterze? Dla wielu z Was będzie to świetna wiadomość, bowiem najważniejszą jego cechą jest energia środka pasma. Jednak dotarcie do sedna tematu odbywa się w dość specyficzny sposób, gdyż mimo takiego postawienia sprawy muzyka nie nosi znamion jakiegokolwiek uśredniania. To o co chodzi? Mianowicie tuż po wpięciu GR-AC-Connect w tor odnosi się wrażenie minimalnego cofnięcia ekspresji muzyki, w pierwszej chwili sprawiającego wrażenie jakby mniejszego doświetlenia wirtualnej sceny. Spokojnie, bez mułu i brutalnego gaszenia światła, tylko jakby do jej projekcji użyto mniej politury, przez co mniej się błyszczy. Jednak już po kilku minutach okazuje się, że to stosunkowo błędny odczyt zaistniałej sytuacji. Otóż owszem, przekaz jest deczko ciemniejszy, ale ani krzty nie traci na transparentności, bowiem pakiet informacji jest na wskroś bliźniaczy do wersji sprzed roszady testowej. Jednak bliźniaczy nie w wersji jedno-jajowej, tylko z ukierunkowaniem na zwiększenie pulsu i energii muzyki. Nadal jest pełna oddechu i pikanterii w górnych rejestrach, z tą tylko różnicą, że bez szukania w nich wyczynowości, co wprost proporcjonalnie przekłada się na zmianę priorytetów w stronę energii wydarzeń scenicznych. Nagle wszystko jest kulturalniejsze, a mimo tego nadal pławimy się w mocnym, oczywiście wielobarwnym niskim rejestrze, nasączonej plastyką i esencją, jednak nieszczędzącej odpowiedniej ilości informacji średnicy, po z jednej strony minimalnie mniej agresywnych, ale z drugiej nadal lotnych i pełnych ekspresji wysokich tonach. Co ciekawe, to jest na tyle naturalna prezentacja, że gdy po akomodacji wracałem do konfiguracji przedtestowej, w pewnych aspektach musiałem ponownie przestawiać się na jej niegdyś wzorcowe wydanie. Nie wiem, jak to się dzieje, ale na takim obrocie sprawy złapałem się dwa razy. Niby lubię posmak nieposkromionej witalności muzyki, gdy tymczasem okazywało się, że jej umiejętne ucywilizowanie również bardzo mi odpowiadało. Gdzie jest haczyk? Szczerze? Nie wiem i tak naprawdę mnie to nie interesuje. Ważny jest finał działań naszego producenta. A jak widać po powyższym wywodzie, jest zaskakująco pozytywny. Co na to muzyka?
Powiem tak. Nie ma sensu rozpisywania się na temat poszczególnych nurtów, gdyż zawsze każdy z nich czerpał z naszego bohatera pełnymi garściami. W efekcie zmieniały się jedynie ich barwowe priorytety, które nigdy nie kończyły się zbyt mocnym osadzeniem muzyki w masie. Było esencjonalniej, ale nigdy z nadwagą. To zaś sprawiało, że tak muzyka rockowa, jak i wszelkiego rodzaju kontemplacyjna przy dobrej swobodzie prezentacji, oferowały jedynie większy udział odczuwalnej przeze mnie energii. Energi zwiększającej efekt jej namacalności, a przez to poczucia integracji z muzykami. Niby niewiele, ale w odniesieniu do naszego dążenia do maksymalnego zbliżania się do goszczonego w naszych domostwa muzyka, w końcowym rozrachunku bardzo wiele.

Czy powyższy kabel sieciowy jest dla wszystkich? Jeśli nie chcecie ratować swoich systemowych „ulepków”, tylko szukacie bardziej energetycznego spojrzenia na muzykę, jak najbardziej tak. To jest produkt, który przy ewidentnym osadzeniu punktu ciężkości w okolicach większego nasycenia świata dźwięku, nie przekracza dobrego smaku. Dowodem na to jest oczywiście mój zestaw. Jak wspominałem, produkt David Laboga Custom Audio zmieniał jego punkt „G”, jednak na tyle ciekawie, że powrót do standardowego połączenia nie kończył się zbawiennym okrzykiem „uf”, tylko dziwnym zbiegiem okoliczności chwilą akomodacji do innego, ale z pewnością nie diametralnie lepszego, a co najwyżej idealnie trafiającego w moje oczekiwania grania. Zaskoczeni? Jeśli tak, to chyba wiecie, co robić?

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
Źródło:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition,
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II

Producent: David Laboga Custom Audio
Ceny (Netto): 1,8m / 2710 € (wersja EU), 2840 € (wersja UK), 2710€ (wersja US); + 650€ za każde dodatkowe 50cm