Opinia 1
Zgodnie z powszechnie panującym przekonaniem tempo rozwoju technologii cyfrowych osiągnęło taką dynamikę, że zamawiając dopiero co zaanonsowaną nowinkę większość nabywców musi liczyć się z faktem, że w tzw. międzyczasie, czyli od kliknięcia „kup” do otrzymania stosownej przesyłki światło dzienne ujrzy kolejna generacja dopiero co wypuszczonej kości. Oczywiście powyższe zjawisko w głównej mierze dotyczy bazujących na ogólnodostępnych komponentach producentów, którzy jak z pewnością się Państwo domyślacie nie odświeżają własnego portfolio co przysłowiowy kwadrans, lecz po podjęciu decyzji o organoleptycznej weryfikacji walorów wspomnianej nowości nie aplikują jej na tzw. pałę, czyli 1:1 w miejsce dotychczas używanej, lecz chcąc wycisnąć z niej wszystkie soki a tym samym zyskać merytoryczne i logiczne podstawy do zmiany własnej oferty musi poświęcić określony czas i nakłady, w tym finansowe, na możliwie dogłębne testy w ramach R&D. To jednak jedynie wierzchołek góry lodowej, bowiem, przynajmniej jeśli chodzi o przetworniki, czyli doprecyzowując układy DAC, sama kość znaczenie ma, najdelikatniej rzecz ujmując, drugorzędne a efekt finalny w głównej mierze zależy od właściwej, bądź nie, aplikacji. I w tym momencie dochodzimy do sedna, czyli de facto zasadności śledzenia z wypiekami na twarzy newsów z obozu AKM, lub Sabre, zamiast skupienia się na tym, co wydaje się zdecydowanie bardziej istotne – dźwięku.
Jeśli zastanawiacie się Państwo w jakim celu pozwoliłem sobie na tę nieco przydługą rozbiegówkę spieszę z wyjaśnieniem, że sprawcą całego zamieszania jest ciszący się niesłabnącą popularnością austriacki wytwórca audiofilskich dóbr wszelakich, czyli znany i lubiany Ayon. A dokładnie jego, że się tak wyrażę „płodność”, której pokłosiem jest też i nasz dzisiejszy, już trzeci test „dyżurnej” 10-ki, z której standardową wersją mieliśmy do czynienia w 2019 r. a „odchudzona” inkarnacja zawitała do OPOS-a w 2021. Tym razem przyszła pora na niemalże najbardziej wypasioną (w kolejce czeka jeszcze topowa Ultimate), czyli wzbogaconą o JRiver BlackBox Server odsłonę o wszystkomówiącej nazwie Preamp Signature.
Jak to mam w zwyczaju rozpoczynając akapit poświęcony urządzeniom wychodzącym spod rąk Gerharda Hirta pozwolę sobie i tym razem nieco pomarudzić, gdyż jakbym się nie starał i nader intensywnie korzystał z zasobów słownika synonimów (wyrazów bliskoznacznych), to i tak i tak nie sposób po raz enty opisywać dokładnie takich samych korpusów. A tak już zupełnie na serio, to tylko wypada się cieszyć, że austriacka manufaktura z taką konsekwencją trzyma się lata temu wybranego designu opartego na grubych płatach szczotkowanego aluminium i zaoblonych narożnikach brył swoich urządzeń okazjonalnie, tzn., w przypadku pyszniących się rozżarzoną szklarnią wzmacniaczy, wzbogaconych o chromowane „rondle” chroniące trafa. Powód owej radości? Nader oczywisty, wystarczy bowiem uświadomić sobie, że sukcesywnie kompletując wymarzony zestaw w ramach ayonowego portfolio mamy pewność, że właśnie zakupiona nowość będzie miała dokładnie takie same „rysy” i aparycję jak nasze wcześniej, nawet dekadę wstecz, upolowane okazy. Niby mała rzecz a budząca w pełni zrozumiałą zazdrość wśród miłośników „szampańsko” umaszczonych urządzeń, wśród których (urządzeń, nie miłośników) idealne trafienie w idealnie taką samą tonację nawet w obrębie jednej serii zaskakująco często graniczy z cudem. Jednak ad rem.
Ayon S-10 II wygląda, jak już zdążyłem wspomnieć, jak nie tyle bliźniak, co zapewne jednojajowy trojaczek S-10 II i S-10 II XS, przyodziano go bowiem w dokładnie taki sam, wykonany z masywnych płatów szczotkowanego i anodowanego na czarno aluminium i wyposażony w zaokrąglone przednie narożniki korpus. W centrum niezbyt wysokiego frontu tkwi 5” wyświetlacz TFT QVGA po którego lewicy umieszczono czujnik IR, port USB-A i przycisk standby a po prawej kilkuwierszowy czerwony ekran informujący o wybranym źródle, głośności, typie i częstotliwości resamplingu reprodukowanego sygnału. Płytę górną zdobią ulokowane w jej tyle dwie chromowane kratki wentylacyjne zapewniające odpowiednia cyrkulację w trzewiach urządzenia. Z kolei widok ściany tylnej, powinien rozchmurzyć największego malkontenta, bowiem do dyspozycji otrzymujemy, patrząc od lewej, sekcje analogowe – wyjściową z parą RCA i XLR, oraz wejściową – z dwiema parami RCA. Z kolei domenę cyfrową reprezentuje pojedyncze wyjście koaksjalne, oraz znacznie bardziej rozbudowany wolumen interfejsów wejściowych w skład którego wchodzą gniazda koaksjalne, optyczne, trzy USB (jedno USB-A i dwa USB-B), Ethernet, oraz trzpienie dwóch anten Wi-Fi. Tryb pracy definiujemy, podobnie jak u wcześniej opisanego na naszych łamach rodzeństwa, dwoma niewielkimi przełącznikami hebelkowymi, z których górny odpowiada za wybór wzmocnienia a dolny relację w jakiej jest 10-ka w naszym systemie (normal/direct amp).
Jeśli zaś chodzi o trzewia, to biorąc pod uwagę czas, jaki upłynął od premiery drugiej odsłony S-10-ki można byłoby sądzić, iż cztery lata, to aż nadto aby przeprowadzić małą rewolucję. Cóż, może i część egzystujących na rynku podmiotów tak właśnie by zrobiła, jednak pragnąłbym nieśmiało przypomnieć, iż nie operujemy na dalekim od kręgu naszych zainteresowań budżetowym pułapie, gdzie fluktuacja modeli odbywa się niemalże sezonowo, lecz śmiało wkraczamy na high-endowe salony, gdyż cena dostarczonego na testy egzemplarza nieśmiało dobija do 11 k€ a to na PLN-y niemalże całkiem okrągłe 50 000. A tutaj króluje spokój i jeśli dane rozwiązanie się sprawdza, spełniając jednocześnie wyrafinowane gusta odbiorców, to zamiast niepotrzebnie przy tym grzebać zdecydowanie rozsądniej zająć się pozostałymi sekcjami i to ich poziom ewentualnie podciągnąć. I tak właśnie postąpił Herhard Hirt w przypadku tytułowego streamera pozostając wiernym kościom AKM 4490 pracującym w pełni symetrycznym układzie dual-mono swoją uwagę poświęcając optymalizacji autorskich filtrów dolnoprzepustowych, które to de facto odpowiedzialne są za finalne brzmienie urządzenia a sięganie po wyższej klasy komponenty i bardziej rygorystyczna ich selekcja tylko osiągnięcie audiofilskiej nirwany ułatwiają. W sekcji wyjściowej ponownie spotkamy parę triod 6H30 a w zasilaniu niskoszumowy transformator R-Core. To jednak nie wszystko, bowiem dostarczony przez ekipę Nautilusa egzemplarz posiadał wbudowany 1TB dysk SSD z zainstalowanym oprogramowaniem JRiver BlackBox Server, dzięki czemu można było nie tylko zasilać wewnętrzną pamięć z zewnętrznych nośników / serwisów, lecz również z pomocą JRivera agregować posiadane plikozbiory w spójną i logiczną dla nawet nieposiadającego fachowej wiedzy użytkownika całość. Pomaga w tym nie tylko ww. mini-ekran, lecz przede wszystko dopracowana i działająca zarówno na Androidzie, jak i iOS-ie dedykowana apka. Oczywiście wszystko da się też ogarnąć z poziomu dołączonego, systemowego pilota, jednak skoro i tak większość z nas nie rozstaje się ze swoimi smartfonami i/lub tabletami, to zamiast wpatrywać się z kilku metrów w 5” okienko zdecydowanie wygodniej kiziać ekran znajdującej się na podorędziu „słuchawki”.
Przechodząc do części poświęconej brzmieniu od razu na wstępie nadmienię, iż podczas testów potraktowałem tytułowego gościa bez nawet śladowych przejawów litości, albowiem przypadła mu nie tylko ta sama rola, co mojej dyżurnej 35-ce – czyli pracował zarówno jako DAC i przedwzmacniacz liniowy, lecz i chciał / nie chciał musiał bronić się przed atakami transportu Lumin U2 Mini. Jak sobie z powierzonymi zadaniami poradził? Śmiem twierdzić, że nad wyraz satysfakcjonująco, żeby nie powiedzieć celująco. Jego brzmienie cechowały bowiem zarówno tak poszukiwane, szczególnie w domenie cyfrowej, wysycenie, gładkość i soczystość reprodukowanych dźwięków, przy jednoczesnym zachowaniu świetnego timingu, nie mniej realistycznej rozdzielczości i trudnej do podrobienia, właściwej wysokim modelom Ayona otwartości – przestrzenności przekazu bynajmniej nie będącej przejawem odchudzenia, czy też zaburzenia równowagi tonalnej a zdolności oddania właściwości akustycznych pomieszczeń, w których dokonano poszczególnych nagrań. Ponadto sam sposób kreowania źródeł pozornych i rozmieszczania ich w holograficznie trójwymiarowej przestrzeni nie budzi najmniejszych zastrzeżeń. Gradacja planów jest równie wysokich lotów, więc zamiast wyeksponowania ustawionego w pierwszej linii solisty a akompaniujący mu aparat wykonawczy potraktować jako zło konieczne i prezentować go w stylu impresjonistycznych plam, utrzymuje doskonałą czytelność nie tylko poszczególnych sekcji, lecz i pojedynczych muzyków z wiernym oddaniem sonicznej faktury dzierżonych przez nich instrumentów.
Oczywistym zatem staje się fakt, iż pod tym względem jest bezsprzecznie lepszy zarówno od swojego protoplasty, czyli pierwszej wersji 10-ki, jak i skupionego na barwie oraz melodyce nieco niżej urodzonego rodzeństwa – XS-a. Tu kwestia rozdzielczości i zdolności eksploracji nawet najgłębszych zakamarków zajmowanej przez muzyków sceny nie leży w obszarze domysłów, lecz jest pełnoprawną składową prezentacji. Proszę tylko sięgnąć po „Duello d’archi a Venezia” przeuroczej Chouchane Siranossian z Venice Baroque Orchestra, bądź nawet zdecydowanie bardziej mainstreamowy „Closer” Josha Grobana a z pewnością nie omieszkacie Państwo chociażby delikatnie unieść brew w pozytywnym zdziwieniu, że nagle, zupełnym mimochodem, odkrywacie niuanse, których obecność co prawda gdzieś tam próbowała przebić się do Waszej świadomości, lecz cały czas oscylowała na granicy percepcji. A tu ich byt jest na wskroś namacalny. Jednak uwaga. Otóż przyrost wolumenu informacji będący pochodną lepszej rozdzielczości bynajmniej nie oznacza siłowego wypychania owego planktonu na pierwszy plan a jedynie eliminację pokrywającego je kurzu, bądź rzucenie odrobiny światła na spowite do tej pory mrokiem zakamarki. To wszystko rozgrywa się przy aksamitnie czarnym tle i pomimo wiadomej lampowości naszego gościa nie sposób choćby przykładając ucho do głośnika przyłapać go na jakiś natywnych szumach. Aby jednak tego zjawiska doświadczyć nie wystarczy li tylko wpiąć Ayona w tor, zasiąść na kanapie i zapomnieć o bożym świecie, bowiem w przeciwieństwie do podstawowej / standardowej odsłony 10-ki , która de facto takimi osiągami, przynajmniej na takim poziomie intensywności, pochwalić się nie mogła, w Signature nie tyle warto, co wręcz koniecznym jest zainteresowanie się resamplingiem do DSD i to w opcji DSD256, gdyż to właśnie on odpowiedzialny jest za owe wielce miłe naszym zmysłom doznania. Nie ma bowiem co ukrywać, że jeśli ktoś preferuje nieco bardziej krągłe, kojące nerwy i co tu dużo mówić nieco uśredniające przekaz granie, gdzie większość reprodukowanego materiału brzmi po prostu ładnie „ładnie” i atrakcyjnie, to w zupełności wystarczy mu wersja Standard / XS. Jeśli jednak podczas delektowania się ulubionym repertuarem odbiorca chciałby oprócz ślizgania się po powierzchni zanurzyć w głąb muzycznej tkanki, to właśnie owa konwersja do DSD będzie kluczowa. Mam przy tym cichą nadzieję, że zastosowana przeze mnie przed chwilą hiperbola i jej skala jest dla Państwa w pełni czytelna, jednakże proszę mi uwierzyć na słowo, bądź przy nadarzającej się okazji na własne uszy przekonać, że zasmakowanie konwersji zazwyczaj staje się w pełni świadomym wyborem biletu w jedną stronę.
Kolejną niewątpliwą zaletą właśnie opisywanej wersji 10-ki jest jej zdolność nie tylko chwilowego zastąpienia, co wręcz permanentnego wyrugowania z toru większości operujących na podobnym jej pułapie cenowym przedwzmacniaczy liniowych. Tutaj już nie ma „ale”, bądź „chyba”, bo każdorazowe wpięcie preampu niby coś zmienia, jednak lwiej części przypadków, o ile tylko konkurent zdolny będzie dotrzymać Ayonowi kroku, jego obecność chciał nie chciał trzeba będzie rozważać w kategoriach skoku li tylko w bok, a nie w górę, co biorąc pod uwagę koszty związane z jego nabyciem, o dodatkach w stylu koniecznego okablowania, a jak mawiał klasyk „to nie są tanie rzeczy”, lepiej nawet nie wspominać. Oczywiście nie ukrywam, że tak pod względem sonicznym, jak i funkcjonalnym da się lepiej, gdyż nawet ww. CD-35 (Preamp + Signature) to potrafi grając lepiej i mając na pokładzie wejścia XLR, ale jeśli nie używamy płyt CD i nie chcemy mnożyć dublujących swoje funkcje urządzeń we własnym systemie, to właśnie zestaw S-10 II Preamp Signature z końcówką mocy, bądź aktywnymi kolumnami wydaje się najbardziej optymalnym rozwiązaniem.
Na koniec jeszcze tylko wzmianka o traktowaniu przez tytułowego Ayona repertuaru nieco mniej wyrafinowanego aniżeli klasyka czy jazz, czyli wszelakiej maści ryków, krzyków, łomotów i riffów w stylu „Origins” Saor, czy „The Sixpounder” The Sixpounder. I tu bardzo miła niespodzianka, bowiem 10-ka zachowując ich natywną agresję i dynamikę daleka była nie tylko od ugładzania i otulania pluszem, lecz również od podbijania ofensywności, co sprawiało, że dowolnych odmian hard’n’heavy można było z dziką przyjemnością słuchać nie tylko długo, co głośno. Cicho oczywiście też, nie tracąc przy tym zbyt wiele z drzemiącej w nich agresji, jednak gdy tylko głośność osiągała właściwe poziomy radosny uśmiech z mej twarzy praktycznie nie schodził. Było ostro, brutalnie i bezpośrednio, lecz bez irytującej ziarnistości (nie mylić z garażowym brudem) i szklistości co z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy zawdzięczać pracującym w Ayonie lampom.
Reasumując. Ayon S-10 II w wersji Preamp Signature wzbogaconej o JRiver BlackBox Server jest urządzeniem nie tylko nad wyraz użytecznym, czy wręcz wszystkomającym/wszystkorobiącym, co kompletnym właśnie pod względem funkcjonalności i co najważniejsze brzmienia. Zastępuje bowiem streamer, DAC-a i przedwzmacniacz grając na poziomie nieosiągalnym dla konglomeratu złożonego z pojedynczych urządzeń wycenionych na poziomie żądanej za niego kwoty.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Gdy prześledzimy ofertę austriackiego Ayona, spokojnie można powiedzieć, że jak niewiele firm na świecie jest w stanie zaoferować niemalże dosłownie wszystko. Znajdujące się w jego portfolio źródła cyfrowe, przedwzmacniacze liniowe, wzmacniacze zintegrowane, końcówki mocy i phonostage zbudowane zostały w jednym celu – spełniania naszych najbardziej wyszukanych oczekiwań. A jeśli tak, to chyba nikogo nie dziwi dostępność wspomnianych produktów w wielu wersjach zaawansowania technicznego. Z uwagi na łatwość sprawdzenia tego faktu za pomocą portalowej wyszukiwarki nie będę robił rozwadniającej tekst wyliczanki, jednak chciał, czy nie chciał, jestem zobligowany przypomnieć, iż każda, nawet najlepsza w danym momencie konstrukcja z naturalnych względów rozwoju technologii oraz wzrostu oczekiwań klientów ma swojego następcę. Po co o tym wspominam? Oczywiście ze względu na temat dzisiejszego odcinka, którego mottem będzie dostarczona przez krakowskiego Nautilusa najnowsza odsłona streamera Ayon S-10 w wersji MkII Preamp Signature. Jak wynika z oznaczeń katalogowych, to już kolejna odsłona tego znanego miłośnikom streamowania muzyki źródła. Jak wypadła? Cóż, potencjalnych zainteresowanych zapraszam do poniższego opisu.
Tematyka wyglądu Ayona jest jasna. Żadnych powodujących zacieranie wypracowanej przez lata rozpoznawalności linii produktowych udziwnień designerskich, tylko w zależności od potrzeb danego komponentu mniejszy lub większy, oczywiście bliźniaczy dla całej rodziny pomysł na obudowę. Ten zaś w przypadku tytułowego serwera opiera się o średniej wielkości, wykonaną z czernionego, dla podniesienia przyjemności odbioru wizualnego szczotkowanego aluminium prostopadłościenną skrzynkę z mocno zaokrąglonymi narożnikami. Jeśli chodzi o awers, ta swoista wizytówka firmy realizując zadanie nie tylko możliwości nawigowania po zasobach wbudowanego twardego dysku i bezkresach internetowej sieci, ale również wyświetlania okładek słuchanych w danym momencie albumów, w centralnej części została wyposażona w sporej wielkości, kolorowy wyświetlacz, z lewej strony w pozwalające słuchanie muzyki z pendrive’a gniazdo USB oraz guzik Standby, zaś z prawej okienko z mieniącym się krwistą czerwienią wyświetlaczem poziomu sygnału wyjściowego. Tak, tak – nasz dawca sygnału jest maszyną wielofunkcyjną, gdyż oprócz streamowania muzyki i pracy jako przedwzmacniacz liniowy dla źródeł zewnętrznych, może pochwalić się wewnętrznym spichlerzem dla plików muzycznych i bardzo poszukiwaną w ostatnim czasie, w przypadku budowy minimalistycznego systemu audio eliminująca liniowy przedwzmacniacz regulacją sygnału wyjścia bezpośrednio na końcówkę mocy. Kontynuując opis skrzynki nowej S-10 ważnym akcentem dla produktów Ayona jest zastosowanie na górnych połaciach obudów otworów wentylacyjnych dla zastosowanych w trzewiach lamp elektronowych, zaślepionych ozdobnymi kratkami, podobnie do samej obudowy zaoblonych prostokątnych otworów. Jak można się spodziewać, jeśli mamy do czynienia z urządzeniem stawiającym na dużą funkcjonalność, chcąc to zrealizować, tak jak w przypadku rzeczonego „plikograja” na plecach musimy zapewnić pełne spektrum interfejsów przyłączeniowych. Takim to sposobem mamy kilka sekcji wejść i wyjść cyfrowych we wszystkich obecnie wykorzystywanych standardach, pakiet wejść i wyjść liniowych, dwa hebelki trybu pracy (wybór Gain i wykorzystanie lub nie funkcji regulacji wyjścia sygnału), dwa terminale dla anten połączeń bezprzewodowych, a wszystko wieńczy gniazdo zasilania. Jak widać, mamy do czynienia z ewidentnym centrum sterowania, co w znacznym stopniu ułatwia znajdujący się w komplecie systemowy pilot zdalnego sterowania.
Co mogę powiedzieć o naszym bohaterze w kwestii oferowanego brzmienia? Z jednej strony wydawałoby się, że nic odkrywczego, bo dostałem znakomity dźwięk oparty o lampy elektronowe, zaś z drugiej przyjemne potwierdzenie słuszności powołania do życia wersji MkII. Jednak zapewniam, wygłoszona przed momentem fraza „nic odkrywczego” to żaden przytyk, tylko z premedytacją zastosowany zabieg przypisania Ayonowi aplikacji szklanych baniek. Zapewniam, to wbrew pozorom nie jest takie proste, gdyż nie raz miałem do czynienia z ekstremami ich zastosowania, co w jednym przypadku spokojnie można było określić jako brzmienie tak zwanego „lampowego tranzystora”, a w drugim nudny i na dłuższą metę monotonny, przegrzany „lampowy ulepek”. Na szczęście Gerhard Hirt umiejętnie wyważa poziom pomiędzy magią bursztynowej poświaty, a niezbędną witalnością i energią przekazu, a cechami szczególnymi danego urządzenia jest zaawansowanie jakości brzmienia w zależności od będącej pochodną skomplikowania budowy wewnętrznej pozycji w cenniku. Co to oznaczało w przypadki S-10 MkII?
Oczywiście lubiane przeze mnie połączenie ważnej dla muzyki esencji wywołującej ciarki na plecach z utrzymaniem dobrej krawędzi i dzięki temu ataku dźwięku. To nadal było płynne, dość typowe dla tego rodzaju konstrukcji granie, jednak z unikaniem nadmiernej krągłości mogącej spowodować rozmycie się ogólnej projekcji. Dlatego też muzyka epatowała znakomitym pulsem, a dzięki umiejętnemu dozowaniu złapanej w ryzy fajnego konturu soczystości oferowała oczekiwaną separację następujących po sobie akordów. To wbrew pozorom bardzo ważne, bowiem słuchane wydarzenie sceniczne bez tego stanie się nieatrakcyjną papką, gdy tymczasem ma wywoływać różnego rodzaju emocje. Od stanu błogości, po kontrolowaną agresję. I taki stan mojego ducha na odpowiednim poziomie wyrazistości zaproponował streamer Ayona. A gdy dorzucę do tego czar budowanej szeroko i głęboko, dobrze rozplanowanej wirtualnej sceny, chyba nikt nie podda wątpliwości zaliczenie mojego jakże owocnego w przyjemnie spędzony czas z muzyką, procesu testowego.
Począwszy od mocnego uderzenia grupy Slayer „Reigin in Blood”, gdzie dosłownie i w przenośni nieco mocniej pokolorowaną, jednak z dobrym timingiem ścianą wściekłego dźwięku – to oczywiście było zamierzone przez wykonawców – zostałem wepchnięty w fotel, poprzez jazzową wokalizę artystek pokroju Diany Krall „The Look Of Love”, która jak rzadko kiedy pokazała się z ekstremalnie emocjonalnej, żeby nie powiedzieć wręcz erotycznej strony, po tak zwane granie ciszą rodzimego duetu braci Oleś z Christopherem Dellem „Komeda Ahead” z ich wirtuozerskim, często wręcz niekończącym się zwieszaniem z pozoru prostych, bo pojedynczych, jednak gdy wejdzie się w utwór, okazuje się, że pełnych zaskakującej ekspresji nut, dosłownie każdy wywołany do tablicy materiał bez problemu pokazywał swoje prawdziwe ja. Owszem, w przypadku pierwszej bandy muzyków rockowych dla niektórych czasem mogłoby być ostrzej lub bardziej twardo, jednak nie oszukujmy się, przecież w torze mamy fajnie wykorzystane lampy i nikt o zdrowych zmysłach nie zarzuci im problemu w stylu – mogłaby grać bardziej kwadratowo, tudzież krzykliwie. Jeśli w większości słuchamy tego rodzaju muzy raczej należy szukać coś z tranzystora, a nie zwalać winę na zastaną sytuację w skutek swoich nieprzemyślanych wyborów. Ale spokojnie. Również w tym przypadku temat być albo nie być może wywołać jakieś reperkusje jedynie w przypadku ekstremalnych purystów, gdyż dla mnie, wychowanego na muzyce AC/DC, Pink Floyd, czy Zeppelin pomysł Ayona odebrałem jako pozytywny wpływ nutki lampy na zwyczajową słabość realizacji. I tak naprawdę, gdy i Wy w ten sposób to odbierzecie, zapewniam, reszta repertuaru będzie czerpać z możliwości nowej S-10-ki pełnymi garściami. To oczywiście skutek dobrej rozdzielczości i umiejętności nadania muzyce odpowiedniej lekkości, co przekładało się na dobre pokazanie zawartych w niej niuansów, bez których staje się monotematyczna. Na szczęście takich niespodzianek nasz bohater nam nie zafunduje. Za to zaoferuje piękną barwowo, esencjonalną i z dobrym drivem opowieść muzyczną na każdy zadany temat.
Gdy przyszedł czas na zebranie wszelkich informacji w jedną czytelną całość, pierwszą i chyba najważniejszą jest wiedza, iż Ayon S-10 MkII Preamp Signature moim zdaniem wręcz utożsamia się z w danym momencie odtwarzaną muzyką. Co prawda z pewnym sznytem brzmieniowym będącym pokłosiem użytych w układach elektrycznych lamp elektronowych, ale spokojnie, nigdy nieprzekraczającym poziomu dobrego smaku. To jest na tyle fajnie wyważone, że ku mojemu pozytywnemu zdziwieniu w sobie tylko znany sposób skutkuje łatwością zaangażowania naszych zmysłów w toczącą się rozmowę pomiędzy muzykami. A przecież to elementarz naszej zabawy w audio. Elementarz, który jak się okazuje, Ayon ma w przysłowiowym małym palcu. Dlatego, jeśli szukacie powyżej opisanego spojrzenia na swoją płytotekę, myślę, że jesteście bliscy końca swojej krucjaty. Wystarczy skontaktować się z najbliższym salonem Nautilusa, bądź zaprzyjaźnionym z dystrybutorem sklepem i temat zamknąć raz na zawsze.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
Dystrybucja: Nautilus
Producent: Ayon Audio
Ceny: 8 995 €; +1 995 € JRiver BlackBox Server
Dane techniczne
• Obsługiwane sygnały: 764kHz / 32 bit & DSD256
• Pasmo przenoszenia: 20 Hz-20 kHz
• Zniekształcenia THD (1 kHz): < 0,002 %
• Dynamika: > 120 dB
• Stosunek S/N: > 115 dB
• Lampy: 6N6P (6H30)
• Impedancja wyjściowa RCA/XLR: ~ 700 Ω
• Wejścia analogowe: 2 × RCA
• Wyjścia analogowe: RCA, XLR
• Wejścia cyfrowe: 75 Ω S/PDIF (RCA),USB-PC, TOSLINK, 2 × USB type A
• Wyjścia cyfrowe: 75 Ω S/PDIF (RCA)
• Moduł DSP/PCM → konwerter dla wszystkich sygnałów PCM: DAC, USB, Streamer
• Łączność: Ethernet, Wi-Fi
• Obsługiwane serwisy streamingowe: Tidal, HiResAudio, Qobuz, Roon
• Wymiary (SxGxW): 480 × 360 × 120 mm
• Waga: 12 kg
Najnowsze komentarze