Tag Archives: przewód zasilający


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. przewód zasilający

In-akustik Referenz AC-2405 AIR

Link do zapowiedzi: In-akustik Referenz AC-2405 AIR

Opinia 1

Jak z pewnością nawet nie tyle się Państwo domyślacie, co po prostu doskonale wiecie, wzorem innych obszarów ludzkiej działalności, również i w szeroko rozumianym audio z łatwością można znaleźć marki niemalże na każdym kroku podkreślające swoją wyjątkowość, ekskluzywność i high-endowość mające kolokwialnie mówiąc parcie na szkło i prężenie się na ściankach, jak i takie, które nic nikomu udowadniać nie musząc, po prostu robią swoje, niespecjalnie zabiegając o błysk flashy i okładki branżowych periodyków. Nie mi osądzać który z ww. modeli biznesowy jest słuszny, więc jedynie z czysto kronikarskiego obowiązku nadmienię, iż nasz dzisiejszy bohater należy do drugiego ze wspomnianych obozów. Nie okupuje zatem rozkładówek, nie wyskakuje z lodówek i nie posiłkuje się legionami ślepo oddanych mu akolitów walczących o jego dobre imię, lecz zajmuje się tym co umie najlepiej, o czym dosłownie za moment, ocenę własnych poczynań pozostawiając odbiorcom. I tu ciekawostka, bowiem w jego portfolio można znaleźć zarówno ogólnodostępną budżetówkę, jak i propozycje dla najbardziej wyrafinowanych smakoszy wymuskanych dźwięków. O kim i o czym mowa? O niemieckiej marce in-akustik, której to niezwykle bogatego portfolio, dzięki uprzejmości stołecznego Horn-a udało nam się tym razem pozyskać na testy wielce urodziwy (a to, nieco spoilując, nie jedyna jego zaleta) … przewód zasilający Referenz AC-2405 AIR.

Referenz AC-2405 AIR to drugi od góry przewód zasilający in-akustika ustępujący pola jedynie flagowemu AC-4005 AIR tak pod względem średnicy (25 vs 40mm), ilości zastosowanych przewodników (4 vs 16), ich sumarycznej średnicy (2 x 3 mm² vs 2 x 4 mm²) i jak łatwo się domyślić również … ceny. Niemniej jednak reszta jest już wspólna. I tak pierwsze, co rzuca się w oczy, choć bardziej odpowiednim i bliższym prawdzie określeniem byłoby „na ręce”, to fakt, iż pomimo wspomnianej 25mm średnicy in-akustik jest szalenie wiotkim, niemalże „lejącym się” przewodem. Tę jakże pożądaną z czysto ergonomicznego punktu widzenia cechę zawdzięcza autorskiej budowie, którą nie tylko można, przez ażurową, zewnętrzną koszulkę, podejrzeć, lecz również wymacać. Zacznijmy jednak od początku, czyli od aparycji. A ta jest nad wyraz elegancka i z racji pochodnej anatomii koronkowości uroczo eteryczna. Zewnętrzną powłokę stanowi semi-transparentna koszulka, która w przeciwieństwie do siostrzanych głośnikowców LS-2404 i LS-4004 nie jest białą, a czarną „wylinką” pod którą umieszczono ekran w postaci gęstej plecionki z cynowanej miedzi szczelnie otulającej plastikowe „kręgi” – specjalne przelotki utrzymujące pożądaną geometrię prowadzonych przez nie przewodników. Satynowe aluminiowe tuleje pełnią nie tylko rolę ozdobną, lecz również informacyjno – funkcjonalną. Redukują bowiem średnicę przewodu przed biżuteryjnymi, carbonowymi wtykami, oraz informują o producencie, modelu, nr. seryjnym, oraz … przeznaczeniu danego egzemplarza. A właśnie, warto również wspomnieć, iż 2405 dostępny jest zarówno „goły” – jedynie z „zarobionymi” końcówkami przewodów, w konfekcji wtykami C15, jak i C19, co jasno wskazuje, że nie boi się wysokomocowych wzmacniaczy (vide nasz redakcyjny Gryphon Apex) i kondycjonerów (np. firmowy Reference Power Station AC-4500 Full 6F, czy Keces BP-5000) w takowe gniazda wyposażonych.
Co do budowy wewnętrznej, to cztery miedziane żyły multi-core o wysokiej czystości i przekroju 1,5 mm² każda prowadzone są we wspomnianych przelotkach – tworzących swoisty szkielet przegubowo zespolonych ze sobą „klipsach”, zgodnie z autorską technologią AIR Helix Point-to-Point piątej generacji, w której głównym izolatorem jest powietrze, więc ośrodek eliminujący konieczność sięgania po inne materiały mogące chłonąć transmitowaną przez przewodniki energię niczym gąbka. Piąta żyła PE biegnie centralnie i choć producent dyskretnie ów fakt pomija śmiało można założyć, iż ma ona taką samą średnicę, co otaczające ją rodzeństwo.

Przechodząc do opisu wrażeń nausznych zebranych w trakcie testów tytułowego przewodu jedynie nadmienię, iż z racji nieznanego mi przebiegu dostarczonego do „zabawy” egzemplarza i zarazem mając na uwadze zalecany przez producenta czas wygrzewania wynoszący 20-50h przez pierwszych kilka dni bytności in-akustika w moim systemie dałem mu czas na „rozprostowanie kości” i zadomowienie. Jak z pewnością domyślacie się Państwo ów okres akomodacji dotyczył również i mnie, mając na celu możliwie skuteczną eliminację czynnika ekscytacji. A tak, kiedy niemiecki łącznik wzmacniacza ze ścianą osiągnął zakładany dobrostan, a i ja przestałem na niego co i rusz zerkać zastanawiając się czy to już a może jeszcze trochę, jasnym stało się, że Referenz AC-2405 AIR broni się nie tylko ponadprzeciętną ergonomią i ponadczasowym wzornictwem, co przede wszystkim … brzmieniem. Reprezentuje bowiem wielce elitarne grono przewodów, które dyskretnie usuwając się w cień pozwalają muzyce płynąć własnym tempem, niezależnie od tego jakie by ono nie było. Dziwne, czy może raczej oczywiste? Niekoniecznie, gdyż z pewnością spotkaliście Państwo na swojej audiofilskiej drodze przewody, które coś poprawiały – windowały jakiś konkretny aspekt prezentacji na iście stratosferyczny poziom, tym samym wprawiając Was w niemy, bądź wywołujący artykulację kilku popularnych partykuł wzmacniających, zachwyt. Tymczasem in-akustik zgodnie z deklaracją swych twórców nie tyle niczego nie poprawia, gdyż oryginału poprawić nie sposób, co po prostu stara się jak najmniej … popsuć. Tak, tak moi mili audio-czytacze. Trzeba sprawę postawić jasno i Niemcy z wrodzoną sobie delikatnością i finezją (w końcu jak słodko i poetycko brzmi w języku Goethego niewinny „motylek” (der Schmetterling)) przyznają, iż każde połączenie, w tym prądowe, jest stratne, więc nadrzędnym celem jest zasilanie bez opóźnień czasowych, z minimalnymi stratami i w możliwie najkrótszym czasie. I tak właśnie „gra” tytułowy przewód – bezstratnie, dając tym samym oręż kablosceptykom idącym w zaparte, że „kable nie grają”. Sęk w tym, iż owe „niegranie” nie jest domeną umownych „kabelków od lampki” / „komputerowych” zazwyczaj dorzucanych do urządzeń wraz z instrukcją i w co wyższej klasy przypadkach nakładkami na nieużywane terminale, co stricte high-endowych, do których to grona nasz gość niewątpliwie się zalicza. Czyli to mniej więcej tak, jakby żyć w błogim przekonaniu, iż pieniądze szczęścia nie dają, będąc jednocześnie reprezentantem tzw. „old money” – rodu, gdzie owe środki były jeśli nie niemalże od zawsze, to przynajmniej od kilku pokoleń.
A tak już na serio, to AC-2405 AIR oferuje niezwykle zrównoważone i dojrzałe brzmienie dające pełen wgląd w nagranie, lecz nie poprzez atakowanie słuchacza poszczególnymi jego składowymi, a taką klarowność, rozdzielczość i stabilność obecnych na scenie źródeł pozornych, by odbiorca, gdy tylko najdzie go ku temu ochota, mógł ją dowolnie intensywnie eksplorować, nie bojąc się, że tuż za plecami pierwszoplanowych, wyciętych z żurnala – z laserową precyzją i ostrymi jak brzytwa krawędziami postaci, natknie się na muminkopodobnych, obłych statystów. I to nie tylko w małych, kameralnych składach („TARTINI Secondo Natura” trio Tormod Dalen, Hans Knut Sveen, Sigurd Imsen), lecz i wielkim aparacie wykonawczym („Rhapsodies” pod Stokowskim), na którym to można na własne uszy i na własnej skórze przekonać się, że prawdziwa dynamika to nie sztuczne podkręcanie tempa i nerwowe skoki głośności, lecz zdolność panowania i to ze stoickim spokojem nad całością rozgrywających się na scenie wielowątkowych wydarzeń z głośnością zarówno na poziomie szeptu, jak i ryku startującego odrzutowca a także umiejętność natychmiastowego przełączenia się między wspomnianymi stanami. Wielce udanie wypadają również z udziałem in-akustika wszelakiej maści chropowatości i niemalże garażowe przybrudzenia, dzięki czemu mając go w torze bez obaw można sięgać czy to ostre i bezpardonowe thrashe w stylu „Garage Inc.” Metallici , jak i surowe bluesy („The Heroines” Tony’ego Joe White’a ) mając jedynie na uwadze, że niemiecki przewód sam z siebie dodatkowej granulacji i rdzawej chropowatości nie dołoży a jeśli już, to równocześnie zadba o to, by żaden brud nie skalał aksamitnie czarnego, nieprzeniknionego tła. Dlatego też na tle nieco bardziej ekspresyjnych „drutów” in-akustik może, przynajmniej początkowo, jawić się jako nazbyt grzeczny i uładzony, co jest odczuciem tyleż błędnym, co krótkotrwałym. Czym innym jest bowiem przyciemnianie przekazu i wygładzanie faktur, czego AC-2405 AIR nie robi, a czym innym dbałość o to, by operować jedynie na sygnałach użytecznych – obecnych na nagraniu i nie kalać ich pasożytniczymi artefaktami, co właśnie Referenz opanował do perfekcji. Dlatego też jedynie ortodoksyjnie miłośnicy suchych jak pieprz cyknięć talerzy, chrupkiej niczym faworki perkusyjnej stopy i jazgotliwych riffów mogą uznać, iż nasz dzisiejszy gość nie do końca oddaje surowość dalekich od referencji wydawnictw w stylu „Best Of The B-Sides” Iron Maiden i jemu podobnych. Cóż, skoro jednak to nadal wolny kraj i każdy ma prawo do własnych opinii, gorąco zachęcam do własnousznej weryfikacji i samodzielnego wyrobienia sobie zdania. A jeśli chodzi o mnie i moje ucho, to 2405 może nie „wyciąga” za uszy takich archiwalnych (w końcu ów album jest składową box-u „Eddie’s Archive”) wykopalisk, ale też i nie piętnuje wspomnianej surowości, więc nawet kilkugodzinny odsłuch jak najbardziej jest możliwy a dla fanów gatunku wręcz wskazany.

W ramach podsumowania pozwolę sobie przewrotnie stwierdzić, że in-akustik Referenz AC-2405 AIR to przewód z jednej strony – z racji swej „bezstratności” na wskroś high-endowy, a z drugiej niezwykle „bezpieczny”. Bowiem jego obecność ani nie zmienia równowagi tonalnej podpiętej nim elektroniki, ani nie uwypukla, eksponuje jakiś nieprzewidywalnych podzakresów, składowych, lecz jedynie uwalnia drzemiący w „sprzęcie” potencjał udrażniając przepływ życiodajnej energii. Ponadto świetnie sprawdza się zarówno z prądożernymi wzmacniaczami tranzystorowymi, jak i dysponującymi zdecydowanie mniejszym apetytem kilkunastowatowymi lampowcami, czy źródłami, więc niejako z automatu odpada potencjalnym nabywcom dylemat, czy w przypadku przyszłych roszad mogą nim operować w obrębie całego posiadanego systemu, czy też ograniczać się do jakiejś konkretnej dedykacji.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio; AudioSolutions Figaro L2
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Gdy zajrzałem do portalowej wyszukiwarki, trochę ze zdumieniem – zaznaczam, iż mamy bardzo dobry kontakt z dystrybutorem tytułowej marki i zorientowałem się, że ostatnie spotkanie z produktem tej stajni mieliśmy półtora roku temu. Jak wynika z historii, wówczas zajmowaliśmy się kondycjonerem sieciowym, ale jak się okazuje, wcześniej gościliśmy u siebie kilka modeli okablowania kolumnowego z jednym z pierwszych na świecie modelem stabilizującym odległość przewodników od siebie na ażurowym stelażu Air na czele, a nawet akcesoria audio w postaci podstawek pod okablowanie. Niby sporo, jednak znając portfolio marki … bez przysłowiowego szału. Dlatego chyba nikogo nie zdziwi fakt naszej aprobaty propozycji warszawskiego Horna by wziąć na tapet coś z dotychczas niemającej swojego przedstawiciela w serii testów sekcji zasilania. Co ciekawe, czegoś dla zwykłego Kowalskiego, gdyż mimo zajmowania drugiego miejsca w cenniku marki dostarczony do testu niemiecki In-Akustik Referenz AC-2405 Air nieco przekracza kwotę 10 tys złotych. Przyznacie, że w obecnych czasach to dość rzadki, warty odnotowania przypadek, dlatego ze zdwojoną ochotą zapraszam zainteresowanych do zapoznania moimi spostrzeżeniami z procesu testowego wspomnianej sieciówki.

Jak sugeruje nazwa rzeczonego kabla, przewodniki sygnału w znakomitej większości przebiegu nie są skręcone w jakiś wymyślny splot, tylko w stosunku do siebie lewitują w powietrzu. Naturalnie aby zrealizować takie ułożenie sporej grupy miedzianych przebiegów kabli, najpierw w równych odstępach zastosowano równolegle ułożone do siebie jako prowadnice, wykonane z tworzywa sztucznego krążki, a finalnie dla utrzymania całości w odpowiednim kształcie całość otulono stabilizującą siatką. Dzięki temu kabel jest stosunkowo giętki, a przez to łatwy w aplikacji nawet w trudnych warunkach zaszawkowych. Z pozoru temat budowy banalny w wykonaniu, jednak jak wiadomo, diabeł tkwi w szczegółach. Jeśli chodzi o garść informacji technicznych, najważniejsze to całkowita średnica kabla to 25 mm, prowadzenie sygnału odbywa się czterema wielożyłowymi splotami drucików o przekroju 1.5 mm² z wysokiej czystości miedzi, z naturalnych i oczywiście zaplanowanych względów dielektrykiem jest powietrze, ekran wykonano z ocynowanej siatki miedzianej, a całość zaterminowano wtykami ze złoconymi pinami. W drodze do klienta tytułowy Air pakowany jest w eleganckie, czarne, dodatkowo ozdobione wytłoczonym na górnej powierzchni logo marki oraz informacją o pochodzeniu pudełko, w którym znajdziemy odezwę od producenta i certyfikat oryginalności produktu.

Czym w sensie brzmienia ugościł mnie niemiecki kabelek? Otóż wbrew przez lata utartym opiniom na temat wyrobów tego landu nie był nadpobudliwy w sensie grania skrajami pasma. Zadając kłam tego rodzaju insynuacjom okazał się orędownikiem gładkiej, a przez to przyjemnej w odbiorze prezentacji. Jednak bez obaw, cały czas trzymał bardzo dobry poziom energii w pełni kontrolowanych, może nie rysowanych skalpelem, ale również nierozmytych uderzeń dźwiękiem, a z drugiej strony z łatwością budował odpowiednio dużą dla danego materiału wirtualną scenę. Jednym słowem pokazywał i drive i rozmach muzyki, tylko w estetyce umiejętnie dozowanej plastyki najwyższych rejestrów. To ostatnie działanie wbrew pozorom niesamowicie istotne, gdyż często podobne formowanie górnego zakresu zabija jego witalność, czego w tym przypadku perfekcyjnie udało się uniknąć. Wszystko co lądowało w napędzie CD brzmiało z dużą kulturą, jednak nadal w ramach potrzeb nieobliczalnie. Na dowód takiego stanu rzeczy posłużę się stadionową produkcją zespołu Metallica „S&M”. To jest wielkie przedsięwzięcie realizacyjne nie tylko z racji koncertu, ale również ogarnięcia wielkiej liczby muzyków ze składem symfonicznym włącznie. Czyli system musiał oddać wielkość całego wydarzenia, energię i muzykalność sekcji orkiestrowej, a wszystko nie mogło przykryć poczynań agresywnych rockmenów. I moim zdaniem za sprawą wspominanego utrzymywania drapieżności prezentacji i tylko lekkiego ugładzania górnego zakresu się udało. Owszem, muzyka nosiła cechy wszechobecnej gładkości, ale bez większego wpływu na wyrazistość popisów muzyków spod znaku Metallica – mowa o mocnych riffach gitar i pełnej ekspresji wokalizie, a także bez uśredniania czytelności projekcji akompaniującej rockowym popisom rozbudowanej ilościowo orkiestry. I nie to nie byle jakiej, gdyż z mocnym udziałem sekcji kontrabasów, które zlane w jeden pomruk brzmiałyby nudno, a dzięki dobremu różnicowaniu może nie ciętych żyletką, tylko nieco luźniejszą kreską pociągnięć strun fajnie podkręcały wydarzenie fajnym rozwibrowaniem. Do tego doszedł realizm wielkości goszczącej muzyków kubatury i nawet nie zorientowałem się, kiedy skończył się pierwszy z dwóch krążków tego wydawnictwa. Równie ciekawie prezentowały się nurty łagodniejsze. A to dlatego, że cały czas wspominana szczypta gładkości nie była siłowym naginaniem świata na swoją modłę, tylko jakby przyprawianiem danego materiału tego typu smaczkiem. W przykładowej interpretacji muzyki dawnej Christiny Pluhar i jej formacji L’apreggiata z krążka „Via Crucis” bez względu na sznyt grania kabla wszystko zostało podane w dobrych proporcjach. Instrumenty dawne i często sakralne teksty pokazywały odpowiednią wyrazistość i esencjonalność wybrzmień, dzięki czemu bez problemu mogłem zatopić się w kontemplacji tą muzyką. Muzyką która albo się kocha, albo nienawidzi, nawet jeśli ją się zna, dlatego tak ważne jest jej prawidłowa prezentacja przez system. Jeśli coś niedomaga, wystarczy jeden utwór, aby zrozumieć, iż nie ma szans na nić duchowego porozumienia. Oczywiście z uwagi na fakt raczej pozytywnego wpływu delikatnego uplastyczniania przekazu podczas sesji testowej nie było najmniejszego problemu z uzyskaniem pełnej zgodności zamierzeń artystów z moimi oczekiwaniami, dlatego także ta pozycja płytowa wypadła w zazwyczaj odbierany przeze mnie jako sukces, czyli interesujący sposób.

Gdybym miał określić potencjalnych użytkowników naszego bohatera, bez większych problemów poleciłbym go wszystkim poszukującym minimalnego ucywilizowania posiadanego zestawu. Kabel In-akustik Referenz AC-2405 Air utrzymuje bardzo dobry pakiet energii, nie gorszy jej zwarcia, a to co robi w najwyższych rejestrach, jest jedynie kosmetyką natury lekkiego makijażu. Na tyle bezpiecznego w skutkach, że jedynymi osobnikami nie do końca lubiącymi tego typu zabiegi będą wielbiciele ostrości przekazu ponad wszystko. Jeśli zatem nie idziecie tą drogą, temat zakupu lub choćby sprawdzenia w swoim środowisku rzeczonej sieciówki jest jak najbardziej zasadny.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD Gryphon Ethos
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red-Silver
– przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
– końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
– kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
– IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
– kabel LAN: NxLT LAN FLAME
– kabel USB: ZenSati Silenzio
– kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord,
Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2.
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, QSA Silver, Synergistic Research Orange
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Horn
Producent: in-akustik
Cena: 7 999 PLN / 1m; 9 299PLN / 1,5m; 10 499 PLN / 2m

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. przewód zasilający

WK Audio TheRay Power
artykuł w przygotowaniu / work in progress

Po wielce udanych głośnikowcach przyszła pora na kolejnego przedstawiciela serii TheRay – zasilający przewód WK Audio TheRay Power.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. przewód zasilający

Synergistic Research PowerCell 8 SX & SRX XL AC

Opinia 1

Niejako idąc za ciosem i nieśpiesznie kontynuując eksplorację głównego nurtu działalności naszego dzisiejszego gościa, dzięki uprzejmości łódzkiego Audiofastu, po raz kolejny dane nam było przyjrzeć i przysłuchać się nie jakże popularnym i na czasie audio-bibelotom w postaci bezpieczników, czy też okablowania, co pełnoprawnemu i niemalże pełnowymiarowemu kondycjonerowi zasilania Synergistic Research PowerCell 8 SX. Czemu „niemalże”? Cóż, szukając taniej sensacji, wystarczy tylko sięgnąć pamięcią do maja i porównując goszczący wtenczas w naszych skromnych progach dwunasto-gniazdowy PowerCell SX z tytułową 8-ką by dojść do wniosku, że co jak co, ale miniaturyzacja kosztuje, bądź ceny w High-Endzie ani myślą o zaprzestaniu tendencji wzrostowej. Bowiem dziwnym zbiegiem okoliczności przy 30% redukcji przyłączy cena bynajmniej nie spadła, co o zgrozo nieco podskoczyła. Rozbój w biały dzień? Bynajmniej, jedynie logika i to w swej nie tyle parakonsystentnej, co najczystszej i zarazem najprostszej postaci, gdyż wspomniane uszczuplenie wolumenu gniazd wyjściowych łódzka ekipa postanowiła zrekompensować oczko wyżej w firmowej hierarchii usytuowanym przewodem zasilającym, więc zamiast skąd inąd świetnego SRX-a otrzymaliśmy SRX XL AC. Dlatego też, jeśli zastanawiacie się Państwo czym tym razem Amerykanie próbują uwieść świadomych istotności energetycznego dobrostanu swych drogocennych „ołtarzyków” audiofilów i melomanów nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zaprosić Was na ciąg dalszy.

Jak już zdążyłem nadmienić we wstępniaku i co potwierdzają powyższe zdjęcia przy swoich 30,5 szerokości, 11,4 wysokości i 15,2 cm głębokości Synergistic Research PowerCell 8 SX jest zauważalnie bardziej poręczny od swojego poprzednika. W dodatku zachowując właściwą marce pancerność – obudowę wykonano z aluminium lotniczego i włókna węglowego, urządzenie zyskało na … funkcjonalności. A to wszystko za sprawą rezygnacji z górnego, zajmującego niemalże całą powierzchnię pokrywy okna, dzięki czemu niniejszego PowerCella 8 SX można już bez większego żalu wstawić na półkę a jednocześnie nadal cieszyć się widokiem designersko podświetlonych trzewi pyszniących się przez frontowy bulaj. I tu kolejna uwaga, bowiem o ile poprzednik onieśmielał jednostki cierpiące na nerwicę natręctw 13 (słownie trzynastoma !!) opcjami podświetlenia (różne intensywności bieli Galileo, czerwieni Dante, błękitu Synergistic Research i błękitu McIntosh) dbając jedynie o walory estetyczne i wzorniczą koherencję z resztą systemu o tyle tym razem iluminację nie dość, że ograniczono do dwóch opcji, to jeszcze podpięto pod nie różne kombinacje częstotliwości. Niebieską opracowano z myślą o idealnym dopasowaniu do instrumentów akustycznych, wokali i kameralnych występów, oraz czerwoną – zapewniającą perfekcyjnie odwzorowanie występów na dużą skalę i muzyki elektronicznej.
Zanim jednak zagłębimy się w zaawansowane technikalia i dywagacje niemalże zahaczające o fizykę kwantową proponuje jeszcze profilaktycznie rzucić okiem na ścianę tylną, gdzie szczęśliwy nabywca do dyspozycji otrzymuje oprócz wspomnianych ośmiu gniazd wyjściowych z oznaczeniem prawidłowej polaryzacji (o czym za chwilę), włącznik główny, złącze do opcjonalnego Ground Blocka, selektor podświetlenia / częstotliwości i charakterystyczny zasilający terminal wejściowy power-con. Wracając jeszcze na dosłownie moment do ww. gniazd wyjściowych z jednej strony cieszy oznaczenie zalecanej polaryzacji, jednakowoż weryfikację takowej dość poważnie utrudnia zabezpieczenie „otwierające” dostęp do wejść jedynie przy równoczesnym nacisku na oba otwory i piny uziemiające (mechanizm znany m.in. z biurowych gniazd DATA z kluczem uprawniającym).
Jeśli zaś chodzi o same trzewia, to w 8-ce znajdziemy m.in. autorski, nowo zaprojektowany Ultra Low-Frequency RF bias oraz tę samą zaawansowaną technologię zasilania, którą zastosowano w najnowszym kondycjonerze Galileo SX PowerCell, udoskonalone opatentowane ogniwo elektromagnetyczne o dwukrotnie większej powierzchni i mocy kondycjonowania aniżeli poprzednia generacja a także zapożyczony z Galileo SX PowerCell zaawansowany zasilacz EM Cell i wieloczęstotliwościowy generator ULF Schumanna.

Uff, jeśli ktoś z powyższego wywodu i natłoku autorskich rozwiązań niewiele zrozumiał, to proszę się nie przejmować, pamiętając jedynie, że liczy się nie długość litanii, lecz finalny efekt soniczny, a ten w przypadku Synergistic Research PowerCell 8 SX jest zaskakująco … zgodny z deklaracjami producenta solennie zapewniającego o najczystszym i najgłębszym tle spośród wszystkich modeli PowerCell. Mówiąc wprost wpięcie 8-ki owocuje nie tylko nieprzeniknioną czernią, co wręcz mroczną otchłanią zionąca za ostatnimi rzędami muzyków biorących udział w nagraniu. Jeśli dodamy do tego kolejną spełniona obietnicę, tym razem dotyczącą braku jakichkolwiek limitacji przy przepływie prądu, to jasnym jest, iż największym beneficjentem takowych walorów staje się symfonika z całą swoją wieloplanowością i generalnie problematycznością właściwego oddania złożoności oraz zróżnicowania nader rozbudowanego aparatu wykonawczego operującego pełną skalą dynamiki. Proszę tylko sięgnąć po „Berlioz: Symphonie Fantastique” w wykonaniu San Francisco Symphony pod batutą Esa-Pekka Salonena, by doświadczyć zbawiennego wpływu amerykańskiego oczyszczacza. I tu od razu pozwolę sobie na drobną uwagę, bowiem o ile przy tak wyrafinowanym repertuarze i znamienitym wykonaniu nie sposób doszukać się niczego poza samymi zaletami oraz oczywistą poprawą wszelkich aspektów stricte high-endowej reprodukcji, to już przy mniej cywilizowanym „wsadzie” w pierwszej chwili po wpięciu tytułowego akcesorium można odnieść, jak się później można przekonać, mylne wrażenie, jakby przekaz uległ zbytniemu zaciemnieniu i przygaszeniu. To jednak tylko pozory, bowiem eliminacja wszelakiej maści pasożytniczych artefaktów i powodujących tak nerwowość, jak i chropawą korozję najwyższych składowych anomalii z takich pozycji jak suto podlany elektroniką „Concrete Jungle” Bad Omens, czy też zazwyczaj fatygujący zmysły odbiorców swą natywną szorstkością i hałaśliwością gitarowych riffów „POST HUMAN: NeX GEn” Bring Me The Horizon sprawia, iż zazwyczaj operujące na granicy tolerancji, bądź wręcz bólu dźwięki nagle nabierają krystalicznej czystości i jedwabistej gładkości, lecz choć nadal operują na tych samych pasmach i częstotliwościach, to z racji swego uszlachetnienia i ucywilizowania nie wywołują reakcji obronnych u słuchaczy. Z kolei bas i średnica dostają w gratisie zauważalny zastrzyk wysycenia i mięsistości, które nader udanie korespondują z górą pasma a jednocześnie nie powodują ospałości w domenie motoryki, czy też pogrubienia konturów definiujących źródła pozorne. Jest jednak i druga strona tego medalu, bowiem brak niepokojących, spowodowanych zniekształceniami i ww. brudem ukłuć sprawia, że automatycznie, chcąc operować na znanej z wcześniejszych odsłuchów granicy komfortu mniej, bądź bardziej świadomie zwiększamy głośność niejako mimochodem serwując sobie (i często również sąsiadom) niespotykane do tej pory dawki decybeli. Dlatego też z autopsji radzę dać sobie nieco czasu na akomodację do nowej rzeczywistości, bo szkoda raz – słuchu, a dwa – dobrosąsiedzkich relacji.
A tak już pół żartem / pół serio Synergistic do perfekcji opanował sztukę „czyszczenia bez zarysowań” i niewylewania dziecka z kąpielą, gdyż eliminując „śmieci z sieci” z niezwykłą atencją podchodzi do jakże kluczowego dla audiofilsko zorientowanej populacji odpowiedzialnego za klimat i wierne odwzorowanie akustyki nagrań tzw. „planktonu” , aury pogłosowej, oraz tej charakterystycznej „poświaty” otaczającej wykonawców. Szalenie zyskują na tym wszelakiej maści zarówno polifoniczne projekty w stylu „YULE” Trio Mediæval, jak i te bardziej rozbudowane i zelektryfikowane, jak daleko nie szukając fenomenalnie pulsujący „Bringing It Down to the Bass” Tony’ego Levina, czy nawet niemalże „windziano – hotelowe” jazzy (vide „Romance in the Dark”), w rezultacie czego przestajemy się wsłuchiwać a zaczynamy słuchać ulubionej muzyki.

Dlatego też zamiast szukać dziury w całym, w ramach podsumowania pozwolę sobie uznać, iż trudno będzie znaleźć aspekt, no może poza finansowym, który mógłby nie tylko ucierpieć, co nie ulec poprawie po aplikacji Synergistic Research PowerCell 8 SX w praktycznie dowolnym systemie. A jeśli wraz z tytułowym kondycjonerem (słowo filtr zupełnie nie oddaje zarówno złożoności i zaawansowania samego PC 8 SX, jak i jego zbawiennego wpływu na brzmienie zasilanych urządzeń) zaopatrzycie się Państwo w przewód SRX XL AC, to śmiało będziecie mogli mówić o pełni szczęścia.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio; AudioSolutions Figaro L2
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Jestem pewien, że wszyscy zdajemy sobie sprawę z bardzo szybko postępującego rozwoju technologicznego otaczającego nas świata. To oczywiście znakomita sytuacja, bowiem z jednej strony pozwala na konstruowanie coraz lepszych produktów, a z drugiej uzyskując podobny efekt jakościowy znacznie zmniejszyć gabaryty protoplasty. Jaki cel ma powyższy wywód? Naturalnie wprowadzający w dzisiejsze spotkanie testowe. Spotkanie, które jak na dłoni pokaże, że wykorzystując postęp nauki przy minimalizacji gabarytów, za sprawą najnowszych osiągnięć da się skonstruować produkt bez problemu nie tylko konkurujący, a nawet znacznie lepiej wypadający brzmieniowo od teoretycznie bardziej rozbudowanego gabarytowo, ale z mniejszym wkładem najnowszych pomysłów technicznych poprzednika. Jak to możliwe? Oczywiście diabeł tkwi w szczegółach, które są pokłosiem wspominanego przeze mnie, z powodzeniem zastosowanego w dzisiejszym bohaterze rozwoju techniki. To znaczy? Spokojnie, markę i jedną z konstrukcji spod tego znaku towarowego znacie, gdyż stosunkowo niedawno gościła w naszych progach ze swoim kondycjonerem Power Cell SX. Co tym razem wpadło na tapet? Jak pisałem, beneficjent ewolucji technicznej czyli dystrybuowany przez łódzki Audiofast pochodzący ze Stanów Zjednoczonych, od niedawna jeden z zastępujących starsze modele kondycjoner zasilania Synergistic Research Power Cell 8 SX, którego w boju wspierać będzie firmowy kabel zasilający Synergistic Research SRX XL AC.

Gdy spojrzymy na naszego bohatera, w pierwszym odruchu aż trudno uwierzyć, że według specyfikacji w nazwie jest w stanie zasilić aż 8 urządzeń. A oprócz gniazd wyjściowych na tylnym panelu musi znaleźć się też terminal przyłączeniowy urządzenie do ściany i główny włącznik. Ale spokojnie, mimo stosunkowo skromnych gabarytów wszystko jest zgodnie z deklaracjami. A wygląda to tak. Obudowa 8-ki SX, to owalnie wykończona, niewielka, prostopadłościenna, w znakomitej większości aluminiowa skrzynka. Jej front zdobi podświetlane na dwa kolory okienko pozwalające napawać się widokiem zastosowanych w trzewiach rozwiązań technicznych – każda z barw informuje o wyborze konkretnej wersji kondycjonowania dostarczanej energii. Górna połać wykonana została z elegancko wyglądającego karbonu. A awers oprócz wąskiego, pionowego paska aluminium z dedykowanym złączem dla kabla zasilającego, włącznikiem głównym i przyciskiem zmiany trybu pracy urządzenia, po brzegi zagospodarowany jest serią ośmiu gniazd IEC. Tak prezentujący się terminal posadowiono na izolujących go od podłoża czterech stopkach. Pisząc o wyposażeniu startowym, z dużym zadowoleniem informuję, iż wybór określa nabywca decydując się jeden dostępnych, zróżnicowanych jakościowo i cenowo kabli zasilających. To miły gest ze strony producenta, bowiem w momencie chęci użycia czegoś lepszego jakościowo nie skazuje nas na przymusowe kupno niedrogiego kabla w standardowym komplecie i potem odsprzedaż ze stratą, tylko na starcie daje sporą paletę możliwości wyboru. My na czas testu dostaliśmy w komplecie topowy kable SRX XL AC. Jeśli chodzi o garść technikaliów, najważniejszymi informacjami są, że nasz bohater czerpiąc z rozwoju technologicznego w tej kompaktowej obudowie zmieścił znacznie bardziej wydajne od większego gabarytowego poprzednika, dlatego w mniejszej ilości sztuk ogniwa elektromagnetyczne w postaci kryjących się za okienkiem cylindrów, oraz nadal stosuje poprawiający odbiór muzyki wieloczęstotliwościowy generator fal Schumanna. Po dokładniejsze informacje co i jak, aby sztucznie nie rozwadniać tekstu oczywiście również skrótowo, zapraszam na stronę dystrybutora lub producenta.

Gdy dotarliśmy do opisu działania 8-ki, zasadna wydaje się odpowiedź na prozaiczne pytanie: Czy przywoływany od samego początku, pozwalający zmniejszyć gabaryty urządzenia – przy według producenta lepszych osiągach – rozwój technologii pokazał, że jest realnym progresem? Powiem krótko, nie ma co deliberować, ale tak. Otóż wdrożone w życie w stosunku do poprzednich konstrukcji inne rozbudowanie topologiczne wraz za zaawansowaniem konstrukcyjnym bezapelacyjnie skończyło się poprawą aspektów prezentacji w wielu zakresach. Naturalnie nie było to tak zwane wywrócenie stolika do góry nogami, bo nie miało takim być, tylko choć drobne to ewidentne poprawienie jakości słuchanej muzyki. Ogólnie patrząc na sposób operowania przekazem moją uwagę zwróciło uczucie jakby mniej technicznego grania systemu. Oczywiście nie twierdzę, że wcześniej było to drażniące, jednak wówczas walka o jak najczystsze tło wirtualnej sceny stawiała na mocne rysowanie świata ostrą kreską i zebranie dźwięku w solidny impuls w domenie jego trwania, co czasem w awanturniczej muzyce mogło skutkować nazbyt dosadnym utwardzeniem przekazu. Ale żebyśmy się dobrze zrozumieli, specjalnie przerysowuję opis, aby pokazać ewidentne, teraz pokazujące wydarzenia sceniczne w bardziej płynnym stylu różnice. Różnice dające muzyce bardziej niż wcześniej w pewien sposób przyjemnie płynąć, co jestem dziwnie spokojny, większości z Was mocniej przypadnie do gustu. Nadal dostajemy znakomity drive, wyraźny i mocny atak, ale przy okazji lekkiego podkręcenia esencjonalności dźwięku i kolokwialnie mówiąc wyczyszczenia teraz mocniejszego w aspekcie czerni, a przez to pokazującego więcej drobnych informacji tła, przekaz oferuje solidniejsze pokłady homogeniczności z feedbackiem w postaci prawdziwszej namacalności. Gdybym miał to określić wprost, powiedziałbym, że zastosowanie tytułowego kondycjonera tchnęło w muzykę bardziej ludzkie, bo fajne zrównoważenie pakietu agresji i płynności. Bez wycieczek w stronę nienaturalnego krawędziowania źródeł pozornych, ale również z pełną kontrolą nad zbytnim dociążaniem. Dzięki temu jeśli dany system jest dobrze skonfigurowany, będzie potrafił zagrać każdego rodzaju muzykę. Tak mocne akordy wyrazistego w podnoszeniu pobudzających nas do szybszego życia emocji Rammsteina z krążka „Zeit”, jak również spokojne ballady dla mnie rodzimego skrzypka numer jeden Adama Bałdycha w materiale „Brothers” . Jak to możliwe, gdy dostajemy więcej płynności? Spokojnie, ja wiem, że teoretycznie cywilizowanie karkołomnego rysowania wydarzeń scenicznych w projektach Rammsteina może skończyć się utratą niezbędnej nieobliczalności i agresji jego popisów, ale przypominam, działania amerykańskiego kondycjonera na poziomie podkręcania emocji były jedynie szlifowaniem ogólnej jakości prezentacji w służbie oczyszczania tła ze zniekształceń, a nie działaniem mającym na celu podgrzanie atmosfery jako ratunek dla błędnie skonfigurowanych zestawów. Jak pisałem, specyfikacja soniczna Power Cell 8 SX z powodzeniem zachowywała istotne aspekty zrównoważenia podania danego projektu płytowego. Dlatego gdy niemiecki muzyk w postaci upłynnienia wokalizy i odbieranego jako wielki plus uplastycznienia całości nie tylko niczego nie stracił, ale raczej sporo na tym zyskał, polski skrzypek został potraktowany wręcz jak król. Konsekwentnie słychać było jego wspaniałą wirtuozerię gry na tym niełatwym instrumencie, co w przypadku balladowych, czyli wolnych utworów dla muzyka nabiera znaczenia w stylu być albo nie być, ale przy tym z uwagi na wzmocnienie poziomu ogólnej gładkości poszczególnych nut w brzmieniu jego atrybutu słychać było więcej zabawy, istotną dla oddania nastroju utworu barwą i jej natężeniem. Nie ilości samej w sobie, tylko jako budulca nastroju. Kto lubi grę skrzypiec, te wie, że wbrew obiegowym opiniom skrzypce nie zawsze mają boleśnie i jednostajnie skrzypieć. Czasem mają nieść spore pokłady nosowości, a czasem ostrości, co w tym przypadku wypadło świetnie.

Czy widzę sens stosowania podobnych do dziś opisywanego urządzeń? W większości przypadków z racji na problemy z marnej jakości energią w wielorodzinnych domostwach naturalnie tak. Ale może Was zaskoczę, nie wykluczam tez sytuacji w przypadku zabudowy jednorodzinnej, gdyż pozwalające nam egzystować urządzenia typu lodówka, czy zmywarka w kwestii czystości prądu w gniazdku są wielkimi szkodnikami. Jednak nie oszukujmy się, bez względu na fakt zamieszkania w grupie lub osobno jeśli zrozumiemy potrzebę ruchu w tym temacie, wówczas zaczyna się prozaiczny problem natury uniknięcia wpadki. Oferta rynku jest przeogromna i trzeba uważać na marne konstrukcje. Pewnego rodzaju pomocą są podobne do dzisiejszego testy urządzeń, które choć wstępnie, to jednak dają pewien pogląd na dany produkt. Czy zatem idąc tropem pomocy poleciłbym i ewentualnie komu naszego bohatera? Bez dwóch zdań jak najbardziej. I moim zdaniem nie mam przeciwskazań dla nikogo, gdyż oferta brzmieniowa Synergistic Research Power Cell 8 SX jest na tyle zrównoważona pomiędzy wagą i wyrazistością przekazu, że tylko mocno przekraczające dobry smak prezentacji zestawy mogą mieć problemy z wykorzystaniem potencjału amerykańskiej konstrukcji. U mnie mimo niewielkich gabarytów przy mocnym rozdmuchaniu rozmiarowym elektroniki wypadł bardzo dobrze, dlatego jeśli myślicie o czyścicielu energii elektrycznej dla ukochanego zestawu audio, powinniście wziąć go na tapet. Naprawdę jest tego wart.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kabel USB: ZenSati Silenzio
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints Ultra Mini
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Audiofast
Producent: Synergistic Research
Cena (PowerCell 8 SX / SRX XL AC 1.8m): 71 590 PLN

Dane techniczne
Gniazda wyjściowe: 8 gniazd Purple 2.0 UEF Schuko (dwustopniowy Quantum Treatment)
Gniazdo zasilające: 32A PowerConn
Okablowanie wewnętrzne: 12AWG Silver Matrix
Moduły EM: 1 x płaski; 2 x SRX UEF EM drugiej generacji
Powierzchnia łączna modułów EM: 1806,34 m²
Szyna uziemienia: 6N czyste srebro
Wymiary (W x S x G): 11,4 x 30,5 x 15,2 cm
Waga: 5 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. przewód zasilający

In-akustik Referenz AC-2405 AIR
artykuł opublikowany / article published in Polish

W nowy rok wchodzimy pełni pozytywnej energii. W czym pomaga nam właśnie dostarczony przewód zasilający in-akustik Referenz AC-2405 AIR.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. przewód zasilający

Audio Phonique Singularity AC

Link do zapowiedzi: Audio Phonique Singularity AC

Opinia 1

O ile pamięć mnie nie zawodzi, to pierwszy kontakt z będącym zaczynem niniejszej recenzji wytwórcą mieliśmy w trakcie Audio Video Show 2022. Tzn. gwoli ścisłości chodzi o samą nazwę handlową, gdyż rynek audio i to nie tylko nasz rodzimy, co w ujęciu globalnym, jest na tyle hermetycznym bytem, że pomimo ciągłego napływu świeżej krwi znacząca część znanych nam postaci częściej zmienia swe barwy (reprezentowane podmioty) aniżeli definitywnie znika z radarów. Tak też było i tym razem, gdyż pod marką Audio Phonique kryje się m.in. działający wcześniej pod szyldem Amare Musica (gościliśmy listwę zasilającą Silver Passive Power Station) a tu pełniący obowiązki CTO (Chief Technology Officer) Maciej Lenar. O ile jednak z hotelowej migawki nic konkretnego nie wynikło, gdyż AP jedynie sygnalizując swoje istnienie skupiało się na kompletowaniu i uspójnianiu własnego portfolio, to już podczas tegorocznego monachijskiego High Endu sprawy nabrały rumieńców, by finalnie zaowocować testem … nie, nie elektroniki stanowiącej główny obszar zainteresowań tytułowego producenta a … przewodu zasilającego Singularity AC.

Skoro pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz, to śmiem twierdzić, że ekipa Audio Phonique nader sumiennie odrobiła pracę domową i przygotowała się do sprawdzianu, bowiem już sam unboxing jasno dał do zrozumienia, że mamy do czynienia z reprezentantem tzw. „dóbr luksusowych” a patrząc z naszej – skażonej audiophilią nervosą, perspektywy rasowego High Endu. Eleganckie przyozdobione złotym logotypem drewniane skrzynki wyściełano szkarłatnym jedwabiem (?), więc umieszczone w nich pokryte czarną opalizująca plecionką i uzbrojone w topowe 50-ki NCF Furutecha przewody prezentują się nad wyraz dystyngowanie. Niby nic nowego, gdyż eleganckie szkatułki lata temu stosowała już Audiomica, jednak uczciwie trzeba przyznać, że w AP wszystko idealnie się „spina”. Ma być elegancko, luksusowo i ze smakiem i jest, bowiem nawet niezbyt imponująca średnica przewodu nie budzi żadnych kontrowersji, czego nie można powiedzieć o nader często pojawiającej się na rynku wielkośrednicowej i „poobwieszanej” wszelakiej maści tulejami, mufami i inną audio biżuterią konkurencji. A tu za element dekoracyjny można uznać jedynie dyskretną opaskę z nazwą producenta i oznaczeniem modelu.
Bezwstydnie zerkając pod wspomniany peszelek można dowiedzieć się, że pewne rzeczy się nie zmieniają i choć czas płynie a i „barwy klubowe” Maćka są już inne, to trudno nie zauważyć pewnych analogii do ww. Amare Musica, gdyż i tym razem w roli przewodnika pojawia się srebro. Jednakże w przeciwieństwie do Silver Passive Power Station zamiast wyłącznie kruszcu o czystości 4N przewód Audio Phonique Singularity AC wykonano z niestandardowych przewodników z ultra czystego monokrystalicznego srebra PLMAg-5N i miedzi PLMCu-7N. Te ekskluzywne materiały poddane zostały skrupulatnie zaprojektowanemu procesowi wyżarzania i chłodzenia, po którym nastąpiło precyzyjne polerowanie w celu uzyskania nieskazitelnej powierzchni. Jak łatwo się domyślić proporcje obu ww. metali nie są dziełem przypadku, acz producent nie jest zbyt skory do dzielenia się nimi na forum publicum. Podobnie jest z pozostałymi parametrami, ot chociażby kluczową w zasilaniu indukcyjnością, więc poza solennymi zapewnieniami, iż dzięki autorskiej topologii Air, samoekranowaniu i pełnozakresowemu ekranowaniu, ów parametr, podobnie z resztą jak i pojemność udało się sprowadzić do niezwykle niskich poziomów i to przy stabilnej rezystancji to konkretnych wartości nie znajdziemy. A właśnie, zgodnie z materiałami informacyjnymi pod wspomnianą topologią Air kryje się nic innego jak wykorzystanie powietrza w roli głównego izolatora pierwszego kontaktu, które wspiera najwyższej klasy teflon klasy medycznej i bawełna.

Jak już podczas sesji unboxingowej zasygnalizowaliśmy ekipa Audio Phonique była na tyle miła, że zamiast pojedynczego dostarczyła parę Singularity AC, więc mogliśmy praktycznie do woli nimi żonglować a w przypadku mojego, zauważalnie skromniejszego aniżeli Jacka systemu zasilić nimi jednocześnie dwa główne urządzenia – odtwarzacz Vitus Audio SCD-025 Mk.II, oraz integrę Vitus Audio RI-101 MkII a więc od razu zweryfikować, czy aby taka srebrno-miedziana kumulacja nie powoduje zbytniego przesytu. I tu od razu spieszę donieść, że absolutnie nie, gdyż nie dość, że intensywność sygnatury rodzimych przewodów daleka jest od iście rewolucyjnych zapędów, to w dodatku jej charakter zmienia się w zależności od prądożerności zasilanego odbiornika. O ile bowiem Singularity AC wpięty w odtwarzacz przyjemnie uplastyczniał i uspójniał przekaz niespecjalnie ingerując w jego motorykę, to już zaaplikowany w zakrystii 300W wzmacniacza ową, znaną ze współpracy ze źródłem, plastycznością obdzielał również aspekt dynamiczny. Oczywiście na tym pułapie cenowo-jakościowym nie było mowy o jakimkolwiek zamuleniu przekazu, bądź utracie kontroli najniższych składowych, co raczej czysto subiektywnym uspokojeniu prezentacji. Szukając sprzętowych analogii pierwszy na myśl przychodzi mi przykład dawnych odtwarzaczy CEC-a z serii 5X, których obecność w torze każdorazowo odbierałem tak, jakby kręciły srebrnymi krążkami jeśli nie o pół, to chociaż ćwierć obrotu wolniej od swojej konkurencji. Jak łatwo się domyślić nic takiego nie miało miejsca, jednakże efekt soniczny był taki a nie inny. I tym razem było podobnie. Z CD dostawałem gładkość, swobodę i niezwykłe wyrafinowanie, co niejako automatycznie kierowało moje zainteresowanie ku równie wysmakowanemu repertuarowi w stylu „Tango Baroque” Per Arne Glorvigena i Tormoda Dalena, który choć bezdyskusyjnie referencyjny i wysokich lotów z racji użytego instrumentarium (bandoneon + wiolonczela) niezbyt często gości na moich playlistach, gdyż dłuższy aniżeli kwadrans z nim kontakt zazwyczaj powodował graniczącą z irytacją fatygę. Tymczasem z tytułowym przewodem w torze piskliwość bandoneonu została ujarzmiona i ucywilizowana a jednocześnie zachowane zostały wszelkie odgłosy związane z mechaniką – pracą przycisków i miecha okraszając całość bezlikiem audiofilskich smaczków. Może pod względem ostrości rysunku Singularity AC ustępował nieco mojemu dyżurnemu, uzbrojonemu dokładnie w takie same wtyki Furutechowi Nanoflux Power NCF, ale jak to już zdążyłem nadmienić nieco inna plastyka prezentacji nie mogła w tym wypadku uchodzić za wadę a jedynie inny punkt widzenia, którego ocenę należy pozostawić indywidualnemu odbiorcy.
Z kolei ze wzmacniaczem moje obserwacje dotyczyły raczej pewnego zdroworozsądkowego utemperowania nieraz nazbyt euforycznego rozmachu, do którego zdążył mnie przyzwyczaić Acoustic Zen Gargantua II. Zamiast hektarów przestrzeni na „Backdraft” Hansa Zimmera pojawił się zdecydowanie bardziej adekwatny aparatowi wykonawczemu wolumen a i iście hollywoodzka spektakularność została ujęta w bardziej europejską rozmiarówkę. Co ciekawe powyższego efektu przeskalowania nie wyłapywałem na nieco bardziej oszczędnych przejawach uzdolnionych muzycznie przedstawicieli naszego gatunku więc już na „An Acoustic Skunk Anansie – Live in London” Skunk Anansie przewód Audio Phonique ograniczał się jedynie do delikatnego dosaturowania wokalu Skin i ozłocenia partii gitary. Mówiąc wprost warto przed zakupem zweryfikować, czy „przepustowość mocowo-prądowa” bohatera niniejszego zbioru refleksji uwzględniając nasze upodobania muzyczne spełnia zarówno oczekiwania odbiorcy, jak i apetyt samej amplifikacji.

Zbliżając się do końca dzisiejszego spotkania jedno jest pewne, bowiem po raz kolejny bazując li tylko na obiegowych opiniach i stereotypach można byłoby o przewodach Audio Phonique Singularity AC powiedzieć wszystko, tylko nie to, że są srebrne / srebro w ich żyłach płynie. Próżno doszukiwać się tu jakichkolwiek przejawów osuszenia, czy też odchudzenia dźwięku. Ba śmiem twierdzić, iż pod względem plastyczności i wysycenia nie tylko śmiało mogą konkurować z wyłącznie „miedzianą” konkurencję, co niejednokrotnie ją zawstydzić. Dlatego też coraz lepiej rozumiem tych wytwórców, którzy stają się coraz bardziej enigmatyczni w dzieleniu się informacjami czy to ogólnie o samej budowie swoich produktów, co nawet użytych materiałów. Dlatego niezależnie od tego czy, jak i kiedy mieliście Państwo okazję poznać uroki rodzimej metalurgii chociażby z czystej ciekawości warto na tytułowe przewody rzucić uchem i wyrobić sobie własne zdanie.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable; Quantum Science Audio (QSA) Violet & Red + zasilacz Farad Super6 + Farad DC L2-C cable
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Ostatnimi czasy nie raz i nie dwa spotkałem się z dość trafną maksymą – Polska okablowaniem stoi. A trafną dlatego, że w mojej ocenie jest w stu procentach prawdą, co potwierdzają choćby rodzime wystawy audio w Warszawie. Lista rodzimych producentów jest na tyle długa, że zdając sobie sprawę z jej potencjalnej rozpiętości nie podejmuję się jej recytować. Naturalnie inna sprawą to rozpoznawalność i staż na rynku każdego z podmiotów, jednak fakt jest faktem, w centrum Europy mamy ewidentny wysyp tego typu akcesoriów audio. Czy to źle? Bynajmniej, gdyż z jednej strony bogactwo wyboru skłania producentów do przemyślanego wyceniania swoich produktów, zaś z drugiej dzięki innym walorom sonicznym każdej konstrukcji łatwiej jest nam dobrać idealny kabel do posiadanego zestawu. Jaki cel ma ten wstępniak? Oczywiście wprowadzenie w temat dzisiejszego spotkania. A będzie nim spojrzenie na okablowanie sieciowe powstałej około 3 lat temu, mającej w dorobku również elektronikę i zespoły głośnikowe warszawskiej manufaktury Audio Phonique. Ta własnym sumptem postanowiła dostarczyć na testy parę kabli prądowych Audio Phonique Singularity AC.

Na jakim przewodniku bazuje i co wiemy budowie AP Singularity AC? Otóż z informacji zawartych na stronie producenta wynika, że nie jest to zwykłe zaobrączkowanie własnym logotypem półproduktu większych graczy kablarskich, tylko od początku do końca realizacja firmowego pomysłu. A świadczy o tym choćby kompilacja przewodników bazujących na połączeniu srebra PLMAg-5N z miedzią PLMCu-7N oraz pozwalająca kontrolować jakość wykonania ręczna produkcja. Ale to nie jedyne zabiegi mające uzyskać maksimum jakość dźwięku tych konstrukcji, bowiem obydwa przewodniki przed montażem są poddawane precyzyjnemu procesowi wyżarzania i chłodzenia, a finalnie polerowania. Jeśli chodzi o topologię splotu wspomnianych drutów, nie mamy dokładnej wiedzy, jednak według zapewnień konstruktorów oferują jak najmniejszą rezystancję celem dostarczenia do urządzenia jak najmniej obciążoną nią dawkę nieskrępowanej energii. Ten cel oczywiście wspiera dodatkowo stosowna izolacja, w tym przypadku najlepiej nadający się do tego celu teflon klasy medycznej. Tak skonstruowane kable wyposażono w topowe wtyki japońskiego Furutecha FI-E50 NCF R, FI-50 NCF R i spakowano w eleganckie czarne kuferki wyściełanie czerwonym atłasem.

Jak wypadły Singularity od strony brzmienia po aplikacji w tor testowy? Bardzo ciekawie, gdyż po zasileniu nimi dzielonego źródła w zastępstwie dyżurnych Furutechów, pierwszym słyszalnym efektem była jakby głośniejsza prezentacja muzyki. To oczywiście skutek zastrzyku energii i co ciekawe nie tylko na basie, czy średnicy, a w całym paśmie. Owemu podkręceniu dźwięku w dźwięku szła w sukurs kontrola i otwartość prezentacji. Ten sznyt był na tyle wyraźnym działaniem, że momentami na tle codziennego brzmienia występ polskich kabli odbierałem nawet jakby ciekawe utwardzenie dźwięku z pewnego rodzaju doświetleniem prezentacji. Ale spokojnie, nie in minus, tylko na tle mojego, raczej szukającego spokoju w odbiorze muzyki zestawu okablowania, przekaz w konfiguracji testowej był z tych bardziej wyrazistych. A najlepszy w tym był fakt, że owa wyrazistość bez najmniejszego problemu mieściła się w zakresie dobrego smaku, co udowadniała słuchana muzyka. I żeby nie było, każda muzyka. Ta grająca tak zwaną ciszą w postaci jazzu choćby rodzimych artystów spod znaku Braci Oleś z Piotrem Orzechowskim „Waterfall: Music of Joe Zawinul”, ale również energetyczna, której idealnym przedstawicielem jest Rammstein z materiałem „Zeit”. W pierwszym przypadku przywołane, oczywiście w dobrym znaczeniu utwardzenie i doświetlenie dźwięku z jednej strony pozwalały wyraźniej i dosadniej zaistnieć każdej, nawet przypadkiem powołanej do życia nucie, ale z drugiej dzięki mocnemu rysunkowi idealnie zwizualizować ją w międzykolumnowym eterze wprost przekładając się na większą namacalność projekcji. W drugim materiale natomiast sposób na muzykę według polskiego produktu już startowo mocne uderzenie czynił zjawiskowo wciskającym w fotel. To jest samo w sobie mocne granie, którego bardzo lubię głośno słuchać. Jednak nie zawsze skonfigurowany na czas testu system sobie z tym radzi. Albo podaje akordy zbyt miękko, co powoduje, że zamiast dostać mocnego kopniaka, zostaję polany lepiącym syropem, albo jeszcze gorzej, czyli w momencie odchudzenia i przy okazji w efekcie rozjaśnienia dźwięku boję się otworzyć usta, aby nie popękało mi szkliwo na zębach. Na szczęście konstrukcje Audio Phonique z żelazną konsekwencją nawet przy wysokim poziomie głośności oprócz kontroli dźwięku nie dopuszczały do przerysowania jego wyrazistości. Owszem, tę z założenia mocną jazdę bez trzymanki cechowała większa agresja prezentacji od mojego wzorca, ale ani przez moment nie odczułem przekroczenia zdrowego rozsądku, a czasem nawet z uśmiechem na twarzy wsłuchiwałem się w niby mocniej zaprezentowane, ale nadal odbierane z wielką przyjemnością znane od podszewki kawałki. I gdybym miał wygłosić jakąś wiążącą tezę, moim zdaniem właśnie Rammstein pokazał prawdziwe oblicze opisywanych kabli sieciowych. Jazz również zabrzmiał bardzo dobrze, ale przy elektronicznym rocku to był prawdziwy ogień.

Komu dedykowałbym tytułowe AP Singularity? Myślę, że jest tylko jedna i do tego niezbyt liczna grupa osobników parających się słuchaniem muzyki w najwyższej jakości. Oczywiście mam na myśli posiadaczy już ostro skonfigurowanych zestawów. Co prawda dodatkowa energia raczej nie zaszkodzi, a nawet pomoże, jednak mocny rysunek ma duże szanse spowodować przerysowanie wyrazistości prezentacji. Jeśli zatem nie utożsamiacie się z powyższą zbieraniną, macie zielone światło. Na tyle jaskrawe, że nawet w momencie pełnego zadowolenia z posiadanej układanki sprawdzić nie zaszkodzi. Za to jednio mogę Wam obiecać, podczas weryfikacji jakości brzmienia tak skonfigurowanego zestawu z pewnością będzie ciekawie.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kabel USB: ZenSati Silenzio
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints Ultra Mini
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Producent / Dystrybucja: Audio Phonique
Cena: 3 999 € netto / 1,8m; 499 € / dodatkowe 0,5m

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. przewód zasilający

Audio Phonique Singularity AC
artykuł opublikowany / article published in Polish

Choć obeznanym w temacie manufaktura Audio Phonique zapewne kojarzy się przede wszystkim z elektroniką, to eksplorację jej katalogu rozpoczynamy od … przewodów zasilających Singularity AC.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. przewód zasilający

Jorma Prime Power

Śmiem twierdzić, że dla osób postronnych i wysokopółkowym audio zupełnie niezainteresowanych a tym samym w bliskiej naszym sercom tematyce niezorientowanych tak opis aparycji, jak i brzmienia czegoś takiego jak przewód zasilający wydaje się tyleż bezsensowne, co wręcz absurdalne. No bo nad czym tu się rozwodzić? Dwie wtyczki, kawałek za przeproszeniem druta o czarnym, białym, bądź też bardziej łapiącym za oko umaszczeniu, ewentualnie przywodzącym prodiżowe wspomnienia peszlu zalegające hipermarketowe półki i szlus. Podobnie z funkcjonalnością – jeśli podłączymy nim do prądu urządzenie i ono zadziała, tzn., że kwestię śmiało możemy uznać za zamkniętą. Tymczasem Hi-Fi i High-End rządzą się własnymi prawami stanowiąc niejako byty równoległe dla otaczającej nas „zwykłej” – nieskażonej audiofilskością rzeczywistości. Tutaj liczy, a przynajmniej liczyć się powinno dosłownie wszystko. Począwszy od czystości przewodników, poprzez geometrię w jakiej zostały ułożone, sposób oraz rodzaj izolacji na doborze odpowiednio wyrafinowanej konfekcji i wręcz bezliku zwalczających wibracje, zakłócenia RFI, etc. tweaków skończywszy. Nerwica natręctw, lub jak to kablosceptycy twierdzą najzwyklejsze, wynikające z autosugestii urojenia? Cóż, jak z pewnością zdążyliście się Państwo domyślić, pozwolę sobie w tej kwestii mieć własne i zarazem odmienne zdanie, gdyż co już wielokrotnie na łamach SoundRebels podkreślałem sam fakt działania w obszarze naszych zainteresowań nie jest celem a jedynie początkiem drogi ku upragnionej i możliwie bliskiej dźwiękowi na żywo referencji. Dlatego też po raz kolejny zapraszam na spotkanie z jakże wdzięcznym tematem jakim są właśnie przewody zasilające a dokładnie z dostarczonym przez stołeczny SoundClub szwedzkim przedstawicielem „oferty środka” Jorma Prime Power.

Nie owijając w bawełnę śmiało można uznać, że Jorma Prime Power wygląda elegancko i zgrabnie. Jest bowiem nieprzesadnie gruba, co w High-Endzie wcale nie jest normą, dość sztywna i lekko sprężynująca, więc pod względem ergonomii może nie jest wzorem wiotkości, lecz nie powinna sprawiać większych problemów o ile tylko zapewnimy jej przynajmniej 20-30 cm za systemem w celu sensownego ułożenia. Spod zewnętrznej czarnej plecionki przebijają złote refleksy a za element dekoracyjno-funkcyjny służy elegancka, charakterystyczna mufa. O ile w przypadku wcześniej przez nas testowanego przewodu USB z serii Reference ów element był lakierowany na czarno, to tym razem Szwedzi poszli o krok dalej i postanowili dodać całości projektu nieco więcej finezji decydując się na pięknie wypolerowany orzech włoski. Nie zabrakło również stosownych mosiężnych szyldów z informacją o pochodzeniu, producencie, modelu, numerze seryjnym i … kierunkowości. I w tym momencie pozwolę sobie na małą dygresjo-refleksję. Pomijając bowiem wynikającą z unifikacji „blaszek” kwestię sensowności oznaczania kierunkowości w przewodzie zasilającym, którego jakby się nie starać nie da się zaaplikować tak w gniazdo ścienne/listwę/kondycjoner, jak i w odbiornik odwrotnie, zastanawiającym był dla mnie fakt … wydrapywania numeru seryjnego. Niby w czasach gdy podrabiane jest praktycznie wszystko taka metoda zapisu pozwala (w ostateczności) na weryfikację autentyczności na drodze analizy grafologicznej, lecz z drugiej strony wybicie stosownego oznaczenia, już o (laserowym) grawerunku, który śmiało możemy uznać za powszechne i zarazem przystępne cenowo (znakowarki laserowe są w zasięgu przysłowiowego Kowalskiego) nieco lepiej korespondowałoby z flagowością tytułowego przewodu.
Od strony konstrukcyjnej Szwedzi wykazują się autorskimi rozwiązaniami, czyli w roli przewodnika wykorzystują prowadzone wzdłuż ceramicznego rdzenia miedziane druciki o czystości N8 (99.999999%) i przekroju 0.5mm². Niestety sumarycznym ich przekrojem producent się nie chwali, choć znając jego niechęć do zbyt grubych kabliszczy nie spodziewałbym się tutaj jakiś imponujących wartości. Ekran wykonano z cynowanej miedzianej plecionki, z kolei izolacja to bezbarwny teflon (PTFE) a o eliminację ewentualnych zakłóceń, szumów i innych anomalii dba oczyszczacz Bybee Slipstream Quantum w ww. mufie zaaplikowany.

Jak z pewnością nasi wierni Czytelnicy pamiętają skandynawskie przewody, czy to przy okazji recenzowania znajdujących się pod opieką SoundClubu urządzeń ( m.in. Tenor Audio 175S HP), w formie wewnętrznego okablowania kolumn Marten (Django XL, Oscar Trio), czy też solo (USB reference) już zdążyły się przez nasze systemy przewinąć. Nasze hobby ma jednak to do siebie, że wciąga bardziej niż chodzenie po bagnach a coś raz zauważonego i nie daj Boże omacanego, jak nasz dzisiejszy bohater w trakcie mojej ostatniej wizyty w siedzibie fabryce producenta tylko stan audiophilii nervosy pogłębia. Dlatego też, gdy tylko tytułowy przewód znalazł się w moim zasięgu z racji wrodzonej ciekawości czym prędzej zaprzągłem go do pracy. I … i niemalże już na starcie odnotowałem miłe zaskoczenie, gdyż zastępując nim mój dyżurny i do tej pory pomimo wielu prób niezwykle skutecznie broniący się przed atakami wizytujących moje skromne cztery kąty konkurencji Acoustic Zen Gargantua II nie odnotowałem żadnego, nawet minimalnego spadku dynamiki i wolumenu generowanego dźwięku. A to, przyznam szczerze bynajmniej nie jest normą, gdyż amerykański przewód akurat pod tym względem jest niezwykle trudny do pobicia. W dodatku całość przekazu uległa poprawie w domenie rozdzielczości i zwartości – definicji i precyzji w kreowaniu źródeł pozornych. Co ciekawie odbyło się to nie na zasadzie wyostrzania samych krawędzi, lecz bardziej „globalnie”, gdyż dotyczyło to nie tylko samych obrysów brył, lecz i faktury oraz trójwymiarowości wypełniającej je tkanki. Prime szedł zatem drogą znaną mi z odsłuchów m.in. Furutecha Powerflux CI5 NCF z tą tylko różnicą, że z nieco mniejszą intensywnością akcentował, podkreślał kwestie może nie tyle przestrzenne, gdyż zarówno trójwymiarowość sceny, jak i gradację planów śmiało można uznać za wzorcowe, co czysto subiektywną ilość otaczającego muzyków powietrza. Faworyzował za to wspomnianą konsystencję brył, jakby operował nieco inną optyką. Mam nadzieję, ze rozumieją Państwo o co mi chodzi – kompozycja i scena pozostają w obu przypadkach niezmienne a jedynie oba ww. przewody różni sposób prowadzonej narracji. Wystarczyło bowiem tylko sięgnąć po oparte na naturalnym i pozbawionym amplifikacji instrumentarium „Bach Trios”, gdzie Yo-Yo Ma, Chris Thile i Edgar Meyer pomimo pozbawionego dynamicznych ekstremów repertuaru czarują bogactwem wybrzmień i iście koronkowa ornamentyką. Jorma skupiała uwagę słuchaczy na wykonawcach i ich wirtuozerii informacje o akustyce serwując jako nierozerwalną i obowiązkową składową, lecz składową o niekoniecznie pierwszoplanowej roli. Z kolei za cechę kluczową szwedzkiego przewodu należy uznać brak jakichkolwiek tendencji do tzw. „robienia” dźwięku, czyli własnej i niekoniecznie zgodnej z oryginałem interpretacji reprodukowanego materiału. Dlatego bez najmniejszych problemów jesteśmy wskazać natywne cechy każdego z instrumentów i zarazem potwierdzić zgodność ze znanymi z codziennego życia wzorcami. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by z owymi wzorcami zerwać i dać się ponieść w pełni wyimaginowanym, syntetycznym brzmieniom serwowanym przez ekipę Infected Mushroom na „REBORN”, gdzie nawet partie wokalne przetworzono mocniej niż wsad do tzw. „chińskiej zupki”. I nawet przy takim, niemającym absolutnie żadnego odniesienia do tzw. naturalnych dźwięków wsadzie otrzymujemy świetny timing, zwarty, kontrolowany i zapuszczający się w najgłębsze zakamarki Hadesu bas, wysyconą średnice i klarowne, odważne i zarazem pozbawione granulacji i ofensywności wysokie tony. Wspominam o tym nie bez powodu, gdyż to właśnie generowana na najprzeróżniejszej maści syntetyzatorach i komputerach elektronika potrafi boleśnie ukłuć w ucho. A tu jest rozdzielczo, czysto, lecz bez wspomnianej ofensywności, czy też przykrej i irytującej na dłuższą metę szorstkości. Ba, śmiało można wręcz mówić o uzależniającym wyrafinowaniu i pewnej, wrodzonej elegancji na wzór dawnych, nieodżałowanych mistrzów sceny pokroju Adama Hanuszkiewicza, czy Gustawa Holoubka, których słuchało się z przyjemnością niezależnie od tego co dostali do przeczytania. Może to dziwnie zabrzmi, ale tak, jak obaj ww. Mistrzowie mogliby recytować książkę telefoniczną a słuchałoby się ich z przyjemnością, czy wręcz rozkoszą, tak i w towarzystwie Jormy trudno szalenie trudno znaleźć repertuar (Disco Polo pozwolę sobie litościwie pominąć, gdyż uważam je za swoistą anomalię, aberrację, czy wręcz patologię a nie gatunek muzyczny), który mógłby odstręczyć, czy też powodować chęć przełączenia na coś innego. Prime potrafił bowiem za każdym razem zaintrygować, zachęcić do pozostania przed głośnikami i sprawdzenia cóż też czai się za kolejnym akordem.

W ramach podsumowania pozwolę sobie stwierdzić, że Jorma Prime Power jest niejako zaprzeczeniem stereotypowego wizerunku High-Endu a zarazem kwintesencją owego segmentu w możliwie najlepszym wydaniu. Jej pojawienie się w systemie nie powoduje bowiem niezdrowej ekscytacji, opadu szczęki, wyrywania z kapci i poznawania ulubionych nagrań na nowo. W zamian za to otrzymujemy jakże upragniony spokój ducha i umiejętność cieszenia się chwilą będące zarazem potwierdzeniem trafności wyboru. Wreszcie możemy przestać nerwowo kręcić się w fotelu, szukać dziury w całym i kombinować co by tu jeszcze zmienić, poprawić. Po prostu wreszcie możemy delektować się dobiegającymi naszych uszu dźwiękami i to w jakości, jakiej od dawna szukaliśmy. Czy trzeba czegoś więcej do pełni szczęścia? Na chwilę obecną przewrotnie powiem, że tak … Więcej czasu na słuchanie. Tylko tyle i aż tyle.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Dystrybucja: SoundClub
Producent: Jorma Audio
Cena: 21 000 PLN / 1,5m

Dane techniczne
Izolacja: bezbarwny teflon (PTFE)
Materiał przewodnika: miedź o czystości N8 (99.999999%) o przekroju 0.5mm²
Przewodniki: wielożyłowe z rdzeniem z włókna ceramicznego
Koszulki termokurczliwe: Poliolefin
Materiał ekranujący: Miedź cynowana
Oplot zewnętrzny: PET
Oczyszczacze: Bybee Slipstream Quantum

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. przewód zasilający

ZenSati Cherub Power

Opinia 1

Tym razem w ramach niezobowiązującej i wprowadzającej w temat rozbiegówki pozwolę sobie zwrócić Państwa uwagę na aspekt ekonomiczno-logiczny wyrobów audio, oraz ich analogię do pozostałych dziedzin naszej egzystencji. Oczywistym i niepodlegającym dyskusji faktem bowiem jest, iż decydując się na „zabawę” w High-End wkraczamy w świat dóbr luksusowych znajdujących się na przeciwległym końcu listy ludzkich zachcianek aniżeli tzw. artykuły pierwszej potrzeby. Mówiąc wprost, choć trudno w to uwierzyć, nie tylko da się bez nich żyć, lecz o zgrozo przeważająca część populacji homo sapiens właśnie tak czyni, nie tylko nie zawracając sobie głowy spędzającymi sen z audiofilskich powiek problemami, co wręcz nie mając nawet świadomości istnienia takowych. Mniejsza jednak o to, bo kluczowy jest jedynie „luksusowy” obszar w jakim będziemy się poruszać i w którym to cenę winduje znane nazwisko, szlachetne materiały, wyrafinowana/kontrowersyjna forma, unikalność/oryginalność/złożoność/prostota (niepotrzebne skreślić) konstrukcji i oczywiście popyt. Jak łatwo się domyślić kombinacja powyższych składowych jest całkowicie dowolna a życie nauczyło nas, że czasem zarówno bez którejkolwiek z powyższych da się osiągnąć sukces, jak i spełniając wszystkie kryteria ponieść sromotną porażkę. Ja jednak nie o tym, gdyż i tak finalnie sprawą kluczową jest to, czy ktoś za to, co stworzyliśmy będzie skłonny stosowną kwotę wyasygnować. Jeśli tak, problem z głowy. Jeśli jednak nie, to zaczynają się schody, szukanie winnych i analiza gdzie popełniliśmy błąd. Załóżmy jednak, że biznes się „spina”, grono zadowolonych nabywców rośnie i teoretycznie wszystko byłoby OK, gdyby nie pojawienie się nienależących do naszego „targetu” sceptyków, którzy dziwnym zbiegiem okoliczności postanowili autorytatywnie stwierdzić, iż to co znalazło się w naszym portfolio jest zdecydowanie za drogie. I zupełnie nieistotne, czy dla nich, czy generalnie. Znaczy się po prostu za drogie i już. Absurd, bądź lokalna anomalia ograniczona li tylko do branży audio? Niekoniecznie. Wystarczy bowiem zerknąć do „sieci”, by przekonać się, iż z racji zbliżającego się tłustego czwartku dyżurnym tematem powoli stają się pozornie mało absorbujące uwagę i trudne do jednoznacznie ekskluzywnej kwalifikacji … pączki. Tak, tak – pączki, a dokładnie ich ceny, które w zależności od renomy wytwórcy bez większych oporów przekraczają pułap 20 PLN za sztukę. Słychać oburzone głosy, że to „rozbój w biały dzień” (w 2023r. wg. Wiadomości spożywczych (dostęp 24/01/2024) marketowe kosztowały 0,29 – 3,99 PLN), sprawa wymagająca co najmniej interwencji UOKiK-u, czy też mówiąc wprost „dojenie naiwnych”. Sęk jednak w tym, że chętnych nie brakuje a lwia część konsumentów niespecjalnie czuje się wyd … znaczy się nabita w butelkę, otwarcie przyznając, iż wolą mniej a lepiej, co też oznacza, że relacja jakość/cena jest dla nich wysoce satysfakcjonująca, niespecjalnie czując chęć wnikania w detale – jednostkowe ceny, czy też pochodzenie ingrediencji składających się na zaklętą w kulistej bryle bombę kaloryczną. Dlatego też zamiast niepotrzebnie się nakręcać sugeruję zachować zdrowy rozsądek i pogodny dystans do otaczającej nas rzeczywistości nie zaprzątając sobie głowy tym na co wpływu nie mamy a dokonując własnych i co najważniejsze nieprzymuszonych wyborów kierować się własnymi zmysłami mierząc siły na zamiary. Jeśli zatem możemy na coś sobie pozwolić i owo „coś” spełnia pokładane w nim nadzieje i oczekiwania, to raczej nie ma się nad czym dłużej zastanawiać.
Życie jest bowiem zdecydowanie za krótkie i nieprzewidywalne, by cokolwiek odkładać na później, bo tego później może albo nie być, albo może być dalece odbiegające od naszych pobożnych życzeń. A jeśli w tym momencie zastanawiacie się Państwo jakiż cel ma powyższy, zaskakująco sążnisty wstępniak, to spieszę z wyjaśnieniem, iż jest to nic innego jak tylko podkład pod budzący niezrozumiałe emocje, podobnie jak wspomniane pączki, temat dzisiejszego spotkania, czyli okablowania zasilającego, którego reprezentantem jest nie kto inny, jak pochodzący z Danii a dostarczony przez stołeczny Audiotite srebrzysty ZenSati Cherub Power.

Jak już zdążyłem napomknąć ZenSati Cherub Power jest srebrny, połyskliwy i przynajmniej pod względem wartości postrzeganej niewiele ustępuje swemu nieco szlachetniej urodzonemu rodzeństwu z serii Seraphim. Pod względem ergonomii, pomimo całkiem słusznej średnicy, przewód jest nad wyraz wdzięczny do układania i zaginania a ponadto zaskakująco … lekki.
Jeśli zaś chodzi o technikalia, to o ile poprzednio jeszcze co nieco udało nam się wygrzebać, to tym razem informacji mamy jak na lekarstwo. Chyba tylko na otarcie łez i zamknięcie ust największym krzykaczom producent raczył był niezobowiązująco wspomnieć, iż użył przewodników ze srebrzonej miedzi i … to by było na tyle. Ani słowa o budowie, geometrii i średnicach/przekrojach przewodników, ekranowaniu, etc. Jedno wielkie nic. Wnikliwe oko dostrzeże jednak na wtykach logo Furutecha, więc przynajmniej wiadomo kto dostarcza „wsady” do własnym sumptem wykonywanych korpusów.

Nie mając zatem żadnego punktu zaczepienia pozwalającego jeszcze przed odsłuchem z większą, lub mniejszą trafnością wytypować preferowane przez naszego gościa miejsce w systemie do testu podszedłem praktycznie bez żadnych oczekiwań. Powiem nawet więcej – cenę sprawdziłem dosłownie tuż przed publikacją, więc przez blisko dwa tygodnie zabawy nawet nie próbowałem patrzeć na jego poczynania poprzez pryzmat, jak się miało okazać wcale niebagatelnej – oscylującej w okolicach 50 kPLN, kwoty. Niemniej jednak czy to w roli życiodajnej arterii dla lampowego źródła (Ayon CD-35 Preamp + Signature), czy 300W integry (Vitus Audio RI-101 MkII) duński przewód sprawdzał się wprost wybornie wtapiając się w system i znikając z toru niczym doświadczony snajper Jægerkorpset (duńska jednostka specjalna) wśród leśnego poszycia. Oferował bowiem to, co w danym momencie było potrzebne i konieczne w reprodukcji konkretnego materiału nie tylko nie narzucając swojej sygnatury i charakteru, co jedynie dbając o nieskrępowany przepływ życiodajnego prądu. A ten okazał się krytyczny przy brutalnym a zarazem onieśmielająco złożonym i wieloplanowym „Χ Ξ Σ’ -The Seven Seals of the Apocalypse-(Revelation 5:7)” Sakisa Tolisa, gdzie oprócz płynnie przechodzącego od czystego, głębokiego wokalu do groźnego growlu sprawcy całego zamieszania dochodziły jeszcze partie chóralne i instrumentalna apokalipsa dopełniająca dzieła zniszczenia utrzymanych w rytualno-etnicznej hellenistycznej estetyce utworów. Tutaj nie ma miejsca ani na potknięcia, ani na półśrodki. Jakiekolwiek odchudzenie i przedobrzenie z ofensywnością kończy się krwawieniem z oczu i uszu bardziej obfitym aniżeli przy Eboli a próby łagodzenia, czy też niewystarczająca energetyczność dramatyczną utratą czytelności, spadkiem motoryki i transformacją dalszych planów w monolityczny odlew, w którym rozróżnić poszczególnych partii nie sposób. A Cherub tylko sobie znanym sposobem był w stanie nad tym całym pozornie niezbornie kakofonicznym rozgardiaszem nie tylko zapanować, co nadać mu zaskakująco logiczną i uporządkowaną formę. Zamiast jednak focusować się na stricte matematycznej precyzji, czy też laboratoryjnej sterylności udało się mu, przewodowi znaczy się, oddać natywną spontaniczność oraz iście atawistyczną mroczną agresję nagrań. Bas dorównywał punktualnością japońskim kolejom lecz już już jego konsystencja zależała od tego czy akurat z atomową siłą odzywała się stopa, czy też do głosu dochodziła kanonada blastów, czyli potrafił być w jednej chwili mięsisty i krągły, by za moment pokazać swe chrupkie i twarde oblicze.
Na zdecydowanie bardziej cywilizowanym repertuarze, za jaki pozwolę sobie uznać folkowo-coldwave’owy „One – In the Dark” TVINNA do głosu dochodziły jeszcze takie niuanse jak fenomenalne różnicowanie naturalnego – akustycznego instrumentarium i elektroniczno-syntetycznych wypełniaczy, oraz wciągająca bardziej aniżeli chodzenie po bagnach głębia sceny. Jeśli dodamy do tego trójwymiarowość zawieszonych w przestrzeni wokalnych polifonii i stronienie od przaśnych „skoczności” kompozycji jasnym jest, że powyższe wydawnictwo za każdym razem grało od pierwszej do ostatniej nuty. Co istotne wiernie zostało oddane „oblanie” elektroniką fizycznych instrumentów zamiast prób przemycenia ordynarnej wklejki przypominającej nieudolne zabawy w Photoshopie, więc nie było efektu „rozwarstwienia” a jedynie uszy pieściła kojąca koherencja i homogeniczność. Co do średnicy i góry pasma to ZenSati stawiał na komunikatywność, bezpośredniość i orzeźwiającą, krystaliczną czystość. Tylko żeby była jasność, nie oznaczało to jakiegokolwiek, nawet śladowego ochłodzenia, czy też wyostrzenia a jedynie oddanie pełni witalności drzemiącej w usytuowanej na szczycie częstotliwościowej skali dźwięków. Bez ich (nad)interpretacji, dosładzania, czy też zaokrąglania. Dlatego warto mieć świadomość, że Cherub niczego nie zamaskuje i nie poprawi tak jeśli chodzi o reprodukowany repertuar, jak i sam system w którym przyjdzie mu egzystować. On jedynie odda charakter i potencjał spiętej nim elektroniki, więc zanim po niego się sięgnie warto choć przez chwilę zastanowić się, czy rzeczywiście na taką dawkę prawdy jesteśmy gotowi.

Nie da się ukryć, że ZenSati Cherub Power to przewód z jednej strony niezwykle wdzięczny tak pod względem ergonomii, jak i brzmienia, bo ani nic dla siebie nie zachowuje, jak i nic od siebie nie dodaje, lecz z drugiej równie bezkompromisowy, gdyż nie czuje się w obowiązku czegokolwiek maskować i poprawiać. Jeśli jednak zależy Państwu na uwolnieniu dynamicznego potencjału drzemiącego w Waszych systemach bez majstrowania przy ich równowadze tonalnej i generalnie natywnym charakterze, to kontakt z duńską sieciówką może okazać się biletem w jedną stronę.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF; Esprit Audio Alpha
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Jestem święcie przekonany, że nawet początkujący melomani zdają sobie sprawę z faktu bardzo mocnego udziału Duńczyków w tworzeniu światowego segmentu gospodarki związanego z domowym audio. Od kolumn, przez elektronikę, po okablowanie jak kraj długi i szeroki Skandynawowie od lat kultywują działalność w tworzeniu konstrukcji, na ile to możliwe, pozwalających nam jak najbardziej zbliżyć się do sedna emocji zawartych w muzyce. Jak pewnie się domyślacie i co naturalnie można zweryfikować przy pomocy naszej wyszukiwarki, kilka starć z konstrukcjami stamtąd mieliśmy okazję zaliczyć. Czy to kolumny Dynaudio Consequence, tudzież Confidence 60, czy elektronika spod znaku Gato Audio, za każdym razem były to fajne przygody. Naturalnie Dania stoi również okablowaniem, którego za sprawą tytułowej high-endowej marki Zensati i jej modelu Seraphim mieliśmy niedawno okazję posmakować. A, że smakowały wybornie, po szybkich konsultacjach z dystrybutorem w poczuciu pewnego rodzaju obowiązku w stosunku do Was postanowiliśmy kontynuować testowy research oferty tego brandu. Co tym razem trafiło na tapet? Z jednej strony patrząc na poprzednie spotkanie temat jest skromniejszy, jednak zapewniam, iż równie ciekawy. Chodzi o dystrybuowany przez warszawski Audiotite kabel sieciowy Zensati Cherub. W hierarchii stojący oczko bliżej od Seraphim-a, ale cóż z tego, gdy swoim brzmieniem potrafił zaczarować nawet tak wymagające zestawy, jak nasze redakcyjne zbieraniny.

Gdy przyszedł czas na informacje o budowie i technikaliach naszego bohatera, podobnie do modelu Seraphim wiemy naprawdę niewiele. Tylko tyle, że w kwestii przewodnika mamy wysokiej czystości miedzią pokrytą czystym srebrem. Tak przygotowany przebieg każdego sygnału z zastosowanymi wtykami łączony jest nie na bazie lutowania, tylko cały czas udoskonalaną autorską techniką bezpośredniego zaciskania zapewniającą zamknięte punkty połączeń. Każdy produkt wykonywany jest ręcznie i finalnie otulany świetnie prezentującą się wizualnie srebrzysta plecionką.

Nie będę się specjalnie rozwodził. tylko już na starcie powiem, iż sygnatura brzmienia Cheruba jest bardzo zbliżona do Seraphim-a. Co to oznacza? Otóż w głównej mierze różni je podejście do wyrażania ekspresji muzyki. Nadal przekaz jest pełen energii, a przy tym dobrze kontrolowany, plastyczny, jednak z pełną paletą informacji, ale nasz bohater na tle starszego brata w oddaniu ofensywności każdego niuansu jest minimalnie wycofany. To źle? Nic z tych rzeczy, bowiem opisujemy cechy kabla z niższej serii na tle oferty z wyższej półki, dlatego wygłoszona opinia wygląda tak niefortunnie i jest po trosze krzywdząca. Co mam na myśli pisząc o krzywdzie? Otóż owe „wycofanie” w znakomitej większości przypadków może być odbierane jako bardzo pożądana cecha pozytywna. Chodzi mianowicie o to, że zachowanie Cheruba na tle poprzednika odbierałem jako dobrze rozumianą kulturę grania. Bez dodatkowego świecenia w górnych rejestrach, wzmacniania poczucia generowanego przez system drive’u i ogólnego podkręcania energii całości wydarzenia scenicznego, co notabene Serphim robił znakomicie, jednak zawsze chciał być tym najlepszym. Tymczasem oferowany w dobrym tego słowa znaczeniu spokój i fajna równowaga emocjonalna przekazu Cheruba powodowały, że każdy rodzaj muzyki, nawet ten podkręcony jakościowo i z przeciwległego bieguna spaprany przez masteringowców grały bardzo dobrze. Bez zbędnych fajerwerków, tylko z dbałością o odpowiednie oddanie ducha każdego numeru. Dzięki temu formacje rockowe z Metallicą oraz AC/DC na czele oraz samplery oficyny Stockfisch Record nie oferowały męczącej nadpobudliwości. I żeby nie było, w obydwu przypadkach mówię o tym samym, gdyż pomijając jazgotliwą marność produkcji metalowych kawałków wspomniane wydawnictwo płytowe w imię rozumianej jedynie przez nich poprawy rozmachu prezentacji dość mocno, a przez to nierzadko boleśnie lansuje nadmierną wyrazistość górnych rejestrów i wyższej średnicy swoich produktów płytowych. A gdy tak podane artefakty wzmocnimy dodatkowym pakietem witalności, może skończyć się to tak zwanym pękaniem szkliwa na zębach. Dlatego Cherub mimo zajmowania niższego szczebelka na drabince jakościowej marki Zensati wydaje się być bardziej uniwersalnym kablem od złotego rodzeństwa. To oczywiście nie będzie regułą, gdyż wiadomym jest, że co system, to inne potrzeby, inna reakcja na ten sam kabelek i dodatkowo inne widzi mi się słuchacza, ale opisany umiar w dawkowaniu wyrazistości to cecha pokazująca jego brzmieniową dojrzałość. Dojrzałość polegającą na pokazaniu odpowiedniego pulsu oraz różnorodność energii generowanej przez każde źródło pozorne, a nie sztucznym podkręcaniu timingu i ofensywności projekcji. To brzmieniowo bardzo równy kabel i to jest jego największa zaleta.

W jakim środowisku sprzętowym ulokowałbym naszego bohatera? Powiem tak. Jak wspominałem, to bardzo równy, a przez to uniwersalny kabel. Cechuje go dobra kontrola niskich rejestrów, mocne osadzenie w masie i otwarta, acz stroniąca od nadinterpretacji góra pasma, co sprawia, że ewentualna porażka jest możliwa jedynie w przypadku wpięcia go w bardzo źle skonfigurowany od strony wagi dźwięku system. Owszem, mogą zdarzyć się inne nie do końca udane podejścia konfiguracyjne, ale będzie to jedynie efekt rozmijania się oczekiwań słuchacza na poziomie niuansów, a nie słabego występu jako takiego. Dlatego jeśli poszukujecie czegoś odpowiednio esencjonalnego i do tego nie tracącego na szybkości narastania sygnału muzycznego, Cherub powinien znaleźć się na Waszej liście potencjalnych prób na żywym organizmie. Jest tego wart.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Audiotite
Producent: ZenSati
Cena: 46 790 PLN / 1m; 51 690 PLN / 1,5m; 56 590 PLN / 2m

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. przewód zasilający

Furutech Powerflux CI5 NCF English ver.

Link do zapowiedzi (en): Furutech Powerflux CI5 NCF

Opinion 1

Nobody knowing anything about audio needs convincing, that proper power to Hi-Fi/High-End devices, including appropriate cables, is a key thing. You just need to take care of it, and the audio gear will surely return the favor. It is well known what kind of progress can be made with appropriately refined confection, with which I mean the plugs, which are often not regarded as significant, especially by the general public. And while most of the lucky people just plugs into the back of their components whatever they like, a part of the golden eared had to go for compromises, by not using the top of the catalog plugs (which are usually quite big) but their lesser brethren, or even “civilian” plugs. Who am I talking about? Well, people who owned Linn Klimax, first iteration of the Lumin devices (including the U1 Mini), Wadia (Intuition 01 PowerDac) and many others, where the manufacturers placed the power socket too close the edge of the back plate or used a socket with an integrated power switch, where a round plug automatically excluded the usage of it (like the Merason Pow1, Lindemann Musicbook Source II CD). But now this is history, because Furutech decided to take care of this niche and besides the quite basic 15 introduced a “thinned” variation of their top 50, the CF-C15 NCF(R), which the Katowice based RCM decided to put on the Powerflux CI5 NCF power cord.

As you can hopefully see on the pictures above, the Furutech Powerflux CI5 NCF looks absolutely great. But instead of trying to catch our eye with excessive glamor, or cheap splendor, it lures with distinguished elegance. Please look at the neutral coldness of the confection and the characteristic anti-vibration barrel, covered with silver coated carbon braid, the warm violet of the internal layer shining through the external sheath, getting darker on the part between the mentioned barrel and the new plug, or at the satin ring with the model markings. Here nothing was left to change, and even the enclosure itself (if you are interested please look at our unboxing session) does not diminish the positive impression of the whole, as this dark blue, shiny cardboard box and soft foam inlays only add to the whole.
Looking at the manufacturer’s web page, trying to find some information about our tested cable, I became a bit surprised, as instead of finding it in the elite section called “High End Performance”, the Japanese put the Powerflux CI5 NCF to the “common power cords” section, together with budget Astoria and Empire, dedicated to studio usage. Additional spiciness is added by assigning the predecessor of the CI5, the classic and cheaper, Powerflux to the higher category. Does the usage of the low-profile plug CF-C15 NCF(R) (temporarily unavailable for purchase) instead of the full-sized 50 close the doors to the upper level for this cable? Frankly, I do not believe in this conspiracy theory, so instead of wondering what kind of approach does the Furutech team use to assign their cables to certain categories, I will just concentrate on the purely technical side of it and its sonic values.

So let us move to the technicalities and focus our attention on the new plug, the CF-C15 NCF (R), which certainly belongs to the NCF Piezo Ceramic line. It’s carcass is made from non-magnetic stainless steel and silver coated carbon fiber with special acetal co-polymer used for damping and isolation. Like the name suggests, we have here also the proprietary Nano Crystal2 Formula, which consists of nanocrystals, ceramic piezoelectric particles and carbon powder. The cable itself uses α (Alpha) OCC copper conductors (each of the three wires is made from 68 individual conductors with ø0.127mm diameter), the internal coating uses carbon for damping and the isolation is made from high quality PE. The whole is covered with characteristically purple PVC and a shield made from an Alpha copper braid with ø0.12mm diameter. Also the most external layer is treated very seriously, as it consists of an internal sheath from polypropylene and external braid from audio grade nylon.

As I did mention in the introduction the first version of the smallest transport of Lumin, which allowed to use the FI-28R plug at maximum, I decided to start the listening session from its successor, the U2 Mini. Here, the socket was turned by 180° what eliminated the issue of not being able to use larger plugs, but it would not hurt to try it out with a better power cord. I was also not shy to test the cable with more power hungry devices from my setup, but already with the source it became very clear, that the Japanese cable will take no prisoners, when talking about resolution or dynamics. While changing to it from Organic Audio Power, or the Furutech FP-3TS762 was a nice upgrade of the mentioned aspects, what made the sound automatically evolve towards a higher level of refinement and palpability, then each time the return to the previous configuration resulted in, fortunately only mental, pain similar to getting your fingers hurt by a closing door. The air, previously surrounding the musicians, suddenly disappeared from the stage, while the stage itself got smaller and shallower, to the level of a backyard theatre. Also the saturation and shine of the timbres got covered by a dark grey layer of patina. Am I overly dramatizing and exaggerating? Well, for someone, for whom music flowing from the speakers somewhere in the background, just filling the gaps of their daily routine, such nuances might not matter. But when we treat it very seriously, and it is the essence of our audiophile passion, it makes sense to treat each improvement of the sound with joy, and it’s worsening causing sadness and frustration. Looking at the CI5 NCF from a broader perspective, coming from listening to the Ayon, usually powered by the Nanoflux, as well as to the 300W Vitus integrated, usually supplied with power by the Gargantua, I came to the very subjective conclusion that the tested cable is some kind of a link between the very resolved and vivid “candy” (now available in the DPS 4.1 version) and the refined and mature Nanoflux . At that it is much more dense and differentiated compared to the mentioned Acoustic Zen, while being only a tad worse in terms of dynamics and swing, which are truly gargantuan in the American cable. This all makes it a very universal proposition, and it should fit very nicely in places, where freshness and vividness of the sound matters, but without any artificial upping of quieter passages, which do not require such treatment, or without exposing sibilants to the level of making listening unpleasant. For example, on “Into the Black” by Aesthetic Perfection, which combines radio-like pugnacity with truly schizophrenic turns of events and worrying dark electro, everything comes together completely ideal, creating a surprisingly coherent whole, where, despite the sticky darkness all around, you can see all the nuances, and you will be surprised how many of them there are. Please pay attention to the differentiation of the bass, how many different synthetic pulses, loops and rumbles there are, how the factures are spread, and what were the ideas to place them in the available space. And if for someone the mentioned beats turn out to be too round and sweet, then you can always reach for harsh electro “Goddestructor” by Suicide Commando and have your ears cleaned with sandpaper, as this disc has as much softness and gentleness as a Doberman guarding your home.
Of course, with a slightly more civilized material you will have also the ability to brilliantly reproduce the shapes and “consistence” of the natural instruments. Starting with the brilliantly minimalistic “Luxury and Waste” by Torun Eriksen and Kjetil Dalland, where the Furutech did not sweeten the material by even a grain, it did also not smoothen the natural matte vocal dominating over the very ascetic accompaniment, through the much more worked out arrangement of Hanna Banaszak greatest hits and ending with great symphonics from “Strauss: Also Sprach Zarathustra”, the stage, and the musicians, came scaringly close with their size, and thus also scale of sound, to a live event. It was similar with the resolution offered by the Japanese cord. Instead of showing up in the form of bragging with contours sharpened beyond belief, or blinding with the shine of brass instruments, it is just true to reality, so we can easily cut every musician out of his or her environment, while the knot of their shoelaces will remain a negligible nuance, not needing any spotlight shining on it.

Unfortunately everything good must come to an end, and so did my adventure with the Furutech Powerflux CI5 NCF. So in the conclusion I will allow myself to share the following thought: if, for any reason ever, you do not feel you are ready to move on to the flagship Nanoflux, while buying the “candy” looks like a half-measure delaying the inevitable, then please, borrow the tested cable for a few days. It probably will be able to satisfy 99.9% of your expectations and you will be able to use it with devices, that until now, were destined to endure lower quality cables, or at least plugs. In short – I do not see the CF-C15 NCFI plug as inferior to the full-size 50, and if I would be thinking about buying the Powerflux, then, due to it’s higher universality and broader application spectrum, I would choose the CI5 NCF version. The price is mostly the same, and you will avoid any issues in plugging it into any device, even one, that was not really thought through in this aspect. And this is really something useful to get for free.

Marcin Olszewski

System used in this test:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Network player: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Digital source selector: Audio Authority 1177
– Turntable: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Phonostage: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Power amplifier: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Integrated amplifier: Vitus Audio RI-101 MkII
– Loudspeakers: Dynaudio Contour 30 + Brass Spike Receptacle Acoustic Revive SPU-8 + Base Audio Quartz platforms
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– Digital IC: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– USB cables: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference
– Speaker cables: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Power cables: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Power distribution board: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Wall power socket: Furutech FT-SWS(R)
– Anti-vibration platform: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + Silent Angel S28 + Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Ethernet cables: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence + Artoc Ultra Reference + Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Table: Solid Tech Radius Duo 3
– Acoustic panels: Vicoustic Flat Panels VMT

Opinion 2

The title suggests that our today’s meeting will be with one of the most popular manufacturers of audio cables on the market. Of course I am talking about the Japanese company Furutech, which, besides cables and plugs, supplies their products to other manufacturers all around the globe, without any risk to its position. But what is the current product, the Japanese surprised us with today? I think it is very interesting, as first of all the Japanese decided to modify their offering in the higher echelons of their catalog, and secondly, they provided a proposition to people, who have devices with limited abilities to connect high quality power cables. What do I suggest with the second part of that sentence? Let me explain. Many smaller devices, due to their sheer size, force the usage of a standard “computer” type cord. And as you know, power is a very important element of our game. And when it would look like this aspect is closed for them, Furutech decided to ease those music lovers their pain and provided a power cable, which is terminated with a rectangular plug from the end you plug into your electronics. Yes, yes, a rectangular, or cuboid, plug, which is much smaller than the rounded ones and which immediately eliminates the issue mentioned above. But what is it? Ladies and gentlemen, let me inform all interested people, that the Katowice based RCM provided us with a bit unusual cable, equipped with the rectangular plug, the Furutech Powerflux C15 NCF. And how did it fare? Let me invite you to read on to learn exactly that.

For many of you, who know the offering of the company well, it is no mystery, that the cable is nothing else than the well renowned Powerflux, but with different plugs. More than that, those plugs are not a novelty, but a variation of the known and widely used so called fifties – the FI-50 NCF R. The internal setup of the cable bases on OCC copper, cryogenically treated. In terms of thickness, each conductor reaches a diameter of 2.8mm. Isolation is made up from three layers. First of them employs Teflon, second is made from soft PVC with carbon. The next step is a shield made from a copper braid and then comes the third layer of isolation – heightened elasticity PVC. Finally the whole cable is placed in a nylon, opalescent sheath. The whole cable reaches a 17.5mm diameter. Such cable is the equipped with high quality plugs, the new one called CF C-15 R NCF and the known FI-E50 R NCF. Additionally in the middle of the cable run, there is a barrel, known from previous cables, as well as an aluminum ring close to the wall plug. The last part of the whole is the dark blue box, with a soft foam inlay, in which the cable is packaged.

When time came to put a few sentences about the sound of the tested cable to the paper, let me first note, that the C-15 NCF is being placed between the popular “candy”, or DPS 4.1, and the, until recently, flagship Nanoflux NCF, which now has been degraded to the second position in the pricelist, once the Project V1 was introduced. Why am I mentioning that? This is a very important information, as the existence of the C-15 NCF would only make sense, if its sonic offering would also be in between those cables. Any different outcome would work against Furutech. With that I mean the randomness of constructing such accessories, and in this case, for such a renowned player on the market, this would be a slight setback, if not a fully blown defeat. Fortunately I am using the two mentioned brethren of the 15 in my system, and I knew right away that things are good here. And they were because the sound is not as quick-witted as with the “candy”, but on the other hand a little less refined than the Nanoflux, relative to the price tag. But just to put things straight – it is not that I do not have enough resources to but a good power cord, but each one of them has its place in my system. Yes, yes, each has a different role. Two cheaper or two more expensive cables would destroy the sonic balance of my system I have built up for years, by trial and error. But well, the new Furutech did fit into the brand portfolio, but for you the most important aspect will be the comparison of its sound to the previous versions. What would any praises be without any reference to its brethren? Also here, like in the paragraph about the construction of the tested cable, for those being acquainted with Furutech offerings, it will probably not be surprising, when I tell you that the cable was influenced by the plugs. What does this mean? First of all, it got better control over the lower registers, secondly, the resolution of the midrange increased, and thirdly, the volatileness of the upper registers improved. This, of course, was a delicate thing, but you could determine it from the very first contact. Without putting the old school of sound upside down, but just inputting some aspects of better insight into the recordings. And, like I mentioned, regardless of which subrange we would look at, the effect is coherent with the overall trend of how cabling is being constructed nowadays. But it is also very important to not to cross over the thin threshold of becoming overly obtrusive, and this feat was achieved by the Japanese splendidly. How? Let me tell you. Despite being confectioned with very transparent plugs, it still had very artistic sound – compared to the cheaper “candy” cable. Those plugs just “awakened” it a little, music gained on vitality and showed clearly the passion of creation that was behind it, but with stronger genres, which are often not very well recorded, it did not allow razor blades to fly around the room. Yes, there are lovers of such kind of reproduction of music, they just like to get tired when listening, but the Japanese made sure, that that would not be the result of using their cables, but if existing, it would just show bad taste of the listener and usage of caricatural playing electronics. A Furutech product just cannot offer an uncontrolled extreme. It has to be foreseeable open and at the same time full of essence. And this is how the Powerflux C-15 NCF is. A bit livelier that its predecessor, but still colorful, and thus nicely vivid. And you should not be surprised, that I am using cables from this company in my listening system.

Well, we arrived at the final paragraph. And if so, time comes to look at the target clientele. Whom should I recommend the most recent power cable from the Japanese Furutech? Let me put it this way. The only people that could easily give it a pass are lovers of extreme transparency of the sound, without looking at its tonal balance. Unfortunately the Japanese engineers love music, and it should, besides being vivid, also have a well placed saturation level. And this kind of esthetics came through during the whole time of the test. The musicality of the stereo system was always coming first – and with that I mean a good consensus between weight, volatility and attack of the sound, what resulted in me not being able to catch the system on even a single hiccup. Writing this I mean both things – exaggerated openness, which becomes tiring in the long end, as well as any kind of unwanted slowdown, which would introduce boredom in the reproduced music. Am I surprised this did not happen? Not at all, this is just Furutech.

Jacek Pazio

System used in this test:
Source:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– DAC: dCS Vivaldi DAC 2.0
– Master clock: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
– Preamplifier: Gryphon Audio Pandora
– Power amplifier: Gryphon Audio Apex Stereo
– Loudspeakers: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– Speaker cables: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
IC XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
Digital IC: Hijiri HDG-X Milion
Ethernet cable: NxLT LAN FLAME
Power cables: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
– Table: BASE AUDIO 2
– Accessories: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI, antivibration platform by SOLID TECH, Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V, Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– Power distribution board: POWER BASE HIGH END
– Acoustic treatments by Artnovion
Analog stage:
– Drive: Clearaudio Concept
– Cartridge: Essence MC
– Phonostage: Sensor 2 mk II
– Eccentricity Detection Stabilizer: DS Audio ES-001

Distributor: RCM
Manufacturer: Furutech
Price: 14 950 PLN / 1,8m

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. przewód zasilający

Furutech Powerflux CI5 NCF

Link do zapowiedzi: Furutech Powerflux CI5 NCF

Opinia 1

O tym, że zasilanie urządzeń Hi-Fi/High-End, w tym okablowanie temuż zadaniu służące, jest kluczową kwestią nikogo znającego się na rzeczy przekonywać nie trzeba. Wystarczy tylko o nie zadbać a sprzęt z pewnością nam się odpowiednio odwdzięczy. Wszem i wobec wiadomo też jaki progres jest w stanie przynieść odpowiednio wyrafinowana konfekcja, czyli pozornie niezbyt istotne, przynajmniej dla postronnych obserwatorów, wtyki. O ile jednak większość szczęśliwców po prostu wpina w zadki swych komponentów co i jak chce, to przynajmniej do niedawna pewna grupa złotouchych musiała się bądź to obejść smakiem, bądź iść na kompromis zastępując topowe a przy okazji masywne (o sporej średnicy) wtyki niżej urodzonym rodzeństwem, lub niskoprofilowymi „cywilnymi” zamiennikami. O kim mowa? O posiadaczach Klimaxów Linna, pierwszych odsłon Luminów (w tym U1 Mini), Wadii (Intuition 01 PowerDac) i wielu, wielu innych przypadków, gdzie producenci niefrasobliwie usytuowali gniazdo zasilające zbyt blisko wystającej poza obrys pleców płyty górnej, bądź sięgnęli po moduły zintegrowane z włącznikiem głównym, gdzie montaż okrągłego wtyku automatycznie ograniczał (Merason Pow1, Lindenmann Musicbook Source II CD), bądź wręcz uniemożliwiał dostęp do owego przycisku. To jednak już historia, bowiem Furutech postanowił ową niszę z właściwą sobie troską zagospodarować i obok dość podstawowych 15-ek wprowadził do swego portfolio „odchudzoną” wariację na temat swoich topowych 50-ek, czyli CF-C15 NCF(R), w którą to raczył był wyposażyć dostarczony przez katowicki RCM przewód zasilający Powerflux CI5 NCF.

Jak mam nadzieję unaoczniają powyższe zdjęcia Furutech Powerflux CI5 NCF prezentuje się wprost obłędnie. Zamiast jednak próbować łapać za oko zbytnim przepychem, czy wręcz tanią krzykliwością kusi dystyngowaną elegancją. Proszę tylko zwrócić uwagę na neutralny chłód konfekcji i charakterystycznej antywibracyjnej, masywnej mufy pokrytych srebrzoną węglową plecionką, przebijający przez wierzchni peszel ciepły fiolet wewnętrznej warstwy przechodzący w jednolitą czerń odcinka biegnącego pomiędzy ww. bulletem a nowym wtykiem, czy też satynę obrączki z oznaczeniem modelu. Tutaj nic nie pozostawiono przypadkowi a i samo opakowanie (zainteresowanych zapraszam do sesji unboxingowej) nie psuje nader pozytywnego wrażenia, gdyż granatowy, połyskliwy karton i miękkie gąbkowe wyściełanie tylko dopełniają całości.
Zaglądając na stronę producenta w poszukiwaniu informacji o naszym dzisiejszym gościu doświadczyłem pewnego graniczącego z dysonansem zdziwienia, bowiem zamiast spodziewanego przyporządkowania go do elitarnego grona „High End Performance” Japończycy przewrotnie wrzucili Powerfluxa CI5 NCF do puli „zwykłych sieciówek”, czyli razem z budżetowymi, dedykowanymi zastosowaniom studyjnym Astorią i Empire. Pikanterii dodaje jeszcze fakt, iż do wyższej kategorii przynależy protoplasta CI5-ki, czyli klasyczny i de facto odrobinę tańszy Powerflux. Czyżby zastosowanie niskoprofilowego i na chwilę niedostępnego w wolnej sprzedaży wtyku CF-C15 NCF(R) zamiast pełnowymiarowej 50-ki zamknęło mu drogę na salony? Prawdę powiedziawszy nie chce mi się w ową, wysnutą z palca i na poczekaniu teorię spiskową wierzyć, więc zamiast przejmować się firmową taksonomią jaką kieruje się ekipa Furutecha pozwolę sobie skupić uwagę na zagadnieniach natury stricte technologicznej i jego walorach brzmieniowych.

Przejdźmy zatem do technikaliów i od razu skupmy się na owym, stanowiącym novum wtyku, czyli CF-C15 NCF(R), który ani chybi przynależy do topowej linii NCF Piezo Ceramic. Jego wykonany z niemagnetycznej stali nierdzewnej i posrebrzanego włókna węglowego wielowarstwowy korpus zawiera specjalny tłumiący i izolujący kopolimer acetalu. Jak wskazuje nazwa, nie zabrakło również pełniącej rolę tłumiącą autorskiej mieszanki Nano Crystal² Formula będącej połączeniem nanokryształów, ceramicznych cząstek piezoelektrycznych i proszku węglowego. Jeśli zaś chodzi o sam przewód, to użyto przewodników z miedzi α (Alpha) OCC (każda z trzech żył składa się z 68 drucików o średnicy 0,127mm) wewnętrzna powłoka zawiera pełniący rolę wytłumienia węgiel a izolacja jest z wysokiej klasy PE. Całość pokrywa zgodna z RoHS elastyczna i charakterystyczna fioletowa osłona PVC i ekran z miedzianej plecionki ø0,12mm α (Alpha). Również i warstwę zewnętrzną potraktowano nad wyraz poważnie, bowiem składa się ona z wewnętrznej koszulki z polipropylenu i wierzchniej plecionki z dedykowanej zastosowaniom audio przędzy nylonowej.

Skoro we wstępniaku wspomniałem o pierwszej inkarnacji najmniejszego transportu Lumina, do której dało się wpiąć co najwyżej FI-28R to i od jego następcy, czyli U2 Mini postanowiłem rozpocząć odsłuchy. Co prawda dzięki obróceniu o 180° gniazda zasilającego 2-ka na dolegliwości swego protoplasty już nie cierpi, ale nic nie szkodziło dopieścić ją wyższej klasy sieciówką. Oczywiście nie omieszkałem bohatera niniejszego testu sprawdzić również z bardziej prądożernymi elementami mojej układanki, jednak już na poziomie plikowego źródła jasnym stało się, że tak pod względem rozdzielczości, jak i dynamiki japoński przewód jeńców nie bierze. O ile jednak przesiadka na niego z Organic Audio Power, bądź Furutecha FP-3TS762 okazywała się miłym/przyjemnym upgradem powyższych składowych, dzięki czemu dźwięk automatycznie ewoluował do wyższego poziomu wyrafinowania i namacalności, o tyle każdorazowy powrót do punktu wyjścia owocował całe szczęście tylko psychicznym bólem porównywalnym do przytrzaśnięcia sobie palców drzwiami. Nie wiadomo gdzie i kiedy ulatywało ze sceny powietrze otaczające egzystujących na niej muzyków, sama scena malała i spłycała się do poziomu podwórkowego teatrzyku a saturacja i blask barw pokrywała smutno-szara warstwa patyny. Niepotrzebnie dramatyzuję i przesadzam? Cóż, jeśli dla kogoś leniwie sącząca się z głośników muzyka jest li tylko niezobowiązującym tłem codziennej krzątaniny, to takie niuanse rzeczywiście mogą nie mieć znaczenia. Jeśli jednak traktujemy ją możliwie poważnie i stanowi ona sedno naszej audiofilskiej pasji, to przecież logicznym jest, iż każdorazowa poprawa jakości jej odtwarzania cieszy a pogorszenie smuci i wywołuje w pełni zrozumiałą frustrację. Patrząc na CI5 NCF z nieco szerszej, wynikającej z odsłuchów zarówno z zazwyczaj pracującym w towarzystwie Nanofluxa Ayona, jak i zasilanej Gargantuą 300W integry Vitusa, doszedłem do wybitnie subiektywnego wniosku, iż stanowi on ogniwo pośrednie pomiędzy szalenie rozdzielczą i żywiołową „landryną” (obecnie dostępną w wersji DPS – 4.1) a wyrafinowanym i dojrzałym Nanofluxem. Jest przy tym nieporównanie bardziej zwarty i zróżnicowany od wspomnianego Acoustic Zena, przy czym jedynie w niewielkim stopniu ustępuje mu pod względem dynamiki i rozmachu, które amerykański przewód ma iście atomowe. Dzięki temu stanowi nad wyraz uniwersalną propozycję i powinien świetnie sprawdzić się wszędzie tam, gdzie liczy się świeżość i żywiołowość przekazu, lecz bez sztucznego podbijania niewymagających takich działań spokojniejszych fragmentów, czy też eksponowania psujących przyjemność odbioru sybilantów. Ot, chociażby na łączącym znamiona radiowej przebojowości z iście schizofrenicznymi zwrotami akcji i niepokojącym mrokiem dark electro „Into the Black” Aesthetic Perfection wszystko spina się ze sobą wprost idealnie tworząc zaskakująco koherentną całość, w której pomimo panującego lepkiego mroku bez trudno można dostrzec poszczególne niuanse, których jak się okazuje jest zaskakujące bogactwo. Zwróćcie państwo na zróżnicowanie basu, ileż tam najprzeróżniejszych odmian syntetycznych tętnień, loopów i dudnień, jakaż rozpiętość faktur i pomysłów na rozplanowanie ich w przestrzeni. A jeśli dla kogoś powyższe bity okażą się zbyt gładkie i słodkie zawsze może sięgnąć po wierne harsh electro wydawnictwo „Goddestruktor” Suicide Commando i dosłownie przetrzeć sobie uszy papierem ściernym, bo łagodności będzie tu tyle co w pilnującym obejścia dobermanie.
Oczywiście na nieco bardziej cywilizowanym materiale do głosu dojdzie jeszcze zdolność świetnego odwzorowania brył i „konsystencji” naturalnego instrumentarium. Począwszy od iście zjawiskowo minimalistycznego „Luxury and Waste” Torun Eriksen i Kjetil Dalland, gdzie Furutech ani o jotę nie dosłodził, bądź wygładził natywnej matowości wokalu dominującego nad szalenie oszczędnym akompaniamentem, poprzez nieco bardziej rozbudowane aranżacje największych przebojów Hanny Banaszak, na wielkiej symfonice ze „Strauss: Also sprach Zarathustra” na czele skończywszy tak scena, jak i aparat wykonawczy niebezpiecznie zbliżały się swymi gabarytami a tym samym skalą, wolumenem generowanych dźwięków, do tego, czego dane jest nam okazjonalnie doświadczać na żywo. Podobnie było z oferowaną przez japoński przewód rozdzielczością, która zamiast objawiać się epatowaniem wyostrzonymi do granic zdrowego rozsądku konturami, czy też oślepiać blaskiem dęciaków, jest po prostu wierna rzeczywistości, więc każdego z muzyków bez trudu wyłuskamy z otoczenia, lecz już splot jego sznurówek będzie zupełnie pomijalnym niuansem a nie składową wymagającą skierowania nań wszystkich reflektorów.

Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy, więc i moja przygoda z Furutechem Powerflux CI5 NCF powoli dobiega końca. Zatem w ramach krótkiego podsumowania pozwolę sobie na taka puentę. Otóż, jeśli niezależnie od powodów, nie czujecie się Państwo gotowi, bądź do końca przekonani, na przesiadkę na flagowego Nanofluxa a jednocześnie zakup „landryny” wydaje się Wam odwlekającym nieuniknione półśrodkiem, to choćby z czystej ciekawości wypożyczcie na kilka dni tytułowy przewód. Nie dość bowiem, że wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, iż powinien spełnić 99,9% Waszych oczekiwań, to w dodatku wreszcie będziecie mogli użyć go z urządzeniami, które do tej pory skazane były na zdecydowanie niższych lotów jeśli nie kompletne okablowanie, co przynajmniej stanowiącą wisienkę na audiofilskim torcie konfekcję. Reasumując – pod żadnym względem nie uważam wtyku CF-C15 NCF(R) za gorszy od pełnowymiarowej 50-ki, więc gdybym miał w chwili obecnej decydować się na zakup Powerflux-a, to właśnie z racji większej uniwersalności i szerszego zastosowania z pewnością wybrałbym wersję CI5 NCF. Cena praktycznie taka sama a unikniecie ewentualnych problemów z jego wpięciem w zadek dowolnego, nawet nie do końca przemyślanego pod tym względem urządzenia mamy poniekąd w gratisie.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Jak sugeruje tytuł, dzisiejszy miting dotyczyć będzie jednego z bardziej popularnych na rynku producentów związanych z tematyką okablowania audio. Naturalnie mowa o japońskim Furutech-u, który oprócz oferty kablowej, wszelkiego rodzaju wtyków i przewodów z metra ze swojego portfolio bez obaw o pozycję na rynku, udostępnia niezliczonej liczbie rozrzuconych po całym globie, również związanych z tą działką podmiotów swoje produkty. Czym tym razem panowie z kraju kwitnącej wiśni nas zaskoczyli? Nie powiem, temat jest w dwójnasób ciekawy, gdyż po pierwsze – Japończycy postanowili zmodyfikować ofertę w górnych rejonach cennika okablowania sieciowego, a po drugie – przy okazji podążyć z pomocą posiadaczom urządzeń ze skromnymi możliwościami podłączenia zaawansowanej technicznie sieciówki. Co sugeruje druga część ostatniego zdania? Już wyjaśniam. Otóż wiele niezbyt dużych gabarytowo konstrukcji z uwagi na rozmiar pleców skazuje użytkownika na zwykłą komputerówkę. A przecież wiadomo, że temat zasilania to bardzo istotny element naszej zabawy. I gdy wydawałoby się, że dla nich temat jest zamknięty, Furutech postanowił ulżyć melomanom w cierpieniu i powołał do życia kabel prądowy od strony elektroniki zaterminowany wtykiem w kształcie „prostokąta”. Tak tak, prostokąta, a konkretnie prostopadłościanu, co znacząco zmniejsza jego gabaryty, a tym samym eliminuje wspominany przed momentem problem. Co to za cudo? Proszę bardzo. Panie i panowie, miło mi poinformować zainteresowanych, iż za sprawą katowickiego RCM-u w nasze skromne progi trafił wyposażony w dość nietypowy wtyk kabel sieciowy Furutech Powerflux C15 NCF. Jak wypadł? Cóż, po kilka istotnych informacji zapraszam do kolejnych akapitów.

Dla wielu z Was dobrze znających ofertę tytułowego przybytku nie jest tajemnicą, że będący zarzewiem spotkania kabel to nic innego, jak znakomity Powerflux, tylko w tym wydaniu uzbrojony w najnowszą odsłonę wtyków. Mało tego. Wtyków, które podobnie do samego drutu również nie są całkowitą nowością, a jedynie wariacją na temat znanych i stosowanych przez największych tuzów świata kablarskiego od lat tak zwanych pięćdziesiątek – FI-50 NCF R. Wewnętrzna budowa przewodu opiera się na wykorzystaniu przewodnika miedzianego OCC w końcowej fazie poddanego obróbce kriogenicznej. Jeśli chodzi o grubość przewodnika, każdy pojedynczy osiąga średnicę 2.8 mm. Temat izolacji rozwiązują trzy warstwy. W roli pierwszej zastosowano teflon, zaś kolejną oparto o miękkie PVC z domieszką Carbonu. Następnym krokiem jest ekran z miedzianego oplotu, na który naciągnięto trzecią warstwę izolacji, tym razem z PVC o zwiększonej elastyczności. Finalnie całość konstrukcji ubrano w nylonowy opalizujący rękaw, co powoduje, że kabel z zewnątrz osiąga rozmiar 17.5 mm. Tak przygotowany przewodnik na krańcach wyposażono w wysokiej klasy wtyki, czyli nowość w postaci prostopadłościennego CF C-15 R NCF oraz znany z innych modeli FI-E50 R NCF. Dodatkowo na środku zastosowano znaną ze starszych braci mufę i od strony wtyku do gniazda ściennego aluminiowy pierścionek. Ostatnim etapem przed podróżą do klienta jest pakowanie produktu w strojne, granatowe, wyściełane profilowaną gąbką pudełko.

Gdy przyszedł czas na kilka zdań o brzmieniu naszego punktu zainteresowania, najpierw zaznaczę, iż C-15 NCF pozycjonowany jest pomiędzy popularną „landryną”, czyli DPS 4.1, a do niedawna flagowym, niestety po pojawieniu się modelu Project V1 obecnie jako drugim w cenniku Nanoflux NCF. Po co o tym wspominam? Otóż to bardzo istotna wiadomość, bowiem powołanie do życia opiniowanego dzisiaj C-15 NCF miałoby sens, jeśli swoją ofertą soniczną plasowałby się pomiędzy wspomnianymi modelami. Inny wynik z mojego punktu widzenia niestety świadczyłby na niekorzyść Furutecha. Chodzi oczywiście o przypadkowość konstruowania tego typu akcesoriów, co przecież w przypadku takiego gracza byłoby co najmniej lekką wpadką, jeśli nie porażką. Na szczęście na co dzień używam dwóch wspomnianych braci 15-ki i już od pierwszych chwil wiedziałem, że jest dobrze. A dobrze dlatego, że z jednej strony dźwięk nie był tak wyrywny jak w przypadku „landryny”, natomiast z drugiej oferował nieco mniej – oczywiście stosownie do ceny – wyrafinowania niż Nanoflux. Jednak żeby nie było, obydwa mam nie z racji ograniczonych środków na zakup dobrego kabla sieciowego, tylko każdy z nich na co dzień robi swoją, co ważne, dobrą robotę w innym miejscu mojej układanki. Tak tak, każdy ma inne zadnie. Dwa tańsze lub dwa droższe zaburzyłyby poszukiwaną przez lata równowagę dźwiękową zestawu, dlatego drogą prób i błędów mam to co mam. No dobrze, nowy Furutech fajnie wpisał się w portfolio marki, jednak dla Was chyba najważniejszą informacją jest opis brzmienia na tle poprzedniej wersji. Co komu po „ochach” i „achach” nad nowością bez odniesienia do protoplasty. I tutaj, tak jak w akapicie o budowie pisząc o znajomości oferty Furutecha, również wielu z Was nie zaskoczę, gdyż naturalna koleją rzeczy nabrał dystynkcji zastosowanych wtyków. Co to oznacza? Po pierwsze mógł się pochwalić lepszą kontrolą niskich rejestrów, po drugie większą rozdzielczością średnicy, a po trzecie lotnością górnych rejestrów. To naturalnie przebiegło w delikatny, ale wyczuwalny od pierwszego kontaktu sposób. Bez wywracania starej szkoły do góry grania nogami, tylko jako fajnie tchnięcie w przekaz cech lepszego wglądu w nagranie. I jak wspomniałem, bez znaczenia jaki podzakres weźmiemy na tapet, efekt jest zbieżny z ogólnym trendem obecnego konstruowania wszelkiej maści okablowania. Jednak co jest w tym wszystkim bardzo istotne, trzeba uważać, aby nie przekroczyć cienkiej linii natarczywości, co w moim odczuciu Japończykom znakomicie się udało. W jakim sensie? Już wspominałem. Mimo ubrania w transparentne wtyki, nadal cechowała go estetyka plastyki – na tle tańszej „landryny”. Ten zabieg miał go jedynie lekko obudzić, aby z jednej strony muzyka zyskała na witalności i pokazywaniu zawartej w niej radości tworzenia, za to z drugiej w mocnych, często słabo zrealizowanych nurtach muzycznych nie spowodować efektu latających w eterze żyletek. Owszem, są miłośnicy i takiego kreowania wydarzeń scenicznych – po prostu lubią się zmęczyć muzyką, jednak Japończycy zadbali, aby nie był to feedback zastosowania jego okablowania, tylko ewentualne przekraczanie dobrego smaku przy użyciu przez potencjalnego nabywcę karykaturalnie brzmiącej elektroniki. Produkt Furutecha nie może oferować niekontrolowanego ekstremum. Ma być przewidywalnie otwarty, a zarazem esencjonalny. I taki właśnie jest nasz Powerflux C-15 NCF. Nieco żywszy od poprzednika, jednak nadal barwny, a przez to przyjemnie dźwięczny. I chyba nikogo nie zdziwi fakt, że właśnie dlatego sporo drutów z tej stajni cały czas używam.

No cóż, jesteśmy w akapicie finałowym. A jeśli tak, pora na wytypowanie docelowej klienteli. Komu poleciłbym najnowszą odsłonę sekcji zasilania spod znaku japońskiego Furutecha? Powiem tak. Jedynymi osobnikami, którzy spokojnie mogą go sobie odpuścić, to wielbiciele ekstremalnej transparentności przekazu bez oglądania się na jego równowagę tonalną. Niestety japońscy inżynierowie kochają muzykę, a tę oprócz naturalnej dźwięczności ma cechować dobrze ustawiony poziom nasycenia. I taka estetyka przyświecała mi przez cały proces testowy. Zawsze na pierwszym miejscu była muzykalność zestawu – mam na myśli dobry konsensus pomiędzy wagą, lotnością i szybkością narastania dźwięku, co powodowało, że ani razu nie złapałem systemu na wpadce. Ale zaznaczam. Pisząc to, mam na myśli tak zbytnią, na dłuższą metę męczącą otwartość, jak i niechciane, oczywiście z czasem wiejące nudą spowolnienie rozgrywania się w moim pokoju wydarzeń muzycznych. Czy jestem tym faktem zaskoczony? Nic z tych rzeczy. To przecież Furutech.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001

Dystrybucja: RCM
Producent: Furutech
Cena: 14 950 PLN / 1,8m