Tag Archives: przewody zasilające


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. przewody zasilające

Esprit Audio Lumina

Link do zapowiedzi: Esprit Audio Lumina

Opinia 1

O ile hasło „bateryjka” większości nieskażonej audiophilią nervosą populacji kojarzyć się pewnie będzie z pociesznym króliczkiem, to myśli złotouchych zmierzać raczej będą ku jednemu z amerykańskich kablowych potentatów. Tak się bowiem dziwnie złożyło, że to właśnie Audioquest stał się symbolem bateryjnego wspomagania ekranowania za pomocą firmowego DBS-a, czyli Dielectric Bias System, który polaryzuje dielektryk kabla napięciem 72V. Jak się jednak z łatwością można domyślić pomysł zaprzęgnięcia zewnętrznych źródeł zasilania do izolacji przesyłanych sygnałów audio przed wszelkim złem mogącym je zdeformować padł na wielce podatny grunt a najprzeróżniejsze jego odsłony możemy znaleźć, czy to wśród wyrobów Synergistic Research (vide wiekowe MPC (Mini Power Coupler)/ Galileo MPC), czy futurystycznych Schnerzingerów. Jednak od ostatniego AVS do powyższego grona nadwiślańscy audiofile mogą zaliczyć kolejnego, wykorzystującego prądowe wspomaganie gracza. Mowa o francuskim Esprit Audio, z którego to portfolio po polaryzatorze … pomieszczeń Nova, dzięki uprzejmości dystrybutora marki – konińskiego Audio-Mix mogliśmy wziąć pod lupę zestaw łączówek XLR, przewodów głośnikowych i zasilających z dedykowanej wyrafinowanym i zarazem niespecjalnie czujących chęć dewastacji domowego budżetu odbiorcom serii Lumina.

Skoro przy okazji recenzji Novej niezbyt rozwodziliśmy się o zawartości francuskiego katalogu, to choćby z czystej przyzwoitości wypadałoby jednak cokolwiek o nim wspomnieć, gdyż pomimo dopiero budowanej u nas rozpoznawalności marki okazuje się, że Esprit Audio może pochwalić się zarówno zaskakująco szeroką ofertą, jak i kilkoma krzyżykami na karku. I tak, zgodnie z logiką i … alfabetem ekipa z Confolens startuje serią Alpha, następnie kusi Betą, … Kappą (czyby zostawili sobie miejsce na jeszcze kilka pośrednich?) i przynajmniej na razie z nieznanych powodów zrywa z greckim abecadłem kolejne stopnie wtajemniczenia chrzcząc Eterna, Celesta, Aura (to w niej debiutuje aktywna polaryzacja), Eureka, Lumina, Gaia, zawierająca jedynie dwie wersje (cierpliwie czekającej na swą kolej) listwy zasilającej Volta i topowa L’Esprit. Sporo? Sporo, szczególnie jak na stosunkowo niewielką i młodą manufakturę. A nie, wróć. Jaką młodą? Wystarczy przecież zerknąć do ich metryki, by odkryć, że pomimo naszej lokalnej (nie)świadomości istnienia Esprit Audio początkowo na lokalnym, a następnie światowych rynkach obecny jest od ponad … ćwierćwiecza! Tak, tak drodzy Państwo. Proszę sobie wyobrazić, iż Richard Cesari – sprawca całego zamieszania najpierw dla siebie a później przyjaciół i przyjaciół przyjaciół pierwsze przewody zaczął wykonywać w … 1995r a oficjalnie, komercyjny sztandar wciągnął na maszt w 1997 r. W swych przewodach Richard stosuje jedynie miedź o czystości 5N (w seriach Alpha, Beta, Kappa) i 6N (w wyższych) zamawianą u jednego z japońskich producentów a zakres cenowy w jakich operuje jest nad wyraz szeroki, gdyż zaczyna się na pułapie 799 PLN za 1,5m zasilającą Alphę (swoją drogą przewód do niskoprądowych odbiorników wręcz wybitny) a kończy sporo powyżej 200 kPLN za głośnikowe L’Esprit-y.

Jak sami Państwo widzicie w Luminach króluje dystyngowana czerń w szerokiej gamie struktur i odcieni. Korpusy wtyków kuszą połyskliwą głębią, gęste plecionki peszli zmysłowo opalizują a karbonowa „kratka” modułów polaryzacyjnych i masywnych muf (w przewodach głośnikowych) nadaje całości lekko „sportowego” charakteru. Z kolei obciągnięte matową termokurczką ferrytowe baryłki przyozdobiono złotymi piktogramami z oznaczeniem kierunkowości, przynależnością do konkretnej generacji … i tu ciekawostka, gdyż zarówno XLR-y, jak i głośnikowce są G9 a z kolei zasilający G8, przynajmniej w dniu powstawania niniejszej epistoły (12-13/12/2023) na stronie producenta, bo wszystkie dostarczone do nas egzemplarze oznaczone były jako G9.
Co do niuansów natury konstrukcyjnej w Luminach mamy do czynienia z przewodnikami z miedzi 6N (99.9999%) i najlepszą grubo-srebrzoną (40 μm) konfekcją jeśli zaś chodzi o głębszą wiwisekcję, to w XLR-ach mamy do czynienia z przewodnikami składającymi się z przewodników o średnicy 0,24mm i symetrycznej geometrii, oraz dielektrykiem o asymetrycznym splocie. Ekranowanie jest „częściowe”. W głośnikowcach z kolei użyto 6420 żył o średnicy 0,08mm i symetrycznej geometrii oraz asymetrycznie zaplecionym dielektryku. W roli dodatkowej izolacji wykorzystano również warstwę powietrza a ekran, podobnie jak w interkonektach również jest częściowy. O co z tą częściowością chodzi? O to, że ⅓ przebiegu przewodników jest nieekranowana, na ⅓ ekran jest pojedynczy a na ⅓ ekran jest dwuwarstwowy. Jedna wielką niewiadomą jest za to przewód zasilający, gdyż pomimo usilnych starań producent nie był łaskaw puścić farny ani o ilości, ani przekroju użytych przewodników wspominając jedynie o asymetrycznym układzie przewodników i asymetrycznym zaplocie dielektryka. Wspólnym mianownikiem, z wyjątkiem przewodu phono i cyfrowych (coax, AES/EBU, USB i Ethernet) jest oczywiście wprowadzony w 1999r. autorski system polaryzacji dielektryka pracujący z napięciem 12V. Czemu takim a nie np. wzorem Audioquesta 72V? Cóż, jak wszystko w Esprit Audio wynika to z dogłębnych analiz, pomiarów i oczywiście odsłuchów na podstawie których porównując skuteczność, zalety i wady napięć z zakresu 3-180V właśnie 12 okazało się tym, które spełniło jeśli nie wszystkie, to przynajmniej większość stawianych przed nim wymagań.

Jak to zwykle bywa przy takim bogactwie asortymentu nie dość, że całość wymagała gruntownej akomodacji, aby przynajmniej w naszych systemach mieć zbliżony przebieg, co już same odsłuchy nie mogły ograniczyć się do spontanicznego wpięcia wszystkiego jak leci a następnie nieudolnych prób zdiagnozowania nie tylko co i jak się zmieniło, lecz również co i kto za owe zmiany powinien wziąć odpowiedzialność. Dlatego też dość przewrotnie, bowiem mając już na koncie wielce udany kontakt z otwierającą francuski katalog Alphą wziąłem w obroty jej starsze i szlachetniej urodzone zasilające rodzeństwo. I … i o ile przy interkonektach i przewodach głośnikowych wszelakiej maści prądowe turbodoładowanie jest mi światopoglądowo zupełnie obojętne, o tyle przy 230V takie zabawy traktuję z dalece posuniętą ostrożnością. Niby przy Hurricane’ach nic niepokojącego się nie działo, ale bądźmy szczerzy – Audioquest jest na tyle rozpoznawalny i popularny w skali globalnej, że gdyby tylko gdzieś komuś przez DBS-y choćby wysadziło korki, to z pewnością nie tylko ja, ale i większość siedzących w audio pasjonatów by o tym wiedziała. Tymczasem biorąc na tapet Esprita o owej powszechności nie było mowy a i z naszej strony był to niejako debiut z ich wyrobami. Nic to, do odważnych świat należy, tym bardziej, że zapobiegliwa ekipa Audio-Mix-a uszczęśliwiła nas nie jednym a trzema egzemplarzami Lumina Power, więc pół żartem pół serio mógłbym stwierdzić, że do trzech razy sztuka i zabawić się w elektryczną odmianę rosyjskiej ruletki. Całe szczęście, skoro czytacie Państwo te słowa żadne anomalie nie wystąpiły, francuskie przewody „pracowały” jak najzwyklejsza „pasywna” konkurencja a co do ich walorów brzmieniowych to … już od pierwszych taktów „Something Ominous” paryskiej formacji Molybaron nie tylko za ucho, ale i serce (portfel całe szczęście leżał w innym pokoju) łapały fenomenalny drajw, timing i energetyczność przekazu wprowadzające dynamikę tak w skali makro, jak i mikro na najwyższe obroty. Po prostu czuć było, że Luminy nie mają żadnych ograniczeń w transmisji drzemiących w materiale źródłowym emocji i nieraz trudnych do objęcia zmysłami spiętrzeń dźwięków. Było piekielnie szybko, mocno a jednocześnie dźwiękom nie brakowało ani wysycenia, ani informacji o ich natywnej fakturze. I choć na pierwszy rzut ucha wydawać by się mogło, że francuskie przewody grają zaskakująco transparentnie i na swój sposób jedynie uwalniają drzemiącą w zasilanej nimi elektronice pokłady energii, to w kategoriach bezwzględnych, znaczy się na tle mojego Furutecha NanoFlux-NCF wyszło na jaw, iż co nieco mają za uszami. Chodzi bowiem o bardzo subtelne dosaturowanie i pewne ozłocenie, będące bardziej finezyjną i delikatniejszą wersja ocieplenia przekazu. Nie oznacza to bynajmniej jakiegoś ewidentnego obniżenia równowagi tonalnej, bądź siłowego wypchnięcia średnicy i faworyzowania jej przełomu z wyższym basem a jedynie pewną, nie ma co ukrywać wielce miłą uszom odbiorcy, organiczność sprawiającą, że ów odbiorca skłania się bardziej ku czysto hedonistycznej syntezie i delektowaniu się docierającymi jego uszu dźwiękami, aniżeli drobiazgowej analizie i rozbijaniu każdej składowej na atomy. Nie były przez to aż tak rozdzielcze, jak egzotyczne – południowokoreańskie Hemingway Z-core β(Beta) Power, ale miały w sobie coś z wyrafinowania i swobody azjatyckiej konkurencji. Na nieco bardziej cywilizowanym repertuarze, czyli „En El Amor” Natašy Mirković, Michela Godarda i Jarroda Cagwina do głosu doszła jeszcze zdolność grania ciszą i wierność akustyce pomieszczenia, w której realizację materiału dokonano. Dzięki temu mogliśmy cieszyć się pełnym spektrum wszelakiej maści odbić i poczuć intensywność aury pogłosowej tak partii wokalnych, jak i towarzyszącego im instrumentarium. A prawdziwą wisienką na torcie była czytelność „mechaniki” serpentu, czy perkusjonaliów, które nie były impresjonistycznymi mazajami a precyzyjnie kreślonymi instalacjami i skomplikowanymi ciągami przyczynowo-skutkowymi, które finalnie układały się w świetnie zdefiniowaną całość.

Z kolei XLR-y solo zachowując firmowy sznyt grania poznany przy zasilającej familii pozwoliły sobie skupić się w głównej mierze na atrakcyjności średnicy, co jak łatwo się domyślić oznacza podkreślanie zmysłowości i seksapilu wokalistek, oraz głębi tembru głosu udzielających się paszczowo przedstawicieli płci brzydszej. Ba, nawet alikwotowe gulgotanie The Hu na „Rumble of Thunder” brzmiało jakoś bardziej „po ludzku”, choć nadal nie sposób było odmówić mu fascynującej dzikości i surowej autentyczności. Podobnie Tom Waits („One from the heart”), czy Barb Jungr („Love Me Tender”), których głosy zachowały swą charakterystyczną szorstkość i chropawość a jednocześnie wzrósł poziom ich eufoniczności i z niejako czysto mechanicznego wykonu, bo czymże jest odtworzenie pliku czy płyty, płynnie i niepostrzeżenie przechodziliśmy do intensywności właściwej fizycznemu uczestnictwu w nagraniu/spektaklu/koncercie. Mamy zatem do czynienia z tzw. namacalnością, ale nie poprzez sztuczne przybliżenie pierwszoplanowych postaci, czy też znanymi z pseudoaudiofilskich samplerów próbami usadowienia wokalistów i solistów na kolanach Bogu ducha winnych słuchaczy lecz poprzez nawet nie tyle umiejętne operowanie „przepustnicą”, co uwolnienie ładunku energetycznego vide pełni skali emisji.

Jeśli zaś chodzi o dostępne zarówno z konfekcją bananami, jak i widłami głośnikowce, które jak śmiem twierdzić z całego dostarczonego przez Audio-Mix francuskiego asortymentu najintensywniej zaznaczyły swoją obecność w moim systemie, to ich rolą okazało się dodawanie energii i intensyfikacja skrajów reprodukowanego pasma. Co ciekawe nie była to klasyczna V-ka, czy jak niektórzy określają „U”, gdzie dół i góra biorą wszystko a średnica jedynie żałośnie skamle o resztki z pańskiego stołu lecz może nie tyle wzrost, co zaakcentowanie, uwolnienie drzemiących w nich pokładów energii. Dlatego też na ich tle i w bezpośrednim starciu większość konkurencji zazwyczaj będzie brzmieć nieco zbyt nieśmiało, niezobowiązująco, czy wręcz w trudny do zrozumienia wycofany i zdystansowany sposób, jakby nie do końca była przekonana na ile może sobie pozwolić. A Luminy pozwalają sobie jeśli nie na wszystko, to naprawdę na wiele. Ot, wystarczy sięgnąć po „Entropy” australijskiego Acolyte, by nomen omen wszystko stało się jasne. Bowiem pomimo potęgi dołu (perkusja, bas + elektronika) i wręcz ekstatycznej góry – gitarowym riffom trudno odmówić odwagi a i klawisze potrafią pokazać pazury, to średnicy a więc pasma, w którym głównie operuje charyzmatyczna Morgan Leigh Brown wcale niczego nie brakuje. Nie dość bowiem, że jest świetnie zszyta ze skrajami, to nie chowa się za nimi, lecz też nie próbuje wychodzić przed szereg i może właśnie ten aspekt decyduje o tym, że głośnikowe Luminy można odebrać jako faworyzujące dół i górę. W końcu jeśli większość dostępnych na rynku przewodów środek pasma eksponuje i wypycha, czasem dalece poza granice zdrowego rozsądku, to delikwent takich działań nie powielający uznawany jest za pod tym względem za nieco ułomny, choć jaka jest prawda i stan faktyczny udowadnia odsłuch i możliwie obiektywna analiza.

Za to zmasowany atak francuskiej kawalerii, czyli kompletne okablowanie – od gniazdka ściennego, po kolumny Luminami dało efekt … Nie, nie zbytniej przesady, jak można byłoby domniemywać sumując cechy poszczególnych składowych a ewidentnej synergii. W dodatku synergii budowanej na absolutnie czarnym, aksamitnym i nieprzeniknionym tle, gdzie poszczególne składowe są niejako nieskalane ewentualnymi anomaliami mogącymi przekłamać i zdeformować finalny obraz. I tu niespodzianka, bowiem owa obecność zaczernienia tła przy odsłuchach pojedynczych przewodów była może nie tyle pomijalna, co nienachalnie obecna i niezwracająca specjalnie uwagi. Ale to jak z miejscem, wodą, czy powietrzem, które traktujemy jako oczywistą oczywistość do czasu aż nie zaczyna nam ich brakować. Oczywiście bezdyskusyjnie należy zasygnalizować ponadprzeciętną żywiołowość i witalność przekazu oferowaną przez francuskie okablowanie, lecz nie w kategoriach przejaskrawienia, czy wręcz karykaturalnego zaburzenia proporcji a pewnej czy to natywnej, czy też autorskiej ekspresji. Nie jest to również stereotypowa, „specyficzna” forma francuskiej ekspresji, której łatkę lata temu przypinano kolumnom BC Acoustique, Cabasse, Focal (wtedy JM Lab), czy Triangle a jedynie nader umiejętne wyciśnięcie wszystkiego co najlepsze z reprodukowanego materiału, a czy taka intensywność przekazu Państwu przypadnie do gustu to już zupełnie inna kwestia.

W ramach podsumowania pozwolę sobie jedynie wyrazić zdziwienie wynikające z faktu tak późnego pojawienia się przewodów Esprit Audio na naszym rodzimym rynku. Całe szczęście co się odwlecze …, więc z niekłamanym entuzjazmem uznaję ich obecność jako swoisty przejaw świeżości, w tym metaforycznej – pomimo ponad 25 lat na karku, „świeżej krwi” w naszym nieco hermetycznym audio-światku. A co do przedstawicieli serii Lumina nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zachęcić Państwa do odsłuchów we własnych systemach, gdyż wydają się one wielce intrygującą alternatywą dla odmienianej przez wszystkie przypadki, dobrze zakorzenionej nad Wisłą konkurencji, a jednocześnie są na tyle racjonalnie wycenione, że relacja ich walorów brzmieniowych (wizualnych z resztą również) do oczekiwanych za nie kwot nie budzi najmniejszych kontrowersji. A sami przyznacie, iż w dzisiejszych czasach to wcale nie tak często spotykana sytuacja, gdy pozycjonowanie produktu odbywa się poprzez jego realną jakość i brzmienie a nie li tylko cenę.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Słuchawki: Meze 99 Classics Gold, Meze 99 Neo, Stax SR-L700MK2, Focal Utopia 2022
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe:  Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF; Esprit Audio Alpha
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Nie trzeba jakoś ambitnie śledzić ostatnio modnych sesji plenarnych naszego sejmu, aby zorientować się, że żyjemy w bardzo dynamicznych czasach. Wystarczy w miarę roztropnie przyglądać się działaniom podmiotów gospodarczych związanych z naszym hobby. Oczywiście mam na myśli co chwila ogłaszane przez rodzimych dystrybutorów działania związane z powiększaniem swojej oferty o nowe, z ich punktu widzenia interesujące, producenckie spojrzenia na kwestię zapewnienia nam jak najlepszego dźwięku w okowach własnych czterech ścian. Tak tak, tłumacząc z polskiego na nasze, chodzi o wprowadzanie na nasz rynek świeżych pomysłów związanych z tematyką audio. A pierwszym z brzegu wynikiem tego typu działania jest dzisiejszy bohater w postaci francuskiej marki Esprit Audio, z portfolio którego kilka tygodni temu udało nam się pozyskać na testy polaryzator pomieszczenia Nova. Wspomniane urządzenie w działaniu okazało się być na tyle ciekawe, że tuż po zwróceniu go dystrybutorowi umówiliśmy się na kolejne podejście testowe tej marki. A, że koniński Audio-Mix jest bardzo konkretnym partnerem, tym razem ku naszej uciesze zaproponował do zaopiniowania pełen set okablowania od zasilania, przez sygnałowe XLR, po głośnikowe serii Esprit Audio Lumina. Interesujące? Jeśli tak, nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić zainteresowanych do lektury kilku poniższych akapitów.

Jak to zazwyczaj bywa, tak i w tym przypadku okablowanie z jednej linii produktowej w znakomitej większości swojej budowy bazuje na tym samym pakiecie półproduktów, a jedynymi zmiennymi jest grubość i ilość zastosowanych przewodników, podobnie materiałów izolacyjnych tudzież ekranujących. Naturalnie ważną składową budowy każdego z nich jest wykonywane zadanie, co jasno określają zastosowane wtyki. Dlatego też idąc za informacjami producenta w skrócie wspomnę jedynie, iż żyły przewodzące to miedź. Te w firmowy sposób zostały asymetrycznie skręcone, dodatkowo uzupełnione o również asymetrycznie ułożony dielektryk. Kolejnym krokiem było zastosowanie izolacji powietrznej, następnie częściowe ekranowanie, a finalnie całość poddano polaryzacji przytwierdzonymi do kabla akumulatorkami 12V. Jeśli chodzi o same wtyki, są to firmowe i pokryte srebrem konstrukcje Esprit-a. Wieńcząc akapit o budowie nie mogę nie wspomnieć, iż bardzo ważnym dla pomysłodawcy tego podmiotu gospodarczego jest ręczna produkcja każdego kabla, co pozwala zagwarantować solidność, jakość i przede wszystkim powtarzalność każdej sztuki. Finalnie produkty docierają do potencjalnego klienta w przyjemnych dla oka, estetycznych pudełkach.

Wspominałem na samym początku, że dystrybutor zadbał o pełen komplet okablowania od zasilającego, przez sygnałowe, po kolumnowe. To fajny ruch, gdyż pozwala sprawdzić nie cząstkowy, tylko pełnowymiarowy pomysł na muzykę wyznawany przez producenta. Jeden kabel w gąszczu posiadanej konkurencji czasem potrafi być kolokwialnie mówiąc zakrzyczany, czyli zdominowany, a tak od pierwszych chwil gramy w otwarte karty. Jak wyglądały te w wydaniu Esprit-a? Otóż w dobrym rozumieniu tego słowa wyraziście. I to w znaczeniu dosłownym, bowiem wpięcie całego kompletu w tor ciekawie zmieniło priorytety projekcji muzyki. Spokojnie, nadal było to dobre granie, jednak znacząco do głosu doszły skraje pasma. Nagle zrobiło się dosadniej w domenie energii i ostrości rysunku najniższych rejestrów, przy wsparciu otwartości oraz dźwięczności wysokich tonów, jednak na tyle udanie, że na szczęście w sobie tylko znany sposób wszystko przebiegło bez uczucia ich przerysowania. I gdy na początku obawiałem się o efekt zmęczenia po kilkugodzinnym obcowaniu z muzyką, suma summarum takie postawienie sprawy bez większych szkód w tej materii przy okazji unaoczniło mi dwa inne bardzo ważne aspekty. Pierwszym okazała się być możliwość słuchania znacznie ciszej z dotychczas odczuwanym uderzeniem muzyki i jej wyrazistością, natomiast drugim zastrzyk fajnie odbieranego dodatkowego drive’u. I gdy wydawałoby się, że taki stan będzie raczej promował jedynie muzykę rockową lub elektronikę w stylu AC/DC „Power Up” tudzież Yello „Touch”, to w trakcie testów sprawy potoczyły się nieco inaczej. Co mam na myśli? O muzyce naszpikowanej artystyczną tak gitarową, jak i elektroniczną agresją z wiadomych względów pozytywnego wykorzystywania mocnego kreowania skrajów pasma, nie będę się rozwodził, ale o reszcie twórczości warto skreślić kilka strof. Otóż owszem, dotychczas w idealnie zestrojonym przeze mnie, prywatnym systemie nieco magii zostało przekute w większą pogoń za akcentowaniem timingu, jednakże ostatecznie nie było to wywrócenie moich dotychczasowych konfiguracyjnych starań do góry nogami, tylko pokazanie innego punktu widzenia poszczególnych składowych prezentacji. Oczywiście chodzi o położenie większego nacisku na krawędź i energię basu wraz z lotnością oraz przenikliwością górnego zakresu. W muzyce jazzowej RGG „Szymanowski” i wokalnej – Cassandra Wilson „New Moon Daughter” to powinien być gwóźdź do przysłowiowej trumny – płyty dobrze zrealizowane i jakiekolwiek podkręcanie ich wyrazistości powinno skończyć się dźwiękowym dramatem, a tutaj wszystko się obroniło. Tak, było więcej wszystkiego, ale nadal w granicach dobrego smaku. Niby mocniej i ostrzej, a nadal interesująco. Czy dla każdego na pełny etat, to już jest kwestia świadomych wyborów. Niemniej jednak należy wziąć pod uwagę, że jeśli system na poziomie ewidentnego szaleństwa, bardzo mocno reagujący nawet na wyjęcie prozaicznej podstawki spod jakiegokolwiek komponentu, tak ciekawie reaguje na tak działające w domenie dosadności rysowania muzyki okablowanie, możemy mówić o ewidentnym sukcesie. A sukcesie tym większym, że przecież nikt nikomu nie każe stosować całego kompletu odrutowania, tylko na bazie prób w różnych miejscach systemu można sobie ustalić co, gdzie i w jakiej ilości jest nam potrzebne. A jak wiadomo, swobody grania ukochanej muzyki nigdy za wiele, dlatego powyższy występ mimo mocnych akcentów bez najmniejszego problemu zaliczam do bardzo udanych, bo daje rzadką możliwość oczekiwanego podrasowania czasem wiejącej nudą, a czasem nacechowanej stanem po zażyciu Pavulonu prezentacji.

Komu poleciłbym opiniowany zestaw okablowania Esprit Audio Lumina? To chyba jasne jak słońce, że wszędzie tam, gdzie notujemy braki w energii i świeżości prezentacji. To będzie ewidentny zastrzyk adrenaliny, bez której muzyka tylko jest. A przecież muzyka ma nas poruszać. I nie ma znaczenia jaka, czy rockowa, czy jazzowa. Każda bez wyjątku ma oferować iskrę i mocne uderzenie. Dlatego fajnie jest móc przy pomocy okablowania nieco podkręcić takie artefakty. Czy to oznacza, że reszta torów audio powinna unikać aplikacji produktów tego producenta? Spokojnie, jak pokazuje mój przypadek, warto co najmniej spróbować, a może okazać się, że dodatkowa szczypta pikanterii jest tym, czego od lat poszukiwaliśmy. Tak więc nie bójcie się, gdyż tylko nadpobudliwe zestawy mogą okazać się relacjami toksycznymi. Reszta ma duże szanse na znalezienie kompromisu. Jak nie z pełnym setem kabli, to być może pojedynczymi drutami. Ale to zależeć będzie już od konkretnego przypadku. Zatem do dzieła.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Audio-Mix
Producent: Esprit
Ceny:
Esprit Audio Lumina XLR: 26 499PLN / 2×1,2m; 34 999PLN / 2×1,8m
Esprit Audio Lumina Speaker: 21 999 PLN/ 2x2m; 25 999PLN / 2×2,5m; 39 999 PLN / 2x3m
Esprit Audio Lumina Power: 17 499PLN / 1,5m; 21 999 PLN/2m

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. przewody zasilające

Esprit Audio Lumina
artykuł opublikowany / article published in Polish
artykuł opublikowany w wersji anglojęzycznej / article published in English

Po wielce intrygującym polaryzatorze Nova przyszła pora główny nurt francuskiego portfolio, czyli okablowanie. Panie i Panowie, oto komplet Esprit Audio Lumina.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. przewody zasilające

Audio Engineers LightSpeed & LightSpeed 4D

Opinia 1

Choć wielokrotnie wspominaliśmy o tym, że fluktuacja marek i produktów na rynku audio przybrała taką dynamikę, że gdybyśmy tylko chcieli za nią nadążyć, to nie dość, że nie mielibyśmy czasu na naszą spontaniczną i zarazem semi-hobbystyczną pisaninę, co wręcz trzeba byłoby odwiesić na kołek podstawowe obowiązki. Czyli krótko mówiąc doba stałaby się za krótka a i tak nasza baza wiedzy byłaby dziurawa jak szwajcarski ser. Całe szczęście po części obowiązki audiofilskich skautów wzięli na swoje barki poszukujący świeżej krwi dystrybutorzy coraz uważniej śledzący dedykowany złotouchej braci segment rynku, co i rusz wyłuskując z niego dobrze rokujące talenty o których istnieniu większość z nas nie miała bladego pojęcia. I tak też było tym razem, gdy prosto z krakowskiego Audio Anatomy otrzymaliśmy dwa zupełnie dla nas anonimowe, sygnowane przez londyńską manufakturę Audio Engineers przewody zasilające LightSpeed i LightSpeed 4D. Jeśli, podobnie jak my, również i Państwa zjada ciekawość cóż tam siedzi w widocznych na unboxingowej sesji „aktówkach” nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić Was do dalszej lektury.

W ramach standardowego wprowadzenia debiutującego na naszych łamach wytwórcy warto wspomnieć, iż w wyspiarskim portfolio, oprócz nader szerokiej gamy wszelakiej maści okablowania i akcesoriów antywibracyjnych znajdziemy również poprawiający kontakt i czyszczący styki płyn Silver 1000, oraz darmowe … sygnały (nagrania) przydatne podczas wygrzewania i kalibracji systemów audio. Za swoistą ciekawostkę można również uznać fakt, że Anglicy oferują oba swoje interkonekty jedynie w wersjach XLR. Skoro jednak nie nimi przypadło nam się zajmować, to jeszcze tylko wspomnę, że w roli przewodników wykorzystywana jest miedź o bliżej nieokreślonej, przynajmniej dla postronnych, czystości.
Wracając do meritum i skupiając się na naszych dzisiejszych bohaterach, nawet na podstawie powyższych zdjęć jak na dłoni widać, że oba LightSpeed-y, w przeciwieństwie do wyżej urodzonych płowo-lnianych ForceField-ów, przyobleczono w dystyngowaną czerń autorskich podwójnych plecionek Nano Black Helix ze specjalną metalizowana powłoką o grubości 500 nanometrów ekranującą zakłócenia RF i MF. Wewnętrze ekranowanie tłumi dodatkowo pola generowane w samych przewodnikach a zewnętrzne dodatkowo zmniejsza negatywne interakcje pomiędzy prądem płynącym w przewodnikach a izolacją. A właśnie, w roli izolatorów wykorzystano PET i PVC. Oba przewody wyposażono również autorską technologię (pobierającą całe 0.0001W elektronikę) Pure Energy odpowiedzialną za filtrację stałych składowych zanieczyszczających prąd przemienny o której pracy informuje dyskretne podświetlenie zastosowanych wtyków. Co do konfekcji, to choć ekipa Audio Engineers nie chwali się źródłem ich pochodzenia pewne podobieństwa do oferty Wattgate’a wydają się dość oczywiste. Niemniej jednak w materiałach firmowych można natrafić na wzmianki, iż są to ręcznie selekcjonowane polimerowo-kompozytowe wtyki z miedzianymi stykami wewnętrznymi i rodowano-srebrzonymi zewnętrznymi, dzięki czemu charakteryzują się lepszymi parametrami elektrycznymi i większą odpornością na warunki środowiskowe aniżeli ich złocone odpowiedniki.
Jeśli zaś chodzi o różnice, to podstawowy LightSpeed zbudowano z 96 zbalansowanych, dwużyłowych przewodników o spiralnej strukturze i przekroju 12AWG (3 mm²). Z kolei stojący na szczycie serii LightSpeed 4D oparto o 384 w pełni odseparowane, zbalansowane, podwójne czterordzeniowe przetworniki o spiralnej strukturze i przekroju 6 AWG (12 mm²), co też przekłada się na jego zdecydowanie „poważniejszy” wygląd, gdyż zamiast pojedynczego przebiegu mamy do czynienia z poczwórnym „warkoczem”. Wbrew pozorom zwiększenie komplikacji nie wpływa na wiotkość przewodu, więc zarówno najtańszy, jak i najdroższy z LightSpeed-ów okazał się zaskakująco wdzięczy pod względem ergonomii, czyli przy układaniu go za zasilanymi nim urządzeniami.

No to najwyższa pora na kilka zdań może nie tyle o brzmieniu samych przewodów, co ich wpływie na zasilane nimi urządzenia. Od razu jednak nadmienię, iż o ile 4D zagościł w zadkach praktycznie wszystkich komponentów, o tyle podstawowemu LightSpeed-owi sesje z 300W Brystonem i Vitusem litościwie odpuściłem, gdyż akurat ww. osobnicy w takowych „cienkuszach” wybitnie nie gustują, więc nie widziałem większego sensu męczyć i siebie i tytułowego przewodu. Krótko mówiąc 4-k a „zagrała” wszędzie a „podstawka” opędziła źródła. I … I w obu przypadkach sprawdziły się wprost wybornie. Co najważniejsze, wbrew swojej nazwie prędkość światła bynajmniej nie oznacza tym razem często towarzyszącemu zawrotnym prędkościom odchudzenia. Ba, śmiem wręcz twierdzić, że właśnie pod względem wypełnienia precyzyjnie kreślonych konturów właściwą pod względem gęstości i konsystencji treścią angielskie przewody zawieszają zaskakująco wysoko poprzeczkę. Nie dość bowiem, że zgodnie z nadaną im nomenklaturą nie sposób przyłapać je na jakichkolwiek oznakach spowolnienia, czy zawoalowania – pomijania niuansów, w końcu światło nie tylko pędzi na złamanie karku, lecz również rozświetla wszelakie, zazwyczaj ukryte w cieniu zakamarki, to gdy tylko wymaga tego sytuacja – vide reprodukowany materiał atakują z większą zaciekłością niż szkolone do obrony swych właścicieli potężne rottweilery. Wystarczy sięgnąć po „BLOODSUCKERS” Saint Agnes, by poczuć bezlitosne smagnięcia gitarowych riffów, uderzenia brudnej, garażowej elektroniki i wykrzykiwanych z iście punkową agresją wersów jakby ktoś połączył w jedną, ekstremalnie wybuchową formułę estetykę Rage Against The Machine, White Zombie i The Prodigy. Od razu uprzedzam, że nie jest to nawet leżący obok audiofilskich wyobrażeń o referencji krążek, jednak właśnie z racji swej kanciastości i natywnego brudu okazuje się wprost wymarzony do obnażania wszelakich tendencji do upiększania i ugładzania reprodukowanego materiału przez poddawane testom komponenty. A LightSpeedom owe praktyki nawet przez myśl nie przeszły, więc wściekle atakowały zmysły słuchaczy miriadami rozżarzonych do białości dźwięków dziwnym zbiegiem okoliczności wprowadzając ład i porządek w tej pozornej kakofonii. Różnice pomiędzy obiema sieciówkami oczywiście były, lecz nie dotyczyły one charakteru brzmienia, gdyż pod tym względem były wzorcowo spójne i konsekwentne, lecz ilości, wolumenu przekazywanych informacji a co za tym idzie wglądu w głąb struktury nagrań. Nie oznacza to bynajmniej, że podstawowy LightSpeed cokolwiek gubił i upraszczał, lecz 4D robił wszystko po prostu nie dość, że lepiej – z większą precyzją i wyrafinowaniem, to jeszcze oferował wyraźnie bardziej obezwładniającą dynamikę i to nie tylko w skali makro, lecz również mikro z większą autentycznością oddając niuanse rozgrywające się niemalże na poziomie molekuł. Niemniej jednak dokonując bratobójczych pojedynków sugeruję zaczynać od podstawki i piąć się w górę cennika a nie na odwrót, gdyż przy sugerowanej metodyce niejako z automatu wychwytujemy detale stanowiące o dość oczywistym progresie, natomiast dokonując porównań w odwrotnej kolejności, również z automatu, zaliczamy bolesny upadek z wysokiego konia, drugi – niżej urodzony przewód stawiając już na starcie na z góry straconej pozycji.
Podobnie było na zdecydowanie bardziej cywilizowanym „Cairo Jazz Station” autorstwa projektu w składzie Abdallah Abozekry (saz), Ismail Altunbas (darbuka), João Barradas (akordeon) i Loris Leo Lari (kontrabas), gdzie niespieszne tempa i orientalna ornamentyka skłaniała raczej do zadumy aniżeli szaleńczych galopad. Już podstawowy przewód zasilający nie dawał powodów do krytyki oferując wielce satysfakcjonującą swobodę, oddech i świetną – nieprzesadzoną precyzję w ogniskowaniu źródeł pozornych. Nie brakowało w nich blasku, delikatnego rozedrgania drobinek kurzu wprawionych w ruch poprzez trącenie w ich pobliżu struny saz-a, bądź naciągu darbuki a jednocześnie odpowiedzialny za podstawę basową kontrabas miał właściwy gabaryt i „mięsistą” konsystencję, zachowując iście wzorową równowagę pomiędzy udziałem pudła i strun. Jednak przesiadka na 4D odkrywała przed słuchaczami głębsze pokłady informacji i idących za nimi doznań. Poprawie uległa definicja wykorzystywanego instrumentarium a dokładnie złożoność generowanych przez nie dźwięków, które miały swój w pełni słyszalny początek, środek oraz koniec i to wraz całym bogactwem aury pogłosowej, o ile tylko takowa znalazła się na materiale źródłowym. Warto jednak podkreślić, iż wspomniana rozdzielczość nie miała absolutnie nic wspólnego z przysłowiowym dzieleniem włosa na czworo, czy też chłodną, laboratoryjną analitycznością a stanowiła jedynie przejaw zaskakującej na tym pułapie cenowym transparentności i wyrafinowania. Proszę tylko zwrócić uwagę na partie akordeonu, który choć rześki i świeży ani razu nie zbliża się do irytującej, wywołującej migrenę jazgotliwości.

W ramach podsumowania pozwolę sobie rozwiać Państwa ewentualne wątpliwości. Otóż jeśli zastanawiacie się, czy tytułowe, sygnowane przez Londyńczyków z Audio Engineers, przewody warte są oczekiwanych za nich kwot, to śmiem twierdzić, że bezdyskusyjnie tak. Jeśli jednak stoicie przed dylematem, czy zacząć od podstawowego LightSpeed-a, czy jednak zakosztować smakołyków serwowanych przez wieńczący serię LightSpeed 4D, to przewrotnie powiem, że jeśli nie przewidujecie wyasygnowania blisko 900 € a więc trzykrotności kwoty, za jaką możecie stać się szczęśliwymi posiadaczami „angielskiej podstawki”, to dla własnego dobra i zdrowia psychicznego lepiej po niego nie sięgajcie. Z drugiej strony, decydując się na 4D będziecie mogli z czystym sumieniem użyć go zarówno do niskoprądowych źródeł i akcesoriów, co przede wszystkim nienasyconych potężnych końcówek mocy, czego o niżej urodzonym LightSpeed-zie powiedzieć raczej nie można.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Nie da się ukryć, że w temacie opiniowania wszelkiej maści pojawiającego się na naszym rynku okablowania audio cały czas staramy się być na bieżąco. Powód jest banalny, czyli pomoc zainteresowanym zakupem tego rodzaju akcesoriów w zrobieniu w miarę krótkiej listy odsłuchowej. My kolokwialnie mówiąc, wywlekamy ich znaki szczególne, Wy na bazie naszych wniosków dobieracie kilku pretendentów do laurów pod swoje potencjalne potrzeby. Jednak, aby w tym temacie naprawdę być w pełni na bieżąco, nie możemy obracać się jedynie w segmencie znanych wszystkim marek. Chcąc dysponować szerszym spojrzeniem, musimy rozglądać się nie tylko za nowościami w katalogach starych wyjadaczy, ale również wchodzącymi na nasz rynek nowymi podmiotami. I taki też będzie sprawca dzisiejszego spotkania. A konkretnie mówiąc, przyjrzymy się dwóm kablom sieciowym przecierającej szlaki na polskim rynku angielskiej marki Audio Engineers, z portfolio której dzięki krakowskiemu dystrybutorowi Audio Anatomy do naszej redakcji trafiły modele LightSpeed i LightSpeed 4D.

Jak wynika z odezwy konstruktorów do potencjalnych użytkowników, okablowanie LightSpeed nie jest ostatnio modnym – ubieraniem drutów kupowanych ze szpuli w swoje szaty – działaniem hochsztaplerskim, tylko od początku do końca wdrażaną w życie technologią minimalizującą znajdujące się w sieci elektrycznej – i nie tylko – zakłócenia. Wszystkie kable bazują na przewodnikach z wysokiej czystości miedzi, a ich skomplikowanie technologiczne i widoczna gołym okiem budowa zależy od statusu w cenniku – LightSpeed może pochwalić się scalonym w jedną całość przebiegiem sygnału prądowego, zaś 4d, jak wskazuje nazwa czterema osobnymi. Jeśli chodzi o konstrukcję wewnętrzną, ta opiewa na przewodniki o budowie wielordzeniowej, plecionej i spiralnej, dzięki czemu nakładające się na siebie pola magnetyczne wzajemnie się kompensują. Dodatkowym plusem zastosowania kilku oddzielnych przewodów jest zmniejszenie efektu naskórkowości, co sprawia, że cały przekrój każdego przewodu jest w pełni użyteczny. Przyznacie, że pomysł ciekawy. A najlepsze jest, że to nie koniec zabiegów wyspiarskich inżynierów o dostarczenie jak najlepszej jakości energii do elektroniki. Otóż panowie z Audio Engineers powalczyli dodatkowo o eliminację otaczających nas, generowanych telefonią komórkową szumów elektromagnetycznych potocznie zwanych elektro-smogiem. Jak? To widać na fotografiach, czyli zastosowanymi w firmowych wtykach – selekcjonowane ręcznie złącza polimerowo-kompozytowe z stykami z czystej miedzi wewnątrz i powłoką rodowo-srebrną na zewnątrz – układami filtracyjnymi jako mieniące się jasnym błękitem pierścienie świetlne w każdym z wtyków – tak od strony listwy, jak i urządzenia. Tak wykonane kable finalnie pakowane są w estetyczne woreczki i opatrzone wkładką ze stosownym opisem danego modelu.

Gdy dotarliśmy do akapitu o brzmieniu naszych bohaterów, chyba najważniejszą informacją jest fakt ich działania w tej samej estetyce. Naturalnie są i różnice, jednak jedynie w poziomie rozdzielczości. I nie chodzi o często kojarzone ze wspomnianym określeniem rozjaśnienie, tylko przy zachowaniu podobnego poziomu energii i masy zapewnienie większej ilości informacji, dzięki temu czytelności wirtualnej sceny. W obydwu przypadkach mamy do czynienia z pełnym energii w środku pasma, mocnym w dole i dobrze operującym w zakresie wysokich tonów, przyjemnie ciemnawym graniem. Podczas sesji testowych obydwa pokazywały, że puls i esencja projekcji przez zestaw audio to ich cel nadrzędny. Jednak nie na zasadzie sztucznego pompowania wydarzeń muzycznych, tylko poprzez zmniejszenie ilości wprowadzanych przez sieć zniekształceń uwypuklenie pulsu i esencjonalności przekazu. A jeśli tak, raczej nie muszę nikogo uświadamiać, że na takim postawieniu sprawy nie tylko nie cierpiały, ale wręcz zyskiwały wszelkie rodzaje twórczości. Czy to popisy niegrzecznych formacji rockowych, szaleńczo modulowane wariacje elektroniczne, a nawet spokojne ballady jazowe, każdy rodzaj zapisów nutowych po aplikacji londyńskich kabelków sprawiał wrażenie żywszego. Pojawiał się dodatkowy zastrzyk drive’u, co w żadnym wypadku, nawet w momencie wyczuwalnego zwiększenie wagi nie powodowało zbytniego pogrubienia dźwięku. Owszem, stawał się masywniejszy, kreska rysująca wydarzenia nieco grubsza, jednak wszystko mieściło się w ramach fajnego w odbiorze spojrzenia na muzykę. Muzykę daleką od symptomów anoreksji, z czym podczas wielu odsłuchów znakomitych płyt niestety miałem do czynienia. Przykład tej ostatniej sytuacji? Proszę bardzo.
Weźmy pierwszy z brzegu „Czarny” album zespołu Metallica. Uwielbiam go i mimo braku energii ważnych dla tego rodzaju muzyki instrumentów typu gitary i mocna perkusja, jestem w stanie słuchać go bez końca. Tylko po co, gdy po aplikacji tytułowych kabli w tor jestem w stanie podnieść nieco poziom wypełnienia wspomnianych generatorów dźwięku. Jak wynika z dotychczasowego opisu, raczej nic nie popsuje, a przy okazji sprawi, że to co uwielbiam, na poziomie podejścia stricte audiofilskiego zyska od strony emocjonalnej. W umiarkowany sposób dostanę fajne kopnięcie stopą bębniarza, wszechobecne szaleństwo podkręcą mocne „wiosła”, a całość zwieńczy bardziej wyrazisty, bo bardziej esencjonalny wokal frontmana. Wydaje się, że nie ma co się krygować, tylko działać. Ale czy na pewno? A co stanie się, gdy w napędzie wyląduje coś dobrze zrealizowanego?
Tutaj w obronie ciekawego występu LightSpeed stanie z sercem wydany Richard Bona z płytą „Reverence”. Materiał nagrany jest soczyście i dźwięcznie, co przekłada się na przyjemny odbiór nie tylko zjawiskowego wokalu muzyka, ale również wykorzystywanej przez niego gitary. To jest na tyle trafione w punkt, że nadmierne podkręcenie tego efektu mogłoby skończyć się sromotną porażką. A przecież cały czas oznajmiam, że opisywane kable najbardziej pracują właśnie w tym zakresie. Na szczęście robią to z rozsądkiem. Owszem, R. Bona zaśpiewał z większym poziomem plastyki i gładkości, a jego atrybut zagrał bardziej pudłem rezonansowym, ale nawet w najbardziej gęstych fragmentach tej kompilacji przekaz nie zdradzał objawów przegrzania. Był bardziej „tłusty”, a mimo to pełen drive’u, co bez najmniejszych problemów pozwalało przejść nad tym aspektem do porządku dziennego. Było inaczej, niż przez roszadami kablowymi, jednak nadal ciekawie. Ot, dostałem więcej muzycznego mięcha, nic więcej.

Gdzie widziałbym testowane w tym odcinku kable zasilające? Jak wynika z powyższego wywodu, fajnie wypadają nawet w już na starcie nasyconym zestawie. Jednak gdy takie mogą zareagować różnie – często życie płata nam figle, to wszystkie – nawet neutralne – mogą z nimi pokazać inną, nie zdziwiłbym się gdyby znacznie lepszą stronę słuchanej muzyki. Dzięki wpięciu w tor produktów Audio Engineers system dostaje pozytywnego, bo zwiększającego energię środka pasma przysłowiowego kopa. Czy idealnie wpisującego się w potencjalne oczekiwania zależeć będzie od danej konfiguracji sprzętowej i widzi mi się nabywcy. Jednak jedno jest pewne, przygoda z LightSpeed nie grozi mniejszą lub większą nudą, tylko jakże oczekiwanym przez nas obcowaniem z muzyką pełną życia.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001

Dystrybucja: Audio Anatomy / High End Alliance
Producent: Audio Engineers
Ceny
Audio Engineers LightSpeed: 299€ / 1,5m; 349€ / 2,1m; 399€ / 2,7m
Audio Engineers LightSpeed 4D: 899€ / 1,5m; 1 099€ / 2,1m; 1 299€ / 2,7m

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. przewody zasilające

Tellurium Q Statement RCA/Speaker/Jumper/Power

Link do zapowiedzi: Tellurium Q Statement

Opinia 1

Kiedy tuż przed zeszłorocznym Audio Video Show – w czwartkowy wieczór, gdy większość wystawców z obłędem w oczach biegała po hotelowych korytarzach próbując, zazwyczaj bezskutecznie, zlokalizować swoich współpracowników, bądź własny sprzęt, ucięliśmy sobie niezobowiązującą pogawędkę z Geoffem Merriganem, przybyły z UK gość ni stąd ni zowąd, z wręcz konspiracyjną miną z przewieszonej przez ramię torby wyciągnął próbki przewodów mających mieć swoją oficjalną premierę dopiero za jakiś czas. Oczywiście z zainteresowaniem pomacaliśmy prototypowe kabelki i korzystając z okazji od razu spróbowaliśmy ustalić cóż to takiego, tym bardziej, iż mając na co dzień kontakt z Silver Diamondami wiedzieliśmy, że akurat na audiofilskiej metalurgii Geoff zna się jak mało kto. Odpowiedź jaką usłyszeliśmy była tyleż lakoniczna, co intrygująca, gdyż były to „sample” najnowszej, dopiero powoływanej do życia, serii Statement mającej dość poważnie zredefiniować pojęcie kablowej referencji. Dla osób postronnych taka deklaracja mogłaby zabrzmieć nieco buńczucznie, ale tak jak wspomniałem dosłownie przed chwilą, nasze dotychczasowe doświadczenia z przewodami Tellurium Q dawały ku temu naszemu rozmówcy pełne prawo. Zanim jednak cytując klasyka, słowo ciałem się stało, i tytułowe przewody dotarły do naszej redakcji sporo wody musiało w Wiśle upłynąć. Jednak niespecjalnie się tym faktem przejmowaliśmy, gdyż doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, iż akurat w przypadku Telluriumów pośpiech (oczywisty, czy wręcz wymuszony, gdy dowolna nowość trafia do sprzedaży a za tobą ustawia się długa kolejka zniecierpliwionych chętnych) jest najgorszym z możliwych doradców a odsłuch niewygrzanych drutów czyni więcej szkód aniżeli pożytku. Dlatego też wespół z Bartkiem z Szymański Audio – dystrybutorem marki, jednogłośnie uznaliśmy, iż jeśli ktoś chce wykonać za nas niewdzięczny obowiązek wygrzania recenzenckiego zestawu okablowania, to będziemy mu szalenie wdzięczni. Pech jednak chciał, że ze względu na bliżej nieokreślone okoliczności przyrody w połowie września dotarł do nas … fabrycznie nowy set Tellurium Q Statement w składzie interkonekt RCA, przewód głośnikowy i zasilający, a po dłuższej chwili również firmowe zworki. Suma summarum ze Statementami mieliśmy okazję przez ostatnie trzy miesiące oswoić się na tyle, że nie dość, że spokojnie możemy pominąć kwestię początkowej ekscytacji to i ilość konfiguracji w jakich przyszło im występować wyklucza jakąkolwiek przypadkowość. Krótko mówiąc zdążyliśmy poznać je na tyle dobrze, by ze spokojnym sumieniem móc się z Państwem podzielić własnymi obserwacjami, co też niniejszym czynimy.

Jak sami Państwo widzicie Statementy, pomimo całej swoje topowości, prezentują się nad wyraz normalnie – z wrodzoną, skromną elegancją. Nie da się też ukryć, że wzornicze analogie i podobieństwa do Silver Diamondów są nad wyraz oczywiste. Nadal mamy do czynienia z ponadczasową czernią i solidną, acz nieprzesadzoną pod względem biżuteryjności konfekcją, choć warto nadmienić, iż w przypadku przewodu zasilającego, do głosu doszła również burgundowa dominanta przebijająca spod opalizującego, czarnego peszelka. Skoro poruszyłem kwestię sieciówki, to z pewnym zdziwieniem odnotowałem fakt, iż użyto w niej podstawowych, rodowanych Furutechów z serii 11, co przy jakby nie patrzeć flagowcu wygląda cokolwiek dziwnie. Niby to i tak lepiej niż jakieś wynalazki w stylu SonarQuestów, bądź FirstTechów, ale przy przewodzie za 22 kPLN spodziewałbym się raczej 50-ek NCF, lub topowych Oyaide. W przypadku łączówki i głośnikowca takich uwag już nie miałem, gdyż srebrzone wtyki prezentowały się całkiem zacnie i nie wywoływały poczucia niedosytu. Jeśli zaś chodzi o ich aparycję, to jest ona bliźniaczo podobna do Silver Diamondów, z tą tylko różnicą, że interkonekt ma nieco większą średnicę a w głośnikowcu przebija czerwień wewnętrznej izolacji a przy tym oba wydają się nieco sztywniejsze od swojego starszego, oczko niżej usytuowanego w firmowej hierarchii rodzeństwa. Oczywiście, podobnie jak w pozostałych seriach, zadbano o możliwie skuteczną likwidację zniekształceń fazowych, co jest jednoznaczne z redukcją ich pojemności. Przewody sygnałowe są kierunkowe, o czym informują stosowne piktogramy na termokurczliwych koszulkach je zdobiących.

Przechodząc do części poświęconej brzmieniu mam dla Państwa dość niejednoznaczną informację, a czy odbierzecie ją jako pozytywną, czy też nie, zależeć będzie wyłącznie od Was i Waszych systemów. Chodzi mianowicie o to, że okablowanie Tellurium Q Statement jest jednym z najbardziej high-endowych z jakim przyszło mi mieć w dotychczasowej „karierze” do czynienia. Oznacza to między innymi to, że jeśli za punkt wyjścia uznamy pojęcie „high fidelity”, czyli wysoką wierność, to Statementy w owym dążeniu do prawdy są po wielokroć bardziej bezkompromisowe, a czasem wręcz bezwzględne. W dodatku, aby pokazać co tak naprawdę potrafią należy je stosować w komplecie, dlatego też z publikacją testu czekaliśmy aż do Jacka dotrą stosowne zworki, by móc powiedzieć, że nie przegapiliśmy żadnego elementu tej misternej układanki. Piszę o tym na samym wstępie, gdyż dopiero „rodzinnie” Telluriumy oferują przekaz … kompletny i skończony – zgodny z założeniami ich twórcy. Co prawda solo też wypadają świetnie, ale z perspektywy czasu uważam, że akurat w ich przypadku największy potencjał drzemie w ich „wspólnocie”. O ile bowiem interkonekt stawia na bezkompromisową rozdzielczość i laserową wręcz precyzję ogniskowania źródeł pozornych, to już głośnikowy uzupełnia go potęgą świetnie kontrolowanego, najniższego basu a całość w ramach firmowej homogeniczności zamyka przewód zasilający. Wróćmy jednak do przewodów niejako bezpośrednio pracujących z sygnałami audio. Łączówka RCA, pomimo swojego analitycznego podejścia do tematu wcale nie jest bezduszna, czy też osuszona, lecz po prostu niczego nie koloryzuje i nie podbarwia. Nie czaruje zatem i nie próbuje zachwycić od pierwszych dźwięków, lecz jedynie przekazuje nam prawdę nie tylko o nagraniach, ale i o systemie w jaki została wpięta, więc o ile z pierwszą z prawd niewiele jesteśmy w stanie zrobić, to już druga zależy wyłącznie od naszych umiejętności i poniekąd … zasobności portfela. I właśnie w tym momencie objawia się wspomniany high-endowy charakter, czyli bezkompromisowość w dążeniu do jasno określonego celu. Skoro zatem sam przewód ową bezkompromisowość wyznaje, to i tego samego oczekuje od urządzeń pomiędzy które zostaje wpięty, a jeśli decydując się na nie, na jakieś kompromisy brzmieniowe poszliście, to możecie być Państwo pewni, że topowa łączówka Tellurium Q nie omieszka Wam o tym przypomnieć. W ramach weryfikacji gorąco polecam uważny odsłuch albumu „Same Girl” Youn Sun Nah, na którym to ww. wokalistka nad wyraz płynnie przechodzi od zmysłowego szeptu do niemalże zwierzęcego ryku a dynamikę i natychmiastowość owej metamorfozy Statementy oddają z pełnym, niczym nieograniczonym realizmem.
Podobne podejście do tematu reprezentują przewody głośnikowe, z tą tylko różnicą, że zamiast pewne niuanse wypunktowywać, one część swoich umiejętności zachowują dla siebie – reglamentując je i ze stoickim spokojem czekając na lepsze czasy. Stąd też można natrafić na obecne w obiegu dość sprzeczne o nich opinie twierdzące, że są dość „szczupłe na basie”, bądź też mówiące o „niezwykłej obfitości” najniższych składowych. Tymczasem prawda, jak to zwykle bywa, leży mniej więcej po środku, co znaczy mniej więcej tyle, że Statementy grają dokładnie tak, jak amplifikacja i kolumny nimi spięte na to pozwalają. Nie oznacza to bynajmniej, że poniżej Dynaudio Evidence Master, bądź Gauderów Berlina RC9 nie ma co po brytyjskie topowe przewody sięgać, bo jak najbardziej warto, lecz warunkiem koniecznym do uwolnienia drzemiącego w nich potencjału jest bezdyskusyjna pełnopasmowość, który to warunek spełniały np. ostatnio przez nas recenzowane Triangle Magellan Quatuor i odpowiednio wydajny a zarazem wyrafinowany wzmacniacz. Dopiero wtedy usłyszycie Państwo całe bogactwo niuansów drzemiących w najniższych oktawach i to bez nawet najmniejszego podbijania przełomu średnicy z wyższym basem, czy też samego wyższego basu, co z reguły owocuje czymś co można nazwać „pseudo spektakularnością”, czyli sprawianiem, że dane konstrukcje pozornie udają większe i bardziej dynamiczne aniżeli są w rzeczywistości. Statementy na takie zagrywki sobie nie pozwalają i nie zniżając się do tego poziomu, dają słuchaczom nad wyraz jasno do zrozumienia, że jak chcą doświadczyć najniższego basu, to niech lepiej nie kombinują, tylko poszukają kolumn owe częstotliwości reprodukujących. Co istotne, próżno doszukiwać się w nich maniery czajenia się, wyczekiwania na moment, gdy będą mogły wreszcie w pełni zaprezentować swoją niszczycielską siłę. O nie, gdy na materiale muzycznym niskiego basu nie ma (vide „Vivaldi: Nisi Dominus, Stabat Mater”), to i Telluriumy nawet nie będą próbowały go sygnalizować. Wystarczy jednak nieopatrznie włączyć „Khmer” Nilsa Pettera Molværa, lub „BBNG2” formacji BadBadNotGood, by zamiast grzecznie zastukać do bram niebios zasadzić z kopniaka we wrota samego Belzebuba.
Jeśli zaś chodzi o przewód zasilający, to … może Państwa w tym momencie zaskoczę, ale nie jest on tak rozdzielczo – holograficzny, jak Furutech NanoFlux-NCF i nie generuje aż tak nieprzeniknionego tła, jak dopiero co przez nas testowane AudioQuesty Hurricane High-Current, lecz nie sposób odmówić mu wyrafinowania i prawdomówności występującego wespół z nim rodzeństwa. Jego obecność rozpatrywać bowiem należy, przynajmniej moim zdaniem, w ramach dopełnienia, postawienia symbolicznej kropki nad „i”, jeśli po wpięciu głośnikowców i interkonektów chcielibyśmy pójść jeszcze krok, dwa dalej w kierunku przez nie wyznaczanym.

Jak sami Państwo widzicie High End to nie rurki z kremem i jeśli do tej pory sądziliście, że na pewnym pułapie cenowym prawdopodobieństwo kolokwialnie mówiąc „wtopy” jest nad wyraz znikome, bądź z pomocą kabli będziecie w stanie wywindować Wasz system na niespodziewanie wysoką półkę, to muszę Was zmartwić. Tzn. szczerze Wam kibicuję, ale w ramach wielce orzeźwiającego eksperymentu polecam odsłuch tytułowego okablowania Tellurium Q Statement. Z jego pomocą bowiem powinniście usłyszeć zdecydowanie więcej, jeśli nawet początkowo wydawać Wam się będzie, że słyszycie mniej. Usłyszycie bowiem jak gra Wasz system – ze wszystkimi jego zaletami i wadami, bez upiększeń, bez ściemniania, bez zaklinania rzeczywistości a co z tym faktem zrobicie, to już zupełnie inna para kaloszy. Jedno jest pewne – z pomocą Statementów przyszłe upgrade’y powinny być czystą przyjemnością, gdyż bez cienia wątpliwości będziecie w stanie ocenić, czy dana zmiana przybliża Was do upragnionego absolutu, czy też jedynie stara się sprowadzić na manowce.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Lumin U1 Mini
– Przedwzmacniacz/DAC/Streamer: Auralic Vega G1
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF; AudioQuest Hurricane High-Current
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Mam nieodparte wrażenie, że zdecydowana większość z Was znakomicie pamięta zakończony bardzo dobrymi wynikami test topowego okablowania angielskiej marki Tellurium Q czyli modeli Silver Diamond. Był to brzemienny w skutkach opiniotwórczy epizod, gdyż po jego zakończeniu zapadła decyzja uzbrojenia systemu odniesienia w owe druty w zakresie kabli sygnałowych i kolumnowych. I gdy wydawało się, że będące wówczas szczytem portfolio konstrukcje, za sprawą swojego świetnego brzmienia nie tylko u mnie, ale również u innych melomanów są nie do pobicia, nagle w brutalny sposób zostały zdetronizowana. Przez co? Otóż po kilku latach badań nad różnymi splotami i izolatorami producent – Pan Geoff Merrigan wypracował na tyle fantastycznie brzmiącą, oczywiście według niego, nową linię produktową, że bez najmniejszych obaw o dobry odbiór rynku postanowił ustanowić ją jako nowy flagowiec swojej oferty. O czym mowa? Otóż dzięki stacjonującemu w Łodzi dystrybutorowi Szymański Audio do naszej redakcji dotarł komplet okablowania TQ Statement, w skład którego wchodziły: jeden sygnałowy RCA, głośnikowy, komplet zworek kolumnowych i jedna sieciówka. Zainteresowani, co wydarzyło się po zmianie warty na szczytach władzy? Jeśli tak, w takim razie z przyjemnością zapraszam do lektury poniższego tekstu.

Najnowsze dziecko angielskiego producenta w kontakcie organoleptycznym jest trochę podobne do modelu Silver Diamond. Kabel kolumnowy, idąc drogą poprzednika, przypomina coś na kształt szerokiej taśmy. Ale w obydwu przypadkach to tylko złudzenie, gdyż mamy do czynienia z dwoma żyłami, które dla utrzymania zawsze stałej ich odległości od siebie połączono szerokim separatorem. Niestety wspomniane podobieństwa na tym się kończą, gdyż nowe kable są zdecydowanie sztywniejsze i dla łatwiejszego odróżnienia z czym mamy do czynienia ubrane w mieniącą się kompilacją kolorów czerni i bugrunda, opalizującą plecionkę. Przybliżając aparycję reszty przewodów (sieć, sygnał) nie będę zbyt wylewny, gdyż również są zdecydowanie sztywniejsze od wersji SD, a ich umaszczenie w przypadku sieciowego powiela nową barwę głośnikówek czerni z burgundem i proponuje kruczą czerń dla łączówki. Jeśli chodzi o zastosowaną biżuterię, czyli wtyki RCA, widły i banany, producent wykorzystuje własne projekty, a jedyne zapożyczone od konkurencji elementy dostarczonego do testu zestawu to pochodzące do japońskiego Furutech’a wtyki kabli sieciowych. Jak to jest w zwyczaju, każdy produkt Tellurium Q trafia do klienta w zgrabnym, wyściełanym czarnym pergaminem pudełku, które w pakiecie startowym zawsze wyposażone jest w przygotowaną przez producenta płytę ułatwiającą wygrzanie zakupionego drutu i stosowny certyfikat jego oryginalności.

Jak zdradzają załączone fotografie, zabawa z tytułowym konglomeratem kablowym miała kilka odsłon. Mianowicie chodzi o opiniowanie z różnymi zespołami głośnikowymi, w skład których wchodzą jubileuszowe monitory Dynaudio i pełno-pasmowe Triangle Magellan Quatuor. Jednak żeby delikatnie podgrzać atmosferę dodam, iż kilka płyt udało mi się posłuchać podczas końcowej fazy testu flagowych Dynaudio Master Evidence . Czy ostatnia pozycja coś zmienia? Naturalnie, gdyż dzięki tym, przesłuchanym w towarzystwie duńskiego absolutu krążkom, już na wstępie jestem wręcz zmuszony postawić tezę, że aby usłyszeć, co naprawdę ma do powiedzenia konstruktor Statementów, trzeba dysponować bardzo dobrym zestawem audio od źródła przez wzmocnienie, aż po kolumny. Dlaczego? Otóż obecny top oferty TQ bardzo ingeruje w parafrazując klasyka „ilość dźwięku w dźwięku”. I nie chodzi mi w tym momencie o wytwarzanie bliżej nieokreślonej ściany muzycznej, tylko pierwsze co po wpięciu kompletu kabli daje się odczuć, to zdecydowanie większa energia przekazu, bogatszy pakiet danych i uczucie wyższego poziomu głośności. Dlatego też, jeśli nie zaoferujecie Anglikom rozdzielczego seta, końcowy efekt wspomnianych składowych okaże się męczącą pulpą, a nie pełnym napięcia oczekiwaniem na każdą następną nutę. Tylko od razu zaznaczam, rozdzielczość to nie to samo co rozjaśnienie. To ma być bezkres informacji na każdym pułapie pasma akustycznego, co wyśmienicie prezentowały z pozoru bardzo różniące się od siebie nie tylko gabarytami, ale również sposobem podziału pasma akustycznego przywołane zespoły głośnikowe. Gdybym miał w miarę punktowo pokazać, gdzie tytułowy zestaw wnosi najwięcej, powiedziałbym, że fantastycznie energetyzuje zakres basu i wysyca jego przełom ze środkiem nie zapominając przy tym o zapewnieniu świeżości, a przez to fantastycznej dźwięczności górnego zakresu. Tak jak napisałem, dostajemy dodatkowy zastrzyk energii w pełnym pasmie z mieniącymi się milionem informacji wysokimi tonami. Dlatego też każda włożona do transportu płyta wzbogacona wspomnianymi akcentami sonicznymi była słuchana od deski do deski bez jakichkolwiek przerw. Czy to plumkający jazz spod znaku naszego niestety już świętej pamięci mistrza Tomasza Stańki „Lontano” , gdzie na tle bezkresnej ciszy zarejestrowani na płycie artyści wzmocnieni ofertą większej energii i długości wybrzmiewania swoich instrumentów nieco inaczej niż dotychczas, ale zaskakująco zjawiskowo snuli swoje opowieści. Czy pełen szaleństwa folk-metal zespołu Percival Schuttenbach z urozmaiconym damsko-męską wokalizą pełnym nienawiści mocnym w moim odczuciu ciekawym, ale jednak łomotem bezkompromisowo masakrował moje biedne szare komórki. Czy na koniec wygenerowane przez maszyny (czytaj syntezatory) najniższe i najwyższe sztuczne dźwięki zespołu Acid z płyty „Liminal”. Wszystko pokazane było z nieco innej, w tej wersji sprawiającej wrażenie bardziej witalnej, strony. Ale co wydaje się być ciekawe, mimo uczucia większego oddechu dobiegającej do moich organów słuchu muzyki, przekaz wydawał się być nieco ciemniejszy. Wiem, że teoretycznie jedno przeczy drugiemu, ale tak to odbierałem. Soczyście, ale rozdzielczo. Lekko, ale ciemnawo. Nie wiem, jak udało się połączyć tak przeciwstawne sobie światy, ale bez mrugnięcia okiem chylę czoła konstruktorowi. Jakieś choćby minimalne minusy? Nie wiem, czy można nazwać to minusem, ale raz i tylko raz miałem dziwne uczucie delikatnego uprzywilejowania wyższego basu i jego przełomu ze średnicą nad jego najniższymi składowymi. Taki efekt zanotowałem wówczas, gdy na końcu układanki audio znalazły się topowe Dynki Master Evidence. Dlaczego? Chcąc to wyjaśnić musicie wiedzieć, że tak nisko schodzących konstrukcji nie miałem u siebie nigdy. No może przesadzam, bo sądząc po informacjach producentów jednak miałem, ale żadne tak dobrze jak wspomniane Dunki nie wpisały się w mój zestaw i pewnie dlatego dopiero z nimi tak łatwo było mi wyłapać wszelkie najdrobniejsze niuanse opiniowanych kabli nawet w ocierającym się o subsoniczne konotacje zakresie basowym. Ale zaznaczam, to nie jest wytknięcie problemu jako takiego. Dlaczego? Sporo czasu analizowałem zaistniałą sytuację i myślę, iż taki efekt mógł być pokłosiem zastrzyku energii w zakresie wyższego basu, a ten zwiększając krągłość swoich górnych partii spowodował uczucie mniejszej wyrazistości jego najniższego podzakresu. Ale fakt jest faktem, w tym aspekcie przy użyciu bezkompromisowych zespołów głośnikowych zostałem zmuszony do próby oceny co jest lepsze a co może nie gorsze, ale już nie idealne. Jednak przypominam, podobny występek zaliczyłem tylko raz i doda, iż w momencie położenia głowy na pieńku zastanawiałbym się, czy w ogóle określić to jako jakikolwiek problem, czy naturalną kolej rzeczy po całościowym wysyceniu przekazu. Nie wiem, czy zauważyliście, ale w powyższym monologu ani razu nie wspominałem o takich aspektach brzmienia jak rozmach wirtualnej sceny muzycznej, czy jej prezentację w trójwymiarze. Dlaczego? Litości. O takich sprawach można rozprawiać o drutach z poziomu budżetowego, a nie na poziomie High Endu, jednak aby dopełnić formalności dodam, iż dzięki znakomitej rozdzielczości i muzykalności wspomaganego tytułowym zestawem kabli przekazu, realia sceniczne nie tylko w kwestii wymiarów, ale również umiejętności wciągania w wir wydarzeń były na zarezerwowanym dla najlepszych konstrukcji poziomie.

Gdy padła propozycja zmierzenia się z najnowszą odsłoną topowych kabli marki Tellurium Q, czyli serią Statement, po już dwuletnim okresie użytkowania Silver Diamondów w głębi ducha zastanawiałem się, co nowe druty wprowadzą do już przecież bardzo satysfakcjonującego mnie dźwięku. I gdy na początku odsłuchów obawiałem się delikatnego przegrzania przekazu, po elektrycznym ustabilizowaniu się testowej konfiguracji zasłyszane mówiąc kolokwialnie dopalenie fonii okazało się być bardzo przyjemne w odbiorze. Oczywiście w tym przypadku fraza „przyjemne w odbiorze” nie jest oceną typu „kable mają potencjał”, tylko niesie za sobą takie artefakty jak: rzadko spotykana muzykalność, energia i co najważniejsze znakomity oddech generowanych zapisów nutowych. Czy okablowanie Statement jest uniwersalne? Dla zdecydowanej większości populacji audiofilów tak. Jednak jak wspominałem, pełnię jego możliwości pokaże jedynie oferujący dobrą rozdzielczość zestaw docelowy. Ale proszę o spokój. Jeśli nawet z jakiś powodów nie wszystkie wypisane przeze mnie zalety uda się Wam z nich wycisnąć, z pewnością angielskie węże w żadnym wypadku nikomu nie zaszkodzą, gdyż przy całym dobrodziejstwie umuzykalniania wydarzeń na scenie robią to bardzo wyrafinowanie. Nie ma siłowego pompowania wszystkiego co się da pod płaszczykiem szukania większej eufonii, tylko stosując punktowe piki energii otrzymujemy owszem zjawiskowo nasycony, ale również pełen werwy dźwięk. A to to w tej zabawie chyba chodzi.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Statement
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: Szymański Audio
Ceny:
Statement RCA: 19 999 PLN / 1 m (stereo)
Statement speaker cable: 7 999 PLN / m (mono)
Statement jumper: 4 999 PLN (30 cm)
Statement Power cable: 21 999 PLN / 1,5 m

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. przewody zasilające

Crystal Cable The Ultimate Dream Power

Link do zapowiedzi: Crystal Cable The Ultimate Dream

Opinia 1

Zgodnie z deklaracjami poczynionymi podczas relacji z polskiej premiery przewodów zasilających Siltech Triple Crown & Crystal Cable Ultimate Dream mamy niewątpliwą przyjemność poinformować Państwa, że po dłuższej chwili oczekiwania „słowo ciałem się stało” i pierwsza transza holenderskiej audio-biżuterii zagościła w naszych skromnych progach. Zamiast jednak prowadzić bratobójczy pojedynek i próbować skonfrontować ze sobą oba ww. brzydko mówiąc „druty” postanowiliśmy nieco ostudzić emocje i doskonale zdając sobie sprawę, że nic tak nie podnosi ciśnienia jak właśnie high-endowe przewody zasilające uznaliśmy, że tego typu ekstrema należy dozować z rozwagą i iście aptekarską dokładnością. Dlatego też kierując się troską o serca naszych Drogich Czytelników i zasadami savoir-vivre pierwszeństwo przypadło marce znajdującej się pod opieką Gabi Rijnveld, czyli Crystal Cable i topowym przewodom zasilającym The Ultimate Dream Power, których cztery sztuki dotarły do nas dzięki uprzejmości krakowsko – warszawskiego Nautilusa.

Bynajmniej żadną tajemnicą nie jest, że zarówno za wyrobami Crystal Cable, jak i Siltecha stoi nie kto inny jak Edvin Rijnveld a oba byty prowadzone są równolegle w ramach typowo rodzinnego przedsięwzięcia. Dlatego też, choć produkcja odbywa się w tej samej fabryce w Elst i przestrzeń biurowa w imponującym World Trade Centre w Arnhem jest wspólna, używając marketingowego żargonu ich „target” nieco się różni i nikt nikomu w drogę nie wchodzi a jeśli tylko Klient ostatecznie zdecyduje się na Crystala zamiast Siltecha, bądź na odwrót, to nikt z tego powodu nie będzie rozpaczał, gdyż i tak, i tak wszystko zostanie w rodzinie.
W przeciwieństwie do Triple Crowna, nad którym powinniśmy poznęcać się już za dosłownie chwilę, zasilający Ultimate Dream sprawia zdecydowanie mniej przytłaczające wrażenie. Można wręcz uznać, że ma w sobie coś niezaprzeczalnie jubilerskiego i … kobiecego. Mówiąc prosto z mostu jest po prostu ładny i to urodą nienachalną a jednocześnie jasno dającą do zrozumienia o swojej bezdyskusyjnej ekskluzywności. Podkreśla to już samo opakowanie, które zamiast konwencjonalnego, kartonowego pudełka przybrało formę porytej intrygującym „włosiem” walizeczki. Sam przewód jest dość skomplikowaną a przy tym wiotką plecionką o srebrno-złotym zabarwieniu z umieszczoną od strony odbiornika ozdobną złoto-chromowaną mufą i został zaterminowany modyfikowanymi japońskimi, topowymi wtykami Oyaide z serii F1. Jeśli zaś chodzi o jego budowę wewnętrzną, to w tym wypadku mamy do czynienia z wiązką siedmiu, podwójnie ekranowanych drutów solid-core. Sześć z nich to monokrystaliczne srebro a siódmy – centralnie umieszczony,, jest srebrno-złoty i pełni rolę przewodu masy. Również ich ekranowanie wykonano ze złoconego, monokrystalicznego srebra i z monokrystalicznej, srebrzonej miedzi a jakby było tego mało izolację stanowi podwójna warstwa Kaptonu wraz z PEEK (PolyEtherEtherKetone).

A jak tytułowa biżuteria gra? Bo przecież wbrew pozorom i zdaniu wszystkich tych co nie słyszeli, kontaktu z tym, bądź nawet nie tyle podobnej, co jakiejkolwiek klasy przewodem nigdy nie mieli, ale głoszą prawdy objawione, choć tak po prawdzie wyssane z palucha i to niekoniecznie pierwszej czystości, kable zasilające wpływ na brzmienie urządzeń z ich pomocą zasilanych wpływ mają i basta. Jeśli zatem dobrnęliście Państwo do tego momentu, to znaczy, że zamiast usilnie próbować sobie wmawiać, że coś nie gra, skoro gra, wolicie ufać własnym zmysłom i sami decydować o tym co w waszym torze audio się znajdzie a co nie. I wiecie co? Nie wiem, czy zepsuję komuś niespodziankę, czy nie, ale bez zbędnego stopniowania napięcia śmiem twierdzić, że … Crystal Cable Ultimate Dream znaleźć się powinien. Powodów jest kilka. Po pierwsze pomimo mało imponujących gabarytów, czy też podatności na zginanie porównywalnej do pręta zbrojeniowego, przewód ten swoją żywiołowością, chęcią do grania i dynamiką może wprawić w konsternację niejednego „boa dusiciela” grubości węża strażackiego. W dodatku nie jest to granie bezkształtną, obezwładniającą i niemożliwą do opanowania masą, lecz w pełni kontrolowanym i świetnie zróżnicowanym wolumenem zwartym niczym żelbetowy blok poruszający się z zegarmistrzowską precyzją. Każde uderzenie ma swój atak, właściwą siłę i dokładność sterowanego z serca Pentagonu bojowego drona. Nie dość, że potrafi pojawić się znikąd, to po przeprowadzonym ataku równie błyskawicznie zniknąć. Aby tego doświadczyć najlepiej sięgnąć po coś równie ekstremalnego jak debiutancki krążek supergupy Dead Cross o zaskakującym tytule „Dead Cross” . Obłąkańcze ataki perkusji, za którą zasiadł sam Dave Lombardo i wyrykiwane, niemalże agonalne partie wokalne Mike’a Pattona wraz ze ścianą gitarowych riffów mozolnie tkaną przez basistę Justina Pearsona i gitarzystę Michaela Craina na mniej rozdzielczych przewodach sprawiały dość monotonne wrażenie i po blisko dwudziestu ośmiu minutach, bo tyle właśnie ww. album trwa, można było czuć pewne znużenie. Tymczasem obecność w torze Crystali (jak już zdążyłem zasygnalizować we wstępniaku podczas testów dysponowaliśmy czterema sztukami) sprawiła, iż całość nie dość, że nabrała niesamowitej szybkości i motoryki, to ukazała wielowarstwowość samych kompozycji i to, co do tej pory wydawało się li tylko monolitycznym, piekielnie brzmiącym łomotem okazało się misternie tkanym hardcore -punkowym i heavy metalowym majstersztykiem. Z jednej strony dźwięk był gęsty i świetnie osadzony na basowym fundamencie a z drugiej trudno było uznać go za przyciemniony, czy zaokrąglony. Jedynie najwyższe składowe, oczyszczone z granulacji mogły wydawać się nieco złagodzone, lecz każdorazowo, po nieco bardziej wnikliwej analizie okazywało się, że to nie zaokrąglenie, bądź ich wycofanie, lecz właśnie oczyszczenie z pasożytniczych artefaktów sprawiało, iż brzmiały one zdecydowanie finezyjniej aniżeli z innym okablowaniem.
Mając jednak na uwadze ciężkostrawność powyższego repertuaru jednostkom dysponującym zdecydowanie delikatniejszym podniebieniem muzycznym sugeruję zaprząc do roli materiału testowego fenomenalny duet Raya Browna z Laurindo Almeidą, czyli wydawnictwo „Moonlight Serenade” i jeśli tylko macie Państwo taką możliwość, to najlepiej na winylu. A czemu właśnie na LP a nie CD, bądź plikach spytacie. Otóż biorąc pod uwagę fakt, iż nagrania dokonano w 1981r. w technologii Direct to Disc, czyli na setkę, z praktycznie z zerową reżyserią dźwięku – efekt finalny zawdzięczamy jedynie odpowiedniemu doborowi i ustawieniu mikrofonów.
Crystale nie tylko nie zaburzają, bądź osłabiają słyszalnej między muzykami więzi i tożsamego dla ich wirtuozerii feelingu, lecz to zjawisko intensyfiują. W dodatku precyzyjnie kreśląc krawędzie instrumentów nie zawieszają ich i nie separują w czarnej otchłani, lecz zachowując atłasowe tło pozwalają wzajemnie się przenikać, wchodzić we wzajemne interakcje. Pozostając w tym samym klimacie i tym samym instrumentarium nie odmówiłem sobie również przyjemności przesłuchania „In New York” Rona Cartera i Joela Xaviera, gdzie kontrabas stanowi już jedynie akompaniament dla gitary, ale nadal czaruje i barwą i swym natywnym wolumenem, więc jeśli tylko szukamy ukojenia od codziennego zgiełku w typowo analogowej i niespiesznej estetyce, to jest to pozycja wręcz dla nas wymarzona.
Mając do czynienia z przewodami, które umownie rzecz ujmując wyszły spod kobiecej ręki nie omieszkałem zweryfikować ich wpływu na sposób reprodukcji wokali należących do płci pięknej i szczerze przyznam było to świetne zwieńczenie mojej przygody z Ulimate Dreamami. Bardzo delikatne dopalenie emocjonalne i dosaturowanie głosów Natalie Cole, Niny Simone, czy nawet Mizuho Lin (udzielającej się w brazylijskiej formacji Semblant m.in. na albumie „Lunar Manifesto”) sprawiły, że panie zrobiły pół, bądź nawet cały krok do przodu i zaczęły śpiewać bardziej dla nas.

Crystal Cable Ultimate Dream Power to jedne z droższych przewodów dostępnych na naszym rynku i choć niby nie wypada, czy wręcz nie należy oceniać „książki po okładce”, to już na pierwszy rzut oka widać, że należą one do elitarnego grona produktów, których posiadaniem mogą szczycić się jedynie najzamożniejsi audiofile. Jednak wysmakowane wzornictwo, szlachetne materiały i typowo jubilerskie oblicze metalurgii nie są sztuką dla sztuki a jedynie sposobem, drogą prowadzącymi do określonego i precyzyjnie zdefiniowanego celu. Celu, którym jest jak najwierniejsza reprodukcja naszej ulubionej muzyki i sprawienie, by wreszcie zabrzmiała ona tak, jakby grana była tylko i wyłącznie dla nas.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXAD-10
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5
– Przedwzmacniacz liniowy: Air Tight ATC-2
– Wzmacniacze mocy: Air Tight ATM-2
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Z pozycji zwykłego Kowalskiego, jak również zgodzie z ogólnie obowiązującymi prawami fizyki, dzisiejsze spotkanie ocierać się będzie o zapędy stricte szamańskie. Dlatego też już na stracie informuję, iż wszyscy negujący wpływ różniących się od siebie konstrukcyjnie kabli w systemie audio na jego końcowy efekt soniczny (bez zagłębiania się w temat przenoszonych przez nie sygnałów) proszeni są o znalezienie sobie innego, z ich punktu widzenia znacznie ciekawszego, zajęcia. Powód? Banał, gdyż tym razem na portalową tapetę trafił właśnie set okablowania. Mało tego. Nie chodzi nawet o czasem uważane przez niedowiarków za mogące coś wnieść do dźwięku głośnikowe czy interkonekty. W tym odcinku zderzymy z czystą herezją, czyli z drutami sieciowymi. A żeby tego było mało, będzie to sparing z jednymi z droższych konstrukcji na światowym rynku. I nie chodzi mi w tym momencie o wyjadaczy typu: Siltech, MIT, czy Transparent, tylko markę co prawda z tym pierwszym bardzo spokrewnioną, bo prowadzoną przez żonę wspomnianego holenderskiego producenta, która po osobistej konfrontacji nie wiedzieć czemu, jakimś dziwnym trafem pośród osłuchanych audiofilów mimo ewidentnych zalet dźwiękowych nie jest zaliczana do pierwszej ligi tego typu akcesoriów. Zatem jeśli ta informacja nie spowodowała u Was nieodwracalnie negatywnych skutków w psychice, zapraszam na krótką opowieść o tym, jak cztery pięknie się prezentujące holenderskie kable sieciowe, ukrywające się pod handlowym kryptonimem Crystal Power Cable The Ultimate Dream zmieniły oblicze stacjonującego u mnie japońskiego systemu. Gdy zaproszenie zostało przyjęte, na koniec wstępniaka dodam jeszcze, iż wizytę owego kompletu prądowego do celów testowych zawdzięczamy warszawsko-krakowskiemu dystrybutorowi Nautilus.

Aparycja rzeczonych drutów sieciowych nie pozostawia złudzeń. Walory estetyczne natychmiast sugerują, że rola kobiety w tym projekcie biznesowym nie kończy się jedynie na zarządzaniu, ale w kontrakcie znalazł się również podpunkt związany z dbałością o design. Dlaczego? Ja wiem, wygląd kabli jest nieistotny, gdyż zawsze leżą gdzieś na podłodze za szafką. Tymczasem Pani Gabi Rijnveld będąc właścicielem marki dopilnowała, aby bez względu na często nikłe szanse ich wyeksponowania przez potencjalnego klienta choćby podczas implementacji w tor audio zawsze cieszyły jego oko. A jak wyglądają? Ewidentnie widać to na fotografiach. W ogólnym postrzeganiu przoduje jasna, a przez to napawająca optymizmem kolorystyka. Sam element nośny, czyli niezbyt gruby, skręcony z kilku żył srebrny przewodnik ubrano w eksponującą połysk przewodnika przezroczystą koszulkę. Mało tego, tuż przed wtykiem żeńskim, czyli przed wejściem do odbierającego dawkę energii urządzenia zamontowano wykończony matowym złotem owalny pojemnik, w którym skryto będący tajemnicą firmy układ filtrujący. I gdy do tego dodamy zaprojektowane dla CC, wizualnie podobnie do reszty komponentów, mieniące się srebrem wtyki, mamy coś, co nawet jeśli nie wpłynie na dźwięk (lojalnie ostrzegam, z wydawaniem ostatecznych wyroków zalecam poczekać do końca tekstu), z pewnością poprawi nam samopoczucie. Puentując tę część opisu dodam tylko, iż ostatnim namaszczeniem damską ręką tego produktu są wyściełane wewnątrz aksamitem, a na zewnątrz wykończone mieniącą się odcieniami brązu i ciemnego złota panterką transportowe kuferki. Ale to nie koniec ważnych dla klienta informacji. Niestety, w komplecie otrzymujemy coś, co jest wymogiem ostatnich, nasączonych chęcią nieuczciwego zysku czasów, czyli certyfikat autentyczności towaru w postaci karty magnetycznej. To może wydać się śmieszne, ale w dobie, gdy podrabianie praktycznie wszystkiego jest na porządku dziennym, dobrze byłoby mieć pewność, że zakup komponentu za równowartość średniej klasy samochodu nie jest rosyjską ruletką, tylko zabezpieczoną przed przypadkowością transakcją.

Gdy wpinałem tytułowy zestaw okablowania sieciowego w swój tor, byłem bardzo ciekawy, co takiego może się wydarzyć. Przecież to, co obecnie posiadam, jest pewnego rodzaju serią świadomych, kilkuletnich wyborów i przynajmniej teoretycznie rzecz biorąc każdy nowy komponent, a tym bardziej ich pakiet powinien wywrócić moją układankę do góry nogami. I wiecie co? Tak się nie stało. Co więcej, sprawa prezentacji dźwięku, a co za tym idzie wirtualnej sceny za sprawą użycia przedstawicieli jednego modelu okablowania dla całego systemu przybrała bardzo pozytywną, bo wprowadzającą dodatkową spójność grania cechę. Cechę, która z jednej strony dzięki będącej znakiem rozpoznawczym tej serii okablowania dawce gładkości dla wszystkich elementów toru audio w wymiarze symboliki nieco temperowała pracę najwyższych rejestrów, ale za to z drugiej w rozgrywające się przede mną wydarzenia muzyczne tchnęła tak bardzo poszukiwany przez kochających muzykę melomanów spokój. To może wydawać się niedorzeczne, teoretycznie zmniejszamy ilość lumenów na scenie, a mimo to w bardzo naładowanym gęstą średnicą zestawie powodujemy wyraźną poprawę jego brzmienia. Niemożliwe? Niestety możliwe, gdyż dzięki zarezerwowanej dla najlepszych rozdzielczości nadal wszystko jest bardzo czytelnie podane. Jeśli tego nie czujecie, sądzę, że jeszcze wszystko przed Wami, gdyż muzyka nie powinna nas napadać efektem „łał”, tylko sprawiać, iż swoją pozorną bezinteresownością bytu międzykolumnowego mimo woli przykuwać naszą uwagę. Wiem, postradałem zmysły, ale dawno mam za sobą systemy reprodukujące rozedrgane w eterze instrumenty. Obecnie stawiam na wyraźny atak, unikający nadmiernej ekscytacji ton i jego swobodne wybrzmienie do samego końca, bez jakichkolwiek fajerwerków wokół wygenerowanej nuty. Ale nie o tym dzisiaj rozprawiamy, dlatego wracamy do tytułowego okablowania. Idźmy dalej. Wspomniana przed momentem praca w sferze prezentacji wysokich tonów nie jest jedynym pozytywnym zabiegiem testowanych drutów, gdyż w sukurs tak postawionej sprawie idzie lekko rozświetlona wyższa średnica, która natychmiast zwiększa uczucie wyraźniejszego i głębszego budowania bardzo obszernej sceny 3D. Aby założeniom ponadprzeciętności przecież nie tanich kabli stało się zadość, całości wykończenia fenomenalnego pomysłu na dźwięk pomaga delikatnie wzmocniony wyższy bas. Ktoś zapyta: „To w systemie z podobnymi artefaktami wpisanymi w kod DNA szczypta wyższego basu jest w stanie jeszcze pomóc? Przecież ten zakres w nadmiarze zazwyczaj jest idealnym zamulaczem”. I tutaj w teorii macie rację, ale w odniesieniu do oferty Crystal Cable się mylicie. Całą obawę o nadmiar dobroci przełomu basu i środka niweluje przecież otwarcie wyższych partii tego drugiego. To sprawia zaś, że mimo tak chwalonego przeze mnie spokoju generowanej muzyki, ta oferuje bardzo przyjemny w odbiorze drive w postaci odczucia większej niż dotychczas energii materializujących się fal dźwiękowych i co ważne bez jakiegokolwiek spowolnienia. Sam miałem problem z zaakceptowaniem tego zjawiska, ale kilkukrotne próby przełączeniowe z różnorodnym materiałem muzycznym za każdym razem jedynie potwierdzały tę nadającą pożądany sznyt dźwięku mojego systemu cechę. Zatem gdy karty zostały rozdane, próba opisania w jednym zdaniu najważniejszych zalet testowanych The Ultimate Dream brzmiałaby następująco: To są zaskakująco gładko grające, a zarazem bardzo energetyczne kable, które w bardzo wyrafinowanych systemach bez jakichkolwiek strat są w stanie wprowadzić daleki od uczucia nudy spokój słuchanej muzyki. Zatem, jak wytłumaczę sprawę nieco większej iskry z posiadanym przeze mnie okablowaniem? Jest lepiej od propozycji testowej? Z pewnością w wartościach bezwzględnych nie, ale to jest mój świadomy wybór, gdyż na chwilę obecną preferuję trochę bardziej błyszczące blachy, co jednak nie przeszkadza mi przyznać wyższości jakości dźwięku produktowi pokazującemu nieco inne oblicze (Crystal Cable) niż osobiście preferuję. Przecież każdy z nas mimo dążenia do prawdy jaką jest przekaz live, przemierza całkowicie inną, sprawiającą mu przyjemność drogę.

Zdaję sobie sprawę, że oceniany dzisiaj zestaw okablowania zasilającego z racji zajmowanej pozycji w cenniku jest ofertą jedynie dla wybranych. Jednak w swej długiej drodze świadomego audiofila nie raz przekonałem się, iż wysoka cena jako taka nie gwarantuje końcowego sukcesu. Tymczasem jestem bardzo rad, że w tym przypadku żądana za produkt niezła sumka jest wprost proporcjonalna do trochę uciekającej konkurencji oferty sonicznej. Czy widziałbym taki zestaw u siebie? Z całą powagą okupionej sporym wydatkiem decyzji odpowiem, że tak, mimo nieco łagodniejszego sznytu bardzo ważnych dla mnie skrajów górnej części pasma. To są niuanse, a nie radykalne różnice, a pełna akceptacja nie byłaby równoznaczna z siłowym przyzwyczajeniem się do tak prezentowanej muzyki, tylko idąc za wyartykułowaną kilka linijek wcześniej teorią szukania piękna w muzyce przekroczeniem kolejnego stopnia wtajemniczenia. Dlatego też wszyscy, którzy są w stanie wyasygnować sugerowaną przez holenderskiego producenta kwotę, bez względu na stan samozadowolenia z tego co posiadają, powinni spróbować zmierzyć się dzisiejszymi bohaterami. Nawet jeśli coś między Wami nie zaiskrzy, gwarantuję bardzo ciekawie spędzony z muzyką w tle czas. Naprawdę warto.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Nautilus
Cena: 11 900 € / 1,5 m

System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA