Tag Archives: Quality Audio


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Quality Audio

Peak Consult El Diablo

Link do zapowiedzi: Peak Consult El Diablo

Opinia 1

Choć na pierwszy, a nawet na drugi rzut oka tytułowe kolumny do złudzenia przypominają jakiś czas temu oceniane u nas konstrukcje, to tylko pozory. Owszem, obudowa oraz większość wykorzystanych do powstania tego modelu półfabrykatów jest bliźniacza – mowa o budowie skrzynki, przetwornikach i ogólnym uzbrojeniu konstrukcji, ale jak to mówią, diabeł tkwi w szczegółach. A owym szczegółem – lekko wyprzedzając fakty powiem bez ogródek, że zmieniającym całkowicie ich brzmieniowy wizerunek – jest zwrotnica. Według konstruktorów dzięki odpowiedniemu strojeniu każdego podzakresu pracy pozwalająca im zmieścić z pełnym spektrum znakomitego dźwięku w zdecydowanie mniejszych, aniżeli wcześniej goszcząca w naszych progach wersja kubaturach. Poprzednie starcie pokazało ten model w estetyce mocnej esencjonalności, co w połączeniu z niedoszacowanymi metrażami pomieszczeń poprzez pewnego rodzaju duszenie się w nich El Diablo mimowolnie mogło nieco ograniczać grupę docelową. Dlatego też mając na uwadze oczekiwania istotnej populacji melomanów Duńczycy postanowili sprostać zadaniu i dzięki ich pracy, oraz działaniom chełmżyńskiego dystrybutora Quality Audio tym razem przyjrzymy się nowej, co ważne równolegle pozycjonowanej w cenniku obok swoistych bliźniaczek, dedykowanej do lokali poniżej 35 m² opcjonalnej wersji Peak Consult El Diablo.

Jak zdążyłem wspomnieć, prezentowane dziś duńskie diabły w technicznych tematach obudowy oraz wykorzystania i usadowienia w niej przetworników są powieleniem bliźniaczek. Oczywiście działania inżynierów w sferze obudowy opiewają na minimalizację równoległych ścianek i wagę kolumny na poziomie 90 kg, co jest planowaną walką ze szkodliwymi wibracjami i falami stojącym wewnątrz. Jeśli chodzi zaś o zaprzęgnięte do pracy przetworniki, mamy do czynienia z opracowanymi własnym sumptem głośnikami dla basu i średnicy spod znaku Audio Technology, natomiast wysokie tony oddano w ręce Scan Speak-a. Oczywiście idąc za informacjami ze wstępniaka potwierdzam, iż całkowicie została przeprojektowana zwrotnica. Ale to nie jedyne zmiany. Jak unaoczniają fotografie, dostarczone do testu konstrukcje, pokazują propozycję innego, aniżeli dotychczas mieliśmy u siebie na testach bez względu na model kolumny wykończenia. W wersji testowej zamiast zwyczajowego, fantastycznie się prezentującego, ale czasem przez klientów niechcianego drewna, z wielu różnych propozycji zaproponowano nadający sznytu elegancji kolumnom lakier fortepianowy. Oczywiście standardowo w El Diablo tylną ściankę zdobią dwa sporej średnicy porty bass-refleks oraz w dolnej części zorientowane w poziomie, wykonane według specyfikacji producenta terminale sygnałowe. W zaciskach chodzi o minimalizację ilości szkodzącego jakości dźwięku – według producenta – metalu w miejscu podłączania sygnału od wzmacniacza poprzez zastosowanie plastikowych nakrętek dociskających widełki lub poprzez stosowny otwór umożliwiających wetknięcie końcówek bananowych bezpośrednio w gorący pin zacisku. Brzmi to trochę pokrętnie, jednak zapewniam sprawa jest prosta i od strony użytkowej bez problemu akceptowalna. Naturalnie dbając o dobrą stabilizację kolumn całość posadowiono na przykręcanych do podstawy aluminiowych łapach z regulowanymi stopami. Mam nadzieję, że opisu ewidentnie wynika, iż mamy do czynienia z takim samym, tylko nieco przearanżowanym brzmieniowo pomysłem na muzykę jak poprzednie El Diablo. I gdy już wiecie, co i jak w temacie wizualizacji, w kolejnym akapicie postaram się przybliżyć Wam, jak wypadają od strony kreowanie świata muzyki.

Pierwszym, natychmiast słyszalnym aspektem sonicznym po zderzeniu z nowym wcieleniem diabłów była znacznie większa swoboda prezentacji od poprzedniczek. Zniknęła wcześniejsza, skądinąd fajna, ale jednak mocno nadająca ton wizualizowania wirtualnego świata, estetyka wyraźnego nasycenia i solidnego pakietu plastyki, dzięki czemu przekaz został jakby lekko doświetlony. Jednak nie w stylu szkodliwego rozjaśniania, tylko nadal przy utrzymaniu znakomitego operowania dolnym zakresem, zaproponowaniu soczystej, a przez to namacalnej, jednak znacznie mniej podgrzanej, dzięki czemu finalnie pokazującej więcej radości w brzmieniu średnicy, ewidentne rozmachu nabrały wysokie tony. Spokojnie, nie zaczęły wyskakiwać samowolnie przed szereg, tylko świetnie korelując z bardziej konturowym basem oraz szybciej reagującym na zmianę informacji w słuchanym repertuarze centrum pasma, cechował je większy blask, nadający odbiorowi muzyki tak lubianej przeze mnie pikanterii. Dla mnie nowe wcielenie tytułowych kolumn niosło ze sobą więcej życia. Oczywiście poprzedniczki również wypadały zjawiskowo, jednak jak pokazał ten test, próba wypełnienia przez kolumny wielkiego pomieszczenia pełnym energii dźwiękiem ma swoje reperkusje w zderzeniu ze zbyt małą kubaturą. Owszem, zawsze można dopieścić dźwięk odpowiednią konfiguracją, ale różnie się to kończy. Dlatego sekcja inżynierska tego duńskiego podmiotu poszła z duchem potrzeb znaczącej większości populacji melomanów i zaproponowała wersję grającą w typowych rozmiarowo lokalach dla potocznie zwanego Kowalskiego. Nagle kolumny zagrały od przysłowiowego „strzału”, czyli wrzucone na głęboką wodę w mój sprzętowo-kablowy set pokazały się z fenomenalnej strony. Zaproponowały bardzo dobry drive, rześkie operowanie tak ważnym dla naszego ośrodka przyswajania fonii centrum pasma, a wszystko okrasiły dźwięcznymi, co bardzo istotne, w nadającymi muzyce witalności, ale bez wycieczek w stronę nadpobudliwości wysokimi tonami. To był całkowicie inny świat. Co ciekawe, świat na tle poprzedniczek w znacznie większym stopniu pozwalający napawać się pełnym spektrum muzyki od spokojnego jazzu, po rockowe próby ogłuszenia nas mocnym uderzeniem perkusji, wirtuozerią gry soczystych gitar i ekspresją charyzmatycznej wokalizy. Oczywiście poprzednio testowana wersja kolumn również dawała takie możliwości, jednak nie ma się co oszukiwać, na tle dzisiejszego zestawu wyraźnie upiększała ten buntowniczy świat. Tytułowe kolumny bez problemu pokazały, że Slayer na płycie „Reign in Blood” raczej nie pozostawia zbyt dużego marginesu na piękno wybrzmień i krągłości swoich popisów, tylko w dobrym tego słowa znaczeniu sadystycznie, o dziwo na wyraźne, bo będące wolnym wyborem materiału do słuchania życzenie nas maltretuje. Czy to agresywnymi zmianami tempa, przeszywającym eter brzmieniem solowych popisów tak zwanych wioseł, a czasem nawet nie wykrzyczanymi, tylko wyryczanymi strofami tekstu. To ma być walka o przetrwanie i w testowym strojeniu El Diablo w najdrobniejszym aspekcie taka była. Dzięki dobremu osadzeniu w masie i wspominanej świeżości w górnych partiach pasma akustycznego epatująca odpowiednią energią i agresją. Jednak co zaskakujące, taki obrót sprawy w najmniejszym stopniu nie zubożył prezentacji drugiej strony muzycznej barykady, czyli jazzu choćby z repertuaru Tomasza Stańki „Dark Eyes”. Przekaz nie tylko nie stracił na odwzorowaniu odpowiedniej ilości energii, ale dzięki innej wersji zwrotnicy kolumny pokazały nawet większe jej zróżnicowanie w kwestii narastania i wygaszania dźwięku. Do tego doszło świetne rozwibrowanie instrumentów brylujących w już nieprzegrzanej średnicy. A całość napowietrzyła nienachalna, jednak odpowiednio wyrazista, pokazująca najdrobniejszą iskierkę blach góra pasma. Jednym słowem, wszystko zabrzmiało w estetyce większego wglądu w drobne, wcześniej lekko przykryte nasyceniem, ale jakże istotne dla tego typu muzyki niuanse. Czy to oznacza, że w brzmieniu tamtej wersji tkwi jakiś problem? Nic z tych rzeczy, gdyż jak wspominałem, to efekt innego, idealnie dopasowanego do warunków lokalowych elektrycznego przeprojektowania kolumn. I tamto i to są udane, jednakże do innej docelowej konfiguracji. Bo chyba nikt nie podniesie larum, gdy dopasowanie kolumn do danej kubatury nazwę przemyślanym strojeniem systemu. A jeśli się ze mną zgadzacie, chyba rozumiecie, co Duńczycy chcieli i w jakim stopniu udało im się ów cel osiągnąć. Dla mnie to nie tylko udany, ale wręcz fenomenalny ruch.

No dobrze, doszliśmy do puenty. Dla mnie pozytywnie zaskakującej, bowiem mimo innego podejścia do przetwarzania poszczególnych zakresów nadal skrupulatnie pokazującej wizję muzyki według Peak Consult. Duńczycy zrobili to koncertowo. Tchnęli w prezentację odpowiednią ilość witalności, czyli na dole lekko zebrali dźwięk w sobie, poprawili rozdzielczość średnicy i pokazali więcej błysku na górze, a mimo to jak to jest u nich w standardzie, muzyka brzmi esencjonalnie i namacalnie. Dlatego próbując określić grupę docelową jedynym obozem jaki może mieć z testowanymi El Diablo nie po drodze, są wielbiciele źle rozumianej wyczynowości. W przypadku ożenku z naszymi bohaterkami tego nie dostaniecie. Dostaniecie za to muzykę przez duże „M”. Ale żeby nie było, z tą jednak różnicą od poprzednio opisywanego modelu, że odtwarzaną przez kolumny zestrojone do mniejszych aniżeli poprzedniczki pomieszczeń. Gdy o tym rozmawiałem z dystrybutorem podczas jesiennej wystawy AVS – to był ich debiut na naszym rynku, nie byłem do końca przekonany, że da się to fajnie zrobić. Tymczasem podczas prób w moim systemie okazało się, że dla znających się na rzeczy Skandynawów to chleb powszedni.

Jacek Pazio

Opinia 2

Wydawać by się mogło, że o ile wśród manufaktur balansujących pomiędzy stricte komercyjną działalnością a typowym DIY pewna customizacja i będące ukłonem w kierunku oczekiwań z trudem upolowanego klienta odchyłki w obrębie danych modeli są może nie tyle normą, co dopuszczalnymi / akceptowalnymi i zarazem świadomymi praktykami, o tyle w przypadku niejako mainstreamowych wytwórców raczej mieć miejsca nie powinny. Bowiem właśnie powtarzalność jest, a przynajmniej być powinna, jedną z podstaw ich działalności i podwalinami budowania zaufania wśród odbiorców. No bo jak poważnie tratować markę, która pod jedną nazwą / jednym oznaczeniem wypuszcza urządzenia różniące się brzmieniem, użytymi komponentami i Bóg jeden wie czym jeszcze. Toż to ewidentne proszenie się o problemy i niepotrzebne dyskusje pomiędzy użytkownikami, czy nawet przypadkowymi słuchaczami udowadniającymi sobie nawzajem która prawda jest tą jedyną i zgodną ze stanem faktycznym. A tymczasem okazuje się, że i we wspomnianym high-endowym mainstreamie na takie kwiatki można trafić i dziwnym zbiegiem okoliczności właśnie nam taki przypadek kliniczny trafił na redakcyjny tapet. I to bynajmniej nie za sprawą jakiegoś nowego bytu, którego trapiące przypadłości wieku młodzieńczego skłoniły do pospiesznych zmian, lecz ewidentnie starego wyjadacza, czyli duńskiej manufaktury Peak Consult, która niejako z partyzanta i cichaczem była łaskawa wprowadzić na rynek nową i co ciekawe, z tego co udało nam się dowiedzieć, oferowaną równolegle z dotychczasową i zarazem goszczącą u nas niemalże dokładnie dwa lata temu inkarnację El Diablo. Jeśli zaintrygowała Państwa owa aberracja nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zaprosić Was na ciąg dalszy.

Żeby jednak była jasność. Faktem istnienia nowej/innej wersji naszych bohaterek niespecjalnie byliśmy zaskoczeni, gdyż podczas minionego Audio Video Show mieliśmy okazję nie tylko na dokładnie tę samą parę, która finalnie wylądowała u nas rzucić tak okiem, jak i uchem, lecz również z reprezentującym wytwórcę Mikiem Picanzą kilka słów zamienić. O ile jednak wtenczas brak jakichkolwiek nomeklaturowych wyróżników można było zrzucić na karb okołowystawowego rozgardiaszu i sondowania rynku o tyle po dwóch miesiącach ciszy w eterze takie podchody i pewna konspiracja odnośnie nader istotnych zmian w strojeniu całego układu / przeprojektowania zwrotnicy budzą już w pełni zrozumiałe zdziwienie, tym bardziej, że na stronie produktowej jak byk, znaczy się biało na czarnym, stoi, iż ostatnią i obowiązującą wersją jest ta z 2021 r., kiedy to miało miejsce odświeżenie portfolio. A tymczasem, jak na załączonym obrazku (powyższej galerii) widać, stan faktyczny jest zauważalnie i namacalnie odmienny a duński Doppelgänger nie jest li tylko bytem urojonym, co w pełni dostępnym w oficjalnej dystrybucji/sprzedaży produktem. Pytanie tylko jak sam producent i sieć jego reprezentantów planuje ogarnąć ów dualizm „diabelskiego” modelu chcąc uniknąć ewentualnego i całkiem prawdopodobnego galimatiasu kto jaką wersję ma/nabył, bądź li tylko słuchał, czy też zamówić planuje. Czyżby jedyną opcją była weryfikacja na podstawie nr. seryjnego? Niby to nic nowego, gdyż doskonale pamiętam, iż właśnie w ten sposób lata temu sprawdzałem inkarnację swojego również duńskiego (przypadek?) Densena DM-10 i wszystko poszło błyskawicznie, niemniej jednak nawet jakiś niewielki dopisek jeśli nie na tabliczce znamionowej, co dołączanej do danej pary metryczki znacząco ułatwiłby wszystkim życie.
Wracając jednak do meritum, czyli do tytułowych „diablic” już gołym okiem widać, że Duńczycy nie tylko z naturalnym drewnem są za pan brat, lecz i z fortepianowym wykończeniem radzą sobie równie sprawnie. Kwestie indywidualnych preferencji w tym momencie pominę, bo każdy nabywca jest sobie sterem, żeglarzem, okrętem, chyba, że akurat koło sterowe dzierży Gromowładna, więc asekuracyjnie uznajmy, iż kruczoczarne malowanie jest równoprawną alternatywą olejowanego orzecha i tyle. Całe szczęście zarówno plecy, jak i fronty pokrywa skóra, więc producent litościwie oszczędził użytkownikom przeglądania się w czarnych „zwierciadłach”. Nie mając zbytnio innego wyjścia i bazując na materiałach firmowych w ramach przypomnienia jedynie nadmienię, iż masywne obudowy wykonano z wielowarstwowych sandwichy z HDF o 40 mm grubości. Górę pasma obsługuje 26 mm tweeter (parowany z dokładnością do 0,1dB Illuminator D3004/662000 Scan-Speaka z ponadnormatywnym układem magnetycznym), nad średnicą czuwa 5″ średniotonowiec Audiotechnology z charakterystyczną nakładką przeciwpyłową z firmowym logotypem a reprodukcję basu powierzono parze 9″ wooferów pochodzących z tego samego źródła. Uprzedzając nieco fakty, czyli zauważalnie inne brzmienie parametry elektryczne nie drgnęły nawet o jotę, więc El Diablo nadal mogą pochwalić się 90db skutecznością przy 5 Ω impedancji i częstotliwościach podziału zwrotnicy przypadających przy 350 Hz i 2400 Hz.

Skoro zarówno powyżej, jak i w relacji z minionego AVS wspominałem, że goszcząca u nas parka El Diablo gra nieco inaczej aniżeli jej rodzeństwo sprzed dwóch lat, to najwyższa pora uważniej przyjrzeć się owemu fenomenowi. O ile bowiem poprzednie spotkanie przywodziło na myśl cruising jedną z nadreńskich limuzyn, to aktualnego inaczej aniżeli w kategorii przesiadki do ich, owych turladełek, wersji sygnowanych przez AMG / Brabus / przyozdobionych charakterystycznymi trzema paskami i M-ką rozpatrywać nie sposób. Czyli niby praktycznie to samo, lecz wrażenia z jazdy diametralnie inne. Pozostając przy motoryzacyjnej metaforyce tytułowe El Diablo mają podwyższoną moc, udoskonalone parametry jezdne (utwardzone zawieszenie) i co za tym idzie zdecydowanie bardziej agresywną dynamikę prowadzenia. W efekcie nie tylko szybciej ruszają spod świateł, co jak przyklejone trzymają się na nawet najbardziej krętych serpentynach i to przy większych, aniżeli wcześniej prędkościach. O ile bowiem wcześniej bez większych obaw sięgałem po thrash metalowy „Ballistic, Sadistic” Annihilatora i mniej więcej na tej intensywności doznań kończyłem repertuarowe eksploracje, to tym razem pedał przyspieszenia mogłem wcisnąć zdecydowania mocniej w podłogę umieszczając na playliście m.in. death-metalowy „As Gomorrah Burns” Kanadyjczyków z Cryptopsy. I … doskonale zdaję sobie sprawę, że to totalne ekstremum brutalności, szybkości i ciężaru, przy odpowiednich poziomach głośności sprawiające, że ciała słuchaczy targane są jakby uderzały w nie krzyżujące się serie z kilku mini-gunów podczepionych pod nadlatującymi Blackawk-ami, jednak śmiem twierdzić, że jeśli tylko system, ze szczególnym naciskiem na kolumny, potrafi coś takiego odtworzyć, to poradzi sobie ze wszystkim. A Peaki sobie nie tylko radzą, co bezlitośnie pokazują o co w tego typu twórczości chodzi i jak powinna ona brzmieć. W dodatku dzięki poprawie kontroli najniższych składowych najnowsza inkarnacja „diablic” z łatwością może nie tylko się „zmieścić”, co rozkosznie rozgościć się w zdecydowanie mniejszych aniżeli wcześniej pomieszczeniach. Zero zlewających się blastów, zero lepkiej magmy z której nie sposób wyłowić poszczególnych riffów, czy gulgocącego growlu jakby sam Szatan płukał gardziel smołą. Z El Diablo otrzymujemy fenomenalną rozdzielczość, pełen wgląd w nagranie i taki porządek na scenie jakby była to płytka drukowana maszynowo zapełniona układami SMD. Jest kontur, iście matematyczna precyzja a jednocześnie konstruktorom udało się zachować wysycenie i saturację wcześniejszych wersji, nader zgrabnie unikając znamion ofensywności i osuszenia. A co do matematycznej dokładności, to niejako z automatu warto sięgnąć po prog-metalowy „The Machinations Of Dementia” Blotted Science, przy którym większość twórczości np. Dream Theater brzmi jak niewinne melodie, jakie z powodzeniem można zanucić/zagwizdać przy goleniu, by na własne uszy przekonać się nie tylko o tym jak ciasno duńskie kolumny wchodzą w zakręty, lecz również jak z nich wychodzą, co wcale nie jest takie oczywiste, gdyż nawet gdyby wzorem swych protoplastek nawet nieco zwalniały, czy pozwalały sobie na lekką utratę kontroli, to raczej nikt nie miałby o to do nich pretensji. Tymczasem tutaj nie ma nawet milimetrowego luzu, czy zdjęcia nogi z gazu, więc zarówno na ww. łomocie, jak i w pełni syntetycznych, klubowych pasażach i tętnieniach („Head of NASA and the 2 Amish Boys” Infected Mushroom) całość trzyma tempo niczym zespawana z metronomem, przez co timing w pełni zasługuje na celujące noty, znacznie wykraczając pod tym względem poza możliwości wcześniej goszczących u nas wersji.
Co jednak istotne owa wszechobecna kontrola i czysto umowne „usportowienie” nie przekładają się na sztuczne podkręcanie tempa, czy też zbytnią narowistość przekazu, więc zwalniając szaleńcze tempa i przełączając się z potępieńczych wrzasków na misternie tkany orientalny „Vagabond” Ulfa Wakeniusa, Larsa Danielssona i Vincenta Peiraniego nie odniesiemy wrażenia jakby cokolwiek działo się wbrew naturze tytułowych kolumn. Wręcz przeciwnie, gdyż El Diablo na totalnym luzie i z akcentem postawionym nie na bezrefleksyjna pogoń, co delektowanie się każdym dźwiękiem, czy wręcz grą ciszą, której wcześniej było jak na lekarstwo. Nie sposób też nie skomplementować suto okraszonej blaskiem góry średnicy, dzięki czemu wokale (m.in. „Message in a Bottle” z gościnnym udziałem Youn Sun Nah) brzmią niezwykle ekspresyjnie i namacalnie. Jak jednak tradycja nakazuje owa ekspresyjność idzie w parze z wyrafinowaniem i brakiem jakiejkolwiek ziarnistości, więc nawet na obfitujących w sybilanty pozycjach (vide „Lyden av Snø” Anette Askvik i Ole-Bjørn Talstada) nie musimy obawiać się psującego przyjemność odbioru szeleszczenia.

Może i tytułowe wersje Peak Consult El Diablo na tle swojego, wcześniej u nas goszczącego, rodzeństwa wydają się nieco „usportowione”. Może część nadającego Dunkom krągłości tłuszczyku przepracowana została w tkankę mięśniową, lecz nadal to reprezentantki urzekającej muzykalności i wyrafinowania, więc rozpatrywanie ich w kategoriach lepsze/gorsze, przynajmniej z mojego punktu widzenia, jest nieco nie na miejscu, gdyż finalna decyzja zależeć będzie głównie od potrzeb i metraży ich docelowych odbiorców. Dlatego też jeśli komuś wcześniejsza odsłona El Diablo wydawała się nieco zbyt dystyngowana, bądź jego pomieszczenie wchodziło z nimi w zbyt dominującą interakcję, to z obecną – na potrzeby niniejszego spotkania roboczo ochrzczoną „GTi” wersją, powinien zdecydowanie szybciej i łatwiej nawiązać nić porozumienia.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kabel USB: ZenSati Silenzio
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints Ultra Mini
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Quality Audio
Producent: Peak Consult
Cena: 299 000 PLN (Orzech, Pure White, Midnight Black); +15% Midnight Black Carbon

Dane techniczne
Konstrukcja: 3-drożna, wentylowana
Częstotliwości podziału: 350 Hz / 2400 Hz
Pasmo przenoszenia: 20 – 30.000 Hz
Skuteczność: 90dB @ 1 W / 1 m
Impedancja: 5+/-1 Ω
Wymiary (W x S x G): 115 x 30 x 54 cm
Waga: 90 kg szt.

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Quality Audio

Peak Consult El Diablo
artykuł opublikowany / article published in Polish

Niemalże dokładnie dwa lata temu do naszej redakcji dotarła para zjawiskowych Peak Consult El Diablo, które do dnia dzisiejszego niezwykle miło wspominamy. Jednak zgodnie z zasadą mówiącą, iż „Producent zastrzega sobie wszelkie prawo do przeprowadzenia technicznych zmian produktu lub poszczególnych jego elementów …” również i Duńczycy postanowili co nieco w swym eksportowym hicie zmienić. Tym oto sposobem w trakcie minionego Audio Video Show zainteresowani tematem mogli rzucić okiem i uchem na nieco odświeżoną „anatomicznie” odsłonę tytułowych kolumn, które w hotelowej klitce zagrały wręcz zjawiskowo. A skoro w tak spartańskich warunkach dały sobie radę nie pozostało nam nic innego, jak tylko ściągnąć je do siebie i skonfrontować ze wspomnieniami, jakie pozostawiły uch protoplastki.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Quality Audio

Switche QSA Red & Violet
artykuł opublikowany / article published in Polish

Może i na tle konkurencji pod względem postury switche QSA Red & Violet nie prezentują się zbyt imponująco, lecz już nasze wcześniejsze z nimi doświadczenia wskazują na nadchodzącą … rewolucję.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Quality Audio

Extraudio XP5 MKII & XP-A1500 MKII

Link do zapowiedzi: Extraudio XP5 MKII

Opinia 1

Niemalże na ostatniej prostej wakacji, czyli w czasie gdy rodzice małoletniej dziatwy zaczynają w popłochu szykować szkolne wyprawki, na gwałt ściągać brakujące podręczniki, o ile tylko lista takowych została im, z odpowiednim wyprzedzeniem, litościwie udostępniona na Librusie, postanowiliśmy nie tylko nie robić sobie wolnego, co wręcz zintensyfikować działania i skupić się na swoistej analizie behawioralnej obejmującej interesujący nas obszar ludzkiej kreatywności, czyli rynek Hi-Fi / High End. Nie od dziś bowiem wiadomo, że trawi go odwieczny, choć również nieco iluzoryczny konflikt pomiędzy niezaspokojonym dążeniem do perfekcji, którego paliwem jest atawistyczna nerwica natręctw większości konstruktorów a pragmatyczną zachowawczością bazującą na bądź co bądź słusznym założeniu, iż lepsze jest wrogiem dobrego, więc jeśli coś działa, działa dobrze i co najważniejsze znajduje kolejnych nabywców, to cykl życia takowego wytworu należy z troską i zarazem zdrowym rozsądkiem możliwie długo utrzymywać. Jak się jednak okazuje można oba powyższe wzorce zachowań połączyć, zespolić w koherentną całość i zaspokajając pragnienia akolitów każdej ze stron działać na styku yin i yang. Wystarczy bowiem zamiast rewolucji inwencję twórczą przestawić na tory ewolucji i zamiast polityki grubej kreski, czy też przysłowiowego wylewania dziecka z kąpielą wybrać metodę małych kroków. I właśnie nad takim przypadkiem klinicznym przyjdzie nam w ramach dzisiejszego spotkania się pochylić. Aby jednak dalsze dywagacje nie nosiły znamion czysto akademickiego – teoretycznego wywodu pozwolimy sobie na małą retrospekcję i kilka odwołań do wcześniej zgromadzonego materiału porównawczego.
Mowa o łapiącym za oko soczystą pomarańczą korpusów zestawie pre/power XP5 & XP-A1500 od którego testu minęło półtora roku a w tzw. międzyczasie producent raczył był poddać wchodzące w jego skład komponenty delikatnemu liftingowi, czego dowodem jest wzbogacenie oznaczeń o dopisek MKII. W związku z powyższym, mając jeszcze co nieco w pamięci i dysponując nader obszerną dokumentacją w postaci naszych wcześniejszych, czysto subiektywnych wynurzeń, wraz z chełmżyńskim dystrybutorem marki – Quality Audio uznaliśmy za stosowne sprawdzić cóż tam w holenderskiej trawie (ależ rozweselający związek frazeologiczny powstał) piszczy i jak owe obserwacje wpisują się w powyższą narrację łączenia ognia z wodą. Tym oto sposobem na redakcyjny tapet trafił jeszcze pachnący fabryką duet Extraudio XP5 MKII & XP-A1500 MKII.

W kwestiach natury nazwijmy je oględnie wizualnej, poza oczywistą zmianą umaszczenia z designerskiego orange’a na rudą miedź śmiało możemy uznać, że nie zmieniło się absolutnie nic. Wprawne oko zauważy z pewnością również fakt, iż producent pojawienie się nowej wersji urządzeń niespecjalnie eksponuje, gdyż nawet widoczne na górnych krawędziach masywnych aluminiowych frontów oznaczenia pozostały niezmienne od czasów pierwszych wersji. Słowem wszystko po staremu. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. I tak, w przedwzmacniaczu uwagę zwraca idealny porządek i oszczędność formy bazujące na dwóch okupujących flanki chromowanych pokrętłach, lewym – pełniącym rolę selektora wejść, oraz prawym – odpowiedzialnym za głośność, charakterystycznym „biszkoptowym”, otoczonym podświetlaną aureolą włączniku oraz sześciu niewielkich diodach informujących o wybranym źródle. Ściana tylna to powtórki z rozrywki ciąg dalszy. Otrzymujemy zatem do dyspozycji cztery pary złoconych wejść RCA, zacisk uziemienia (przydatny przy wyborze opcjonalnego modułu phonostage’a MM/MCv3), parę wejść XLR, wejścia dla zewnętrznego procesora w formacie RCA i XLR i bliźniaczy zestaw wyjść. Listę zamyka przelotka 12V triggera oraz trójbolcowe gniazdo IEC. Całość usadowiono na czterech, stożkowatych gumowych nóżkach i wyposażono w poręczny pilot zdalnego sterowania.
Z kolei stereofoniczna końcówka mocy XP-A1500 MKII na niemalże nieskalanym froncie mieści jedynie otoczony podświetlaną obwódką biszkoptowy włącznik i podpis producenta. O oznaczeniu modelu na górnej krawędzi już wspominałem, a patrząc na wzmacniacz od frontu – en face, a nie z góry i tak go nie zauważymy. Zaplecze wygląda niemal równie minimalistycznie co awers, gdyż znalazły się na nim jedynie wejścia liniowe w postaci pary gniazd RCA i XLR, magistrala triggera, pojedyncze terminale głośnikowe WBT NextGen™ i gniazdo zasilające.

Jeśli zaś chodzi o technikalia to w porównaniu z protoplastą XP5 MKII może pochwalić się 21 ulepszeniami obejmującymi m.in. poprawę parametrów impedancji wejściowej, optymalizację topologii obwodów, zwiększenie pojemności filtrującej w zasilaczu, skrócenie ścieżek sygnału, zwiększenie z 63 do 128 liczby kroków regulacji głośności a także, dzięki zmianom w oprogramowaniu, wydłużono z dwóch do dziewięciu miesięcy żywotność akumulatora w pilocie. Oczywiście kluczowe, natywne, wpisane w firmowe DNA cechy przedwzmacniacza pozostały niezmienne, czyli nadal mamy do czynienia z wejściami połączonymi dedykowanymi przekaźnikami z pojedynczym, lampowym (po triodzie 6922 na kanał) stopniem wzmocnienia pracującym w czystej klasie A.
Natomiast XP-A1500 MKII oparto na dwóch 1500W (8Ω) w pełni odseparowanych monofonicznych stopniach mocy – modułach EPAM o maksymalnym prądzie dochodzącym do 90A ze zbalansowanymi wejściami i pracującymi w klasie A tranzystorowymi buforami wejściowymi BJT.

No dobrze, skoro już protoplaści tytułowego duetu grali, cytując samego siebie „nadspodziewanie gładko, spokojnie i gęsto – bez jakichkolwiek oznak nawet podskórnej nerwowości, czy też tendencji do zupełnie niepotrzebnego prężenia muskułów i iście hollywoodzkiej spektakularności tam, gdzie akurat artyści postanowili zagrać … ciszą” biorąc MKII-ki na warsztat zachodziłem w głowę w którym kierunku podążyli ich twórcy. Jeszcze większej gładkości i plastyczności, czy może rozdzielczości i precyzji. I? I już dosłownie po kilku chropawych taktach „Down the Rabbit Hole” Citizen Soldier jasnym stało, że … tak. Tzn. w … obu. Jak to możliwe? Przewrotnie odpowiem, że normalnie i zgodnie z logiką. Co prawda parakonsystentną, ale jednak. Po prostu rozbijając ów duet na odrębne składowe przedwzmacniacz może pochwalić się jeszcze lepszą precyzją, rozdzielczością i przede wszystkim onieśmielającym blaskiem górnych krystalicznie czystych rejestrów a z kolei w końcówce podrasowano aspekt gładkości i urzekającej, acz unikającej mdlącej lepkości słodyczy. Efekt? Taki jak w nader skondensowanej formie podsumowałem powyżej – nowe inkarnacje Extraudio nie tylko dostarczają więcej niuansów, ale i całość prezentują w bardziej entuzjastycznej i zarazem atrakcyjniejszej formie. Znaczy, że upiększają przekaz pokazując świat nie tylko w pastelowych barwach, to jeszcze podstępnie serwując doprawione Prozaciem drinki? Nie do końca. Po prostu akcentują melodykę, kunszt aranżacji i emocje drzemiące w każdej kompozycji i nie epatują li tylko odartą z oznak człowieczeństwa analityczną analizą poszczególnych dźwięków. Reprezentują zatem bardziej melomańskie aniżeli audiofilskie podejście do tematu, który w obu przypadkach pozostaje niezmienny a jedynie jego postrzeganie jest pochodną perspektywy z jakiej na niego patrzymy. Przykładowo „Forever Damned” jest gęste, mroczne, niemalże duszne, lecz ów mroczny entourage niesie ze sobą potężny ładunek energii i zaskakujące bogactwo informacji. Tutaj nic się nie zlewa, nic nie chowa się za plecami innych i jedynie od zaangażowania słuchacza zależy jak głęboko zechce w tych niepokojących odmętach się zanurzyć. Z kolei na kontemplacyjno-minimalistycznym „Le premier cri” Armanda Amara niderlandzki duet buduje zaskakująco eteryczną scenę z taką ilością powietrza, jakby lampy znajdowały się nie tylko w przedwzmacniaczu, lecz również w końcówce mocy, która zamiast oszałamiających 1,5kW grała zaledwie kilkoma Watami, i to pochodzącymi nie z D-klasowych modułów a z wyrafinowanej triody w stylu 2A3, bądź 300B. Magia? Niekoniecznie, raczej świadoma i umiejętna aplikacja technologii, które nie są celem same w sobie, lecz sposobem na owego celu osiągnięcie. Zwróćcie Państwo uwagę na wokal Sinéad O’Connor w „A New Born Child”, czy Sandrine Piau w „Le premier cri”, gdzie mamy do czynienia z jakże diametralnie różnymi technikami śpiewu i artykulacji, o barwie i fakturze nawet nie wspominając, lecz pomimo ewidentnych różnic słychać również logikę ich sąsiedztwa i spójność tematyczną.
Generalnie odebrałem holenderską dzielonkę jako nakłaniającą do zadumy i refleksji, więc nie dziwił mnie fakt częstszego sięgania po materiał może i daleki od strukturalnej lapidarności, jak daleko nie szukając klasyczny „In The Court Of The Crimson King” King Crimson z magicznym i wywołującym ciarki „Epitaph”, lecz na swój sposób romantyczny, aniżeli operujący w codziennych dla mnie ekstremach (vide „Sweet Evil Sun” Candlemass czy „Call The Devil” Mushroomhead. Nie oznacza to jednak jakiejś niemożności, czy wręcz upośledzenia w oddaniu niszczycielskiego potencjału groźnych porykiwań, piekielnie ognistych riffów i ekstatycznych blastów a jedynie fakt obecności pewnej sygnatury sprawiającej, że siarczane wyziewy stawały się o zgrozo aż nazbyt atrakcyjne. Oczywiście, gdyby przyszło mi z takim dźwiękiem żyć na co dzień nie miałbym nic a nic przeciw, jednak przyzwyczajony do nieco większej siermiężności i chropowatości czas spędzony z duetem Extraudio wolałem przeznaczyć na nieco mniej dewastujące słuch i nerwy środki artystycznego wyrazu. Tylko tyle i aż tyle.

Komu zatem w pierwszej kolejności dedykowałbym Extraudio XP5 MKII & XP-A1500 MKII? Cóż, prawdę powiedziawszy łatwiej byłoby mi wskazać odbiorców niejako już na starcie skazanych na wykluczenie, czyli grono miłośników zbytniej analityczności, czy wręcz prosektoryjnego chłodu, gdyż nawet preamp solo spięty a aktywnymi i gustującymi w chłodnej prezentacji kolumnami aktywnymi / zbliżonymi klimatem końcówkami mocy może okazać się dla nich nazbyt czysty i gładki. Dlatego też zamiast teoretycznie dywagować, jeśli tylko dysponujecie Państwo luźnymi 200 kPLN (z małym ogonkiem) i korci Was zmiana posiadanej amplifikacji, to gorąco namawiam Was do spróbowania niderlandzkich specjałów we własnych czterech kątach. Czy wpiszą się w Wasze gusta nie wiem, lecz jednego jestem pewien – na brak wyrafinowania i dyskretnie serwowanej, lecz nieograniczonej wręcz mocy narzekać nie powinniście.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Naturalną koleją rzeczy jest fakt, że każda marka chcąc utrzymać się na rynku, musi rozwijać swoje projekty. Oczywiście może równocześnie powiększać portfolio, co pokazuje dzisiejszy niderlandzki podmiot, który oprócz będącej flagowym tematem ich bytu elektroniki oferuje również okablowanie audio. Jednak bez względu na szerokość oferty zmiany wprowadzające progres jakościowy – takie są przecież założenia wprowadzania nowych lub udoskonalania starych konstrukcji – są nieodzowne. I z takim przykładem zderzymy się dziś. A konkretnie będzie to dostarczony przez stacjonującego w Chełmży dystrybutora Quality Audio zestaw składający się z najnowszej wersji flagowego, wykorzystującego w układach elektrycznych lampy elektronowe przedwzmacniacza liniowego Extraudio XP5 MkII oraz mającej swój debiut na naszym portalu jako wersja MkII, będącej przedstawicielem coraz modniejszej pośród melomanów klasy D stereofonicznej końcówki mocy Extraudio XP-A1500. Temat fajny, bo pokazujący kompleksowe rozwiązanie rozbudowanej sekcji wzmocnienia, jednak dla mnie również bardzo istotny z punktu widzenia brzmienia najnowszych wcieleń pre liniowego i sterowanego przezeń piecyka. Jeśli zatem i Wy jesteście ciekawi, co podczas kilkunastodniowej zabawy u mnie się wydarzyło, zapraszam do poniższego tekstu.

Przechodząc do tematu technikaliów nie trzeba specjalnie się wysilać, aby zobaczyć, iż typowo dla jednej linii produktowej obydwie testowane konstrukcje spakowano w bliźniacze obudowy. To średniej wielkości prostopadłościenne skrzynki z grubym płatem aluminium w roli frontu. Jednak jak to w przypadku tego producenta bywa, szyku konstrukcji nadaje jej wykończenie. Wykończenie, które w tym przypadku opiewało na szczotkowany i wykończony w kolorze tytanu awers oraz oble okalające trzewia, perforowane na górnej połaci logiem marki (obrys ciastka biszkoptowego), miedziowane i finalnie polakierowane na wysoki połysk blachy reszty obudowy. Zapewniam, fotografie tego nie oddają, ale w kontakcie bezpośrednim mamy do czynienia z mistrzowskim wdrożeniem w życie sztuki użytkowej. Po prostu te zabawki dla zakręconych na punkcie muzyki osobników prezentują się niczym milion dolarów. Jak wygląda sprawa obsługi i związane z tym wyposażenie każdego komponentu? Naturalnie ofertę manipulatorów i przyłączy determinuje ich konkretne zastosowanie.
I tak w przypadku przedwzmacniacza na zewnętrznych flankach przedniej ścianki znajdziemy dwie niedużej średnicy w miejscu kontaktu z palcami użytkownika, ale z fajnym, bo wielkim kołnierzem chromowane gałki – lewa selektor wejść, druga wzmocnienie sygnału, pomiędzy nimi sześć diod informujących o wyborze wejścia liniowego (phono, cd, tuner, aux, balanced, proc) i poniżej nich w centrum połaci podświetlany, wykorzystujący przywołany motyw biszkoptowego ciastka włącznik. W temacie budowy układów wewnętrznych wspomnę jedynie o dla wielu z nas najważniejszym, czyli udanej aplikacji w nich lamp elektronowych. Dlaczego udanej powiem w dalszej części testu. Jeśli chodzi o zorientowany na tylnej ściance zestaw przyłączy, mamy do dyspozycji cztery wejścia RCA, jedno XLR, pomiędzy nimi zacisk uziemienia dla wewnętrznego phonostage’a, przelotkę sygnału w wersji RCA /XLR, w tych samych standardach wejście na procesor (RCA/XLR) oraz standardowe gniazdo zasilania IEC. Oczywiście w komplecie znajdziemy również pilota zdalnego sterowania.
Co do samej końcówki mocy i jej dość prostego działania w kwestii obsługi oraz konfiguracji powiem jedynie, iż na awersie znajdziemy podświetlanego biszkopta jako włącznik urządzenia, zaś na rewersie wejścia liniowe RCA/XLR, pojedyncze wyjścia dla sygnału kolumnowego i gniazdo zasilania.

Przyznam szczerze, że mimo założenia oceny pełnego zestawu urządzeń bardzo interesował mnie przedwzmacniacz w występie solo – czytaj z moim setem audio. Chodziło oczywiście o wynik soniczny aplikacji szklanych baniek w jego nowszej wersji. A tak naprawdę, czy mimo batalii o poprawę rozdzielczości brzmienia nie spowodowały czegoś na kształt co prawda dla wielu przyjemnego w odbiorze, ale jednak mocno uśredniającego przekaz tak zwanego „ulania dźwięku w jedną papkę”. Dla mnie muzyka ma tętnić życiem, a nie monotonnie rozlewać się po podłodze i jeśli już sięgamy po wolne elektrony, ma to być jedynie przystawką, a nie nachalnie przyprawionym daniem głównym. Jak zatem odebrałem najnowsze wcielenie XP5-ki? Z pełnym, acz bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Pokazała bowiem świetną krawędź, motorykę i energię, a wszystko okrasiła dźwięcznymi wysokimi tonami. To było na tyle poszukiwane przeze mnie żywe, ale pełne fajnej esencjonalności granie, że nawet nie próbowałem doszukiwać się w nim ingerencji przywołanych lamp. Powiem więcej, nawet o nich zapomniałem, co jasno pokazuje, że akcja z nimi konstruktorom się udała. Apex sterowany Extraudio schodził bardzo nisko, dobrze rozświetlał wysokie tony, ale nie zapominał również o nadaniu muzyce odpowiedniego body. Co ciekawe, wynik takiego mariażu dźwiękowo był nawet delikatnie żywszy niż z posiadanym przedwzmacniaczem Gryphona (Pandora), ale w niczym mi to nie przeszkadzało, a czasem dawało fajniejszy wgląd w nagranie, co nie ukrywam, zrobione ze smakiem bardzo lubię. I gdy w pewnym momencie zacząłem zastanawiać się, dlaczego niderlandzka sekcja inżynierska tak symbolicznie okrasiła dźwięk esencją lampowego posmaku, wszystko wyjaśniło się po aplikacji dedykowanej, również poprawionej technicznie (w odniesieniu do testowanego przez jakiś czas temu nas protoplasty) końcówki mocy. Otóż panowie zrobili fajny myk, gdyż wspomnianym piecykiem lekko nasycili i ujędrnili przekaz. Cechowała go fajniejsza plastyka, zaoferował większe, jakby pełniejsze w domenie energii kopnięcie, ale najważniejsze, nic a nic nie stracił na tym rozmach prezentacji. Muzyka nadal tętniła pełnym zaskoczeń życiem – nie bez przyczyny wzmacniacz oferuje 1,5 kW mocy, tylko z większym naciskiem na jej kolorystykę i plastykę, bez mogących kogoś zniechęcić wyskoków natury rozdrabniania włosa na czworo. Suma summarum spięcie dedykowanych dla siebie komponentów zaoferowało bardzo równe, nastawione na pokazywanie przyjemności ze słuchania muzyki, a nie poszukiwanie ekstremów spotkanie z muzyką, co pozwoliło przejść przez cały proces testowy z fajnymi wynikami odbioru pełnej jej gamy.
Bardzo dobrze wypadł choćby często słuchany przeze mnie Jan Grabarek wespół z grupą The Hillard Ensemble tym razem dla odmiany w koncertowej odsłonie z 2014 roku w szwajcarskim przybytku sakralnym w górzystej Bellinzonie. A dobrze dlatego, że nie tylko potrafił pokazać wielkość kubatury goszczącej muzyków i nieprzebraną ilość słuchaczy, ale również mimo wyczuwalnego posmaku plastyki dźwięku ze szwajcarską dokładnością słychać było ciężką pracę artystów, a finalnie dla słuchaczy piękne frazy głosowe i instrumentalne pełnego składu i każdego z osobna zgromadzonych muzyków. A zapewniam, w przypadku wszędobylskiego echa w pomieszczeniu nagraniowym jakim jest klasztor, bardzo łatwo jest zatracić wgląd w dla mnie najważniejszą w tego typu muzyce wirtuozerię brzmienia każdego źródła pozornego. Jednak gdy zestaw oferuje odpowiednią mikro-dynamikę (mam na myśli wspomniane na samym początku możliwości przedwzmacniacza) i tylko w odpowiednim momencie podpiera ją niezbędną dawką energii (tutaj oczywiście piję do mocy piecyka na poziomie 1500W), tak jak to zrobił niderlandzki set, bez problemu zostajemy zaproszeni na koncert we własnym domu. A nawet lepiej, bowiem za pomocą gałki wzmocnienia możemy wirtualnie oddalić lub przybliżyć się do miejsca występu słuchanej formacji. W zależności od nastroju podczas testu czyniłem to kilkukrotnie i zapewniam, efekt jest ciekawy.
Równie ciekawie, bo z wykopem, ale przy okazji z nutą gładkości wypadła twórczość rockowych szaleńców z formacji Slayer „Reign In Blood”. To bezpardonowe granie i gdy zestaw nie dysponuje odpowiednią dawką uderzenia od samego dołu podpartego dobrze osadzonym w masie środkiem, ciężko jest pokazać sens tego rodzaju muzyki. Z drugiej strony, gdy robi to zbyt monotonnymi pomrukami, zamiast szybkich kopnięć, również nie jest zbyt kolorowo. Owszem, wielbicielom tak zwanej łuny basu to może się nawet podobać, ale nie oszukujmy się, kto lubi słuchać rocka granego przez muzyków naszprycowywanych Pavulonem. Oczywiście nikt. I właśnie dlatego w trzewiach końcówki mocy Extraudio drzemie ocierająca się o przekroczenie poziomu zdrowego rozsądku, szybko oddawana i zwarta moc. Niewykorzystana nikomu nie zaszkodzi. Jednak gdy nagle będziemy jej potrzebować, proszę bardzo, kopiemy słuchacza aż miło. Tak, tak, smagamy bez litości, bo o to chodzi tym panom. I dlatego tytułowy tandem ciekawie wypadł, bo bez problemu ten scenariusz realizował.

Mam nadzieję, że powyższy opis jasno daje do zrozumienia, iż z pozoru zbyteczna moc nie jest pomysłem z kosmosu. Owszem, w większości przypadków korzystamy z niej w skromnej ilości, ale przecież High End to liga urządzeń, które myszą być przygotowane do oddania ekspresji nawet najbardziej karkołomnej kawalkady energetycznych uderzeń, dlatego lepiej ją mieć, niż potem zadowalać się półśrodkami ufundowanymi sobie brakiem technologicznej konsekwencji. Niderlandczycy to wiedzą, dlatego ich sekcje wzmocnienia swoimi osiągami z powodzeniem zawstydzają sporą grupę konkurencji, co ostatnimi czasy nieczęsto przekuwa się na popularność pośród wymagającej klienteli. Komu poleciłbym opisany powyżej zestaw? Wiecie co? Może to być nazbyt śmiałe, ale łatwiej mi będzie znaleźć potencjalnych malkontentów. A będą nimi jedynie zatwardziali lampiarze, gdyż mimo zastosowania takowych w układach przedwzmacniacza liniowego nie jest to granie stricte lampowe. Tak, plastyczne, soczyste, ale nie lampowe, bo również w dolnym zakresie potrafiące przestawiać ściany. Zatem jeśli się do nich nie zaliczacie, w moim mniemaniu ma zielone światło.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints Ultra Mini
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Quality Audio
Producent: Extraudio
Ceny
Extraudio XP5 MKII: 109 000 PLN
Extraudio XP-A1500 MKII: 110 000 PLN

Dane techniczne
Extraudio XP5 MKII
Wejścia: 4 pary RCA, para XLR, para RCA i XLR Processor
Wyjścia: para RCA; para XLR
Zastosowane lampy: 2 x 6922
Pasmo przenoszenia: 10Hz – >250kHz +0dB;1Hz +0db – 1MHz -1dB
Max. napięcie wejściowe: 20V rms (XLR)/ 10V rms (RCA)
Max. napięcie wyjściowe:16V rms (XLR)/ 8V rms(RCA)
Zniekształcenia THD:0.0027%
Odstęp sygnał/szum:> -102dB
Dynamika:> -102dB
Wzmocnienie: 16db (XLR)/ 8db (RCA)
Impedancja wejściowa: 120kΩ (XLR)/ 60kΩ (RCA)
Pobór mocy: 20W; 0,5W standby
Wymiary (S x W x G): 44 x 12 x 40 cm
Waga: 18 kg

Extraudio XP-A1500 MKII
Wejścia: Para RCA, para XLR
Pasmo przenoszenia: 2Hz – 110kHz +0dB
Szum własny: -160dB
Dynamika: > 120dB
THD+N (1kHz @ 1W): 0.003 %
Prąd chwilowy: 2 x 90A
Wzmocnienie: 28dB
Współczynnik tłumienia: >1000 (8 Ω, 1 kHz)
Moc wyjściowa: 2 x 2400W @ 4Ω / 2 x 1500W @ 8Ω
Impedancja wejściowa: 7k2 Ω (XLR) / RCA SE 3K6 Ω (RCA)
Pobór mocy: 19W bez sygnału; 0.5W standby
Wymiary (S x W x G): 44 x 12 x 40 cm
Waga: 18 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Quality Audio

Dociski gramofonowe Omicron

Opinia 1

Choć analogowe peryferia w postaci phonostage’y, wkładek, czy okablowania pojawiają się na naszych łamach dość regularnie, to dokonując spontanicznego remanentu popełnionych przez ostatnią dekadę z okładem publikacji z pewnym zdziwieniem odkryliśmy, że z trudnych do wyjaśnienia przyczyn pominęliśmy coś, co wydaje się aż niemożliwe do ignorowania. Mowa o dociskach gramofonowych, które bądź dodawane są w komplecie z poczciwymi „szlifierkami”, bądź miłośnicy „szumu czarnej płyty” konstrukcje takowego akcesorium pozbawione uzupełniają na własną rękę. Co prawda w tzw. międzyczasie trafił w nasze ręce naszpikowany elektroniką i pozwalający korygować niecentryczność płyt DS Audio ES-001 i na horyzoncie zamajaczył biżuteryjny Harmonix TU-812MX Million Maestro, lecz fakt zaniedbania jest ewidentny i wymagający natychmiastowych działań naprawczych. Dlatego też w ramach zadośćuczynienia wszystkim winylofilom, dzięki uprzejmości chełmżyńskiego Quality Audio https://www.qualityaudio.pl/ czym prędzej wzięliśmy na tapet wielce urodziwe a przy tym zdecydowanie bardziej łaskawe dla kieszeni aniżeli ww. ekstrema efekty działalności już kilkukrotnie goszczącej u nas włoskiej manufaktury Omicron Group https://www.omicrongroup.net/ w postaci podstawowego Magic Dream Delrin Black oraz dwóch kolorystycznych wersji (Gold & Platinum / Black & Nikiel) topowego Luxury. Jeśli zatem czujecie Państwo potrzebę dociśnięcia odtwarzanych płyt do gramofonowego talerza czymś lepszym / atrakcyjniejszym wizualnie aniżeli firmowy docisk, bądź o zgrozo biurowy spinacz/klips do papieru (historia zna takie przypadki), to nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zaprosić Was na ciąg dalszy.

Jak łatwo się domyślić w przypadku tego typu akcesoriów ich opis techniczny niespecjalnie nadaje się do nazbyt sążnistych wywodów, lub jak kto woli wodolejstwa. I tak też jest tym razem bowiem Delrin Black składa się z dwóch bliźniaczych, wrzeciono-podobnych plastrów Delrin-u pomiędzy którymi, w dedykowanych wyżłobieniach, umieszczono trzy wypolerowane kulki. Z kolei wersje Luxury mogą pochwalić się podstawami i górnymi uchwytami z pozłacanego/niklowanego mosiądzu przedzielonymi brązowym, bądź czarnym bakelitowym insertem ze zdublowanym – od góry i dołu, odsprzędnięciem kulowym znanym z tańszego modelu. Dodatkowo do Blacka przewidziano dwa opcjonalne, dokręcane obciążniki o wadze 150g i 250g, które warto dobrać do możliwości posiadanego gramofonu, oczywiście uwzględniając 266g ciężar samego docisku. Obie wersje Luxury wagowo idą zdecydowanie dalej, więc przy ich 1 275g lepiej przed zakupem zweryfikować kompatybilność z miękko zawieszonymi (vide Avid Acutus SP / Sequel SP, Linn, SME, etc.) / wyposażonymi w delikatne, w tym magnetyczne łożyska (wynalazki w stylu MAG-LEV-a spokojnie można sobie już na starcie darować) gramofonami.

Zgodnie z powyższą galerią bazę testową stanowił mój dyżurny, wyposażony w firmową wkładkę DL-103R gramofon Denon DP-3000NE, który całe szczęście fabrycznie w całkiem sensowny docisk został wyposażony. Ot, klasyczny, solidny direct-drive, który startuje „od pierwszego kopa” i ani mu w głowie jakieś fochy. Dlatego też bez zbędnych ceregieli, w końcu wygrzewać i zapewniać iście cieplarniane warunki do akomodacji nie ma czego, sięgnąłem po dość często kręcący się u mnie „Accident of Birth” Bruce’a Dickinsona i rozpocząłem żonglerkę włoskimi dociskami. No i muszę przyznać, że początki owych ekwilibrystyk były co najmniej … dyskusyjne, bowiem choć zastępujący denonowy docisk Black wpływał na brzmienie reprodukowanego albumu, to zaobserwowane zmiany odbierałem jako krok co najwyżej w bok a momentami wręcz wstecz/dół. Dźwięk robił się zbyt krągły, lepki a jednocześnie dziwnie lekki/zwiewny i jakby spowolniony – bez spodziewanego drajwu i natywnej – garażowej zadziorności oraz oczywistego brudu. Oczywiście od razu zweryfikowałem obroty i kiedy okazało się, że wszystko z nimi jest ok jasnym stało się, że Denon z budżetowym, „gołym” Blackiem niespecjalnie się polubiły. Cóż, czasem i tak bywa. Skoro jednak dystrybutor był łaskaw dostarczyć wraz z nim wkręcany od góry 250g dociążnik, to czym prędzej po niego (dociążnik, nie dystrybutora) sięgnąłem, zaaplikowałem i … odetchnąłem z ulgą, gdyż wszystko wróciło na swoje miejsce, znów grając bliźniaczo do tego, co mam na co dzień. No dobrze, różnice były, lecz natury dość kosmetycznej i dotyczyły nieco lepszego aniżeli z japońskim obciążnikiem obniżenia szumu tła a tym samym poprawy rozdzielczości, choć akurat tego łatwiej było doświadczyć na świetnie zrealizowanym, jazzowym „Vägen” Tingvall Trio aniżeli ekstatycznych porykiwaniach hard rockowego dinozaura.
Przesiadka na wersje Luxury, które choć różnią się umaszczeniem (Gold & Platinum i Black & Nikiel) brzmieniowo są identyczne, sprawiła, że uśmiech zagościł na mojej twarzy i aż do końca testów z niej nie schodził, gdyż obecność topowego docisku Omicrona nie tyle jasno dała do zrozumienia, że warto po tego typu akcesoria sięgać, co była nader namacalnym i niepodważalnym dowodem słuszności takowych działań. Dźwięk nabrał drajwu, mocy i swobody a jednocześnie niezwykłej stabilności – konkretności. Niby już z firmowym dociskiem mój Denon pod względem energetyczności i zwięzłości basu niespecjalnie przejawia tendencje do brania jeńców, lecz z łapiącym za oko złoto-brązowym „clampem” (akurat ten bardziej przypadł mi do gustu i lepiej komponował się z DP-3000NE) owa sygnatura została dodatkowo wyeksponowana i zintensyfikowana. Zrozumiałym zatem było, że kolejną pozycją na mojej testowej playliście był „Hardwired…To Self-Destruct” Metallici a potem już poszło z górki, by na „I Loved You at Your Darkest” Behemotha się zatrzymać. Czyli idealny dopalacz do bezkompromisowej młócki? Poniekąd tak, jednak swymi wdziękami Luxury potrafił również obdarzyć zdecydowanie bardziej cywilizowane pozycje muzyczne. Począwszy od nieco klinicznego „Vägen” Tingvall Trio, gdzie Włoch dodał nieco body i soczystości, poprzez „Minione” Anny Marii Jopek & Gonzalo Rubalcaby, na którym „popracował” nad sybilantami naszej wokalistki, po mogący wreszcie rozwinąć skrzydła i w pełni pokazać iście hollywoodzki rozmach symfoniczny soundtrack „Star Wars: The Force Awakens” Johna Williamsa Omicron Magic Dream Turntable Clamp Luxury stawał się nieodłącznym elementem analogowej odnogi mojego toru audio. Praktycznie każda lądująca na talerzu Denona i przez Włocha dociśnięta płyta grała lepiej, mocniej i bardziej rozdzielczo, co patrząc przez pryzmat jego całkiem przystępnej ceny wydaje się całkiem przekonującym argumentem do jego pozostawienia.

No i dobrnęliśmy do końca. W dodatku końca nie z jednym a dwoma wnioskami. Pierwszym jest taki, że po podstawowym dociskiem Omicrona, czyli Magic Dream Delrin Black powinni zainteresować się melomani dysponujący dość budżetowymi, lekkimi gramofonami, bądź systemami o nazbyt faworyzowanej analityczności a finalnego szlifu dokonać poprzez dobór odpowiedniej wagi dociążnik. Z kolei Luxury (wniosek drugi), to propozycja wagi ciężkiej dla wszystkich tych, którzy z zaraźliwą motoryką i masowaniem trzewi ekstatycznymi uderzeniami dźwięku są za pan brat.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Co prawda spotkania z tym producentem zawsze były dla mnie fajną przygodą, gdyż oprócz zabawy z pozornie banalnymi podstawkami pod przewody mieliśmy przyjemność weryfikować również wpływ zaawansowanych konstrukcji porządkujących pole magnetyczne wokół generującej je elektroniki, to jednak dopiero tym razem mogę śmiało powiedzieć – nareszcie. Powód? Naturalnie związany z moim konikiem audio, a chodzi o test najnowszych produktów z działu analogowego. O czym mowa? Zapewniam, o istotnym elemencie, bowiem stabilizującym środowisko pracy wkładki gramofonowej w postaci dwóch rodzajów docisków płyt. A konkretnie dostarczonych przez chełmżyńskiego dystrybutora Quality Audio docisków Omicron Turntable Clamp Magic Dream Luxury w wersji Gold & Plartinium i Black & Nikiel oraz Omicron Turntable Clamp Magic Dream Derlin Black wraz z dedykowanym ciężarkiem zwiększającym jego masę w wersji Nikiel. przyznacie, że dla analogowców temat ciekawy. A jeśli się z nimi utożsamiacie, zapraszam na kilka zdań na temat tak budowy, jak i brzmieniowych efektów po zastosowaniu na posiadanym przeze mnie gramofonie Clearaudio.

Opis budowy naszych bohaterów rozpoczniemy od prostszej konstrukcji, czyli Clampa Derlin Black z dedykowanym ciężarkiem. Sam docisk jak jego nazwa wskazuje został wykonany z Derlinu. Jednak clou tematu budowy tkwi w scaleniu w jedną całość za pomocą systemu kulek, dwóch płaskich walców przypominających krążki hokejowe. Krążków, które w celach przeciwdziałania wizualnej monotonii ich boczne ścianki zostały ciekawie podfrezowane, a górna połać ozdobiona trzema zagłębieniami oraz złoconymi oznaczeniami marki i informacją na temat działania konstrukcji. Ale to nie koniec istotnych informacji o budowie tego modelu, gdyż w centrum jego wierzchniej części znajduje się gwint pozwalający zintegrować z nim jeden z dwóch dedykowanych ciężarków zwiększających masę całości. Naturalnie na upartego można używać go bez nich, jednak według producenta zgodnie z założeniami w pełni poprawnie działający produkt oznacza mariaż docisku wraz z dodatkową masą. Jeśli chodzi o samo działanie takiego rozwiązania, mamy do czynienia z dociskaniem płyty do talerza za pomocą dwóch płynie oddziałujących na siebie mas. To zaś sprawia, że oprócz efektu zwiększenia nacisku na płytę zmniejszamy efekt szarpania paskiem napędowym. Sam jednomasowy puc za sprawą wagowej stabilizacji obrotów również temu w pewnym stopniu przeciwdziała, jednak gdy mamy dwie płynie połączone masy, efekt progresywnego załączania się całości sprawia, że tętnienie paska jest znacznie mniejsze.
Jeśli chodzi o bardziej rozbudowane clampy Luxury (złoty i srebrny), sprawa rozwiązań technicznych jest bliźniacza. Jednak jak to zwykle bywa, diabeł tkwi w szczegółach. W tym przypadku mamy dwie duże, ciężkie i twarde masy przedzielone znacznie lżejszą, miękką przekładką – górna i dolna część bazuje na mosiądzu, zaś środkowa to bakielit. Naturalnie tak jak w poprzednim docisku wszystkie warstwy połączone są systemem kulkowym i w celach ciekawej wizualizacji odpowiednio podfrezowane, uformowane i ozdobione przyjemnymi dla oka opisami. Jaki jest cel powielania założeń pierwszego pomysłu? Z pozoru trochę wygląda to na szukanie na siłę minimalnie innego rozwiązania tego samego problemu, który teoretycznie załatwia prostsza konstrukcja. Jednak tylko z pozoru. A chodzi o fakt nie tylko użycia do zbudowania dwóch różnych w domenie twardości, a przez to odporności na wibracje materiałów, ale również wprowadzenia dodatkowej sekcji odsprzęgania całości podczas pracy talerza – dwie twarde masy współdziałające nie bezpośrednio na siebie tylko poprzez dodatkową miękką przekładkę. Owszem, temat od strony technicznej wygląda podobnie, jednak za sprawą użycia innych półproduktów i nieco większego rozbudowania technicznego projektu, w kwestii sonicznej mamy do czynienia z całkowicie innym jakościowym progiem finalnego działania. Jakim? Cóż, po wiedzę jak to konkretnie przekłada się na dźwięk, zapraszam do kolejnego akapitu.

Tak jak w przypadku opisu budowy odsłuchy rozpocząłem od clampa na bazie Derlinu. Co prawda producent zaleca użycie go wespół dodatkowym ciężarkiem, ale nie byłbym sobą, gdybym nie sprawdził go solo. W efekcie użycia przekaz zebrał się w sobie oferując znacznie lepszą energię, jednak przy okazji prawdopodobnie jako efekt uspokojenia pracy zespołu pasek – talerz – wkładka lekko zmniejszył się oddech prezentacji, wyraźnie zwiększyła się plastyka projekcji i delikatnie straciły ostrość krawędzie dźwięków. To było coś na kształt mocnego ugładzenia całości z najwyższymi rejestrami włącznie. Naturalnie w systemach cierpiących na nadmiar ofensywności będzie to bardzo pożądany ruch, jednak w tych dobrze zestawionych możemy odczuć zbytnie uspokojenie wydarzeń muzycznych objawiające się utratą dźwięczności, a finalnie – na dłuższą metę uczuciem nudy. Na szczęście włoscy konstruktorzy wiedzieli, iż sam Derlin nie jest optymalnym rozwiązaniem i jako opcję przewidzieli jeden z dwóch mosiężnych ciężarków. Po uzupełnieniu zestawu o stosowny wkręcany element dodatkowej, w przeciwieństwie do samego docisku tym razem wykonanej z twardego mosiądzu zwiększającej bezwładność konstrukcji masy, muzyka ewidentnie nabrała rumieńców. Pakiet energii pozostał, jednak zastrzyk dokręconego od góry, pięknie wykończonego niklu sprawił odczuwalny powrót witalności. Zaczęła się fajnie skrzyć, co pozwalało spędzać z nią nie tylko więcej czasu bez poczucia znudzenia, ale przy okazji dzięki wyraźnemu zaczernieniu tła wirtualnej sceny – to efekt minimalizacji szkodliwych wibracji oddziałujących na wkładkę gramofonową – usłyszeć więcej zapisanych na płycie informacji. Podanych nienachalnie, acz ewidentnie namacalniej niż przed użyciem opisywanego docisku. To było na tyle wyraźne i do tego pożądane, że nie wyobrażam sobie, aby ktoś po testach chciał zwrócić tę zabawkę do dystrybutora. Chyba, że lubi zniekształcenia, które z braku wiedzy o dobrym dźwięku interpretuje jako rozdzielczość. A zapewniam, to jest wręcz nagminne. Na szczęście tacy delikwenci szkodzą tylko sobie, zatem nie pozostaje mi nic innego, jak im serdecznie współczuć, a samemu na stałe skorzystać z oferty Omicrona. Tak tak, skorzystać. Jednak wyprzedzając nieco fakty nie z tej, tylko bardziej rozbudowanej technicznie wersji.

Co prawda karty zostały odkryte, ale jestem Wam winny opisanie przyczyn takiej decyzji. Podjętej po przesłuchaniu dosłownie kilku płyt, gdyż w porównaniu do tańszej wersji Clamp Luxury swoim działaniem wbija w fotel. Robi niby to samo, tylko nie tak samo, a to bardzo istotne w tak czułym miejscu systemu analogowego. Naturalnie diabeł tkwi w rozbiciu urządzenia na 3 części. To na tle dwuczęściowej wersji pozwala na płynniejsze wygaszanie szarpnięć paska. A, że mój gramiak jest najprostszą konstrukcją stajni Clearaudio, z automatu staje się zarzewiem wszelkiej maści szkodliwych wibracji od ich inicjacji przez wspomniany pasek rozpoczynając, na niestabilnej plincie pod tym względem kończąc. Oczywiście wiem o tym od samego początku i kilka razy próbowałem zaradzić tej sytuacji różnymi dociskami. Problem jednak w tym, że jednolita konstrukcja bez względu na swoją wagę nie przynosiła oczekiwanych efektów. Naturalnie coś tam się poprawiało, jednak nie na tyle, aby stawiać coś na talerzu dla samego wyglądu. Tak bardzo niezadowalająco, że dopiero po wielkim zaskoczeniu wprowadzanymi in plus zmianami wylądował u mnie przyrząd DS-Audio do centrowania płyty na szpindlu. Dzięki wyeliminowaniu przezeń bujania się igły na boki muzyka nabrała energii, kontroli oraz zjawiskowej czytelności prezentacji źródeł pozornych. Sam przyrząd nie jest typowym dociskiem, ale z racji fajnego poprawiania sytuacji z wibracjami, przy okazji bez gaszenia oddechu prezentacji po pomiarze zawsze go zostawiałem. Na szczęście do czasu. Tak tak, do czasu obecnie opisywanego testu, gdyż włoski clamp zrobił dotychczas niewykonywalną dla konkurencji robotę. Mniej więcej to samo co zabawka DS-a, jednak dodatkowo podkręcił wspomniane przy okazji opisu działania Japończyka aspekty. I co najciekawsze, bez popadania ich w nadinterpretację. Co zrobił? Przekaz zyskał na uderzeniu muzyką – jakby grała głośniej, jeszcze bardziej wyczyścił tło w przestrzeni międzykolumnowej, co finalnie przełożyło się na jej rozdzielczość. Myślałem, że niewiele tego typu rzeczy po Japończyku jest mnie w stanie zaskoczyć, ale Włoch pokazał, iż nie ma rzeczy niemożliwych. I żeby mnie było, mówię nie o zmianach na pograniczu percepcji, tylko ewidentnym działaniu na polu zwiększenia pakietu energii i informacji. Jak to możliwe? W moim mniemaniu 3 napędzające się płynnie poprzez połączenie kulkowe masy powodują ewidentny poślizg czasowy zaprzęgnięcia ostatniej w stosunku do pierwszego szarpnięcia talerza przez pasek, co sprawia, że następne uderzenie jest już wyraźnie mniej wybijające z płynności obrotu cały układ napędowy. Do tego należy oczywiście dołożyć działanie w znakomitej większości złożonej z twardego materiału masy docisku – niebagatelne znaczenie ma bezpośrednie działanie podstawy z brązu zamiast Derlinu w tańszej wersji na płytę i mamy jak cholera działający docisk marzeń. Do tego w zdroworozsądkowej cenie, co ostatnimi czasy jest rzadko spotykane. Finał jest taki, że najpierw centruję płytę wyrobem z Kraju Kwitnącej Wiśni, a potem dociskam ją konstrukcją z Półwyspu Apenińskiego. Coś więcej? Nie widzę sensu. No chyba tylko zapobiegawczo wszystkich ostrzegę, że Jeśli tańszy docisk skradnie Wasze uczucia, a nie jesteście emocjonalnie przygotowani na wydatki, nie dotykajcie droższego. Po prostu zrobi Wam brutalny szach-mat.

Czy zastosowanie tytułowych akcesoriów jest warte przysłowiowej świeczki? Bez dwóch zdań jak najbardziej tak. To sól zabawy grania z czarnej płyty. Czy ich działanie koreluje z żądaną za nie ceną? Już wspominałem, ceny producentowi dyktował zdrowy rozsądek. Czy obcując z wieloma zakręconymi na tle czarnej płyty melomanami znam kogoś, komu tytułowe dociski mogłyby zrobić przysłowiowe „kuku” – czytaj: szkodliwie ostudzić radość prezentacji? To wynika z tekstu. Obydwie konstrukcje eliminują wibracje, co z automatu powoduje efekt gładszego grania, jednak każda z wersji robią to w nieco inny sposób, co sprawia, że ryzyko potencjalnej wpadki oscyluje w okolicach błędu statystycznego. Ja w dobrym znaczeniu tego słowa poległem. Jak będzie z Wami, musicie sprawdzić sami.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Quality Audio
Producent: Omicron Group
Ceny
Omicron Magic Dream Turntable Clamp Luxury Gold & Platinum i Luxury Black & Nikiel: 3 350 PLN
Omicron Magic Dream Turntable Clamp Delrin Black
: 790 PLN
Dociążnik Nikiel 150g: 375 PLN
Dociążnik Nikiel 250g: 450 PLN

Dane techniczne
Omicron Magic Dream Turntable Clamp Delrin Black
Materiał: Delrin®
Średnica: 80 mm
Wysokość: 42 mm
Waga: 266 g

Omicron Magic Dream Turntable Clamp Luxury
Materiał: pozłacany/niklowany mosiądz, bakelit
Średnica: 80 mm
Wysokość: 68 mm
Waga: 1 275 g

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Quality Audio

Extraudio XP5 MKII
artykuł opublikowany / article published in Polish

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Quality Audio

Bezpieczniki QSA – Quantum Science Audio

Opinia 1

Z pewnością znacie Państwo to powiedzenie, że system jest tak dobry jak jego najsłabsze ogniwo. Dlatego też w High Endzie niczego, ale to absolutnie niczego nie należy pozostawiać przypadkowi, więc jeśli tylko istnieje ku temu sposobność, to warto dopieszczać nie tylko to, co gołym okiem widać, lecz również i to, co z reguły przed wzrokiem ciekawskich jest ukryte. Dlatego też w ramach dzisiejszego spotkania skupimy się na temacie już kilkukrotnie przez nas poruszanym, czyli … bezpiecznikach. Żeby jednak nie było zbyt komercyjnie i mainstreamowo, zamiast powszechnie rozpoznawalnych wyrobów Synergistic Research na tapet, dzięki uprzejmości chełmżyńskiego Quality Audio pozwoliliśmy sobie wziąć dzieło nieco bardziej egzotycznego wytwórcy, czyli należącej do Lieder International Company amerykańskiej, powstałej we wczesnym stadium pandemii Covid-19 w miejscowości Scottsdale w Arizonie marki Quantum Science Audio (QSA). I tu od razu wtrącę małą dygresję, gdyż powiem szczerze, że przy pierwszym zetknięciu się ze stroną internetową tytułowego producenta odniosłem niepokojące wrażenie jakby czas nie tyle zatrzymał się na niej jakieś trzy dekady temu, co ktoś wtenczas kliknął „publikuj” przy roboczym „brudnopisie” zapominając o temacie. I w tym momencie nie przemawia przeze mnie złośliwość, lecz jedynie autentyczne zdziwienie, że z czymś takim, co raczej trudno nawet nazwać wizytówką, Lieder International Company nie tylko działa i to nie lokalnie (lista 31 krajów robi wrażenie), lecz na skalę globalną, co zyskuje coraz większą popularność i uznanie wśród audiofilsko zorientowanych odbiorców. Pomijając nawet rodzimego dystrybutora, który z tego co mi wiadomo na zbyt tytułowych bezpieczników nie narzeka, to QSA polecane / oferowane są również m.in. przez specjalistów od zasilania, czyli Farad Power Supplies, którzy przecież nie strzelaliby sobie w kolano sugerując komponenty obniżające/limitujące walory brzmieniowe własnych wyrobów. Czyżby odważna deklaracja, iż „QSA to grupa inżynierów audiofilów, którzy projektują najlepsze produkty audio na świecie” to sprawiła? Nie sądzę, raczej założenie, że dobry produkt obroni się sam. W dodatku przysłowiowy kij w mrowisko wsadza sam wytwórca z rozbrajającą szczerością stwierdzając, iż jego bezpieczniki są nie dość, że mało atrakcyjne wzorniczo, to w dodatku stosunkowo drogie. Dlatego też aby poznać fenomen Quantum Science Audio trzeba zakasać rękawy i samemu posłuchać. Żeby jednak zbyt mocno nie podnosić co poniektórym sceptycznie zorientowanym na audiofilskie zagadnienia jednostkom ciśnienia na początek weźmiemy na tapet otwierające katalog dość budżetowe modele Black, Blue i Yellow.

W ramach kurtuazyjnego wprowadzenia warto nadmienić, iż w katalogu QSA znajdziemy zaskakująco szeroki wachlarz bezpieczników, z którego to grona tytułowy tercet to jedynie wierzchołek góry lodowej, bowiem wyższe pozycje w cenniku zajmują jeszcze rezydujący od jakiegoś czasu u mnie Violet, Orange, wykorzystywany przez Jacka Red, Black/Red, Silver oraz topowy Gold za drobne 10 000€. I jest to jedynie ekstrakt z tego, co znajduje się na stanie Quality Audio, gdyż de facto QSA chwali się 18 modelami bezpieczników z flagowcem Crystal Gold red za bagatela … 25 000$. Oprócz tego, uwagę zwracają tablicowe gniazda bezpiecznikowe, wyłączniki różnicowoprądowe, specjalne filtry Lan/USB Jitters i zasilające gniazda ścienne. Oczywiście wszystkie wykonywane w firmowej technologii kwantowej.
Wracając jednak do naszych gości, to pomijając różnice w cenie i kolorystyce firmowa gradacja polega na ilości /czasie trwania autorskich procesów kwantyzacji, którym w czasie produkcji są poddawane. Zagłębiając się nieco bardziej w technikalia producent zapewnia , że nie wymyśla na nowo koła, czy tym bardziej bezpiecznika, nie stosuje żadnej technologii lotniczej rodem z NASA, ani materiałów nadprzewodzących w temperaturze pokojowej, lecz jedynie kładzie nacisk na kwantową technologię audio, czyli wykorzystanie wpływu kwantowego na zmianę struktury molekularnej metali. Po poddaniu cząsteczek metalu wpływowi kwantowemu (QSA rozwinęła tę technologię aktywacji do siódmej generacji), przepływ elektronów zwiększa się w przewodniku, co z kolei znajduje odzwierciedlenie w rzeczywistych wrażeniach odsłuchowych, które są znane jako technologia Musical Metal Molecule Alignment Technology (MMMAT) i Metal Active Technology (MAT). Ponadto wykorzystuje wysokiej jakości mieszankę grafenu a różnice między poszczególnymi modelami polegają na tym, że wokół każdego bezpiecznika znajdują się różnokolorowe pierścienie a w niektórych umieszczono  pojedynczy kryształ. Brnąc dalej w niuanse technologiczne warto zwrócić uwagę na autorskie rozwiązania. I są to:
1. Technologia muzycznego wyzwalania/rozrywania zmniejszająca cyfrową sygnaturę dźwięku
2. Technologia redukcji szumów molekularnych metali, znacznie obniżająca poziom szumów tła a tym samym zwiększająca ilość słyszalnych szczegółów
3. Technologia kompresji cząsteczek/molekuł metalu, w rezultacie czego rezystancja jest od 5 do 30% niższa niż w przypadku produktów innych marek. Efektem jest zwiększenie szybkości transjentów.
4. Technologia aktywacji metalu (MAT) zwiększająca przepływ elektronów na sekundę, poprawia tym samym wydajność transferu ładunków na poziomie molekularnym przewodnika, dzięki czemu zyskuje mikro-dynamika.
5. Technologia fizycznej regulacji punktu rezonansowego redukująca oscylacje cząsteczek przewodnika w rurce bezpiecznikowej, stabilizująca pole dźwiękowe, tworząc krystalicznie czysty obraz dźwiękowy.
6. Wykorzystanie efektu SeeThrough eliminuje zakłócenia, poprawia dokładność lokalizacji obrazu dźwiękowego i pozwala osiągnąć studyjną wierność odtwarzania.
7. Zastosowanie technologii kwantowej X-element do umieszczenia specjalnych elementów wewnątrz naklejki bezpiecznika w celu zmniejszenia zakłóceń fal elektromagnetycznych
8. Użycie 10,5% srebra do lutowania styków, poprawa przejrzystości dźwięku.
9. Metalowe nakładki na obu końcach bezpiecznika są pokryte mikro-nano-olejem, aby punkty styku były bliżej siebie, zwiększając ilość przepływającego prądu przez bezpiecznik, co zapewnia bardziej spójne i stabilne niskie częstotliwości.
10. Użycie super-stopu jako drutu bezpiecznikowego – dźwięk jest bardziej harmonijny.
Warto również wspomnieć, iż fabryczna gwarancja na tytułowe bezpieczniki wynosi 2 lata a po jej upływie spalony egzemplarz można wymienić na nowy z dopłatą jedynie 50% jego aktualnej ceny. Miłe, nieprawdaż?

Gwoli wyjaśnienia, skoro każdy reprezentant tytułowego tercetu egzotycznego miał wartość 6,3A, więc niejako z automatu musiał stoczyć bój nie tylko z będącym zazwyczaj punktem wyjścia „cywilnym rurkowcem”, lecz również swoim starszym rodzeństwem, czyli moim dyżurnym Violetem siedzącym w integrze Vitus Audio RI-101 MkII. Jak się łatwo domyślić w pierwszej turze bezpieczniki QSA miały z górki i począwszy od czarnego, poprzez niebieski, na żółtym skończywszy wszystkie z tego starcia wyszły zwycięsko. Poprawie ulegało dosłownie wszystko – rozdzielczość, dynamika, przestrzeń, barwy i co tylko możecie sobie Państwo wyobrazić. Chociaż nie, to nie tak. Wypadałoby bowiem uznać, zmieniając przy tym narrację, że cywilny bezpiecznik psuł dźwięk najbardziej a każdy kolejny QSA owe psucie minimalizował. Przekładając ten karkołomny wywód z polskiego na nasze, wszystkich zainteresowanych odsyłam do testu operującego na podobnym do Black-a poziomie cenowym Refine (Ra), gdzie również taką argumentacją się posługiwałem. I w ramach niniejszej epistoły owa analogia wydaje się pasować jak ulał. Warto jednak zwrócić uwagę, iż Black w domenie „nieszkodzenia” (klasyczna maksyma „Primum non nocere”) idzie o krok a może i dwa, ale to już drobienie gejszy, od Ra dalej. Słychać to szczególnie w energetyczności dołu i otwarciu góry. Wystarczy bowiem włączyć „Let There Be Anarchy” Art of Anarchy, by na własnych trzewiach przekonać się, że szalejący za bębnami Vince Votta jeńców brać nie zamierza a jego brat – Jon wraz z Ronem „Bumblefoot” Thal-em swych wioseł nie oszczędzają szyjąc na nich aż skry lecą. Nastąpiło zatem ożywcze odetkanie i praktycznie śmiało można byłoby na tym etapie zakończyć temat. Jak to jednak w życiu bywa lepsze jest wrogiem dobrego a skoro na podorędziu miałem wyższe modele czym prędzej wyłuskałem Blacka z zadka Vitka, w jego miejsce umieściłem Blue i bazując na wcześniejszych obserwacjach z nieukrywaną satysfakcją odnotowałem fakt dalszego „wyswabadzania” się dźwięku. Do głosu doszedł jednak jeszcze aspekt przestrzenny, czyli tzw. oddech i powietrze otaczające muzyków. Na „Gluck: Orfeo ed Euridice, Wq. 30” Jakuba Józefa Orlińskiego wymuskane frazy miały wreszcie gdzie wybrzmieć – nie zostały stłumione tak w domenie czasowej, jak i propagacji w wymiarze wysokości. Słowem pomimo zaskakująco niewielkiej różnicy w cenie (250 vs 400 PLN) progres był na tyle duży, że raczej nikt przy zdrowych zmysłach (w tym słuchu) nie powinien mieć problemów z dokonaniem właściwej decyzji. Ale chwila, moment. Przecież w puli jest jeszcze sporo droższy od poprzedników (1 150 PLN) Yellow, więc zanim udamy się do kasy wypadałoby i na niego rzucić uchem. No i masz babo placek. Okazało się bowiem, że choć pieniądze nie grają a o finansach dżentelmeni raczej nie rozmawiają, to większe nakłady finansowe również i w tym przypadku okazały się słyszalne. A to za sprawą dodania do wcześniejszych aspektów sporej dozy rozdzielczości i praktycznie kompletnego zaczernienia tła. W dodatku nie było mowy o operowaniu na granicy percepcji, lecz intensywność zmian oscylowała w okolicach porównania zwykłego rurkowca z Blackiem. „Problem” jednak w tym, że za punkt odniesienia służył Blue a nie „cywil” za kilkadziesiąt groszy (max. złotówkę z niewielkim ogonkiem). Oczywiście „problem” w cudzysłowie nie znalazł się przypadkowo, gdyż to nie problem a jedynie nader namacalny dowód na to, że gradacja modeli w portfolio QSA to nie pic na wodę/fotomontaż oparty li tylko na różnych kolorach naklejek. Yellow odjechał braterskiej konkurencji również pod względem definicji poszczególnych źródeł pozornych, przez co ich namacalność stała się oczywista i bezdyskusyjna. „Magnificat” Nidarosdomens Jentekor & TrondheimSolistene zabrzmiał na tyle zjawiskowo, że dalsze gonienie króliczka z powodzeniem można było uznać za bezcelowe.
Pech jednak chciał, że koniec końców i tak cała nasza radosna gromadka musiała zaliczyć drugą rundę z Violetem i tu już taryfy ulgowej nie było. Mówiąc wprost cała trójka musiała uznać wyższość starszego brata ustępując mu pola ogólnie rzecz ujmując w realizmie przekazu a rozkładając porażkę na czynniki pierwsze na im niższym poziomie amerykańskiego cennika się znajdowaliśmy tym ów przekaz „siadał” i blaknął niczym wystawione na działanie promieni słonecznych zdjęcie. Proszę jednak w tym momencie nie drzeć szat a jedynie zerknąć do firmowego cennika i na powyższe wyniki spojrzeć przez pryzmat 3 300 PLN, jakie trzeba wyasygnować na Violet-a. I proszę mi wierzyć, że o ile potrzebujemy pojedynczej sztuki, to bez większych dylematów warto się na niego szarpnąć. Jeśli jednak do wymiany mamy bezpieczniki w kilku urządzeniach, to wydając ww. kwotę na zestaw Black/Blue/Yellow (i to w dowolnej kombinacji) zyskamy większy przyrost finalnej jakości dźwięku oferowanej przez system.

Jak się z pewnością Państwo domyślacie w ramach podsumowania niniejszego testu nie napiszę niczego odkrywczego. Ot jedynie to, że jeśli ktoś do tematu bezpieczników podchodzi z niedowierzaniem i/lub daleko posuniętym sceptycyzmem, to jedynie dla świętego spokoju (żeby nie mówili, że nie próbował) powinien sięgnąć po Blacka. Jeśli jednak ktoś już ma za sobą doświadczenia z innymi stricte budżetowymi konkurentami, to celowanie w Blue/Yellow wydaje się ze wszech miar wskazane. A jeśli ktoś ma fantazję i środki, to jak już zdążyłem nadmienić w portfolio Quantum Science Audio „sky is the limit”, więc jest w czym wybierać aż do poziomu równowartości całkiem przytulnego gniazdka letniskowego. Sam zatrzymałem się na Violecie, ale Jacka doświadczenia z RED-em dowodzą, że im dalej w las, tym więcej drzew, więc w tym momencie jedynie ze skruchą się przyznam, że nie mam bladego pojęcia na czym się skończy, choć jak to mamy w zwyczaju nie omieszkamy Państwa o wszystkim na bieżąco informować.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Jak świat światem wiadomym jest, że bezpiecznik to podstawowy element chroniący nasze zabawki przed uszkodzeniem niechcianym przepięciem w sieci, czy jakąś anomalią w trzewiach urządzenia. Od jakiegoś czasu wiadomym jest również, iż ten z pozoru banalny, bo cieniutki i króciutki, zazwyczaj kawałek drutu skryty w szklanej rurce – obecnie bywa z tym różnie – wnosi swoje trzy grosze w finalne brzmienie danego komponentu audio. A jeśli tak, producenci dwoją się i troją, aby stworzyć paletę różnie działających tego typu produktów. Stosują różne druty jako mającą finalnie spalić się sekcję zabezpieczającą, ubierają ją w różnie obudowy od ceramiki, po szkło, oklejają takie rurki różnymi materiałami izolacyjnymi, lakierują je, a nawet kriogenizują. Wszystko po to, aby wynik zastosowania takiego komponentu dał oczekiwany skutek soniczny. Na tyle wyrazisty, że stosunkowo niedawno pokusiłem się nawet o test porównawczy kilku konstrukcji spod znaku jednego producenta amerykańskiego Synergistic Research. I gdy wydawałoby się, że wszystko w tym temacie już było i nie ma co sobie zawracać głowy, okazało się, że znany z naszych testów wielu konstrukcji chełmżyński dystrybutor Quality Audio wprowadził do swojej oferty bezpieczniki oparte o technologię kwantową. Tak tak, jesteśmy prawie w kosmosie. Zaskoczeni zaprzęgnięciem aż tak wyszukanej i wymagającej nie tylko wiedzy, ale również zaawansowanego oprzyrządowania technologii do wytworzenia kawałka przecież finalnie mającego spalić się, cienkiego drucika w minimalistycznej obudowie? Spokojnie, wiem, że tak, bo nawet sam podczas rozmów z przedstawicielem tej marki o nowym produkcie w jego portfolio również byłem poruszony aż tak zaawansowanym podejściem do tematu. I jak wynika z dzisiejszego spotkania, nie mogłem nie zaspokoić ciekawości, dzięki czemu za sprawą działań logistycznych wspomnianego Quality Audio w nasze progi trafił na testy porównawcze zestaw kilku bezpieczników z początku oferty (w moim przypadku czarny, niebieski, żółty i rezydujący u mnie od dłuższego czasu czerwony) pochodzącej również ze Stanów Zjednoczonych, powstałej we wczesnym stadium pandemii Covid 19 w Arizonie marki Quality Science Audio (QSA).

Co możemy powiedzieć o naszych bohaterach? Cóż, w skrócie, bowiem z uwagi ochronę know how z materiałów przesłanych od producenta wynika, że proces kwantyzacji, czyli uderzeń stosowną wiązką energii powoduje zwiększenie aktywacji zastosowanych w bezpiecznikach metali, dzięki czemu poprawia się przepływ elektronów. To zaś powoduje znakomicie słyszalny wzrost dynamiki i gęstości dźwięku. Same bezpieczniki różnią się od siebie w niewielkim stopniu. Bazują na specjalnym metalu z zawartością śladowej ilości srebra w drucie, gdzieniegdzie grafenu, metalowe czapki pokryte są niekiedy nano-cząsteczkowym lakierem, do niektórych na zewnątrz obudowy przyklejone cienkie druciki, do innych płaskie kostki z kwantyzowanego materiału, jednak clou tematu według producenta opiewa na ilości potraktowania danej konstrukcji procesem kwantyzacji, czyli zmianie struktury molekularnej zastosowanych metali. Jak widać, dla zwykłego zjadacza chleba niewiele z tego opisu wynika. Jednak jak zwykle w naszej zabawie najważniejszy jest efekt zastosowania danego komponentu. A zapewniam, jest ewidentny. Jaki? Po kilka informacji zapraszam do kolejnej części testu.

Chcąc poznać model biznesowy pozycjonujący daną konstrukcję na drabince portfolio, a co za tym idzie zakresu cenowego, całą zabawę z zestawem 4 bezpieczników ze zrozumiałych względów rozpocząłem od najtańszego, czyli czarnego. Potem na tapet poszedł niebieski, następnie żółty, by na koniec przeskoczyć o dwa oczka w cenniku i zwieńczyć proces testu modelem czerwonym – po drodze są jeszcze fioletowy i pomarańczowy. Jaki jest cel tej wyliczanki? Otóż wszystkie modele łączy wspomniana w opisie budowy poprawa dynamiki i gęstości przekazu. To znakomicie słychać było od pierwszego strzału z czarnym rumakiem w roli królika doświadczalnego. Muzyka nabrała fajnego body, w żadnym stopniu nieograniczającej blasku dźwięku gładkości, ale co najistotniejsze, dzięki odpowiedniemu zwarciu przekazu cechowała ją zaskakująco wypadająca, poprawiająca namacalność wydarzeń muzycznych energia. Efekt soniczny testowego wpięcia czarnego zabezpieczenia był czymś na kształt odpowiednio zaaplikowanej adrenaliny. Wszystko, dosłownie wszystko, kolokwialnie mówiąc ożyło. Zaczęło tętnić większym drive-m, poprawiła się wizualizacja lepiej rozbudowanej we wszystkich kierunkach wirtualnej sceny oraz jej odbiór w estetyce 3D, co przełożyło się na znacznie prawdziwsze kreowanie poszczególnych źródeł pozornych. Jednym słowem, no może zwrotem, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko po prostu było lepsze. Na tyle sugestywne w odbiorze i do tego z mniejszym udziałem szkodliwych dla finalnego odbioru zniekształceń, że tak jak lubię, bez szkód dla jakości mogłem znacząco podkręcić gałkę wzmocnienia. W efekcie uzyskałem realne poziomy głośności słuchanych koncertów bez odczucia smagania mnie bolesnym jazgotem. Mogłem słuchać głośno, a przy tym bez problemu rozmawiać ze znajomym bez ściszania muzyki, co było ewidentnym dowodem na znaczne zmniejszenie poziomu wspomnianych zniekształceń w sygnale przełożonego na wzrost mikro i makro-dynamiki. Jaki był efekt kolejnych zmian? Otóż w przeciwieństwie do innych producentów kolejny model nie zmieniał estetyki grania z przykładowej gęstej, na jaśniejszą lub jeszcze bardziej esencjonalną z często niechcianymi skutkami pobocznymi, tylko wzmacniał wspomniane wcześniej niuanse brzmienia zestawu podnosząc klarowność i czystość dźwięku. Co to oznacza? Każdy kolejny model zwiększał poziom nasycenia finalnie kreując dźwięk jako bardziej krągły, jednak przy tym dzięki konsekwentnym zwarciu oferujący lepszą energię. Ale jedna uwaga. W sukurs takiej sytuacji jako ewidentne przeciwdziałanie uczuciu nadwagi i uśrednienia przekazu szły jego rozdzielczość i rozpiętość częstotliwościowa. I gdybym miał pokusić się o głębszą ocenę tego zjawiska, w moim odczuciu najbardziej zyskiwał na tym najniższy wycinek pasma. Już od pierwszego strzału – mowa o pierwszym bezpieczniku – słyszalnie niżej schodził. Za każdą zmianą pozytywnie ewaluowała jego jakość i rozciągłość w dół, co bez problemu pokazywały posiadane kolumny. I gdy wydawało się, że temat jest fajny i tylko fajny, dotarłem do najdroższego w teście modelu czerwonego. Naturalnie wszystko inne także szło we wspomnianym kierunku, jednak na tyle znacząco jakościowo w kwestii niskich tonów, że z uwagi na posiadanie „słabej silnej woli” ten czerwony diabeł nie wrócił już do dystrybutora. I żeby było jasne. Nie z uwagi na zwykłą poprawę ogólnej jakości, bo jak wspominałem, robił to już najtańszy model, ale wyciągnięcie dolnego zakresu na dotychczas nieosiągalny przez inne zabawki poziom. A jak pewnie wiecie, to jest mój konik w ocenie bezkompromisowego grania i gdy coś wzniesie się ponad znane mi standardy, dostaję lekkiej palpitacji serca. Niestety jedynym na to lekarstwem jest nabycie, co zdążyłem wam już oznajmić. Coś więcej na temat rzeczonych bezpieczników? Myślę, że nie ma sensu dalszego rozwadniania tekstu, gdyż tytułowe konstrukcje bez problemu same się obronią. Moim zdaniem już najprostsza prawdopodobnie coś na kształt mojego stanu spowoduje niepohamowaną reakcję obrony melomana przed oddaniem do dystrybutora. Jak wysoko z takim odruchem ewentualnie zajdzie każdy z Was, zależeć już będzie od umiejętności powstrzymania na wodzy jakościowej fantazji. Ja poległem dość wysoko, dlatego zawczasu lojalnie Was ostrzegam, że będziecie stąpać po grząskim gruncie.

Jak wynika z powyższego opisu, nawet tak małe rurki z kawałkiem odpowiedniego drutu odpowiednio potraktowane procesem kwantyzacji potrafią zdziałać cuda. Co więcej, cuda z krzywą wznoszącą w zależności od zaawansowania technicznego każdego modelu. Czy zatem warto iść do mety, która według oficjalnych cenników potrafi dobić do 10 tys. € (tego widziałem podczas wizyty dystrybutora, ale dla spokoju ducha nie chciałem robić sobie przysłowiowego „kuku” i go nawet nie wpiąłem) za flagowy model? Może zabrzmi to dziwnie, ale ściganie się z jakością czasem trzeba kontrolować. Ja patrząc na to okiem zwykłego zjadacza chleba poszukiwania zakończyłem na trochę bezsensownym poziomie nieco ponad 6 tysięcy. Jednak na swoją obronę dodam, iż biorąc pod uwagę tak mocną słyszalną poprawę brzmienia systemu suma summarum nie żałuję ani jednej wydanej złotówki. Jednak żeby nie było, nikogo do takiego szaleństwa nie zachęcam, gdyż już pierwsze trzy szczebelki jakościowe robią znakomitą robotę. Na ile przekonującą na danym pułapie, tak jak w moim przypadku będzie zależeć od osobistych i sprzętowych preferencji. Jednak bez względu na wszelkie za i przeciw takim zabawom zachęcam do spróbowania u siebie tych konstrukcji. Być może z prozaicznych względów światopoglądowych pozostaniecie przy szklanych rurkach z ze zwykłym drucikiem w środku, ale zapewniam, podczas użytkowania produktów QSA będzie się działo.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Quality Audio
Producent: Lieder International Company
Ceny (rozmiar 5 x 20mm / 6 x 30mm / 10 x 38mm)
QSA Black: 250 PLN
QSA Bue: 400 PLN
QSA Yellow: 1 150 PLN

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Quality Audio

Omicron Power Boost

Link do zapowiedzi: Omicron Power Boost

Opinia 1

Nigdy nie ukrywaliśmy, że oprócz wszelakiej maści urządzeń i akcesoriów znajdujących się mniej, bądź bardziej w torze, lubimy od czasu do czasu wyjść z własnej strefy komfortu i wejść może nie w strefę mroku, co obszar z pogranicza ezoteryki i żartobliwie mówiąc audio-voodoo. Jak jednak magazynowa wyszukiwarka dowodzi takowe wycieczki serwujemy sobie nad wyraz oszczędnie, gdyż w ciągu minionych jedenastu lat naszej hobbystycznej działalności mieliśmy okazję wziąć na redakcyjny tapet m.in. misę PMR Premium, generator rezonansu Schumanna Acoustic Revive RR-777, czy też polaryzator pomieszczenia Esprit Audio Nova, więc w porównaniu do bezliku przedstawicieli głównego nurtu, który przewinął się przez nasze ręce, śmiem twierdzić iż równowaga jest jak najbardziej zachowana. A skoro od testu ww. Novej upłynęło nieco ponad pół roku, to najwyższa pora ponownie wsadzić kij w mrowisko i dzięki uprzejmości chełmżyńskiego Quality Audio własnousznie zweryfikować wpływ … regulatora pola magnetycznego Omicron Power Boost.

Jak na załączonej dokumentacji zdjęciowej widać Power Boost ma postać dość ażurowego – w trzech miejscach głęboko naciętego, kilkuwarstwowego, wykonanego z Delrinu® i złotego mosiądzu walca z górnym dekielkiem w formie intrygującego, chromowanego ślimaka i zapobiegającym tak przesuwaniu, jak i rysowaniu powierzchni, gumowym oringiem wpuszczonym w podstawę. Co ciekawe, bryła bynajmniej nie jest monolitycznym obeliskiem, lecz za sprawą znajdujących się w jej trzewiach (dokładnie w podstawie) trzech ceramicznych (z azotku krzemu) kulek, układu magnesów i umieszczonych w ww. nacięciach trzech dźwigni, przynajmniej pozornie, dość „pływającą” konstrukcją. W zestawie znalazła się również podobnie jak i jednostka główna luksusowo wykonana „magiczna różdżka”, z której pomocą dokonuje się nastaw górnej spirali. Coś Państwu to przypomina? Jeśli nie, to pozwolę sobie odświeżyć Wam pamięć odsyłając do ubiegłorocznego testu podstawek pod przewody Omicron Magic Dream Line & Tesla z prośbą o zwrócenie szczególnej uwagi na ostatnią z nich, czyli flagową Teslę. Oczywiście podobieństwo jest umowne, gdyż Tesla bazowała na trzech ślimakach a Boost na jednym ślimaku i trzech suwakach, ale summa summarum ich zasada działania jest zbieżna. Polega bowiem na precyzyjnej regulacji – dostrajaniu przepływów elektromagnetycznych generowanych przez przepływ prądu w dowolnym urządzeniu elektrycznym.

Tyle wrażeń wzrokowych i teorii. Najwyższa bowiem pora na część poświęconą może nie tyle brzmieniu samego Boost-a, gdyż jego rolą nie jest zastępstwo tamburynu, marakasów, bądź innych przeszkadzajek, co jego wpływowi na walory soniczne mojego systemu po ustawieniu na jego składowych tytułowego akcesorium. I tak, z racji wystosowanego przez samego producenta ostrzeżenia by nie aplikować Power Boosta na napędach/odtwarzaczach, finalną i zarazem najbardziej „słyszalną” miejscówką okazała się płyta górna mojego dyżurnego Vitusa RI-101 MkII – tuż nad trafem. Efekt? Cóż, początki nie były zbyt obiecujące, gdyż przy „suwakach” okupujących skrajne – zarówno początkowe, jak i końcowe pozycje brzmienie było bądź ofensywne, bądź nawet nie tyle skupione, co nazbyt skondensowane – skompresowane. Czyli i tak źle i tak niedobrze, co jasno dawało do zrozumienia, że przesada w żadną stronę nie jest wskazana. Co prawda ww. zagęszczenie potrafiło ratować nazbyt jazgotliwe i na dłuższą męczące albumy w stylu „Pump” Aerosmith, czy „The End Of Life” Unsun, ale bądźmy szczerzy – leczenie dżumy cholerą nie jest najlepszą drogą do osiągnięcia audiofilskiej nirwany. Dlatego też bazując na osobistych, czysto empirycznych doświadczeniach polecam startować od ustawień środkowych, by następnie poprzez delikatne przesuwanie dźwigienek zgodnie, bądź przeciwnie do ruchu wskazówek zegara dopieszczać dźwięk zgodnie z własnymi oczekiwaniami i preferencjami. I w tym momencie pozwolę sobie na drobną dygresję natury ergonomiczno – użytkowej. Otóż skoro nastaw dokonujemy niemalże z zegarmistrzowską precyzją nie rozumiem czemu producent nie był łaskaw umieścić żadnej podziałki ani wzorem Tesli na obwodzie górnego ślimaka, ani wzdłuż krawędzi nacięć, w których umieszczono dźwigienki. Nie mówiąc już o tym, że przynajmniej najbardziej optymalnym rozwiązaniem byłoby zapożyczenie dwukierunkowego mechanizmu x-klikowego bezela (obrotowego pierścienia) znanego z „diverów” – zegarków nurkowych. Dzięki czemu po finalnej kalibracji wystarczyłoby zapamiętać / zapisać optymalne ustawienie każdego z suwaków i górnego ślimaka (w stylu 1 -3 „kliki”, 2 – 4 „kliki”, etc.) bez obaw o to, że podczas porządków, przenoszenia / demonstracji znajomym coś nieopatrznie przestawimy i całą procedurę nastawczą będziemy zmuszeni powtarzać od nowa.
Wracając jednak do meritum zmiany wprowadzane przez Boosta dalekie są od kosmetycznych, więc bez problemu powinniście Państwo już po kilku … nastu próbach utrafić w nastawy pozwalające z ulgą zaprzestać, przynajmniej na jakiś czas, wędrówek z kanapy do systemu i z powrotem, by wreszcie oddać się delektowaniu dobiegającą naszych uszu muzyką. A ta z akcesorium Omicrona potrafi zabrzmieć zaskakująco zbieżnie z tym, co dawała aplikacja ww. Tesli – wzrost koherencji przekazu z jednoczesną poprawą namacalności źródeł pozornych, wysyceniem przekazu, bardziej uporządkowaną a zarazem szerszą i głębszą sceną, czy też zauważalnym wzrostem dynamiki/potęgi brzmienia. Jednak zamiast efektu przejaskrawienia, gigantomanii i nerwowej wyczynowości wszystkie ww. aspekty osiągały jedynie stopień bliższy, aniżeli wcześniej, oryginałowi. Mam cichą nadzieję, że rozumieją Państwo o co mi chodzi – to nie była, posługując się motoryzacyjną analogią, bezrefleksyjna aplikacja Nitro (podtlenku azotu), lecz finezyjny – precyzyjny chip-tuning – zdjęcie elektronicznego kagańca limitującego faktyczne osiągi silnika. Oczywiście, wszystko brzmiało lepiej niż wcześniej, lecz nadal był to proces zbliżania się do będącego wzorcem oryginału a nie jego podrasowywanie w stylu trybu demonstracyjnego we współczesnych projektorach/odbiornikach TV, gdzie krawędzie tną zmysły niczym lancet, niemalże słychać skwierczenie czerwieni a zieleń swą soczystością wręcz wypala oczy. Power Boost nie jest zatem chemicznym intensyfikatorem smaku, lecz bogatą kompozycją naturalnych ziół uwalniających drzemiący w potrawach potencjał. Dzięki niemu już od pierwszych taktów album „Theories Of Emptiness” Evergrey wgniata słuchacza w fotel potężną, lecz zarazem misternie utkaną ścianą dźwięku na której tle intensywność, namacalność i siła emisji wokalu Toma S. Englunda potrafi wywołać ciarki. Nawet z niemalże koncertowymi poziomami głośności próżno doszukiwać się tu kompresji, czy spłaszczenia. Świetna rozdzielczość, a co za tym idzie idealne odwzorowanie lokalizacji każdego z muzyków sprawiają, że momentalnie przestajemy analizować i „przypinać” klawisze, perkusję, bas i gitary do określonych miejscówek mozolnie budując siatkę ich wzajemnych interakcji, tylko docierające naszych uszu zawieszone w absolutnej czerni dźwięki robią to z automatu same z siebie, więc pełen, kompletny obraz widzimy jak na dłoni. Efekt ten potęguje przesiadka na symfonikę („Danse Macabre” Orchestre Symphonique De Montreal pod batutą Kenta Nagano), gdzie złożoność wielkiego aparatu wykonawczego wreszcie ma okazję w pełni zachwycić swym absolutem. I to zarówno w oczywistych – zapierających dech w piersiach tutti, jak i ledwie muskających nasze zmysły pianissimo. Mamy zatem pełną skalę dynamiki bez nużącego efektu loudnessu i wypłaszczania. W dodatku wyeliminowany zostaje element przeskalowywania poszczególnych wydarzeń muzycznych do naszych warunków lokalowych / rozstawu kolumn, gdyż wierność oddania kubatury w jakiej dokonywano nagrań niejako z automatu przenosi nas w dane realia lokalowe.
Jednak o genialności Power Boosta najłatwiej przekonać się nie poprzez jego aplikację z finalnymi nastawami a jego … usunięcie z systemu. Serio, serio. Doświadczyłem tego osobiście, gdyż to właśnie mi przypadł w udziale unboxing, więc po intensywnych testach przekazałem Omicrona Jackowi i na pierwszych kilka dni najdelikatniej rzecz ujmując czar prysł jak bańka mydlana a ja straciłem chęć zasiadania przed systemem, przed którym zwyczajowo spędzam po kilka-kilkanaście godzin dziennie. Irytowała mnie dziwna beznamiętność i szarość dźwięku, których jakby nie patrzeć przed testami Power Boosta nie odnotowywałem. Dla pewności, po jakimś tygodniu abstynencji od włoskiego akcesorium mogłem zaaplikować je ponownie i radość z obcowania z ulubionym repertuarem powróciła. Uzależnienie? Nie wykluczam. Omamy słuchowe i autosugestia? Bez przesady, bądźmy poważni. Tytułowy regulator pola magnetycznego gościł u mnie na tyle długo, że pod koniec swej bytności praktycznie przestałem zwracać na niego uwagę, więc o zaburzającej percepcję i zdrowy rozsądek ekscytacji mowy być nie mogło. Po prostu pozwalał czerpać radość z muzyki na poziomie niedostępnym bez jego udziału.

W ramach podsumowania przewrotnie pozwolę sobie stwierdzić, iż o ile Tesla kosztowała ponad 11 kPLN, co nader skutecznie studziło mój entuzjazm i chęć jej pozostawienia we własnym systemie po zakończeniu procedury testowej, to już kwota 2 650 PLN oczekiwana przy kasie za Power Boosta wydaje się wręcz szokująco … okazyjna. Szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę skalę jednoznacznie pozytywnych zmian przez niego wprowadzanych i istny bezlik możliwości modelowania nawet najdrobniejszych niuansów brzmieniowych objętych ich wpływem. Oczywiście dla osób skażonych audiophilią nervosą, jak i cierpiących na swoistą nerwicę natręctw finalna kalibracja w celu osiągnięcia najlepszych rezultatów może być prawdziwą drogą przez mękę, lecz proszę mi wierzyć na słowo a jeszcze lepiej przekonać się na własne uszy – w swoim systemie, że gra warta jest świeczki. Dlatego też gorąco zachęcam do zabawy tytułowym gadżetem, gdyż może nie zamienia wody w wino, lecz zmiany możliwe do osiągnięcia z jego pomocą daleko wykraczają poza zwyczajową akcesoryjną kosmetykę.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Jak wieść gminna niesie i chyba sami na własnej skórze zdążyliście się przekonać, wszelkiej maści akcesoria spod znaku ogólnie pojętego audio mają jedno bardzo ważne zadanie. Jest nim naturalnie maksymalne dopieszczenie systemu audio w celu wygenerowania najlepszego dźwięku. Tematyka działania tych dóbr jest bardzo szeroka, od walki z wibracjami, przez poprawę przepływu sygnałów audio, po eliminację szkodliwych pól magnetycznych. Przyznacie, mimo wielkiego sensu walki na tych frontach, temat może przyprawić o przysłowiowy ból głowy. Ale spokojnie. Abyście takiego stanu nie zaliczyli, na ile to jest możliwe, stoimy na straży my. Zaprawieni w boju testowania różnych wynalazków, którym w dzisiejszym odcinku będzie ustrojstwo pozwalające okiełznać kapryśne pole magnetyczne rozpościerające się wokół konstrukcji elektronicznych. Co to będzie? Markę już znacie. Produkt co prawda dedykowany innym celom, ale również. A będzie to dystrybuowany przez chełmżyńskie Quality Audio poskramiacz pola magnetycznego wokół zasilania elektroniki włoski Omicron Power Boost.

Nasz bohater, to stosunkowo nieduży rozmiarowo, za to mocno w pozytywnym tego słowa znaczeniu mieszający w temacie walki ze szkodliwymi polami magnetycznymi, stawiany pionowo na płaskiej powierzchni nad sekcją zasilania walec. Jednak to nie jest byle jaki walec, bowiem to bardzo skomplikowana technicznie konstrukcja. W pierwszej kolejności posadowiona na pływającej, stabilizowanej trzema ceramicznymi kółkami platformie, natomiast w pozostałej części bryły wyposażona w system poziomo zorientowanych, osobno regulowanych sekcji magnesów. Ustawienie trzech z nich od czerwonej, do zielonej kropki realizujemy stosownymi hebelkami, zaś ostatniej, usadowionej na górnej płaszczyźnie w formie ciekawego wzorniczo ślimaka – przypominam, że mamy do czynienia z włoskim produktem, co w przypadku wizualizacji każdego produktu jest zobowiązujące, specjalnym, znajdującym się na wyposażeniu urządzenia pręcikiem. Przyznacie, jest czym się bawić, a najlepsze w tym wszystkim jest to, że to ma duży sens brzmieniowy, o czym postaram się wypowiedzieć w kolejnej części testu. Zanim jednak do niej przejdziemy, zwieńczę akapit o budowie lakoniczną informacją, iż obudowa tytułowego Boostera w kwestii zastosowanych i z pietyzmem wykończonych produktów bazuje na Delrinie i pozłacanym mosiądzu. Z pozoru materiały nijakie, jednak finalnie obrobione przez ręce Włocha stały się wizualnym dziełem sztuki użytkowej.

Jak to działa i co robi? Otóż jeśli chodzi o samo działanie, to w skrócie owym zewnętrznym ustrojem wpływamy na pole magnetyczne zorientowanego w urządzeniu zasilania. Jak? W tym przypadku mamy do czynienia ze znanym tylko konstruktorom Boostera, płynie regulowanym w stosunku do siebie ustawieniem pól magnetycznych generowanych przez cztery różne sekcje magnesów. Co konkretnie każda z sekcji robi, niestety nie udało nam się dowiedzieć. Jednak jedno jest pewne, Omicron Power Booster bezapelacyjnie wpływa na sposób prezentacji muzyki przez system. Jak brzmieniowo dokładnie? Powiem tak. Do tak zwanej mety nie doszedłem, bo każdy najdrobniejszy ruch zmienia finalną konfigurację soniczną, jednak w moim systemie z poziomem ustawień suwaków udało i się uzyskać ciekawy sound przy dość bliskim ustawieniu hebelków od zielonych kropek. Dokładnego ustawienia nie podam, gdyż nie ma żadnych podziałek pozwalających zapamiętać ostatni wybór, dodatkowo każdy system i tak na to urządzenie zareaguje inaczej. Jak doszedłem do ustawienia w wersji testowej? Rozpocząłem od maksymalnego przesunięcia hebelków i ślimaka do czerwonych punktów. Efekt? Muzyka się uspokoiła, jednak jako efekt uboczny jej rozmach znacząco się skurczył. Otrzymałem coś na kształt jej zamknięcia się w sobie. To naturalnie w przypadku krzykliwych i nerwowych systemów może być pożądany efekt, jednak dla mnie przekaz zwyczajnie umarł. Jak się za moment okazało nie na długo, gdyż wystarczyło zmienić położenie każdej z sekcji magnesów względem siebie w stronę zielonych kropek i nagle wszystko zaczęło ożywać. Im bliżej drugiego bieguna, tym bardziej z ciekawym podkreślaniem różnych brzmieniowych aspektów słuchanego materiału. Nie powiem, patrząc z perspektywy czasu praca nieco syzyfowa, bo ilość ustawień takiej baterii suwaków jest spora, jednak jeśli działamy już na etapie ostatecznego podkręcania jakości grania swojej zbieraniny, poświęcony na ten etap czas z pewnością można zaliczyć do okresu pozytywnie spożytkowanego. Osobiście doszedłem do stanu, w którym zachowałem spokój przekazu – odbierałem to jako znaczące zmniejszenie zniekształceń, ale przy niezaburzonym sposobie swobodnej, a myślę że nawet nieco bardziej lotnej niż miałem wcześniej, projekcji wydarzeń muzycznych. Najczęściej przywołane czyszczenie muzyki ze zniekształceń wiąże się z utratą jej witalności, tymczasem dzięki testowanemu urządzeniu, po zrozumieniu klucza działania Omicrona udało mi się zachować rozmach jej wizualizacji na czytelniejszej wirtualnej scenie. I co najważniejsze, nie przez działanie rozjaśniające przekaz za pomocą zazwyczaj mającego swoje uboczne skutki okablowania, a operowanie wielowarstwowym polem magnetycznym na takowe generowane zasilaniem wewnątrz danego urządzenia. A jak widać na zdjęciach, bawiłem się z bardzo czułym na takie działanie systemem analogowym – test przeprowadziłem stawiając Boostera na przedwzmacniaczu gramofonowym RCM The Big Phono, co jasno pokazuje brak słyszalnych niepożądanych efektów poskramiania pola magnetycznego innym polem magnetycznym. Tylko jedna uwaga. Producent nie zaleca stosowania tego ustroju na wszelkiego rodzaju źródła cyfrowych CD, DVD i im podobnych. Co może się stać, zdroworozsądkowo traktując zalecenia producenta nie sprawdzałem, ale wierzę na słowo, że to niepożądane. Koniec kropka. Coś więcej o samym wpływie zastosowania naszego bohatera? Myślę, że ilość zmiennych w ustawieniu i ich końcowy wpływ na dźwięk jest tak duża, że nie ma sensu rozwadniać tekstu laniem przysłowiowej wody. Najważniejsze, że działa i robi to w ciekawy sposób. A to dla potencjalnych zainteresowanych jest najważniejsze.

Czy jest sens kupowania tytułowego produktu i komu bym go zalecił? Odpowiadając na pierwsze pytanie jak najbardziej jest. To przecież kolejny krok w uzyskaniu maksymalnej jakości dźwięku przez posiadany system. Do tego nieinwazyjny, a przy okazji diabelnie uniwersalny jeśli chodzi o kwestię męczącego przepinania kolejnego zestawu okablowania. Natomiast odnosząc się do drugiego pytania odpowiedź również będzie banalna i zachęcająca do zabawy bezwzględnie wszystkich. Nawet tych w pełni zadowolonych z dotychczasowych efektów swojej działalności. Powód? Wpływamy na dźwięk bez ingerencji w sygnał audio i może się okazać, że mimo długiego procesu konfiguracyjnego coś nas nadal męczy, a tymczasem z dziecinną łatwością można się tego pozbyć. Czy tak będzie, okaże się podczas osobistych testów. Jednak jedno jest pewne, kupicie, nie kupicie, warto spróbować, gdyż nasz bohater naprawdę robi wydawałoby się niemające szans na brzmieniowe powodzenie, finalnie niezaprzeczalnie pozytywnie działające na urządzenia audio czary mary.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Quality Audio
Producent: Omicron Group
Cena: 2 650 PLN

Dane techniczne
Materiały: Delrin®/Złoty mosiądz
Średnica: 54 mm.
Wysokość: 52 mm.
Waga: 0,6 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Quality Audio

Omicron Power Boost
artykuł opublikowany / article published in Polish

Jeśli cierpicie na nerwicę natręctw zwaną w naszych kręgach audiophilią nervosą Omicron przygotował coś, co zajmie Was na długie godziny, dni a może i tygodnie – regulator pola magnetycznego Power Boost.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Quality Audio

Bezpieczniki Quantum Science Audio
artykuł opublikowany / article published in Polish

Jakiś czas temu na redakcyjnym FB anonsowaliśmy aplikację w naszych dyżurnych systemach dostarczonych przez rodzime Quality Audio bezpieczników (Violet i Red) sygnowanych przez specjalistów z Quantum Science Audio. Były to jednak niezobowiązujące „zajawki”, więc najwyższa pora na coś bardziej merytorycznego, czyli pełnowymiarowy test. Jednak przewrotnie nie test ww. modeli lecz tercet otwierających portfolio QSA, a tym samym zdecydowanie bardziej przystępnych cenowo, bezpieczników Black, Blue i Yellow.

cdn. …